Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mapa wnętrza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
23,00

Mapa wnętrza - ebook

Mapa wnętrza Stephena Grahama Jonesa to nadzwyczaj intymna, choć makabryczna i przerażająca literacka opowieść grozy, głęboko zakorzeniona we współczesnych doświadczeniach rdzennych mieszkańców Ameryki. Wraz z wywodzącym się z plemienia Czarnych Stóp autorem śledzimy targające bohaterem sprzeczne odczucia wobec jego spuścizny kulturalnej – po tym, jak odwiedza go duch ojca, którego śmierć zerwała więzy łączące rodzinę z rezerwatem.


Chodzącemu nocą po domu dwunastolatkowi zwiduje się w drzwiach postać w rytualnym kostiumie tanecznym Czarnych Stóp. Zamiast faktycznych mieszkańców – matki i brata, którzy naprawdę mogliby się tam znaleźć – tajemnicza sylwetka przypomina mu dawno nieżyjącego ojca, który zmarł w tajemniczych okolicznościach przed tym, jak reszta rodziny wyjechała z rezerwatu. Chłopiec zaczyna tropić nieznajomego i odkrywa, że dom, w którym mieszka, sięga dalej i głębiej, niż przypuszczał.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67353-86-1
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

MIAŁEM DWANAŚCIE LAT…

Mia­łem dwa­na­ście lat, kiedy pierw­szy raz zoba­czy­łem, jak mój nie­ży­jący ojciec wycho­dzi z kuchni do przed­po­koju i kie­ruje się na tyły domu, do schowka.

O ile dobrze pamię­tam, była 2.49 w nocy.

Sta­łem przy zaku­rzo­nej zasło­nie prze­sła­nia­ją­cej fron­towe okno pokoju dzien­nego. Nie zna­la­złem się tam celowo. Byłem w samej bie­liź­nie. Świa­tła były poga­szone.

Domy­ślam się, że chwilę wcze­śniej wyglą­da­łem przez to okno, patrzy­łem na zaro­śla i pustkę roz­cią­ga­jące się przed domem. Tak przy­pusz­czam, ponie­waż w głębi gar­dła czu­łem posmak kurzu, a szyba była pokryta cienką war­stewką takiego wła­śnie drob­nego pyłu. Naj­praw­do­po­dob­niej wcią­gną­łem go tro­chę przez nos, ponie­waż som­nam­bu­licy bez reszty kon­cen­trują się na celu swo­jej wędrówki. Szcze­góły stają się dru­go­rzędne, kon­se­kwen­cje dzia­łań – nie­istotne. Gdyby było ina­czej, wło­żył­bym przy­naj­mniej spor­towe szorty, a gdy­bym naprawdę pró­bo­wał dostrzec coś na zewnątrz – także oku­lary.

Ow­szem, cho­dze­nie we śnie jest rodza­jem opę­ta­nia, ale istotą, która cza­sowo zamiesz­kuje w luna­tyku, nie jest ktoś obcy. Bytem, który odpo­wiada za prze­sta­wia­nie stóp, jest on sam. Nie ma to sensu, ale nie wydaje mi się, żeby w osta­tecz­nym roz­ra­chunku musiało go mieć. Takie opę­ta­nie przez samego sie­bie jest co naj­wy­żej infor­ma­cją, że gdzieś tam, w głębi nas, sie­dzi praw­dziwy ja, który przez cały dzień wije się roz­pacz­li­wie, wyrywa, pró­buje wyj­rzeć na zewnątrz, ale może to zro­bić dopiero wtedy, gdy prze­sta­jemy się bro­nić. Gdy śpimy.

Następ­nego dnia rano – jak zwy­kle po nocy, którą spę­dzi­łem, drep­cząc po domu, mar­twy dla świata – wysze­dłem na zewnątrz, by z uwagą prze­cze­sy­wać kar­ło­wate trawy i ubitą zie­mię na osiem­dzie­siąt, może sto stóp od fron­to­wego okna. Mama poszła do pracy, a mój młod­szy brat Dino sie­dział przy­kle­jony do swo­ich kre­skó­wek, więc nikt nie nawo­ły­wał mnie z werandy i nie pytał, co robię.

Gdy­bym musiał odpo­wie­dzieć, odparł­bym, że szu­kam tego, czego szu­ka­łem w nocy. Żywi­łem nadzieję, że wcze­śniej moje świa­dome „ja” zare­je­stro­wało jakąś regu­lar­ność kształtu kle­pi­ska albo dostrze­gło stare uszko od puszki, które okaże się uchwy­tem sklej­ko­wej klapy skry­wa­ją­cej… co wła­ści­wie? Nie­ważne. Coś. Cokol­wiek. Stary skła­dzik fajer­wer­ków, pogrze­bane zwłoki, zapo­mnianą stud­nię – szcze­góły nie miały zna­cze­nia.

W dniu, w któ­rym coś takiego rze­czy­wi­ście bym zna­lazł, moje nocne wędrówki nabra­łyby sensu.

W prze­ciw­nym razie zwy­czaj­nie byłoby ze mną coś nie tak, prawda? Był­bym zabawką, która budzi się w środku nocy i wpada na ściany.

Tam­tego ranka moje docie­kliwe palce nie zna­la­zły niczego war­tego uwagi, ot, tro­chę zwy­kłego śmie­cia: szklane bute­leczki, śruby z pod­kład­kami i nakręt­kami przy­rdze­wia­łymi do gwintu, kawa­łek psiej obroży, na wpół zagrze­bane w ziemi koło samo­cho­dowe: albo sta­no­wiło część dawno nie­ist­nie­ją­cego auta, albo wciąż było przy­twier­dzone do pojazdu, który zako­pano w tym miej­scu do góry nogami.

Oczy­wi­ście zama­rzyła mi się ta druga wer­sja, ale nie chcąc jej bez­pow­rot­nie skre­ślać, musia­łem powstrzy­mać się od odko­py­wa­nia koła.

Kiedy obej­rza­łem się za sie­bie, w stronę naszego modu­ło­wego domu, ponie­kąd spo­dzie­wa­łem się znów ujrzeć nie­ży­ją­cego ojca, tym razem sto­ją­cego przy oknie i patrzą­cego na mnie.

Okno wyglą­dało cał­kiem zwy­czaj­nie. Zasłony były zacią­gnięte, zgod­nie z zale­ce­niem mamy, żeby pokój się nie nagrze­wał.

Mimo to wpa­try­wa­łem się w nie upar­cie.

Po czym zamie­rza­łem go roz­po­znać, gdy dzie­liła nas odle­głość równa dłu­go­ści domu? Nie po rysach twa­rzy i nie po budo­wie ciała. Mia­łem cztery lata, kiedy zmarł, i sam byłem wtedy o krok od śmierci na zapa­le­nie płuc; Dino miał roczek i miesz­kał u ciotki, żeby się nie zara­zić. Wtedy mama pra­co­wała jesz­cze tylko na jedną zmianę. W kwe­stii wyglądu ojca mogłem pode­przeć się co naj­wy­żej zdję­ciami i paroma nie­wy­raź­nymi wspo­mnie­niami.

Nie. Poprzed­niej nocy, kiedy prze­cho­dził z kuchni do schowka, roz­po­zna­łem go po zary­sie syl­wetki. Na wyso­ko­ści krzyża ster­czały mu ostro zakoń­czone wypustki, górne czę­ści łydek były nie­na­tu­ral­nie wybrzu­szone, a głowa roz­dęta u góry i taka jakby pofał­do­wana; musiałby się schy­lić, żeby zmie­ścić się w drzwiach schowka.

Cokol­wiek jed­nak miał na sobie, poru­szał się cał­ko­wi­cie bez­gło­śnie. Nie sły­sza­łem żad­nych sze­le­stów, nawet takich, jakie wydają tan­ce­rze w tra­dy­cyj­nych kostiu­mach rytu­al­nych tuż przed roz­po­czę­ciem występu lub zaraz po jego zakoń­cze­niu.

Sęk w tym, że mój ojciec ni­gdy nie tań­czył. Nie po to jeź­dził na _pow­wow_, żeby star­to­wać w kon­kur­sach z nagro­dami.

Jedną z rze­czy, którą zapa­mię­ta­łem na jego temat, był fakt, że na widok tra­dy­cyj­nie ubra­nych Indian w Town Pump albo IGA ni­gdy nie mówił, że to kom­pro­mi­ta­cja. Zawsze tro­chę mełł słowa w zębach (Dino miał to po nim) i w rezul­ta­cie sły­szało się z jego ust „nobi­li­ta­cja”.

Sam ani się nie kom­pro­mi­to­wał, ani nie potrze­bo­wał nobi­li­ta­cji. Nie znał języka, nie koja­rzył opo­wia­da­nych w nim histo­rii i miał to w nosie. Raz albo dwa razy w roku pod­pi­sy­wał pety­cję w spra­wie takiego czy innego aktu­al­nego zagro­że­nia, ale nie robił tego po to, by chro­nić zie­mię przod­ków. Rzecz w tym, że każ­demu, kto pod­pi­sał pety­cję, przy­sy­łali takie cha­rak­te­ry­styczne zie­lone weł­niane spodnie – które potem, na jesieni, ojciec sprze­da­wał myśli­wym. Mama mówiła, że raz do roku wra­cał do domu w samych gat­kach, ści­ska­jąc dwu­dziestkę w gar­ści, żeby żaden z psów jej nie zwę­szył.

Takiego wła­śnie ojca znam.

Jed­nakże przez ten rok czy dwa po tym, jak się uto­pił (albo został uto­piony – obie wer­sje są w obiegu i obie brzmią cał­kiem do rze­czy), kiedy jesz­cze miesz­ka­li­śmy w rezer­wa­cie, mną i Dinem opie­ko­wały się sio­stry ojca. Dużo nam opo­wia­dały o nim i o tym, jaki był w naszym wieku, kiedy oczy miał wciąż jesz­cze wiel­kie od marzeń.

Prze­pa­dał za łukami, strza­łami i prze­pa­skami na głowę, mówiły, takimi zabaw­ko­wymi, z fak­to­rii. Wyobra­żam sobie, że gdy czło­wiek dora­sta wśród kow­bo­jów, kręcą go sio­dła, wyso­kie buty i lassa. Kiedy wycho­wu­jesz się w kra­inie Indian, tele­wi­zja mówi ci, jak być India­ni­nem – a zaczyna się to wła­śnie od łuków, strzał i prze­pa­sek. Sta­no­wią eks­cy­tu­jący ele­ment two­jej spu­ści­zny, a przy tym są zawsze do kupie­nia w skle­pie z pamiąt­kami.

Na _pow­wow_ tata zawsze sia­dał na widowni, opo­wia­dały mi jego sio­stry – to zna­czy, opo­wia­dały mnie i Dinowi, ale Dino miał wtedy roczek, póź­niej dwa latka, więc te opo­wie­ści tro­chę prze­la­ty­wały obok niego. Za to do mnie ta wizja bar­dzo prze­ma­wiała: tata w cia­sno zawią­za­nej prze­pa­sce na wło­sach, oglą­da­jący tan­ce­rzy w abso­lut­nym sku­pie­niu – jakby chciał wchło­nąć ten widok i tę atmos­ferę, nasy­cić się nimi, stać się tym wszyst­kim.

Któż by nie chciał wło­żyć kostiumu tan­ce­rza? To oczy­wi­sty kolejny krok.

Rozeta z piór na ple­cach, opa­ski na ramiona, naszy­wane paciorki, fan­ta­zyjne moka­syny do kolan… No i barwy wojenne. Upo­dab­niają czło­wieka do obcego-zabójcy z fil­mów o kosmo­sie. Z taką poma­lo­waną na czarno-biało twa­rzą auto­ma­tycz­nie mru­żysz oczy jak rewol­we­ro­wiec, jak­byś pio­ru­no­wał wzro­kiem całą Ame­rykę na wskroś stu­leci.

W wyobraźni widzę tatę sprzed lat: sie­dzi na try­bu­nie i mruży oczy dokład­nie w taki spo­sób. Udaje. Czeka.

– Miał być naj­lep­szym tan­ce­rzem z nas wszyst­kich, kiedy tylko znów odnaj­dzie swoją drogę – tłu­ma­czyła mi jedna z jego sióstr.

Sama nie tań­czyła, ale kiedy dziś odtwa­rzam jej słowa w gło­wie, wydaje mi się, że miała na myśli wszyst­kich Indian z całego rezer­watu, a może nawet wszyst­kich zjeż­dża­ją­cych się na _pow­wow_. Chciała chyba w ten spo­sób powie­dzieć, że gdyby tata z taką samą ener­gią i namasz­cze­niem, z jakimi pako­wał się w każde nada­rza­jące się po zacho­dzie słońca kło­poty, pod­cho­dził do przy­go­to­wy­wa­nia kostiumu i ćwi­cze­nia tańca, nic by go nie powstrzy­mało.

Ale tak się wła­śnie mówi o zmar­łych, zwłasz­cza zmar­łych India­nach: wspo­mina się zmar­no­wany poten­cjał, nie rze­czy­wi­ste osią­gnię­cia. Mój ojciec, mój tata naprawdę mógł zostać naj­lep­szym tan­ce­rzem rytu­al­nym z nas wszyst­kich.

Dla­tego wła­śnie roz­po­zna­łem go tam­tej nocy, kiedy wycho­dził z kuchni.

Te buty. Ta rozeta z piór na ple­cach. Syl­wetka tan­ce­rza. Po śmierci stał się tym, kim za życia nie potra­fił.

A teraz wró­cił.

Przy­naj­mniej na te kilka kro­ków.

Serce dud­niło mi w piersi – chciał­bym powie­dzieć, że ze stra­chu, wiem jed­nak, że w rze­czy­wi­sto­ści była to nadzieja.NASZ DOM…

Nasz dom, jak już wspo­mnia­łem, był domem modu­ło­wym.

Możesz wyje­chać z rezer­watu, ale przez to, ile zara­biasz, i tak jesteś ska­zany na rezer­wa­towy dom, prawda? Sły­sza­łem, jak mama powie­działa tak kie­dyś przez tele­fon, i słowa te utkwiły mi w gło­wie w taki spo­sób, że od razu wie­dzia­łem, że naj­praw­do­po­dob­niej do końca życia będę co rusz oglą­dał ten frag­ment wnę­trza mojej czaszki.

Czy­ta­łem kie­dyś, że młode sło­niątka nie mają nie­zbęd­nych do życia enzy­mów tra­wien­nych, ale mogą je pozy­skać – i pozy­skują – poprzez zja­da­nie odcho­dów matki.

Pro­szę bar­dzo, oto praw­dziwa indiań­ska opo­wieść.

Tak czy ina­czej, wynaj­mo­wany przez nas dom miał powierzch­nię tysiąca stu czter­dzie­stu stóp kwa­dra­to­wych. Wyczy­ta­łem to na naklejce na tyl­nej ściance szafki pod zle­wem. Tylko że takie stopy kwa­dra­towe nie­wiele czło­wie­kowi mówią.

Pomie­rzony do celów trans­portu, dom miał pra­wie dwa­dzie­ścia stóp sze­ro­ko­ści i mniej wię­cej trzy razy tyle dłu­go­ści. Mie­rzy­łem to zwi­janą miarką, korzy­sta­jąc z pomocy Dina, który co dwa­na­ście stóp przy­trzy­my­wał mi jej koń­cówkę, ale ponie­waż w lewej ręce rów­no­cze­śnie ści­skał roz­ta­pia­jące się czer­wone lody na patyku, pomiary mogły być chy­bione o parę cali.

Wiem, że „dwa­dzie­ścia stóp sze­ro­ko­ści” brzmi jak przy­czepa kem­pin­gowa (w któ­rej też kie­dyś miesz­ka­li­śmy), ale róż­nica mię­dzy przy­czepą i domem modu­ło­wym jest taka, że dostar­czony na miej­sce dom modu­łowy zostaje w tym miej­scu, a przy­czepa zacho­wuje koła i dyszel, więc w razie potrzeby może jechać dalej. Łączy je nato­miast bez­na­dziejny far­tuch przy grun­cie, który po pierw­szej zimie do niczego się nie nadaje, a także bar­dzo podobny siding. Gdyby mieć po jed­nej sztuce każ­dego z nich, można by je połą­czyć – tro­chę jakby zle­pić dwie chrupki kuku­ry­dziane – i uzy­skać jeden więk­szy, bar­dziej skom­pli­ko­wany dom.

Mówię o tym wszyst­kim, ponie­waż w następ­nym tygo­dniu po tym, jak zoba­czy­łem tatę w domu, prze­cze­sa­łem każdy cal z tych tysiąca stu czter­dzie­stu stóp kwa­dra­to­wych w poszu­ki­wa­niu śla­dów jego obec­no­ści.

Szu­ka­łem choćby jed­nego zgu­bio­nego paciorka, jed­nego zabłą­ka­nego nie­bie­skiego pióra, tłu­sta­wego śladu na fra­mu­dze drzwi w miej­scu, o które się oparł, podra­paw­szy się wcze­śniej po swę­dzą­cym policzku.

Wie­dzia­łem, że wró­cił, żeby nas obser­wo­wać.

Sta­łem się od tej pory surow­szy dla Dina, chcia­łem dowieść, że pod nie­obec­ność taty wyro­słem na porząd­nego star­szego brata, który nie tole­ruje nie­dbal­stwa.

Zmu­sza­łem się rów­nież do wypy­ty­wa­nia mamy o tatę, sta­ra­jąc się robić to jak naj­dy­skret­niej. Jaki miał pierw­szy samo­chód? A jaki ostatni? Gdzie się poznali? Czym się zaj­mo­wał? Kto wybrał imię dla mnie – on czy ona? Którą bójkę wspo­mi­nał naj­le­piej? Jaki cię­żar mógłby dźwi­gnąć, gdyby musiał?

Wiem, to są pyta­nia, jakie mógłby zada­wać dzie­wię­cio­la­tek, a nie szó­sto­kla­si­sta, ale tak sobie myślę, że kiedy roz­ma­wiasz o swoim ojcu, to tak, jak­byś się cofał w cza­sie: im bar­dziej ty sta­niesz się dziec­kiem, tym bar­dziej on będzie twoim tatą, prawda?

Jedli­śmy więc na kola­cję chru­piące paluszki rybne, oglą­da­li­śmy jakiś tele­tur­niej, a mama wzru­szała ramio­nami, żuła i opo­wia­dała mi różne histo­rie. Nie te, o które pyta­łem, tylko takie, które pamię­tała z cza­sów, gdy tata koń­czył szkołę, a ona była w dru­giej kla­sie. O tym, jak przy­szedł do szkoły z głową ogo­loną na zero, żeby w ten spo­sób udo­wod­nić coś nauczy­cie­lowi. Albo jak któ­re­goś dnia zoba­czyła go nad jezio­rem: stał na brzegu z wor­kiem na śmieci peł­nym butów i jeden po dru­gim wrzu­cał je do wody.

Nie dotrwał do końca szkoły – mało komu się udaje, prawda? – ale przy­szedł na uro­czy­ste zakoń­cze­nie, kla­skał naj­gło­śniej ze wszyst­kich i wiwa­to­wał na cześć każ­dej osoby wycho­dzą­cej na scenę. O ile pamięć mamy nie myliła, to był albo pierw­szy, albo drugi week­end, który spę­dził w aresz­cie.

Kiedy zmarł, nie od razu go zna­leźli – mam na myśli ple­mien­nych gli­nia­rzy, bo wszy­scy wie­dzieli, gdzie go szu­kać. Pew­nie nawet nie­które dzie­ciaki z mojej klasy wymknęły się ukrad­kiem, żeby go obej­rzeć, albo dały się wycią­gnąć star­szym bra­ciom i sio­strom. Wcze­śniej ode mnie wie­działy, że mój tata nie żyje.

Czy to przez to, że w pick-upie, któ­rym jeź­dził, pękł kor­bo­wód, a jego nie było stać na naprawę? Czy też pił, potknął się, prze­wró­cił i już nie wstał?

Obie wer­sje krą­żyły wśród ludzi, a mama powie­działa nam, że bez względu na to, która jest praw­dziwa, żadna nie przy­wróci tacie życia. A poza tym, doda­wała, kiedy miała wyjąt­ko­wego doła, może nawet dobrze się stało. Ina­czej ni­gdy byśmy nie wyje­chali.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: