Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Marchewkowy książę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 kwietnia 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Marchewkowy książę - ebook

Marchewkowy książę — jest to zbiór bajek, innych niż wszystkie, które do tej pory czytaliście swoim dzieciom. Warto po nie sięgnąć i przekonać się samemu …

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8273-719-6
Rozmiar pliku: 1,3 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Dawno dawno temu był sobie książę, którego nazywano marchewkowym. A dlaczego? Ponieważ zamiast włosów na głowie, miał bujną nać zielonych listków, które przez całe jego życie obficie mu rosły. Z tego względu często zaglądał do dworskiego fryzjera, aby ten w delikatny sposób przycinał mu tę jego nać. Jednak po ścięciu nie wyrzucano ich do kosza, byłoby to zwyczajnym marnotrawstwem. Otóż co z nimi robiono? A no pomocnik kucharza zabierał je do dworskiej kuchni, z której to sam kucharz królewski gotował smaczny rosół. Dla wszystkich dworzan tam mieszkających. Było to znakomite rozwiązanie, z tego względu że można było co nieco zaoszczędzić z królewskich pieniędzy, w tak trudnych czasach. A dlaczego czasy były trudne? Otóż od dawna nie prowadzono żadnych wojen, więc łupów z wypraw wojennych w królewskim skarbcu nie przybywało. Podatki ściągane od wiernych były skromne, a utrzymać wszystkich przy życiu kosztowało króla coraz więcej złota, którego już za bardzo nie było skąd brać. Martwił się więc ich władca, jak temu wszystkiemu zaradzić i wpadł w końcu na pomysł, że ożeni swojego jedynego syna Marchewkowego księcia. Z córką ich sąsiada króla Selera. Miał on tak samo jedno dziecko księżniczkę Pietruszkę, więc nawet by do siebie pasowali. Ponoć jej włosy w postaci natki też dodawano do zupy. Więc państwo młodzi świetnie by się uzupełniali. Pomysł był dobry, gorzej jednak z jego realizacją. Zamek w którym mieszkała księżniczka Pietruszka, znajdował się bardzo daleko, droga prowadziła bowiem przez gęsty las, góry i doliny. Które wydawały się niebezpieczne na podróż, dla naszego księcia. Co prawda był już dorosły i nadawał się do ożenku, jednak nigdy jeszcze sam tak daleko nie podróżował. Król nie chciał wysłać w drogę straży przybocznej, ponieważ zamek nie mógł w tym czasie zostać bez ochrony. Jeszcze ktoś obcy mógł ich w tym czasie zaatakować, i cały pomysł z połączeniem dwóch krain rozpadłby się jak bańka mydlana. Marchewkowy książę musiał wybrać się w podróż sam. Królowa matka nie bardzo chciała się na to zgodzić, już wolałaby żyć skromnie do końca życia niż stracić jedynego syna. Jednak Marchewkowy książę wiedział, że przyszłość ich zamku i całego królestwa spoczywa na jego barkach. Z tego co było wszystkim wiadomo, jego przyszła żona księżniczka Pietruszka, już od jakiegoś czasu przyjmowała w swoim zamku kawalerów. Którzy starali się ze wszystkich sił o jej rękę, jednak bezskutecznie jak do tej pory. Więc do końca nie było wiadomo, czy i nasz książę przypadnie do gustu następczyni tronu. Jeśli się okaże, że nasz książę wytrzyma trudy i niebezpieczeństwa tej podróży, a po przybyciu na miejsce zastanie u boku królewny innego księcia. I co wtedy? Cały jego wysiłek poszedłby na marne. Wiadomo że w tych czasach nie było jeszcze ani telefonów, ani radia, o telewizorze nawet nie wspomnę. Wiadomości przesyłane między sobą, były za pomocą specjalnie do tego przeszkolonych gołębi. Które to w czasie podniebnego lotu mogły paść ofiarą drapieżnych ptaków, takich jak jastrzębie lub sokoły. Co było począć? Marchewkowy książę czuł się w obowiązku, pomóc swoim rodzicom, bez względu na to jak się sytuacja rozwinie. Jeśli teraz nie zaryzykuje, będzie przez resztę życia pluł sobie w brodę, że nie spróbował kiedy była ku temu okazja. Po krótkich przygotowaniach ruszył więc w drogę, nie brał ze sobą ani konia ani pieniędzy. Ani też drogich ubrań, żeby po drodze nie kusić swoją osobą napaści zbójów, którzy zamieszkiwali tamte tereny. Wziął jedynie złoty pierścień, dzięki któremu na tamtejszym zamku poznano by w jego osobie księcia, a nie jakiegoś wędrownego żebraka. Królowa matka wylała morze łez, podczas pożegnania z synem, przeczuwając w swoim sercu jakiś niepokój. Jednak nie odwróciła go od zamierzeń jakie sobie postanowił. Król co prawda nie płakał, jednak kiedy trzymał w swoich ramionach księcia, ręce drżały mu z przejęcia.

— Szczęśliwej drogi mój synu — odparła strapiona matka.

— Bądź zdrów, wracaj szczęśliwie — dodał ojciec.

— Nie martwcie się o mnie — pocieszał ich książę.

Po czym wyruszył w drogę, z małym węzełkiem na plecach. Opuścił mury zamku z poczuciem dobrej decyzji, jednak czy ją zrealizuje? Nie był do końca pewien. Pierwsze kilometry drogi przeszedł ze śpiewem na ustach, ponieważ w dzieciństwie razem z ojcem przemierzał te tereny podczas polowania. Jednak z każdym następnym pagórkiem, był coraz mniej odważny. Aż doszedł do ciemnego lasu, w którym nigdy nie był. Nać zjeżyła mu się na głowie ze strachu i już miał zawrócić, jednak na chwilę przystanął. Zrobił kilka głębokich wdechów, policzył sobie do dziesięciu i ruszył w dalszą drogę. Gałęzie drzew były tak gęste, że ledwo przedzierały się przez nie promienie słońca. Ptaki na drzewach też były inne, nie było słychać wesołych świergotań tylko złowieszcze krakanie wron i pohukiwanie sów. Które w dzień powinny sobie smacznie spać, a nie straszyć podróżnych. W pewnym momencie Marchewkowy książę zrobił sobie przerwę. Usiadł pod drzewem, rozwiązał swój tobołek który wziął na drogę. Już miał się brać do jedzenia, kiedy zza krzaków wyszedł do niego zbój. Był wysoki, miał kapelusz na głowie i długą czarną brodę, powycierane ubranie i buty z cholewami. Na brzuchu zwisał mu pas z klamrą, za którym miał wsadzony pistolet z długą lufą. Podszedł do naszego księcia i go zapytał.

— Gdzie to się wybierasz młodzieńcze samemu?

— Do królestwa księżniczki Pietruszki — odparł.

— Tak daleko?

— Trudno — dodał książę.

— Nie boisz się tak sam podróżować?

— Nie.

— A co tam masz, w tym węzełku? — Zapytał zbój.

— Trochę chleba, ser i jabłka.

— To nie dużo dla nas obu — stwierdził mężczyzna.

— Dla dwóch? — Zapytał książę.

— Chyba się ze mną podzielisz?

— Ależ oczywiście, częstuj się panie — odparł książę.

Zbój usiadł obok młodzieńca, a ten poczęstował go tym co miał przy sobie.

— Kim jesteś? — Zapytał się, biorąc się do jedzenia.

— Jestem księciem z zamku — odparł Marchewkowy.

— Nie wyglądasz? Nie masz ani konia, ani zbroi, szat książęcych.

— Zostawiłem w zamku — odparł książę.

— Dlaczego?

— Żeby mnie zbóje nie okradli.

— Sprytnie, to dlaczego się do tego przyznałeś?

— Bo nie lubię kłamać — odparł młodzieniec.

— To w jakim celu podróżujesz?

— Chcę prosić o rękę księżniczki.

— Myślisz, że przyjmie cię tak bez stroju? — Zapytał zbój.

— Mam królewski pierścień — odparł Marchewkowy.

Na tę wiadomość oczy zbójcy się uśmiechnęły, pomyślał sobie co może mieć za taki pierścień.

— A gdzie go masz?

— W kieszeni — odparł książę.

— Możesz mi go pokazać? — Spytał.

Młodzieniec wyciągnął pierścień i dał go mężczyźnie, ten przez dłuższą chwilę na niego patrzył. Obracał z każdej strony, ważąc go w ręku, w końcu schował go do swojej kieszeni.

— Wezmę go sobie za ochronę ciebie — odparł z uśmiechem.

— Ale on jest mi potrzebny — dodał Marchewkowy.

— Jeśli naprawdę jesteś księciem, to nie musisz się martwić. Królewna rozpozna w tobie księcia i bez tej błyskotki — odparł zbój.

Co miał zrobić młodzieniec? Nie pokona przecież zbója, w dodatku ten miał pistolet. Pogodził się z myślą straty, wiedząc że nie będzie mu łatwo. Dosyć że zabrał mu pierścień, to jeszcze zjadł mu połowę tego, co ze sobą zabrał na drogę. Ktoś inny zapewne skłamałby na jego miejscu i powiedział nieprawdę. Jednak nasz książę był dobrze wychowany i nie lubił kłamać. Jak mawiał jego ojciec, kłamstwo ma krótkie nogi, daleko nie zajdzie. Zbój jak się pojawił, tak też i zniknął za krzakami, więc nasz książę został sam, bez królewskiego pierścienia i połowy jedzenia. A jego podróż zaledwie się zaczęła, jednak nie płakał z tego powodu, zawiązał swój węzełek, wstał, otrzepał swoje odzienie z mrówek i ruszył w dalszą drogę.

— Dobrze by było, znaleźć jakieś schronienie przed nocą. Bo jak się ściemni, to będzie już za późno — pomyślał sobie.

Po kilku godzinach marszu, doszedł do jakiegoś szałasu, który na pierwszy rzut oka wyglądał na niezamieszkały. Zajrzał do środka, nikogo tam nie zastał. A że zrobiło się ciemno, położył się w środku na łóżku zrobionym z leśnych gałęzi, liści i mchu.

— Ciekawe, kto tu mieszka? — Pomyślał sobie.

W brzuchu zaczęło mu burczeć z głodu, zjadł więc resztę tego co mu zostało a było tego niewiele. Potem zamknął oczy i zasnął, śniło mu się że siedzi na królewskim tronie. A obok niego jest królewna Pietruszka, która trzyma go za rękę. Piękny to był sen i taki realistyczny, jakby to się działo naprawdę. Jednak kiedy otworzył oczy, co prawda było już jasno, ale po królewnie nie było już śladu. Usiadł więc na posłaniu, przetarł oczy i zaczął się rozglądać za czymś do picia. W pewnym momencie usłyszał szum, wyszedł więc z szałasu i udał się w kierunku odgłosów. Przedarł się przez zarośla i doszedł do brzegu strumienia.

— Jestem uratowany — krzyknął z radości.

Nachylił się nad taflą wody i rękami zaczerpnął tyle, aby zaspokoić swoje pragnienie. Kiedy się już napił, umył sobie twarz żeby przez cały dzień nie być śpiącym. Pragnienie zaspokoił, ale co z jedzeniem? Rozejrzał się więc dookoła, zauważył krzewy z jagodami, uśmiechnął się na ich widok.

— Teraz już z głodu nie umrę — pomyślał sobie.

Najadł się więc do syta, na zapas jednak nie rwał, pogniotłyby mu się w czasie drogi.

— Będę szedł wzdłuż strumienia, to będę miał co pić — zauważył Marchewkowy.

I tak też zrobił, jak chciało mu się pić, nachylił się nad strumieniem i zaczerpnął wody a potem szedł dalej. Tak wędrował nasz książę kilka dni i nocy, aż w końcu jego oczom ukazały się w oddali wieże zamku. W którym zamieszkiwała jego wybranka serca, czyli królewna Pietruszka. Uśmiechnął się na samą myśl, że udało mu się szczęśliwie dotrzeć, do krainy jego sąsiada króla Selera. Wyszedł więc zza drzew i udał się na dziedziniec zamku. Tam jeszcze go wpuszczono, jednak na audiencję czyli widzenie się z księżniczką nie miał za bardzo szans. Kto go wpuści w brudnym ubraniu, przed oblicze króla i jego córki? Raczej nikt, więc musiał użyć innego sposobu aby się spotkać z księżniczką twarzą w twarz. Postanowił więc, że pójdzie do królewskiej kuchni i spyta się o jakąś pracę dla niego. Tak też uczynił, wszedł bocznym wejściem gdzie był tylko jeden strażnik. Więc kiedy jemu powiedział, że szuka pracy, od razu wpuścił młodzieńca do środka. Tam już prosto pokierowano go do królewskiej kuchni.

— A więc co potrafisz robić? — Zapytała go kucharka.

— Umiem obierać ziemniaki, łuskać fasolę, kroić cebulę — odparł Marchewkowy.

— Dobrze mój drogi, wezmę cię na próbę — odezwała się kobieta.

I tak nasz książę, zaczął pracę w królewskiej kuchni. Co prawda księżniczki jeszcze nie widział, ale za to miał co jeść i gdzie spać. Spotkanie z wybranką jego serca, było jedynie kwestią czasu. Pewnego razu gdy obierał ziemniaki, na królewski obiad, zauważył że jakaś panna w pięknej sukni i zielonych włosach, przechadza się po kuchni. Serce księcia od razu mocniej zabiło, ponieważ poznał że to jest księżniczka. Ona spojrzała na niego, w pewnym momencie ich oczy się spotkały. Patrzyli na siebie i się uśmiechali, jednak nie uchodziło aby następczyni tronu spoufalała się ze służbą. Więc do żadnej rozmowy nie doszło. Jednak po opuszczeniu kuchni, królewna nie mogła przestać o nim myśleć. Czyżby to była miłość od pierwszego wejrzenia? Najwidoczniej tak. Marchewkowemu księciu dziewczyna też się spodobała, widać że dobra z niej niewiasta, w sam raz nadaje się na jego żonę — pomyślał sobie. I dalej obierał ziemniaki, w końcu po to go przyjęto. Któregoś dnia na zamku, zdarzyło się ogromne poruszenie. Otóż przed oblicze króla przyprowadzono zbója, tego samego którego spotkał nasz książę. Okazało się bowiem, że ten złoczyńca chciał zapłacić w karczmie za posiłek i wino, niczym innym jak pierścieniem, którego to zabrał młodzieńcowi. Król miał go osądzić za kradzież, za taki występek była tylko jedna kara, ścięcie głowy toporem przez miejscowego kata. Zbój zarzekał się, że ten pierścień dał mu Marchewkowy książę, jednak nikt nie chciał mu uwierzyć. Wieść o tym przesłuchaniu doszła do królewskiej kuchni, gdzie nasz młodzieniec kroił akurat cebulę do obiadu. Gdy to usłyszał, przerwał swoje zajęcie i czym prędzej pobiegł do sali, gdzie przesłuchiwano zbója. Gdy ten go ujrzał, ucieszył się wielce że jest to dla niego jakaś nadzieja, przed uniknięciem kary. Odezwał się więc do króla.

— Panie, to jest właśnie ten młodzieniec który dał mi pierścień — odparł zbój.

Król spojrzał na niego i rzekł.

— Czy to prawda młodzieńcze?

— To twój pierścień? — Zapytał król.

— Tak panie, to prawda.

— A skąd młodzieńcze go masz?

— Od swojego ojca panie!

Król zaczął mu się bacznie przyglądać, faktycznie kogoś mu on przypominał. W dodatku zza czapki którą miał na głowie, zaczęły wystawać listki naci.

— Ściągnij czapkę młodzieńcze — odparł król Seler.

Książę zrobił co mu kazano, nagle wszyscy zobaczyli jego bujną czuprynę. W tym czasie na salę weszła księżniczka, która stanęła jak wryta, ona także zaczęła mu się przyglądać.

— A więc ty jesteś Marchewkowy książę?

— Tak panie!

Król podszedł do niego i włożył mu na palec pierścień, okazało się że pasuje jak ulał.

— Co ciebie do nas sprowadza? — Zapytał król.

— Przyszedłem prosić o rękę królewny.

— To dlaczego od razu nie przyszedłeś z tym do mnie?

— Nie miałem przy sobie pierścienia.

— Nie wiedziałem, czy mi panie uwierzysz — dodał Marchewkowy.

— Wierzę ci młodzieńcze, moja córka zapewne też.

Mówiąc to spojrzał na królewnę, ta się zarumieniła na tą wiadomość, jednak bardzo się ucieszyła.

— W końcu do nas dotarłeś, mimo trudnej i męczącej drogi.

— Nie było łatwo, to prawda ale miłość do królewny dodawała mi sił każdego dnia — odparł Marchewkowy.

— A więc zbliżcie się moje dzieci, niech was pobłogosławię — dodał król.

