- W empik go
Mam na imię Maryte - ebook
Mam na imię Maryte - ebook
Oparta na faktach powieść opowiada o jednej z białych plam powojennej historii – „wilczych dzieciach”. Po II wojnie światowej niemieckie sieroty tułały się po Litwie w poszukiwaniu dachu nad głową i chleba. Uciekająca z Prus Wschodnich mała Renate ukrywa się wśród lasów, ale także wśród ludzi – ukrywając swoje niemieckie pochodzenie.
Otrzymuje przybranych rodziców i nowe, litewskie imię - Marysia, a historia jej rodziny ukazuje tragiczne losy wielu uchodźców z Prusów Wschodnich na Litwie. Powieść została oparta na prawdziwych historiach wilczych dzieci i ich krewnych.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7893-093-8 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszystko wyłania się z przeszłości niczym z mroku – ludzie i zdarzenia oblepieni śniegiem niesionym przez wiatr i mgłą, która unosi się w ciszy. Wszystko się oddala, ale nie odchodzi w zapomnienie. Niektóre detale są ostrzejsze, inne już się zacierają jak na wyblakłej fotografii. Czas i pamięć skrywają wszystko pod śniegiem i piaskiem, pod krwią, pod mętną wodą.
Ludzie jak gdyby wyrastają z mgły, z mrozu, z oparów zimy, ożywają, rzucają cień na ziemię zadeptaną przez wojnę, przesiąkniętą krwią i zaraz znów rozpływają się w mroku. Pojawiają się tylko w pojedynczych epizodach, przebłyskach pamięci.
Oto odłamki historii:
– hasło na plakacie, który można zobaczyć zaraz po przeprawieniu się przez Niemen: Woin Krasnoj Armii! Pieried toboj łogowo faszystkogo zwieria (Żołnierzu Armii Czerwonej! Przed tobą legowisko faszystowskiej bestii);
– sowieccy żołnierze obwieszeni łupami – zegarami ściennymi, zasłonami, srebrnymi talerzami;
– bezgłowy trup kobiety przykutej do muru;
– tłum wygłodniałych ludzi, którzy rozszarpują ścierwo konia woziwody;
– matki, które idą razem z dziećmi prosto w stronę niosącego lodowe kry Niemna i wchodzą wraz z nimi do wody bez żadnego słowa, bez żadnej myśli, jakby utopienie się było czymś zwyczajnym;
– trupy wyrzucane przez rzekę – sczerniałe i zgniłe – bez imion, bez nazwisk;
– zbeszczeszczone groby;
– ruiny wysadzonych kościołów;
– broszury rozdawane sowieckim żołnierzom, zachęcające po rosyjsku: „Zabij wszystkich Niemców, zabij ich dzieci. Nie ma niewinnych Niemców. Weź ich majątek, weź ich kobiety. To twoje prawo, twój łup”;
– matki, które sprzedają swoje dzieci litewskim chłopom albo wymieniają je na kartofle i mąkę – po to, by inne dzieci mogły przeżyć;
– pijani i rozrechotani żołnierze, których dusze wojna wypaliła jak glinę, którzy strzelają dla zabawy do ptaków, a potem do ludzi – tak samo dla zabawy, bezmyślnie, bez żadnej refleksji;
– kobiety zasypujące okopy, umierające z głodu i wyczerpania;
– dzieci bawiące się niewybuchami;
– wilki nawykłe do ludzkiego mięsa;
– psy rozwlekające sczerniałe ludzkie szczątki;
– głodne oczy i głód, głód, wilczy głód;
– trupy i śmierć;
– przesiedleńcy, koloniści, którzy niszczą wszystko, co jeszcze zostało – kościoły, zamki, cmentarze, systemy melioracyjne, ogrodzenia pastwisk;
– puste, posępne pola, po których błądzi wiatr, bo i on nie znajduje znajomej drogi wśród ruin i zgliszczy.
Oto kraina sponiewierana, zgwałcona i zabita. Oto powojenne Prusy.Odłamki przeszłości wyłaniają się z mroku. Kadry pamięci układają się w czarno-biały film.
1946 rok.
Zima.
Mroźna, straszna powojenna zima. Zły czas.
Po moście, rozpiętym między niebem a ziemią, mkną, jak po autostradzie, niesione przez wiatr kłęby śniegu. Zamarznięty Niemen czerni się, połyskuje lodem – wygląda jak marmur. Jest mróz, co najmniej dwadzieścia stopni.
Między przęsłami gwiżdże wiatr. Twardy metal wtóruje mu wyciem.
Słychać też inną piosenkę – żołnierską, obco brzmiącą.
Przez metalową pajęczynę widać w dali ciemne, poruszające się punkciki.
Na przyczółku wiszą ponaklejane plakaty, ogłoszenia, gazety. Obwieszczają zwycięstwo, nawołują, żeby zabijać bez litości, przypominają o obowiązku posiadania przepustki.
Róg jednego plakatu jest naderwany, furkocze na wietrze.
Tęskna pieśń rozbrzmiewa coraz głośniej.
Na moście stoi dwóch strażników: ten, który śpiewa – Azjata, i drugi – Rosjanin. Rosjanin wścieka się, bo próbuje zapalić skręta, a wiatr wciąż gasi zapałki. Piosenka skośnookiego irytuje go nie mniej niż gasnący ogień.
Ciemne punkciki są coraz bliżej – to niemieckie dzieci. Próbują przejść przez zamarznięty Niemen. Jest ich siedmioro.
Rosjanin nie wytrzymuje:
– Bliad’, zamknij się, kałmuku!
Azjata uśmiecha się, przez jakiś czas milczy, potem pomrukuje pod nosem: „Kałmuk, kałmuk, ty sam kałmuk”.
Wiatr gwiżdże, ojczyzna daleko. Papieros się rozpada, zapałka łamie się w zgrabiałych palcach.
Azjata wybucha śmiechem:
– Ej, Iwan.
– Ja nie Iwan, ja Jewgienij – albo Żenia.
– Patrz, Iwan. Mały szwab biegać.
Niemieckie dzieci jak kuropatwy biegną po lodzie, dwoje najmniejszych zostaje trochę w tyle.
Rosjanin krzyczy: „Stój, wracaj, stój, słuchać rozkazu, stać, faszystowskie świnie!”, ale most jest wysoki, a wiatr tłumi słowa. Dzieci nie rozumieją mowy strażnika na moście.
– Ej, Iwan.
– Ja nie Iwan, kałmuku!
– Oni cię w dupie mieć.
– Zabiję cię.
– Uspokój się. Durny ty.
Rosjanin chwyta granat, wyciąga zawleczkę i rzuca w dzieci. Żołnierze przykucają, żeby osłonić się przed odłamkami. Granat wybucha.
Kiedy chmura pyłu opada, widać, jak z ogromnej przerębli powstałej po wybuchu usiłuje wydostać się jedno z dzieci. Inne biegiem wracają. Starają się uciec śmierci. Jest mróz. Nad przeręblą unosi się para.
Ciszę po wybuchu rozdziera głos, który brzmi jak skowyt konającego zwierzęcia, niekończący się, przenikliwy – jedno z dzieci, ciężko ranne, wije się, uderzając bezwładnymi nogami o lód. To z jego gardła wydobywa się nieludzki krzyk. Na śniegu i lodzie pojawiają się czerwone plamy. Czerwone plamy na czarno-białym świecie…
Między rannym a tym, który próbuje wydostać się z wody, stoi śmiertelnie przerażony sześcioletni malec. Stoi jak skamieniały, nogi odmawiają mu posłuszeństwa, w oczach ma strach. Pisk rannego przeszywa go na wylot.
To mały Hänsel. Później poznamy go bliżej.
Azjata podnosi karabin. Mierzy. Strzela. Wrzask cichnie. Ranny nieruchomieje. Hänsel przytomnieje, coś krzyczy, biegnie, ale nie z powrotem w stronę brzegu, tylko po zamarzniętej rzece, byle dalej stąd. Rozlegają się jeszcze dwa strzały. Uciekinier się nie zatrzymuje. Żołnierz, widząc, że jego cel stał się nieosiągalny, opuszcza karabin i kręci głową.
Dziecko w przerębli walczy resztkami sił.
Rosjanin spluwa i patrzy na jego wysiłki.
Głowa dziecka znika pod wodą, ręka jeszcze trzyma się lodu, ale w końcu i ona znika w lodowej brei.
Rosjaninowi nareszcie udaje się zapalić skręta.
Wiatr gwiżdże.
Na nowo rozbrzmiewa smutna stepowa pieśń.