Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Maria Skłodowska-Curie - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
8 maja 2017
2124 pkt
punktów Virtualo

Maria Skłodowska-Curie - ebook

Z tej książki dowiesz się, jak żyła i pracowała słynna polska uczona Maria Skłodowska-Curie. Które miejsca w Warszawie lubiła najbardziej? Czy dobrze czuła się w Paryżu, gdzie pojechała na studia? Jakie miała laboratorium? Z kim w nim pracowała? Jak nazwała odkryty przez siebie pierwiastek? Gdzie lubiła spędzać wakacje z córkami?
Maria Skłodowska-Curie zawsze twierdziła, że ,,marzenia są po to, aby je spełniać". Dlatego wyjechała do Paryża, na uniwersytet, tam później pracowała w laboratorium i założyła rodzinę. Dwukrotnie sięgnęła po najwyższy laur dla naukowca – Nagrodę Nobla. Szanowała Francję, swoją nową ojczyznę, gdzie mogła spełniać swoje marzenia, ale wciąż pamiętała o Polsce, gdzie był jej rodzinny dom. Dzięki jej ogromnym staraniom już w niepodległej Polsce powstał Instytut Radowy - nowoczesna placówka, w której odkrycia naukowe Marii Skłodowskiej-Curie wykorzystywano do tego, by leczyć ludzi. Bo Maria zawsze wierzyła, że nauka jest czymś pięknym, czymś, co powinno służyć człowiekowi.

Spis treści

Lancet i ktoś jeszcze
Anciupecio i panna Marysia
Nie bójmy się marzyć...
Niech żyje Sorbona!
Polska, Pologne, polon
Najważniejsza nagroda
Jak ugotować rosół?
Polska sprawa
Krakowska piosenka

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7773-799-6
Rozmiar pliku: 3,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Lancet i ktoś jeszcze

W pew­ną czerw­co­wą nie­dzie­lę Zoś­ka jak co rano wy­szła na spa­cer ze swo­im mło­dym psem. Po­go­da była pięk­na, za­po­wia­dał się cu­dow­ny, cie­pły i sło­necz­ny dzień. Spa­ce­ro­wa­ła nie­co za­my­ślo­na i za­spa­na, po­nie­waż, przy­zna­cie, że spa­cer z psem, na­wet naj­uko­chań­szym i w naj­pięk­niej­szą po­go­dę, ale o siód­mej rano w nie­dzie­lę może nie być naj­więk­szą ra­do­ścią. Oj, po­spa­ło­by się jesz­cze, w koń­cu to wol­ny dzień. Nie­ste­ty Lan­cet – nie­sfor­ne brą­zo­we wy­żli­sko – tyl­ko cze­kał, kie­dy dziew­czyn­ka prze­krę­ci się na dru­gi bok, wy­da­jąc z sie­bie bło­gie i za­spa­ne wes­tchnie­nie. Jego pysk zna­lazł się nad twa­rzą Zoś­ki, a mięk­ki i zim­ny ję­zyk ni­czym wy­cie­racz­ka roz­ma­zał pięk­ny sen, któ­ry śni­ła. I oczy­wi­ście jak za­wsze uda­ło mu się ją obu­dzić.

„Kie­dy on śpi? – po­my­śla­ła ze zło­ścią wy­trą­co­na ze snu. – I dla­cze­go za­wsze JA mu­szę wy­cho­dzić z nim z sa­me­go rana?”.

W nie­dziel­ny po­ra­nek na skwe­rze przy po­mni­ku przy uli­cy Wa­wel­skiej nie było ni­ko­go – o tak wcze­snej po­rze nie­wie­lu jest ama­to­rów spa­ce­rów. Lan­cet jak zwy­kle do­ma­gał się za­baw i spusz­cze­nia ze smy­czy. Zoś­ka nie mia­ła ocho­ty się z nim szar­pać i od razu pu­ści­ła psa wol­no. Sama od­da­ła się cu­dow­ne­mu le­niu­cho­wa­niu, pod­śpie­wu­jąc pod no­sem ja­kąś pio­sen­kę, jej my­śli krą­ży­ły bez ładu i skła­du. Lan­cet tym­cza­sem skwa­pli­wie ko­rzy­stał z wol­no­ści...

