Marek Dyjak. Polizany przez Boga - ebook
Marek Dyjak. Polizany przez Boga - ebook
Marek Dyjak, kultowa postać polskiej piosenki, to arsenał amunicji. Zadając kolejne pytania, otwierające szczelnie pozamykane skrzynie ze wspomnieniami, nigdy nie wiedzieliśmy na co trafimy, ale zawsze mieliśmy pewność, że będzie wybuchowo. Wszyscy myślą, że Dyjak to świetny wokalista, rasowy pijak i niedoszły samobójca. My staraliśmy się odnaleźć prawdziwą naturę Marka, tę mniej znaną i oczywistą. Wrażliwego człowieka skrytego pod maską prostolinijności, pogodnego faceta w przebraniu depresyjnego mruka i radykalnego komentatora rzeczywistości, którego metafor nie przebiją najwięksi poeci. Mamy nadzieję, że czytając tę książkę, zbliżą się Państwo do prawdziwego Marka” – Autorzy
„Byłem facetem, który żył prawie jak bezdomny. Ekskluzywnym alkoholikiem uprawiającym muzykę. Mieszkałem w ciemnych dzielnicach. W przeróżnych miejscach, w których działy się przeróżne rzeczy. Bardzo mocne rzeczy. Wszystko mam opisywać? To byłyby tanie chwyty. A to nie ma być tania książka” – Marek Dyjak
Kategoria: | Wywiad |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-832-681-695-6 |
Rozmiar pliku: | 8,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ŁUKASZ KLINKE – rocznik '75. Kiedyś dziennikarz radiowy, dzisiaj lektor i zawodowy wywiadowca.
Od dziesięciu lat dzielą wspólną pasję – lubią rozmawiać z ludźmi. Tylko tyle i aż tyle. Ich wywiady (już prawie trzysta) można przeczytać na stronie www.wywiadowcy.pl. Na stałe współpracują z „Playboyem”. Swoje rozmowy publikowali także w „Przekroju”, „Gazecie Wyborczej” i „Filmie”.
Pamięci mojej Mamy, Alicji...1
A gdyby tak zacząć od końca?
Pytacie, jak sczeznę? Nie chcę jeszcze umierać...
Ale ciągle o tym mówisz.
Bo żyję tak, że przeżycie dnia stanowi czasami problem. Śpię popołudniami, w nocy nie mogę. Dni są krótkie. Nie wiadomo jakie. Cały czas chodzę po napiętej strunie. Jak linoskoczek. Pewnie wydarzy się coś ze mną wcześniej. Nagły koniec. W nocy. Nie byłoby źle... Raz już umarłem. Pewnie skończę jak Łazarz – za drugim razem. Mam nadzieję, że nie za trzecim lub czwartym.
Może Dyjaka nie da się zabić?
Wszystko da się zabić.
Powiedziałeś kiedyś, że marzysz o śmierci z miłości.
To absolutny ideał. Ostateczna rzecz, która powinna się wydarzać mężczyźnie. Czasami mi się marzy. Ale może jeszcze nie teraz.
Jak powinna wyglądać?
Jak każda inna śmierć. Tylko że z miłości. Grzegorz Królikiewicz powiedział mi, że przypominam mu rosyjskiego poetę Jesienina. Może to on umarł z miłości?
Może. Bardzo często się zakochiwał. Miał pięć żon. Powiesił się w wieku trzydziestu lat. Zostawił list pożegnalny napisany własną krwią... Przypadek bardzo ciężkiej choroby alkoholowej.
Czyli to nie był komplement... Dziesięć lat temu byłby na pewno, ale dziś żyję jak emeryt, w tempie lekkiego zgreda, więc trochę nie przystaję do legendy Jesienina. Swoją drogą swój chłop... Jak miałem dwadzieścia lat, też byłem kochliwy. Nie stroniłem od towarzystwa kobiet. O innych podobieństwach nie wspomnę.
Jak dużo było kobiet w twoim życiu?
Niewiele. Przemiał nigdy nie był i nie będzie dla mnie celem. Nigdy nie byłem jakimś seksualnym asem. Dla mnie liczy się więź.
Może gdyby na potrzeby tej książki przepytywała cię kobieta, czułbyś się bardziej komfortowo?
Co wy pierdolicie! Powstałaby wtedy bardzo fałszywa książka. Uspokójcie się. Dużo macie pytań?
A jak myślisz?
To zadawajcie.
Wydaje nam się, że umierałeś więcej niż raz. Kiedyś dostałeś nożem w plecy...
Dość głęboko. Ale bez przesady. Ktoś mnie z kimś pomylił. I tyle. Nie ma o czym gadać.
Jak to nie ma?
Nie ma i koniec. Byłem facetem, który żył prawie jak bezdomny. Ekskluzywnym alkoholikiem uprawiającym muzykę. Mieszkałem w ciemnych dzielnicach. Na Jeżycach w Poznaniu, na Pradze w Warszawie, przy Grodzkiej w Lublinie, zanim zrobiła się tam „Starówka”. W przeróżnych miejscach, w których działy się przeróżne rzeczy. Bardzo mocne rzeczy. Wszystkie mam opisywać? To byłyby tanie chwyty. A to nie ma być tania książka.
Kim jest ekskluzywny alkoholik?
Kolesiem, który często i gęsto pije za pieniądze możnych tego świata. Bo dostarcza przygód. Przecież po to mnie zabierano na Mazury, na rejsy. Oczywiście nie zawsze, bo niektóre rejsy były prawdziwe, przyjacielskie. Ale część odbywała się na zasadzie „Będzie Dyjak, będzie dym, będzie zabawa”. Przecież tacy zawodnicy nie muszą zabierać kogoś takiego jak ja. A jednak zabierali. Kiedyś przyjaciel mi powiedział, że ludzie często nie mają swojego życiorysu i dlatego chcą spędzać czas z kimś, kto ten życiorys ma. Byłem więc takim dostarczycielem życiorysów. To jest oczywiście przykre. Ale mnie to zwisało i powiewało. Bo dopóki rejs trwał, miałem dostęp do szlachetnego trunku zwanego sokiem z ziemniaka. W wielu miastach miałem koleżków, którzy traktowali mnie jak rozrywkę. Urywali się z domu na dwa dni, jak lądowałem w ich okolicy. Wiedziałem o tym, ale przymykałem oko. Zaspokajałem ich pragnienia. Byłem wesoły i rozrywkowy. Część przyjaźni właśnie taka jest.
Maskotka na imprezach?
Czasem tak się czułem. Ale impreza oznacza nie tylko dostęp do wódki, często też dach nad głową. Kiedy nie masz własnego domu i odwiedzasz kogoś w jego domu, obie strony od razu są w trudnej sytuacji. „Zobacz, żyjemy tak, tutaj mamy telewizor, tu łazienkę, a to są drzwi wyjściowe”.
Jak długo nie miałeś swojego miejsca na ziemi?
Od kiedy wyjechałem ze Świdnika jako nastolatek aż do teraz. Kawał czasu. Ze dwadzieścia lat. Z kilkoma przerwami. Ale moim napędem do życia nie było znajdowanie mieszkań. Moim celem było śpiewanie. Bo ja zawsze strasznie chciałem śpiewać. Tylko tyle. Dziś też chcę śpiewać. Ale nie chcę już tak biec jak kiedyś. Chciałbym się stać lepszym człowiekiem. Mądrzejszym, spokojniejszym. Człowiek dobry jest spokojny. A ja muszę zwalczać demony, które mam w sobie. Piosenkami je zwalczam na pewno. Ta sama piosenka śpiewana przez wiele lat z czasem nabiera różnych sensów. Zmienia się. Dla mnie i dla publiczności. Życie też nabiera różnych sensów. Każdego dnia sobie powtarzam – wszystkie dramaty dzieją się w twojej głowie. Nie wiem, na jakim etapie jestem w życiu. Powiesiłem się – przeżyłem. Przede mną długa droga, żeby stać się człowiekiem. Zło przychodzi łatwo, a dobre rzeczy wynikają tylko z ciężkiej walki.
Nagranie wokali do albumu Kobiety, Warszawa, 2013 r.
Jak ciężka jest twoja walka?
Uczę się cieszyć najprostszymi rzeczami. Położeniem się do łóżka po ciężkim koncercie. Papierosem w wannie. Bywa, że jestem tak bardzo szczęśliwy, że fruwam pod sufit. Naprawdę.
A już baliśmy się, że ubijesz nas swoją firmową bronią – widzeniem świata tylko w czarnych barwach.
(Śmiech). Spokojnie, jeszcze was postraszę nie raz. Wiecie, jaka jest najgorsza rzecz, która się może przytrafić alkoholikowi? Łzy ze szczęścia. Bo często szczęśliwa sytuacja kończy się nawrotem i piciem. Niebezpieczne jest szczęście i nieszczęście. Łzy radości bolą tak samo jak łzy smutku. Odczuwa się kłucie w mostku. Wszelkie skoki emocjonalne, wszelkie dysonanse – to jest bardzo groźne.
Ciągłe zagrożenie?
Pytacie się mnie, jak mi się żyje? Jest ciężko, ale dobrze. Zakotwiczyłem w Chełmie i na stare lata raptem zostałem domatorem. Prawie nie wychodzę z domu. Wyjeżdżam tylko na koncerty, czasami coś kupię w sklepie... Wcześniej mieszkałem w wielu domach, bardzo wielu. Nie ma miejsca w Polsce, w którym by mnie nie było. Radziłem sobie różnie, bo nigdy nie byłem u siebie, nigdy nie miałem swojego miejsca.
Teraz masz?
Chyba tak. Pierwszy raz w życiu. Lubię swój dom, choć jest on tylko wynajęty. Związałem się z nim, a także z przedmiotami, które w nim są. Kiedyś będę musiał sobie sprezentować jakąś nieruchomość na własność. Mnie się nie da wywietrzyć, więc pewnie będę musiał kupić to mieszkanie. W końcu trzeba mieć jakieś miejsce, w którym można się zestarzeć.
Dyjak się zestarzeje?
Tak, ale mam wrażenie, że nie zestarzeję się tak bardzo, żeby być staruszkiem. Wcześniej coś mnie dopadnie. Pewnie już mam raka...
Przecież badałeś się niedawno.
Raka można mieć od wczoraj.
Wierzysz w przeznaczenie?
Dawno temu spotkałem się ze swoim przeznaczeniem i razem postanowiliśmy iść dalej.
Dokąd?
Wiecie co? Kiedyś po półtoragodzinnym wywiadzie w Radiu Złote Przeboje puściłem pawia. Tak bardzo lubię wywiady.
To świetnie nam wróży. Wszystkim trzem.
Pamiętajcie, że macie do czynienia z człowiekiem, który – gdyby nie pewne okoliczności – dziś pracowałby wysoko na dźwigu. Żeby ludzie nie mogli go spotykać. Nic, tylko winda z jedzeniem i sraczem...
Spokojnie, nie zapomnimy. Z pewnością nam na to nie pozwolisz.
Ta książka będzie ciężka. Jakby miała ołowiane okładki... Przed waszym przyjściem byłem tak zestresowany, że nie spałem prawie całą noc. Cały się trzęsę. Myślałem ostatnio o swoich snach. I przypomniał mi się Brodski. Czyżyk^() śpiewa taką piosenkę:
(Marek recytuje z pamięci)
(...) Dzień tu smutny. Po nocach reflektorów światło
przecina duszne powietrze i łatwo
wykazuje, że jeśli ktoś tu krzyknął znów
to nie z przyczyny złych snów.
Bowiem sny nie są tutaj złe – najwyżej mokre
od krwi kogoś jak ty, kto próbował samotnie
włóczyć się gdzie nie trzeba, po czym w jego głowie
sny zastąpiono ołowiem (...)
Przyjdź pod ten mur, wydanie i lepsze, i nowsze
murów rzymskich czy chińskich, ich starte trzonowce
zazdroszczą kłom stalowym, które, mierząc w niebo,
błyszczą, świeżo obmyte z krwi twego bliźniego.
Świergot ptaka wdzięczniejszą byłby kołysanką.
Lecz jeśli masz coś przeciwko skrobankom
(lub konowałom, którym słono trzeba płacić),
przyjdź pod ten mur – popatrzyć^().
Melodia berlińskiego muru.
Piękny wiersz.
Kiedy opublikujesz swoje?
Nigdy! Bardzo dawno temu coś pisałem, teraz już nie. Wiem mniej więcej, jak powinna wyglądać poezja. Dlatego się do niej nie biorę. Mnie się trudno skupić na krótkiej formie, jaką jest piosenka. Sumienie kończy mi się po jednym pięknym zdaniu. Góra dwóch. Jak ja mam myśleć o pisaniu wierszy?
Ludzie często cię biorą za poetę.
Bo przyjmuję na siebie odpowiedzialność za wartość wierszy, które śpiewam. Wolę szukać w cudzych tekstach tego, co jest związane ze mną. I w ten sposób odpowiadam za poetów. A to jest ciężar. Jakbym sam wziął się jeszcze do pisania, to ta zbiorowa odpowiedzialność by mnie przygniotła.
Przed rokiem powiedziałeś nam: „Jak już będę chciał zakończyć karierę muzykanta, to zacznę pisać. Wtedy pozamykam sobie wszystkie drzwi”.
I umrę z miłości (śmiech). Byłoby fajnie. Nie mam zaufania do tego, co piszę. Ludzie mogliby wtedy usłyszeć Dyjaka, który obnaża swoją własną głupotę. Dyjaka nieradzącego sobie z zapisywaniem myśli. Z najprostszymi zdaniami. Gorzej – mającego coraz mniej do powiedzenia. Kiedyś spotkał mnie skromny, młody, początkujący poeta z Chełma. Wręczył swój tomik poezji i powiedział, że czeka na recenzję. Spotkaliśmy się następnego dnia. Oceniłem go następująco: „Piszę tak jak pan. Dlatego nie piszę”. Facet nie załapał. Przez jakiś czas dostawałem od niego kolejne tomiki.
Wiecie co? Żaden z was nie pali papierosów. I to jest bardzo złe. Papieros to przerwa. Pauza. Odetchnienie. Nie można przecież gadać non stop. Mam już dość na dzisiaj.
Dopiero zaczęliśmy. Widzimy, że jeszcze masz dużo sił.
I co z tego? Uważam, że fizyczność oddala od duszy. Siłą się książki nie napisze. Jak sądzicie, co sobie myśli człowiek, kiedy jest na siłowni? Oni tam mają lusterka. Po co? Żeby siebie podziwiać.
Jak można zachwycać się sobą, będąc człowiekiem... Nie rozumiem. Patrzę czasem na moich kumpli, którzy się przeglądają w wystawach sklepowych. Sprawdzają, jak wyglądają. Noż, kurwa...
Andrzej Garczarek napisał kiedyś świetny tekst:
(Marek recytuje z pamięci)
Nie przystawiaj lustereczka
Nazbyt blisko twarzy,
Ręko, ty masz pisać wiersze,
Żeby łatwiej było marzyć...^()
Ty się nie przeglądasz w lustrze?
Mam słaby zarost, więc się golę bez lusterka, siedząc w wannie. Głowę też całe życie goliłem sam. Ale był taki czas, kiedy mieszkałem w Warszawie na Ząbkowskiej pod numerem 40, że chodziłem do fryzjera. Świetny facet. Miało się u niego poczucie, że jest się kimś wyjątkowym. Wyglądałem jak topielec, bo tyle wtedy piłem, a u niego i tak czułem się idealnie.
A jak już przypadkowo spojrzysz w lustro, to kogo widzisz?
Kolesia poszarpanego przez los. Jak na siebie patrzę, to dostaję szału. Tak się sobie nie podobam. Nigdy nie lubiłem swojego wizerunku. Byli ludzie, którzy mi mówili: „Ty wyglądasz jak jakiś morderca, zabójca”. Do cholery, jaki ze mnie morderca? Parę nosów i szczęk złamałem, ale nie jestem żadnym mordercą. Każdy w życiu jest po trosze Raskolnikowem. Ale też po trosze Porfirym Pietrowiczem, po trosze Lizawietą i po trosze Sonią. A także tym wszystkim, co ich łączy.
Masz w sobie dużo cech żeńskich?
Nie widać? Cały ten beksalalizm... Zresztą wy też je macie. Wbrew pozorom wszyscy jesteśmy do siebie podobni, tylko wybraliśmy inne drogi. To właśnie chciałem powiedzieć.
Może wszyscy są podobni, ale ty, Marek, jesteś szczególny.
Każdy człowiek przeżywa w życiu stan, w którym klęka. Nie ma wyjątków.
Kiedy ostatni raz klęczałeś?
Wczoraj wieczorem. Klęczę codziennie, modląc się o moją córkę, z którą nie mam kontaktu. Każdej nocy o nią się modlę i do niej się modlę. Oraz do Boga, żeby wyręczył mnie z opieki, którą to ja powinienem jej zapewniać. Każdego dnia jest mi coraz trudniej. Czekam na kontakt z nią i to się kiedyś wypełni...
Kończymy na dzisiaj. Nic już z tego nie będzie. Wam się zdaje, że to jest łatwe?
Na pewno nie.
Odpuśćmy, bo tak się już spiąłem, że mam problem z mówieniem. Musimy zrobić przerwę...
Zobaczymy się jutro. Każdy dzień przynosi inne odpowiedzi.