- W empik go
Marcin Kaptur - ebook
Marcin Kaptur - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 156 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kolasa wojewody sunęła się powoli po piasku, gdy pan Srzemski usłyszał za sobą tętent i obejrzawszy się ujrzał goniącego jakiegoś człowieka na chudej marsze, osiodłanej prostym łękiem, z uzdą skórzaną na pysku. Był to mężczyzna olbrzymiego wzrostu, silnej budowy, twarzy czerwonej i wesołego wyrazu, po której widać było blizny od gęstych szram. Ubrany był w prostą opończę z kapturem, czapką baranią, kontusik wytarty, a rzemiennym pasem pociągniony, buty juchtowe czarne. Na wierzchniej wardze tępo ucięty wąs łączył się z zarastającą brodą i podbródkiem, wśród których czerwieniały usta szerokie; wyżej świeciły mu się straszne oczy czarne w pąsowej oprawie. Cała twarz zdawała się mówić: „Jestem zawadiaka!” Trzymał się na koniu krzywo i niedbale, ale koń bał się go, bo się strasznie wyciągał pod nim potem zlany, bokami robiąc, z nozdrzem rozdartym, wysadzonym na wierzch okiem i naprężonymi żyły.
Wojewoda obejrzał się na niepoczesnego jeźdźca i wlepiwszy weń chmurne brwiami zawisłe oczy, zdawał się chcieć go rozpoznać, tego jednak dokazać nie mógł, bo choć mu się coś ochapiało, nie przypominał sobie nazwiska zawadiaki.
Przejeżdżający mało zważał na poczet pana wojewody i przeciw zwyczajowi wymijać go zaczął, ani się nawet skłoniwszy, usiłując wolno wlokącą się wyprzedzić czeredę. Było to wielkie zuchwalstwo; służba i komornicy wojewodzińscy szemrać zaczynali, gdy wojewoda sam ciągle nie spuszczając z oka jeźdźca, właśnie gdy ten kolasę jego kłusem tęgim wymijał, ozwał się dość głośno: