Marzenia, które się spełniają - ebook
Marzenia, które się spełniają - ebook
Są marzenia, które się spełniają. Trzeba walczyć o ich urzeczywistnienie i nigdy się nie poddawać.
Mieszkańcy ulicy Wierzbowej muszą się zmierzyć z różnymi problemami. Ich życie ulega zmianie, wiele spraw domaga się wyjaśnienia; są uczucia, które muszą się ujawnić, a słowa wybrzmieć. Hanna Jawińska walczy o swoje dzieci i zastanawia się, czy może jeszcze liczyć na miłość. Stary ogrodnik, Zygmunt Wyrwa, z trudem dochodzi do siebie po wielkiej tragedii, którą przeżył. Czy jego los się odmieni i zazna jeszcze radości i spokoju?
Inga Oławska nieustannie spiera się z bratem, nie pochwalając jego wyborów. Każdy z bohaterów szuka swego miejsca w świecie i szczęścia, którego pragnie. Po burzach przychodzą jednak przejaśnienia, a słoneczna pogoda daje nadzieję na osiągnięcie bezpiecznego portu.
Wzruszająca i pełna ciepła opowieść o zwykłych ludziach, którzy zawsze kierują się sercem, ponieważ wskazuje im właściwą drogę.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-300-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wschody i zachody róż… – Tak właśnie do tej pory wyglądał jego świat. Krzew najpierw zawiązywał pąki, które potem otwierały się jako olśniewające kwiaty. Teraz wszystko się zmieniło.
Zygmunt Wyrwa siedział w swojej szklarni na niewielkim krzesełku ustawionym w ulubionym miejscu, z którego widział wszystkie uprawy i gdzie przy stole dokonywał zapisków w zeszycie hodowli oraz segregował nasiona. Narastała w nim rozpacz. Od dnia kradzieży „Adeli 12” nie mógł się pozbierać, pogodzić ze stratą. Był zdruzgotany. Ta grabież odebrała mu chęć życia i pozbawiła przyjemności zajmowania się roślinami. Gdyby nie Weronika, która przychodziła do niego codziennie, oraz jej ciotka i pani Flora, doprowadziłby swoją hodowlę do zagłady. Co więcej – to, co się wydarzyło, pogłębiło rozczarowanie innymi ludźmi. Co mu dały kontakty z nimi? Tylko ból i zawód. Nic więcej.
Nie wiadomo było, kto skradł cenne róże, sprawca umiejętnie zatarł ślady. Drzwi szklarni stały otworem, zatem policjanci uznali, że starszy pan po prostu zapomniał je zamknąć.
– Okazja, niestety, czyni złodzieja – westchnął posterunkowy do oburzonego Olafa.
– Nie rozumiem, jak pan może traktować to tak lekko – ciskał się syn ogrodnika. – Życiu mojego ojca ta uprawa nadawała sens. Być może to się wydaje panu dziwne, ale te sadzonki naprawdę były bezcenne. Trzeba zmobilizować siły…
Funkcjonariusz chrząknął znacząco. Policja ma rozpoczynać szeroko zakrojoną akcję, by znaleźć jakiś… kwiatek? Osobiście najchętniej uznałby to zdarzenie za akt wandalizmu i przeszedł nad nim do porządku dziennego. W szklarni pozostało mnóstwo innych sadzonek, właściciel nie powinien robić z tego aż takiej tragedii. Poza tym uniknął większych strat – sprawca mógł przecież splądrować całą hodowlę, a w skrajnym przypadku – wszystko zniszczyć. Naprawdę nie było o co rozdzierać szat.
– Dla dziadka kradzież ma kolosalne znaczenie. Odkrył niedawno całkiem nową krzyżówkę – odezwała się wnuczka. Posterunkowy pamiętał ją z ubiegłego roku. Uciekła z domu, żeby zobaczyć się z seniorem rodu. Skądinąd dziwna familia. Nerwowi – ocenił w duchu, zamykając swój służbowy notes.
– Proszę państwa – zaczął urzędowo. – Zajmiemy się tą sprawą. Tylko proszę mi wierzyć, to nie będzie łatwe. Kradzież sadzonek… Muszą państwo sami przyznać, że to jak szukanie igły w stogu siana. Poza tym szkodliwość czynu niewielka.
– Jak to? – obruszyła się nastolatka. – Przecież pan nawet nie wie, ile taka nowa odmiana jest warta!? Możliwe, że miliony!
– Nie przesadzaj, Melissa – osadził ją ojciec. – Chcielibyśmy po prostu – zwrócił się do policjanta – żebyście nie odkładali na półkę tej sprawy, nie odpuszczali ot tak.
Posterunkowy ponownie westchnął. Przyjął zgłoszenie. Co jeszcze mógł w tej kwestii zrobić? Niewiele.
Po wyjściu mundurowego dziewczyna nie kryła rozżalenia, a pretensje miała przede wszystkim do ojca.
– Dałeś im do zrozumienia, że mogą to zlekceważyć! A dziadek się martwi.
Wyszła z domu, strzeliwszy drzwiami, i udała się prosto do Borysa. Wywołała go na ulicę, bo nie miała ochoty na konfrontację z jego wścibską matką, która i tak przypatrywała im się mało dyskretnie zza firanki.
– Co się dzieje? – rzucił chłopak, jakby czymś zniecierpliwiony.
– Chodzi o dziadka. Jest podłamany tą kradzieżą, sam wiesz.
Borys wzruszył ramionami.
– Przykra sprawa, ale jeśli liczysz na inicjatywę policji, to próżny trud. Nie gramy w amerykańskim filmie.
Wściekła się.
– Nie traktuj mnie jak głupiej dziuni. Wiem, że do naszej szklarni nie wjedzie od razu komando superdetektywów, by pędzelkami zbierać ślady. Bardziej mi chodzi o to, jak pomóc dziadkowi. Boję się, że kiedy zostanie sam, wpadnie w depresję.
– Przesadzasz. Ma wiele innych kwiatów. Zajmie się nimi, a może po prostu odnowi swoją hodowlę?
– Nie. Stworzenie nowej odmiany to długi proces. Wiesz, ile lat mu to zajęło? Szukał idealnego kwiatu od śmierci babci.
– Melissa, są rzeczy ważne i ważniejsze. To naprawdę nie jest aż taka wielka tragedia – stwierdził z pewnym lekceważeniem. – Gdyby mu wynieśli wszystko… Ale to tylko jeden kwiatek.
– Najważniejszy! I ktoś musiał o tym wiedzieć.
– Wszyscy wiedzieli – przerwał chłopak. – Pan Wyrwa pokazywał go nawet na spotkaniu tego całego kółka emerytów.
– Jasne. I z pewnością jakiś emeryt mu to buchnął – rozsierdziła się. – Myślałam, że mi pomożesz, że lubisz dziadka.
– W czym? Mam się zamienić w śledczego? To nie moja bajka.
