- promocja
Martwe dusze - ebook
Martwe dusze - ebook
Po sezonie życie w nadmorskim miasteczku toczy się bardzo leniwie. Senną atmosferę zakłóca śmierć Aleksandry Fabianowicz, miejscowej pielęgniarki.
Dochodzenie prowadzi młodszy aspirant Krzysztof Bugaj, który szybko ustala, że kobieta została celowo potrącona przez samochód. Fabianowicz miała dużo wrogów, a na jej temat krążyło mnóstwo plotek. Wielu nie podobało się, że po rozstaniu z mężem zaczęła bez ograniczeń korzystać z życia i często wdawała się w przygodne romanse.
Bugaj pracowicie przesiewa uzyskane informacje i gromadzi dowody, jednak zanim uda mu się zawęzić krąg podejrzanych, w miasteczku zostaje zamordowana kolejna kobieta. Czy coś łączy te dwie sprawy? Może to tylko przypadek, a może dopiero początek czarnej serii.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-4045-1 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od strony morza silnie wiało. Kobieta szła szybko; drobna, szczupła, w zbyt dużej puchowej kurtce. Obrębiony sztucznym futrem kaptur głęboko opadał jej na oczy, ale przynajmniej nie marzła. Wsunęła dłonie w kieszenie, przelotnie myśląc o śpiącym w swoim pokoju synu. Czy kiedykolwiek się dowie, że pożyczyła sobie jego kurtkę i wymknęła się nocą do parku? Co by o niej pomyślał, gdyby się dowiedział, że wplątała się w kolejny zupełnie bezsensowny romans? Czasem Maciek tak dziwnie na nią patrzył. Ponury, zamknięty w sobie, wiecznie zgarbiony… Była pewna, że nastoletni syn ocenia ją surowo, bez taryfy ulgowej.
Potknęła się i niemal upadła, ślizgając się na pokrywających parkową alejkę mokrych liściach. Znoszone zamszowe mokasyny, które założyła w pośpiechu, zdecydowanie lepiej nadawały się na słoneczne dni niż na spacery po błocie. Park był pusty i ciemny. Część latarni rozmieszczonych wzdłuż wylanej spękanym betonem alejki nie działała. Gdzieś za jej plecami trzasnęła gałąź. Odwróciła się gwałtownie, z bijącym sercem wpatrując się w mrok. Nikogo… Przyspieszyła kroku, już niemal biegła. Serce szarpało jej się w piersi, w ustach zaschło. Po co w ogóle dała się namówić na tę bezsensowną nocną randkę? Przecież tyle razy mu mówiła, że nic z tego nie będzie!
Mężczyzna, z którym miała się spotkać, zaszedł ją od tyłu, złapał wpół i wysoko podniósł.
– Idiota! Wiesz, jak mnie przestraszyłeś?! – krzyknęła.
Roześmiał się i postawił ją na ziemi.
Poprawiła kaptur i spojrzała mu w twarz.
– Nie wiem, po co tu przyszłam… Jutro mam dyżur, powinnam się wyspać, a ty…
– Tęskniłem za tobą – szepnął, nachylając się nad nią.
Był wysoki, masywny. Przy jej metrze pięćdziesięciu ośmiu sprawiał wrażenie giganta.
– Nic z tego nie będzie – powiedziała cicho.
– To po co tu przylazłaś?! No powiedz! Mówisz, że mnie nie chcesz, ale za mną biegasz! Jest środek nocy, a ty jednak zjawiłaś się w parku! – warknął.
Nie odpowiedziała.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę najbliższego wyjścia.
Złapał ją za ramię.
– Zostań – powiedział znacznie łagodniejszym głosem.
Przez dłuższą chwilę milczeli.
W końcu przytulił ją i pocałował w policzek.
– Zmarzłaś. Chodźmy do samochodu – zaproponował.
– Powinnam wracać do domu. Posłuchaj, ja nie chcę, żebyś…
– Chodźmy stąd, jest kurewsko zimno! – wszedł jej w słowo.
Kiedy wychodzili z parku, zaczęło mżyć. Pomyślała, że jego z pewnością nie obchodzi, co ma do powiedzenia. Chciał ją zerżnąć, ugiąć, skłonić do kolejnego razu, który z pewnością nie miał nic wspólnego z miłością. Pomyślała o byłym mężu. Czy jeszcze kogoś pokocha po tym, co zrobił jej Bartosz? Skurwiel zdradzał ją z jej najlepszą przyjaciółką. Czy można sobie wyobrazić większe upokorzenie? Wszyscy wiedzieli, że ją posuwa! Wszyscy, tylko nie ona! I jeszcze ta pochrzaniona historia z Wiktorem…
– Wsiadaj! – Kiedy dotarli do auta, otworzył jej drzwiczki od strony pasażera.
– Odwieź mnie do domu – poprosiła.
– Odwiozę. Ale najpierw pokażesz, jak bardzo za mną tęskniłaś.
Złapała za klamkę. Nie miała zamiaru ulegać, skoro i tak przyszła, żeby mu oznajmić, że to koniec.
– Dokąd to? – zapytał ostrym tonem.
Nie zdążyła wysiąść, przytrzymał ją.
– I co? Będziemy się tak szarpać?
Nachylił się nad nią i wsunął dłoń między jej nogi. Przez gruby materiał dżinsów niewiele czuła, ale i tak zacisnęła uda. Warknął, żeby nie grała pieprzonej cnotki.
Czuła, że jest wściekły. Przymknęła oczy, nagle poczuła się zmęczona. W sumie to przecież niczego nie zmieni, jeśli prześpię się z nim jeszcze raz, pomyślała.
Rozpiął jej kurtkę.
– Zdejmij te łachy! – warknął.
Rzuciła puchówkę na tylne siedzenie i zgrabiałymi z zimna palcami zaczęła rozpinać sweter. W samochodzie było chłodno. Włożył język do jej ucha, wciąż pieszcząc ciasno opięte dżinsami wnętrze ud. Zazwyczaj to lubiła, ale teraz myślała tylko o tym, że niebawem będzie po wszystkim. Za miesiąc powinna już być na drugim krańcu kraju – bezpieczna, daleka od koszmarnych wspomnień i pełna nadziei na nowy początek. Trzydzieści sześć lat to w końcu nie tak wiele. Ułoży sobie życie od nowa, wszystko poukłada, myślała, kiedy przez gruby materiał flanelowej koszuli miętosił jej piersi.
– Nie masz stanika – powiedział, oblizując usta.
Sięgnęła do jego rozporka i rozpięła mu spodnie. Po chwili stali się gorączkową plątaniną rąk, nóg i ubrań. Kotłując się na siedzeniu jego starego wozu starali się nie myśleć o chłodzie i niewygodzie.
Skończył zaskakująco szybko i kazał jej się ubierać.
– Podrzucę cię pod dom – mruknął, kiedy wyjeżdżali z graniczącego z parkiem parkingu.
Wzruszyła ramionami. Było jej zimno, bo kurtka wciąż leżała na tylnym siedzeniu. Choć było wyjątkowo ślisko, mężczyzna jechał szybko, nierozważnie.
– Zwolnij – poprosiła, kiedy brali ostry zakręt, niemal wypadając przy tym z drogi.
– Boisz się?
– Powiedzmy, że nie chciałabym zginąć w taki bezsensowny sposób – rzuciła.
– Boisz się – uśmiechnął się.
Zerknęła na jego profil. Ma taką cudnie kształtną głowę, pomyślała.
– W sobotę jadę do Niemiec odwiedzić starego przyjaciela, i tak sobie pomyślałem, że może pojedziesz ze mną? Gdybyś chciała zabrać dzieciaka, nie ma problemu – powiedział, nie odrywając wzroku od zdradliwie mokrej nawierzchni szosy.
– Mówiłam ci przecież, że z nami koniec. Posłuchaj, i tak wyjeżdżam…
– Wyjeżdżasz?! – Zahamował gwałtownie, niemal tracąc panowanie nad kierownicą.
– Co ty odpierdalasz?! Chcesz nas zabić?! – krzyknęła.
– Dokąd jedziesz? – zapytał, zjeżdżając na pobocze.
– Nieważne, nic ci do tego! Z nami koniec, ile razy mam ci powtarzać?!
Zacisnął pięści i wbił w nią złe, wręcz nienawistne spojrzenie.
– Dziwka! – wycedził w końcu. – Wszystkie jesteście takie same! Wyrachowane, podłe dziwki! A może ja coś do ciebie czuję, nie przyszło ci to do głowy?! Może nie chodzi tylko o rżnięcie, może to coś więcej?! Pogrywasz sobie ze mną?! No powiedz, dobrze się bawisz?!
– Nie będę tego słuchać! – Drżąc z zimna, drobna kobieta sięgnęła po leżącą na tylnym siedzeniu puchową kurtkę syna i wysiadła z samochodu.
Rosnąca na poboczu trawa szybko zmoczyła jej spodnie, wilgoć lekko skręciła jasne włosy i przenikła ją do szpiku kości. Założyła puchówkę i roztarła dłonie.
– Masz rację, wypierdalaj! – wrzasnął jej kochanek, zanim zatrzasnęła drzwiczki od jego samochodu.
Szosa była pusta i ciemna. Blondynka ruszyła poboczem, starając się nie myśleć o silnym wietrze i siąpiącej bezlitośnie mżawce. Przez pierwszych kilkanaście metrów nasłuchiwała odgłosu silnika, ale najwidoczniej on nie zamierzał odjeżdżać. Wyobraziła sobie, jak nieruchomo siedzi za kierownicą, taki wściekły, z zaciśniętymi ustami i złym spojrzeniem. A przecież od początku mu mówiła, że to tylko przelotna łóżkowa znajomość, nic więcej…
Zza pobliskiego zakrętu wyjechał jakiś samochód. Kobieta zmrużyła oczy, starając się dostrzec w ciemności szczegóły, ale widziała jedynie parę reflektorów zbliżającą się w jej stronę z przeciwka. Mijając ją, kierowca zwolnił, jakby chciał się lepiej przyjrzeć wędrującej samotnie przez noc drobnej kobiecie, jednak szybko przyspieszył, i po chwili był już tylko wspomnieniem. Cisza… Zerknęła w prawo, zastanawiając się, ile czasu zabierze jej nocny spacer do domu. Ciągnące się wzdłuż drogi pola były ciemne i złowrogie, a ona przypomniała sobie pogłoski o pojawiającym się w tej okolicy UFO. Na myśl o kosmitach parsknęła nerwowym śmiechem. Idiotka! Co też jej chodzi po głowie?!
Kilka minut później obróciła się, ale sylwetka samochodu jej przygodnego kochanka dawno zniknęła w nocnych ciemnościach. Przez chwilę nasłuchiwała, jakby poprzez szum wiatru chciała usłyszeć silnik, w końcu ruszyła dalej. Była mniej więcej w połowie drogi, kiedy usłyszała, że ktoś nadjeżdża. Przystanęła i zerknęła w stronę zakrętu. Nie widziała zakola szosy, ale od razu zrozumiała, że samochód, który się zza niego wynurzył, jechał szybko, zdecydowanie za szybko. Zmrużyła oczy. Chlapiąc wodą spod kół, pędził prosto na nią. Nie sądziła jednak, że coś jej grozi, nawet przez ułamek sekundy nie przeszło jej przez myśl coś tak niedorzecznego. Dopiero kiedy prowadzący gwałtownie szarpnął kierownicą, oślepiając ją światłami, zrozumiała, że zaraz w nią uderzy. Pomyślała o byłym mężu – kiedyś przecież już jej groził, krzyczał, że ją zabije… Sekundę później rozpędzone auto wyrzuciło ją na kilka metrów w górę, a ciemność, która nagle zapadła, wchłonęła ją całą sobą, zassała…2
Młodszy aspirant Krzysztof Bugaj miał ciężką noc. Do pierwszej nad ranem brał udział w akcji zatrzymania czterdziestokilkulatka podejrzanego o brutalny gwałt na nieletniej, a kiedy wrócił do domu, wiele nie pospał…
– Krzysztof, wstawaj! Chyba dzieje się coś złego. – Wyraźnie spanikowana Iwona obudziła go tuż przed czwartą, gwałtownie szarpiąc za ramię.
Usiadł na łóżku, z trudem rozróżniając kontury wyłaniających się z półmroku mebli. W sypialni było niemal całkiem ciemno, tylko przez uchylone drzwi wpadała przyjemnie bursztynowa poświata zapalonej w korytarzu lampy.
– Co jest, kotku? – wymamrotał wyrwany z pierwszego snu.
Poprzedniej nocy też niewiele spał i czuł się tak, jakby otaczała go mgła.
– Strasznie krwawię – powiedziała łamiącym się głosem.
Oprzytomniał w jednej chwili. Zerwał się z łóżka i założył spodnie, zapomniał jednak zdjąć górę od piżamy, na którą zarzucił po prostu starą, szarą bluzę z kapturem.
– Matylda… – Trupio blada Iwona zerknęła w stronę dziecięcego pokoju.
– Wezmę ją, ty powoli idź do auta – wszedł jej w słowo Krzysztof.
Wychodząc z sypialni, zerknął na skotłowane łóżko i dopiero wtedy zauważył plamę na prześcieradle. Cholera, aż tyle krwi? – Przez chwilę zrobiło mu się niedobrze, ale szybko się opanował. Zerwał zakrwawioną pościel i rzucił ją na ziemię. Chwilę później złapał za leżące na komodzie kluczyki i pchnął drzwi od niewielkiego dziecinnego pokoju. Matylda spała z rozrzuconymi za główką rączkami. Wziął dziewczynkę na ręce i opatulił grubym, wełnianym kocem. Na zewnątrz ostro wiało, ale nie chciał tracić czasu na zakładanie jej kurtki. Kiedy z maleńką w ramionach wyszedł na klatkę, Iwona, zgięta wpół i dosłownie uwieszona na barierce, krok za krokiem schodziła po schodach.
– Cholera, jak tu ciemno! Trzeba było w końcu wymienić tę przeklętą żarówkę! Ostrożnie, uważaj na ten ukruszony stopień – rzucił podenerwowany Krzysztof. – Kiedy to się zaczęło? – zapytał, kiedy byli na półpiętrze.
– Niedawno – szepnęła.
– Aż tak boli?
– A jak myślisz?! – podniosła głos.
W jego ramionach Matylda niespokojnie poruszyła się przez sen, ale nadal smacznie spała. Na zewnątrz mocno wiało, ale przynajmniej przestało siąpić. Otwierając swoje audi, Krzysztof przypomniał sobie usłyszaną w radio informację o będącym w perygeum krwawym księżycu, ale szybko wrócił do rzeczywistości i zajął się rodziną. Usadził w foteliku dziecko, zapiął Iwonie pasy i ruszył w stronę szpitala. Kilka chwil później przystanął na czerwonym i spojrzał na Iwonę. Zauważył, że bezgłośnie płacze, ale nie miał pojęcia, jak mógłby ją pocieszyć.
– Wszystko będzie dobrze – rzucił najbardziej wyświechtany banał pod słońcem, ale nawet na niego nie spojrzała. – Przecież jeszcze nawet nie wiadomo, czy stracisz to dziecko. Było sporo krwi, ale…
– Przestań tyle gadać, Krzysztof! – szepnęła Iwona, opierając głowę o boczną szybę. – Boję się – dodała chwilę później.
Oderwał wzrok od szosy i pogłaskał ją po karku.
– Będzie dobrze – powtórzył.
Zdziwiło go, że nie czuł większego zdenerwowania. Po pierwszym szoku momentalnie do siebie doszedł, obserwując sytuację jakby z oddali, niczym obojętny, przypadkowy widz odgrywanego w teatrze spektaklu.
Na tylnym siedzeniu obudziła się Matylda. Bugaj zwolnił przed owianym złą sławą ostrym zakrętem i zerknął we wsteczne lusterko.
– Nie zabrałem jej kurtki – powiedział.
Iwona odpowiedziała coś, czego nie zrozumiał, i roztrzęsionym głosem kazała mu się pospieszyć.
Dodał gazu. Chwilę później auto wpadło w wybój i siedząca po jego prawej Iwona uderzyła głową o szybę.
– Cholera, przepraszam – mruknął, jakby to była jego wina, że kurewskie drogi są w tak opłakanym stanie.
W szpitalu było cicho i pusto. Kiedy Krzysztof był tu ostatnio, szeroki korytarz oświetlały nieprzyjemnie migające jarzeniówki. Teraz światło działało bez zarzutu, tylko rejestratorka się zmieniła. Zamiast siedzącej zazwyczaj w recepcji otyłej kobiety koło pięćdziesiątki, Bugaj zauważył młodą, atrakcyjną pielęgniarkę z jasnymi pasemkami na miodowych włosach i podmalowanymi na ostry oranż ustami.
– Chyba straciłam dziecko – zaczęła Iwona łamiącym się głosem.
– Który tydzień? – Pielęgniarka, w której głosie Krzysztof nie usłyszał nawet cienia współczucia, niechętnie odłożyła trzymaną w ręku książkę.
– Dziesiąty. Ja…
– Proszę usiąść na tamtym wózku, już budzę lekarza. – Dziewczyna sięgnęła po słuchawkę i szybko wybrała wewnętrzny numer.
– Zawsze jest tyle krwi? Tak strasznie boli mnie dół brzucha, że…
– Powiedziałam, że zaraz przyjdzie doktor! – wpadła jej w słowo pielęgniarka. – Proszę czekać i postarać się uspokoić. – Z malującą się na twarzy obojętnością, jak gdyby nigdy nic, wróciła do lektury.
Bugaj miał ochotę podejść do recepcyjnego kontuaru i powiedzieć tej zimnej suce coś do słuchu, wiedział jednak, że wszczęcie nocnej awantury z pewnością nie poprawi ich położenia. Stał więc przy ścianie i tuląc w ramionach pachnące rumiankowym szamponem śpiące dziecko, starał się trzymać nerwy na wodzy.
Iwona cicho jęknęła i zgięła się wpół. Bał się przez chwilę, że osunie się na ziemię.
– Siadaj! – Krzysztof przysunął bliżej stary inwalidzki wózek i pomógł jej usiąść.
Przez kolejnych kilka minut w korytarzu nie działo się nic, aż w końcu Bugaj stracił panowanie nad sobą.
– Do cholery, czy ktoś się tu nami zajmie?! Wstań, księżniczko, i pogoń drogiego doktora, zanim ona się tu wykrwawi! – wrzasnął.
Ładną twarz pielęgniarki wykrzywił brzydki grymas.
– Ale przecież pan doktor zaraz zejdzie…
– Powiedziałem, leć po tego konowała! – Bugaj z zaciśniętymi pięściami podszedł do dzielącego go od młodej pielęgniarki kontuaru.
Dziewczyna wstała i odłożyła na bok książkę. Krzysztof zauważył, że poczerwieniała ze złości i wyglądała na ciężko obrażoną, posłusznie jednak ruszyła w stronę dzielącego recepcję od SOR-u szklanego przejścia. Była mniej więcej w połowie rzęsiście oświetlonego korytarza, kiedy rozsunęły się metalowe drzwi windy, z której wysiadł niewysoki szpakowaty mężczyzna w zielonym chirurgicznym uniformie.
– Pani na mnie czeka? – zapytał Iwonę, która już otwarcie płacząc, zgięta wpół i przerażona wciąż siedziała na szpitalnym wózku.
Skinęła głową.
– Który to tydzień? – Lekarz wyglądał na skrajnie zmęczonego i był tak samo obojętny na los pacjentki, jak dyżurująca za recepcyjnym kontuarem młoda pielęgniarka.
– Dziesiąty! – burknął Bugaj niegrzecznym tonem.
– Poroniła już pani kiedyś? To pani dziecko? – Szpakowaty ginekolog zerknął na trzymaną przez Krzysztofa dwuletnią Matyldę, i przez jedną chwilę na jego twarzy pojawiło się coś na kształt współczucia.
– Tak, to moja córka. I raz już poroniłam – powiedziała Iwona cicho.
Krzysztof posłał jej zdziwione spojrzenie, ale nie skomentował. Nie miał pojęcia, że już kiedyś straciła ciążę, ale też jakoś szczególnie go to nie zaskoczyło. Pewnie była jeszcze wtedy żoną tego skurczybyka, który miga się od alimentów, więc w sumie to nie moja sprawa, pomyślał.
– Niedługo będzie po wszystkim – powiedział, kiedy lekarz wykręcił wózkiem z siedzącą w nim Iwoną i ruszył w stronę windy.
– Po wszystkim?! Najprawdopodobniej straciłam dziecko, nie rozumiesz?! Ale w sumie tobie to na rękę, co?! Przecież nawet go nie chciałeś! – krzyknęła.
Wyraźnie zdegustowany rodzinną sprzeczką doktor przygryzł usta, ale nie skomentował. Bugaj położył Matyldę na nowej, purpurowej sofie w korytarzu i ruszył w ślad za Iwoną.
– Będę tutaj na ciebie czekał – powiedział łagodnym głosem.
Nie odpowiedziała.
Stał w korytarzu, dopóki winda nie ruszyła na górę. W końcu usiadł obok śpiącej na sofie dziewczynki i okrył ją kocem. Mała nie miała jednej skarpetki i ten widok kompletnie go rozczulił. Kiedy lata wcześniej wychowywał syna, czuł radość, dumę i cholerne samouwielbienie; ale zajmowanie się córeczką kobiety, dla której niedawno zostawił żonę, budziło w nim zupełnie nowe uczucia. Nie był pewien, czy z ręką na sercu mógł już powiedzieć, że kocha to dziecko całym sobą, ale z pewnością był na dobrej drodze. Usiadł wygodniej i przymknął oczy. Pod powiekami miał piasek i dałby wszystko za krótką choćby drzemkę, wiedział jednak, że nie zaśnie. W końcu wstał, poprawił małej koc, przeszedł przez rozsuwane, oszklone drzwi i spojrzał w ciemne nocne niebo.
Krwawy księżyc… Niepokoiła go ta nazwa, ale też intrygowała. Faktycznie superpełnia wyglądała nieco inaczej – większy, bardziej majestatyczny srebrny glob zdawał się pulsować, niemal hipnotyzować… Mimo że miał na sobie jedynie bluzę, obserwował niebo przez jakiś kwadrans.
W końcu wrócił do środka i zerknął w stronę recepcji. Młoda pielęgniarka posłała mu złe spojrzenie i wróciła do lektury. Zerknął na okładkę. No jasne, romans… Kiczowaty bukiet kwiatów tuż pod tytułem nie pozostawiał cienia wątpliwości. Uśmiechnął się pod nosem. Anna, z którą przeżył tyle wspólnych lat, też czasem czytywała takie szmatławe romanse.
Spojrzał na Matyldę. Mała wciąż spała i znowu skopała z siebie koc. Okrył ją i spojrzał w stronę windy. Kobieta, z którą planował rozpocząć nowe życie, najprawdopodobniej właśnie straciła ich dziecko, a on nie czuł nic, oprócz… ulgi. Ta myśl sprawiła, że poczuł niemal fizyczny ból. Tak, od początku nie chciał tego dziecka i w żaden sposób nie uwzględniał go w swoich życiowych planach. Miał czterdzieści kilka lat i czuł się zmęczony. Zresztą odchował już syna, i to wystarczy. Arek był w trudnym wieku, jak to nastolatek. Do tego praca, szarpanina z wkrótce już byłą żoną i cała reszta problemów. Na nocne zmienianie pieluch nie miał już ani siły, ani ochoty. Nie zmieniało to jednak faktu, że siedząc w rzęsiście oświetlonej poczekalni miejskiego szpitala, czuł się jak ostatni skurwysyn. Tym bardziej że Iwona nie była pierwszą kobietą, którą zawiódł…3
Za brudnym oknem, na wpół przesłoniętym podniszczoną roletą, powoli zapadał zmierzch. Dzień był mglisty i ponury, zupełnie jakby wczesna jesień koniecznie chciała pokazać swoje najpaskudniejsze oblicze. Starszy sierżant Wojciech Kiciński dopił dawno przestygłą kawę, rozmasował skronie i wyjął z szuflady paczkę higienicznych chusteczek.
– Nawet sobie nie wyobrażasz, jak mnie dziś rąbie łeb. I jeszcze ten kurewski katar… – mruknął, łypiąc załzawionymi oczyma w stronę siedzącego za swoim biurkiem Krzysztofa.
– Zażyłeś coś w końcu? Łazisz chory i rozsiewasz wirusy. – Bugaj sięgnął po leżący na zabałaganionym biurku notes i zaczął wertować podniszczone kartki. – Masz jeszcze namiary na tego gościa spod Świnoujścia, który…
Krzysztof nie dokończył, bo w progu zjawiła się Ewa, jedna z najmłodszych stażem funkcjonariuszek.
– Nastoletni chłopak chce zgłosić zaginięcie matki – powiedziała, kiedy Bugaj posłał jej pytające spojrzenie.
– To niech zgłasza, wy nie możecie przyjąć? – żachnął się Kiciński.
– Co się tak unosisz, Kiciuś? Chce zgłaszać, to przyjmiemy – mrugnął do Ewy Krzysztof, któremu dziewczyna od początku wyjątkowo się podobała.
Nie żeby zaraz myślał o kolejnym romansie, ale odrobina flirtu jeszcze nikogo nie zabiła…
– Jest nieletni, a sprawa wygląda mi podejrzanie. – Dziewczyna zniżyła głos, jakby nie chciała, żeby stojący tuż za nią nastolatek słyszał, co mówi.
Dzieciak oczywiście nie uronił z ich rozmowy ani słowa i w końcu Kiciuś lekko zmiękł.
– Dobra, dawaj go. I kawę nam jakąś zaparz, co? – mruknął.
Dziewczyna potulnie skinęła głową i zniknęła za drzwiami.
– Ta przynajmniej nie pyskuje. Bo poproś o cokolwiek jedną z tych pieprzonych feministek, to tak na ciebie spojrzy, że ci w jaja pójdzie – podsumował sytuację Kiciuś, zanim chłopak zdążył wejść do zagraconego pokoju.
– Siadaj. – Na widok wyraźnie wystraszonego, tyczkowatego nastolatka, Krzysztof zdjął z krzesła kilka pękatych teczek z dokumentami i usiadł naprzeciwko. – Zacznijmy od początku, na spokojnie, okay? Ile masz lat?
– Tydzień temu skończyłem trzynaście – powiedział chłopak, nerwowo wyłamując palce.
– Jak się nazywasz?
– Maciek. Maciej Fabianowicz.
– Mama nie wróciła na noc? Co się stało? – zapytał Kiciuś, opierając się o parapet.
– Wieczorem była w domu. Obejrzeliśmy razem film, zjedliśmy pizzę.
– Co oglądaliście? – zainteresował się Krzysztof.
– Wielki błękit. Koło dwudziestej drugiej dzwoniłem do taty i mama przez chwilę z nim rozmawiała. Kiedy się kładłem, też jeszcze była w mieszkaniu. Słyszałem, że bierze prysznic, a później dość długo kręciła się po kuchni.
– Dobra. A potrafisz powiedzieć, kiedy zniknęła?
– Nie wiem, chyba jakoś w nocy. – Wyraźnie zdenerwowany chłopak zaczął skubać troczek od swojej bluzy. – Musiała wyjść w mojej puchowej kurtce, bo nigdzie nie mogę jej znaleźć, a oba jej płaszcze wiszą w przedpokoju. Pewnie była pewna, że niedługo wróci, bo przecież ja w tej puchówce chodzę do szkoły…
– Kiedy się zorientowałeś, że zniknęła? Rano? – zapytał Krzysztof, uważnie przyglądając się chłopakowi.
Nastolatek miał pucułowatą, usianą piegami twarz, i chociaż w niczym nie przypominał mu jego starszego o kilka lat syna, pomyślał o nim ze współczuciem, jak o czyimś zagubionym i przestraszonym dzieciaku.
– Rano – przyznał chłopak. – Kiedy wstałem, nigdzie nie mogłem jej znaleźć. Wieczorem obiecała, że przed wyjściem do szkoły zrobi mi jajecznicę na boczku. Ale nie było jej w mieszkaniu… Zszedłem nawet do piwnicy, ale tam też jej nie znalazłem. Więc zrobiłem sobie kanapki i poszedłem do szkoły w starej kurtce, której tata zapomniał, gdy się wyprowadzał.
– A telefon? Nie wiesz, czy twoja mama miała ze sobą komórkę?
– Nie miała. Telefon został w domu. Leży w kuchni, na stole. – Chłopak spojrzał na Kiciusia, po czym przeniósł wzrok na Bugaja. – Coś jej się stało, prawda? Nie ma jej w szpitalu, nie ma jej u sąsiadek ani przyjaciółek. Pytałem o nią wszędzie, ale od wczoraj nikt jej nie widział. Proszę, zacznijcie jej szukać! Nazywa się Aleksandra Fabianowicz, na drugie ma Marta. Jeśli coś jej się stało, to ja… – Chłopak nie dokończył, bo załamał mu się głos.
– Mama pracuje w szpitalu?
– Tak. Jest pielęgniarką anestezjologiczną.
– Dobra, wypełnimy trochę papierów i zaczniemy działać. Tutaj masz formularz, zacznij go uzupełniać. Postaraj się być dokładny. Rozumiesz, wygląd, w co była ubrana, wszystko jest ważne. – Wojtek Kiciński podsunął dzieciakowi odpowiedni papier i wyjrzał przez okno.
Przez dłuższą chwilę chłopak pisał w całkowitym milczeniu, z leciutko wysuniętym koniuszkiem języka wypełniając rubryki formularza. W końcu niepewnie zerknął w stronę Bugaja i zapytał, gdzie ma iść.
– Mogę wrócić do mieszkania i tam poczekać na mamę? Myślę, że byłaby spokojniejsza, gdyby wiedziała, że jestem w domu.
– Obawiam się, że to niemożliwe. Musimy cię oddać ojcu.
– Tato mieszka w Niemczech, ma tam nową rodzinę. Dziś jeszcze do niego nie dzwoniłem, ale pewnie nie miałby nic przeciwko, żebym przez jakiś czas posiedział sam…
– Przykro mi, ale w takim układzie pojedziesz na izbę dziecka, chłopie. – Kiciuś klepnął dzieciaka w ramię i dodał, że musi się trzymać.
– Kiedy twoi rodzice się rozwiedli? – zapytał Bugaj.
– Trzy, nie, trzy i pół roku temu.
– A kiedy ostatnio widziałeś tatę?
– W Wielkanoc.
– Tego roku?
– Tak.
– Często się kłócili? – zainteresował się Kiciuś.
– Kto? Moi rodzice? Kiedyś tak, ale teraz już nie. Tato drugi raz się ożenił, wyjechał, zaczął wszystko od nowa. Mama chyba też już się pogodziła z jego odejściem, przestała płakać po nocach. Dawniej, zamknięta w łazience, potrafiła przepłakać cały wieczór. Czasem chodziłem szczać do sąsiada, bo siedziała tam i siedziała… Ale ostatnio się zmieniła. Zrobiła sobie fajną fryzurę, poznała nowych ludzi. I znowu zaczęła się uśmiechać. Właściwie od jakiegoś czasu sprawiała wrażenie kogoś, kto całkiem dobrze się bawi. Mało spała, mało jadła i stale jej nie było. Wychodziła, kiedy już spałem, i wracała koło drugiej, czasem nawet trzeciej nad ranem. Czasem budziła mnie, gdy wchodziła do domu, bo zdarzało jej się przewracać wieszak.
– Wracała pijana? – zapytał Bugaj, zapisując coś w notesie.
– Nie, chyba nie… Może trochę… Nie wiem. – Chłopak wyraźnie się speszył.
– Czyli dość często wychodziła wieczorami? – mruknął Krzysztof.
– Ostatnio tak, ale to chyba nic dziwnego? – Chłopak wzruszył ramionami. – Kiedy tato ją zostawił, załamała się, ale później zaczęła się bawić. Ma dużo nowych koleżanek, lubi wyskoczyć do pubu, tańczy salsę, gra w bilard, chodzi na jogę. Wiem, że stale chodzi na jakieś randki, ale nigdy nie przyprowadza swoich facetów do domu. Myślę, że stresuje ją moja obecność. Zresztą to chyba nigdy nie było nic poważnego. Tak przynajmniej mówiła Idze.
– Idze?
– No, to jej najlepsza przyjaciółka. Potrafią przegadać przez telefon cały wieczór, jak to baby, nie? – Chłopak uśmiechnął się krzywo.
– Znasz nazwisko tej Igi?
– Jasne. Nazywa się Iga Melke i prowadzi studio foto zaraz przy rynku. Tam ją zresztą mama poznała, gdy potrzebowała zdjęcia do paszportu.
– Czekaj, chyba ją kojarzę! Piękna wysoka blondyna tuż po trzydziestce. Robiła foty na weselu mojego kumpla i nawet trochę rozmawialiśmy, ale moja Gośka zaczęła…
– Kiciuś, to chyba teraz nie ma znaczenia – Krzysztof wszedł kumplowi w słowo i przeczesał palcami nieco zbyt długie, ciemnoblond włosy. – Twoja mama pracuje w miejskim czy w tej nowej klinice pod lasem? – zapytał po chwili.
– I tu, i tu brała mnóstwo dyżurów. Ale dzisiaj miała być w miejskim, tyle że tam nie dotarła – powiedział Maciek.
– Przedzwoń do szpitala, może ktoś coś wie – poprosił Kiciusia Bugaj i wziął od chłopaka wypełniony formularz o zaginięciu.
– Nie zjawiła się na dyżurze, musieli poprzekładać część operacji – powiedział Wojciech chwilę później. – Podobno to pierwszy raz, kiedy bez uprzedzenia nie pojawiła się w pracy. Ma opinię świetnej pielęgniarki i wyjątkowo życzliwej koleżanki – dodał cicho, niepewnie zerkając w stronę siedzącego przy biurku Krzysztofa chłopaka.
– Dobra, dzwonię po kogoś, kto się nim zajmie. Chyba że masz w miasteczku jakąś rodzinę? Ciotka, wujek, dziadkowie? – zapytał Bugaj.
– Nie, nikogo… Mama jest jedynaczką, brat taty mieszka w Palermo. Dziadkowie ze strony mamy od lat nie żyją, a ojciec taty nie ma z nim kontaktu od bardzo dawna i nigdy go nie widziałem… Zresztą on mieszka w Rzeszowie i na pewno po mnie nie przyjedzie. Ma parkinsona.
Policjanci wymienili spojrzenia.
– Zawołaj Ewkę, niech się nim zajmie – poprosił w końcu Bugaj i spojrzał na chłopaka. – Zanim twój tato dotrze tutaj z Niemiec, musisz poczekać na izbie dziecka. Poradzisz sobie, co, chłopie?
– Jasne – mruknął Maciek i ze wzrokiem wbitym w przybrudzoną wykładzinę ruszył w stronę uchylonych drzwi.
Krzysztof bardzo chciałby mu powiedzieć, że wszystko jakoś się ułoży, ale tylko patrzył w ślad za nim, układając w głowie listę rzeczy, za jakie niezwłocznie powinni się zabrać w ramach poszukiwań. Nie minęła jeszcze co prawda doba od zaginięcia, ale coś mu mówiło, że to jedna z tych spraw, w których ma znaczenie każda minuta. Zazwyczaj całkiem nieźle udawało mu się ocenić sytuację, i teraz też był niemal pewien, że kobieta, o której mówił dzieciak, nie zostawiłaby go z własnej woli, w dodatku bez słowa. Więc albo przytrafiło jej się coś paskudnego, albo… Nie, właściwie nie było „albo”… Musiało się coś stać, inaczej nie potrafił sobie wytłumaczyć tego, co przed chwilą usłyszał. Nieco niestabilna emocjonalnie? Może. Ale w końcu nie ona jedna przeżywała odejście męża. Oddana matka? Na pewno. Wystarczyło spojrzeć na syna, żeby zrozumieć, że byli sobie bliscy.
– Kawa. Przepraszam, że tak długo, miałam telefon. – Ewa zjawiła się w gabinecie Bugaja z kubkami po brzegi wypełnionymi mocną porcją kofeiny. – Wojtek wyszedł? Podobno czegoś ode mnie chciał…
– Tak, chodziło o dzieciaka. Ale pewnie sam się tym zajmie.
Krzysztof uśmiechnął się pod nosem. Cała komenda wiedziała, że dziewczyna leci na Kiciusia. Problem polegał na tym, że Kiciński ledwo ją dostrzegał.
– Idziecie dziś z nami na bilard? – zapytała z nadzieją w głosie.
– Ja nie dam rady. Ale Kiciuś może i pójdzie.
Zaczerwieniła się i pod pretekstem pilnej rozmowy telefonicznej uciekła z pokoju.4
– Słuchaj, szukałem tej całej Melke, ale z marnym skutkiem. Studio foto już zamknięte, w domu jej nie ma. Jej sąsiadka twierdzi, że laska lubi czasem włóczyć się po okolicznych wydmach, gdzie…
– W ten ziąb, po ciemku? – Krzysztof Bugaj wszedł w słowo Kiciusiowi i sięgnął po przewieszoną przez oparcie krzesła kurtkę. – Skoczę do szpitala i pogadam z personelem.
– Dobra, a ja w tym czasie podzwonię. – Wojciech, któremu najwyraźniej nie spieszyło się na zewnątrz, wygodnie rozsiadł się za biurkiem.
Bugaj wyszedł przed komendę. Znowu siąpiło, jednak wiatr znacznie zelżał. Idąc przez parking, wybrał numer syna.
– Arek? Cześć, synku. Co dobrego słychać? – zapytał lekko podenerwowanym tonem, kiedy chłopak odebrał.
– Nic nowego – burknął Arkadiusz, nie dodając nic więcej, i w słuchawce zapadła krępująca cisza.
– Mama jak?
– A co ci do tego?! Wyprowadziłeś się do jakieś głupiej pindy, a teraz…
– Uważaj na słowa, młody! – szczeknął Bugaj. – Co w szkole?
– Nic.
– Wiesz, że nadal możesz na mnie liczyć? Że w każdej sytuacji…
– Muszę kończyć. – Arek nawet nie czekał na odpowiedź ojca, po prostu się rozłączył.
Krzysztof przez dłuższą chwilę wpatrywał się w monitor komórki, w końcu schował ją do kieszeni i kuląc się z zimna, otworzył audi. Wsiadając do samochodu, wciąż myślał o synu. Kiedy Iwona powiedziała mu o ciąży, zdecydował, że zostawi Annę. Nie układało im się od lat, tak powinno być lepiej. Ale czy było? Na myśl o kobiecie, która według prawa wciąż jeszcze była jego żoną, poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. Czy kiedyś mu wybaczy? I czy kiedykolwiek zrozumie, że na swój sposób chciał postąpić słusznie? – zastanawiał się, wyjeżdżając na szosę.
Był mniej więcej w połowie drogi do zbudowanego jeszcze w czasach Peerelu miejskiego szpitala, kiedy zaczęło lać. Zwolnił do sześćdziesięciu i włączył wycieraczki. W radio grali całkiem dobre jazzowe kawałki i przez dłuższą chwilę myślał o Iwonie. Bardzo by chciał, żeby im się udało. Potrzebował w swoim pełnym syfu i chaosu życiu chociaż namiastki stabilizacji. Wiedział jednak, że pewnie niebawem wszystko spieprzy, przecież zawsze to robił. Kobiety, które były tak głupie, żeby go pokochać, koniec końców tylko przez niego cierpiały…
Wjeżdżał na gęsto porośnięty iglakami teren szpitala, kiedy rozdzwoniła się komórka.
– Słuchaj, skoro nadaliście sprawie priorytet, przejrzeliśmy telefon tej Fabianowicz i nie znaleźliśmy nic podejrzanego. Kilka SMS-ów do syna, kilka do przyjaciółek, jakieś bzdurne wiadomości od wróżek. Sprawdzamy resztę numerów, ale już wiemy, że w noc, kiedy zaginęła, nikt do niej nie dzwonił. – Jak zawsze konkretna prokurator Nina Morawska darowała sobie powitanie i od razu przeszła do rzeczy.
– A co z jej mieszkaniem? Jakieś ślady nocnego wtargnięcia? Coś podejrzanego? Jest szansa, że ktoś wywlókł ją nocą z domu, czy raczej wyszła dobrowolnie?
– Technicy twierdzą, że śladów włamania nie ma, a zamki są nieuszkodzone. Jeśli ktoś się tam zjawił i wyciągnął ją z mieszkania pod przymusem, musiał mieć klucz. Zresztą obok spał syn, to chyba zbyt ryzykowne.
– A były mąż? Swego czasu ponoć strasznie się szarpali.
– Nie mam pojęcia, Bugi. Wiesz, że na takim etapie śledztwa nie lubię spekulować. Odezwę się niedługo, cześć.
– Cześć – powiedział Krzysztof, chociaż Nina zdążyła się już rozłączyć.
W szpitalnej poczekalni panował spory ruch. Gość w zakrwawionej bluzie trzymał w górze dłoń z palcami owiniętymi kraciastą szmatą, matka z płaczącym wniebogłosy niemowlęciem w ramionach nerwowo przechadzała się po korytarzu, a dwie starsze kobiety uspakajały wyraźnie podenerwowanego, na oko czterdziestoletniego mężczyznę w rozciągniętym szarym dresie. Bugaj podszedł do recepcji, starając się nie myśleć o dramatycznych okolicznościach, w jakich znalazł się tu ledwie kilka godzin wcześniej.
– Szukam kogoś, kto dobrze zna Aleksandrę Fabianowicz – zagadnął rejestratorkę, bezpardonowo wpychając się przed otyłego jegomościa w ciemnym płaszczu.
– Zaraz, chwilę! Kolejka jest! – ofuknął go gość, ale Bugaj nawet na niego nie spojrzał.
Kobieta posłała mu blady uśmiech i sięgnęła po telefon.
– Zadzwonię po Monikę, przyjaźniły się – powiedziała.
Bugaj zauważył, że jest ładnie opalona, i pomyślał o dzikiej plaży dla nudystów, na którą lubił czasem zaglądać. Szkoda, że lato minęło…
– Ola nadal się nie odnalazła? – zapytała rejestratorka, kiedy już skończyła rozmawiać. – Wie pan, ona w życiu nie zostawiłaby syna. Coś musiało się stać – dodała, a w jej dużych szarych oczach zalśniły łzy. – Myśli pan, że ktoś mógł zrobić jej krzywdę? Tyle się teraz słyszy, świat oszalał…
– Na tym etapie śledztwa nie potrafię pani niczego powiedzieć. Szukamy jej, proszę być dobrej myśli – rzucił Bugaj nieco zbyt oficjalnym tonem, a stojący obok grubas wyraźnie zwiesił uszy, nasłuchując.
– Ktoś zaginął? – zapytał, ale nikt mu nie odpowiedział.
Kobieta, która chwilę później wysiadła z windy, była chodzącym przeciwieństwem swojej zaginionej przyjaciółki. Zwalista, wręcz masywna, z kruczoczarnym warkoczem upiętym wokół głowy i ciemną karnacją, w niczym nie przypominała drobnej, jasnowłosej i jasnookiej Aleksandry Fabianowicz, której zdjęcie Bugaj dostał od nastoletniego syna zaginionej.
– Chodźmy do kafeterii, o tej porze powinno tam być w miarę pusto – powiedziała nowo przybyła, podając Krzysztofowi rękę. – Monika Adamska, przyjaźnię się z Olą od dość dawna.
Uścisnęli sobie ręce. Jej dłoń była ciepła i pulchna, zaskakująco przyjemna w dotyku. Idąc za nią w stronę kafeterii, Krzysztof bezwiednie zlustrował wzrokiem jej opięte pielęgniarskim uniformem pośladki, i doszedł do wniosku, że pomimo swojej zwalistości Adamska miała całkiem proporcjonalne kształty i kuszące wcięcie w talii.
W szpitalnej kawiarence było duszno i sterylnie czysto. Usiedli przy okrągłym stoliku pod oknem, z dala od uszu czytającego gazetę szpakowatego lekarza w wymiętym kitlu.
– Właściwie nie wiem, od czego zacząć – powiedziała cicho Monika Adamska. – Olka miała swoje problemy, miewała też gorsze dni, ale żeby coś takiego… Wie pan, ja nigdy nie uwierzę, że ona przepadła gdzieś z własnej woli, nigdy! Przecież Maciek to jeszcze dzieciak, nie zostawiłaby go! Coś musiało się stać…
– A konkretniej? Miała jakichś wrogów? Krążyły jakieś plotki? Sypiała z kimś nieodpowiednim? Co potrafi pani powiedzieć? – Krzysztof, nie bawiąc się w dyplomację, szybko przeszedł do sedna.
Monika Adamska przez dłuższą chwilę wpatrywała się w zalane deszczem okno i w rozświetloną ogrodowymi lampami ciemność na tyłach szpitala. W końcu spojrzała Bugajowi prosto w oczy i lekko się zaczerwieniła.
– Nie wiem, czy powinnam o tym mówić… – zaczęła niepewnym głosem.
– Pani Moniko, nie muszę chyba pani przekonywać, jak ważny jest dla nas czas… Pani przyjaciółka wyszła z mieszkania w środku nocy i do tej pory nie nawiązała z nikim kontaktu. Czy kiedykolwiek wcześniej zdarzały jej się takie zniknięcia?
– Olce? Nigdy. Jak już mówiłam, była świetną matką, miała dobry kontakt z synem. Zresztą dobry, to chyba mało powiedziane. Oni rewelacyjnie się dogadywali. Chłopcy w jego wieku wolą już raczej spędzać czas z kolegami, ale Maciek nie miał nic przeciwko domowym wieczorom w towarzystwie Oli. Grali w karty, w szachy, oglądali filmy, razem gotowali. Maciek uwielbiał te ich kuchenne eksperymenty. Bywało, że następnego dnia Olka przywoziła nam do pracy usmażone przez niego naleśniki.
– A to coś, o czym przed chwilą nie bardzo chciała pani mówić, to…
– Tak, przepraszam. Gadam od rzeczy, podczas gdy ona… Chodzi o jej niedawny związek. Zresztą związek to chyba za dużo powiedziane. Wie pan, jak to jest – szpitalny romans, niby banalna sprawa. Miała być czysta zabawa, ale Olka się zakochała…
– W kimś stąd, z miejskiego?
– Tak, w lekarzu. Nazywa się Wiktor Trębacz, jest radiologiem. Spotykali się niedługo, góra cztery miesiące, ale Olka kompletnie straciła dla niego głowę. Zaczęła go namawiać na rozwód, bardzo chciała czegoś więcej niż te ich potajemne nocne spotkania w zabiegowym. Bywała namolna, naciskała go, a kiedy przestraszony jej zachowaniem zaczął się wycofywać, zagroziła, że o wszystkim powie jego żonie.
– Kiedy to było?
– Trochę już minęło. Ostatecznie przestali się widywać jakieś trzy miesiące temu, ale on wciąż jest na nią wściekły. Chociażby o to, że rozgadała o ich romansie pielęgniarkom.
– Chwaliła się, że sypia z żonatym? – zdziwił się Bugaj.
– Powiedzmy, że rzucała dość wymowne aluzje. Chciała się na nim zemścić, dowalić mu. Wiedziała, że dzięki temu jego żona prędzej czy późnej się dowie. W końcu „życzliwych” nie brakuje.
– I dowiedziała się?
– Nie wiem. Ale Wiktor niedawno zmienił pracę. Dojeżdża teraz do Szczecina, znalazł tam jakąś niezłą fuchę w jednej z prywatnych klinik. Żona pojechała z nim, ponoć właśnie wystawili na sprzedaż dom i przenoszą się tam na stałe.
– Myśli pani, że to on? Że mógłby zrobić jej krzywdę? Przyjechać nocą pod jej dom, wyciągnąć ją z mieszkania i zrobić coś złego?
– Nie wiem, naprawdę. Ale on bywa porywczy. Wszyscy świetnie pamiętają, jak pobił się z jednym z pielęgniarzy. Nie wiem, o co poszło, ale tamtemu chłopakowi założyli osiem szwów… Z drugiej jednak strony po co Wiktor miałby robić jej krzywdę? Boguśka, jego żona, to jedna z tych płytkich, wygodnych kobiet, które uwieszone na mężu finansowo i emocjonalnie, wiodą dostatnie życie, spędzając czas w galeriach handlowych i SPA. Wybaczyła mu, wyjechała za nim, zresztą jakie miała wyjście? Od lat nie pracowała, była na jego utrzymaniu…
– A ostatnio? Spotykała się z kimś?
– Olka? Tak, ale to były przelotne znajomości. Zraziła się do mężczyzn, zaczęła sobie wmawiać, że nie ma już ochoty na żadne bliższe relacje. Ale romansować nadal lubiła, jakby chciała pokazać całemu światu, że ona też potrafi się jeszcze dobrze bawić – Adamska uśmiechnęła się blado i dotknęła wiszącego na szyi złotego łańcuszka z okrągłą zawieszką. – Dostałam go od Oli na ostatnie urodziny – powiedziała cicho.
– Kiedy ostatnio panie rozmawiałyście?
– Nie wiem dokładnie, chyba jakoś w zeszłym tygodniu. Ostatnio raczej się mijałyśmy… Olka brała mnóstwo dyżurów, ja mam na głowie chorą mamę. Ale jakiś tydzień, może półtora wcześniej wybrałyśmy się razem na kawę. Aleksandra wyglądała na zmęczoną, ale na pewno nie dręczyło jej nic poważnego. Zauważyłabym, na tyle już ją przecież znam…
– Rozumiem, jestem wdzięczny za tę rozmowę. Na koniec zapytam o coś, co może panią zszokować – powiedział Bugaj, patrząc Adamskiej prosto w oczy. – Czy uważa pani, że Aleksandra mogła popełnić samobójstwo?
– Samobójstwo? Boże drogi, nie! Czemu miałaby się zabijać? Zostawił ją mąż, wielkie mi coś. Nie ją pierwszą i nie ostatnią. Miała przecież nastoletniego syna, kochała go!
– To chyba nie jest takie oczywiste. Ludzie z depresją…
– Olka nie miała depresji! W życiu nie widziałam, żeby zażywała jakieś prochy na poprawę nastroju, chociaż sama czasem coś łykam.
– To, że niczego nie zażywała, jeszcze o niczym nie świadczy.
– Ola nie miała depresji – powtórzyła Monika Adamska z naciskiem. – Przepraszam, wzywają mnie na pager.
– Dziękuję za rozmowę. Proszę dać mi znać, gdyby przyszło pani do głowy coś istotnego – poprosił Krzysztof Bugaj, kiedy się żegnali.
Skinęła głową i energicznym krokiem ruszyła w stronę windy.
Bugaj przez krótką chwilę śledził ją wzrokiem, w końcu pchnął wiodące na klatkę schodową drzwi i wyszedł na drugie piętro. Rano Iwona nie chciała z nim rozmawiać, ledwo odpowiedziała na jego powitanie. Czuł jednak, że jego wizyta ją ucieszy. Kiedy wszedł do sali chorych, spała.
– Bidula przepłakała całe popołudnie – szepnęła leżąca na sąsiednim łóżku młoda ruda kobieta w błękitnej nocnej koszuli. – Pewnie marzyli państwo o dziecku, czekali, a tu taki dramat – dodała…
Krzysztof zacisnął usta i skinął głową na tak. Szumiało mu w skroniach i zaschło w gardle, najgorsze były jednak wyrzuty. Wciąż czuł się podle, ale nie potrafił się oszukiwać. Świetnie wiedział, że poronienie Iwony w dużej mierze było mu na rękę.
– Pójdę już – powiedział.
– Niech pan zostanie, posiedzi przy niej – zasugerowała ruda z nadzieją w głosie.
Zerknął na jej szafkę – czekoladki, kwiaty, książka… Z pewnością odwiedzał ją ktoś, komu nie była obojętna…
– Do widzenia – rzucił, ruszając w stronę drzwi.
Ruda wyglądała na zdziwioną, ale nawet słowem nie skomentowała jego zachowania. Zbiegając ze schodów, pomyślał, że powinien chociaż na moment odwiedzić sąsiadkę. Mieszkająca w kamienicy Iwony pani Róża od rana zajmowała się Matyldą. Biorąc pod uwagę, że była w podeszłym wieku, wypadałoby zapytać, czy czegoś nie potrzebuje. Z drugiej jednak strony nie miał najmniejszej ochoty na żadne pogawędki, więc wsiadł do samochodu i pomimo zmęczenia, wrócił na komendę. W razie czego pani Róża ma przecież mój numer, pocieszył się, szybko zapominając o sprawie.