Państwo młodzi uklękli przed królem, on położył swoje dłonie na ich głowach, na znak zgody na ich małżeństwo. A jednocześnie połączenia dwóch królestw.

— A co zrobimy z tym zbójem? — Zapytał zgromadzonych.

— Ja bym mu przebaczył — odparł Marchewkowy.

— Dzięki niemu poznałeś mnie panie, niech nasze szczęście da mu drugą szansę na lepsze życie i poprawę.

— Dobrze powiedziałeś młodzieńcze, widać że będzie z ciebie dobry król i mój następca na tronie — odparł ojciec królewny.

Wieść o zaręczynach królewny i księcia rozeszła się po całym królestwie, dotarła także do rodziców Marchewkowego. To był znak, że młodzieniec szczęśliwie dotarł do celu podróży, cały i zdrowy, co niezmiernie ucieszyło wszystkich. Książę Marchewkowy i księżniczka Pietruszka żyli długo i szczęśliwie. Doczekali się gromadki dzieci, które tak samo jak ich rodzice mieli na głowach, bujne czupryny zielonej naci.Dobrze wiemy, dzieci zapewne też jak pracowite są mrówki. Dlatego wszyscy się bardzo zdziwili, kiedy się dowiedzieli o takiej jednej mrówce co nie chciała pracować. Był wiosenny poranek, akurat drużyna mrówek szykowała się na wymarsz do lasu. Tylko jedna z nich strasznie się ociągała, zaczęła ziewać i narzekać na wszystko. A to że bolą ją plecy, a to że za mało spała, a to że za mało zjadła na śniadanie. Dowódca tej drużyny, bardzo był zdziwiony zachowaniem swojej podwładnej.

— Co się z tobą dzieje? — Zapytał.

— Chyba jestem chora — odparł mrówka.

— Mrówki nie chorują, tylko pracują w pocie czoła.

— Ale mi się nie chce!

— Jak to nie chce?

— Normalnie.

— W takim razie, nie ma miejsca dla ciebie u nas — odparł dowódca.

— Co to znaczy?

— Musisz się wyprowadzić z mrowiska.

— Ale gdzie?

— To już nie nasze zmartwienie — odparł dowódca.

— No dobrze, jeśli taka wasza wola.

Mrówka wyszła z mrowiska i stanęła na zewnątrz kopca z ziemi. Popatrzyła w prawo, potem w lewo, w końcu zdecydowała że pójdzie na wprost siebie. Po drodze mijała inne stworzenia, pająki, żuki, chrabąszcze, dżdżownice, i koniki polne. Wszyscy byli zdziwieni samotną mrówką, która błąkała się po lesie bez celu.

— Dokąd idziesz? — Zapytał ją żuk.

— Przed siebie.

— Nie jesteś z innymi mrówkami?

— Nie.

— Dlaczego?

— Bo nie chce mi się pracować — odparła mrówka.

— Ale wszystkie pracują.

— Ja nie.

— To dziwne.

— Dlaczego tak myślisz? — Spytała żuka.

— Każdy coś robi.

— Co na przykład?

— Ja toczę kule z gnoju, pszczoły zbierają nektar z kwiatów, pająk przędzie pajęczynę.

— A twoi bracia i siostry mrówki zbierają resztki z ziemi — odparł żuk.

— Ale ja nie muszę.

— To niespotykane!

— Możliwe, ja będę pierwszą mrówką co nie pracuje — odparła.

— To będziesz się nudzić.

— Dlaczego?

— Z braku zajęcia.

— To mi nie grozi — odparła mrówka.

— Jesteś jeszcze młoda, nie znasz życia.

— To poznam — odparła z uśmiechem.

— W takim razie powodzenia.

— Dziękuję.

Żuk poszedł w swoją stronę a mrówka w swoją, po kilku minutach stwierdziła że jest głodna. W mrowisku były wyznaczone godziny na posiłki, tutaj na wolności tego nie było. Więc sama musi zatroszczyć się o jedzenie, zaczęła więc ruszać swoimi czułkami.

— O, tam leży owoc! — Zauważyła nagle.

Podbiegła więc do niego, ugryzła kawałek, potem drugi, w końcu zaczęła jeść na dobre. Jednak nie trwało to długo, po chwili zjawiły się inne mrówki i zaczęły ładować sobie kawałki na plecy.

— Zostawcie, to moje, ja pierwsza znalazłam! — Krzyczała w ich kierunku.

— Mamy rozkaz to zabrać do mrowiska — odparła jedna z nich.

— Ale to moje!

Jednak nikt jej nie słuchał, po chwili po owocu nie było ani śladu.

— Muszę szukać dalej — odparła.

Przeszła więc kolejne metry w poszukiwaniu jedzenia, w końcu natrafiła na resztki jakiejś gąsienicy. Z zadowolenia uśmiechnęła się do siebie.

— No, teraz to już na pewno się najem do syta — odparła mrówka.

Jednak kiedy zaczęła jeść, znowu zjawiły się jej koleżanki z mrowiska, które zaczęły zbierać z ziemi gąsienicę.

— Czy wy zawsze musicie być tam gdzie ja? — Zapytała z żalem.

— Taką mamy pracę — odpowiedziały chórem.

— W takim razie idę dalej.

Ale las jest pełen mrowisk, na każdym kroku można spotkać mrówki, więc nasza bohaterka miała utrudnione życie. Usiadła więc zmęczona pod drzewem i postanowiła zaczekać, aż mrówki będą miały przerwę obiadową. Wtedy ona pójdzie dalej w poszukiwaniu jedzenia. Jak pomyślała, tak też zrobiła, położyła się na ziemi i ucięła sobie drzemkę. Kiedy nadeszła pora obiadu i wszystkie mrówki zniknęły z pola widzenia, wtedy ona udała się na poszukiwanie jedzenia. Po kilku metrach znalazła skrzydło muchy, chwyciła je w swoje kończyny i zaczęła jeść, rozglądając się nerwowo na boki. Czy czasem ktoś nie chce jej zabrać zdobyczy, jednak nikt taki się nie pokazał. Wreszcie miała pełny brzuszek, teraz mogła spokojnie rozejrzeć się po okolicy. Wiadomo czas w lesie szybko płynie, teraz jest pora obiadowa, ale za chwilę słonko zajdzie i zrobi się ciemno. Więc nasza mrówka, musi sobie znaleźć schronienie na noc. Podniosła więc wysoko swoją głowę i zaczęła wypatrywać jakiegoś miejsca na nocleg. Dwa metry dalej zauważyła drzewo, które miało spękaną korę i widoczne wgłębienia. To może być ciekawe miejsce do spoczynku, jak pomyślała tak też zrobiła. Podeszła więc do konara i zaczęła się wdrapywać do góry. Zajrzała do pierwszego wgłębienia, ale tam już ktoś mieszkał, jakiś żuczek z rodziną. Postanowiła wejść wyżej, lecz i tam spotkała mieszkańców, dzikie osy miały tam gniazdo.

— Co się dzieje, takie duże drzewo i nie ma wolnego skrawka dla mnie? — Zdziwiła się mrówka.

Faktycznie w takim konarze potrafi być naprawdę dużo stworzeń. Zrezygnowana mrówka zeszła w dół na ziemię i usiadła na kamyku. Akurat przechodził obok niej świerszcz, przystanął na chwilę i zaczął na nią spoglądać.

— Co mnie tak obserwujesz? — Zapytała gościa.

— Bo pierwszy raz widzę mrówkę, samotnie siedzącą w lesie.

— Już to gdzieś słyszałam — odparła zdenerwowana.

— Dlaczego się złościsz?

— Bo nie mogę sobie znaleźć, miejsca na nocleg.

— A tutaj? — Wskazał palcem świerszcz na drzewo.

— Wszystko zajęte.

— To poszukaj jakiegoś kwiatka lub wysokiego krzaka — zaproponował.

— Tak mówisz?

— Oczywiście, w lecie w zupełności wystarczy, a na zimę i tak pewnie wrócisz do mrowiska — odparł świerszcz.

— Nie ma mowy!

— Nie zarzekaj się, bo nie wiesz jak będzie.

— Nie wrócę tam za żadne skarby — odparła mrówka.

— A jak długo jesteś poza domem?

— Dzisiaj wyszłam.

— No właśnie!

— Co właśnie?

— Czyli jesteś świeża w tym lesie.

— Nie jestem świeża!

— Ale sama tak.

— To co z tego? — Zapytała.

— Nie wiesz jakie czyhają na ciebie niebezpieczeństwa — dodał świerszcz.

— Jakie na przykład?

— Człowiek.

— Co człowiek?

— Może ciebie niechcący rozdeptać — odparł konik polny.

— A kto to taki?

— To taki stwór na dwóch nogach, wysoki jak te drzewa.

— Żartujesz?

— Wcale nie — odparł świerszcz.

— Co jeszcze?

— Pająk.

— Nie boję się go.

— On ciebie też, oplącze ciebie swą nicią a potem zje.

— Coś jeszcze? — Zapytała z uśmiechem mrówka.

— Deszcz.

— Co z nim?

— Ulewa potrafi porwać i utopić.

— Ostatnio rzadko pada — odrzekła.

— Ale trzeba mieć to na uwadze.

— To wszystko?

— A to mało? — Zapytał gość.

— Nie nastraszyłeś mnie.

— Z resztą sama się przekonasz, jak prześpisz noc z dala od mrowiska.

— Nic strasznego.

— Obyś miała rację — odparł świerszcz.

— To na razie mała mrówko!

— Gdzie idziesz? — Zapytała go.

— Do swojego schronienia.

— Daleko to stąd?

— Kawałeczek.

— Mogę iść z tobą?

— Jeśli chcesz.

I tak nasza mrówka poznała pierwszą osobę, po opuszczeniu swojego mrowiska. Szli teraz przez las udeptaną ścieżką, ci których spotkali na swej drodze, dziwili się im trochę. Nikt bowiem do tej pory nie widział mrówki i świerszcza spacerujących razem. Ale zawsze musi być ten pierwszy raz, i to teraz właśnie nastąpiło. W końcu dotarli na miejsce, gdzie mieszkał jej nowy znajomy. Ich oczom ukazał się otwór w korzeniu dębu, przykryty od przodu zerwanym liściem z drzewa.

— Jesteśmy na miejscu — oświadczył świerszcz.

— To tu? — Zapytała.

— Tak, tutaj.

Jej przyjaciel odsunął liść, ukazując wejście do środka jamy. Było to pomieszczenie wydrążone przez jakiegoś gryzonia, jednak dawno opuszczone.

— Zapraszam do środka.

— Dziękuję — odezwała się mrówka.

W środku znajdowało się posłanie z zerwanej trawy, jednak już wysuszonej.

— Długo tu mieszkasz?

— Trzy zimy — odparł przyjaciel.

— Fajne miejsce.

— Dziękuję.

— Też by mi się takie przydało — zauważyła mrówka.

— To musisz sobie poszukać, co prawda masz czas do jesieni, jednak radzę się pospieszyć.

— Dlaczego?

— Bo czas szybko mija.

— I jeszcze jedna rzecz.

— Jaka? — zapytała mrówka.

— Zapasy na zimę.

— Czy to ważne?

— Oj, bardzo.

— Dlaczego?

— Bo zima jest długa, a jak spadnie śnieg to nic do jedzenia nie znajdziesz.

