Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Maria Skłodowska-Curie i potęga marzeń - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
3 lipca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,49

Maria Skłodowska-Curie i potęga marzeń - ebook

Czy ja naprawdę jestem opętana fizyką i chemią? – pytała samą siebie. Po posiłku przesunęła naczynia na brzeg stołu i otworzyła książkę do matematyki. Czy Jeanne nie wyraziła się właśnie tak albo bardzo podobnie? Rozłożyła przed sobą notatki z dwóch ostatnich wykładów i wygładziła papier. Może i ma rację, ale mnie się to opętanie podoba, myślała.

Mała Mania Skłodowska dorasta w kochającej rodzinie. Od początku jej największą pasją jest nauka, na której potrafi skupić się tak bardzo, że niemal traci kontakt z otoczeniem. Chce wiedzieć, czym są suchoty, które zabiły jej matkę, jak wygląda prąd i czy powietrze składa się z cząsteczek.

Kiedy dorasta w Królestwie Polskim, jedynie nieliczni apelują o wyższą edukację dla kobiet. Ojciec planuje wysłać zdolne córki na studia za granicę, jednak bankrutuje. Przyszłość jednej z najgenialniejszych kobiet w historii świata staje pod znakiem zapytania, a kolejne przeciwności tylko się piętrzą. Maria nie wie, że za kilka lat znajdzie się na Sorbonie, jako jedna z dwustu kobiet wśród dziewięciu tysięcy mężczyzn. Początkowo planuje dokończyć licencjat i wrócić do Polski, lecz ambicja poprowadzi ją inną ścieżką.

Jej życie naukowe jest powszechnie znane – a jaka była prywatnie, jako żona, kochanka, matka i siostra? Jak wyglądała jej droga do pierwszej w historii kobiecej profesury na Sorbonie? I czy wiedziała, że za miłość do nauki będzie musiała w końcu zapłacić najwyższą cenę?

Powyższy opis pochodzi od wydawcy.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-240-8768-6
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSOBY

Osoby oznaczone gwiazdką są fikcyjne.

Maria „Mania” Skłodowska – madame Maria Skłodowska-Curie

Władysław Skłodowski – jej ojciec

Zosia – jej najstarsza siostra

Bronia – druga starsza siostra

Józek – jej starszy brat

Hela – jej starsza siostra

Józef – jej kuzyn

Pierre Curie – jej mąż

Irena Curie – jej córka

Frédéric Joliot – jej zięć

Ewa Curie – jej młodsza córka

Katarzyna Antonowa* – przyjaciółka Ewy

Kazimierz Dłuski – szwagier Marii

monsieur Lamotte – wielbiciel Marii

Kazimierz Żórawski – młodzieńcza miłość Marii

Jeanne* – przyjaciółka Marii z Sorbony

Paul Langevin – asystent Pierre'a Curie

Tupcia – nauczycielka Marii

madame Sikorska – kierowniczka jej szkoły

Witold Romocki – uczeń ojca Marii

Jean Perrin – przyjaciel i sąsiad rodziny Curie

Henri Becquerel – fizyk

Gabriel Lippmann – promotor Marii

Jadwiga Szczawińska – nauczycielka i bojowniczka o prawa kobietROZDZIAŁ 1

Niemowlę

Sceaux pod Paryżem, 8 października 1926

Powietrze jest łagodne, nie zakłóca go najmniejsze tchnienie wiatru. Na cmentarnym murze kos wyśpiewuje swoją wieczorną piosenkę, nieopodal popłakuje jakieś niemowlę. Cienie cyprysów są już tak długie, że sięgają niemal do muru, a cień rododendronu pokrywa grób, przy którym stoi niska siwowłosa kobieta. Ma na sobie ciemny letni płaszcz, spod którego widać czarną sukienkę, i kapelusz z czarnej tafty.

– Naprawdę mamy szczęście, Pierre – mówi półgłosem kobieta – nie uwierzysz, jak przyjazną twarz pokazuje w tym roku jesień. Październikowe słońce tak dobrze wpływa na duszę. – Zmęczony uśmiech błąka się wokół jej bladych ust. – Irena i Frédéric nie mogli sobie wyszukać lepszej pory na ślub.

Tutaj, z tyłu, za rododendronem jest niewidoczna dla oczu przychodzących na cmentarz, może mówić, nie budząc niczyich zdziwionych spojrzeń. Białe fiołki alpejskie pokrywające grób poszarzały teraz w cieniu rododendronu, lśnią za to żółte kwiaty różanego krzewu przed nagrobnym kamieniem, bo promienie słoneczne przedarły się tu przez gałęzie. Dziecko nadal kwili. Cóż za cieniutki głosik, myśli kobieta, musi być jeszcze bardzo małe.

Nagle coś zaczyna szumieć, szeleścić, jakby ktoś wylewał wiadro wody na krzak dzikiego bzu. Po chwili cały krzew trzęsie się od świergotliwej chmary wróbli, które wpadły w niego jak gwałtowny podmuch wiatru, tak że teraz wszędzie na trawę opadają powoli czerwone i żółte liście. Kobieta przekrzywia głowę i przez dłuższą chwilę przysłuchuje się dzikiemu tumultowi pierzastej gawiedzi.

W pobliżu przelatuje motyl, skręca w kierunku grobu i osiada na rozwiniętym kwiecie róży przed nagrobkiem.

– Cytrynek! – mimowolnie mówi kobieta. – Cytrynek w październiku… To by ci się podobało, Pierre!

Motyl przefruwa z jednego kwiatu róży na drugi, potem unosi się koło trzech nazwisk na nagrobku, a w końcu opada na dwie ostatnie cyfry daty śmierci przy ostatnim, najniżej umieszczonym nazwisku. Kobieta patrzy na niego, wpatruje się w cyfry i powraca myślą do tamtego roku, tamtego okropnego dnia i fatalnej godziny. Gardło ściska jej smutek.

Jednakże już po chwili jej drobną postać przebiega gwałtowny dreszcz – prostuje się i dwukrotnie uderza w dłonie. Milknie zgiełk ptasich głosów, słychać tylko szum i szelest, kiedy wróble całą chmarą zrywają się z dzikiego bzu i ze świstem przefruwają na pobliski mur. Cytrynek siedzi nadal jak wcześniej na dacie śmierci i łopocze skrzydłami to w górę, to w dół.

– Więc to już jutro, Pierre – mówi kobieta w czerni i głęboko nabiera powietrza. – Jutro nasza starsza wychodzi za mąż. A ciebie z nami nie będzie. – Słowa zamierają jej na ustach, wzdycha tylko i dodaje szeptem: – Tak bardzo bym chciała, żeby było inaczej!

Wzdycha raz jeszcze, po czym zaczyna opowiadać o skromnych przygotowaniach narzeczonych do wesela, o małym przyjęciu, jakie zaplanowali na dzisiejszy wieczór, wreszcie o Irenie, której ten wielki dzień nie wydaje się nawet w części tak ważny jak jej, matce. Na koniec, szepcząc samymi wargami, opowiada też o swoim przyszłym zięciu.

– Monsieur Frédéric Joliot – mówi, rozciągając każdą sylabę jak w obcej nazwie jakiegoś nowego pierwiastka, który chce odkryć jej rywal, a ona powątpiewa, czy taki pierwiastek istnieje. – Frédéric… – Czy będę kiedyś umiała zwracać się do pana Joliota po imieniu? Albo wręcz mówić mu na „ty”?

Kobieta przechyla głowę, jakby wsłuchiwała się w jakiś płynący z oddali głos.

– Słyszę, jak się śmiejesz, Pierre, ale dla mnie to naprawdę trudne. W końcu ten chłopak zabiera mi najlepszą asystentkę! – Wykonuje niechętny gest. – Przynajmniej w laboratorium Irena może cię choć trochę zastąpić. A poza tym Joliot jest taki… – Zastanawia się, wzrusza ramionami, szukając właściwego słowa. – Taki niepoważny.

W końcu musi jednak przyznać, że gdy chodzi o pracę, Frédéric Joliot traktuje rzeczy z należytą powagą. – Pod tym względem w niczym nie ustępuje Irenie, to prawda – mówi do siebie kobieta. – Ten chłopak to prawdziwy wulkan entuzjazmu i gejzer genialnych myśli.

Słychać uderzenia kościelnych dzwonów.

– To już wpół do siódmej? – dziwi się zrezygnowana. – Czy uda się im obojgu wyrwać z instytutu dziś wieczorem na tę uroczystość? Nie bardzo w to wierzę.

Motyl cytrynek odsłania dwie ostatnie cyfry daty śmierci i odfruwa w zapadający wieczór. Na cmentarnym murze kos wciąż jeszcze wyśpiewuje wieczorną piosenkę, a dziecko w oddali już przestało płakać. Drobna kobieta w czarnym kapeluszu i w czarnej sukience wypowiada niewyraźnie słowa czułego pożegnania, odwraca się i przechodzi między cyprysem a rododendronem na ścieżkę wiodącą do głównej alejki.

Idzie niespiesznie ku cmentarnej bramie, przed którą za kwadrans siódma ma na nią czekać szofer motorowej dorożki, ten sam, z którym jechała do Sceaux, a potem tutaj. Po drodze zauważa, że tylko przy niektórych grobach stoją ludzie – no tak, zachód słońca już za pół godziny.

Myśl o niewielkim gronie gości zgromadzonych w jej mieszkaniu przy Quai de Béthune nie sprawia jej w ogóle przyjemności, nie lubi tylu ludzi naraz. Tymczasem pierwsi goście już dawno muszą być w domu. Ewa o wszystko się zatroszczy, uspokaja samą siebie, z wdzięcznością myśląc o młodszej córce. Na Ewie może polegać. Zawsze.

Nagle słyszy, że ktoś ją woła po nazwisku.

– Dobry wieczór, madame Curie! – Macha do niej jakaś kobieta stojąca przy okazałym nagrobku, na którym wznosi się duży marmurowy anioł. – Jakże się pani miewa, pani profesor? – To wdowa po niedawno zmarłym burmistrzu Sceaux. – Irena wychodzi jutro za mąż, prawda? Marguerite właśnie mi o tym opowiadała!

Marguerite to jej najmłodsza córka. Na pół zasłonięta przez pokrytą kwiatami stelę z marmurowym popiersiem Wiktora Hugo i otaczającym je kutym ogrodzeniem siedzi na ławce tuż obok grobu swego ojca i karmi niedawno urodzoną córeczkę.

– Tak, prawda. – Madame Curie przystaje przed pomnikiem. – O dziesiątej rano w ratuszu czwartej dzielnicy. Po ślubie nie będzie wystawnej uroczystości, za dużo mamy pracy w instytucie. Małe przyjęcie wydajemy dziś wieczorem. – A w myślach dodaje: co być musi, to będzie.

Marguerite macha do niej i ostrożnym ruchem dłoni daje do zrozumienia, żeby podeszła i zobaczyła dziecko. Madame Curie idzie zatem obok popiersia pisarza do ławki i pochyla się nad karmiącą matką, żeby zobaczyć niemowlę. Marguerite ostrożnie odsuwa wełniany żakiet, którym przykryła swoją pierś i główkę karmionej córeczki. Zadowolenie całego jej świata spoczywa na różowych rysach niemowlaka.

