- W empik go
MANEKINY - ebook
MANEKINY - ebook
Młode małżeństwo z Leśniska traci w pożarze swoje jedyne dziecko. Natalia Berner pogrąża się w rozpaczy, a dramatu całej sytuacji dodaje fakt, że kobieta nie akceptuje już swojego poparzonego ciała. Adam, jej mąż i właściciel domu pogrzebowego, postanawia zemścić się na wszystkich, którzy doprowadzili do pożaru. Wpada na pomysł niebezpiecznej, krwawej gry, by wymierzyć sprawiedliwość. Monika i Marek toną w długach. Widmo utraty domu i niekończących się rat sprawia, że rozpaczliwie poszukują wyjścia z sytuacji. Kiedy dostają propozycję udziału w tajemniczej grze, nie wahają się z niej skorzystać. Miejsce, do którego trafiają, i zasady w nim panujące odbiegają jednak od ich wyobrażeń. Przesiąknięte mrokiem ściany popychają ich do coraz gorszych czynów. Gdzie przebiega granica między dobrem a złem? I ile człowiek jest w stanie zrobić… dla pieniędzy?
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-965622-2-7 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Korektor Beata Buko
Projektant okładki Źródło: alrax/istock.photo.com
© Jolanta Żuber, 2023
© Źródło: alrax/istock.photo.com, projekt okładki, 2023
Młode małżeństwo z Leśniska traci w pożarze swoje jedyne dziecko. Natalia Berner pogrąża się w rozpaczy, a dramatu całej sytuacji dodaje fakt, że kobieta nie akceptuje już swojego poparzonego ciała. Adam, jej mąż i właściciel domu pogrzebowego, postanawia zemścić się na wszystkich, którzy doprowadzili do pożaru. Wpada na pomysł niebezpiecznej, krwawej gry, by wymierzyć sprawiedliwość.
Gdzie przebiega granica między dobrem a złem? I ile człowiek jest w stanie zrobić… dla pieniędzy?
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym RideroProlog
Tamtej wiosny Natalia w końcu ukręciła łeb wszystkim koszmarom. Skończyły się dla niej dwa światy — brudny, którego nienawidziła, i ten, który pamiętała jeszcze z czasów, gdy była małym dzieckiem, tuż przed przybyciem pana O.
Padało. Natalia obserwowała zza szyby, jak kwietniowa ulewa się wzmaga, nawadniając ziemię, która po miesiącach bez śniegu i deszczu łaknęła wilgoci. Dziewczyna twierdziła, że to jednak wcale nie deszcz, tylko wszystkie łzy, które wylała przez pana O. Przypominały jej, że już dzisiaj musi to zrobić. Zdecydować się na ostateczny krok.
Zerknęła na dół, na zniszczoną nieco bramę i duży kosz, wokół którego walały się śmieci. Przesunęła ręką po malutkiej szybie, jakby chciała z niej zetrzeć te wszystkie krople.
Niewielkie poddasze było jej największym azylem. Odkąd pamiętała, to właśnie tam mogła uciekać, bo pan O. bał się ciemności i wchodzenia po kruchych już schodach — chociażby ze względu na to, że się zawalą a on sam utknie gdzieś bez pomocy. Ona też się trochę tego obawiała, ale jako dziecko nie miała zbyt wielkiego wyboru, gdy gruby i tłusty ojczym, niezadowolony z ciąży swojej kolejnej żony i jej zmieniającego się ciała, sięgał po zakazany owoc w postaci jej młodszej wersji. Trwało to kilka długich lat, kilka tysięcy dni, jeszcze więcej godzin i minut liczonych na krótkich, a potem nieco dłuższych paluszkach. Leżała wtedy zwykle przygnieciona do zimnych płytek w łazience albo do drewnianego łóżka w różowym pokoju. I trwałoby to pewnie dłużej, gdyby nie ten jeden ciepły kwietniowy wieczór, kiedy wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu. Szczęście. Przełom. Spokój. Odwaga. Natalia nigdy nie wiedziała, jak to nazwać, ale była pewna, że gdyby nie podsłuchała wtedy swojej matki, gdyby nie dowiedziała się, że ona też zezwala na takie traktowanie córki, choć zawsze się tego wypierała, tkwiłaby dalej w tym bagnie. Ale stało się. Najdroższa osoba zawiodła ją najbardziej, jak tylko się dało, a rozgoryczenie i żal w końcu ewoluowały, przeradzając się w złość i dopingując do działania.
Słyszała, jak w radiu mówią, że początek wiosny jest depresyjny, że to wtedy ludzie popełniają najwięcej samobójstw, i niemal przekonała się o tym na własnej skórze. Była o krok od zniszczenia swojego ciała, tak by nie zostały na nim już żadne ślady tłustych palców pana O. Ale na szczęście w porę się cofnęła. Nawet jeśli jej życie było zupełnie bezbarwne, może po prostu za bardzo je kochała?
Ojczym przyszedł chwilę przed siedemnastą, kiedy jej matka wychodziła na autobus. Późna ciąża dawała już kobiecie się we znaki, ale nadal pracowała, bo utrzymanie rodziny z jednej pensji było niewykonalne. Natalia nie lubiła tej godziny, zawsze przeciągała czas rozstania, jak tylko mogła. Uczepiona ubrań matki, prosiła, by ta zabrała ją ze sobą, obiecywała, że będzie cicho. Albo błagała, żeby pozwoliła jej nocować u koleżanki, ale pod żadnym pozorem nie zostawiała jej samej. Nie było jednak takiej możliwości, więc kiedy tylko drzwi za matką się zatrzaskiwały, dziewczynka biegła do swojego pokoju, czekając na to, co miało nastąpić.
To było już jak rytuał. Ojczym przychodził, siadał na łóżku i najpierw wypytywał mimochodem o lekcje; chwalił, że udała mu się pasierbica i nóżki ma takie jak kózka, a pupcię lepszą niż u mamusi, ale później to stawało się nieważne i zajmował się wciąganiem dziewczyny na swoje kolana. Całował ją w szyję, policzki i dyszał, wpuszczając w przestrzeń między nimi drobinki śliny. Przestała się wyrywać po miesiącu takich rytuałów, bo wiedziała, że wtedy skończy szybciej. A kiedy tylko się zaspokoił, uciekała na poddasze z lampką i książką, marząc o tym, że kiedyś ktoś zabierze ją z tej strasznej krainy. Marzyła aż do tamtego wieczoru. Nikt nie wiedział, że podsłuchiwała, gdy matka mówiła ojczymowi, by uważał, bo mała zaczęła miesiączkować. Nikt nie wiedział, że słyszała, iż w razie problemów będzie trzeba zrobić jej skrobankę, a na to nie mogą sobie pozwolić.
— Musisz być ostrożny albo z tym skończyć. Rozumiesz?
Przypominała sobie te słowa. Jej matka miała niski, gardłowy głos, w którym nie było już tej dawnej czułości.
— Ty nie możesz, Grażka, bo ten lekarzyna ci zabronił, to gdzie mam iść, na bok? Czy wracać do byłej? Tu wszystko mam, przecież smarkuli nigdy nic nie wkładałem, już nie rób ze mnie takiego pojeba! — odpowiadał wzburzony pan O.
Kłamał. Jak zawsze. Kłamał o wkładaniu, bo robił to regularnie. Nie wystarczało mu już dotykanie po udach, musiał mieć wszystko to, co robią dorośli. Myśl o dziecku, a potem o pozbawieniu go życia sprawiła, że Natalii zrobiło się jeszcze bardziej niedobrze. Przed oczami stanęła jej krew, ból i duży brzuch, znacznie większy od tego, który miała teraz przez ciągłe zajadanie stresu. Nie chciała, by do tego doszło, nie chciała też tej przeklętej miesiączki, a przede wszystkim — nie chciała stawać się kobietą, której tak naprawdę zabrano całą niewinność. W zasadzie niczego już od życia nie chciała.
Uciekła do pokoju i schowała do pokaźnego plecaka najpotrzebniejsze rzeczy — telefon, ładowarkę, ulubione książki, gumki do włosów, szczoteczkę do zębów, skarbonkę, ubrania, notes, a potem zniosła to na dół, kiedy ojczym się kąpał. Mogła uciec już teraz — nikt by się nie zorientował, ale pomyślała, że powinna mieć chociaż jakieś siniaki, cokolwiek, by nie uwierzono dorosłym, tylko jej. Dlatego postanowiła, że tym razem będzie się bronić, a kiedy pan O. skończy — ucieknie, nie jak zwykle na poddasze, ale na policję, a później daleko, daleko stąd. Gdzieś, gdzie nie będzie oddechu pana O., jego tłustych rąk i śmiechu, gdy obserwował jej nagie, zmieniające się mimo woli ciało. Nikt nie zrobi jej żadnego dziecka, a potem nie wyjmie go z brzucha, bo jest problemem. Nie, tak się po prostu nie robi!
Spojrzała na łazienkę, a później powędrowała do swojego pokoju, modląc się w duchu, żeby starczyło jej odwagi, by znieść otarcia, uderzenia i wszystko, co spowoduje ta odmowa. Otworzyła okno i wdychała rześkie kwietniowe powietrze, myśląc o świecie bez brudów, o księciu z bajki i dobrej wróżce, która przemieni jej mamę we wspaniałą osobę. Taką, którą była, zanim zakochała się w panu O. Bo naprawdę było dobrze. Nie jakoś specjalnie miło — w końcu mama też często krzyczała i była nerwowa — ale nigdy nie pozwalała obcym jej skrzywdzić, a kiedy tylko Natalia płakała, brała ją na ręce i głaskała po głowie, mówiąc, że jest jej mądrą, śliczną córeczką i kiedyś będą się o nią bili chłopcy.
— Nie lubię cię już — powiedziała do siebie. — Nie lubię cię, mamo, bo też jesteś zła — szepnęła i poczuła, że po jej policzkach spływają łzy. Jedna za drugą. Kap, kap. Jakby wreszcie świat dał jej do zrozumienia, że ma przestać się łudzić i dawać szansę tym, którzy ciągle zawodzą. Jakby doszło do niej, że zaufania nie można rozciągnąć w nieskończoność.
A potem wszedł pan O. Zapytał o lekcje i pogłaskał ją po głowie, mówiąc, że jest śliczną dziewczynką tatusia, a będzie jeszcze piękniejszą kobietą oraz żeby zawsze pamiętała o tym, że to on pierwszy pokazał jej miłość.
I miał absolutną rację. W tym jednym mogła się z nim zgodzić — nigdy nie pozbędzie się wspomnień i tego palącego uczucia wstydu. Zawsze będzie pamiętała, co jej zrobił, i zawsze już będzie naznaczona przez jego dotyk.
Ale potem przyszła kolejna myśl.
O tym, że ostatni raz pozwoli, by coś wdarło się do jej wnętrza i rozrywało duszę na kawałki. Zamknęła oczy, a w jej głowie rozbrzmiał głos, którego nie znała, ale teraz bardzo potrzebowała usłyszeć.
_Jesteś dzielną dziewczynką, Natalia. Uda ci się. Uda. Pamiętaj, że to było złe, że nikt nie miał prawa zabierać ci tego światełka._1
Lublin, 2016
Odkąd lata temu jej przyrodnią siostrę zabrano do przytułku, a ojca wsadzono za kratki, Renata dostała się pod opiekę babci. Zajmowała teraz pokój Natalii. Pomieszczenie było spore i choć na początku niezbyt dostosowane do potrzeb niemowlaka, to dobrzy sąsiedzi — którzy nagle zaczęli oferować pomoc — przemalowali je, dołożyli się do łóżeczka i zakupu niezbędnych sprzętów. Oczywiście w duchu wyrzucali sobie, że niczego wcześniej nie zauważyli ani nie słyszeli o żadnym molestowaniu, bo ta rodzina była przecież taka porządna. Renata wychowywała się więc z dala od przyrodniej siostry, a matkę zastąpiła jej babcia, która była uosobieniem dobroci i ciepła, choć nawet ona nie potrafiła przerwać koszmaru Natalii. Mimo tego, że nie miała typowej rodziny, Renata dorastała szczęśliwie.
Dziewczyna włączyła przenośne radio i weszła pod prysznic, a w myślach przeklinała fakt, że nie było obok żadnego mężczyzny, który naprawiłby deszczownicę, bo kąpiel w takich warunkach okazała się sporym wyzwaniem. Krople miarowo uderzały o posadzkę. Odpływ — nieco już zatkany — blokował strumień tak, że większa część łazienki dosłownie pływała w gigantycznej kałuży. Dziewczyna postawiła stopy na skrawku suchej powierzchni i okręciła wokół siebie ręcznik. Włosy zawinęła w niechlujny turban, wklepała w twarz krem nawilżający i obejrzała się z każdej strony, a potem pomaszerowała do swojej sypialni.
Wyjrzała przez okno. Pusto. Na podjeździe wciąż nie było samochodu Maćka, z którym umówiła się na wieczór. Światła reflektorów obcych aut rozświetlały wnętrze maleńkiego domu i pięknie lśniły w srebrzystym śniegu. Renata włączyła telewizor, nastawiła program o ślubach i wstawiła wodę. Babci nie było — siedziała u sąsiadki, dając jej i Maćkowi nieco przestrzeni, ale oczywiście bez zbędnego przedłużania „tych miłostek” i wspólnego nocowania.
Renata zastanawiała się, co takiego mogło zatrzymać jej chłopaka na dłużej. Zaczynała się niecierpliwić. Nie sięgnęła jednak po telefon. Nie chciała sprawiać wrażenia natarczywej, bo to zawsze psuło coś w związkach, a ona wolała, żeby ten trwał jak najdłużej. Po raz pierwszy w życiu czuła, że jest naprawdę zakochana.
Skoro się umówili, na pewno przyjedzie. Przez ozdobione zimowymi figurami okno zobaczyła jakiś błysk. Gdzieś mignęły cienie przemykających pospiesznie ludzi. Przeszła do sypialni i włożyła szare, obcisłe spodnie i zdobioną przy dekolcie, różową bluzkę. Wyciągnęła suszarkę z nocnej szafki i nastawiła chłodny nawiew. Przeglądała się w lustrze, rozczesując włosy i nawijając kolejne pasma na szczotkę. Cieszyła się ze swojego piękna. Miała duże, pełne usta, które i bez szminki wyglądały ponętnie, drobny nosek i wydatne kości policzkowe, a całości obrazu dopełniała owalna twarz i kaskada ciemnych włosów. Zwiększyła moc suszarki i zaczęła mruczeć pod nosem słowa piosenki, której fragment dobiegał z salonu, co oznaczało, że program już się zaczął. Była pobudzona, bo pierwszy raz mieli dom na dłużej tylko dla siebie. Wiedziała, że spędzi z Maćkiem upojne chwile, takie, o których codziennie pisali i rozmawiali. Wszystkie jej fantazje dziś wreszcie miały stać się rzeczywistością.
Nagle coś uderzyło o podłogę. Wzdrygnęła się i wyłączyła suszarkę, odkładając ją na tę samą szafkę co wcześniej. Przeczesała grzywkę i powiedziała:
— Smalczyk, jeśli to ty coś stłukłeś, śpisz dzisiaj na wycieraczce!
Po zwierzaku, do którego kierowała te słowa, nie było jednak śladu. Rozejrzała się po domu i choć nie była przesadnie bojaźliwa, to poczuła dziwne napięcie. Coś znów hałasowało. Zlokalizowała źródło. Z kąta, tuż za kanapą, wystawał czarny koci łebek. Zrobiła kilka kroków w jego stronę, ale kot nastroszył sierść i parsknął. Wyglądał tak, jakby się jej bał, a przecież zawsze ochoczo wskakiwał na kolana.
— Smalczyk, co jest? — Pokręciła głową i rozłożyła szeroko ręce. Kocur zjeżył grzbiet i ponownie fuknął. — Jak chcesz, ale potem nie proś o to, żeby cię głaskać — powiedziała obrażonym tonem i sięgnęła po pilota. Obróciła się w stronę telewizora.
Wtedy go zobaczyła. Stał przed nią. Ubrany w ciemną kurtkę i dobrze skrojony garnitur. Jedną rękę, tę z bronią, trzymał wymierzoną w jej klatkę piersiową, drugą szukał czegoś pod okryciem. Zamarła. Nogi miała jak z waty, a kiedy odzyskała świadomość i zdolność mówienia lub po prostu władzę nad własnym ciałem, on okazał się szybszy. Minęła nanosekunda, zanim z jej ust wydostał się wrzask. Zamaskowany mężczyzna w kurtce przypominającej setki innych w mieście wpatrywał się chłodno w jej oczy i ściskał ją za szyję. Podniósł broń do delikatnych warg, nakazując niemo milczenie, a kiedy ucichła, sięgnął do wnętrza kurtki, a potem wbił w ramię Renaty strzykawkę z etorfiną. Jeszcze przez sekundę miała siłę się szamotać, ale potem wszystko zrobiło się ciężkie, jej ręce i nogi były jak z ołowiu, a oczy same się zamykały.
_Przeżyję, niedługo rocznica, muszę ją spędzić z Maćkiem, przypomnieć, że czekałam z tym tylko na niego._
Borys schował strzykawkę i wymacał w kieszeni drugą, z diprenorfiną, by móc skutecznie obudzić Renatę, po czym skinął głową. Wyraz twarzy dziewczyny przypominał spauzowany wrzask, a jej półprzymknięte oczy wyglądały tak, jakby wciąż się dziwiły, dlaczego wdarł się do jej domu. Mężczyzna przesunął wątłe ciało w stronę drzwi, zarzucił na nie płaszcz, uprzednio zabrawszy portfel i dokumenty. Następnie zawinął trochę ubrań i kilka par butów w foliowy worek i wyszedł tylnym wyjściem, zgodnie ze wskazówkami Bernera. Zdjął maskę, postawił kołnierzyk kurtki, zarzucił kaptur i umieścił nieprzytomną dziewczynę w bagażniku. Nie spieszył się. Był pewny, że w tej zapyziałej norze na Bronowicach nikt mu się nie sprzeciwi, a jeśli ktokolwiek coś zauważy, to jedyną reakcją będą krzywe spojrzenia albo schowanie się w głębi domu. Nikt mu nic nie zrobi. Zrealizuje plan Bernera do końca. Uruchomił silnik i wbił w nawigację „Leśnisko”. Cieszył się, że poszło mu ze smarkulą tak gładko.
Ruszył powoli. Kiedy włączał się do ruchu, usłyszał dzwonek telefonu, który dochodził z wnętrza worka. Zmarszczył brwi i sięgnął po niego. Na ekranie pojawiło się zdjęcie umięśnionego chłopaka bez koszulki. Borys uśmiechnął się szczerze, przez chwilę chciał odebrać i powiedzieć mu coś w stylu, że będzie musiał sobie poszukać innej dziewczyny, ale wiedział, że to byłoby nierozsądne. Odrzucił połączenie i napisał w imieniu Renaty, że źle się czuje, a także zapytał, czy mogą przełożyć spotkanie. To zapewni mu trochę czasu na ucieczkę i sprawi, że chłopak nie zacznie się od razu dobijać do drzwi w poszukiwaniu ukochanej. Resztą zajmie się już Berner. On zawsze ma wszystko pod kontrolą.
Wyjechał z miasta i przemierzał teraz wiejskie ścieżki. Było ślisko, jechał więc wolno, uważając na każdy zakręt, byleby nie wypaść z drogi. Ciemność jeszcze bardziej komplikowała sytuację, a kiedy napadało więcej śniegu, Borys przeklął w myślach, że nie wyjechał wcześniej i znów trafiła mu się zła trasa. Zerknął we wsteczne lusterko. Nikt za nim nie jechał, więc nieco się uspokoił, sięgnął po puszkę z bezalkoholowym piwem i upił łyk. Pocieszał się tym, że jeszcze chwila i będzie mógł napić się czegoś z procentami, musi tylko dowieźć na miejsce tę smarkulę. Poprawił garnitur, a potem poluzował krawat — koszula zdążyła się pognieść dobrych kilkanaście minut temu i zdawał sobie sprawę, że bez żelazka nic jej nie pomoże. Nienawidził pomiętych ubrań, plam i wszystkiego, co w jakikolwiek sposób zaburzało jego elegancki od kilku lat ubiór.
Czuł lekkie podniecenie, jakby jakiś prąd przeszedł go od stóp do głów, a wszystko to na myśl o rychłym przelewie. Od sześciu lat — od kiedy pracował dla Bernera — wciąż dostawał duże zlecenia, a pieniądze nie stanowiły już dla niego problemu. Co więcej, szef nie był jedynie tym, który zleca, lecz także przyjacielem, z którym wychodził czasem na partyjkę bilardu. Był ustawiony na kolejne lata. Odkąd Adam Berner wyciągnął go ze śmierdzącej dziury i uwolnił od roboty sprzątacza kibli w kasynie, obiecał sobie, że nigdy więcej nie wróci już do takiego syfu i odtąd stanie się eleganckim facetem, któremu bliżej do salonów niż do rynsztoka. Co prawda sporo przyzwyczajeń z nim zostało, ale jego życie zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni, oczywiście na lepsze. Nie bał się już tak jak na początku, że bańka pryśnie, wiedział, że jest potrzebny Bernerowi, a on jemu, i ich współpraca będzie owocna, dopóki czegoś nie wywinie, a tego zamierzał unikać jak ognia.
Przyglądał się mijanym słupom latarni, ośnieżonym drzewom i podśpiewywał sobie pod nosem, jakby to była zwykła wycieczka do rodzinnego domu na święta albo inną okazję. Do Leśniska pozostało mu jakieś piętnaście kilometrów, ale czuł, że przez swoją monotonię droga robi się coraz dłuższa i dłuższa. Pożałował, że smarkula jest w bagażniku nieprzytomna, a nie tutaj, obok — mogłaby dotrzymać mu towarzystwa, choćby skrępowana. Zawsze milej byłoby popatrzeć na młode, jędrne, dopiero co rozkwitające ciałko.
Miał nadzieję, że środek podany dziewczynie wystarczy na bezproblemowe przewiezienie jej do Bernera tak, by nie sprawiała kłopotów, a jednocześnie — że nic jej w bagażniku nie odwali. Zastanawiał się, co Adam z nią zrobi, przecież to nie ona była winna tego, co stało się przed trzema miesiącami, tylko jej matka. Ale tak naprawdę ludzki los nie obchodził go zbyt wiele, kierowała nim wyłącznie ciekawość. On miał do wykonania proste zadanie: przewieźć kobietę z punktu A do punktu B bez zbędnych problemów i skończyć kolejny fartowny dzień, a potem zacząć następny. Przyspieszył. Na drodze żywego ducha. Leśnisko po ostatnim incydencie opustoszało, jedynie dom Adama Bernera zachował się w niezmienionej formie. I choć kawałek dalej stało kilka usługowych budynków, to pod adres Bernera nie zapuszczano się bez potrzeby, a ostatni sąsiedzi uciekli, twierdząc, że pożar przelał czarę goryczy. Szeptali też, że więcej się tam nie pojawią, chyba że w interesach. Te zaś dotyczyły zmarłych, bo kilkanaście kilometrów dalej, przy małym cmentarzu, mieścił się niewielki zakład pogrzebowy stanowiący jedyną atrakcję w okolicy.
Borys widział już przed sobą dom Bernera, wątłe światło było niczym drogowskaz. Brama się otworzyła, a tuż za nią pojawił się wysoki, ubrany w gruby płaszcz i szalik mężczyzna. W ustach trzymał niezapalonego papierosa. Borys minął szefa i zaparkował pod domem. Nie wysiadał z auta, to tamten zajął miejsce na siedzeniu pasażera i odetchnął głęboko.
— Co z nią zrobisz? — Borys spojrzał w prawo i bez zbędnych wstępów zapytał: — Po co ci ta smarkula, Adaś?
— Wymyśliłem pewną grę. — Adam Berner miał miękki, przyjemny ton, jakby wyjęty wprost z lektorskiego banku głosów. Siedział, trzymając papierosa między zębami, i wyglądał tak, jakby pochłaniał cały wydobywający się z niego dym, bo przez jego usta nie wydostawało się go zbyt wiele. Poluzował szalik i przeczesał ręką długie, sięgające za uszy włosy.
— Jaką? — drążył Borys.
— Niedługo się przekonasz. Będziesz mi bardzo potrzebny. To, co robiliśmy do tej pory, jeśli chodzi o zmarłych, to pikuś. Poza tym prezes szpitala zaczyna coś marudzić, że prawnicy węszą i chyba nie będzie mógł nam już dostarczać trupów, a na pewno nie w takiej liczbie. To nieco komplikuje sprawę, bo dochody się zmniejszą… Stąd pomysł z grą. Czuję, że to będzie coś spektakularnego, coś, o czym ludzie do tej pory tylko czytali, ale nie mieli śmiałości wyobrazić sobie, że zobaczą to na żywo.
— Co to znaczy?
— Słyszałeś kiedyś o red roomie?
— Hmm… — Borys zmarszczył czoło i potarł je intensywnie. — Chcesz urządzić sobie pokój dla prostytutek, a ta smarkula ma tam tańczyć?
— Nie. To są dark roomy. A ja mam na myśli pokój tortur. Wiesz doskonale, że matka dziewczyny jest w psychiatryku, więc wymigała się od odpowiedzialności. Jestem pewien, że z jej mózgiem wszystko w porządku, no może oprócz tego, że nigdy nie wylewała za kołnierz. Jakimś cudem oszukała tych lekarzy. Może siedzi sobie teraz, jakby nigdy nic, w jakiejś salce i rysuje na karteczkach bazgroły dla psychiatrów. Nie mogę jej ukarać bezpośrednio, więc będzie musiała znieść coś innego.
— Co takiego? — dopytywał Borys.
— Wiesz, w jakim stanie jest Natalia? Nie mogę tego tak zostawić. Jej matka nigdy nie zobaczy już swojej Renatki. A jeśli kiedykolwiek do tego dojdzie, to już nie będzie ta sama dziewczyna co kiedyś.
— Kurwa, Adaś, czy ty zamierzasz…?
— Zamierzam wymierzyć karę adekwatną do winy. A przy okazji sporo zarobimy na takim pokazie. To nie są psie pieniądze, ludzie za krzywdę innych są w stanie zapłacić grube sumy. Będziemy mieć własny, pieprzony red room, w którym zrobimy z ludzi manekiny, a za sznurki będą ciągnąć widzowie przed komputerami. Jasne?
— Okej, wszystko chwytam. Chcesz zemścić się na Renacie, zrobić jej coś złego na wizji i puścić to w dark necie, ale potrzebujesz do tego człowieka. Sorry, Adaś, ja się nie pcham w takie bagno. Zabrałem tę laskę, ale nie licz, że będę ją tykał. Nic mi nie zrobiła, mam gdzieś jej los, ale nie chcę upuszczać jej krwi. To, co robimy w zakładzie, to jednak co innego, bo trupy są martwe, nie? No i my celowo ich nie uśmiercamy, tylko szanowny pan prezesik tuszuje błędy w sztuce. Martwi nie zaprotestują, nie będą krzyczeć. A ona? Umywam ręce. — Podniósł dłonie do góry, jakby na potwierdzenie swoich słów.
— Uspokój się. Najpierw muszę sprawdzić, jaki będzie na to popyt. I ile ludzie będą w stanie zapłacić za to, żeby ktoś wykonał ich polecenie, wbił szpilkę, przeciął skórę nożem, podpalił. Jak laleczkę voodoo. Im surowsza kara, tym więcej pieniędzy.
— Nie chcesz jej zabić, prawda?
— Nie — odpowiedział stanowczo Berner. — Nie jestem mordercą i nigdy nikogo nie skrzywdzę w ten sposób, ale ta sytuacja to co innego.
— Więc kto zajmie się smarkulą? Co z nią teraz?
— Najpierw przeniesiemy ją do pokoju za gabinetem. Natalia nie ma do niego dostępu, bo dobudowałem go, kiedy była w szpitalu. Tam właśnie będzie przebywać Renata. W nim zamkniemy ją na dłużej.
Borys pokiwał głową, choć niewiele z tego rozumiał. Wiedział jednak, że Adam Berner nie odpuści zemsty, nie zapomni o śmierci własnego dziecka i zrobi wszystko, by osoby zamieszane w tę sprawę odpokutowały albo cierpiały jeszcze mocniej.
— Przeniesiemy ją tam — kontynuował. — Jeśli nic nikomu nie powiesz, dobrze zarobisz. W odpowiednim momencie wszystko wyjawię Natalii, ale jeszcze nie teraz, jeszcze wszystko jest za świeże, by mieszać jej w głowie.
— Możesz na mnie liczyć.
— Masz antidotum? — zapytał Berner, na co Borys szybko kiwnął głową i wymacał zabezpieczony płyn w kieszeni kurtki.
Obaj wysiedli z auta i otworzyli bagażnik. W środku — przykryta kocem we wzory — leżała Renata, ubrana w szare spodnie, zdobioną bluzkę i designerski płaszcz w panterkę. Jeszcze czysty i niezużyty. Berner rozejrzał się wokół, choć i tak wiedział, że nikt nie nadjedzie, i skinął na Borysa. Razem ruszyli w kierunku garażu, a stamtąd pod gabinet. W sypialni paliła się jedynie lampka nocna. Natalia od kilku miesięcy zasypiała przy włączonym świetle, bo wciąż dręczyły ją koszmary, ale sen — dzięki tabletkom — miała tak mocny, że równie dobrze mogli przestać się z Borysem skradać, tylko zwyczajnie wnieść dziewczynę.
Berner kopnął drzwi czubkiem buta i weszli do chłodnego, mało przytulnego pomieszczenia, które stanowiło zarówno kącik sypialny, jak i łazienkę. Znalazło się w nim także miejsce dla kilku regałów wypełnionych książkami i różnymi bibelotami. Na pierwszy plan wybijały się jednak ciemne, plastikowe głowy manekinów, które zdobiły zakamarki między książkami. Wszystko wyglądało tak, jakby było to zwyczajne, gościnne pomieszczenie, choć urządzone dość chaotycznie i ukryte przed spojrzeniami obcych. Własna strefa dająca namiastkę prywatności. Ale Berner doskonale wiedział, że to tylko złudzenie.
— Będzie krzyczeć, jak się obudzi — stwierdził i wyjął strzykawkę.
— Nikt jej nie usłyszy, zadbałem o odpowiednie wygłuszenie, a poza tym są tu kamery. Zresztą… będziesz jej codziennie doglądał i poczekasz, aż się obudzi. Natalia praktycznie nie opuszcza pokoju, więc…
— A jak jej to wytłumaczysz? Jak wyjaśnisz smarkuli, za co tutaj siedzi?
— Lepiej, jeśli nie dostanie żadnego wytłumaczenia, to bardziej podziała na jej psychikę. Nieświadomość tego, dlaczego tak się stało i kiedy stąd wyjdzie, sprawi, że będzie się zastanawiać, myśleć, prosić, błagać, aż w końcu wpadnie w marazm, a tacy ludzie są najbardziej podatni na rozkazy.
— Super. A jak wyjdzie, to naśle na nas psy. — Borys potarł intensywnie twarz. — I będzie piekiełko.
— Skąd pomysł, że wyjdzie i że ktokolwiek będzie jej szukał?
— Adaś, no to logiczne. Będą węszyć wszyscy: z tego szpitala, ze szkoły, znajomi, rodzina. Jej babka… Staruszki najbardziej przeżywają takie rzeczy. No i ten chłoptaś, który dzwonił. Swoją drogą, tamten szczyl jest jak góra mięsa, a przy tobie to nawet jak dwie.
Berner uśmiechnął się ironicznie, przysunął bliżej Borysa i ściszył głos, choć w pomieszczeniu byli tylko we dwóch, nie licząc wciąż nieprzytomnej dziewczyny.
— Posłuchaj… Czasem wystarczy wysłać kogoś daleko w świat, kupić mu fałszywy bilet na inny kontynent, załatwić lot, choć w samolocie nie będzie innych pasażerów, użyć z daleka od domu karty kredytowej, a potem powoli, powolutku odcinać go od przeszłości. Nie oddzwaniać, odpisywać jedynie zdawkowe „pozdrawiam” i wysyłać ememesy z pięknymi widoczkami. Sprawimy, że wyjedzie, będzie daleko stąd, gdzieś, gdzie nikt jej nie będzie szukał… Do osiemnastki zostało jej kilka dni, odpowiada za siebie, jest dorosła. Rozumiesz?
Zrozumiał. O nic więcej w tej kwestii nie pytał, cieszył się na kolejne dobrze płatne zlecenie, bo doskonale wiedział, że to on będzie musiał się zająć zaaranżowaniem wyjazdu dziewczyny. U Bernera wszystko było proste i choć Borys nigdy nie zamierzał wplątywać się w niebezpieczny świat, wsiąknął weń na dobre z chwilą podjęcia decyzji o pracy dla Adama. Starał się nie myśleć już, co by było, gdyby nie został zauważony w tamten piątek w kasynie, co by było, gdyby Berner nie wziął go na rozmowę, ale czasem to do niego wracało. Tonąłby w gównie po uszy, sprzątałby po wielkich, grubych i łysych biznesmenach, którzy przegrywali połowę majątku w godzinę, a potem ściskało im zwieracze z żalu do tego stopnia, że przez następną siedzieli w kiblu.
— Jasne, Adaś. — Wyszczerzył zęby w półuśmiechu i oparł się o ścianę. — Jeśli mam poczekać, aż się obudzi, to przydałoby się więcej alkoholu, bo czytać… — wskazał na książki — …raczej nie zamierzam.
— Nie spodziewałem się tego po tobie, zresztą podejrzewam, że niewiele zrozumiałbyś nawet z powieści dla młodzieży. To dla Renatki. Czytanie pozwoli jej trochę odetchnąć, będzie mogła wyobrazić sobie inny świat. Przyniosę ci wodę, a jak obudzisz małą, to dasz jej coś do zjedzenia. A, i jeszcze jedno, Borys… — Stanął w drzwiach i odwrócił się w kierunku siadającego na brzegu łóżka mężczyzny. — Trzymaj łapy przy sobie, to jest dla nas tylko marionetka.
— A popatrzeć można? — Odchylił lekko materiał bluzki dziewczyny i odsłonił pępek, ukazując tkwiący w nim kolczyk. Delikatne, jędrne ciało wywołało w nim napięcie.
— Nie — oznajmił stanowczo Berner i to wystarczyło, by sprowadzić do parteru pobudzonego Borysa.
Nie mógł sprzeciwić się szefowi, choćby ten rzucił mu pod nogi nagą, seksowną tancerkę o proporcjach modelki, która sama domagałaby się dotyku. Wstał więc z łóżka, usadowił się w fotelu i odchylił do tyłu. Mruknął, że jak tylko smarkula się obudzi, to da znać, a teraz poczyta sobie trochę więcej o dark webie.
— Adaś? — zapytał jeszcze.
— No?
— A te ściany to nie mogły być w innym kolorze? No nie wiem, na przykład niebieskie?
— Czarny jest odpowiedni. Nie daje żadnej nadziei — zawyrokował Berner.
Chwilę później drzwi się zamknęły. Pierwszy raz z Renatą w środku.2
Świadomość wróciła jej w momencie, gdy Borys przeglądał screeny z filmów udostępnianych w dark necie, które przedstawiały jakiegoś niemowlaka związanego i otoczonego przez grupkę pederastów. Mężczyzna klął w myślach na czym świat stoi, że co jak co, ale dzieciaków nie powinno się tykać i on by im wszystkim pokazał, do jakiej dziury mogą ewentualnie wleźć.
Renata najpierw niepewnie rozejrzała się po ciemnym pokoju, a potem utkwiła wzrok w Borysie.
— Ty! — Wycelowała w niego palec, zerkając, czy jej oprawca w dłoniach trzyma broń. — To byłeś ty! Czego chcesz?
— To, czego chcę, nie równa się temu, co mogę. — Spojrzał na jej szczupły brzuch, a potem poklepał się po łysej głowie i poluzował nieco krawat.
— Wypuść mnie. Wypuść mnie stąd! — Zeszła z łóżka i rzuciła się w stronę drzwi, ale te nie chciały ustąpić.
Borys początkowo obserwował ją z założonymi rękami, ale później krzyk zaczął działać mu na nerwy, więc szarpnął dziewczynę za ramię i zaprowadził z powrotem do miejsca, w którym spała. Wiła się i próbowała go odepchnąć.
— Zostaw mnie, zostaw!
— Przecież ja cię wcale, smarkulo, nie chcę — rzucił krótko. — Zamknij się, bo będę musiał cię związać, a po co ci to?
Nie podziałała na nią ta groźba, więc w końcu mężczyzna podniósł rękę z zamiarem przyłożenia Renacie tak, by zamilkła, ale właśnie wtedy w drzwiach pojawił się Berner. Zmierzył oboje surowym wzrokiem i podszedł do dziewczyny, uwalniając ją z brutalnych objęć Borysa, a ta natychmiast uśmiechnęła się lekko i westchnęła z ulgą.
— Adam! — krzyknęła.
Znała męża swojej przyrodniej siostry i choć nie spotykali się zbyt często, to urodziny Natalii i Filipka spędzali we wspólnym gronie. Nie pałała do niego wielką sympatią, a matka wciąż powtarzała, że to przez niego Natalia odsunęła się od rodziny, co dodatkowo powodowało ochłodzenie stosunków. Teraz jednak, gdy ujrzała znajomą twarz, kamień spadł jej z serca.
— Usiądź, Renata. — Głos Bernera był mało przyjemny.
Dziewczyna spodziewała się raczej, że mężczyzna zainterweniuje i wyprowadzi ją z tego pokoju, a nie będzie wydawał polecenia.
— Po co? Zabierz mnie stąd! Miałam umówione spotkanie, a ten, ten… On próbował mnie pobić!
Borys przewrócił oczami i już miał się odezwać, ale Adam przerwał mu, mówiąc, że powinien pozwolić jej, by po prostu się wypłakała. Przez chwilę rozmawiali, zupełnie ignorując Renatę, aż w końcu Berner rzucił:
— Musisz tu zostać przez jakiś czas, ale nie martw się, będziesz miała dobre warunki. O wszystko zadbałem, a Borys dotrzyma ci towarzystwa.
— Dzień i noc — dodał tamten kąśliwie.
Najpierw poczuła zaskoczenie, a potem ból, bezdyskusyjny ból, kiedy zdała sobie sprawę, że Adam mówi poważnie i wcale nie przyszedł tutaj, żeby jej pomóc. Nie miała jednak zamiaru zostawać w tym pokoju i być zdana na łaskę obleśnego tłuściocha; wstała więc i podeszła do Adama, wciąż zerkając, czy tamten nie zbliża się do niej z bronią.
— Ale dlaczego? Nie mogę tu zostać. Natalia o tym wie? Umówiłam się z… chłopakiem. Babcia będzie się martwiła, kiedy mnie nie zastanie. Adam, przecież ją znasz, jest dobra, ale choruje i nie można jej narażać na stres. — Czuła, jak łzy napływają jej do oczu.
— Cała twoja rodzina to zwykli ignoranci. Matka, ojciec, babka, która nigdy nie zainteresowała się, że moja żona potrzebuje pomocy… Wszyscy jesteście po prostu źli, więc nie odwołuj się, proszę, do mojej litości, bo w tym wypadku jej nie mam. I zapewniam cię, że sprawę rozwiążemy tak, że nikt nie będzie cię szukał. Zniknięcie przedstawimy jako twój świadomy wybryk. Borys… — zwrócił się tym razem już do przyjaciela. — Maria będzie przygotowywać codziennie dodatkowe posiłki dla Renaty. Dziś jest już na to za późno, bo mamy środek nocy, ale przyniosę coś z kuchni, więc nakarm dziewczynę i daj jej pić.
— Halo! Ja tu jestem! Mówisz o mnie jak o jakimś psie! — jęknęła.
— Myślę, że w tej budzie będziesz mieć lepiej niż niejeden kundel, Renatka — wycedził Borys.
Berner zaś odwrócił wzrok. Nie spojrzał na dziewczynę nawet wtedy, gdy zaczęła na zmianę krzyczeć i błagać go, by powiedział, co takiego mu zrobiła, dlaczego ją porwał i przede wszystkim — jak długo miał zamiar tu więzić. Nie chciał patrzeć w jej zapłakane oczy, bo choć plan próbował realizować konsekwentnie, to nie był zupełnie pozbawiony uczuć i świadomość tego, że Renata tak naprawdę w niczym nie zawiniła, mogła zachwiać jego decyzją. Sytuacji nie ułatwiało też to, że była bardzo podobna do matki i siostry. I choć wydawała się piękniejsza niż Natalia, bo miała mniej wyostrzone rysy, to Berner widział w niej żonę sprzed wypadku. Młodą, trochę naiwną dziewczynę, w której zakochał się bez pamięci.
— Borys z tobą zostanie, ja przyjdę jedynie wtedy, gdy pojawią się jakieś problemy, z którymi nie będzie mógł sobie poradzić. Nie skrzywdzi cię — dodał na odchodne i skierował się do wyjścia.
Renata rzuciła się za nim. To było jak impuls, wyrzut adrenaliny, który powoduje chęć ucieczki, ale Berner był silniejszy i szybszy. Odepchnął ją tak mocno, że upadła na drzwi. Została w środku, a jego już nie było.
— Wypuść mnie! Wypuść! — Waliła w futrynę, ale w końcu zabrakło jej sił, więc jedynie cicho łkała. Ciemny pokój skurczył się w jej umyśle do pomieszczenia wielkości klatki, a myśl o tym, że gdyby Maciek przyjechał wcześniej, może nic takiego by się nie stało, bolała okrutnie.
— No, dosyć sentymentów, smarkulo. Tu masz wszystko. Kibelek, prysznic, łóżko i dużo wolnego czasu, nawet matura cię ominie. Chcesz coś zjeść czy idziesz spać? Nie ma trzeciej opcji, jest tylko albo-albo, więc wybieraj. Nie zamierzam spędzić całej nocy na uspokajaniu cię, a ten fotel jest kurewsko niewygodny. — Borys poprawił się na siedzeniu i wrócił do przeglądania telefonu.
— Boże… — powtarzała raz po raz Renata. — To się nie dzieje naprawdę…3
Wciąż budził ją strach. Pierwsze dni nie spowodowały, że w jakikolwiek sposób przyzwyczaiła się do zamknięcia. Wiedziała jednak, że jest w domu siostry, bo Berner mówił o przygotowywaniu przez Marię posiłków.
Przez większość czasu nogi miała podkulone, a w ustach czuła suchość. Dostawała szklankę wody na dzień. Za pierwszym razem wypiła ją natychmiast, ale później uświadomiła sobie, że nie powinna jej marnować. Woda pod prysznicem była zakręcona, nad prowizorycznym zlewem również.
Przyciągnęła kolana mocniej do piersi i oplotła się nimi tak, jakby chciała objąć samą siebie, pocieszyć. Dodać otuchy. Znów się rozejrzała.
Pomieszczenie pokryte było jakąś dziwną, puszystą tkaniną. W jedyne okienko ktoś wstawił kraty i zasłonił wszystko czarnym materiałem. Na podłodze leżała cienka, czerwona wykładzina, która stanowiła kontrast dla ciemnych ścian. Prysznic umieszczono tuż obok małego aneksu kuchennego i sedesu. Renata skrzywiła się na ten widok. Korzystała już z toalety, ale zawsze czuła ogromny wstyd, kiedy musiała się tam wypróżnić, zwłaszcza w obecności tego faceta.
Spróbowała wyprostować nogi, ale czuła, że są całe zdrętwiałe. Wciąż zadawała sobie te same pytania. Dlaczego tu jest? Dlaczego Adam ją zamknął? Dlaczego każe temu facetowi jej pilnować?
Było przeraźliwie ciemno. Ciemno i cicho… Do dyspozycji miała jedynie marną, uczepioną sufitu żarówkę, która nie potrafiła rozświetlić mroku.
Renata utkwiła wzrok w regałach ustawionych obok szafek kuchennych — były w całości zapełnione książkami. Między nimi stały czarne figurki manekinów. Wszystkie w dziwnych pozach, bez oczu. W półmroku, jaki panował w pomieszczeniu, wyglądały strasznie. A książki? Nigdy nie lubiła czytać.
Nie miała już siły krzyczeć, kiedy zostawała sama, bo i tak nikt nie przychodził, a kiedy zjawiał się Borys, od razu unieruchamiał ją, a usta zaklejał taśmą. Nie mając innego wyjścia, krzyk zastąpiła chwilowo ciszą.
Myślała jedynie o tym, kiedy babcia albo Maciek ją odnajdą. Przecież Adam nie mógł mówić prawdy, gdy wspominał, że nikt nie będzie jej szukał. To na pewno tylko kwestia czasu, może kolejny dzień, może następny… Ale pozostanie silna. Zajmie głowę tym, że lada chwila ktoś po nią przyjdzie i wyciągnie ją z tej cuchnącej dziury.
***
Nikt się nie zjawił.
Po kilku tygodniach miała już coraz mniej siły i determinacji, by wierzyć w to, że niedługo opuści piwnicę. Czarne manekiny stojące między książkami przestały straszyć, a stały się towarzyszami niedoli. Gdy Borys wychodził, ściągała je z półek i rozmawiała z nimi. Największy był Maćkiem, nieco mniejszy — babcią, a ten przypominający młodą kobietę — nią samą. Odtwarzała historie, które kiedyś się wydarzyły, i wymyślała te, które bardzo chciała przeżyć. Czasem to pomagało, ale kiedy czuła się wyjątkowo samotna i bezsilna, manekiny zamieniały się w złe postacie. Byli więc Adam, Natalia i Borys. Wtedy zazwyczaj nie mówiła za wiele, a po prostu uderzała plastikowymi figurkami o ścianę czy łóżko, dopóki części nie zaczęły odpadać. Później wpadała w szał, próbowała je rozpaczliwie posklejać, a kiedy jej się nie udawało — drapała rękami po ścianach, szarpała za włosy i krzyczała.
Dni wlekły się coraz wolniej.
Nie wiedziała nawet, ile ich minęło, odkąd Adam zamknął ją tutaj, skazując na los więźniarki, bo wszystko zlewało się w jedną bezkształtną masę. Codziennie to samo: najpierw śniadanie przynoszone przez Borysa, potem chwila samotności, obiad, znów samotność i na końcu kolacja. Czuła się jak pies, któremu wyznaczono konkretne godziny na jedzenie, ale najbardziej przerażające było w tym wszystkim to, że wciąż nie wiedziała, czemu spotkał ją taki los. Nienawidziła tego pokoju, który służył jej za sypialnię, kuchnię i toaletę — zupełnie jak w celi.
Patrzyła w lustro na swoją twarz, która przez te wszystkie miesiące zmieniła się nie do poznania. Zrobiła się blada, miała podkrążone oczy, suche usta i wiecznie zimne ręce, choć w pomieszczeniu było już całkiem ciepło. Adam zjawiał się rzadko. Przyszedł na samym początku, oznajmiając jej, że nie wyjdzie stąd prędko, bo musi coś odpokutować, potem odwiedził ją jeszcze kilka razy. Zawsze stawał w drzwiach i jedynie patrzył, a kiedy robił krok w stronę wyjścia, próbowała rzucić się za nim i błagać, by ją wypuścił, ale wszystkie próby kończyły się niepowodzeniem. No i był jeszcze ten drugi, dużo gorszy, bo nie stronił od przemocy, słownych upokorzeń i psychicznego znęcania się nad nią. Borys przychodził tu codziennie i spędzał wiele godzin nie tylko na podawaniu jej posiłków, ale także na wpatrywaniu się w to, co robi, nadzorowaniu każdego jej ruchu.
Wiele razy musiała zmuszać się do trzymania moczu, bo nie chciała widzieć ironicznego uśmiechu na jego twarzy; w końcu jednak to wszystko jej spowszedniało. Nie miała siły płakać na zewnątrz, choć robiła to w głębi duszy. Coraz bardziej ogarniało ją poczucie beznadziei. I okrutnej tęsknoty za bliskimi.4
Tym razem Borys przyszedł punkt piętnasta. Wiedziała, że to pora obiadu. Rozsuwanie jakichś dziwnych drzwi, a potem dźwięk zamka i kłódki wzbudzały w niej zarówno ekscytację, jak i strach. Po chwili ujrzała mężczyznę o topornym cielsku, ubranego w sztruksowe spodnie i jasną, skrojoną jakby na miarę koszulę. Niósł jedzenie, a talerz, nad którym unosiła się para, był obładowany aż po brzegi.
Borys uśmiechał się ironicznie. Pamiętała, jak pierwszy raz splunął do zupy i podał jej miskę, nakazując, by wszystko zjadła, bo inaczej wyląduje tam coś gorszego, dlatego — nauczona tamtymi doświadczeniami — wychodziła mu naprzeciw i brała tacę z obiadem tak szybko, jak tylko mogła.
— Zaczynasz mnie niepokoić — burknął i podał jej talerz pełen ziemniaków i sosu. Odetchnęła, nie widząc na nim niczego podejrzanego, i zaczęła jeść łapczywie, byleby tylko zaspokoić głód, jedyną potrzebę, która wzbudzała w niej jeszcze jakieś emocje. — Robisz się wyszczekana. Berner stwierdził, że trzeba cię trochę udomowić i dlatego ma dla ciebie niespodziankę. — Głos miał gruby, obniżony. Podrapał się po głowie, na której nie było już nawet jednego pasma włosów, i pstryknął palcami.
Chciała odchrząknąć i coś powiedzieć, ale zaschło jej w gardle, bo nie dostała do obiadu wody. Renata patrzyła na Borysa, zastanawiając się, co miał na myśli. Nie musiała długo czekać na wyjaśnienia, bo za chwilę dokończył:
— Poszczęściło ci się, będziesz miała towarzysza. Przyniosę ci zabawkę. Złożymy ją razem, dobrze?
Po tych słowach zostawił ją na moment samą, a chwilę później do pokoju wbiegł mały, biały szczeniak, który mógł mieć ledwie kilka miesięcy. Rozejrzał się po pomieszczeniu i dostrzegł siedzącą na łóżku Renatę. Patrzyła na niego jak zahipnotyzowana, w końcu nieśmiało wyciągnęła ręce, a pies skoczył w jej ramiona i zaczął ją lizać po dłoniach.
— Wabi się Książę — powiedział Borys, który przytargał właśnie na środek wielkie i, jak się Renacie wydawało, ciężkie pudło. Wzdychał i ocierał czoło, jakby ważyło co najmniej tonę. Położył je na podłodze i wtedy coś mocno brzęknęło.
Dziewczyna odsunęła się na skraj łóżka, głaszcząc zwierzę i tuląc je do siebie jak największy skarb. Po jej policzkach spływały łzy. Na Borysa patrzyła jedynie kątem oka. Chciało jej się pić, ale wiedziała, że jeśli nie przyniósł wody od razu, to znaczy, że będzie musiała poczekać do kolacji.
Mężczyzna wyjął scyzoryk i przeciął pudełko, z którego natychmiast wyleciały jakieś kawałki styropianu, a zaraz za nimi coś w rodzaju plątaniny drutów. Niektóre były już ze sobą splecione, inne trzeba było dopiero połączyć.
— Klatka dla tego szczura. Berner stwierdził, że nie może sobie tak po prostu latać po pokoju. Pomożesz? Według instrukcji… — Borys mamrotał coś pod nosem, a Renacie zrobiło się całkiem przyjemnie na myśl, że oprócz jego towarzystwa będzie miała kogoś bliskiego. Kogoś, kogo obdarzy uczuciem, zupełnie jak Smalczyka.
Tęskniła za nim. Czy babcia dobrze się nim opiekuje? Czy daje mu jeść? Zaraz jednak pojawiła się inna myśl. Skoro dostała zwierzaka, to raczej nieprędko stąd wyjdzie. Siedziała tu bezczynnie kilka miesięcy, bez żadnego celu, po prostu tkwiąc w pokoju, i choć Borys robił różne świństwa, to nadal żyła, nadal egzystowała w tym zawieszeniu. Czuła się dziwnie. Raz potrafiła przepłakać całe dnie, a następnym razem histerycznie się śmiała. Czy to obsesja? Czy to miejsce sprawiało, że coś działo się z jej umysłem?
— Trzeba go… wyprowadzać? — zapytała szybko Renata.
— Nie wiem, nie sądzę — rzucił Borys, trzymając w zębach śrubę i ocierając czoło. — Chciałabyś z nim wyjść, gówniarko, co? Spierdoliłabyś od razu, szybciej niż ten szczeniak, ale nawet o tym nie myśl, pies zostaje tu. W twoim interesie jest, żeby nauczyć go załatwiać się gdzieś, gdzie nie będę musiał sprzątać. Mam już dość obcych gówien. — Skrzywił się na wspomnienie poprzedniej pracy sprzątacza.
Renata wzruszyła ramionami, nie pytała o nic więcej, ale miał rację. Chciałaby wyjść, chciałaby uciec gdzieś, gdzie nikt jej już nie znajdzie. Czuła, że jeszcze kilka miesięcy w tej dziurze, a skończą jej się pokłady nadziei. Nie należała do silnych osób, nikt nie nauczył jej, jak sobie radzić ze światem i ze złem. Dorastanie jedynie w towarzystwie babci spowodowało, że nie miała odpowiednich wzorców i była bardziej krucha niż waleczna. Choć jeśli w grę wchodziły jej wolność i życie, nie miała wyboru. Musiała się bronić. Tylko jak? Jak stąd uciec?
Obserwowała to, co powstawało wewnątrz jej małego więzienia i stanowiło jedyny jasny punkt na mapie wszechobecnej ciemności. W końcu, po kilkunastu seriach przekleństw Borysa, klatka była gotowa, ale zajmowała zbyt wiele miejsca w — i tak już ciasnym — pokoju. Czy nie mogli dać jej psa bez tych drutów? Czy nie lepiej byłoby mu, gdyby leżał po prostu u niej na łóżku? To jeszcze maluch, niegroźny…
Borys otrzepał się z niewidzialnego kurzu, zabrał pudła i wyszedł, by za chwilę wrócić z tym samym ironicznym uśmiechem, jaki towarzyszył mu zawsze, kiedy patrzył na Renatę.
— Odłóż psa i chodź tu. Klatka zamyka się przy tej sprężynie, widzisz, gówniarko?
Pokiwała głową.
— Jest do tego klucz. Druty są stabilne, więc łapy zwierzaka nie zdołają ich wygiąć, zęby raczej też nie.
— On nie jest groźny — wyjąkała.
— On nie, ale ty zaczynasz być — zarechotał i dodał: — Pakuj się do środka. — Tym razem jego ton przypominał głos osoby, która spokojnie i rzeczowo informuje o pogodzie. — Spędzisz tu trochę czasu, jest całkiem dużo miejsca, jak dla ciebie. Wyschłaś ostatnio jak szczapa, to nie potrzebujesz wiele. Tylko może najpierw się załatw, bo wolałbym po tobie nie sprzątać, a ostatnio ciągle to, kurwa, robię. No już, ściągaj spodnie, na kibelek i właź do nory, bo mam jeszcze do ogarnięcia kilka spraw.
Przez chwilę patrzyła na niego zdziwiona, ale kiedy zorientowała się, że mówi poważnie, jej mina natychmiast się zmieniła. Serce zaczęło bić wściekle, a pies pisnął głośno, kiedy ścisnęła go za sierść, jakby był jej ostatnią nadzieją. Chciała rzucić się do drzwi, ale w tym momencie Borys szarpnął ją za ramię i siłą wepchnął jej wątłe ciało do drucianej klatki, która wymusiła na niej pozycję czworaczą.
— Chodź do pana. — Borys zagwizdał, zacmokał, a pies powędrował w jego kierunku. Wielką ręką podrapał go za uchem, a ten z kolei polizał jego kciuk i wtulił się w niego mocniej. — No widzisz, Renatka, nawet pies cię nie chce. Słuchaj, to nie potrwa długo, może miesiąc, może dwa, a jak będzie trzeba, to trochę więcej, aż nabierzesz pokory.
Kucnął obok, wypuścił psa, który zainteresował się tym razem resztkami z obiadu, i zamknął klatkę na kłódkę. Przez kilka chwil Renata się szamotała, ale uspokoiła się, kiedy dał jej siarczystego kuksańca w bok i znów się zamachnął.