— Rozumiem.

— A teraz znajdź sobie miejsce do spania — odparł świerszcz.

— A ty gdzie śpisz?

— Tutaj.

— To ja po drugiej stronie.

Zapadła noc, świerszcz i mrówka smacznie sobie spali. Na zewnątrz było jasno od gwiazd i księżyca, jednak oni tego nie widzieli. Nagle coś zaczęło drapać przy wejściu do nory, to obudziło mrówkę.

— Co się dzieje? — Zapytała wystraszona.

— Nic takiego.

— Jak to nic takiego?

— Zwyczajnie, jeż stara się do nas dostać.

— Po co?

— Żeby nas zjeść.

— Naprawdę?

— Tak.

— A co będzie, jak mu się uda — zapytała mrówka.

— Nie uda mu się, co noc próbuje i jeszcze mnie nie zjadł — odparł świerszcz.

— A teraz śpij, za chwilę przestanie.

Faktycznie, po kilku minutach drapanie ustało, jednak mrówka już do rana nie mogła zasnąć. Kiedy słońce wzeszło, była niewyspana i rozdrażniona. Co innego świerszcz, ten tryskał humorem.

— To było straszne — odparła mrówka.

— Musisz się do tego przyzwyczaić, jeśli chcesz żyć sama w lesie — dodał przyjaciel.

— Wiesz co.

— Co takiego?

— Chyba zrezygnuję.

— Z czego? — Zapytał świerszcz.

— Z życia samemu w lesie.

— Dlaczego?

— To bardzo niebezpieczne — odparła mrówka.

— Wiesz, do łatwych nie należy, ale idzie przywyknąć.

— Nic z tego, wracam do mrowiska.

— Serio?

— Tak postanowiłam.

— Twoja wola, ja nie mogę cię do niczego zmusić.

Mrówka podziękowała świerszczowi za gościnę, po wyjściu z jego nory udała się prosto w stronę mrowiska. Po drodze napotkała swój oddział i jego dowódcę. Zatrzymała się na ich widok, oni także przystanęli.

— Dzień dobry dowódco.

— Co tam młody?

— Mogę wrócić do mrowiska? — Zapytała mrówka.

— A co, już ci się znudziło leniuchowanie?

— Tak.

— Wiedziałem że tak będzie, my mrówki jesteśmy stworzone do pracy, czy tego chcesz czy nie, inaczej nie umiemy funkcjonować — odparł dowódca.

— Czyli mogę?

— A nie będziesz już marudzić?

— Nie będę!

— No to stawaj do szeregu, akurat idziemy do pracy.

— Dziękuję bardzo!

Tak więc młoda mrówka wróciła do swoich znajomych, razem z nimi pracowała, jadła i spała. To bardzo duża rodzina, która umie się jednak porozumieć i razem współdziałać. Warto brać z nich przykład. Mrówka chciała żyć sama, nic nie robić tylko leniuchować przez całe dnie. Niestety tak się nie da żyć, w grupie są bezpieczne i w razie czego jedna może liczyć na drugą. To jest więcej warte niż życie w pojedynkę, warto o tym pamiętać.Pewnego razu przy rzece, leżały sobie dwa kamienie, które tkwiły tam od bardzo dawna. Można by rzec że były tam od zawsze. Dużo widziały przez te wszystkie lata, jednak zawsze tkwiły w tym samym miejscu. Pierwszy kamień był z tego zadowolony, nie oczekiwał od życia niczego więcej. Na nim to siedziały różne osoby, które przywędrowały nad rzekę. Był to rybak który łowił ryby na obiad, dla swojej rodziny. Byli to chłopcy i dziewczęta, którzy letnią porą przychodzili nad wodę aby sobie w niej popływać. Czasem ktoś obok rozpalił sobie ognisko, aby upiec w nim ziemniaki lub jakieś kiełbaski. Przez dłuższą część roku nic się nie działo, czasem usiadł na nich jakiś ptak, który był spragniony i chciał się napić. Lub jakiś jeleń ostrzył sobie o nie, swoje poroże kiedy go swędziało. Pierwszemu z kamieni to pasowało, lubił tam leżeć i patrzeć na wszystko dookoła. Jednak drugi kamień, jego nieodzowny towarzysz, zaczął narzekać na swój los.

— Ale my mamy nudne życie — odparł do kolegi.

— Jak to?

— A no tak to, nic się tu nie dzieje.

— Czasami ktoś nas odwiedza — dodał pierwszy kamień.

— Niby tak, jednak jest to rzadkość.

— Jesteśmy nad wodą, widzimy wszystko.

— Nudy!!!

— Popatrz na te ryby, one przynajmniej pływają sobie gdzie chcą — odparł drugi kamień.

— Niby tak, jednak może je ktoś złowić a potem zjeść.

— A te zwierzęta, chodzą gdzie chcą.

— To prawda, jednak też są narażone na niebezpieczeństwa — odparł pierwszy.

— Nudy — dodał drugi.

— A co byś chciał robić?

— Podróżować po świecie.

— A skąd wiesz, jak tam jest?

— Nie wiem, ale dowiedziałbym się — odparł kamień.

— Po co ci to?

— Jestem ciekaw, jak jest gdzie indziej.

— Naprawdę?

— Tak i to bardzo.

— Może kiedyś się przekonasz.

— Kiedy?

— Nie wiem, w przyszłości.

— Nudy — odparł drugi kamień.

— Przestań narzekać — strofował go pierwszy.

— Bo co?

— Zakłócasz spokój jaki mamy.

— Co nam po nim? — Zapytał drugi.

— Popatrz, słonko pięknie świeci, ogrzewa nas.

— Ale to jest nudne!

— Doprawdy?

— Tak.

— To nie wiem, jak mam cię uszczęśliwić — odparł pierwszy.

— Gdyby tak ktoś przyszedł i mnie wziął, choćby do ręki, i zaniósł za to wzgórze.

— A tam będzie lepiej? — Zapytał pierwszy kamień.

— Będzie inaczej.

— No nie wiem, czy to jest dobry pomysł.

— Bardzo dobry.

— A może ja ci się znudziłem i moje towarzystwo? — Zapytał pierwszy.

Jednak drugi kamień nic nie odpowiedział, tylko patrzył leniwie na płynącą rzekę i jej mieszkańców czyli ryby. Miał do świata żal, że znajduje się w tym miejscu od wieków, więc już najwyższa pora aby to zmienić. Tylko nie wiedział jak ma to zrobić, bo przecież kamienie nie mają nóg aby mogły same się przemieszczać. Czas mijał, miesiąc za miesiącem, rok za rokiem, przychodziła wiosna, potem lato, następnie jesień i zima. A nad brzegiem rzeki nic się nie działo, tak jak przed wiekami.

— Ja tak dłużej nie wytrzymam! — Narzekał drugi kamień.

— Nic ci nie poradzę, mi jest dobrze tak jak jest — odparł pierwszy.

— Bo ty masz małe wymagania.

— Możliwe, jednak jestem szczęśliwy.

— A ja nie!

Marudzeniom kamienia nie było końca, aż jego kolega powoli zaczynał mieć tego dosyć.

— Jak nie przestaniesz, to faktycznie coś się stanie.

— No i dobrze, na to czekam!

— To poproś niebo, może ciebie wysłucha — odparł pierwszy.

— Jak to?

— Normalnie, zwróć się do Stwórcy tego świata.

— Serio?

— Tak.

Ktoś powie, że kamienie nie umieją mówić a co dopiero się modlić. Jednak w bajkach wszystko jest możliwe, nie to co w życiu. Więc drugi kamień zaczął się modlić, dzień i noc, ale tak po cichu żeby nie przeszkadzać swojemu koledze. Pewnego dnia nad rzekę zajechał wóz, którego ciągnęły dwa konie. Woźnica zatrzymał się akurat przed nimi, zaczął się rozglądać i jego wzrok utkwił na drugim kamieniu. Wziął go do rąk, zaczął nim obracać, ważyć w dłoniach, w końcu wrzucił go na wóz. Tak samo zrobił z innymi kamieniami przy rzece, jednak kamienia numer jeden nie ruszył. Kiedy już miał załadowany wóz po brzegi, nachylił się nad wodą i umył ręce. W końcu usiadł na wozie, strzelił batem i konie ruszyły z ciężarem w kierunku wioski. Pierwszy kamień patrzył na to wszystko, co się działo i przecierał oczy ze zdziwienia.

— Jednak jego modlitwy poskutkowały — odparł sam do siebie.

— Ciekawe dokąd pojedzie?

Wóz z końmi i woźnicą zmierzał do wioski, tam chłop zajechał na swoje podwórze. Kiedy się w końcu zatrzymał, zszedł z wozu, wypiął konie z dyszla i zaprowadził je do stajni, następnie udał się do domu. Cały wóz kamieni stał tak kilka dobrych dni, nasz kamień numer dwa, jedyne co wtedy widział to tylko deski burty. Zaczęło się mu to nie podobać, zaczął więc narzekać jak to on miał w zwyczaju. Uspokajały go inne kamienie.

— Co się z tobą dzieje?

— Nudno tu jakoś — odezwał się do innych.

— A na co ty liczyłeś?

— Myślałem, że będzie lepiej niż nad wodą — odparł.

— A co ci tam nie pasowało?

— Wszystko.

— A teraz jest lepiej?

— Właśnie że nie — dodał kamień numer dwa.

— A na co liczyłeś kolego, że będą cię nosić na rękach jak swoje dzieci?

— My jesteśmy tylko kamieniami, większymi lub mniejszymi i tyle — dodał ktoś z tyłu wozu.

W końcu głosy umilkły, zastanawiano się jedynie, co dalej z nimi będzie, może zostaną ułożone w ogrodzie jako chodnik, lub inna ozdoba. W końcu po tygodniu bytowania na wozie, chłop zaczął zrzucać kamienie na kupę. Teraz nasz kamień, leżał na samym spodzie i nic nie widział. Następnego dnia przyszli sąsiedzi do gospodarza i zaczęli kopać fundamenty pod dom. Okazało się bowiem, że kamienie przywiezione znad rzeki posłużą jako fundament pod budynek. Kiedy dół był już wykopany, ludzie zaczęli mieszać piasek z cementem. Murarz zaczął brać kamienie jeden po drugim i układać je w dole, przekładając je zaprawą murarską. Nasz kamień miał pecha i poszedł do ziemi jako jeden z pierwszych. Kiedy murarz skończył swoją pracę, okazało się że kamień numer dwa jest głęboko w ziemi. Niestety tam już zostanie na wieki, dopóki będzie istniał budynek, który ludzie mieli wnieść. Nasz kamień bardzo posmutniał z tego powodu, już nigdy nie ujrzy słonka, wody i swojego przyjaciela znad rzeki, z którym tyle lat był razem. Zaczął żałować swojej decyzji o przeprowadzce, teraz doceniał to co miał przedtem, jednak było już za późno. Jego płacz jedynie powodował wilgoć w ziemi, nic więcej. On i jego koledzy będą musieli teraz znosić ciężar tego domu, który w przyszłości ludzie wybudują. Jego kolega znad rzeki, czyli kamień numer dwa, już zalazł sobie innego sąsiada do towarzystwa. Wiadomo że chłop nie zabrał wszystkich kamieni na wóz, jeszcze dużo ich tam zostało, ku uciesze tego kamienia który tam został. Czasem wspominał swojego marudnego sąsiada, nawet się zastanawiał, gdzie on teraz może przebywać. Jednak nie wiedział nic o jego smutnym losie, no bo skąd, nikt mu przecież o tym nie powiedział. Jedno jest pewne moi drodzy, w życiu bywa różnie, raz bywa lepiej a raz gorzej. Ale nie narzekajmy na swój los, bo może być z nami tak jak z tym kamieniem. Który miał dobrze, mimo to chciał jeszcze lepiej, a skończył jeszcze gorzej jak miał. Oczywiście szkoda mi tego kamienia, wam zapewne też, dla pocieszenia dodam że one nic nie czują, ani zimna ani ciepła. To tylko moja wyobraźnia dała im życie i marzenia. A może się mylę i faktycznie jest tak jak opisałem wyżej. Zostawiam jednak to do waszej dyspozycji, jaka jest prawda.Pewien król miał dwie córki na wydaniu, jednak nie mógł znaleźć dla nich mężów. I to nie dlatego że nie było żadnego królewicza w okolicy, tylko z całkiem innego powodu. Otóż córki królewskie były bardzo rozpieszczone, z tego względu że nie wychowywała je matka. Która to zmarła przy ich narodzeniu. Król aby wynagrodzić im brak matki, pozwalał dziewczynkom na wszystko czego sobie zapragnęły. To z perspektywy czasu, okazał się zły pomysł, ponieważ obie siostry miały pstro w głowach. Nie wiedziały co to praca, nie wiedziały co to obowiązek. Nie znały nawet słowa proszę, dziękuję, przepraszam. Słowem były pyszne, zarozumiałe, wścibskie i lubiły robić na złość każdemu kto miał z nimi styczność. Król oczywiście bardzo nad tym faktem ubolewał, jednak nic nie mógł zrobić, ponieważ kochał swoje córki nad życie. Jego nadopiekuńczość wypaczyła ich widzenie świata, dlatego martwił się o ich przyszłość. Co będzie, kiedy jego zabraknie i królestwo pozostanie w rękach sióstr? Stanie się rzecz straszna, ludzie będą gnębieni i poniewierani, zmuszani do spełniania zachcianek rozwydrzonych królewien. Władca zastanawiał się nad tym, jak rozwiązać ten problem, żeby uratować królestwo i nie skrzywdzić swych córek. Wystosował więc apel do swoich podwładnych, kto ożeni się z jedną z jego córek, ten dostanie koronę i królestwo we władanie po śmierci króla. Zgłosiło się kilku śmiałków, zwabionych obietnicą bogactwa. Jednak kiedy poznali bliżej owe córki króla, brali nogi za pas i uciekali z zamku gdzie pieprz rośnie. Nikt nie mógł wytrzymać w ich towarzystwie, ponieważ księżniczki pokazywały się z jak najgorszej strony.

— Takich księżniczek, o ja jeszcze nie widziałem — odparł jeden.

— One są straszne! — Wykrzyczał drugi.

— Co za rozwydrzone dziewuchy! — Napomknął trzeci.

Nie pomogły prośby i groźby króla, w stosunku do przybyłych śmiałków. Królewicze woleli zostać wtrąceni do lochów, niż stać się mężami owych sióstr. Tak mijały tygodnie, miesiące i kolejne lata. Królewny stały się po prostu starymi pannami, jeszcze trochę a jednej i drugiej stuknie trzydziestka. Król już był w podeszłym wieku, poruszał się o lasce i cały czas się martwił. Nawet sąsiednie królestwa nie chciały najechać zamku, bo wiedziały co zastaną na miejscu. Król stracił już nadzieję na ożenek swych córek, kiedy pewnego dnia do zamku zawitał młodzieniec. Miał nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, jednak był postawny i przystojny, jak nikt z jego poprzedników. Oczywiście król przyjął go na audiencji, w swojej sali tronowej. Młodzieniec ukląkł przed władcą i się odezwał.

— Witam najjaśniejszego króla!

— Witaj młodzieńcze.

— Co ciebie do mnie sprowadza? — Zapytał król.

— Czy oferta jeszcze aktualna?

— Chodzi ci o moje córki?

— Tak panie.

— Jak najbardziej.

— Kim jesteś, jeśli można spytać?

— Jestem książę Wacław.

— Skąd pochodzisz?

— Z sąsiedniego królestwa — odparł śmiałek.

— Nigdy o tobie nie słyszałem — dodał król.

— Ponieważ jestem nieślubnym dzieckiem króla Stanisława.

— Ach tak!

— To którą z moich córek chcesz poślubić?

— To się okaże — odparł książę.

— Rozumiem, chcesz je najpierw poznać?

— To byłoby najlepszym rozwiązaniem.

— Dobrze, a więc przedstawię ci je — odparł władca.

— Będę wdzięczny.

Król kazał swojemu słudze zawołać swoje córki, aby przyszły poznać śmiałka. Królewny zjawiły się niechętnie, ponieważ bawiły się w chowanego w zamkowych ogrodach. Jednak ciekawość zmusiła je do tego, aby zobaczyć kto się odważył na taki krok. Kiedy przy były do sali tronowej i zobaczyły księcia, oniemiały z wrażenia. Okazało się bowiem, że jednej i drugiej siostrze wpadł w oko. Zaczęły się do niego uśmiechać i mrugać oczami, jak to potrafiły najlepiej.

— A o to moje córki! — Odrzekł król.

— Ta z jasnymi włosami to Eufemia, a ta z ciemnymi to Józefina.

— Bardzo mi miło poznać obie księżniczki — odparł Wacław.

— A więc którą wybierasz?

— Wybiorę tą, która spełni moje trzy życzenia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: