Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Marzenia i rozczarowania, czyli rozważania śląskiej baby - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
7 stycznia 2014
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Marzenia i rozczarowania, czyli rozważania śląskiej baby - ebook

Jeśli czasem zastanawiacie się, jak wyrwać się z toksycznego związku - ta książka jest właśnie dla was!
Oto typowa sytuacja: Mąż - zakochany w sobie lekkoduch i egoista, w dodatku alkoholik. Żona - udręczona nieudanym małżeństwem, zadająca sobie od dłuższego czasu pytania: "Jak wyrwać się z tego koszmaru? Jak dam sobie radę sama z dwojgiem dzieci?". Na szczęście Małgorzata znajduje w sobie dość siły, by odejść i rozpocząć nowe życie - na pewno niełatwe i wypełnione ciężką pracą od rana do wieczora, ale nareszcie bez obelg, trzaskania drzwiami i przemocy. Bez wmawiania, że do niczego się nie nadaje, a wszystko, co złe, to wina jej i dzieci.
Aż wreszcie dojrzewa również do tego, by ponownie poszukać miłości. Czy kolejny związek okaże się spełnieniem marzeń czy znów rozczarowaniem?...

Spis treści

Wstęp
Prolog
Wspomnienia o karbinadlu czyli o kotlecie mielonym
Druga młodość i kolejna miłość
Czuć się potrzebnym
Kolce w żići i goła noga na zoli
Drugi kraniec Śląska
Hanysy i gorole
Wszystko na „R”, czyli rower i robota
Gęsi i kaczki, święta i skubaczki
Kokoty, rozamundy i papugany
Szczęśliwej drogi już czas

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7564-437-1
Rozmiar pliku: 1,4 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– (…) Co znaczy „oswoić”?

– Jest to pojęcie zupełnie zapomniane – powiedział lis. „Oswoić” znaczy „stworzyć więzy”. (…) Jeżeli mnie oswoisz, będziemy się nawzajem potrzebować. Będziesz dla mnie jedynym na świecie. I ja będę dla ciebie jedynym na świecie.

– Zaczynam rozumieć – powiedział Mały Książę. Jest jedna róża… zdaje mi się, że mnie oswoiła (…)

– Ludzie zapomnieli o tej prawdzie – rzekł lis. Lecz tobie nie wolno zapomnieć. Stajesz się odpowiedzialny na zawsze za to, co oswoiłeś. Jesteś odpowiedzialny za swoją różę.

Mały Książę, Antoine de Saint-ExupéryWstęp

Biorąc tę książkę do ręki – po zapoznaniu się z, jakby nie było, nietypowym spisem treści, z pewnością zastanawiacie się, o czym w niej przeczytacie i co w niej znajdziecie? Niezwłocznie odpowiadam.

Przeczytacie o realnym życiu zwykłej i życiowo doświadczonej dojrzałej kobiety, która szuka stabilizacji i bezpieczeństwa tu i teraz. Stara się urealnić swoje marzenia i pragnienia, które przez długie lata skrywała głęboko w sobie, spychając na dalszy plan.

Będzie to babskie spojrzenie na Górny Śląsk XXI wieku, z perspektywy obecnych granic Śląska. Opowieść będzie doprawiona humorem i odrobiną smutku, który wynika z codzienności, z dnia powszedniego i z wielorakości kontaktów międzyludzkich, niejednokrotnie nasyconych różnego typu emocjami. Myślimy, mówimy, czynimy, lecz dla jednych: białe to białe, a czarne to po prostu czarne. Dla drugich czystość barw nie istnieje, posługują się tylko odcieniami szarości, na które składają się przemilczenia i niedomówienia. A czymże w rzeczy samej one są: wybiegiem?, niezdecydowaniem?, brakiem sprecyzowanego punktu widzenia?, kłamstwem?, a może po prostu chłodną kalkulacją!

Czy będę używać gwary śląskiej? Tak, lecz w umiarkowanych ilościach, ponieważ (pomimo tego, że mieszkam na Śląsku) na co dzień gwary nie używam. Ale wystąpi dla podkreślenia jakiejś sytuacji lub mimowolnie i spontanicznie, ponieważ niektóre wyrazy głęboko wniknęły w mowę potoczną, stając się automatycznie wykładnikiem miejsca zamieszkania.

Książkę dedykuję mojej córce Malwinie, Alicji Kluz, Ewelinie Glenc, Urszuli Majdak oraz Oldze Nachlik, która była konsultantem prawidłowości języka śląskiego, oraz wszystkim dobrym, pomocnym i szczerym ludziom.Prolog

Małgorzata. Długo zastanawiałam się, kim jest? Patrząc na miejsce urodzenia, była Ślązaczką. Zerkając z perspektywy czasu i głębiej wnikając w rodzinne korzenie, po Śląsku określiliby ją jako dziecko goroli, czyli takim „oswojonym gorolem”, co równoważne było temu, że nabyła już pewne cechy i została zaakceptowana przez tę społeczność.

W latach 60. XX wieku, w okresie rozkwitu górnictwa jej rodzice przyjechali na Śląsk. Jak wielu przyjezdnych, tak i oni zostali przygarnięci i zaakceptowani przez Ślązaków i nie czuli się na tej ziemi intruzami. Był to exodus emigracyjny tamtych czasów, który odbywał się w obrębie jednego państwa, powodowany chęcią lepszego życia.

W obecnych czasach migracja ludzi, otwarte granice, wielokulturowość i wielorakość regionalna nikogo nie dziwi. Wtedy było troszeczkę inaczej.

Ślązacy i przyjezdni razem pracowali i mieszkali obok siebie na osiedlach, które w mgnieniu oka powstawały, tworząc ogromne sypialnie. One nie tylko zaspokajały potrzeby autsajderów, ale dawały dach nad głową młodym ludziom z tych terenów, którzy uciekali ze wsi do miast.

Miasta rozwijały się i rozrastały jak grzyby po deszczu. Granice ich zasięgu zatracały się, tworząc wielokilometrowy ciąg miejski. Wszyscy pracowali, a po szychcie¹ wracali do swych upragnionych mieszkań. W wolnych chwilach siadywali na ławkach przed blokiem, pilnując dzieci na placach zabaw, a w międzyczasie wymieniali się tradycją, przeżyciami i doświadczeniem.

Wieczory spędzali w towarzystwie nowo poznanych znajomych i sąsiadów.

Postawa przybyszy ewoluowała i odmienności regionalne zanikały, skłaniając się w stronę śląskości. Za sprawą kojarzącego małżeństwa Amora, krew mieszała się. Z czasem ten zbiór ludzi stał się jednym organizmem, który wzajemnie pchał wózek zwany codziennością.

Ludność napływowa zderzyła się z twardym i szorstkim językiem, odmienną kulturą i mentalnością. Gwara dochodziła zewsząd, rozumieli ją, ale w domu nie używali, mając świadomość, skąd pochodzą. Pod tym względem nie starali się na siłę być bardziej śląscy. Słysząc z ust rdzennego mieszkańca, że są „gorolami”, uśmiechali się, wiedząc, że zabarwienie tych słów nie jest złośliwe, a oznacza tylko ludzi, którzy przyjechali tu z innych części Polski.

Natomiast wychowywali ją zgodnie z tradycją obowiązującą na tych ziemiach, a ta była uniwersalna. Najbliższa powstawaniu zachowań prorodzinnych, opartych na wzajemnym szacunku, zaufaniu i trosce o byt i zdrowie innego członka rodziny. Małomiasteczkowy Wodzisław Śląski stał się ich i jej miejscem na ziemi. Tu pozostali na zawsze, ciesząc się szacunkiem dzieci i wnuków aż do schyłku ziemskiego bytu.

Małgorzata w najśmielszych marzeniach nie wyobrażała sobie zamieszkać gdzie indziej. Rodzinne strony przodków były dla niej jedynie punktem na mapie. Znała je z nazewnictwa i nic więcej z tymi stronami Polski jej nie łączyło. Ale zdarzało się, że na krótki okres zmieniała miejsce zamieszkania, lecz zawsze wracała. Bliżej nie sprecyzowana siła przyciągała z powrotem.

To, co wyniosła z domu rodzinnego i środowiska, pozostało w niej na zawsze. Więc kim była? Przede wszystkim „niekompletną” Ślązaczką, obywatelką Polski i Europy, ale nie wyobrażała sobie świąt Bożego Narodzenia bez makówek² i moczki³, a większej imprezy bez szpajzy⁴, czy kołocza. Nasiąknęła śląskością i przekazała ją dzieciom, mając nadzieję, że one przekażą ją wnukom.

Ktoś powie: w takim układzie prawdziwych Ślązaków już nie ma. Ależ tak, są i zawsze będą! A to dlatego, że oni sami pieczołowicie i mozolnie dbają i podtrzymują swoje zwyczaje i tradycje. Ich siła, czar i moc wywodzi się z tego, że dawne tradycje ludowe połączyły się i przeniknęły wzajemnie z kulturą górniczą, tworząc nierozerwalną całość.Wspomnienia o karbinadlu czyli o kotlecie mielonym

Mimo chwilowych przeciwieństw losu, które nie oszczędzały, doskwierały, uczyły pokory, uodparniały i hartowały, wszystkiego, co zamierzałam w życiu osiągnąć, dokonałam i byłam z siebie zadowolona. Pocieszając sama siebie w złych chwilach, powtarzałam w duchu: „co mnie nie zabije, to mnie wzmocni”. Nie poddawałam się. Małymi krokami parłam do przodu, stopniowo zdobywając małe, bliskie do osiągnięcia cele, a następnie większe, wymagające wytrwałości i cierpliwości. Marzenia? O tak – były! Na ten czas nieosiągalne, dalekie i nieuchwytne. Ale jak można bez nich żyć? Nie da się! Są częścią naszych pragnień.

Obecnie – jako człowiek w kwiecie wieku – marzeń i pieniędzy zbyt wiele nie mam. Według mego mniemania, posiadam wszystko, co ważne: wykształcenie, pracę, w której się spełniam, zdrowe i odchowane dorosłe dzieci, z których jestem dumna. Dzieci bardzo kocham. Przez wiele lat wychowywałam je samotnie, bez jakiejkolwiek pomocy finansowej ze strony ich biologicznego ojca. Obecnie moje latorośle jak za mleczną mgłą pamiętają zachowania ojca, który nadużywał alkoholu, wrzeszczał i krzyczał, znęcał się psychiczne i fizyczne. Mgła tamtych minionych lat zbyt późno opadła, przyciskając ciężkim woalem resztę życia.

Był to związek zatwierdzony przez państwo i Kościół z człowiekiem niezdolnym do miłości, łamiącym wszelkie zasady społeczne i moralne. Myślałam, że węzeł, który nas połączył w dniu ślubu, nierozerwalnie trwać będzie na wieki. Stanie się symbolem wiosny naszego wspólnego życia, nadzieją na cudowne lato i jeszcze piękniejszą jesień, która swym doświadczeniem, dojrzałością i owocnością w późniejszym czasie przełoży się na trwały związek małżeński, mający trwać na wieki, aż do zimy – zmierzchu, schyłku, stagnacji naszego „jestestwa”. Stało się inaczej. Od samego początku było „późną jesienią”, a z biegiem czasu „zimą”. Zimą bez ciepłego pieca, zimą bez odpowiedniego palta, zimą z krótkimi dniami i za długimi wieczorami. Zimą dziką i nieujarzmioną w swej naturze.

Musiałam to przerwać dla swojego i dzieci dobra. O tym związku i o ojcu moich dzieci chcę zapomnieć, ale co jakiś czas jak bumerang pojawia się w mym i dzieci życiu, wzbudzając złe wspomnienia i negatywne emocje.

* * *

Ciepła pogoda, która trzymała się od dłuższego czasu, budziła uśpioną przyrodę. Koniec zimy. Po męczącym dniu w pracy wolno wracałam do wynajętego mieszkania. Przechodząc przez jar dzielący dwa duże osiedla mojego miasta, wsłuchiwałam się w nieśmiały – może pierwszy tej wiosny – śpiew ptaków. Wróble, zebrane w dużą grupę, kłóciły się w pobliskich krzakach. Hałaśliwie „ćwierkoliły”, przepychały, wzlatywały i opadały, wskakiwały jeden na drugiego, dziobiąc się po łebkach. Świetne towarzystwo – pomyślałam. Takie samo kłótliwe, jak „baby” w pracy. Jedna drugiej nie popuści, nie pomoże, nie wyręczy. Patrzą sobie „na łapki”, pobiłyby się o okruszki. „Ćwierkolą” o byle czym. Najlepiej o kimś. Lustrują, oczerniają, osądzają, rozdrabniają każde ćwierknięcie innej. A to ciekawe? Im bardziej szara, tym bardziej krzykliwa i napuszona.

Bazie pokazały się na drzewach, czasem przeleciał zaspany owad. Ziemia pachniała. Oto pierwszy głębszy oddech śląskiej flory. Tchnienie wiosenne, ale z posmakiem minionego lata i jesieni. Gruba pokrywa przybrudzonego śniegu, która utrzymywała się przez ostatnie dwa miesiące, pod działaniem promieni słonecznych wraz z marzanną spłynęła do morza, pozostawiając po sobie małe rozlewiska. Niezagospodarowane łąki jaru, z suchymi pomarszczonymi i wygniecionymi badylami zeschłych traw, wyglądały tak, jakby się wstydziły swego obecnego wyglądu. Całości dopełniały sylwetki gołych drzew, tworzących małe zagajniki. Odczucie ciepła, ciszy i spokoju nastrajało łagodnością, spokojem, koiło nadwątlone nerwy. Lubiłam tędy chodzić. Jar każdego dnia był inny – ciekawszy w swej naturze, a każda pora roku nadawała mu swoistego uroku. Ten zakątek był jak oaza (pomiędzy dwoma betonowymi sypialniami, usianymi parkingami, punktami sklepowymi i usługowymi, rozdzielonymi asfaltowym dywanem, po którym z hałasem przemieszczały się samochody i jednoślady), dawał chwilowe wytchnienie, rozdzielając prace zawodową od obowiązków domowych.

Doczłapałam do domu; wałki tłuszczu, które przez zimę wypiętrzyły się na brzuchu oraz brak kondycji doprowadziły mnie do lekkiej „sapawki”. Pozytywną energię, którą po drodze z pracy odebrałam przydrożnej brzozie, głęboko ukryłam w sobie, a jej maleńki fragment przeniosłam na dzwonek domofonu. Bzzy, bzyy rozległ się dźwięk.

– Słucham? – rozległ się z głośnika u drzwi wejściowych głos Łucji.

– To ja, otwórz.

Drzwi uchyliły się. Zanim wdrapałam się na swoje piętro, córka zdążyła wyjść z mieszkania i czekała na mnie przed drzwiami.

– Cześć, córeczko! – Ucałowałam ją w czoło.

– Mamuś, w domu jest tata – wyszeptała z przejęciem Łucja. – Przyjechał godzinę temu i czeka na ciebie.

Serce zaczęło mi walić. Nigdy nie wiedziałam, co się stanie, gdy on jest w domu. Co znowu wymyślił? Co uknuł? Dlaczego nie da mi spokoju! Nie jestem już jego żoną, nic nas przecież nie łączy. O, przepraszam!, upomniałam sama siebie. Dzieci.

Gdy przekroczyłam próg mieszkania, uderzył we mnie zapach papierosowego dymu. W pokoju rozwalony na fotelu siedział mój były, w pozycji typowej dla niego – „pana i władcy”. Na stole stało piwo.

– Witam panią – zwrócił się do mnie. – Mogę tu zostać?

– Jeśli, jesteś trzeźwy, to chwilowo tak.

I skierowałam się do kuchni, w której słyszałam szum czajnika bezprzewodowego.

– Co ty, synciu, robisz?

– Chińską zupę tacie, bo powiedział, że jest głodny – odpowiedział Patryk. – A to przywiózł tata i powiedział, że będziesz wiedziała, co z tym zrobić. – I wskazał ręką na minireklamówkę.

Nie miałam ochoty do niej zaglądać.

A więc poprzednie pytanie dzisiejszego gościa jak zwykle było formalnością, a moje zaprzeczenie i tak by niczego nie zmieniło. Nie zabraniałam mu widywać się z dziećmi, chociaż po tym, co z nim przeżyliśmy, powinnam. Ale twierdziłam że ojca i matkę ma się tylko jedno. Niezależnie, kim by byli i co robili. Dzieci do pewnego wieku kochają ich swą pierwszą bezwzględną, czystą, dziecięcą miłością. Zabranianie do niczego nie prowadzi, a wyrządzi więcej szkody, niż da pożytku. W miarę wzrastania latorośle dojdą do własnych wniosków, ale na to trzeba czasu.

Otworzyłam balkon wynajmowanego mieszkania. Promienie słońca wpadły do środka, wraz z rześkim powietrzem. Energię, którą nabyłam od drzewa w trakcie drogi do domu, spotęgowałam kawą, ale siły witalne zamiast wzrastać, opadały. Z każdą chwilą było ich coraz mniej. Usiadłam na tapczanie obok dzieci. Dwa moje skarby (dziesięcioletnia energiczna i spontaniczna blondyneczka z niebieskimi oczkami i czternastoletni opanowany i kryjący emocje syn, o zgoła odmiennym kolorze oczu i włosów) słuchały opowiadań ojca. Chłonęły jego słowa, śledziły gesty, żywo reagowały na to, co mówi.

Tatusiek mówił jakieś bzdury, które nie były przeznaczone dla uszu dzieci. Wszystko, co wydobywało się z jego ust, płynęło z siłą wodospadu. Różne sprawy mieszały się bez składu i ładu z sobą nawzajem. „Supermix” spraw bieżących, socjalnych, polityki oraz opowieści o relaksie, jaki dają nocne lokale i tatuśkowa praca (polegająca na akwizycji z obrzydliwym wciskaniem komuś tego, czego nie zamawiał), o szefowej „kompletowego szaleństwa”, a zarazem konkubinie i jej niepełnosprawnym mężu i dzieciach, współpracownikach na których nie zostawiał suchej nitki. A w tym ON jak zwykle wykorzystany, wplątany, pokrzywdzony przez wszystkich, ale w dalszym ciągu najważniejszy, najmądrzejszy i najwspanialszy. Wszyscy „be”, a on „cacy”.

Przekazywał te informacje w sposób przekonujący, nasycony negatywnymi emocjami, które udzielały się dzieciom, o małej przecież jeszcze odporności na manipulacje. Wiara w szczerość wypowiedzi ojca wzbudzały przygnębienie i litość nad jego ciężkim losem, ale były i takie sytuacje, które wzbudzały śmiech. Z perspektywy czasu, obiektywnie go słuchałam i miałam wrażenie, że męczy go jakieś natręctwo myśli, które bez ustanku gdzieś gnały, popędzały, a zarazem nakręcały; nie wierzyłam własnym uszom. „Biedny żuczek” – pomyślałam. Całe życie z wariatami! Zawsze taki sam. Niezmienny w twierdzeniach, bezpodstawnych sądach, z kiepsko przemyślanymi sytuacjami, bez refleksji nad samym sobą i życiem.

Nie interesowały go sprawy związane z dziećmi, pomimo że starały się pochwalić swoimi przeżyciami i wrażeniami, wynikami szkolnymi i dyplomami z treningów z sześciomiesięcznego okresu, kiedy się z ojcem nie widziały. On przerywał im i w dalszym ciągu kontynuował swój monolog.

– Przestań! Dość tego! – odezwałam się, podnosząc głos.

Dzieciaki znudzone opowieściami, jak na hasło, przestały spokojnie siedzieć (tak jak lubił „tatusiek”) i zaczęły krążyć wokół nas, czekając z nadzieja, że może ojciec da im kieszonkowe za dobre osiągnięcia z których były dumne.

– A co ty myślisz? Niech się uczą życia! – skwitował zbyt długą wypowiedz, ale „kłapać dziobem” nie przestawał. – Dzisiejszą noc spędziłem w hotelu. Ewunia poszła do domu odwiedzić męża i dzieci. Teraz ponownie będziemy zmieniać mieszkanie. Wynajmiemy dom w górach i pomyślimy o jego wykupieniu na własność. Zmienimy też audi, bo to się sypie, a zamontowane przystosowanie dla inwalidów mnie denerwuje. Jak widzisz, mamy wielkie potrzeby.

Pokiwałam głową znacząco, a w myślach: ble – ble – ble, normalka! Dużo gadać, mało robić! Gdyby ktoś go nie znał, pewnie by uwierzył w te plany, jasno wytyczoną drogę działania i cel do osiągnięcia. Był jakimś odmieńcem. Kompletnym zaprzeczeniem prawdziwego Ślązaka, a był nim z krwi i kości. Ale w każdym koszu z jabłkami zawsze znajdzie się jakieś robaczywe. Z czteropaku śląskiej tożsamości, na który składa się pracowitość, dbałość o rodzinę, podtrzymywanie tradycji i religijność, wyniósł tylko sam czteropak, ale z piwem.Przypisy

¹Po szychcie (gw. śl.) – po pracy.

²Makówki – tradycyjna słodka potrawa śląska, sporządzana na Boże Narodzenie. Wykonywane są one z mielonego maku, wzbogaconego o orzechy, rodzynki, migdały i inne frykasy. Masa makowa przekładana jest bułką pszenną nasączoną mlekiem, krojoną w kostkę lub cienkie kromki.

³Moczka – to śląski słodki deser o konsystencji budyniu. Wykonany z rozmoczonego piernika z dodatkiem przeróżnych bakalii. Kwaskowatość i słodkość reguluje się, dolewając kompot truskawkowy lub agrestowy. Natomiast konsystencję budyniu uzyskuje się przez dodanie lekkiej maślanej zasmażki lub przez zwiększenie ilości piernika. W celu dosłodzenia używa się miodu, cukru lub rozpuszczonej czekolady. Każda gospodyni ma swój wypróbowany sposób na dobrą moczkę, dlatego jej smak jest odmienny w każdym domu.

⁴Szpajza – lekki deser wykonywany na Śląsku z ubitych białek, żółtek i żelatyny. W zależności od pożądanego smaku, zaprawiany sokiem z cytryny, kakao i bakaliami, a w wersji dla dorosłych – wzmacniany alkoholem.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: