- promocja
- W empik go
Mama w occie. Bursztynowe śledzie. Tom 2 - ebook
Mama w occie. Bursztynowe śledzie. Tom 2 - ebook
Drugi tom niesamowitych przygód Estery. Tym razem nasza bohaterka wraz z niezłomną ekipą telewizyjną wyruszy do Pucka zgłębiać tajniki kuchni kaszubskiej oraz… nakłaniać Kaszubów do rezygnacji z łowienia ryb na rzecz wegańskich zamienników dorszy. W wyniku zwariowanych zbiegów okoliczności Estera, Gacek i Mycha zostają wzięci przez przemytników bursztynu za łączników mafii i przypadkowo wchodzą w posiadanie trzech wielkich brył bursztynu wartych mnóstwo pieniędzy… Czy uda im się wyplątać z tej skomplikowanej sytuacji? I czy zdołają nakręcić telewizyjne show, mając na karku policję oraz mafię? Książka wypełniona zaskakującymi zwrotami akcji, dobrym humorem i intrygującą treścią.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-9746-9 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Nic tak nie poprawia nastroju, jak codzienny hejt od klasowych koleżanek. Nie martwcie się, hienki, żywcem mnie nie weźmiecie.
No dobra, tak naprawdę to moja mama pracuje w TV.
Katrina Vege, najpiękniejsza i najszczuplejsza telewizyjna osobowość, zdobywczyni Platynowej Kamery, Złotego Hectora i Srebrnego Pilota, olśniewająca gospodyni programu kulinarnego Świat kontra schab, ulubienica telewidzów, jurorka w programie Mister Kucharz, ambasadorka tej znanej firmy od kuchenek i lodówek, a prywatnie moja wiecznie nieobecna mama, najmocniej kochana mama, osoba po przejściach, rozwiedziona, samotna, ambitna pracoholiczka.
Ja jej tylko pomagam. Wolontariacko, na czarno, na doczepkę. Oczywiście od czasu do czasu. Kiedy po raz pierwszy pojechałyśmy wspólnie nakręcić program w plenerze, wplątałyśmy się w złodziejską aferę, nasza ekipa o mało nie ukatrupiła jednego wąsatego lokalsa i jednego komendanta policji, aresztowano nas, przesłuchiwano, zastawiono na nas zasadzkę, porwano nas, strzelano do nas, zniszczono nasz samochód, a następnie nas uwolniono. Przy okazji prawie się zakochałam w bandycie, a poza tym zrobiliśmy… no dobra, JA narobiłam mnóstwo głupstw, za które powinni wywalić moją mamę z telewizji. Ponieważ jednak te głupstwa zwiększyły oglądalność stacji o jakieś tysiąc procent, mama nadal pozostaje osobowością telewizyjną, w dodatku z wyższą pensją.
Nie wkurzajcie mnie.
Wystarczyło, że raz człowiek musiał się przebrać w strój ludowy i robić hopsasa i ojdirididi przed kamerą i już na wieki pozostaje gwiazdą memów.
Nienawidzę was!
W młodości otoczona powszechną niechęcią, w milczeniu znosiła obelgi, doświadczając niewyobrażalnych cierpień. Właśnie to wykuło jej stalowy charakter i wyostrzyło kryształowy umysł…
Tak kiedyś zacznę autobiografię o sobie, którą napiszę w trzeciej osobie, bo tak podobno robią wybitni ludzie. Może jednak lepiej napiszę: kryształowy charakter i umysł ostry jak stal miecza…
Wracając do tematu, ja niestety tylko pomagam mamie przy programie. Ja, lat czternaście, nieudana córka idealnej rodzicielki, najmniej chuda z klasowych dziewczyn, za to najbardziej hejtowana. Za co? Przede wszystkim za piękną i sławną mamę w TV! A jak już jesteś odrobinę grubsza od pozostałych koleżanek, twoje życie zmienia się w nieustanną walkę. Poza tym czternaście lat temu kosmici chyba na chwilę odessali moim rodzicom mózgi, skoro oni, przedłużając ród mojego biologicznego taty, postanowili nadać jego nazwisko nowo narodzonej córce… Co wyście sobie wtedy właściwie myśleli, co?
Estera Parzymięs. Z nadwagą. To ja.
Czy kogoś więc jeszcze dziwi, że zostałam laureatką takich ksywek jak: Gril Girl, Grillaska i Parzymięcho?
Niestety urodę i figurę odziedziczyłam po tacie, za to włosy po prababci, a charakter po Pingwinach z Madagaskaru, bo ciągle pakuję się w kłopoty, ale przynajmniej nie odpuszczam nikomu.
Nie mam przyjaciółek, bo generalnie chyba mnie nie lubią.
Nie mam chłopaka, bo nie jestem chuda ani piękna.
Mam jednego przyjaciela, ale on jest stary. (Ma trzydzieści pięć lat! Uwierzycie, że mam takich starych znajomych?!) No więc on jest stary, gruby i brodaty, nazywa się Gacek i jest dźwiękowcem w naszej ekipie filmowej.
Jeżdżę z mamą nagrywać program kulinarny. Nikt mi za to nie płaci, ale mimo to mogę powiedzieć, że pracuję w TV. Przynajmniej mówię tak samej sobie. Na pocieszenie.
W szkole czuję się samotnie. W domu też jestem sama, bo mama zazwyczaj wraca po pracy dopiero wtedy, gdy godziny zaczynają się nazywać od dwudziestej w górę. Podjadam więc sobie czipsa z dropsem i patrzę, jak mama uśmiecha się z ekranu do widzów. Ponieważ jestem widzem, to wtedy uśmiecha się też do mnie!PO DRUGIE: MOJE ŻYCIE JEST DZIWNE
Jestem dziwna, bo moje życie jest dziwne.
Mamę widuję częściej w telewizji niż w domu.
Poza tym pewnie powinnam była powiedzieć o sobie „widzka”, a nie „widz”, skoro jestem dziewczyną, co nie? Tak uważa Sznurówka, szefowa mojej mamy i reżyserka programu o sporze tradycyjnej kuchni z wege-fit dietami. Sznurówka w każdej sytuacji walczy o prawa kobiet, o wizerunek kobiet, o parytety kobiet (znaczy o to, żeby kobiet wszędzie było tyle samo co facetów, a najlepiej trochę więcej), o język równościowy i o feminatywy, czyli kobiece nazwy w języku. Powinnam być jej wdzięczna za to, że walczy o moje prawa, tylko że ona robi to zawsze jakoś tak dziwacznie, że czasem sama nie wiem, czy chcę, żeby o mnie walczyła, czy może lepiej, żeby się poddała dla ogólnego świętego spokoju. Ciągle powtarza przy tym o przebijaniu szklanego sufitu, może kiedyś sama uderzyła się o coś takiego? Nie wiem, bo używa tylu niezrozumiałych słów, że ja nie nadążam ich guglować.
Żeby otaczający mnie chaos był mroczniejszy, do naszej ekipy telewizyjnej należy jeszcze taki facet (też stary, bo ma trzydzieści trzy lata), który jest kamerzystą, operatorem drona i kierowcą naszej telewizyjnej furgonetki. Ale to tylko w godzinach pracy, bo w czasie wolnym bywa także tenisistą, skłoszystą (zdaje się, że w tej grze gra się w tenisa, tyle że w kawalerce), joggerem, pływakiem, taternikiem, supermanem i batmanem w jednym. Ponadto jest stałym klientem barberów oraz nieprawdopodobnie nadętym stuprocentowym facetem ze skłonnością do pomiatania kobietami, a najczęściej mną. Ma długie włosy, wypielęgnowaną bródkę, jest świetnie zbudowany, niezwykle pewny siebie i przemądrzały, a do tego nachalnie kraszuje moją mamę, choć to pewnie tylko dla żartu. Na szczęście mama nie chce się wiązać z supermanem. Ten gość triggeruje ją w sieci, a w realu wkurza swoim stylem bycia oraz torbą z kosmetykami do pielęgnacji supermana, większą niż jej kosmetyczka. W dodatku mama zalicza totalną zwiechę na jego nazwisko.
Nasz stuprocentowy maczo nazywa się bowiem Mycha. A Mycha zawsze powtarza, że nie wyobraża sobie, żeby kobieta nie przyjęła po ślubie jego nazwiska, bo na tym przecież polega tradycja. Kiedyś wam opowiem o tym, co się stało, gdy wygłosił ten tekst w obecności Sznurówki, dla której samo słowo „tradycja” zalatuje przemocą, brzuchatymi i wąsatymi posłami na sejm i niewolnictwem kobiet. I jak ja mam po tym wszystkim spokojnie przyjmować do wiadomości program nauczania w szkole?
W każdym razie superman Mycha jest świetnym kamerzystą. Razem z dźwiękowcem-jaskiniowcem, rozmarzonym obżartuchem, kudłatym, nieuczesanym leniwcem Gackiem tworzą taki duet pełen sprzeczności, że człowiek bez przerwy się zastanawia, jak oni w ogóle mogą razem pracować i kręcić takie świetne programy.
Powiedziałam ostatnio mamie, że najlepiej byłoby, gdyby wyszła za mąż za kogoś z telewizji. Wtedy nie musiałaby już w niej pracować, miałaby mnóstwo czasu dla mnie, a ten mój nowy tata przebywałby ciągle w pracy, bo telewizja jest jak bagno i niesamowicie wciąga (tak mawia moja mama!). I bardzo dobrze, bo przecież przyzwyczaiłyśmy się do mieszkania bez faceta, więc taki układ byłby idealny – jakiś typ siedziałby wciąż w pracy i w czasie, gdy go bez przerwy nie będzie w domu, zarabiałby na nas, co nie? W tym momencie mama zrobiła swoją słynną minę, jakby utopiono ją w słoju ogórków w occie, i prawie z płaczem odpowiedziała, że jestem fenomenem, bo jednocześnie mam dobre serce i jestem bez serca.
No i sami powiedzcie, czy obracając się w takim towarzystwie, mogę być całkowicie normalna?PO TRZECIE: TO DOKĄD WŁAŚCIWIE JEDZIEMY?
Gacek zawsze powtarza, że gdy wirtual przegina, trzeba ewakuować się do realu i na odwrót. Nie wiem tylko, co mam zrobić, gdy realne bałwany z mojej realnej szkoły atakują mnie w mediach społecznościowych. Co mam wtedy przełączyć i dokąd uciec?
– Co byś zrobił, gdyby twoi kumple hejtowali cię non stop w sieci? – spytałam Gacka, którego wcześniej musiałam pociągnąć za brodę, żeby się ocknął, wyłączył ten swój nudziarski jazz i zdjął z uszu słuchawki wielkości hełmu kosmicznego.
– Zmień kumpli albo sieć. – Ziewnął w odpowiedzi. Ten wielgachny misiowaty brodacz Gacek, obleczony w kurtkę amerykańskiego żołnierza, którego chyba musieli w niej rozstrzelać, a następnie ciągnąć na linie za czołgiem.
– Przestań! Przecież to niemożliwe! Szkoły nie zmienię, a sieci tym bardziej, bo niby na jaką? – szepnęłam.
– Na rybacką. Esterka, jak wyciągniesz wieloryba albo bursztyn wielkości głowy, to wszyscy pootwierają gęby ze zdziwienia i będziesz bohaterką – odezwał się prowadzący furgonetkę Mycha, który jak zwykle musiał się wtrącić w nie swoje sprawy. – Będziesz Esterką-bohaterką! – Zaśmiał się, niebywale zadowolony ze swojego maczystowskiego dowcipu.
– Przestań chrzanić, Mycha – powiedział Gacek swoim zwyczajnym flegmatycznym tonem. – Estera obrywa za popularność Katriny i cokolwiek powie, będzie to wykorzystane przeciwko niej.
O kurczę, to mi się nawet spodobało! Zabrzmiało jak w filmach kryminalnych. Masz prawo do adwokata. Cokolwiek powiesz, może być wykorzystane w sądzie przeciw tobie!
No tak, tylko że wolałabym sama wypowiadać te słowa, a nie ich wysłuchiwać!
Mycha prowadził naszą wielgachną telewizyjną furgonetkę, jakby to był jakiś sportowy wóz. Mama spała, oparta o rozwieszoną na szybie kurtkę, znużona czytaniem scenariusza. Sznurówka gadała przez telefon z wydawcą programu. Nasza rozmowa odbywała się więc w kameralnym, trzyosobowym gronie.
– Negatywna zazdrość klasowych kretynów powinna zmienić się w pozytywną zazdrość – zamruczał pod nosem Gacek.
– I kretynek! – warknęła odruchowo Sznurówka, która zawsze dbała o to, by w rozmowach nie pomijano kobiet. Nawet jeśli nie wiedziała, o czym te rozmowy się toczyły. Tak jak teraz. No więc grono przestało być kameralne. Przynajmniej na chwilę.
– O matko! – jęknął Mycha. – Pozytywna zazdrość?! Wziąłeś ten ckliwy tekst z poradnika dla zakompleksionych cielątek? Gacek, co ty wygadujesz? Esterka powinna najpierw zrzucić z dziesięć kilo, no, powiedzmy dwanaście. Potem znaleźć przystojnego chłopaka, który będzie po nią przyjeżdżać pod szkołę motorem, potem zacząć wydawać w klasie rozkazy…
– Jakie rozkazy?! – spytałam kompletnie zaskoczona i jakoś nie zdążyłam odpowiednio zareagować na niegodziwe… „no, powiedzmy dwanaście” kilo.
– Jakiekolwiek. Wszystko jedno. Chodzi o to, że gdy stanowczo rzucisz polecenie, to zawsze najsłabsze ogniwo nie wytrzyma i je wykona. A potem aranżuj tę sytuację możliwie często – odpowiedział Mycha. Odwrócił się do mnie z tym swoim obrzydliwym mrugnięciem faceta, który robi to, żeby speszyć i zawstydzić kobietę.
Tak, jasne, doskonale wiem, że zawsze najsłabsze ogniwo rzuci się wykonać czyjeś polecenie. Ja jestem tym ogniwem. Zawsze nim byłam. Dopiero potem staję się silna. Gdy sobie to wszystko odtworzę w samotności i ustalę, jak powinnam była zareagować.
– Masz być pewna siebie, schudnąć, rozkazywać i wkurzać ludzi swoim drańskim charakterem! – zakończył stanowczo Mycha. Po czym szepnął, wskazując delikatnie kciukiem na pasażera (pardon, pasażerkę!) po swojej prawej stronie, czyli na trajkoczącą do komórki Sznurówkę. – Masz niezłe wzorce!
– A poza tym możesz ogłosić w klasie, że w następnym programie Katrina Vege odda głos młodzieży i jej pomysłom na kuchnię dwudziestego pierwszego wieku. – Gacek znowu ziewnął. – I zobaczysz, jak się będą do ciebie przymilać…
– Przecież nie będzie takiego programu! – Pokręciłam głową.
– Ale ty stworzysz im nadzieję takiego programu. A potem zrewidujesz tę nadzieję, że jednak pokazywane będą nie gęby uczniów, ale ich przepisy. A potem zaczniesz ogłaszać, które przepisy w programie były inspirowane przepisami koleżanek i kolegów. Za pół roku większość tych hienek będzie twoimi najlepszymi przyjaciółmi, zalajkują cię na śmierć, bo będą czuli, że dzięki tobie też pracują w telewizji. – Gacek snuł w najlepsze wizję jakiegoś piramidalnego oszustwa.
Właściwie to spodobało mi się to, co mówili. Przecież umiem manipulować ludźmi. Oglądam wszystkie paradokumenty i te filmy na fliksnecie, których jeszcze nie powinnam oglądać. Taka sytuacja.
Jechaliśmy i jechaliśmy do tej Gdyni, w której jeszcze nigdy nie byłam. Najważniejsze, że nad morze!
– A najlepiej zmień szkołę – dodał nagle Mycha. – Niech cię Ketti zapisze do takiej prywatnej i drogiej budy. Tam popływasz w stadzie piranii, które mają tatusiów prezesów, polityków, biznesmenów i prawników. Będziesz tam pasować. Tylko musicie wyrzucić tę torbę z sową, bo wygląda jak z lumpeksu. I koniecznie kupcie limuzynę, żebyś miała z czego wysiadać – roześmiał się nasz superoperator kamery.
– Albo napisz swoim bałwanom, że jak sami chcą poćwiczyć przed kamerą, to niech znajdą najbliższy monitoring uliczny. – Gacek się uśmiechnął.
– Super. Naprawdę, bardzo mi pomagacie! Już nigdy was o nic nie zapytam! – zawołałam i wbiłam sobie słuchawki w uszy. – Poza tym odczepcie się od mojej torby! – krzyknęłam. – Jest zarąbiście inna niż wszystkie torby na świecie. I tak, jest z lumpeksu. Taka sytuacja.
Po chwili poczułam, że Gacek wyciąga mi z lewego ucha słuchawkę.
– Zawsze bądź sobą i nie wstydź się tego. Buduj swój świat na swoich warunkach – szepnął.
– A jeśli nie umiem? – spytałam.
– Umiesz. Może zaproś kogoś do środka i buduj też trochę dla niego? – odparł.
Nie wiedziałam, co miał na myśli.
Pięć minut później nadal nie wiedziałam.
Dziesięć minut później też nie.
– To dokąd jedziemy? – spytałam, żeby zmienić temat.
– Tradycyjna kuchnia kaszubska! – odezwała się jadowicie Sznurówka, nagle odklejona od smartfona. – Mnóstwo mięsa, mnóstwo soli, ryby torturowane w sieciach i mordowane ostrzem tasaka na pokładzie łodzi, jednym słowem kuchnia pełna krwi, przemocy, pracowitych, uległych kobiet przyrządzających kaloryczne jedzenie, by ich wąsaci mężowie mieli siłę wzmacniać patriarchalny świat!
– Myślę, że oni musieli mieć siłę, żeby łowić ryby, walczyć ze sztormami i wykonywać ciężkie prace fizyczne – wtrącił się Mycha.
– Teraz nie muszą. Mogą zgolić wąsy i zająć się hołmłorkingiem – odpowiedziała Sznurówka, zaplatając długie, chude palce w węzeł bosmański.
– Porzucą sieci i wejdą do sieci. Zaczną łowić leszcza na fejsbuniu. Całe Kaszuby rozwiodą się z rybami! – Mycha się wyszczerzył.
– Jak to: Kaszuby? Jakie Kaszuby? I gdzie są te Kaszuby? Ja myślałam, że jedziemy nad morze! – zawołałam.
Odpowiedzią był ryk Mychy.
– Esterka, co ty masz z geografii?
– Klasówkę w poniedziałek!!! – wrzasnęłam, zaczerwieniłam się i wetknęłam słuchawki w uszy. Co za durne barany! Mogli od razu powiedzieć, że Kaszuby nie leżą na Śląsku ani w Krakowie, co mi się właśnie zdawało. Taka sytuacja!
Aha! Jeszcze jedno! Babcia zawsze powtarza jakieś głupstwa o tym, żeby nie powiedzieć czegoś w złą godzinę. Wiecie, babcie tak mają, co nie? Żyją przecież w wewnętrznym uniwersum przedwiedźmińskim. Skąd niby wiadomo, że godzina jest zła? To co, lepiej w ogóle nic nie mówić?
No więc ja w to absolutnie nie wierzę, wróżki i czary są dobre w japońskich kreskówkach! Tylko że jak sobie potem przypomniałam o tej bursztynowej głowie, o której mówił Mycha, i o rzucaniu plackami w zakonnice… to jak zwykle było za późno.
Za późno. Może ja się tak powinnam nazywać? Estera Zapóźno? Na pewno mój przyszły mąż będzie miał tak wpisane w dowodzie.