Mary Poppins otwiera drzwi - ebook
Mary Poppins otwiera drzwi - ebook
Opowieść o najsłynniejszej niani świata i o dzieciach z Czereśniowej 17 – w nowym przekładzie Marcina Mortki i z oryginalnymi ilustracjami Mary Shepard.
Pod Numerem Siedemnastym wszystko idzie nie tak. Zrozpaczona Pani Banks zastanawia się nawet, czy nie posłać po Eulalię Andrzejek, przerażającą guwernantkę jej męża! Lecz wtedy, podczas puszczania sztucznych ogni w parku, z nieba sfruwa maleńka iskra: to Mary Poppins! Za jej sprawą dzieci poznają historię Kota, Który Patrzył Na Króla, biorą udział w Święcie Przypływu, a w chwili, która dzieli Stary Rok od Nowego, zawierają znajomość z Robinsonem Crusoe i Piętaszkiem. Janka i Michałek wiedzą już jednak, że Mary znów ich zostawi, gdy drzwi się otworzą. O które drzwi chodzi…? I czy można przez nie wrócić?
P.L. Travers – australijska pisarka i poetka pochodzenia brytyjskiego urodzona jako Helen Lyndon Goff. W młodości była również obiecującą aktorką szekspirowską oraz dziennikarką. Zainteresowana mistycyzmem, przez pewien czas należała do zwolenników Georgija Iwanowicza Gurdżijewa, ormiańskiego przywódcy duchowego i filozofa. Sławę przyniosło jej osiem książek o Mary Poppins, z których już pierwsza spotkała się z uznaniem krytyków literackich i czytelników na całym świecie. Seria „Mary Poppins” szybko weszła do kanonu literatury dziecięcej, choć sama Pamela Lyndon Travers twierdziła, że nie pisze z myślą o dzieciach. Jej bohaterkę – nieuprzejmą i apodyktyczną, lecz obdarzoną czarodziejskimi mocami i wnoszącą magię w życie swoich podopiecznych – często porównywano do równie „niegrzecznego” Piotrusia Pana.
Mary Shepard – brytyjska ilustratorka książek dla dzieci najbardziej znana z serii książek P.L. Travers o Mary Poppins. Była córką malarki Florence Chaplin oraz ilustratora Ernesta Howarda Sheparda, twórcy wizerunku Kubusia Puchatka. Gdy E.H. Shepard odmówił zilustrowania książki Travers z powodu nadmiaru obowiązków, pisarka przypadkiem ujrzała kartkę bożonarodzeniową autorstwa dwudziestokilkuletniej Mary, absolwentki Slade School of Fine Art, i doceniła jej styl, w którym zobaczyła „radosną niedoskonałość, pozbawioną naiwności niewinność i… zdolność do dziwienia się światu”. Tak się rozpoczęła pisarsko-ilustratorska współpraca, która trwała od 1934 do 1988 roku.
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-10-13912-2 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PIĄTY LISTOPADA
Trwał jeden z owych chłodnych, ponurych poranków, które przypominają, że zima już za pasem. Ulicą Czereśniową zawładnęły cisza i bezruch. Nad parkiem niczym cień wisiała mgła. Wszystkie domy wyglądały dokładnie tak samo, otulone szarym welonem. Maszt flagowy Admirała Buma, z lunetą na szczycie, całkiem znikł.
Mleczarz, który skręcił w uliczkę, ledwie widział drogę.
– Mleko przy burcie! – zawołał przed drzwiami Admirała, ale jego własny głos zabrzmiał tak dziwnie, że się wystraszył. – Lepiej pójdę do domu i zaczekam, aż zmieni się pogoda – powiedział do siebie. – Ejże! Patrz, jak idziesz! – zawołał, gdy z mgły nagle wyłoniła się jakaś postać i trąciła go w ramię.
– Brr, brr, brr – przemówiła postać.
– Och, to ty! – westchnął Mleczarz z ulgą.
– Brr, brr! – oznajmił ponownie Kominiarz, którzy trzymał szczotki na wysokości twarzy, by jego wąsy nie zwilgotniały od mgły.
– Wcześnie dziś w pracy, co? – spytał Mleczarz.
Kominiarz wskazał kciukiem dom Panny Skowronek.
– Musiałem wyczyścić kominki przed śniadaniem jej psów. Żeby się przypadkiem nie rozkaszlały od sadzy – wyjaśnił.
Mleczarz roześmiał się nieuprzejmie, co robili wszyscy, gdy ktoś wspominał pieski Panny Skowronek. Wokół nadal wiły się pasma mgły, a na ulicy nie było nic słychać.
– Uff! – Mleczarz zadrżał. – Od tej ciszy aż ciarki mnie przechodzą!
I wtedy nagle ulica się przebudziła. Z któregoś domu niespodziewanie buchnął dziki ryk, a po nim rozległ się tupot wielu stóp.
– To pod Numerem Siedemnastym – odgadł Kominiarz. – Wybacz, stary druhu, ale chyba mnie tam potrzebują.
Ostrożnie ruszył w kierunku furtki i wszedł na ścieżkę ogrodową.
A w domu Pan Banks miotał się po korytarzu, kopiąc meble.
– Dłużej tego nie zniosę! – krzyknął i zamachał dziko rękoma.
– Ciągle to powtarzasz! – zawołała Pani Banks. – A może byś chociaż powiedział, o co właściwie chodzi?
Spoglądała na męża bardzo zaniepokojona.
– O wszystko! – wrzasnął jej małżonek. – Spójrz tylko na to!
Wysunął prawą stopę i zamachał nią.
– I na to!
Powtórzył ten sam ruch lewą stopą.
Pani Banks uważnie przyjrzała się nogom męża. Była krótkowidzem, a poza tym do korytarza również przeniknęła mgła.
– Cóż, ja… Ja chyba nie dostrzegam niczego złego… – zaczęła nieśmiało.
– Pewnie, że nie! – parsknął sarkastycznie Pan Banks. – Bo oczywiście tylko mi się wydaje, że Robercik dał mi jeden but czarny, a drugi brązowy. To tylko moja bujna wyobraźnia!
I znów zaczął wysuwać do przodu raz jedną stopę, raz drugą.
– Och! – pospiesznie rzuciła Pani Banks, gdyż teraz widziała już wyraźnie, w czym rzecz.
– Och?! To samo usłyszę od Robercika, gdy dziś wieczorem powiem mu, że został zwolniony!
– To nie jego wina, Tatusiu! – zawołała Janka ze schodów. – Przez tę mgłę nic nie widać! A poza tym wiesz, że on ostatnio na nic nie ma siły…
– Jakoś starcza mu sił, by zamienić moje życie w koszmar – stwierdził ze złością Pan Banks.
– Lekarz kazał mu odpoczywać – przypomniał Michałek, zbiegając po schodach za siostrą.
– I wnet odpocznie, jak go wyrzucę – obiecał Pan Banks, podnosząc teczkę. – Ech, a kiedy ja odpocznę? Czasem myślę o tych wszystkich rzeczach, które mógłbym robić, gdybym się nie ożenił. Może mieszkałbym teraz w jaskini? A może podróżowałbym dookoła świata?
– A co my byśmy wówczas robili? – spytał Michałek.
– Troszczylibyście się o siebie sami i dobrze by wam to zrobiło. Gdzie mój płaszcz?
– Już go włożyłeś, Jerzy – powiedziała potulnie Pani Banks.
– A jakże! – burknął Pan Banks. – Mam go na sobie. Mój płaszcz z jednym jedynym guzikiem. Ale dla MNIE to aż nadto, nieprawdaż? Czy zasłużyłem na coś więcej? Przecież jestem tylko człowiekiem, który Płaci Rachunki! Nie wrócę na kolację.
Dzieci jęknęły z żalem.
– Ale dziś jest Święto Prochowe! – zaprotestowała Pani Banks. – A tobie tak dobrze wychodzi puszczanie fajerwerków!
– W moim życiu nie ma żadnych fajerwerków! – wykrzyknął Pan Banks. – Od rana do wieczora nic, tylko kłopoty! Nie będzie świętowania!
Strząsnął dłoń żony z ramienia i wypadł na zewnątrz.
– Daj grabę, człowieku! – zawołał przyjaźnie Kominiarz, gdy Pan Banks wpadł na niego. – Trzeba uścisnąć dłoń Kominiarzowi! To na szczęście!
– Z drogi! – zawołał dziko Pan Banks. – Z drogi! Nic mi dziś nie pomoże!
Kominiarz spoglądał za nim przez moment, a potem uśmiechnął się pod nosem i zadzwonił do drzwi.
– On nie mówił poważnie, prawda? Chyba WRÓCI do domu na fajerwerki? – Janka i Michałek ciągnęli Matkę za suknię.
– Och, nie mogę wam niczego obiecać, dzieci – westchnęła Pani Banks i zerknęła na swoją twarz w lustrze.
„Chudnę – pomyślała. – Jeden z moich dołeczków całkiem znikł, a drugi stracę za moment. Już nikt na mnie nie spojrzy. A wszystko to JEJ wina!”
Oczywiście miała na myśli Mary Poppins, nianię swoich dzieci. Dopóki Mary była w domu, sprawy szły gładko, ale odkąd ich opuściła – nagle i bez słowa ostrzeżenia – Banksowie wciąż wpadali Z Deszczu Pod Rynnę.
„Zostałam sama – pomyślała z żalem Pani Banks. – Z pięciorgiem dzieci i bez pomocy. Dawałam ogłoszenia do gazet, rozpytywałam wśród przyjaciół, ale na próżno. Jerzy z dnia na dzień staje się coraz bardziej poirytowany, Ania ząbkuje, a Janka, Michałek i Bliźnięta są nieprawdopodobnie niegrzeczni. O Podatku Dochodowym nawet nie wspomnę…”
Patrzyła, jak jej łza spływa tam, gdzie kiedyś znajdował się dołeczek.
– No trudno – podjęła decyzję. – Będę musiała wezwać Pannę Andrzejek.
Cała czwórka Banksów podniosła krzyk, a w pokoju dziecięcym zapłakała Ania. Panna Andrzejek była kiedyś Guwernantką ich Ojca i wiedzieli, że jest przerażająca.
– Słowem się do niej nie odezwę! – zawołała rozzłoszczona Janka.
– A ja napluję jej na buty! – zagroził Michałek.
– Nie, nie! Ja nie chcę! – zawodzili z rozpaczą Jasio i Basia.
Pani Banks przycisnęła dłonie do uszu.
– Dzieci, litości! – zawołała z rozpaczą.
– Przepraszam – odezwała się służąca Helcia i dotknęła ramienia pani domu. – Kominiarz przyszedł, żeby wyczyścić kominek w salonie. Ale ostrzegam, dzisiaj mam Wychodne! Nie będę po nim sprzątać!
Wydmuchała nos głośno, jakby grała na trąbce.
– Jestem! – zawołał Kominiarz, który wtargnął już do środka, ciągnąc za sobą torby i szczotki.
– A to co?! – wrzasnęła Pani Halinka, nadbiegając z kuchni. – Kominiarz? Przecież dziś pieczemy! Nie ma mowy! Bardzo mi przykro, ale jeśli ten dzikus wlezie do kominka, więcej mnie tu pani nie zobaczy.
Pani Banks rozejrzała się wokół z rozpaczą.
– Ależ ja go wcale nie wzywałam! – powiedziała. – Nie wiedziałam nawet, że kominek wymaga czyszczenia!
– Kominek zawsze się cieszy, gdy ktoś go wysprząta! – oznajmił Kominiarz i wszedł do salonu, gdzie zaczął rozkładać swoją płachtę.
Pani Banks spojrzała nerwowo na Panią Halinkę.
– Może Robercik mógłby pomóc… – zaczęła.
– Robercik śpi w schowku na miotły, owinięty pani najlepszym szalem! I nic go nie obudzi, może z wyjątkiem Trąb Anielskich na Sądzie Ostatecznym – stwierdziła kucharka. – A więc proszę o wybaczenie, ale idę się pakować. Ajaj, puść mnie, barbarzyńco! – zawołała, bo Kominiarz złapał jej rękę i potrząsnął nią z energią.
Po chwili na twarzy Pani Halinki pojawił się niechętny uśmiech.
– No dobrze… ale niech mi to będzie pierwszy i ostatni raz! – oświadczyła pogodnie, po czym zeszła po kuchennych schodach.
Wtedy Kominiarz odwrócił się z szerokim uśmiechem do Helci.
– Nie dotykaj mnie, brudasie jeden! – wrzasnęła służąca z przerażeniem, ale Kominiarz złapał jej dłoń i potrząsnął mocno, a wówczas i ona zaczęła się uśmiechać.
– Tylko nie nanieś mi brudu na dywan! – ostrzegła go i wróciła do swoich obowiązków.
– Teraz wy! – Kominiarz zwrócił się do dzieci. – Graba! To przyniesie wam szczęście!
Uścisk dłoni Kominiarza pozostawił brudny ślad na każdej małej rączce, ale wszystkie dzieci nagle poczuły się lepiej. W końcu mężczyzna wyciągnął rękę do Pani Banks, a gdy ta uścisnęła jego ciepłe czarne palce, niespodziewanie poczuła przypływ odwagi.
– Musimy zrobić, co w naszej mocy, kochani – oznajmiła. – Jeszcze raz zamieszczę ogłoszenie, że szukam opiekunki do dzieci, i może wszystko dobrze się skończy.
Janka i Michałek westchnęli z ulgą. Ucieszyli się, że ich Matka porzuciła pomysł posłania po Pannę Andrzejek.
– A co pan robi, kiedy to PANU potrzeba szczęścia? – spytała Janka, idąc za Kominiarzem do salonu.
– Och, wtedy sam sobie ściskam grabę! A co! – odparł ten z humorem i wepchnął szczotkę w głąb komina.
Dzieci przez cały dzień przyglądały się jego pracy i kłóciły się, kto ma podawać szczotki. Raz na jakiś czas przychodziła też Pani Banks, by ponarzekać na hałas i ponaglić Kominiarza. Za oknami zaś niestrudzenie pełzła mgła, tłumiąca wszelkie odgłosy ulicy. Przepadły gdzieś wszystkie ptaki z wyjątkiem starego łysiejącego Szpaka, który zerkał przez szczeliny w żaluzjach, jakby kogoś szukał.
W końcu Kominiarz wygramolił się z kominka i uśmiechnął do swojego dzieła.
– Bardzo dziękuję! – zawołała szybko Pani Banks. – Na pewno chce się pan teraz jak najprędzej spakować i pójść do domu…
– Nie ma pośpiechu – rzekł Kominiarz. – Obiad jem dopiero o szóstej i muszę sobie czymś wypełnić całą godzinę…
– Ale przecież nie tutaj! – wykrzyknęła z przerażeniem Pani Banks. – Muszę wysprzątać to miejsce, zanim mąż wróci do domu.
– Wiesz pani co? – odezwał się spokojnie Kominiarz. – Jeśli znajdą się tu jakieś fajerwerki, mogę zabrać dzieciaki do parku i sobie z nimi postrzelać. Pani trochę odpoczniesz, a ja będę miał kupę radochy. Od małego po prostu przepadam za fajerwerkami!
Dzieci aż pisnęły z zachwytu, a Michałek podbiegł do okna i uniósł żaluzję.
– O, patrzcie tylko, co się stało! – zawołał z tryumfem.
Na ulicy Czereśniowej zaszła bowiem wielka zmiana. Zimna, szara mgła ustąpiła, a w oknach zapaliły się ciepłe, łagodne światła. Nad dachami na zachodnim niebie malowały się piękne różowe refleksy wieczornego słońca.
– Nie zapomnijcie płaszczyków! – zawołała Pani Banks za dziećmi, a sama ruszyła do szafki pod schodami i wyciągnęła stamtąd paczkę o nieregularnym kształcie.
– Proszę – szepnęła do Kominiarza. – I niech pan uważa na iskry!
– Iskry? – zdziwił się Kominiarz. – Iskry, pani szanowna, to moja Specjalność. Wolę je od sadzy!
Dzieci skakały wokół niego jak małe pieski, gdy szedł w stronę furtki, a Pani Banks przycupnęła na dwie minutki na krześle. Szpak przyglądał jej się przez moment, a potem pokręcił łebkiem z dezaprobatą i odleciał.
Zapadał już zmierzch, gdy przeszli na drugą stronę ulicy. Przy ogrodzeniu wokół parku Bert, zwany również Panem Zapałką, rozkładał właśnie swoje rzeczy. Zapalił świeczkę jedną ze swych zapałek, po czym przystąpił do rysowania na chodniku. Zauważył dzieci wbiegające przez bramę do parku i pozdrowił je wesołym skinieniem.
– Gdzie by tu zacząć… – marudził Kominiarz. – Jakiś pusty trawnik by się przydał…
– Wykluczone! – odezwał się ktoś za jego plecami. – Park zamyka się o wpół do szóstej!
Z półmroku wyłonił się Strażnik Parku, najwyraźniej w wojowniczym nastroju.
– Ale to przecież Święto Prochowe! Piąty listopada! – zaprotestowały dzieci.
– Zasady to zasady – odparł Strażnik. – A dla mnie każdy dzień jest taki sam.
– Dobrze, to gdzie możemy puszczać fajerwerki? – zapytał niecierpliwie Michałek.
W oczach mężczyzny pojawił się chciwy błysk.
– Macie fajerwerki? – spytał rozgorączkowany Strażnik. – Czemu nic nie powiedzieliście?
Wyrwał paczkę Kominiarzowi i zaczął odwiązywać sznurek.
– Zapałki! – ciągnął, sapiąc z podekscytowania. – Potrzeba nam zapałek!
– Proszę – odezwał się cicho Pan Zapałka, który wszedł za dziećmi do parku i stał teraz za nimi z zapaloną świeczką.
Strażnik Parku wreszcie otworzył paczkę i wszyscy ujrzeli wiązkę sztucznych ogni.
– Ale one są NASZE! – przypomniał mu Michałek.
– Och, oczywiście! Pozwólcie jednak, że wam pomogę! – odparł Strażnik. – Nie robiłem tego od czasu, gdy byłem małym brzdącem!
Nie czekając na niczyją zgodę, podpalił parę petard świeczką Pana Zapałki. Pociągnęły za sobą syczące strugi ognia, po czym jedna po drugiej zaczęły wybuchać. Bum! Bum! Bum! Potem Strażnik pochwycił koło ogniste i zatknął je na gałęzi. Kręgi światła wirowały, sypiąc naokoło mrowie iskier, co tak Strażnika rozochociło, że nic nie mogło go już powstrzymać. Jak oszalały odpalał jeden fajerwerk za drugim. Sztuczne ognie strzelały z pokrytego rosą trawnika, rozkwitały na niebie i opadały jako złocisty deszcz, inne eksplodowały feerią kolorów, majestatycznie płynęły ku niebu bądź wijąc się, przemykały między gałęziami. Dzieci podskakiwały, piszczały i krzyczały, a Strażnik uwijał się między nimi niezmordowanie, pochłonięty zabawą. Pan Zapałka stał zaś w milczeniu pośród huku i rozbłysków, a płomień jego świecy nawet się nie zachwiał, gdy co rusz odpalano od niego kolejne lonty.
– Ha, ha! – zawołał Strażnik, który aż ochrypł od wiwatów. – Pora na największe rakiety!
W paczce, którą Kominiarzowi wręczyła Pani Banks, nie pozostało już nic poza trzema długimi, czarnymi pociskami na kijkach.
– Jeszcze czego! – zaprotestował Kominiarz, gdy Strażnik Parku porwał wszystkie trzy. – Trzeba się podzielić! Tak jest sprawiedliwie!
Wręczył mu jedną rakietę, a pozostałe dwie zatrzymał dla siebie i dzieci.
– Z drogi! Z drogi! – zawołał Strażnik z ważną miną. Podpalił lont i wetknął kijek w ziemię.
Skwiercząca iskra wędrowała wzdłuż lontu, zamieniając go w złotą nić, aż dotarła na miejsce, a wtedy rakieta z łoskotem wzbiła się ku niebu. Wznosiła się coraz wyżej i wyżej, i w końcu dzieci usłyszały odległy huk. Rakieta przeobraziła się w rój czerwonych i błękitnych gwiazd, które zaczęły opadać w stronę parku.
– Och! – zawołały dzieci.
– Och! – wykrzyknął Kominiarz, bo trudno powiedzieć coś innego, gdy rakieta zmienia się w rój gwiazd.
Wreszcie nadeszła jego kolej. Blask świeczki rozjaśnił brudną od sadzy twarz Kominiarza. Rozległ się syk, potem grzmot, a po niebie rozsypały się biało-zielone gwiazdy podobne do czaszy wielkiego jaśniejącego parasola.
Wszyscy zgromadzeni znów krzyknęli:
– Och!
Po czym westchnęli z radości i uniesienia.
– Nasza kolej! – zawołali Janka oraz Michałek i trzęsącymi się dłońmi podpalili lont. Wepchnęli kijek w ziemię i zrobili parę kroków w tył, by przyjrzeć się startowi.
Złocisty płomień mknął po loncie, aż rozległ się świst i rakieta skoczyła ku niebu. Z melodyjnym gwizdem pomknęła ku gwiazdom.
Janka i Michałek wstrzymali oddechy, czekając, aż eksploduje, i w końcu z oddali dobiegł ich cichy, niewyraźny pomruk.
„Teraz będą gwiazdy!” – pomyśleli oboje, ale – niestety! – nic się nie wydarzyło.
– Och! – westchnęli znów wszyscy, choć tym razem nie z radości, lecz z rozczarowania.
Z trzeciej rakiety nie wystrzeliły bowiem żadne gwiazdy i dzieci nie widziały nic poza ciemnością i pustym niebem.
– Popsuta była i tyle – orzekł Kominiarz. – Niektóre po prostu nie wybuchają i nic się na to nie poradzi. Dobra, chodźcie już do domu. Nie ma sensu tak stać i się gapić. Nic już się nie wydarzy.
– Zamykamy! Proszę wszystkich o opuszczenie parku! – zawołał Strażnik bardzo ważnym tonem.
Michałek i Janka nie zwracali jednak na niego uwagi. Stali i patrzyli w górę, trzymając się za ręce. Ich jaśniejące nadzieją oczy wypatrzyły bowiem coś, czego nikt inny nie dostrzegł. Wysoko na niebie unosiła się i kołysała malutka iskierka. Cóż to mogło być? Z pewnością nie sama rakieta, gdyż ta musiała się wypalić już dawno temu.
„I to na pewno nie gwiazda – pomyśleli. – Przecież ta iskra się porusza”.
– Może to jakiś szczególny rodzaj rakiety, który strzela tylko jedną iskrą? – spytał Michałek.
– Może – odpowiedziała półgłosem Janka, wpatrzona w drobne światełko.
Nadal spoglądali w niebo. Nie chcieli spuścić iskierki z oczu, póki ta nie zgaśnie. Ona jednakże ku ich zdziwieniu robiła się coraz większa i większa.
– Dalej, ruszamy! – ponaglił rodzeństwo Kominiarz, a Strażnik znów zawołał:
– Zamykamy!
Ale dzieci czekały, a iskra stawała się coraz wyraźniejsza i jaśniejsza. Naraz Janka wciągnęła gwałtownie powietrze, a Michałek aż sapnął.
„Czy to możliwe? – pytali się wzrokiem. – Czy to może być…?”
Iskra opadała, wydłużała się i rozszerzała, aż nabrała kształtów jednocześnie osobliwych i tak dobrze im znanych. Z rozrastającego się kręgu światła wyłoniła się bowiem postać w czarnym słomkowym kapeluszu i niebieskim płaszczu ze srebrnymi guzikami, trzymająca w jednej ręce coś, co przypominało torbę dywanikową, a w drugiej – nie do wiary! – parasolkę z rączką w kształcie papuziej główki.
Pan Zapałka za ich plecami krzyknął i przebiegł przez bramę parku. Niezwykła postać była już nad koronami bezlistnych drzew. Jej stopy dotknęły najwyższego konaru, po czym zaczęła schodzić między gałęziami. Zatrzymała się na moment na najniższej z nich, bez trudu łapiąc równowagę.
Janka i Michałek ruszyli ku niej biegiem, krzycząc z radości:
– Mary Poppins! Mary Poppins!
Śmiejąc się i płacząc, przypadli do jej nóg.
– Wre… Wreszcie wró… wróciłaś! – wyjąkał Michałek, który złapał Mary za starannie wypolerowany trzewik, ciepły, twardy i całkiem prawdziwy, a do tego pachnący pastą do butów.
– Wiedzieliśmy, że wrócisz! Z całego serca w to wierzyliśmy! – Janka chwyciła drugą nogę niani, ciągnąc ją za pończochę.
Mary Poppins uśmiechęła się nieznacznie, a potem spojrzała na dzieci bardzo surowo.
– Będę wam wdzięczna, jeśli zostawicie moje buty w spokoju! – warknęła. – To nie towary na Wyprzedaży Garażowej!
Strząsnęła ich dłonie i zeszła z drzewa. Jasio i Basia pędzili już ku niej po trawie, miaucząc jak kocięta.
– Wyjecie gorzej niż Stado Hien! – oznajmiła Mary Poppins, uwolniwszy się od mocno zaciśniętych piąstek. – Mogę spytać, co wy wyprawiacie? Dlaczego biegacie tak późno po parku, cali usmoleni?
Dzieci zaczęły pospiesznie wyciągać chusteczki i wycierać twarze.
– To moja wina, Panno Poppins – odezwał się przepraszającym tonem Kominiarz. – Żem czyścił ich kominek i tak jakoś wyszło.
– Tak jakoś wyszło? – prychnęła Mary Poppins. – Żeby czasem nie wyszło panu bokiem!
– Ale… Ale… Cototusięwyprawia! Sięwyprawiacototusię? – Strażnik Parku, któremu z zaskoczenia plątał się język, stanął im na drodze.
– Proszę mnie przepuścić! – powiedziała Mary Poppins i z wyniosłą miną odsunęła go na bok, popychając dzieci przed sobą.
– To już drugi raz! – stęknął Strażnik Parku, nagle odzyskując głos. – Najpierw ten latawiec, a teraz… Nie może pani robić takich rzeczy! Nie ma mowy! To wbrew prawu, a co więcej, wbrew naturze!
Gdy zamachał dziko ręką, Mary wykorzystała sytuację, by wsunąć mu w dłoń mały kartonik.
– A co to? – Strażnik obejrzał go uważnie, obracając przedmiot w dłoniach.
– Mój bilet powrotny – odpowiedziała spokojnie niania.
Janka i Michałek spojrzeli na siebie i pokiwali porozumiewawczo głowami.
– Bilet? Jaki bilet? Bilet to trzeba mieć, żeby wsiąść do autobusu! I… i do pociągu! A pani tu zeszła… Rety, sam nie wiem na czym! Skąd pani przybyła? Jak się tu pani dostała? Bardzo jestem ciekaw!
– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – powiedziała sztywno Mary Poppins i zepchnęła ze ścieżki Strażnika, który wpatrywał się w mały zielony bilet, jakby to był duch.
Szła w stronę bramy parkowej, a dzieci tańczyły i skakały wokół niej.
– Proszę o ciszę! – napomniała je ostro. – Skaczecie jak Stado Kangurów! A przy okazji: które z was bawiło się zapaloną świeczką?
Pan Zapałka dźwignął się z kolan.
– To ja ją zapaliłem, Mary – wyznał z zapałem. – Chciałem napisać dla ciebie…
Machnął dłonią i pokazał niedokończony napis na chodniku:
WITAJ Z POW
Mary Poppins uśmiechnęła się na widok kolorowych liter.
– Piękne powitanie, Bert – powiedziała cicho.
Pan Zapałka ujął dłoń w czarnej rękawiczce i spojrzał Mary z uczuciem w oczy.
– Zobaczymy się w czwartek? – spytał, a ona pokiwała głową.
– W czwartek, Bert – odparła, po czym smagnęła dzieci ostrym spojrzeniem. – Co to za ociąganie się! Naprzód, proszę! – rozkazała i popędziła je po chodniku w kierunku domu pod Numerem Siedemnastym.
Tymczasem Ania w pokoju dziecięcym wrzeszczała tak, że aż uszy puchły. Gdy dzieci otworzyły drzwi, Pani Banks właśnie biegła do niej korytarzem, wykrzykując słowa ukojenia. Na widok Mary Poppins aż usiadła na schodach.
– Czy to naprawdę ty, Mary? – sapnęła.
– Naprawdę, proszę pani – odparła Mary Poppins ze spokojem.
– Ale… Ale skąd się tu wzięłaś? – wyjąkała Pani Banks.
– Spadła z… – zaczął Michałek, lecz poczuł na sobie wzrok niani, a doskonale pamiętał, co ten wzrok oznacza. Zaciął się i zamilkł.
– Przychodzę z parku, proszę pani – powiedziała Mary Poppins z miną męczennicy.
– Dzięki Bogu! – szepnęła Pani Banks z głębi serca, a potem przypomniała sobie wszystko to, co wydarzyło się od chwili, gdy Mary Poppins ich opuściła.
„Nie mogę dać jej odczuć, jak ogromnie się cieszę! – pomyślała. – Bo będzie jeszcze bardziej zadzierać nosa niż zwykle”.
– Odeszłaś od nas bez słowa, Mary Poppins! – powiedziała wyniośle. – Myślę, że mogłabyś mnie powiadamiać, gdy zamierzasz zniknąć lub się pojawić. Nigdy nie wiem, na czym stoję.
– Nikt tego nie wie, proszę pani – rzekła Mary Poppins i spokojnie odpięła guziki rękawiczek.
– A ty, Mary? – zapytała Pani Banks ze smutkiem. – Ty też tego nie wiesz?
– Och, ONA dobrze wie! – zawołał śmiało Michałek, a niania obrzuciła go gniewnym spojrzeniem.
– Cóż, najważniejsze, że wróciłaś! – zawołała Pani Banks z ogromną ulgą, bo nie musiała już zamieszczać ogłoszenia w gazecie ani też posyłać po Pannę Andrzejek.
– Tak, proszę pani – odparła Mary Poppins. – A teraz proszę mi wybaczyć.
Z gracją przeszła obok Pani Banks i postawiła torbę dywanikową na poręczy schodów, a ta ze świstem wjechała na samą górę, po czym wskoczyła do pokoju dziecięcego. Potem Mary wyrzuciła w powietrze parasolkę, która rozłożyła się, jakby rozrzucała czarne skrzydła, i poleciała za torbą z papuzim wrzaskiem. Dzieci aż westchnęły ze zdumienia i odwróciły się ku Matce, by sprawdzić, czy i ona to widziała. Pani Banks jednakże pobiegła do telefonu.
– Kominek w salonie został wyczyszczony, na kolację będą kotlety jagnięce z groszkiem, a do tego wróciła Mary Poppins! – zawołała do słuchawki.
– Nie wierzę! – zatrzeszczał w odpowiedzi głos Pana Banksa. – Chyba muszę przekonać się o tym na własne oczy!
Pani Banks uśmiechnęła się uszczęśliwiona i odłożyła słuchawkę.
Mary Poppins weszła z godnością po schodach, a dzieci przemknęły obok niej i wbiegły do pokoju dziecięcego. Na półce nad kominkiem leżała już torba niani, a w kącie, tam gdzie kiedyś, stała parasolka z rączką w kształcie papuziej główki. Obie rzeczy wyglądały, jakby nigdy nie opuściły tego miejsca.
Ania, sina od płaczu, wierciła się w kołysce, aż zauważyła gościa. Spojrzała na Mary z zaskoczeniem i obdarzyła ją bezzębnym uśmiechem, a potem przybrała minę Niewinnego Aniołka i wpakowała sobie stópkę do buzi.
– Hmmm – burknęła ponuro Mary Poppins i odłożyła słomkowy kapelusz do papierowej torebki. Zdjęła płaszcz, powiesiła go na haczyku przy drzwiach, spojrzała na siebie w lustrze i nachyliła się nad torbą dywanikową, by ją otworzyć.
Torba okazała się pusta, jeśli nie liczyć zwiniętej Miarki.
– A to po co? – spytała Janka.
– Trzeba was zmierzyć – odparła Mary Poppins. – Chcę wiedzieć, jak bardzo urośliście.
– Nie musisz tego robić – powiedział Michałek z przekonaniem. – Urośliśmy wszyscy o pięć centymetrów. Tata nas zmierzył.
– Proszę się wyprostować! – rzekła spokojnie niania, ignorując jego słowa. Zmierzyła chłopca od stóp do głów i prychnęła głośno. – Powinnam się była domyślić – oznajmiła. – Miarka pokazuje, że wyrastasz na Wisusa i Ancymona.
Michałek otworzył szeroko oczy.
– Przecież na miarkach nie ma żadnych słów! – zaprotestował. – Tam są tylko liczby!
– Doprawdy? – spytała wyniośle Mary Poppins i podsunęła mu Miarkę pod nos.
Chłopiec ze zdumieniem odczytał słowa wypisane wielkimi błękitnymi literami:
WISUS I ANCYMON
– Och! – szepnął z przerażeniem.
– Głowa do góry, proszę! – rozkazała Mary Poppins, podchodząc do Janki. – Co my tu mamy… Aha! Janka wyrasta na Grymaśnicę, Leniucha i Samoluba – odczytała tryumfalnie.
– Wcale nie! – zawołała Janka z łzami w oczach, bo pamiętała tylko te chwile, gdy była dla wszystkich dobra.
Następnie Mary Poppins zmierzyła Bliźnięta.
– Kłótliwi Krzykacze! – odczytała i podeszła do Ani. – Rozkapryszona Płaksa. Wiedziałam! – oznajmiła. – Byłam tego pewna. Chwilę mnie nie było, a zastaję tu istną Menażerię!
Wreszcie zmierzyła samą siebie i uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– No proszę. Miarka pokazuje Wzór Wszelkich Cnót, Doskonałość W Każdym Calu – odczytała. – Cóż, tego się właśnie spodziewałam – dodała, nie kryjąc satysfakcji, po czym posłała dzieciom srogie spojrzenie.
– Natychmiast do łazienki! Na jednej nodze!
Janka, Michałek, Jasio i Basia z zapałem wypełnili jej polecenie, gdyż teraz, kiedy Mary Poppins wróciła, wszystko ruszyło płynnie naprzód. Błyskawicznie się rozebrali i wykąpali. Nikt nie kaprysił przy jedzeniu kolacji, nikt nie zostawił nawet okruszka. Przysunęli krzesła do stołu, złożyli serwetki i wdrapali się do łóżek, a Mary Poppins nachyliła się nad każdym z nich i przykryła dzieci kołdrami. Znów poczuli ten sam zapach co kiedyś, grzanek i nakrochmalonego fartucha. Patrzyli na jej sylwetkę, tak dobrze sobie znaną, prawdziwą, a nie wyobrażoną, szeleszczącą ubraniem. Wpatrywali się w Mary Poppins z milczącym zachwytem i napawali się jej widokiem.
Michałek, gdy minęła jego łóżko, zerknął w dół. Zobaczył tam tylko kurz i pantofle. Pod łóżkiem Janki również niczego szczególnego nie dostrzegł.
– Gdzie ty będziesz spała, Mary? – zapytał zaciekawiony.
W tej samej chwili Mary Poppins dotknęła drzwi szafy z ubraniami, a one rozwarły się z głośnym trzaskiem. Ze środka z wdziękiem wytoczyła się stara polówka, z prześcieradłem i pościelą, gotowa, by ułożyć się na niej do snu. Na polówce spoczywały rzeczy Mary Poppins zebrane w zgrabny stosik – jej mydło, spinki do włosów, butelka perfum, składane krzesełko, szczoteczka do zębów, pastylki na gardło. Na poduszce leżały schludnie ułożone koszule nocne, zarówno bawełniane, jak i flanelowe, a dalej buciki, domino, czepki do kąpieli i album z pocztówkami.
Dzieci usiadły na łóżkach i wybałuszyły oczy.
– Skąd to się wszystko wzięło? – spytał Michałek. – Jeszcze dziś nie było tam żadnej polówki, a wiem to dobrze, bo schowałem się w szafie przed Helcią!
Dalszych pytań nie odważył się jednak zadać. Słowa zamarły mu na ustach, gdy ujrzał nieprzyjemną minę Mary. Ta prychnęła, odwróciła się od niego i rozłożyła flanelową koszulę nocną.
Janka i Michałek spojrzeli po sobie, a ich oczy powiedziały wszystko to, czego języki nie zdołały: nie było sensu oczekiwać, że niania cokolwiek im wytłumaczy.
Przyglądali się jej komicznym, sztywnym ruchom, gdy rozbierała się pod koszulą nocną. Pac! Pac! Pac! Odpięła guziki. Szust! Szust! Szust! Ściągnęła halkę.
Na dzieci spłynął spokój. Dobrze wiedziały, że zawdzięczają to Mary Poppins. Przyglądając się jej sennymi oczami, myślały o tym, co się wydarzyło w przeszłości. Wspominały, jak przybyła do ich domu, przywiana Wschodnim Wiatrem, i jak zabrała ją parasolka, gdy powiało z zachodu. Przypomniały sobie, jak wróciła w dniu, gdy poszli do parku, żeby puszczać latawiec, i jak znów ich opuściła, pozbawiając pociechy i oparcia.
„Teraz jednak jest już z powrotem – wzdychali z ulgą. – Taka sama jak zawsze”.
W rzeczy samej, rozgościła się w pokoju dziecięcym tak beznamiętnie, jakby nigdy go nie opuściła.
W głowie Michałka kotłowały się gwałtowne myśli, aż chłopiec nie mógł się powstrzymać i zawołał:
– Och, Mary! Ależ okropnie było bez ciebie!
Wargi Mary Poppins zadrżały i przez moment wydawało się, że pojawi się na nich uśmiech, ale uśmiech najwidoczniej zmienił jednak zdanie i się wycofał.
– To raczej wy byliście okropni! Ten dom wygląda jak Niedźwiedzia Nora. W głowę zachodzę, jak ktoś mógłby chcieć tu zostać.
– Ale ty zostaniesz, prawda? – spytał błagalnie chłopiec.
– Będziemy grzeczni jak anioły, jeśli zostaniesz! – obiecała uroczyście Janka.
Mary Poppins spoglądała na nich ze spokojem. Jej bystre spojrzenie wniknęło głęboko w ich serca.
– Zostanę – oznajmiła, a po chwili dodała: – Zostanę, dopóki nie otworzą się drzwi.
Wypowiedziawszy te słowa, spojrzała z zadumą na próg pokoju dziecięcego.
– Och, nie mów takich rzeczy, Mary! – zawołała Janka z niepokojem. – Te drzwi ciągle ktoś otwiera!
Mary Poppins spiorunowała ją wzrokiem.
– Miałam na myśli Inne Drzwi – powiedziała i zapięła koszulę nocną do końca.
– O co jej może chodzić? – szepnęła do Michałka Janka.
– Ja już wszystko ułożyłem sobie w głowie – odparł z mądrą miną jej brat. – Nie ma żadnych innych drzwi, a skoro nie ma drzwi, nie ma czego otwierać. Mary Poppins zostanie z nami na zawsze.
Uśmiechnął się szeroko, zadowolony z wyników swoich przemyśleń, ale Janka nie podzielała jego pewności.
„Dziwne” – powiedziała sobie w duchu.
– Cieszę się, że uścisnąłem dłoń Kominiarzowi – gadał dalej rozradowany Michałek. – Przyniosło to nam wiele szczęścia. Może pora, by się zajął również kominkiem w pokoju dziecięcym! Uściśniesz mu dłoń, Mary, i czeka cię wiele szczęścia!
– Phi! – odparła niania i odrzuciła głowę do tyłu. – Mnie żadne szczęście nie jest potrzebne, obejdzie się!
– Pewnie rzeczywiście nie – odparł zamyślony Michałek. – Każdy, kto potrafi wyskoczyć z rakiety – jak ty dzisiaj – jest w czepku urodzony. Znaczy się… Nie patrz tak na mnie! – pisnął błagalnie, bo Mary Poppins, już we flanelowej koszuli, zmierzyła go surowym spojrzeniem. Choć chłopiec leżał w ciepłym, wygodnym łóżku, poczuł lodowaty wzrok niani.
– Czy ja się nie przesłyszałam? – spytała zimno Mary. – Czy ty właśnie powiedziałeś, że miałam coś wspólnego z jakąś RAKIETĄ?
Ostatnie słowo wypowiedziała z bezbrzeżnym zdumieniem.
Przestraszony Michałek rozejrzał się dokoła, lecz nikt z rodzeństwa nie kwapił się, by przyjść mu z pomocą. Zrozumiał, że będzie musiał sam sobie poradzić.
– Ale przecież tak było, Mary! – zaprotestował dzielnie. – Rakieta wybuchła – było takie „pyk!” – a potem zobaczyliśmy, jak spadasz z nieba!
Idąca ku niemu Mary Poppins wydawała się coraz większa.
– „Pyk”? – powtórzyła ze złością. – Pyknęłam i wyskoczyłam z rakiety?
Michałek próbował zniknąć wśród poduszek.
– No, tak to wyglądało… Prawda, Janko?
– Cicho! – szepnęła jego siostra i pokręciła głową. Wiedziała, że sprzeczki z Mary nie mają żadnego sensu.
– Ale ja nie kłamię! Tak właśnie było! Widzieliśmy cię! – upierał się chłopiec. – A jeśli nie wyskoczyłaś z rakiety, to niby skąd? Na niebie nie było nawet gwiazd!
– „Pyk”? – rzekła ponownie Mary Poppins. – Pyknęłam i wyskoczyłam z rakiety? Nieraz już mówiłeś mi obraźliwe rzeczy, Michałku, jednak teraz przeszedłeś samego siebie! Jeśli usłyszę jeszcze słowo o jakimś pyknięciu czy o rakiecie…
Urwała, ale nie musiała kończyć. Michałek wiedział, że miała na myśli coś strasznego.
– Ćwir! Ćwir! Ćwir! – dobiegło od parapetu.
Do wnętrza pokoju dziecięcego zaglądał stary Szpak i machał z podnieceniem skrzydłami.
Mary Poppins przypadła do okna.
– Wynoś się stąd, wróblaku! – zawołała ze złością, a wtedy Szpak odleciał pospiesznie.
Mary zgasiła światło i weszła do łóżka. Mrucząc gniewnie: „Pyk! Też coś!”, nakryła się kołdrą.
Cisza otuliła dzieci niczym miękka, ciepła chmura niosąca spokój i poczucie bezpieczeństwa. Niemalże ukołysała wszystkich do snu, gdy nagle z łóżka Janki dobiegł cichutki i bardzo ostrożny szept:
– Michałku!
Chłopiec usiadł i spojrzał w kierunku, który wskazywała mu siostra.
W kącie przy kominku połyskiwał rój niewielkich światełek. To fałdy złożonej parasolki mieniły się drobnymi, kolorowymi gwiazdkami, takimi, jakich należy się spodziewać, gdy na niebie eksploduje rakieta.
Dzieci otworzyły szeroko oczy ze zdumienia, bo papuzia główka drgnęła i pochyliła się, a potem zaczęła dziobem zdejmować gwiazdki i jedną po drugiej rzucać na podłogę. Te jaśniały jeszcze przez moment złotem i srebrem, po czym pogasły. W końcu papuzia główka znów się wyprostowała i zesztywniała, a dzieci widziały już tylko czarną parasolkę Mary Poppins, stojącą nieruchomo w kącie.
Janka i Michałek spojrzeli po sobie i uśmiechnęli się, ale nie wyrzekli ani słowa. Wiedzieli, że należy dziwić się w milczeniu, bo żaden słownik nie miał tylu słów, by móc opisać to, co się działo wokół Mary Poppins.
– Tik-tak! – przemówił zegar na półce nad kominkiem. – Spać, dzieci! Tik-tak!
Wtedy Janka i Michałek zamknęli oczy, żegnając się z tym jakże szczęśliwym dniem, a zegar tykaniem odmierzał tempo ich cichych oddechów.
Pan Banks siedział w gabinecie i pochrapywał z twarzą przykrytą gazetą. Pani Banks przyszywała nowe czarne guziki do jego starego płaszcza.
– Ciągle myślisz o tym, co mógłbyś robić w życiu, gdybyś się nie ożenił? – zapytała.
– Że co? – zbudził się Pan Banks. – Eee… Nie. Za dużo z tym zachodu. A teraz, gdy wróciła Mary Poppins, nie będę już musiał myśleć o czymkolwiek.
– Dobrze – oznajmiła Pani Banks. – A ja spróbuję dać parę lekcji Robercikowi.
– Jakich lekcji? – spytał sennym głosem Pan Banks. – Czego chcesz go uczyć?
– By ci dawał buty do pary, rzecz jasna!
– Ani się waż – sprzeciwił się Pan Banks. – W biurze bardzo się spodobało to połączenie brązu z czernią. Nie mam zamiaru z niego rezygnować.
– Doprawdy? – spytała Pani Banks z radosnym uśmiechem. Bo tak naprawdę to cieszyła się z tego, że Pan Banks się ożenił. A teraz, gdy wróciła Mary Poppins, miała ochotę często mu o tym mówić.
Na dole w kuchni siedziała Pani Halinka. Policjant właśnie odprowadził Helcię do domu i został na chwilę, by napić się herbaty.
– Ech, ta Mary Poppins – powiedział, podnosząc filiżankę. – Dziś jest, jutro jej nie ma. Znika i pojawia się jak błędny ognik.
– Och, proszę tak nie mówić! – powiedziała Helcia i pociągnęła nosem. – Chciałabym, żeby została już na zawsze!
Policjant podał jej chusteczkę.
– Może zostanie – powiedział z uczuciem. – Któż ją tam może wiedzieć.
– Cóż, mam taką nadzieję – westchnęła Pani Halinka. – Bo ten dom staje się Wzorowym Gospodarstwem, gdy jest tu Mary Poppins.
– Ja też na to liczę – powiedział Robercik do mioteł. – A teraz muszę chyba odpocząć.
I znów nakrył się szalem Pani Banks, po czym zasnął.
Żadne z nich jednak nie wiedziało, na co liczy sama Mary Poppins, gdyż ta, jak zwykle, nic nikomu nie mówiła.