– Czy nie jest przepiękna? – szepcze Marguerite.

– Jest, oczywiście – przyznaje madame Curie i po jej surowej zazwyczaj twarzy przemyka łagodny uśmiech. Spogląda na związany manuskrypt leżący na ławce obok młodej matki – studium prawa Alberta Einsteina o efekcie fotoelektrycznym. Madame Curie zna tytuł i treść rozprawy, bo Marguerite studiowała u niej na Sorbonie i to ona, Maria, była opiekunką pracy badawczej tej obiecującej kobiety.

– Drugiego listopada mam obronę doktoratu – mówi młoda matka, zauważywszy spojrzenie madame Curie.

– Tak, wiem. – Madame Curie się prostuje. – To będzie dobry dla pani dzień, proszę się niczym nie martwić. – Raz jeszcze ogląda stronę tytułową rozprawy, biegnąc myślami do Alberta Einsteina, pokrewnej duszy i umysłowości. Jak on się troszczył o nią i o dzieci, kiedy cały świat się od niej odwrócił i ją osądzał.

– Jaka szkoda, że tata już nie może tego zobaczyć! – Marguerite spogląda smutno w stronę nagrobka ojca. – Początkowo był przeciwny temu, żebym studiowała, ale później, kiedy zobaczył dobre wyniki końcowych egzaminów, po prostu pękał z dumy. – Ociera łzę w kąciku oka, śmiejąc się cicho.

– To, że moja Marguerite tyle osiągnęła, zawdzięcza tylko pani, pani profesor. – Wdowa po burmistrzu podchodzi do madame Curie i spogląda z pełnym wdzięczności wzruszeniem w jej poważną bladą twarz. – Bez pani przykładu nie odważyłaby się nawet studiować. – Kobieta kładzie dłoń na jej ramieniu. – Czy pani w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jakim błogosławieństwem stała się pani dla młodych kobiet we Francji?

Madame Curie nie wie, co odpowiedzieć, uśmiecha się tylko nieśmiało i nabiera powietrza, żeby się pożegnać.

– _Maman_ ma rację, pani profesor – odzywa się znowu młoda matka. – Tyle kobiet z mojego pokolenia wybrało drogę badań naukowych tylko dlatego, że pani ją wcześniej przeszła. I wszystkie moje koleżanki panią podziwiają. Z pewnością jednak było pani trudno postawić na swoim wbrew panom stworzenia, prawda?

– Panom stworzenia… – powtarza madame Curie, a przelotny uśmiech, który przebiega jej po twarzy, wcale nie jest pogodny.

– Czytałam, że jako młoda kobieta przyjechała pani z Polski do Paryża, żeby studiować na Sorbonie – mówi matka Marguerite. – Sama i zupełnie bez rodziny. To na pewno nie było łatwe.

Madame Curie wyczuwa prawdziwe zainteresowanie obu kobiet i próbuje opowiedzieć, jak to było dawniej.

– Nie – odpowiada cicho. – Rzeczywiście, nie było łatwo.

Ma pewnie przed oczami zmarłego męża, kiedy tak w zamyśleniu patrzy na śpiące już dziecko. Gdzie byłaby dziś, gdyby nie Pierre? Bez jego obecności przy niej w decydujących latach?

– Szczerze mówiąc, kiedy dziś o tym myślę, wydaje mi się, że udało mi się to cudem. To, że tego dokonałam. Ale… – odwraca się do matki Marguerite – ale wtedy nie musiałam sobie dawać rady w Paryżu tak całkiem bez rodziny. Mieszkali tu moja siostra Bronia i jej mąż i przez pierwsze miesiące mogłam u nich się zatrzymać.

– Często się zastanawiałam, kto był dla pani wzorem, kto panią ośmielił do podjęcia tak niezwykłej i trudnej drogi. – Marguerite wyciąga z podwiniętego rękawa białą jedwabną chustkę z niebieskim haftem, odstawia córeczkę od piersi i wyciera jej mleko z ust i sobie z piersi. – Musiała pani mieć jakiś wzór, pani profesor…?

– Czy miałam wzór? – Madame Curie z westchnieniem podciąga ramiona ku górze i sprawia wrażenie osoby nieco bezbronnej, bo na pytania takie jak to nie jest przygotowana. – Może kierowniczka pierwszej szkoły w Warszawie, pani Sikorska. I jeszcze moja przyjaciółka Jadwiga… Miała zaledwie osiemnaście lat, kiedy zaczęła walczyć o prawa kobiet. I oczywiście ciotka Maria Rogowska. Ona była inna niż wszystkie kobiety, które spotkałam w młodości. Nosiła spodnie, paliła papierosy i wolała założyć fabrykę mebli, niż gotować i wychowywać dzieci. Tak, może to właśnie jej przykład szczególnie mnie ośmielił, żebym zaczęła marzyć o karierze w naukach przyrodniczych.

– Marzyć o czymś a to marzenie zrealizować to są, jak wiadomo, dwie różne rzeczy – wtrąca matka Marguerite. Bierze od córki śpiące niemowlę, żeby Marguerite mogła zapiąć sukienkę i żakiet.

– Tu ma pani rację, madame. Do marzeń potrzebne są bodźce, sugestie, obrazy i fantazja, ale żeby osiągnąć wymarzony cel, potrzeba najwyższej wytrzymałości i mnóstwo siły. Jak powiedziałam: kiedy dziś o tym myślę, czasami sama nie rozumiem…

Przerywa, bo jej wzrok spoczął na jedwabnej chuście, którą Marguerite rozpostarła na kolanach, żeby łatwiej ją złożyć. Na chustce jest haft: mandala z posplatanych niezapominajek. Tak nieoczekiwanie natknęła się na te dobrze sobie znane niebieskie kwiatuszki! Madame Curie jest głęboko poruszona. Nagle czuje, jakby otwarło się jej w sercu okno na inne życie, na inny czas.

– Mogę to zobaczyć? – Wyciąga dłoń po chustkę, czuje między palcami jedwab i ogląda kunsztownie wyszyte niebieskie niezapominajki. – Niezapominajki na białym jedwabiu – mówi do siebie i potrząsa głową, jakby nie mogła uwierzyć w to, co widzi. A widzi znacznie więcej niż tylko chustkę młodej matki… Widzi obraz wyłaniający się z głębi jej wspomnień: szkolną klasę, swoją siostrę Helę, przyjaciółkę Kazię, umundurowanego mężczyznę i nauczycielkę, pannę Tupalską.

– Tę chustkę wyszyła moja siostra z okazji narodzin naszej córeczki. – Młoda matka podnosi z ławki swój doktorat. – Niech się pani do nas na chwilę przysiądzie, pani profesor. Proszę, niech pani siada. Tak się cieszę, że panią widzę.

Madame Curie trzyma w dłoni jedwabną chustkę, ale wzrok ma trochę nieobecny, bo przed oczami przesuwają się jej obrazy z przeszłości. Siada na ławce obok swojej dawnej studentki. Matka Marguerite ze śpiącym niemowlęciem także siada.

– Wybaczcie, ale ta chustka obudziła we mnie wspomnienia dzieciństwa w Warszawie, a ściślej mówiąc, z czasów szkolnych – mówi uczona.

– Proszę nam o tym opowiedzieć, pani profesor! – W głosie Marguerite słychać gorącą prośbę. – O swojej szkole, o kierowniczce i o tej odważnej ciotce Marii! No i o tym, jak pani zdołała zrealizować swoje marzenia. Proszę…

Madame Curie spogląda to na jedną kobietę, to na drugą. Malujące się na ich twarzach podziw i zainteresowanie wprawiają ją w zakłopotanie i powodują, że się waha. Przyzwyczaiła się nie zwracać uwagi na podziw i nie dowierzać okazywanemu zainteresowaniu. Poza tym z trudnością przychodzi jej mówienie o sprawach osobistych.

– Każdy z nas ma przecież jakąś historię – mówi w końcu, nadal przyglądając się haftowi na jedwabiu. – Czy jest ona naprawdę taka ważna, jak nam się niekiedy wydaje?

– Ależ tak, pani profesor! – W oczach Marguerite pojawia się nagle zdecydowanie, jakby kierował nią jakiś wewnętrzny głos, i wskazuje na dziecko na rękach swojej matki. – Już chociażby tylko ze względu na córeczkę moja historia jest ważna! A bez pani, pani profesor, ta historia wyglądałaby zupełnie inaczej. Czy podjęłabym studia, gdybym pani nie spotkała? – Unosi manuskrypt z analizą praw efektu fotoelektrycznego Einsteina. – Czy bez pani napisałabym kiedykolwiek ten doktorat?

Madame Curie nie od razu wie, co odpowiedzieć. Przed oczami ma pewną swych racji, bezceremonialną ciotkę Marię, a na jej wspomnienie w nozdrzach odżywa wspomnienie zapachu dymu z jej papierosa. Unosi nieco haftowaną jedwabną chustkę jak coś kruchego i drogocennego – i wyraźnie, jakby to było wczoraj, widzi przed sobą matkę i najstarszą siostrę.

– Ma pani rację, Marguerite, nasze, ludzi, historie życia są jak molekuły: jeśli zapewni się im ciepło, zaczynają się poruszać i poruszają sąsiednie cząsteczki. Jeśli historie innych ludzi nas rozgrzeją i poruszą, to nasza własna historia również może pójść w innym, nieoczekiwanym kierunku.

Zwraca młodej matce chustkę.

– Bardzo mnie poruszył niespodziewany widok tej pięknej chustki, Marguerite. Moja matka dostała kiedyś podobną w prezencie od Heleny, mojej siostry. – Oczy madame Curie wilgotnieją, a rysy bladej twarzy stają się łagodniejsze pod wpływem tych wspomnień. – Mówiła na mnie „Mania” – mówi głosem, w którym słychać czułość. – Wszyscy w rodzinie wołali na mnie Mania. Ale widok tych niebieskich niezapominajek na białym jedwabiu przypomniał mi nie tylko moją matkę. Całkiem nieoczekiwanie przeniósł mnie do dawnej klasy w mojej szkole.

– Brzmi to tak, jakby pani myślała o jakimś konkretnym czasie, madame profesor – ocenia wdowa po burmistrzu.

– A nawet o bardzo konkretnej godzinie lekcyjnej. – Madame Curie opiera się, składa dłonie na kolanach i kieruje wzrok na wiązankę kwiatów, którą matka Marguerite wstawiła do mosiężnego wazonu na grobie swego męża. Jarzębinę i białe chryzantemy. – To musiało być w trzeciej lub czwartej klasie. – Z jednego z dużych kwiatów zdaje się uśmiechać do niej blada twarz jej matki. Nabiera powietrza, uzbrajając się przeciwko smutkowi, który tak często ją opada, gdy myśli o swej matce. Jeszcze raz głęboko wciąga powietrze i zaczyna opowiadać.

– Muszą panie wiedzieć, że moi rodzice byli nauczycielami, a mnie przez długi czas nawet nie przyszło do głowy, że mogłabym zostać kimś innym niż nauczycielką. Chyba już wtedy, kiedy siedziałam w tamtej klasie, a moja siostra Hela wyszywała gwiazdeczki niezapominajek na białym jedwabiu, wiedziałam, że chcę zostać nauczycielką.

– I nauczycielką też pani została, pani profesor. – Marguerite pochyla się lekko i dotyka delikatnie jej ramion. – Została pani moją nauczycielką.

– Tak, to prawda. – Madame Curie uśmiecha się, jakby to była zupełnie nowa myśl i jakby ta myśl sprawiała jej przyjemność. – Dorastałam w części Polski rządzonej przez Rosjan – ciągnie. – Kobiety nie miały tam najmniejszych widoków na zdobycie wyższego wykształcenia. My, Polacy, nie mogliśmy w szkole używać nawet języka ojczystego. Biada nauczycielowi, gdyby nauczał nas po polsku! Wielu z tych, którzy mimo zakazu odważyli się to robić, spędziło potem wiele lat na Syberii…ROZDZIAŁ 2

Iwanow

Warszawa, zima 1875

Tupcia opowiadała, a dwadzieścia dziewczynek nie odrywało wzroku od jej ust. Tupcia to właściwie panna Tupalska, ale dziewczynki, mówiąc o swojej nauczycielce, używały tylko tego przezwiska. I Tupcia wykładała po polsku. Opowiadała o polskich królach, dowódcach, zwycięstwach i powstaniach.

Mania wpatrywała się w tę niewielką, okrąglutką kobietę o szerokiej, dość pospolitej twarzy, która ze swojej katedry królowała nad klasą. Chłonęła każde jej słowo, lekcje historii Tupci podobały jej się tak samo, a niekiedy nawet bardziej niż nauka ulubionej matematyki. Czasami nauczycielka wskazywała z katedry którąś z dziewczynek i zadawała jej pytanie. Po polsku. Wyznaczona uczennica wstawała i również po polsku odpowiadała.

Przez wysokie okna widać było, jak padający śnieg pokrywa na biało drzewa, alejki i łączki Ogrodu Saskiego, do którego przylegała mała prywatna szkoła Mani. Tu, w środku, klasa złożona z około dwudziestu dziewczynek wsłuchiwała się w zawiłości polskiej historii. Panowała wytężona, pełna napięcia cisza. Oficjalnie zakazane mówienie po polsku, w dodatku o polskiej historii, czyniło z uczennic i nauczycielki wspólnotę, coś w rodzaju tajnego sprzysiężenia.

Tupcia zeszła z katedry, żeby napisać na tablicy nazwisko jednego z polskich królów. Mania patrzyła na wirujący za oknem śnieg i nagle znowu stanęła jej przed oczami tak dobrze znana twarz mamy. Mama. Pierwsza myśl po przebudzeniu i ostatnia przed zaśnięciem.

Mamy nie było w domu. Nie było jej już od miesięcy. Wypoczywała w mieście o nazwie Nicea po chorobie, której nazwy jeszcze nikt w obecności Mani nie wymówił. Mimo że wiele o tym rozmyślała, choroba matki w dalszym ciągu pozostawała dla niej zagadką. Ażeby matka nie czuła się smutna z powodu samotności, ojciec postanowił, że do Francji pojedzie z nią najstarsza siostra Mani – Zosia.

Mani brakowało ich obu. Często brak ten był tak dotkliwy, że aż ją bolał, i nie mogła się powstrzymać od płaczu.

Od przebywającej daleko matki i jej zagadkowej choroby Mania przebiegła myślą do matki swojej przyjaciółki Kazi, którą tego poranka obserwowała na schodach przed wejściem do szkoły. Mama Kazi przyprowadziła ją do szkoły i przed rozstaniem przytuliła i ucałowała.

Widząc to, Mania posmutniała. Czy dlatego, że jej mama nie mogła jej odprowadzić do szkoły? Prawdopodobnie tak. Przede wszystkim jednak dlatego, że mama Mani nigdy jej nie przytulała ani nie całowała. W każdym razie niczego takiego Mania nie potrafiła sobie przypomnieć. Co innego ciocia Lucia, siostra taty, często pomagająca mu w gospodarstwie. O tak, ona przytulała Manię i jej rodzeństwo i rozdawała im całusy.

Z miejsca w trzecim rzędzie przy oknie spoglądała na Helę, swoją starszą siostrę, siedzącą obok dopieszczonej Kazi pośrodku pierwszego rzędu. Hela także musiała widzieć, jak mama obejmuje Kazię i ją całuje, obie dziewczynki przyszły przecież razem do szkoły. Czy ten widok i na nią podziałał tak zasmucająco?

Kazia i Hela, jak wszystkie dziewczynki w klasie, nosiły ciasno zaplecione warkocze i przepisowe granatowe mundurki z lśniącymi stalowymi guzikami. Obie były o rok starsze od Mani, a wiele koleżanek z tej klasy miało o dwa lata więcej niż ona. Ale to niespełna ośmioletnia Mania była najlepsza w klasie. Z matematyki, z historii, ze wszystkiego. Czasami to lubiła, częściej jednak było to dla niej kłopotliwe, wręcz nieprzyjemne, ponieważ niektóre jej koleżanki z klasy były na nią za to złe.

– Oczywiście, że mama nas całuje! – zdecydowanie powiedziała Hela, kiedy Mania ją o to zapytała. – Jakby inaczej?! Mama jest tylko trochę chora.

Ani jedno, ani drugie nie było prawdą. Jej, Mani, mama nigdy nie pocałowała. Poza tym mama nie była „trochę chora”, lecz bardzo chora. Inaczej nie spędzałaby prawie całego roku we Francji nad morzem. „Na kuracji”, jak mówił o tym ojciec. To była już druga kuracja mamy. Obie kosztowały ojca dużo pieniędzy, a Manię wiele łez.

Miała nadzieję, że w odległej Nicei mamie pomaga Zosia, dzięki której mama nie jest samotna i smutna. Mani nie pomagał nikt. Czciła i kochała starszą siostrę, jak inni czczą i kochają świętych. Zosia od czasu do czasu brała ją przynajmniej na kolana, obejmowała i tuliła.

– Co możesz nam powiedzieć o tym królu, Marysiu? – Tupcia wskazała nazwisko, które napisała wcześniej na tablicy. Może zauważyła, że Mania była myślami daleko od szkoły.

Mania, którą jedynie poza domem nazywano Marią lub Marysią, wstała i powiedziała, co wiedziała – o tym, że w 1764 roku arystokracja i szlachta wybrały na króla Stanisława Augusta Poniatowskiego, który był człowiekiem wykształconym, kochającym literaturę i chciał przywrócić porządek w państwie polskim, ale mu się to nie udało. Powiedziała to oczywiście po polsku.

Tupcia skinęła z zadowoleniem głową, weszła z powrotem na katedrę i wzięła podręcznik historii Polski, z którego fragment cytowała. Mania usiadła, a Tupcia wyjaśniła, że król Stanisław August nie był zbyt odważnym człowiekiem, niestety.

W tym momencie rozległ się dzwonek.

W klasie zaległa martwa cisza. Wszystkie dziewczynki siedziały wyprostowane, jakby ta wiadomość je zmroziła. Tupcia upuściła książkę i niespodziewanie podniosła głowę. Mani zaparło dech w piersiach, gdyż pospolita i zwykle zaróżowiona twarz nauczycielki stała się nagle biała jak śnieg za oknem.

Nie minęła jeszcze nawet połowa godziny lekcyjnej, a już dzwoni dzwonek?

Wszystkie uczennice wiedziały, co to oznacza, i Tupcia także to wiedziała: woźny ich ostrzegał! Za chwilę przyjdzie ten rosyjski inspektor!

I wtedy wszystko potoczyło się lotem błyskawicy. Tupcia wydała szeptem kilka poleceń, chwyciła historię Polski, zgarnęła również pozostałe polskie książki i zbiegła z katedry. Dziewczynki z pierwszego rzędu ławek starły z tablicy nazwisko Stanisława Augusta Poniatowskiego, inne w tym czasie błyskawicznie pozbierały książki i zeszyty z pozostałych ławek i przekazały je dziewczętom siedzącym w pierwszym rzędzie, one zaś przenosiły je, ile tylko zmieściło się im w szkolnych fartuchach, do sali sypialnej.

Całą klasę wypełniała pospieszna bieganina. Słychać było skrzypienie zawiasów otwieranych i zamykanych drzwi, szum ubrań spieszących się uczennic, szuranie ich butów po podłodze, w powietrzu krzyżowały się szeptane szybko instrukcje i polecenia, zagłuszane niekiedy odgłosem podnoszonych i opuszczanych pulpitów ławek.

Mania rzuciła na swój pulpit rozpoczętą robótkę ręczną, podbiegła do okna i wpatrywała się w śnieżycę na zewnątrz. Przed bramą Ogrodu Saskiego stał okazały powóz z czterokonnym zaprzęgiem. Śnieg pokrył dach powozu i kropierze koni. Po osobie, którą ten zaprzęg wiózł przez Warszawę w to miejsce, widoczne były jedynie przysypane już częściowo śniegiem ślady, prowadzące od bramy Ogrodu Saskiego do frontowych schodów szkoły. Rosyjski inspektor od dawna przebywał już w budynku.

Po krótkiej chwili wszystkie uczennice powróciły na swoje miejsca. Siedząca znowu na katedrze Tupcia czytała coś z rosyjskiej książki, a dziewczęta pochylały się gorliwie nad tamborkami, każda pochłonięta swoją robótką: szyciem, haftowaniem lub szydełkowaniem. Igły z kolorowymi nitkami śmigały w ich palcach, wbijane w materiał i przewlekane ponownie na wierzch.

Mania wyszywała czerwone i żółte kwiatki na ciemnoszarym fartuchu, który chciała podarować Zosi po jej przyjeździe. Lękliwie wsłuchiwała się w odgłos coraz wyraźniejszych kroków dochodzących z korytarza. Potem dały się słyszeć również czyjeś głosy, a następnie drzwi otwarły się szeroko, chociaż wcześniej nikt nie pukał.

Do klasy wszedł wysoki masywny mężczyzna. Miał na sobie futrzany płaszcz i czapkę, z której na ramiona spadał powoli topniejący śnieg. Spod płaszcza widać było żółte spodnie i niebieski żakiet z połyskującymi złotem guzikami. Miał na nosie okulary w złotych oprawkach, a za nimi czujne, rozbiegane oczy, które niespokojnie patrzyły to tu, to tam, jakby chciały zobaczyć wszystko od razu.

Do klasy weszła z nim kierowniczka szkoły, pani Sikorska.

– Znacie zapewne naszego gościa. – O wszystkim oczywiście wiedziała, sama przecież nauczała po polsku, kiedy tylko było to możliwe. – Przywitacie pana inspektora?

Dziewczęta wstały i zawołały chórem:

– Dzień dobry, panie inspektorze!

Iwanow przechadzał się powoli wzdłuż pierwszego rzędu ławek w stronę katedry Tupci. Ręce miał skrzyżowane na piersiach, a czujny wzrok przenosił po kolei z jednej dziewczęcej twarzy na następną. Krople topiącego się śniegu spadały mu z czapki, a każdy krok znaczyły na podłodze ślady jego mokrych od śniegu butów.

Inspektor nazywał się właściwie Hornberg, ale Mania mówiła o nim, używając nazwiska dawnego dyrektora szkoły, w której uczył jej ojciec. Ten dyrektor, Iwanow, przyłapał kiedyś ojca na czytaniu uczniom patriotycznych wierszy – polskich poetów i po polsku, ma się rozumieć. Ten incydent wywrócił życie rodziny do góry nogami, gdyż dyrektor Iwanow pozbawił ojca posady nauczyciela w państwowym gimnazjum.

Od tamtej pory Mania mówiła „Iwanow” na wszystkich Rosjan, których z całego serca nienawidziła.

Teraz w napięciu pod wszystkowidzącym wzrokiem inspektora aż wstrzymała oddech. Kierowniczka skinęła głową dziewczynkom i gestem wskazała im, że mogą usiąść. Mania podziwiała tę drobną siwowłosą kobietę, którą wszyscy nazywali „madame Sikorska”. Mania wiedziała od ojca, że pani Sikorska studiowała w Paryżu. Ojciec uważał, że pewnie dlatego lubiła, kiedy tak o niej mówiono.

Z jak wielką odwagą madame Sikorska prowadziła tę prywatną szkołę! Z jak wielką przebiegłością wciąż usprawniała wyrafinowany system, dzięki któremu ta szkoła już od lat wyprowadzała w pole rosyjskich inspektorów! W oficjalnym planie lekcji była na przykład botanika, podczas gdy w tym czasie uczennice miały historię Polski. Kiedy zaś uczyły się polskiej literatury, w planie lekcji był akurat niemiecki. Mania i pozostałe uczennice przyzwyczaiły się już dawno do tego systemu i traktowały go jak coś oczywistego.

Kiedy Iwanow zatrzymał się przed katedrą Tupci i wyjął jej z ręki książkę, Mania opuściła głowę i skupiła się całkowicie na wyszywaniu, chciała stać się niewidzialna. Mama i siostra mają już niebawem wrócić z Nicei, za jakieś dwa miesiące, i do tego czasu chciała wyhaftować wszystkie kwiatki na fartuchu dla Zosi. Miały kwitnąć wszystkie co do jednego!

– Cóż to takiego pani tu czyta, panno Tupalska? – Iwanow zamknął książkę i spojrzał na okładkę. – Bajki Kryłowa, no, no.

– Dzisiaj dopiero je zaczęłyśmy, panie inspektorze. – Tupcia kłamała z wprawą: ani się nie zarumieniła, ani głos jej nie zadrżał.

– Pożyteczna książka i warta lektury, tak, tak. – Iwanow zwrócił jej tom i szedł powoli wzdłuż pierwszego rzędu ławek, z zadowoleniem oglądając robótki szydełkowe dziewcząt i wyszywanki. – Dalibóg piękne prace! – powiedział z uznaniem. – To mi się podoba.

– Dwa razy w tygodniu uczymy w naszym pensjonacie robót ręcznych, panie inspektorze. – Madame Sikorska zachowała również minę niewiniątka. – A w tym czasie jest dobra okazja, żeby nasze dziewczęta posłuchały trochę rosyjskiej literatury.

– Zapewne. – Iwanow przystanął obok Heli i Kazi, pochylił się ku Heli i wyjął jej z rąk tamborek z chusteczką, którą chciała podarować mamie na powitanie po długiej nieobecności. – O, a to co? Niezapominajki na białym jedwabiu! Pięknie, pięknie.

Oddał robótkę przestraszonej Heli, po czym znowu zaczął wodzić po twarzach dziewcząt wzrokiem, w którym było teraz coś świdrującego, jakieś nieprzyjemne przyczajenie. – Ale uczycie się przecież w tej szkole znacznie więcej, niż tylko grzecznie wyszywać i szydełkować, prawda? – Niektóre dziewczynki pokiwały głowami. – A kto może mi to udowodnić? – Iwanow obrócił się do Tupci i uniósł brwi.

Teraz to Tupcia powiodła wzrokiem po twarzach swoich uczennic. Mania opuściła głowę jeszcze niżej. „Proszę, Panie Boże, proszę, żeby to nie mnie wywołała, tylko nie to!”

– Maria Skłodowska! – Głos Tupci, która rzeczywiście wywołała jej nazwisko, był jak uderzenie w twarz. Domyślała się tego – zawsze, kiedy w szkole pojawiała się inspekcja Rosjan, to ją wystawiano, aby udowodnić, że nauczanie odbywa się zgodnie z wytycznymi rosyjskich władz. Tyle miała z tego, że była najlepsza ze wszystkich przedmiotów!

Mania opuściła na kolana tamborek z fartuchem Zosi i wstała. Z całego serca nie znosiła, kiedy wszyscy na nią patrzyli. Czuła gulę w gardle i z trudem oddychała.

Iwanow zlustrował ją wzrokiem z góry na dół.

– Powiedz pacierz – zażądał. Mania umknęła przed jego spojrzeniem, zacisnęła usta i przełknęła łzy.

„Pacierz” – on miał na myśli oczywiście _Ojcze nasz_. Ten prostak chciał usłyszeć, jak ona odmawia tę modlitwę po rosyjsku! Tymczasem ona, jak wszystkie polskie dzieci, od małego uczyła się modlić po polsku. Zosia zawsze tłumaczyła Mani, że odmawianie pacierza po polsku i w ogóle modlitwa we własnym języku oznacza też naukę polskiej wiary, nadziei i odczuwania. A matka zwykle mawiała: „Zmuszają polskie dzieci, żeby się modliły po rosyjsku, bo chcą je pozbawić polskiej duszy”.

Mania przeżegnała się, zamknęła oczy i złożyła dłonie. Wszystko się w niej buntowało, zaczęła jednak mówić _Ojcze nasz_ po rosyjsku.

– Głośniej! – zażądał Iwanow. Mówiła więc głośniej tę modlitwę. Wstydziła się tego jak zdrady polskości, ale odmawiając ją w języku ciemiężycieli, czuła jednocześnie palącą nienawiść do Iwanowa. Ta nienawiść powodowała, że jej głos brzmiał mocniej, a właściwie nie tylko głos – coraz silniejsza była w niej też wola przeciwstawiania się poniżeniom ze strony carskich władz aż do skutku, aż do dnia, w którym ojczyzna zrzuci to obce jarzmo. I gdy tak mówiła _Ojcze nasz_ po rosyjsku, ta wola z każdym zdaniem stawała się mocniejsza.

– No proszę, jednak się da. – Iwanow odszedł nieco od Heli w kierunku katedry, zbliżywszy się w ten sposób do nauczycielki i do Mani.

– A jak się nazywają sławni carowie, którzy rządzili świętą Rossiją od czasów Piotra Wielkiego?

– Katarzyna Pierwsza, Piotr Drugi, Anna, Iwan Szósty, Elżbieta – wyterkotała Mania imiona carów i cesarzowych Rosji. Wyrzucała je z siebie, wręcz je wypluwała, jakby się brzydziła trzymać je zbyt długo na języku. – Piotr Trzeci, Katarzyna Druga zwana Wielką, Paweł Pierwszy, Aleksander Pierwszy, Mikołaj Pierwszy, a teraz, od tysiąc osiemset pięćdziesiątego piątego roku Aleksander Drugi. – Głęboko odetchnęła, czując, jak drżą jej kolana.

Natomiast Iwanow stał z rozdziawionymi ustami.

– To jest… – Przesuwał dłonią po drewnie katedry, jakby szukał oparcia, a w końcu oparł się o nią. – No cóż, poszło bezbłędnie. – I zwrócił się do kierowniczki: – To dziecko ma wspaniałą pamięć. I ta jej wymowa! Można by pomyśleć, że wychowała się w mieszczańskim domu gdzieś koło Petersburga!

Kiwając z uznaniem głową, spojrzał znowu w twarz Mani. Dziewczynce zrobiło się niedobrze, jakby znalazła się na statku płynącym przez wzburzone wody Bałtyku; odniosła wrażenie, że grunt chwieje się jej pod nogami.

– Jak ty się nazywasz?

– Maria Salomea Skłodowska, panie inspektorze. – Ze zdenerwowania wymieniła także swoje drugie imię.

Iwanow kiwnął głową, nie odwracając od niej wzroku. Mani zrobiło się gorąco i zimno.

– Wymień jeszcze imiona i tytuły rodziny carskiej, Mario Salomeo.

– Jej Wysokość cesarzowa, Jego Cesarska Wysokość carewicz Aleksander… – Nie zauważała nawet, że mówi, po prostu powtarzała imiona i tytuły, których wyuczyła się na pamięć w czasie trwożnych wieczornych godzin z Helą i Zosią. Teraz bała się, że straci przytomność. Udało jej się jednak dzielnie dobrnąć do końca.

I nie popełnić najmniejszego błędu, jak wyczytywała z miny brodatego Iwanowa, który uśmiechał się z zadowoleniem. To jednak nie było wszystko. Chciał, żeby wymieniła według hierarchii wszystkich przedstawicieli rosyjskiej administracji w Warszawie oraz nazwiska i tytuły jej najwyższych urzędników. Zapytał również o swoją rangę, a ton jego głosu i mina zdradzały, jak wielką przyjemność sprawia mu ten egzamin.

Tymczasem w Mani gorzał ogień nienawiści. Musiała wkładać wiele wysiłku, by nie okazywać sprzeciwu czy niechęci.

– Bardzo dobrze – pochwalił ją w końcu inspektor. – Nie mam żadnych zastrzeżeń, pani kierowniczko. – Zagadnięta przytaknęła i uśmiechnęła się przyjaźnie. – Na koniec chcę jeszcze usłyszeć, kto jest władcą nas wszystkich. – Mania oddychała mimo ucisku w piersi, mimo wszystkich wzburzonych uczuć buntu, niechęci i nienawiści. – Czemu nie słyszę odpowiedzi? – zawołał Iwanow, ściągając groźnie brwi, między którymi pojawiła się głęboka gniewna zmarszczka.

– Jego Wysokość Aleksander Drugi, car wszystkich Rosjan – odpowiedziała Mania bardziej zachrypniętym głosem.

– Wstać! – Inspektor wezwał uczennice pańskim gestem, a te kolejno podnosiły się z miejsc. – Jeszcze raz wspólnie: kto jest władcą nas wszystkich?

– Jego Wysokość Aleksander Drugi, car wszystkich Rosjan! – rozległa się chóralna odpowiedź.

– Niech go Bóg błogosławi – powiedział Iwanow. Na pożegnanie skinął Tupci głową i wyszedł z klasy. Madame Sikorska rzuciła Mani pełne wdzięczności spojrzenie i wyszła za nim. Drzwi się zamknęły, a dziewczynki jedna po drugiej jak wstawały, tak teraz siadały.

Mania widziała, że Hela i Kazia patrzą na nią ze współczuciem. Ona wciąż jeszcze stała – czuła suchość w ustach, nie mogła nabrać powietrza, jakby piersi miała przewiązane jakąś grubą liną, i wydawało jej się, że drży na całym ciele.

Tupcia zeszła z katedry, chwiejnie minęła dwa pierwsze rzędy i się do niej zbliżyła.

– Chodź tutaj, dzielna istotko! – Mania z trudem wydostała się ze swojego miejsca w ławce i wpadła wprost w szeroko otwarte ramiona swojej nauczycielki. Ta przytuliła ją i pocałowała w czoło, ale Mania objęła ją rękami za szyję i rozpłakała się na jej piersi.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: