- W empik go
Marynka czarownica: opowiadanie mojej piastunki - ebook
Marynka czarownica: opowiadanie mojej piastunki - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 239 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
przez
BRONISŁAWĘ KAMIŃSKĄ
Warszawa.
W Drukarni Stanisława Strąbskiego,
Przy Ulicy Danilowiczowskiej Nr. 617, W Dawnej Bibliotece Załuskich.
1852.
Wolno drukować, z warunkiem złożenia w Komitecie Cenzury, po wydrukowaniu, prawem przepisanej liczby egzemplarzy.
W Warszawie d. 1830 kwietnia 1851 r.
Cenzor,
P. Dubrowski.
PRZEDMOWA.
Żyjemy w wieku pary i elekryczności; zdumiewają ciągle mieszkańców naszej planety różnorodne lokomotywy, pyroskafy, balony i telegrafy, które w okamgnieniu przenoszą osoby lub myśli z jednego jej końca na drugi. Wszyscy z niespokoynością pytają: cózto będzie dalej? gdzie się oprze ten szalony popęd dziewiętnastego stulecia? Odpowiedź stanowcza jeszcze podobno za mgłą przyszłości spoczywa, ale zato wnioski i domysły krążą bez końca z mniej więcej trwałem powodzeniem. Jeden z nich przecież, to jest wpływ owych cudownych działaczy na blizki rozwój cywilizacyi świata, powszechnie przyznanym został. Pobieżnie zwrócony powyżej rzut oka do postępu oświaty, nie będzie może zdawał się zbytecznym na czele tak skromnego dziełka, jeżeli z rozważania nad podziw potężnego ruchu umysłowego, przekonamy się należycie o nieodzownej potrzebie udoskonalenia wszystkich sprężyn i kółek zdumiewającego nas ogromu. W tym bowiem pochodzie parowo-elektrycznym w którym tyle rozlicznych idei spotyka się i ściera ustawicznie; gdzie dla opóźnionych niema zbawienia, juz nie wystarczają promienie na szczyty rozrzuconych tu i owdzie wzgórków padające: dziś dla szczęścia ludzkości światło na poziom stosunkowo rozlać się musi. Jednem słowem, moralne kształcenie klas niższych staje się koniecznem dla zapobieżenia wstrząśnieniom mogącym nieprzygotowanemu zagrozić społeczeństwu. W tymto zamiarze kilku pisarzy na Zachodzie, pomijając książki wyłącznie naukowe, mało dla nieusposobionych prostaczków zrozumiałe, a ztąd wielce im niemiłe, umyśliło w formie zajmujących powieści udzielać im wzór cnot i rozsądku. Wszakże znane jest od wieków zamiłowanie ludu wszelkich stron świata wsłuchaniu opowiadaczy wypadków nadzwyczajnych, o podróżach, walkach, gieniuszach, zaklęciach i t… p. Użyć więc tej wrodzonej mu skłonności na korzyść jego przez podniesienie powieści do historycznej rzeczywistości, jest nader obiecującym i szczęśliwym pomysłem. Malując mu własnym jego językiem zdarzenia ze skromnych jego dziejów domowych zręcznie przytoczone, można nieomylnie trafić do tych serc prostych, gdzie przekonanie na uczuciu polega. Bez uwłaczania innym środkom, dotąd ku kształceniu klass roboczych służącym, śmiało powiedzieć można, że odpowiednio zamierzonemu celowi ułożona powieść, prócz odwodzenia ich od szkodliwego marnowania krótkich chwil dozwolonego im wytchnienia, może jeszcze stać sic praktycznym przewodnikiem do poprawy obyczajów, pokonania przesądów, pogodzenia ich z losem, i wyświecenia niezbędnych obowiązków względem Boga, kraju, zwierzchności, społeczeństwa i siebie samych. Tego rodzaju książeczkę, przez Jerzego Sand pod tytułem La petite Fadette napisaną, starałam się z przyzwoitym zastosowaniem przepolsz czyć ,i tę pracowitym ziomkom moim ku ich zabawie i zbudowaniu ofiaruję.
I
Maciej Zbroja z Boguszyna, byt sobie zamożny gospodarz; miał dwa pola dobrze uprawne, z których nietylko wyżywił rodzinę,ale jeszcze co rok schował trochę grosiwa; miał i łąkę nad rzeką, a choć czasem wezbrany si rumień zabrał mu nadbrzeżne pokosy, to jednak zostało mu sic dość wonnego sianka i dla bydła i na sprzedaż. Dom jego był najporządniejszy we wsi, bo duży i gontami pokryty, a do tego jeszcze w dobrem miejscu, bo na wzgórku budowany. Miał tez i sad bardzo piękny, pełen soczystych i smacznych owoców, na 2 mile wokoło nie było tak grubych drzew jak w jego ogrodzie.
Przytem Zbroja był człowiek odważny, sprawiedliwy i bardzo kochał żonę i dzieci, choć dlatego nie zaniedbywał sąsiadów.
Dzieci miał troje; ale pani Maciejowa widząc zapewne że ma dosyć majątku dla pięciorga, powiła mu bliźnięta, dwóch pięknych chłopców, podobnych do siebie jak dwie krople wody.
Szczepanka, odebrawszy ich, zrobiła zaraz starszemu igłą krzyżyk na ręku dla pewniejszego rozpoznania starszeństwa, a przez to uniknienia na przyszłość niepotrzebnych sprzeczek.
Starszemu dano imię Grzegorz, bo sobie takie przyniósł, młodszemu zaś Stanisław na pamiątkę stryja. Zbroja wróciwszy z targu, zdziwił się trochę zobaczywszy dwie główki w kolebce. Ho! ho! widzę ze zamała kolebka! muszę jutro pomyśleć o drugiej! zawołał i poskrobał się w głowę. Więcej nic nie powiedział i poszedł do zony, która właśnie wypiła szklankę wódki grzanej z korzeniami i z miodem, i bardzo jej się dobrze zrobiło.
– Nieźle się zwijasz moja Małgosiu, aż mnie samemu chęci do pracy przybyło, rzekł do żony. Bóg nam dał aż dwoje na raz choć nam niekoniecznie potrzebne były; to ma się znaczyć, że nie trza się opuszczać, tylko przykładać jeszcze do roboty. Bądź spokojna, będę pracował, ale na przyszły raz żebyś trojga nie powiła, bo mówią: co nadto, to niezdrowo.
Jak to powiedział, a pani Madejowa w płacz; jemu się więc markotno zrobiło i znów do niej:
– No, no, czego płaczesz Małgosiu, Bóg widzi ze ci nic nie wymawiam, tylko owszem cieszę się i tak sobie baję. Bliźniątka zdrowe jak rybki, i ciało mają gładkie. Jak mi Bóg miły rozradowałem się szczerze.
– Albożja tego płaczę mój mężu; animi przez głowę nie przeszło żebyś mi miał wymawiać te uiebożątka, ale kłopoczę się, bo ludzie gadają że bliźniaki to bardzo trudno wychować, pono zawsze jedno drugie odjada, i zazwyczaj musi jedno drugiemu ustąpić.
– Doprawdy? ja się nie znam na tych rzeczach, jak żyję na świecie pierwszy raz widzę bliźniaki; ale spytajmy się Szczepanki; ona musi wiedzieć jak z tem robić.
I zawołali Szczepanki, a ona tak powiedziała:
– Spuśćcie się na mnie gospodarzu, te bliźniaki będą się tak chować dobrze jak in ne dzieci. Juz pięćdziesiąt lat jak się tem trudnię toć się znać muszę, alboż to mnie pierwsze bliźnięta widzieć! Choć do siebie podobne, to nic nie szkodzi; trafi się nieraz ze wcale do siebie niepodobne: jedno duże, drugie małe, a wtedy zazwyczaj jedno umiera; ale patrzcie no na swoje, każde z nich takie raźne, jakby wcale nie od bliźniąt, więc widać ze sobie krzywdy nie robiły; takie zdrowe ze chcą przemówić. Nie kłopotajcie się pani Madejowa obaczycie, że będą rosły jak na drożdżach; to tylko jedno, że nie wiem doprawdy jak je rozpoznacie, bo przez życie nie widziałam takich podobnych bliźniąt. Jakby dwoje kurcząt co się z jaja wykłuły, tylko kura może je rozpoznać.
– No, to i dobrze żeście nas pocieszyli Szczepanowa, powiedział gospodarz; ale słuchajcie no, słyszałem od ludzi, że to po no bliźniaki bardzo się z sobą miłują, a zaś porem jak juz duże wyrosną, kiedy się im przyjdzie rozłączyć, to pono strasznie tęsknią za sobą, a nawet często umierają z żalu.
– To jest prawda gospodarzu, rzekła Szczepanka, ale posłuchajcie no co wam powiem, bom ci ja stara i doświadczona, tylko dobrze uważajcie; gdybyście zapomnieli, to ja już wam nie przypomnę, bo żyć juz nie będę pewnie jak wasze chłopcy dorosną.
Pamiętajcie więc, jak już bliźniaki będą się znały, żeby im nie dać zawsze być rażem. Jak jeden pójdzie do roboty, niech drugi w domu zostanie; jak jeden będzie łowił ryby, to wyślijcie drugiego na polowanie; jak Grzesio będzie pasł owce, to niech Stach pilnuje wołów; jak jednemu dacie gorzałki, to drugiemu zaraz wody.
Nigdy nie łajcie ich obydwóch razem, nie ubierajcie jednakowo: jak jednemu kupicie kapelusz, to drugiemu dajcie czapkę, nie kaźcie im nigdy z jednego sukna robić sukmanki; krótko mówiąc, miejcie zawsze na baczności, żeby się nie jednoczyli zanadto, i żeby się bez siebie obejść mogli. Boję się bardzo żeby moje słowa nie poszły w las, jak to mówią, ale pamiętajcie, żebyście tego kiedyś bardzo nie żałowali.
Szczepanka mówiła jak z książki, gospodarstwo słuchali jej tez uważnie, przyrzekli że tak robić będą jak radzi, i udarowawszy sowicie odesłali do domu; ponieważ żaś mówiła żeby obydwóch chłopców nie karmić jednem mlekiem, Zbroja począł szukać mamki. Ale nie było żadnej we wsi; Madejowa nie spodziewała się bliźniąt, a że zawsze sama karmiła swoje dzieci, nie zabezpieczyła się naprzód.
Musiał tedy Zbroja jechać do innych wsi szukać tej mamki; a że przez ten czas dzieci nie mogły być głodne, matka karmiła oboje.
W naszej stronie to już tacy ludzie, że się nie mogą prędko zmówić; choć kto i bogaty, to się koniecznie musi targować; wiedzieli ludzie że Zbroja może zapłacić, że żona już nie młoda, więc sama bliźniąt nie wykarmi; wszystkie więc mamki które godził, chciały po 80 zł… na rok, jakby od jakiego pana.
Zbroja byłby już dał 60, rachując że i to bardzo wiele na gospodarza; jeździł i tu i owdzie, ale się z żadną nie ugodził, wreszcie nie spieszyło mu się, bo dzieci i matka były bardzo zdrowe i spokojne. Jak jedno spało i drugie też, i płakały też zawsze razem. Wreszcie zgodził Maciej mamkę, chodziło tylko jeszcze o 2 złote na fartuch, aż żona mu mówi:
– Słuchajcie no ojcze, dalibóg nie wiem po co my mamy te 70 zł… płacić rocznie, tak jakbyśmy byli jacy państwo; przecież ja moge i sama wykarmić moje bliźnięta; już mają miesiąc, a patrzaj jakie tłuste i rzeźwe. Nie podoba mi się ta mamka; prawda że Szczepanka nie kazała ich karmić jednem mlekiem, żeby się zanadto nie pokochały, ale powiedziała także, że trzeba je bardzo starannie chować, bo bliźnięta nie takie mocne jak inne dzieci. Ja już woię żeby się zanadto kochały, jak żeby broń Boże, jedno miało umrzeć; a wreszcie któreż oddać mamce? Bardzo kocham wszystkie moje dzieci, ale nie wiem co się znaczy, że te bliźniaki jeszcze bardziej; tak się boję żebym ich nie straciła. Mój mężu dajmy pokój tej mamce; oprócz tego jednego, to już we wszystkiem słuchać będziemy Szczepanki.
– Słusznie mówisz Małgosiu, rzekł Zbroja i spojrzał na żonę, która była jeszcze tak czerstwa i świeża, jak rzadko; ale może to za ciężko na ciebie? a jak zasłabniesz? A Madejowa na to:
– Nie frasuj się: takam zdrowa, jakby mi dopiero był szesnasty roczek; gdybym zaś, czego Boże zachowaj, miała zasłabnąć, to ci nie zataję, a wtedy dosyć będzie czasu wziąć mamkę.
Przystał chętnie Zbroja na wolą żony, tem więcej że niebardzo lubił wydawać napróżno pieniądze, a pani Maciejowa wykarmiła szczęśliwie swoje bliźnięta, a nawet była tak mocna i dobrej natury, że we dwa lata po odsądzeniu swych chłopców, powiła znów piękną dziewczynkę której dali imię Anusia i jeszcze ją sama wykarmiła. Ale to juz było na nią troche za ciężko, i najstarsza córka która w tymże czasie miała dziecię, pomagała matce, karmiąc często maleńką siostrzyczkę.
Tym sposobem cała rodzina rosła szczęśliwie skacząc i bawiąc się na słońcu.
Maleńkie ciotki i wujaszki, z siostrzenicami, siostrzeńcami, igrały wspólnie, nie wymawiając ani zazdroszcząc sobie więcej powagi i rozumu.
II.
Bliźnięta chowały się bardzo dobrze;
obadwa były łagodne i spokojne, a takie zdrowe, że nie cierpiały ani na ząbki, ani na nic, tak jak inne dzieci zwykle chorują. Obadwa bracia mieli włosy jasne, i duże niebieskie oczy; przytem barki szerokie jak przynależy; byli śmielsi i raźniejsi od innych, słowem że niejeden jadąc przez Boguszyn, kiedy spotkał na drodze Grzesia ze Stachem, mimowolnie spojrzał na nich, z podziwieniem mówiąc do siebie: „O, to para chłopców jak dwa jabłuszka.
Z tego więc powodu ze każdemu tak w oko wpadli, zawczasu nabrali śmiałości, bo ich zaczepiali ludzie nieustannie; nie byli więc tak jak inne dzieci w naszych stronach, co to im starsze tem głupsze, i chowają się co prędzej za krzaki, jak tylko ujrzą nieznajomego. Stach i Grzesio przeciwnie, pozdrawiali sami podróżnych i odpowiadali na wszystko o co ich pytano, nie spuszczając głowy i nie każąc się prosić.
Na pierwszy rzut oka nie było między nimi różnicy, tak byli do siebie podobni; ale popatrzywszy dłużej spostrzegłeś, ze Stach był trochę większy, mocniej zbudowany, miał gęste włosy i żywsze oko, miał także i czoło większe i rezolutną minę, a znamię które Grzesio miał na prawym policzku, u Stacha było na lewym.
Więc tez ludzie we wsi rozpoznawali ich zblizka, ale jak się mroczyło, albo zdaleka, zawsze się mylili, tem bardziej, że obadwa bracia mieli glos zupełnie podobny, a że już byli przyuczeni do tych pomyłek, odpowiadali jeden za drugiego, nie zadając sobie już pracy żeby ostrzegać. Sam nawet ojciec nieraz się omylił; jedna tylko matka, jak to przepowiedziała Szczepanka, rozpoznawała ich zawsze i w dzień i w nocy, i z tak daleka jak ich dojrzeć mogła.
Rzeczywiście jeden nie różnił się od drugiego, bo byli obadwaj dobrzy; jeżeli Stach był sprytniejszy, żywszy i weselszy, to znów Grzesio był tak jak przylepka, a powolny jak jagniątko, dosyć że nie można go było mniej kochać jak brata. Przez trzy miesiące rodzice mieli na pamięci przestrogi Szczepanki, i nie dawali się braciom zawsze z sobą bawić. Ale na wsi to i tak bardzo wiele przestrzegać czego przez trzy miesiące, i nie tak robić jak ludzie, tyko na opak; najprzód więc, ze nie widziało im się żeby bracia tak bardzo się kochali, a po drugie ksiądz proboszcz powiedział że Szczepanka pletła sama nie wiedziała co, bo Bóg kazał żeby się ludzie wszyscy kochali jak bracia, nie zaś dopiero jednej matki dzieci; dosyć że z czasem zapomnieli ze szczętem o radach Szczepanki. Kiedy mieli iść do pierwszej kommunii ubrała ich matka w równe sukmanki, które ze swego starego kabata kazała im żydowi przerobić; zrobił tez jednakową modą, bo inaczej nie umiał.
Jak już dorośli, dziwili się ludzie że zawsze im się jednakowe kolory podobały.
Trafiło się raz, że ciotka Agnieszka chciała im podarować na kolędę po chustce na szyję, i kazała im wybrać sobie u kramarza: obadwa} wybrali tę samą niebieską chusteczkę, więc ciotka ich się pytała czy to dlatego ze chcą być jednakowo ubrani, ale oni spojrzeli na nią z zadziwieniem, bo nie rozumieli. Stach zaś odpowiedział, ze ta mu się najlepiej podoba ze wszystkich, a Grzesio dodał, ze oprócz tej wszystkie są brzydkie.
Na szczęście, czy nieszczęście, przyjaźń dwóch braci zwiększała się codziennie, nie chcieli się bawić z innemi dziećmi tylko z sobą. Jeżeli się trafiło że ojciec wziął jednego w pole, a drugi został przy matce w domu, to zaraz tak posmutnieli, Iak im się robić nie chciało, jakby chorzy byli. Jak się też wieczór ześli, zaraz pobiegli obaj razem do sadu, i już się nie chcieli popuścić, a woleli być sami jak przy rodzicach, bo markocili się na nich, ze im takie zmartwienie zrobili. Nic im tez nikt nie mówił, bo tak rodzice, jako też całe pokrewieństwo bardzo ich lubili. Od czasu do czasu ojciec przypominał sobie słowa Szczepanki i medytował jak też to będzie, jeśli jak dorosną pójdzie jeden na służbę, a drugi w domu zostanie. Chciał więc ich nieraz pokłócić z sobą przez zazdrość. Jak oba co zrobili, to Ojciec wytargał za uszy Grzesia mówiąc do Stacha. „Tobie przepuszczę, boś zawsze grzeczniejszy od Grzesia.
Wtedy Grzesio cieszył się że na nim się skrupiło, a bratu ojciec przepuścił; Stach zaś płakał serdecznie, jakby to on za uszy dostał, i tak zawsze. Jak jednego chwalili nie oddawszy sprawiedliwości drugiemu, to ten drugi radował się że brata chwalą. Nie było więc sposobu, żeby ich poróżnić ze sobą, a ponieważ bardzo miło widzieć jak się ludzie kochają, ojciec i matka zdali więc wszystko na Boga, bo go poprawiać nie chcieli.
Mimo iego wielkiego podobieństwa i jedności, Stwórca który nic jednakowego nie stworzył ani w niebie, ani na ziemi, przeznaczył każdemu z braci los zupełnie inny, i wtedyto dopiero zobaczyli ludzie, że to były dwie odmienne istoty w pojęciu Boga, a nawet zupełnie różne w własnych chęciach.
Pokazało się to niezadługo przy danej sposobności. Dzięki Bogu rodzina Macieja Zbroi zwiększała się corocznie, bo i córki miały mężów i synowie żony. A tu nastały złe lata, nie zawsze się urodziło, to znów tanio trzeba było sprzedawać, dosyć że więcej się wydało jak schowało; stary więc Zbroja, który nie był dość bogaty, żeby mógł wszystkie dzieci w domu trzymać, umyślił oddać jedno z bliźniąt na służbę. Gruszczyński ze Święcenia, któremu o tem gadał, powiedział mu że właśnie potrzebuje parobka do wołów, bo jego dzieci albo za małe, albo za duże do tego; więc jeżeli chce, to może swego chłopca przyprowadzić. Maciejowa bardzo się zmartwiła jak jej mąż o tem powiedział, tak jakby jej nigdy to w głowie nie postało, chociaż myślała o tem od urodzenia swych bliźniąt; ale że była bardzo podległa swemu mężowi, więc nic nie rzekła; ojcu też było markotno, ale powiedział chłopcom, co ich czeka.
Pierwszego dnia jak się o tem dowiedzieli, wyrzekali i lamentowali aż do nocy, trzymając się za ręce jakby się bali żeby ich kto nie rozerwał gwałtem. Ale ojciec Zbroja nie byłby tego uczynił; miał on prawdziwie chłopski rozum, to jest umiał cierpliwie czekać, aż czas dokona lego czego pragnął. Jakoż na drugi dzień bracia widząc że ojciec nic im nie mówi, tylko czeka żeby się sami namyślili, więcćj się zlękli woli ojcowskiej, jak gdyby ich gwałtem zmuszał do posłuszeństwa obiecując karać.
Choć nam ciężko, trzeba wypełnić jednak woię ojca, rzekł nareszcie Stach do Grzesia; o to tylko idzie, który z nas pójdzie na służbę, bo nam ojciec zostawił do wyboru, a Gruszczyński powiedział, że nas obydwóch wziąć nie może.
– To mi tam już wszystko jedno który, kiedy się musimy rozłączyć, powiedział Grzesio. Jak nie będę z tobą, to mi wszędzie źle, a jakbyśmy razem pośli na służbę, tobym się wnet od domu oduczył.