- W empik go
Maria Skłodowska-Curie - ebook
Maria Skłodowska-Curie - ebook
Z tej książki dowiesz się, jak żyła i pracowała słynna polska uczona Maria Skłodowska-Curie. Które miejsca w Warszawie lubiła najbardziej? Czy dobrze czuła się w Paryżu, gdzie pojechała na studia? Jakie miała laboratorium? Z kim w nim pracowała? Jak nazwała odkryty przez siebie pierwiastek? Gdzie lubiła spędzać wakacje z córkami?
Maria Skłodowska-Curie zawsze twierdziła, że ,,marzenia są po to, aby je spełniać". Dlatego wyjechała do Paryża, na uniwersytet, tam później pracowała w laboratorium i założyła rodzinę. Dwukrotnie sięgnęła po najwyższy laur dla naukowca – Nagrodę Nobla. Szanowała Francję, swoją nową ojczyznę, gdzie mogła spełniać swoje marzenia, ale wciąż pamiętała o Polsce, gdzie był jej rodzinny dom. Dzięki jej ogromnym staraniom już w niepodległej Polsce powstał Instytut Radowy - nowoczesna placówka, w której odkrycia naukowe Marii Skłodowskiej-Curie wykorzystywano do tego, by leczyć ludzi. Bo Maria zawsze wierzyła, że nauka jest czymś pięknym, czymś, co powinno służyć człowiekowi.
Spis treści
Lancet i ktoś jeszcze
Anciupecio i panna Marysia
Nie bójmy się marzyć...
Niech żyje Sorbona!
Polska, Pologne, polon
Najważniejsza nagroda
Jak ugotować rosół?
Polska sprawa
Krakowska piosenka
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7773-799-6 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W pewną czerwcową niedzielę Zośka jak co rano wyszła na spacer ze swoim młodym psem. Pogoda była piękna, zapowiadał się cudowny, ciepły i słoneczny dzień. Spacerowała nieco zamyślona i zaspana, ponieważ, przyznacie, że spacer z psem, nawet najukochańszym i w najpiękniejszą pogodę, ale o siódmej rano w niedzielę może nie być największą radością. Oj, pospałoby się jeszcze, w końcu to wolny dzień. Niestety Lancet – niesforne brązowe wyżlisko – tylko czekał, kiedy dziewczynka przekręci się na drugi bok, wydając z siebie błogie i zaspane westchnienie. Jego pysk znalazł się nad twarzą Zośki, a miękki i zimny język niczym wycieraczka rozmazał piękny sen, który śniła. I oczywiście jak zawsze udało mu się ją obudzić.
„Kiedy on śpi? – pomyślała ze złością wytrącona ze snu. – I dlaczego zawsze JA muszę wychodzić z nim z samego rana?”.
W niedzielny poranek na skwerze przy pomniku przy ulicy Wawelskiej nie było nikogo – o tak wczesnej porze niewielu jest amatorów spacerów. Lancet jak zwykle domagał się zabaw i spuszczenia ze smyczy. Zośka nie miała ochoty się z nim szarpać i od razu puściła psa wolno. Sama oddała się cudownemu leniuchowaniu, podśpiewując pod nosem jakąś piosenkę, jej myśli krążyły bez ładu i składu. Lancet tymczasem skwapliwie korzystał z wolności...
W pewnej chwili dziewczynka zdała sobie sprawę, że ktoś się jej przygląda. To dziwne wrażenie wytrąciło ją z rozmyślań. Czujnie rozejrzała się w poszukiwaniu Lanceta i choć nie spodziewała się po swoim pupilu zachowań obronnych, to jednak czułaby się zdecydowanie pewniej, gdyby był w pobliżu. Kilkakrotnie zawołała psa, który jakby zapadł się pod ziemię. Teraz już bardziej niepokoiła się o niego niż o siebie. Przecież mógł wpaść pod samochód, pobiec za innym psem i po prostu zabłądzić. Miał dopiero dwa lata. Okrążyła skwerek wokół pomnika, pobiegła alejką w stronę budynków uniwersyteckich, wzdłuż uliczki Marii Skłodowskiej-Curie, ponownie wróciła na placyk. Pusto... Nagle Zośka dostrzegła siedzącą na ławce staruszkę. Z pozoru nieobecna, jakby sztucznie wklejona we współczesną rzeczywistość, w zielonym prochowcu, małym słomkowym kapelusiku i gustownie zawiązanej apaszce. „Skąd ona się tu wzięła, taka z innej bajki? – przemknęło przez głowę Zośce. – Nie zauważyłam jej tu wcześniej” – pomyślała.
W pewnej chwili staruszka, jakby odpowiadając na pytanie Zosi, wstała z ławki i podeszła do dziewczynki.
– Szukasz Lanceta? – zapytała.
Teraz Zośka przestraszyła się już nie na żarty. „Skąd ona to wie?”, pomyślała przerażona. Zaraz się jednak uspokoiła, bo przecież od dłuższego czasu wołała psa po imieniu. Nauczona przez rodziców, że nie należy rozmawiać na ulicy z nieznajomymi, udała, że nie słyszy słów wypowiedzianych przez starszą panią. Po chwili jednak poczuła, że ta dziwna osoba roztacza jakąś aurę bezpieczeństwa i spokoju, że wzbudza zaufanie. Stanęła więc z bezradnie opuszczonymi rękami i pochlipując, powiedziała:
– Wołam go i szukam wszędzie od dłuższego czasu. Nigdzie go nie ma...
– Nie martw się, na pewno go znajdziesz. Wiesz, że psy myśliwskie często łapią trop i biegną za nim? Przecież Lancet to pies myśliwski, ma świetny węch. Poszukaj w żywopłocie wokół pomnika. Może tam się schował, może bawi się z tobą w psią ciuciubabkę – oznajmiła staruszka.
Zośka przetrząsnęła wysokie i gęste o tej porze roku krzewy okalające pomnik, zajrzała pod okoliczne drzewa rosnące wzdłuż kliniki onkologii, dotarła aż do budynków wydziałów fizyki i chemii, zapuściła się nawet na teren kampusu uniwersyteckiego. I nic, psa nigdzie nie było… Zmęczona i zrezygnowana wróciła na ławkę, na której wciąż siedziała staruszka. Tutaj także Lancet się nie pojawił.