– Chciałam, żebyś doradził, jak go wesprzeć. Ja niedługo wyjadę, tata też. Nie chcę go zostawiać w takim stanie.
– Przecież ma przyjaciół. Panią Florę i Jolę, nawet tę twoją koleżankę Weronikę…
– A może poprosić doktora, żeby do niego wpadł? – dumała dalej dziewczyna. – Niepokoję się o jego zdrowie.
– To akurat dobry pomysł, zwrócić się do lekarza. Da mu jakieś wyciszające proszki.
Melissa zmierzyła go nieprzyjaznym spojrzeniem. Spodziewała się, że okaże się bardziej pomocny. Ale istotnie, od momentu pamiętnego wernisażu i kradzieży róż Borys zachowywał się wobec niej dziwnie.
Czy to ma związek z Ingą Oławską? – głowiła się. Wyraźnie chciał zaimponować siostrze rzeźbiarza i nie ulega kwestii, że wpadła mu w oko. Melissa lubiła Ingę, ale nie sądziła, żeby kobieta jej pokroju zainteresowała się Borysem.
Szczególnie z szaloną mamuśką na karku – podsumowała. A jeśli jednak? Nie znała artystki zbyt dobrze. Być może lubiła młodszych partnerów i wyzwania. Kto wie? Melissa postanowiła nie zaprzątać sobie więcej uwagi chłopakiem i poszła do Izy Konopińskiej. Z nią znalazła ostatnio wspólny język, obie uważnie obserwowały swoich rodziców.
– Przerąbane – westchnęła Iza, gdy spotkały się w kawiarni u Weroniki.
– Co się stało? – zaniepokoiła się koleżanka.
– Matka i ojciec. Kompletnie się pożarli po tej aferze z mieszkaniem, stary się wyprowadził. Ale chyba nie do Warszawy. Nie mam pojęcia, gdzie teraz jest. Ja to w sumie chciałam mieszkać w stolicy, stykało mi. Miałabym bliżej na studia i w ogóle – lepsze perspektywy. A tu taka chryja… Matce jest wstyd za ojca i strasznie się boi, że ludzie w mieście ją zlinczują.
– Niepotrzebnie – włączyła się do rozmowy Nika, która właśnie przyniosła im zamówione kawy. – Wiadomo, że twoja matka nie miała z tym nic wspólnego. Nawet nie wiedziała o mieszkaniu.
– Łatwo pani mówić. Chyba pani ludzi nie zna… Zniszczą każdego plotkami i pomówieniami. Kto zada sobie trud, żeby zbadać prawdę? Nikt! Już słyszę, że jestem córką złodzieja i że wszystko, co posiadamy, to skutek jakichś przekrętów. Mama bardzo się tym gryzie.
– Wiem, że niektórzy bywają okrutni – cicho przyznała Weronika. – Sama się boję nieżyczliwości. Ale uwierz mi: tak jak w tej piosence Niemena „ludzi dobrej woli jest więcej”.
– Akurat – sarkastycznie mruknęła Iza. – Chyba nie chodziła pani do liceum na prowincji. Tu nie mieszkają ludzie dobrej woli, tylko sami wredni plotkarze.
Melissa westchnęła głęboko. Chciała pomówić o swoim dziadku, ale teraz nie wiedziała, jak zacząć. Weronika sama to zauważyła.
– Okropna historia z tą kradzieżą – zagaiła. – Pan Zygmunt mocno się tym zamartwia, prawda?
– Strasznie. Obawiam się, co będzie po naszym wyjeździe. Musimy przecież niedługo wracać i tak przedłużyliśmy pobyt ze względu na tę sytuację, matka musiała wyjaśniać moją sprawę w szkole. Będziesz do niego zaglądać? – spytała z nadzieją.
Nika energicznie skinęła głową.
– Jasne, to się rozumie samo przez się. Moja ciotka także do niego wpadnie od czasu do czasu, nie zważając na wciąż osłabioną nogę. Zresztą po rehabilitacji jest już dużo lepiej. Nie wiem właściwie, czemu ona wciąż nie może się pozbierać.
– Inga ją woziła? – zainteresowała się Melissa.
– Inga, pan Seweryn, a nawet sam doktor, gdy tylko miał czas. Wspaniali ludzie. Dlatego właśnie twierdzę, że nie wszyscy są źli – zwróciła się do Izy, która pogardliwie się skrzywiła. Wiedziała swoje. Co innego podwieźć sąsiadkę do lekarza, a co innego wesprzeć kogoś nielubianego, kto w dodatku sam się prosi o obmowę.
– No właśnie, dziadek też może na nich liczyć. Nie smuć się, Iza, wszystko przycichnie – pocieszyła koleżankę Melissa.
Córka dyrektorki biblioteki nie wydawała się uspokojona. Martwiła ją matka, która całkiem opadła z sił. Dziewczyna ostatnio zastawała ją rano, jak z kubkiem zupełnie już zimnej kawy tkwiła przy oknie i wpatrywała się w ogród Oławskich niewidzącym wzrokiem.
– Trzeba jeszcze zwrócić się do doktora Zaruskiego – zmarszczyła brwi Nika, wciąż myśląc o zdrowiu pana Wyrwy. – Jeśli nie zdążysz tego sama załatwić przez wyjazdem, mogę poprosić go w twoim imieniu.
– Będę ci ogromnie wdzięczna, również o tym myślałam. – Melissa odetchnęła z wyraźną ulgą.
Weronika zamilkła i wróciła do baru.
Tymczasem do kawiarni wszedł Ksawery i, skinąwszy wszystkim głową, usiadł przy stoliku pod oknem, który zwykle zajmował. Wyraźnie na kogoś czekał, bo popatrywał przez szybę z napiętym wyrazem twarzy.
Nika bez słowa podała mu kawę i ciasto, a potem zniknęła na zapleczu. Dwie młode dziewczyny spojrzały po sobie znacząco.
– O co jej chodzi? – zaciekawiła się Iza.
Melissa poruszyła ramionami.
– Sama nie wiem – oznajmiła dyplomatycznie.
– To przez tego gościa, nie? Rzeźbiarza – rzuciła na wszelki wypadek szeptem, choć Ksawery tak był pochłonięty swoimi myślami, że na pewno ich nie usłyszał.
Melissa lekko się skrzywiła.
– Zorientowałam się już na wernisażu. Ona cała się spina, kiedy go widzi. Moim zdaniem to przykry typ – dodała Iza.
– To chyba jej sprawa, nie?
– No jasne. A twój stary mówi coś o mojej matce? – zmieniła nagle temat.
Koleżanka zerknęła na nią zdziwiona.
– A co miałby mówić? – burknęła.
Tym razem to Iza okazała zniecierpliwienie:
– Przecież wyraźnie na nią leciał. Też się zniechęcił, gdy wybuchła ta bomba z ojcem?
– Przestań. Oni są znajomymi ze szkoły, wydaje mi się, że coś wyolbrzymiłaś.
– Bez kitu. Widziałam, co się święci. Nie ogarniam tego, szczerze mówiąc. Przedtem podbijał do niej na oczach wszystkich, a teraz udaje, że jej nie zna. Taka jest ludzka zmienność.
– Przestań. Nie bądź niesprawiedliwa. Nakręciłaś się, że wszyscy coś do was mają. Tak nie jest, uwierz mi.
Iza pogardliwie wydęła wargi.
– Straszny normalsik z ciebie. Myślałam, że jesteś inna, że trzymasz ze mną.
– Jasne, że tak. Jesteś moją sister – mrugnęła do niej Melissa.
Izabela odprężyła się
– Okejszyn. Jak wrócisz już do Londynu, nie zapominaj o mnie, dobra?
– Wiadomo. Będę pisać, mamy przecież kontakt na WhatsAppie, to się nie zmieni. Przyjadę latem. A może uda mi się wyrwać na święta? To zależy od szkoły, no i od mamy.
Iza się rozpogodziła.
Ostatnio naprawdę odnosiła wrażenie, że cały świat sprzysiągł się przeciwko niej. Nawet pisanie jej nie szło. Pan Swoboda wspierał ją, jak mógł, a ona chciała mu się zrewanżować i pomóc w uporządkowaniu wspomnień. Tylko że nie mogła się zmobilizować i wciąż szukała różnych wymówek. Musiała się wziąć w garść, jeżeli zamierzała dokończyć projekt i zdobyć punkty do matury.
Chwilę jeszcze gadały o tym, co mogłyby zrobić razem w lecie: załapać się do pracy albo po prostu miło spędzić czas, kiedy zadzwonił ojciec Melissy.
– Może wpadnę do ciebie do biblioteki przed wyjazdem, pożegnać się? – rzuciła Izie, a ta kiwnęła głową.
– Jasne, wbijaj, ja zwykle tam siedzę nad tą pracą.
– Muszę lecieć, Nika. Z tobą na pewno się jeszcze zobaczę w szklarni, więc nie mówię „do widzenia”. – Uśmiechnęła się, ale Weronika jakby nie dosłyszała.
Niedługo po Melissie wyszła też i Iza, a Ksawery Oławski, nadal gapił się przez okno, nie zwracając na nic uwagi.
Do tylu dziwnych zdarzeń doszło ostatnio – dumała ze smutkiem Nika. Właściwie nasz świat stanął na głowie. Czy to jakaś klątwa? A może ostrzeżenie? Jej myśli od razu pobiegły w stronę rzeźbiarza. Wstyd wciąż palił ją jak ogień, gdy wspominała wernisaż wystawy pani Flory. Czy nie tam właśnie o mały włos nie wyznała mu, co naprawdę czuje? Słowa: „Jesteś dla mnie najważniejszy” zamarły jej na wargach i teraz cieszyła się, iż nie uczyniła tej niewczesnej deklaracji, bo zaraz potem mężczyzna zapytał o Hannę, a Nika w jednej chwili zrozumiała, jak mało dla niego znaczy.
Dobrze, że się powstrzymałam – uznała w duchu, ale zaraz potem przyszła inna myśl: Może jednak powinnam mu powiedzieć? Ach, wtedy to wszystko po prostu by się skończyło, nie musiałabym się dłużej męczyć. Wówczas, gdy omawiali jej portret namalowany przez siostrę Ksawerego, usłyszała od artysty coś niewiarygodnie miłego: że jest kimś wyjątkowym, barwnym i intrygującym. Jakie znaczenie miała ta ocena wobec faktu, że on nigdy nie traktował jej nadzwyczajnie? Może i była dla niego ciekawa, trafnie komentowała jego prace, ale nie kryło się w tym nic więcej. Są uczucia, na które się czeka i o których się marzy, oraz takie, co nie przydają się na nic. Przyjaźń, duchowe powinowactwo… – to dużo, ale w tym przypadku o wiele za mało. Nie potrafiła się tym zadowolić, nie umiała tak żyć. I teraz, kiedy ich wzajemne relacje wróciły znów do spotkań starych znajomych wymieniających niezobowiązujące uwagi i luźne spostrzeżenia o sztuce, było jej ciężko. Miała wrażenie, że wtedy, na wernisażu, wychyliła się poza krawędź. Ale to, co tam zobaczyła, nie pokrzepiło jej. Bolało ją to, bo zrozumiała, że nie może na nic liczyć. Nie miała pretensji do Hanny, czuła jednak żal. W jej sercu zrobił się tak wielki zamęt, że z trudem znosiła obecność Ksawerego w kawiarni. To minie – tłumaczyła sobie. W końcu pogodzę się z tym zawodem i ruszę do przodu.
Bardzo chciała, aby tak się stało. Na razie były to pobożne życzenia.
– Masz jakieś kłopoty? – zagadnęła ją Edyta, która dobrze zauważała huśtawki jej nastroju.
– Martwię się o Zygmunta Wyrwę. Obiecałam jego wnuczce, że będę go doglądała.
– Jasne. Jakbyś potrzebowała któregoś dnia wyjść wcześniej, to się nie krępuj. Przykra sprawa – skomentowała właścicielka. – Moja mama mówi, że czegoś takiego tu nie pamięta. Kradzieży musiał dokonać ktoś obcy. Nie sądzę, żeby mieszkańców Uroczyna stać było na taką podłość.
– Też chciałabym w to wierzyć. Dopiero co sama tłumaczyłam Izie Konopińskiej, że więcej jest dobrych osób niż złych. Teraz ogarniają mnie wątpliwości.
– Trudno się dziwić. Po takiej akcji nawet największy optymista traci wiarę w ludzi – westchnęła Edyta.
A ja do optymistów raczej nie należę – dopowiedziała w duchu Nika i uśmiechnęła się blado.
Nagle Ksawery podniósł się od stolika i podszedł do nich.
– Okropny dzień – ocenił. – Mam w głowie gonitwę czarnych myśli. Ty też, Niko, wyglądasz na zmartwioną.
– Chodzi o Zygmunta Wyrwę – pospieszyła z wyjaśnieniem Edyta, a współpracownica była jej wdzięczna za tę skwapliwość.
– Wciąż się nad tym zastanawiam… – zakomunikował artysta. – Rozumiem doskonale jego rozpacz, bo wyobrażam sobie, jak mnie by dotknęła utrata którejś z moich rzeźb. Ostatnio nawet zacząłem rozważać zamykanie swojej pracowni w ogrodzie, czego do tej pory nie robiłem. Z drugiej strony bryły są chyba zbyt duże, żeby ktoś mógł je wynieść.
Rozgadał się o swoich refleksjach, a Nika nie mogła się powstrzymać, by nie spojrzeć na niego z urazą.
Czemu myślał tylko o sobie? Jego nikt nie okradł i nie skrzywdził. Naprawdę nie potrafił okazać zrozumienia ogrodnikowi? Wykrzesać z siebie trochę współczucia dla drugiego człowieka, który zmagał się z osobistą tragedią. Nie był do tego zdolny? Jakie to przykre.2.
Kiedy upłynęło już trochę czasu od wyjazdu Melissy i Olafa, a sytuacja Zygmunta Wyrwy nie zmieniła się ani na jotę, Weronika postanowiła poprosić doktora Zaruskiego o poradę w sprawie starego ogrodnika. Dotąd wstrzymywała się z tym, myśląc, że coś drgnie, ale w końcu przestała się łudzić. Coraz bardziej martwił ją stan starszego pana. Przesiadywał całymi dniami w szklarni, czasami nawet nie zapalając światła, tylko tkwiąc przy niewielkiej stołowej lampie, i wpatrywał się tępym wzrokiem w swoje uprawy. Gdyby nie pomoc Niki, pewnie wszystko by zmarniało. Dziewczyna przychodziła codziennie, żeby doglądać roślin. Zwykle pytała Zygmunta, co trzeba zrobić, a on odpowiadał jej mechanicznym, pozbawionym radości głosem. Niekiedy przeglądał swój dziennik upraw, lecz zupełnie beznamiętnie. Oczywiste było, jak mało go obchodzi, coraz trudniej było z nim nawiązać kontakt. Nawet kiedy wpadła Jola – z uporem narzekająca na niesprawność kontuzjowanej nogi, lecz poruszająca się dziarsko przy pomocy laski – nie potrafił się otrząsnąć.
– Mundek, daj spokój. Co się stało, to się nie odstanie – tłumaczyła. – Okradziono cię, to się zdarza, ale świat się nie kończy. Jeszcze się wszystko na dobre obróci, zobaczysz.
– To nie koniec świata? – mruknął ogrodnik. – Dla mnie koniec. Zniszczono całą moją uprawę, jedyny sens mojego życia.
– Sensem twojego istnienia są syn i wnuczka – przypomniała mu sąsiadka. – Pamiętasz, ile razy wcześniej poniosłeś porażkę w krzyżowaniu roślin? Potraktuj to jak wyzwanie i zacznij po prostu od nowa.
– Nie mogę. – Zygmunt poruszył ramionami. – Teraz, kiedy wiem, że udało mi się stworzyć moją „Adelę” dokładnie taką, jak chciałem, nie czuję już tej energii, tej woli tworzenia.
– To nielogiczne. Powinieneś przystąpić do odtwarzania uprawy z nadzieją, a nawet z entuzjazmem. Przerobiłeś już ten temat i masz go w małym palcu – objaśniała.
– A ty, Jolu? Chciałabyś naprawiać nieustannie to samo urządzenie z perspektywą, iż będziesz musiała zaczynać w nieskończoność, wciąż od początku?
– Brednie – zbagatelizowała. – Twoja hodowla nie jest bezsensowna. Skradziono ci różę raz. Nie sądzę, aby się to miało powtórzyć. Piorun nigdy nie uderza dwa razy w to samo miejsce.
– Chyba, że ktoś chce mnie zniszczyć jako eksperymentatora. Być może obserwuje moje poczynania i udaremnia je – szepnął zrezygnowany Zygmunt.
Jolanta spojrzała na niego bystro.
– Ejże. Czy ty aby nie wpadłeś w manię prześladowczą? Dlaczego ktoś miałby się uwziąć akurat na ciebie? Wybacz, Mundek, ale w Polsce działa z pewnością jeszcze przynajmniej kilku ogrodników, którzy opracowali własne odmiany, a nie słyszałam, żeby ktoś ich okradał.
– Takich rzeczy się przecież nie rozgłasza – bąknął. – To szkodzi opinii.
Sąsiadka westchnęła i nie mogąc niczego wskórać, zaczęła przynaglać Nikę, by zasięgnęła rady doktora.
– Niech mu da jakieś cudowne proszki – poddała myśl, a siostrzenica zdumiała się.
– Możesz sama to załatwić albo pójść ze mną, ciociu.
– Niedoczekanie. Już raz się dostałam w łapy doktorów i zawracali mi głowę przez całą zimę. Mundek jest naiwny, on wierzy w medycynę i całe te lecznicze korowody, które mnie osobiście przypominają szamańskie tańce, tylko w nowoczesnej wersji. Paweł Zaruski to jeszcze najlepszy z nich wszystkich specjalista, choć też za bardzo ufa nauce.
– A czemu innemu miałby ufać? – zdziwiła się Weronika.
– Naturze, kochana. Ona sama leczy. Dużo o tym wszystkim myślałam podczas choroby. Czy z moją nogą jest jakoś radykalnie lepiej? Wcale nie! Gdybym ją zostawiła własnemu losowi, wszystko wyglądałoby tak samo, a ja bym nie zabierała czasu tym wszystkim biednym ludziom.
Jolanta miała przekorną naturę. Nie ceniła ani diagnozy, którą otrzymała, ani późniejszego leczenia. Uważała, że sama by się uzdrowiła, gdyby tylko doktorzy nie chcieli jej szkodzić. „Pacjent najlepiej wie, co mu służy i skutkuje. Nie wiem, czy te ćwiczenia cokolwiek mi pomogły, grunt, że nie zaszkodziły” – mawiała, gdy ktoś zagadywał ją o terapię.
– Co za bzdury opowiadasz – zirytowała się siostrzenica. – Noga była w fatalnym stanie. Gdyby nie leczenie i rehabilitacja, w ogóle nie mogłabyś chodzić. Nie mówię nawet o bólu, jaki odczuwałaś. Już nie pamiętasz?
– Wcale nie było tak źle – bagatelizowała ciotka. – I tak się nie przekonamy, ale ja ci to mówię – na jedno by wyszło!
Nika absolutnie nie podzielała jej zdania. Miała wrażenie, że rozdrażnienie Joli bierze się stąd, iż kontuzja ograniczyła znacznie jej możliwości zdobywania nowych sprzętów do naprawy. Teraz nie mogła tak szybko penetrować ulic w poszukiwaniu ciekawych znalezisk i niektóre znikały jej dosłownie sprzed nosa, więc była niepocieszona.
Zawsze taka mobilna i energiczna… – myślała Weronika, która po wyjściu z kawiarni postanowiła udać się do doktora. – I teraz po prostu jest sfrustrowana całą sytuacją, nie można tego inaczej wyjaśnić.
Przystanęła na Ryneczku, żeby podjąć decyzję, czy iść do ośrodka zdrowia, czy do domu lekarza, kiedy ten nagle zjawił się przed nią na swoim rowerze i pozdrowił wesoło.
– Dzień dobry! Jak tam ciocia? – spytał.
– O, dzień dobry panu – ucieszyła się Nika. – Z ciocią zupełnie dobrze. Oczywiście uważa, że wyleczyłaby się lepiej sama, bez lekarzy i ćwiczeń, ale sam pan wie, jaka ona jest – Siostrzenica machnęła ręką.
– Wszystko jedno, co podziałało, ważne, że nastąpiła poprawa. – Przez twarz Pawła przebiegł cień uśmiechu. – Niech wpadnie kiedyś do mnie, zobaczę, czy wszystko w porządku. Takich urazów nie można lekceważyć.
– Sęk w tym, że ona nie bardzo chce. Złości się, że nie jest tak żwawa jak dawniej.
Lekarz westchnął.
– Nie będę ukrywał… Ta noga może długo wracać do pełnej sprawności albo nawet nigdy to nie nastąpi. Trzeba się przygotować i na taki scenariusz.
– Wiem, wiem, doktorze. To jest już kwestia wieku, nie wszystko goi się jak należy, trzeba cierpliwości, a tej ciocia nie ma za grosz.
– No cóż. Mam nadzieję, że kiedy zacznie się więcej ruszać, to i proces rekonwalescencji przyspieszy.
– Oby tak było, bo jej frustracja już trochę daje się we znaki – konfidencjonalnie szepnęła Weronika.
Zaruski znowu lekko się uśmiechnął. Zdawał sobie z tego sprawę.
– Dobrze, że pana spotkałam – odezwała się znowu. – To mi zaoszczędziło dylematu, czy iść do ośrodka, czy też nagabywać pana w domu…
– Coś się stało? – zainteresował się.
– Chodzi o Zygmunta Wyrwę. Przejmuję się jego zdrowiem.
Paweł nachmurzył się. Tak, powinien od razu po kradzieży odwiedzić swego pacjenta. Pamiętał, jak ogrodnik wspomniał mu kiedyś o swojej naturze melancholika. Takie wydarzenie, jak strata ukochanej rośliny, musiało odcisnąć na nim piętno i być może podkopało jego siły witalne.
– Źle się czuje? – spytał Nikę, a ona zaczęła mu szeroko opowiadać o objawach. Nie ulegało wątpliwości, że starszy pan zatracił się w sobie, posmutniał i być może pojawiły się u niego symptomy depresji.
– Dobrze, zajrzę do niego jak najszybciej. Mam wrażenie, że jest to cierpienie z gatunku duchowych, nie somatycznych, ale trzeba się upewnić – ocenił.
Weronika odetchnęła z ulgą.
– Bo ja się boję, czy on nie zapadł na serce wskutek wszystkich wydarzeń. Trudno mi też stwierdzić, jak się odżywia. Przychodzę tam codziennie, staram się na bieżąco sprawdzać, co się dzieje, ale niestety wydaje mi się, że z każdym dniem jest gorzej…
Nie zdążyli zamienić już ani słowa więcej, bo zobaczyli, że od strony ulicy Wierzbowej biegnie Inga Oławska, wyraźnie zdyszana i zaczerwieniona. Płaszcz miała niedokładnie zapięty, a w rękach trzymała jakieś pudełko. Na ich widok zdecydowanie się ożywiła.
– Zobaczcie, co znalazłam – oznajmiła, nakłaniając Nikę, aby odsunęła przykrywkę.
Zajrzeli ciekawie do środka.
Leżała tam sadzonka, najprawdopodobniej jedna z zaginionych róż Zygmunta Wyrwy. Ocalały egzemplarz przedstawiał opłakany stan. Weronika po prostu nie mogła uwierzyć własnym oczom. Wyciągnęła delikatną roślinę z pudełka i przyjrzała się jej uważnie. Tak, nie było wątpliwości – doskonale znała te kwiaty, a okaz, który przyniosła Oławska, należał do tych najlepiej wykształconych, już zawiązujących pąki.
– Skąd to masz? – wyszeptała więc w skrajnym zdumieniu.
Artystka potrząsnęła głową, wskutek czego jej niedokładnie spięte włosy rozsypały się na wszystkie strony. Nika zauważyła, że siostra rzeźbiarza jest mocno wzburzona. Wyglądała tak, jakby wybiegła ze swojej pracowni, nie dbając w ogóle o wygląd. Taka niechlujność w kwestii stroju nie zdarzyła się jej dotąd nigdy.
– Właśnie nie wiem! Leżało przy naszych schodach do domu, być może wiatr zwiał je z tarasu. Pewnie bym go nie zauważyła, ale chciałam coś wziąć z warsztatu Ksawerego, no wiecie, tego magazynku, który stoi w ogrodzie, i przypadkiem dostrzegłam ten pakunek. Zaciekawił mnie.
– Zastanawiające… – oświadczył Zaruski.
– Twój brat ma coś wspólnego z kradzieżą? – Weronika osłupiała.
– Skądże! – oburzyła się Inga. – Nie mógłby zrobić czegoś takiego. Nawet nie myślcie w ten sposób.
– No to jak ta sadzonka się tam znalazła? – nie rozumiała młoda kobieta.
– A jeśli ktoś ją tam zgubił albo podrzucił? – wyraził podejrzenie doktor.
– Tylko czego ten osobnik szukał na naszej posesji? – Inga prawie krzyczała.
– Może uciekał przed kimś i próbował to ukryć? – zaryzykował doktor.
– Martwię się, czy coś z niej jeszcze będzie. – Nika wciąż patrzyła na roślinę. – Wygląda nieciekawie i nie wiem, czy da się ją odratować.
– To co robimy? – spytała drżącym głosem Inga. – Uwierzcie mi, pierwszy raz w życiu widzę to pudło, jestem kompletnie wytrącona z równowagi. Chyba trzeba pokazać kwiat panu Zygmuntowi?
Doktor i Weronika popatrzyli po sobie, a dziewczyna dyskretnie pokręciła głową.
– Nasz sąsiad mógłby się kompletnie załamać – stwierdziła. – Nie dość, że go okradziono, to jeszcze znaleziona sadzonka znajduje się tragicznym stanie. Bryła korzeniowa jest prawie zupełnie sucha. Jak długo mogła tam leżeć?
– Nie wiem. – Inga nie kryła poruszenia. – Może wiele dni. Nawet – od samego wernisażu! – Spojrzała na nich z przerażeniem. – To takie straszne…
– A co na to Ksawery? – wtrącił się doktor.
– Jeszcze z nim nie rozmawiałam, nie ma go w domu – wyrzuciła z siebie artystka. – Szczerze powiedziawszy, chciałam się najpierw poradzić Weroniki, co robić, i biegłam do kawiarni…
– Nie sądzę, żeby pani brat miał coś wspólnego z kradzieżą, to nie jest człowiek takiego pokroju – uspokoił po namyśle lekarz.
– Och, to dobrze! Ja też jestem o tym przekonana, tylko że to znalezisko stawia nas z Ksawerym w bardzo złym świetle – ze smutkiem oznajmiła artystka. – Każdy będzie nas teraz podejrzewał…
– Bądźmy poważni. Do kradzieży trzeba mieć motyw. – Doktor machnął ręką.
– Motyw motywem – wydęła wargi Nika. – Tylko co zrobimy z tym okazem?
– Naprawdę nie da się go ocalić? – zapytał lekarz.
– Nie jestem taką specjalistką od róż, jak pan Zygmunt. Jeśli w tym pudle otrzymywała choć trochę wilgoci z powietrza i dotąd nie zmarzła… to zawsze jest szansa, że odbije. Ale nie liczyłabym na wiele.
– Możesz ją jakoś dyskretnie umieścić w szklarni? – spytała Inga z nadzieją.
– Jasne. Pan Zygmunt ostatnio całkiem powierzył mi doglądanie upraw. Nie zorientuje się. Zrobię, co będę mogła, zadzwonię do któregoś z jego znajomych hodowców, może mi coś doradzą.
– Nie wiem, czy nie lepiej jednak mu ją pokazać – medytowała nad sprawą Oławska. – Ma duże doświadczenie, może coś wymyśli?
– Wykluczone. Nie masz pojęcia, w jak kiepskim jest stanie pan Zygmunt. Jeśli ta róża uschnie, będzie to dla niego niewyobrażalny cios.
– Przecież nie możemy go wiecznie oszukiwać – zgłosiła obiekcję Inga.
– Powiemy mu o tym znalezisku, ale w swoim czasie, gdy doktor pozwoli. – Weronika spojrzała na Zaruskiego.
– To chyba dobry pomysł – zastanowił się Paweł. – Wstrzymajmy się z informowaniem go, co się stało, póki go nie zbadam. Nie chcę dodawać mu wzruszeń, skoro nie wiem, jaki jest stan jego zdrowia.
– Dobrze. – Inga, aczkolwiek niechętnie, przystała na ten pomysł.
– Nie martw się – uspokoiła ją Nika. – Najważniejsze, że róża się odnalazła. To dobry znak.
– Pewnie lepiej byłoby to zgłosić na policję – martwiła się Oławska. – Może przeprowadziliby śledztwo? Zabezpieczyli jakieś ślady?
– Melissa wspominała, że nawet zgłoszenia o kradzieży nie chcieli przyjąć – westchnęła Weronika. – Uznali to za chuligański wybryk, wandalizm, a nie prawdziwy rabunek.
– Mnie intryguje co innego – odezwał się nagle doktor. – Gdzie są pozostałe sadzonki? Bo przecież skradziono kilka. Co się z nimi stało?
– Właśnie. To jest prawdziwa zagadka. – Pokiwała głową Weronika.
– Było tylko jedno pudło, jestem pewna – zastrzegła Inga, ale odniosła wrażenie, że doktor i koleżanka spoglądają na nią z namysłem. Poczuła się nieswojo i zrobiło się jej przykro.
Nie wierzyli jej? Dlaczego? Zrozumiała, jak łatwo jest utracić zaufanie innych i jak trudno je odbudować. Cień niedomówień i podejrzenia zawisł nad nią i bratem. Wiedziała, że musi to szybko wyjaśnić, nie chciała, aby to nad nimi ciążyło. Z drugiej strony miała żal, że sąsiedzi nie stają bezwarunkowo po jej stronie. Ale cóż – w tej sytuacji trudno się dziwić, że mają wątpliwości.3.
Pani Flora bardzo martwiła się o swoją lokatorkę. Hanna, odkąd mąż zapowiedział, że będzie walczył o dzieci, stała się milcząca i nerwowa.
– Trzeba jakoś jej pomóc – tłumaczyła Majewska Joli Cieplik, którą zastała w domu, jak dłubała przy kolejnym ze swoich urządzeń.
– Moim zdaniem, on ją próbuje zastraszyć – skomentowała z powagą, odkładając śrubokręt. – Może chodzi mu o ten dom? Chce, żeby się zgodziła na gorsze warunki podziału majątku po sprzedaży? Sama wiesz, skoro teraz będzie miał nową rodzinę, każdy grosz mu się przyda.
– To obrzydliwe – oceniła Flora. – Nie mogę uwierzyć, że ludzie coś takiego mogą robić swoim bliskim.
– Florciu, gadasz jak moja Nika. Ona też jest na wskroś idealistką, po prostu nie mieści się jej w głowie, że ktoś może być podły. A naszego Zygmunta to kto niby okradł? Niewiniątka, które zagubiły się w nieprawości świata? Nie. Dranie, dla których nie liczy się cierpienie innych, po prostu o to nie dbają. Tak niestety urządzony jest świat.
– Zygmunt to inna kwestia. Też jestem zszokowana tym wydarzeniem. Początkowo myślałam, że to jakiś głupi żart – wyznała Flora. – Dopiero później zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś mu nie robi na złość…
– Całkiem możliwe. Może jakiś zazdrosny hodowca? Mundek źle robił, że nie zamykał tej szklarni, ale nie można go przecież winić za cudze przestępstwo. Nie używał klucza, bo nie widział potrzeby, lecz nikt nie miał prawa go okradać, ot co. – Wyłożywszy swoje credo, Jola nasadziła okulary na nos i zabrała się za ustawianie silniczka robota kuchennego w starym stylu. Wśród sąsiadów wciąż panowało ogromne zapotrzebowanie na tego typu sprzęty. Ten zamówiła pani Herbiszewska z Rezedowej, gdy tylko dowiedziała się, że Jolanta bierze się za jego naprawę.
– Ale co z Hanią? – przypomniała Flora. – Ona tak przygasła. Działa jak automat. Zawozi Nelkę do zerówki, potem jedzie z Błażejem na rehabilitację, wraca, gotuje obiad, bawi się z dziećmi i idzie spać. Ani książki nie poczyta, ani muzyki nie posłucha, nic dla siebie. Prawie nigdzie nie wychodzi, czasem tylko… – Zawahała się, czy wspominać Joli, iż Hanna spotyka się z Ksawerym. Może sąsiadka sama to wiedziała od Niki, bo przecież para umawiała się w kawiarni, w której pracowała siostrzenica? Oczywiste było, że Jolanta nie przepada za Oławskim, poza tym Flora nie zamierzała jeszcze bardziej zaogniać i tak delikatnej sytuacji. – Weronika niewątpliwie czuła coś do rzeźbiarza i ciotka mogłaby się zirytować całą sprawą. Majewska nie zamierzała siać plotek ani snuć niesmacznych domysłów. Nie z tego powodu poruszyła kwestię samopoczucia matki Nelki.
– Tak się nie da żyć, zamartwiając się. Moim zdaniem, powinna znaleźć sobie pracę – oceniła Jola. – Nawet taką na kilka godzin.
– Ba, tylko gdzie szukać podobnego zajęcia – głowiła się Flora. – Oczywiście, masz rację, to byłby też argument dla sądu, że Hania stara się zapewnić dzieciom najlepsze warunki. Teraz to ona obawia się, iż mąż przedstawi ją jako nieodpowiedzialną matkę, mieszkającą kątem u sąsiadów, bez perspektyw.
– Brednie. To znaczy, oczywiście nie mam na myśli tego, co mówisz, oceniam jego kombinacje. Hanna nie powinna być tak szlachetna, tylko od razu wyciągnąć sprawę tej kochanki w ciąży. Ma na to świadków. Zdaje się, doktor Zaruski widział tutaj tę kobietę i może poświadczyć, zresztą to są rzeczy oczywiste. Skoro tamta pani spodziewa się dziecka, to i romans musiał być, inaczej się nie da. – Poruszyła ramionami i ponownie odłożyła śrubokręt. – Musisz ją przekonać, Florciu, że trzeba walczyć. A co do ewentualnej pracy… Mówiła mi Inga Oławska, jak mnie wiozła do szpitala, że ten Fryderyk ostro działa w temacie zamiany kina w dom kultury. Może tam by się znalazł jakiś etat dla Hani albo chociaż godziny? Inga wspominała o warsztatach i pracowniach. Trzeba by z nimi porozmawiać, niech pomogą kobiecie, matce w potrzebie.
– Och, Jolu, dla ciebie wszystko jest takie proste. Nie wiesz, że instytucje miejskie mają swoje procedury, konkursy? – westchnęła Flora.
Przyjaciółka zmarszczyła brwi.
– A kto jej broni brać udział w konkursie? Zresztą przecież uczyła języka angielskiego. Nie wmówisz mi, że nie ma zapotrzebowania na takich nauczycieli. Kurs mogłaby prowadzić, choćby dla emerytów, bo i to zamierzają robić w tym domu kultury. Trzeba się zabrać do roboty, Florciu. Wiosna idzie, czas na zmiany.
– Co racja, to racja – mruknęła była bibliotekarka. Pomyślała o swoim domu i ogrodzie.
Liczyła na to, że Hanna pomoże jej w wiosennych porządkach. Wiele miały do zrobienia, bo choć zima była raczej lekka, to deszcze osłabiły poszycie, a i rynny wymagały przeglądu. Poza tym pergola ogrodowa, którą kupiła razem z Ingą jeszcze zimą… Należało ją obsadzić kwiatami, Zygmunt obiecywał jej sadzonki. Sam się zadeklarował, że może doglądać jej róż, gdy temperatura powietrza podniesie się na tyle, iż nie będzie zagrożenia ich przemarznięciem. Teraz jednak zrobiło się jej przykro i miała do siebie pretensje. Czy to nie oznaka egoizmu? Myśli tylko o sobie i swej pergoli, podczas gdy sąsiad poniósł tak wielką stratę. Nie pomoże mu odnaleźć sadzonek, bo i w jaki sposób, ale mogłaby go choć wesprzeć w ciężkiej chwili, dodać otuchy.
– Trzeba się będzie wybrać do Zygmunta – oznajmiła, a Jola pokiwała głową.
– Koniecznie. Należy mu dać jakiś pozytywny impuls. Co stracił, to stracił, ale życie się przecież na tym nie kończy. Musi zobaczyć przed sobą nowy cel. Mnie nie chciał słuchać, lecz może ty mu przemówisz do rozumu? Czy nie wspominałaś, że ma dla ciebie jakieś rozsady? – spytała sąsiadka.
Florę zdziwiła jej przenikliwość. Przyjaciółka najwyraźniej czytała w jej myślach.
– Tak, róż pnących do mojej pergoli. Mówił, że wybrał jakieś białe, wyjątkowo odporne.
– No właśnie. Trzeba, aby się na tym skupił. Przecież nie ma możliwości, żeby nie odtworzył tej swojej „Adeli”. Teraz jest załamany, to zrozumiałe, ale przecież robił sporo notatek. Moja Nika mówiła, że tę hodowlę da się ponowić, tylko że to będzie wymagało czasu.
– Może on uważa, że tego czasu nie ma? – zadumała się Flora.
Jolanta energicznie pokręciła głową.
– Mundek to neurotyk. U niego wszystko zaczyna się i kończy na smutku. Nie potrafi brać życia takim, jakie jest, wciąż czeka na coś, co nie nastąpi. Trzeba go wyrwać z marazmu.
– Nie mów w ten sposób. Spełniło się wiele jego marzeń, przede wszystkim pogodził się z synem – przypomniała Majewska.
Jej przyjaciółka przytaknęła.
– Oczywiście, to było dla niego ważne. Lecz odnoszę wrażenie, że są sprawy istotniejsze, których nie zrealizuje, bo uważa je za pozbawione szans na powodzenie. On się mimo wszystko łatwo poddaje, Florciu. Martwię się więc o twój ogród, bo wygląda, że będziesz potrzebowała pomocy.
– Och, dam sobie radę. Obsadzenie pergoli to żadna filozofia. Nawet gdyby Zygmunt zupełnie nie miał serca, aby mi pomóc, spytam Seweryna Ziębę. On też nieźle sobie radzi z uprawami – ma teraz szklarnię, w której chce robić rozsady pomidorów i papryki, a także przechowywać delikatniejsze rośliny.
– Bardzo dobrze, ostrożności nigdy dosyć, a twój ogród jest ważny dla naszej małej sąsiedzkiej wspólnoty. Tak się teraz źle tu żyje… Liczę na to, iż podwieczorki w pergoli wniosą trochę pozytywnej energii.
– Oby ktokolwiek chciał na nie przychodzić – z powątpiewaniem rzuciła Flora. – Popatrz, co się dzieje: Zygmunt zamknął się w sobie, Hania chodzi smutna i obojętna, doktor na nic nie ma czasu, a Patrycja Konopińska to już w ogóle unika ludzi.
– Tak, tak… Może się okazać, że tylko Ewa Ziębowa będzie chciała cię odwiedzać – roześmiała się Jola, a sąsiadka spojrzała na nią z przerażeniem. Popołudnia w towarzystwie Ewy nie były tym, na co liczyła najbardziej. Kiedy otrzymywała tę nagrodę – bon do sklepu budowlanego, za który kupiła pergolę – miała nadzieję, że oto na Wierzbowej wraz z wiosną zacznie się nowe życie. Chciała, by sąsiedzi spotykali się właśnie u niej. Dysponowała przecież dużym, choć zaniedbanym ogrodem i widziała w nim wiele możliwości. Nie zamierzała oczywiście nikogo zmuszać, ale sądziła, że taka inicjatywa może się przyjąć. Najpierw zjawią się jej najbliżsi przyjaciele, a to zachęci prawdopodobnie też inne osoby. Miała nawet plan, by organizować u siebie niektóre spotkania Klubu Kobiet z Wyobraźnią. Wierzyła, że to zainspiruje kogoś do podobnej otwartości. Ach, jak przyjemnie byłoby spędzić lato, wędrując szlakiem uroczyńskich ogrodów, i spędzać popołudnia w coraz to nowym zakątku…
Zamyśliła się tak głęboko, że przestała słuchać Joli, która powróciła do tematu Zygmunta i jego melancholii, dowodząc, że potrzeba mu nowych bodźców i wyzwań. Tak szczerze, to Flora nie była pewna, czy to wystarczy. Ogrodnik wydawał się być człowiekiem, którego takie przeżycie może złamać, a odbudowanie się na nowo nie musi okazać się proste. Jolanta miała zawsze silną osobowość, znała własną wartość i odważnie mierzyła się ze światem. Wyrwa to inny charakter – cichy i wycofany. Niesprawiedliwość, która go spotkała, głęboko godziła w jego system wartości. Utwierdzała go w przekonaniu, iż świat nie jest przyjaznym miejscem i nie warto wychodzić mu naprzeciw.
Monolog Joli przerwało niespodziewane pojawienie się Niki. Dziewczyna ledwo powiesiła płaszcz w przedpokoju, wpadła do salonu:
– Ciociu! Nie masz pojęcia, co się stało! – oznajmiła od progu.
– Nawet nie zdjęłaś butów – upomniała Jola.
– Przepraszam… – dziewczyna szybko się zreflektowała – ale to ważne. Dzień dobry, pani Floro, dobrze, że panią tu zastałam. Nie uwierzycie. Znalazła się jedna ze skradzionych sadzonek pana Wyrwy.
– Tylko jedna? Bagatela! – uznała Jola, wpatrując się z uwagą w siostrzenicę. – Opowiadaj wszystko: gdzie się znalazła i co w ogóle się stało.
– Inga Oławska przyniosła ją w pudełku – relacjonowała przejęta Nika. – Jak twierdzi, odkryła ją pod schodami swojego domu. Roślinka jest w opłakanym stanie, wsadziłam ją po kryjomu do szklarni, żeby pan Zygmunt nie zauważył…
– Ale czemu? Przecież to by mu przyniosło ulgę? – nie rozumiała Flora.
Weronika skrzywiła usta.
– Nie widziała pani, jak ten krzew wygląda. Jak półtora nieszczęścia! Jest prawie suchy. Nie wiem, czy coś z niego będzie. Pan Wyrwa by się kompletnie załamał, jakby zmarniał na jego oczach… Zresztą doktor też radził, żeby się wstrzymać z tą wieścią, póki nie zbada pana Zygmunta. Pan Paweł obawia się chyba o jego serce…
– Bardzo słusznie, moim zdaniem – rozstrzygnęła Jola. – Nie potrzeba mu więcej wstrząsów. Zawsze uważałam, że ten Zaruski ma dosyć oleju w głowie, czego nie powiem o innych lekarzach. – Tu znacząco spojrzała na swoją nogę.
– Nie jestem pewna, czy dobrze robicie. – Flora sprzeciwiła się po raz kolejny. – Ja uważam, że to byłaby dla niego pociecha. Nie wolno mu jej odbierać.
– Obiecuję, że o wszystkim mu powiem zaraz po wizycie doktora – zapewniła Weronika.
– Tylko skąd ta róża wzięła się u Oławskich? – głowiła się Majewska.
Jolanta z wyższością pokiwała głową.
– A nie pomyślałaś, że to jakiś happening naszego artysty? Taka prowokacja. Chciał na przykład wywołać poruszenie.
– Ciociu, Ksawery nie jest taki! – żarliwie zaprzeczyła Nika.
– Jolu, ona ma rację. Po co miałby to robić? On wykonuje rzeźby. Nie bawią go socjologiczne eksperymenty – potwierdziła Flora.
– Tak uważasz? A nasza Nika? Czy on przypadkiem nie gra na emocjach tej dziewczyny? Co więcej, sądzę, że doskonale zdaje sobie z tego sprawę i czerpie swoistą przyjemność z tej sytuacji, być może ożywiającej jego sztukę.
– Ciociu! – Nika czuła się tak upokorzona, że zerwała się z krzesła i wybiegła z pokoju.
– Niepotrzebnie to mówiłaś – upomniała gospodynię Flora. – To wrażliwa dziewczyna, a poza tym wcale nie musi tak być.
– Ale na to wskazują fakty. A Nika jest przewrażliwiona. Idealizuje tego bubka. Rozmawiałam o nim wielokrotnie z Ingą. To nie jest dobry człowiek, Florciu. Myśli wyłącznie o sobie i swojej pracy artystycznej. Nikt się dla niego nie liczy.
– Inga go ostro tak ocenia? – zdumiała się Majewska. – W takich słowach mówiła do ciebie o swoim bracie?
– No… Nie do końca w takich, ale wyczytałam to między wierszami. Ma do niego dużo żalu za jego obojętny charakter. Zrozum mnie, kochana, Ksawery to człowiek, który nie potrafi zbudować normalnej relacji. Zawsze wykorzystuje innych, być może bezwiednie, ale tak właśnie jest.
– Oj, Jolinko. Nie chcę być nieprzyjemna, ale odkąd wyleczyłaś się z kontuzji nogi, straciłaś swoją legendarną umiejętność oceny ludzi. Jesteś niesprawiedliwa dla Ksawerego. Może ma problemy ze sobą, ale naprawdę nie podejrzewam, by wykradł sadzonki Zygmunta po to, żeby wszystkim robić na złość, a w dodatku obserwować ludzkie reakcje z zamiarem wykorzystania tej wiedzy w jakimś artystycznym celu. To absurdalne.
– Może jest kleptomanem? Sam nie wie, co robi, i chowa potem swoje zdobycze byle gdzie? – A na widok pełnej powątpiewania miny Flory dodała surowo: – Chyba nie uważasz, że sadzonkę zabrała Inga? Jestem stuprocentowo pewna, że nie byłaby do tego zdolna.
– Ja także nie podejrzewam Ingi. Ale twoje zdanie na jej temat jest chyba sformułowane dzięki temu, że znasz ją lepiej niż jej brata. Może gdybyś zadała sobie trud, by poznać Ksawerego, nie oceniałabyś go tak surowo?
– To prawdopodobne – niespodziewanie zgodziła się Jola. – Nie podoba mi się ta sprawa, brzydko pachnie, choć niby chodzi o róże.
– No właśnie. Mam wrażenie, że ktoś próbuje nas skłócić. Nie możemy na to pozwolić.
– Słusznie. Musimy myśleć racjonalnie. Jakkolwiek ja nic nie rozumiem z tej historii. Ani w ząb.
Sąsiadka uśmiechnęła się.
– A ja myślę, Jolciu, że przede wszystkim powinnaś pomówić z Niką. Chyba ją uraziłaś – poradziła cichym głosem, zbierając się do wyjścia.
– Fraszki i facecje – mruknęła w swoim stylu sąsiadka, lecz w głębi ducha wiedziała, że przyjaciółka ma rację. Była niedelikatna wobec swej młodej krewnej.
Ciąg dalszy w wersji pełnej