- W empik go
Martwe sezony. Osiem opowiadań - ebook
Martwe sezony. Osiem opowiadań - ebook
„Martwe sezony” to zbiór ośmiu opowiadań subtelnie połączonych motywami śmierci oraz relacji międzyludzkich. Zebrane teksty traktują przede wszystkim o rozpadzie: wartości, związku, rodziny i podskórnego, niemal nienamacalnego lęku, jaki temu towarzyszy. Bohaterowie pozornie podejmują decyzje, lecz zamknięci w pewnych ramach mają ograniczony wpływ na swoje życie. Czy wszystkich czekają martwe sezony?
„Ośrodek wypoczynkowy”. Właściciel ośrodka wypoczynkowego wyczekuje końca wakacji, gdyż wtedy do jego życia wkracza z nicości tajemnicza Atanazja. Kim jest? Wytworem jego wyobraźni? Kimś rzeczywistym?
„Ksiądz Wiktor”. Proboszcz niewielkiej parafii wybiera się… na tamten świat. Wszystko przez gosposię, którą nawiedza we śnie ciotka, mająca specyficzny sposób komunikowania się z żywymi.
„Biznes to biznes”. Dwóch przyjaciół organizuje specyficzną formę wypoczynku dla spragnionych mocnych wrażeń turystów, którzy mogą zamieszkać w… obozie koncentracyjnym.
„Ada”. Trzydziestokilkulatek, uwikłany w związek z przymusu, zakochany w nastolatce.
„Sztuka rozpadu”. Małżeństwo z wieloletnim stażem wyjeżdża na wakacje. Czy uda im się uratować małżeństwo?
„O”. To mógł być piękny romans – zaczyna swoją historię bohater opowiadania. Dlaczego zatem to nie był piękny romans?
„Morze mroku”. Młody, pełen życia dziennikarz traci wzrok. Co z jego małżeństwem? Czy rzeczywiście można pogodzić się z tym, czego nie widać? Sugestywne opisy rzeczywistości „widzianej” przez pozbawioną nagle zmysłu wzroku osobę.
„Martwy sezon”. Ojciec dziewczynki, która zaginęła podczas wakacji przyjeżdża do ośrodka, w którym doszło do tragedii, by odebrać sobie życie.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8166-080-8 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
1
Choćbym bardzo chciał, niestety, niczym się nie różnię od innych ludzi – tak jak oni na coś czekam i ten stan rytmizuje moje życie. Z tym, że kiedy większość z nich nie może się doczekać życia wiecznego lub innych wiekopomnych wydarzeń, moje czekanie wydaje się być bardziej prozaiczne, by nie powiedzieć, zawstydzająco nijakie. Co roku z niecierpliwością odliczam bowiem dni do końca września, kiedy to ostatni goście opuszczają mój ośrodek wypoczynkowy. A kiedy wiem, że to już, że oto ten dzień następuje, świadomy ich nieuchronnego wyjazdu, przymykam oko na przedłużającą się dobę hotelową, znoszę cierpliwie opieszałe pakowanie, psa załatwiającego się pod krzakiem malin, płaczące dziecko. Uśmiechnę się nawet, psa pogłaszczę, do dziecka zagadam… A potem żegnają się, jakbyśmy byli dobrymi znajomi, choć przebywali tutaj zaledwie parę dni, i obiecują, że w przyszłym roku przyjadą na dłużej, ale nigdy nie przyjeżdżają. Goście wrześniowi nigdy nie przyjeżdżają po raz drugi, a co dopiero po raz trzeci czy czwarty. Nie oznacza to jednak, że stałych klientów nie mam, że nie zdarzają się tacy, co przyjeżdżają od lat, rok w rok. Jednym z nich jest Janusz. Ile lat już się znamy? Trudno policzyć. Janusz przyjeżdżał do mojego ośrodka, gdy jeszcze nie był mój, a ojca. Oboje byliśmy wówczas dziećmi, więc się zaprzyjaźniliśmy. Ja spędzałem w ojcowym ośrodku całe wakacje, a i on na coraz dłużej przyjeżdżał z rodzicami i siostrą. Początkowo na tydzień, później na dwa, a gdy mieliśmy już po naście lat, rodzina Janusza wyjeżdżała, a on zostawał ze mną aż do końca sierpnia.
Z lat mojej młodości żałuję tylko jednego – że nigdy nie próbowałem umówić się z siostrą Janusza, Agnieszką. Dojrzewała razem z nami i nim się obejrzałem z młodszej od nas o rok dziewczynki z nierówno splecionymi kucykami, zamieniła się w kobietę. Piękną kobietę zresztą. Chyba za dobrze mnie znała, by traktować poważnie. Nigdy też nie zdecydowała się zostać w ośrodku na dłużej. Ja oczywiście udawałem, że jej wyjazdy w ogóle mnie nie przejmują, ale tak naprawdę było inaczej i każdy śledziłem zza dorodnej wierzby. Patrzyłem, jak dziewczyna wsiada do samochodu, jak nikną w jego wnętrzu jej opadające kosmykami na twarz włosy, szyja, ramiona, a później, na parkingu przed bramą wjazdową, pozostaje jedna stopa, która z gracją odrywa się od ziemi; wpierw piętą, następnie sprężystymi paluszkami ukrytymi w kolorowych czółenkach i na końcu jej dłoń zamyka delikatnie drzwi… Dam sobie rękę uciąć, że właśnie w ten sposób wsiadała do samochodu przy każdym odjeździe.
Po raz ostatni obserwowałem jej wyjazd mając bodajże osiemnaście lat… i więcej się nie pojawiła. Janusz przyjeżdżał jeszcze przez dwa lata, opowiadając mi niby mimochodem, że poznała chłopaka i właśnie z nim zdecydowała się spędzić wakacje ku niezadowoleniu rodziców, lecz przy ich wyrozumiałej zgodzie, że ich związek rozkwita, a później i Janusz przestał przyjeżdżać. Utrzymywaliśmy jednak ze sobą przez cały czas kontakt. Zajęły nas studia, pierwsze kontakty z kobietami, nowe przyjaźnie funta kłaków warte, a później na chwilę zamilkliśmy, by spotkać się w wieku niemal trzydziestu lat. To był zupełny przypadek. Janusz spędzał tutaj swoje pierwsze małżeńskie wakacje, a ja zaczynałem zajmować się ośrodkiem przejmując go od niedomagającego zdrowotnie ojca. Od tego roku spotykamy się co sezon, od piętnastu lat.
A Agnieszka? Wyszła za tamtego mężczyznę i urodziła mu troje ślicznych dzieci. Janusz co roku pokazuje mi jej zdjęcia w telefonie. Na każdym się uśmiecha. Jest szczęśliwa, a ja duszę diabłu bym zaprzedał, by zginęła w jakimś wypadku lub zmarła na jakąś śmiertelną chorobę. Jak Boga kocham, duszę diabłu bym zaprzedał.
2
Wiele osób przewinęło się przez mój ośrodek. Bogatych, biednych; młodych, starych; w tajemnicy, jawnie; małżeństw, par, zarówno hetero, jak i homoseksualnych. Trudno byłoby wszystkich zliczyć i zapamiętać, ale niektórzy szczególnie zapadli mi w pamięci…
… tak jak dwoje piętnastolatków, którzy uciekli z domów, bo rodzice nie zgadzali się na ich wspólny wakacyjny wyjazd. Zacumowali u mnie na ponad trzy tygodnie. Media trąbiły o ich zniknięciu, ale ja nie miałem zamiaru psuć im kanikuły. Nawet jeśli ich miłość byłaby tak silna, by przetrwać opór rodziców i doprowadzić do ślubu, po nim nic nie byłoby takie samo i kto wie, czy czasem właśnie te trzy tygodnie nie byłyby jedynym, co w życiu przeżyli. Świadomie zatem nie ujawniałem ich miejsca pobytu. Sumienie zmusiło mnie jedynie do przejechania kilkunastu kilometrów, by wysłać rodzicom tej zakochanej dwójki krótki, wydrukowany list, w którym gwarantowałem, że wszystko z nimi w porządku.
Zazdrościłem im odwagi. Dla tej odwagi właśnie przedłużałem ich pobyt, odmawiając kolejnym klientom, nawet tym, którzy zarezerwowali domek z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem. Byli tego warci. W wieku piętnastu lat byli tego warci. Patrzyłem z zazdrością na ich młode ciała, gdy leżeli nad stawem. Jej niedojrzałe piersi kryły się całe w staniku nie mogąc się doczekać dotyku, a trochę krzywe nogi i wręcz przeraźliwie chudy brzuch łapały niecierpliwie promienie lipcowego słońca. Nie była szczególnie ładna. To na pewno. Ani ładna, ani zgrabna, a jednak on ją kochał. Może dlatego, że była pierwszą, która spojrzała na niego łaskawie? Może dlatego, że była pierwszą, która nachyliła ku niemu usta? A może dlatego, że była pierwszą, którą on zauważył? Właśnie w jej obecności nastąpił przebłysk świadomości seksualnego istnienia i odtąd żadna inna nie miała dla niego wartości? Czasem tak właśnie się zdarza…
Odjechali po trzech tygodniach. Zabrakło im pieniędzy. To znaczy pieniędzy zabrakło im wcześniej, ale dla mnie nie stanowiło to problemu. Nie pieniądze wszak w życiu są najważniejsze. Przed wyjazdem dziękowali mi za gościnę i przychylność, postanowili jednak wrócić do rodziców. Zawiedli mnie. Jeżeli kiedyś się rozstali, a rozstali się na pewno, bez względu na trzy tygodnie wiecznej miłości, bez względu na jej rozchylone krzywe nogi i bez względu na jego tłumiące zdrowy rozsądek pożądanie… więc jeżeli kiedyś się rozstali, a rozstali się na pewno, to właśnie w dniu, w którym zdecydowali się wrócić do rodziców, coś między nimi pękło po raz pierwszy.