W pew­nej chwi­li dziew­czyn­ka zda­ła so­bie spra­wę, że ktoś się jej przy­glą­da. To dziw­ne wra­że­nie wy­trą­ci­ło ją z roz­my­ślań. Czuj­nie ro­zej­rza­ła się w po­szu­ki­wa­niu Lan­ce­ta i choć nie spo­dzie­wa­ła się po swo­im pu­pi­lu za­cho­wań obron­nych, to jed­nak czu­ła­by się zde­cy­do­wa­nie pew­niej, gdy­by był w po­bli­żu. Kil­ka­krot­nie za­wo­ła­ła psa, któ­ry jak­by za­padł się pod zie­mię. Te­raz już bar­dziej nie­po­ko­iła się o nie­go niż o sie­bie. Prze­cież mógł wpaść pod sa­mo­chód, po­biec za in­nym psem i po pro­stu za­błą­dzić. Miał do­pie­ro dwa lata. Okrą­ży­ła skwe­rek wo­kół po­mni­ka, po­bie­gła alej­ką w stro­nę bu­dyn­ków uni­wer­sy­tec­kich, wzdłuż ulicz­ki Ma­rii Skło­dow­skiej-Cu­rie, po­now­nie wró­ci­ła na pla­cyk. Pu­sto... Na­gle Zoś­ka do­strze­gła sie­dzą­cą na ław­ce sta­rusz­kę. Z po­zo­ru nie­obec­na, jak­by sztucz­nie wkle­jo­na we współ­cze­sną rze­czy­wi­stość, w zie­lo­nym pro­chow­cu, ma­łym słom­ko­wym ka­pe­lu­si­ku i gu­stow­nie za­wią­za­nej apasz­ce. „Skąd ona się tu wzię­ła, taka z in­nej baj­ki? – prze­mknę­ło przez gło­wę Zo­ś­ce. – Nie za­uwa­ży­łam jej tu wcze­śniej” – po­my­śla­ła.

W pew­nej chwi­li sta­rusz­ka, jak­by od­po­wia­da­jąc na py­ta­nie Zosi, wsta­ła z ław­ki i po­de­szła do dziew­czyn­ki.

– Szu­kasz Lan­ce­ta? – za­py­ta­ła.

Te­raz Zoś­ka prze­stra­szy­ła się już nie na żar­ty. „Skąd ona to wie?”, po­my­śla­ła prze­ra­żo­na. Za­raz się jed­nak uspo­ko­iła, bo prze­cież od dłuż­sze­go cza­su wo­ła­ła psa po imie­niu. Na­uczo­na przez ro­dzi­ców, że nie na­le­ży roz­ma­wiać na uli­cy z nie­zna­jo­my­mi, uda­ła, że nie sły­szy słów wy­po­wie­dzia­nych przez star­szą pa­nią. Po chwi­li jed­nak po­czu­ła, że ta dziw­na oso­ba roz­ta­cza ja­kąś aurę bez­pie­czeń­stwa i spo­ko­ju, że wzbu­dza za­ufa­nie. Sta­nę­ła więc z bez­rad­nie opusz­czo­ny­mi rę­ka­mi i po­chli­pu­jąc, po­wie­dzia­ła:

– Wo­łam go i szu­kam wszę­dzie od dłuż­sze­go cza­su. Ni­g­dzie go nie ma...

– Nie martw się, na pew­no go znaj­dziesz. Wiesz, że psy my­śliw­skie czę­sto ła­pią trop i bie­gną za nim? Prze­cież Lan­cet to pies my­śliw­ski, ma świet­ny węch. Po­szu­kaj w ży­wo­pło­cie wo­kół po­mni­ka. Może tam się scho­wał, może bawi się z tobą w psią ciu­ciu­bab­kę – oznaj­mi­ła sta­rusz­ka.

Zoś­ka prze­trzą­snę­ła wy­so­kie i gę­ste o tej po­rze roku krze­wy oka­la­ją­ce po­mnik, zaj­rza­ła pod oko­licz­ne drze­wa ro­sną­ce wzdłuż kli­ni­ki on­ko­lo­gii, do­tar­ła aż do bu­dyn­ków wy­dzia­łów fi­zy­ki i che­mii, za­pu­ści­ła się na­wet na te­ren kam­pu­su uni­wer­sy­tec­kie­go. I nic, psa ni­g­dzie nie było… Zmę­czo­na i zre­zy­gno­wa­na wró­ci­ła na ław­kę, na któ­rej wciąż sie­dzia­ła sta­rusz­ka. Tu­taj tak­że Lan­cet się nie po­ja­wił.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij