- W empik go
Maskarada wokół śmierci. Nazistowski świat na Węgrzech - ebook
Maskarada wokół śmierci. Nazistowski świat na Węgrzech - ebook
Dla Węgier, a szczególnie dla węgierskich Żydów, ostatni rok II wojny światowej był najtrudniejszy. Żydzi na Węgrzech od lat cierpieli z powodu różnych form dyskryminacji, ale od tego momentu rozpoczęła się ich masowa eksterminacja. Tivadar Soros, ojciec znanego wszystkim biznesmena i społecznika George’a Sorosa, opowiada o losach swojej rodziny podczas tego ostatniego roku wojny. Pogodne usposobienie, doświadczenia żołnierskie z I wojny światowej i wrodzony spryt sprawiły, że Tivadar i cała jego najbliższa rodzina – w tym 14-letni wówczas George – przeżyli. W tej spisanej w esperanto opowieści pasja życia miesza się z bliskością śmierci, codzienność z duchowością, a chęć niesienia pomocy z wszechobecnym okrucieństwem. To wyjątkowe świadectwo nieludzkich czasów, w których miłość i poświęcenie wybrzmiewa głośniej niż kiedykolwiek.
Fragment z przedmowy George’a Sorosa:
Niemcy okupowali Węgry od 19 marca 1944 roku. Wyzwolili nas Sowieci 12 stycznia 1945. W czasie tych dziesięciu miesięcy żyliśmy w poczuciu śmiertelnego niebezpieczeństwa. Więcej niż połowa Żydów żyjących na Węgrzech i jedna trzecia mieszkających w Budapeszcie w tym czasie zginęła. Ja i moja rodzina przeżyliśmy. Ponadto mój ojciec pomógł innym ludziom. Był dobrym człowiekiem. Nigdy nie widziałem go bardziej pracującego niż wtedy. (…) Mówienie tego jest niegodziwością, ale te dziesięć miesięcy było najszczęśliwszymi w moim życiu. Miałem czternaście lat. Byliśmy zagrożeni, ale wydawało się, że mój ojciec panuje nad sytuacją. Byłem świadomy niebezpieczeństwa, ojciec wiele mi tłumaczył – lecz nie wierzyłem, że można mnie zranić. Polowały na nas złe siły, ale my byliśmy po stronie aniołów, bo przecież niesprawiedliwie nas męczono.
Książka w tłumaczeniu Emilii Ewy Siurawskiej
Emilia Ewa Siurawska (ur. 25.01.1939 – zm. 16.06.2017) – znawczyni języka esperanto, tłumaczka, działaczka na rzecz ochrony zabytków. Była zaangażowana w różne formy działalności kulturalnej. Za młodu grała na deskach koszalińskiego teatru, potem była wieloletnią dyrektorką Biura Zarządu Głównego Towarzystwa Opieki nad Zabytkami, a także dyrektorem oficyny wydawniczej TOnZ. Z ruchem esperanckim związała się już w młodości, ponieważ dawał jej namiastkę swobody w czasach PRL-u. Zorganizowała m.in. Bałtycką Wiosnę Esperancką. Po przeprowadzce do Warszawy została sekretarzem generalnym Polskiego Związku Esperantystów. W 1987 roku znalazła się w komitecie organizacyjnym Światowego Kongresu Esperanta. Odpowiadała także za organizację 112 imprez, w których wzięło udział ponad 800 artystów. Uczestniczyła w 11 międzynarodowych kongresach esperanta m.in. w Brazylii, Gruzji czy Armenii. Była także pierwszym społecznym dyrektorem Fundacji Zamenhofa, której celem była budowa Centrum Zamenhofa w Białymstoku (otwarto je w 2009 roku). Zafascynowana lekturą książki Tivadara Sorosa podjęła się jej tłumaczenia, aby także polscy czytelnicy mogli poznać losy tej barwnej postaci.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-330-5 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Tivadar Soros, mój ojciec, był zawsze nadzwyczajnym i oryginalnym człowiekiem. Miał dużą zdolność osądzania wydarzeń opartą na głębokim rozumieniu świata i ludzkiej natury.
„Jest niewiarygodne, jak dobrze ludzie mogą wytrzymywać cierpienia innych”. To był jego typowy komentarz zachowany w mojej pamięci.
Jego wszystkie zalety, jego sąd o tym, co ważne albo nieważne w życiu. Mówił o zdolności przeżycia afer – jakie są, a nie jakie wydają się być.
Wszystko to ukształtowało się nie na podstawie wierzeń klas średnich, obyczajów lub ambicji, ale doświadczeń przeżytych w czasie Rosyjskiej Rewolucji przez złapanego uciekiniera.
Według moich obserwacji zawsze, kiedy gra się w brydża, tenisa, robi finansowe interesy – odkrywa się prawdziwa natura i osobowość dorosłego człowieka. Wtedy publiczna osoba ze swoimi wysokimi normami moralnymi, hojna i mająca współczucie, może pokazać swoje wady i prawdziwy charakter.
Okres opisany w tej książce jest ważniejszy niż gra w brydża, ponieważ tym razem grano o życie i śmierć. Mam nadzieję, że czytelnik będzie miał to samo wrażenie, jakie ja miałem jako uczestnik: bez względu na to, jak szalony i groźny jest świat i społeczeństwo lub jak trudne są okoliczności, to odpowiedzialna osoba musi próbować stawić temu czoła, więc nie podążaj jak owca, ale kontroluj kierunek swojego przeznaczenia. Mój ojciec tak działał, zostając człowiekiem cywilizowanym i ludzkim, bez kapitulacji przed strachem i nienawiścią. Zachował godność i urok, robił wszystko dla swojej rodziny i podzielających jego los będących w niebezpieczeństwie.
W 1956 roku ojciec uciekł z Węgier i pojechał do Stanów Zjednoczonych. Tam zdecydował się napisać książkę o swoich doświadczeniach w okresie holokaustu, jak to już wcześniej uczynił, opisując przygody w Rosji. Książka pod tytułem _Maskarada_, opisująca jego przeżycia z Budapesztu, ukazała się w 1965 r. w języku esperanto. Esperanta ojciec nauczył się w czasie pierwszej wojny światowej. W 1998 r. moja synowa, pisarka Flora Fraser, przypadkiem znalazła rodzinną kopię angielskiego tłumaczenia _Maskarady_. Oczarowana opowieścią Tivadara od razu przewidziała potencjalne zainteresowanie książką. Jej wielkie starania doprowadziły do nawiązania współpracy z profesorem Humphreyem Tonkinem z Uniwersytetu Hartford Connecticut. Wydał on poprawione tłumaczenie w języku angielskim i dodał ciekawe komentarze na temat historycznego tła opowiadania Tivadara. Tak dał _Maskaradzie_ nowe życie i większą liczbę czytelników.
W czasie, który ojciec opisuje, byłem osiemnastoletnim młodzieńcem, dostatecznie dorosłym i dostatecznie młodym, by się uczyć. Szczęśliwy, że przeżyłem, nie wątpię, że było to doświadczenie cenne na całą resztę mojego życia.PRZEDMOWA JERZEGO SOROSA
Nie potrafię być obiektywny w stosunku do tej książki. Opisuje ona mojego ojca, moje życie, a ponadto napisał ją mój ojciec, który był w tamtym czasie najważniejszą osobą w moim życiu. Książka opisuje wspomnienia wyryte w mojej pamięci wyraźnie – ostrzej niż cokolwiek, co wydarzyło się potem.
Niemcy okupowali Węgry od 19 marca 1944 r. Wyzwolili nas Sowieci 12 stycznia 1945. W czasie tych dziesięciu miesięcy żyliśmy w poczuciu śmiertelnego niebezpieczeństwa. Więcej niż połowa Żydów żyjących na Węgrzech i jedna trzecia mieszkających w Budapeszcie w tym czasie zginęła. Ja i moja rodzina przeżyliśmy. Ponadto mój ojciec pomógł innym ludziom. Był dobrym człowiekiem. Nigdy nie widziałem go bardziej pracującego niż wtedy. Chwalił się, że jako adwokat pracuje mało. Kiedy jego klient, właściciel ziemski Okanyi, pytał, czy zatrudnić Schwartza, odradzano mu, mówiąc, że ten większość czasu spędza na basenie, lodowisku lub w kawiarniach. Swoje biuro ojciec zainstalował w swoim prywatnym domu. Przed wojną rzadko można było spotkać ludzi w poczekalni. Podczas okupacji niemieckiej zamieszkiwaliśmy we czworo w wynajętym pokoju na ulicy Vasar. Była przy nim łazienka, która wtedy często spełniała rolę poczekalni dla ludzi proszących o poradę.
Mówienie tego jest niegodziwością, ale te dziesięć miesięcy było najszczęśliwszymi w moim życiu. Miałem czternaście lat. Byliśmy zagrożeni, ale, wydawało się, że mój ojciec panuje nad sytuacją. Byłem świadomy niebezpieczeństwa, ojciec wiele mi tłumaczył – lecz nie wierzyłem, że można mnie zranić. Polowały na nas złe siły, ale my byliśmy po stronie aniołów, bo przecież niesprawiedliwie nas męczono. Staraliśmy się ratować nie tylko siebie, także innych ludzi. Nie było szans na opór. Wydawało się jednak, że jesteśmy w korzystnej sytuacji. Czego więcej mógł pragnąć czternastolatek? Podziwiałem i uwielbiałem mojego ojca. On już znał życie pełne przygód i dobrze się razem bawiliśmy. Wierzę, że etos tej książki jest przejrzysty. Mój ojciec był zbyt skromny, by przechwalać się dużą liczbą osób, którym pomógł.
Był gotowy, by przeciwstawić się niemieckiej okupacji. Przeżył podobne doświadczenia podczas pierwszej wojny światowej. Uciekł z obozu jenieckiego na Syberii. Włączył się do rosyjskiej rewolucji i uczył się, jak wytrzymać w sytuacji, kiedy normalne reguły nie obowiązują. To doświadczenie go zmieniło. Rozpoczął karierę jako ambitny młodzieniec pragnący sukcesu w świecie. W obozie jenieckim założył ścienną gazetkę nazwaną _Tablica_, która uczyniła go tak popularnym, że wybrano go na reprezentanta jeńców. Kiedy z sąsiedniego obozu uciekło kilku jeńców, komendant wykonał wyrok na ich przedstawicielu. To przekonało ojca, że czasem lepiej się nie wyróżniać. Zamiast jednak czekać, co przyniesie los, zdecydował się zorganizować ucieczkę. Wybrał towarzyszy: zdolnych kucharzy, stolarzy. Sam został przywódcą. Nie pysznił się swoimi umiejętnościami. Planowali przejść góry, zbudować tratwę i dopłynąć do morza. Jednak pojawił się problem. Rzeki syberyjskie płyną do Morza Arktycznego. Płynąc przez kilka tygodni, stwierdzili, że poruszają się stale na północ. Potrzebowali kilku miesięcy, by przedrzeć się przez tajgę. W tym czasie wybuchła rewolucja rosyjska i zaczęły się walki. Czerwoni mordowali Białych, Biali mordowali Czerwonych. W tym czasie brygada czeskich jeńców przebyła drogę transsyberyjską w opancerzonym pociągu. Po wielu przygodach mój ojciec zdołał dotrzeć do Moskwy. W końcu znalazł drogę na Węgry. Potem opowiedział te przygody w podobnej do tej książce zatytułowanej _Nowocześni Robinsonowie_.
Ojciec po tych przeżyciach wrócił zmieniony. Wyzbył się ambicji. Był szczęśliwy, że żyje. Jego dążeniem stała się rozkosz życia. Lubił dobrze żyć, lecz nie lubił gromadzić bogactw. Uważał materialne dobra za obciążenie mogące pociągnąć na dno albo spowodować utratę życia. Był jedynym znanym mi człowiekiem, który systematycznie pozbywał się majątku. Przepaść między zyskami otrzymywanymi jako adwokat, a wydatkami na trochę lepsze nasze życie, wypełnił, sprzedając nieruchomości. W rezultacie w czasie wojny zostało niewiele do stracenia. Mówił: „Tylko to, co mam w głowie, jest pewne”.
Lubił spędzać czas ze swoimi dziećmi. Będąc chłopcem, często odwiedzałem go w kawiarni, gdzie częstował nas czekoladowymi ciastkami. Potem szliśmy się kąpać, wiosłować, jeździć na łyżwach – prawie każdego dnia. Po lekcjach spotykałem go na basenie, a po kąpieli siedzieliśmy i on opowiadał mi swoje przygody z czasów pierwszej wojny światowej. Tak chłonąłem jego podejście do życia. To bardzo mi się potem przydało. Uczyłem się sztuki przeżycia u prawdziwego mistrza.
Charakter mojej matki był całkiem inny. Książka wyraźnie to przedstawia. Kochałem bardzo ich oboje. Ojca usiłowałem naśladować, mając go za wzór, lecz z matką byłem bardziej związany. Byłem ich częścią, choć byli tak różni. Ich osobowości stale walczyły we mnie przez całe moje życie, ale to jest opowieść na inną okazję. Tu niech sam za siebie mówi mój ojciec.1. NIECO HISTORII I GEOGRAFII
Życie jest piękną przygodą, ale trzeba też mieć trochę szczęścia.
Kiedy we wrześniu 1939 roku angielski premier Chamberlain powiadomił, że rozpoczęła się druga wojna światowa, pewien węgierski słuchacz radiowy skomentował to następująco: „Ludzkość straci dwadzieścia pięć procent na swojej wartości, ale życie Żyda nie będzie warte ani grosza”.
Słyszałem te trzeźwe zapowiedzi, ale wydawało się, że życie wokół nie uległo zmianie. Mężczyźni pracowali, zabawiali się, kobiety nadal chodziły do kosmetyczki i rodziły dzieci.
Niewidzialna ręka od dawna pisała na murach ostrzeżenie, ale my wciąż jeszcze nie umieliśmy go odczytać.
Zanim wybuchła wojna, w 1938 roku odwiedził mnie adwokat, który uciekł z Austrii, kiedy Hitler do niej wkroczył. Prosił mnie o pomoc. Współczułem mu i natychmiast przekazałem 300 pengo1. Dla mnie, wtedy wciąż balansującego na granicy kłopotów materialnych, była to spora kwota (30 dolarów). Austriak włożył pieniądze do kieszeni i zamiast powiedzieć „dziękuję”, rzekł: „Drogi kolego, dajesz tyle, jakbyś dawał swoje”2.
Dopiero później, kiedy Żydzi stracili nie tylko swoje własności, ale też życie, dotarł do mnie profetyczny sens tej ironicznej uwagi.
Kiedy Hitler zaanektował Austrię, Węgry znalazły się w sąsiedztwie nazistowskich Niemiec. Położenie geograficzne wymusiło prowadzenie przez Węgry polityki sojuszniczej, przyjaznej, podporządkowanej niemieckiej teorii _Lebensraum_3. Oto krótka definicja tej teorii: Państwo niemieckie ma prawo okupować tereny Europy Wschodniej dla powiększenia możliwości życiowych swojego narodu. Ta teoria uprawomocniła prawo pięści we wschodniej części Europy. A Węgry, skutkiem swego położenia, stały się pierwszym satelitą Niemiec.
Jednak wystrzał z rewolweru, który zgasił żywot węgierskiego premiera Paula Telekiego, w dramatyczny sposób pokazał światu, że proniemiecka orientacja nie jest wyborem serca narodu węgierskiego, ale w dużym stopniu tylko przymusem. Teleki zabił się, bo popadł w konflikt z samym sobą. Jako polityk powinien być germanofilem, ale jako człowiek nie mógł znieść krętactw i niegodziwości, których polityka od niego wymagała4. W 1940 roku podpisał z Jugosławią układ o wieczystej przyjaźni, a trzy tygodnie później musiał pogodzić się z tym, że Hitler wysłał przez Węgry swoje oddziały wojska na podbój Jugosławii5.
O Telekim można powiedzieć, że był jednym z tych prawdziwych arystokratów; w jego rodzinie nie brakowało przykładów samobójstw na tle honorowym.
Bliskość państwa niemieckiego i antysemityzm Hitlera ogromnie pogorszyły sytuację węgierskich Żydów. Już w 1939 roku powstało pierwsze „prawo żydowskie”, skrycie naruszające demokratyczną zasadę, że w obliczu prawa wszyscy są równi6. To prawo na wszelkie sposoby ograniczało Żydom możliwości zdobywania pracy i dochodów. Ale utrudniało ono nie tylko warunki ekonomiczne. Zawierało też zapis, że każdy, kto otrzymał obywatelstwo po roku 1914, traci je. Innymi słowy – może być wyrzucony z kraju7. Niewiele było osób, których to faktycznie dotyczyło, ale taki rozkaz niszczył życie nawet takich rodzin, które żyły na Węgrzech od stuleci. Wszyscy biegli zdobyć dokumenty, bo każdy chciał udowodnić, że od dawna jest obywatelem. Ale jak to udowodnić? Zanim to nowe prawo się pojawiło, bardzo rzadko żądano dowodu obywatelstwa. Wystarczało zwykłe świadectwo stałego pobytu w kraju, a to można było otrzymać w odpowiednim biurze w ciągu jednego lub dwóch dni. Teraz pozyskanie jakiegokolwiek dokumentu trwało miesiące albo i lata. Było to pierwsze stadium wojny nerwów.
Już w 1940 r. rozeszła się szeptana pogłoska, że zgromadzono ponad dziesięć tysięcy osób o „wątpliwym” obywatelstwie i zesłano je do Polski, która w tym czasie pozostawała pod okupacją niemiecką. Największą grupę tych ludzi Niemcy zagonili do rzeki za Kamieńcem Podolskim i tam wystrzelali8. Z wolna mnożyły się wiadomości o masowych zabójstwach, o niewolniczych warunkach, o żydowskim powstaniu (w warszawskim getcie). My, będąc z dala od tych ciosów losu, mieliśmy wystarczającą siłę ducha, żeby w milczeniu znosić cierpienie innych. Broniliśmy się w szczególny sposób: nie wierząc w te nieludzkie działania.
1941, 1942, 1943…
Lata wojny mijały powoli. Sytuacja militarna Niemców stopniowo się pogarszała, a my z dnia na dzień oczekiwaliśmy upadku Trzeciej Rzeszy. Czuliśmy się podobnie jak ten optymista, który spadając z szóstego piętra, na wysokości pierwszego konstatuje: „Dotąd wszystko dobrze idzie”.
19 marca 1944.
Dzień jak inne. Silniejszy wietrzyk zapowiada ładną pogodę. Już od rana daje się odczuć rozgrzewający serce zapach wiosny. Siedzę w kawiarni przy dobrze ulokowanym stoliku, śniadanie ładnie podane, jak zwykle. Tylko kelner, podając mi poranną gazetę, szepcze: „Czy słyszał pan, że w nocy Niemcy zajęli Węgry?”. Nie słyszałem. Od lat wizja okupacji krążyła w powietrzu tyle razy, że się już o niej całkiem zapomniało. Dlatego jestem zaskoczony tą nowiną. Rząd węgierski spełnił wszystkie życzenia Niemców. Kraj chciał uniknąć okupacji. W tym czasie premierem był Kallay. Pochodził on z rodziny, która wiele razy odgrywała ważną rolę w węgierskiej historii9. Ród ten był tak znany i popularny, że nawet taniec nazwano „kallay dubeltowy”. W tańcu tym robi się dwa kroki w lewo, dwa kroki w prawo, a pomiędzy wykonuje się kilka obrotów. Tak jak urozmaicony jest ten taniec, tak dwoista była polityka premiera. Według pogłosek z jednej strony starał się on za pomocą dyplomatów i specjalnych delegatów przekonywać alianckie potęgi, że on przy pierwszej lepszej okazji przejdzie na stronę zachodnią; a z drugiej strony próbował upewnić Hitlera, że jest jego największym przyjacielem i hołdownikiem godnym zaufania jak nikt inny. Polityczna konieczność zmuszała Kallaya dawać Niemcom coraz więcej przewagi, aby wykazać swoją wiarygodność. A nie jest słuszne uczynić zaprzyjaźniony kraj krajem okupowanym – tę mądrość znali także Niemcy. Mimo to sytuacja militarna pogarszała się z dnia na dzień. 18 marca, a więc dzień przed rozpoczęciem okupacji Węgier, w BBC10 można było usłyszeć następujące podsumowanie nowości:
_Rosjanie doszli do granic Rumunii. Rozbito dziesięć niemieckich dywizji. Na Ukrainie planowo przebiega okrążanie i blokowanie oddziałów niemieckich. Flota powietrzna Ameryki bombarduje Niemcy._
Po nowych wiadomościach komentator zauważył:
_Nie tylko los niemieckich armii na froncie wschodnim jest zagrożony, ale też chwieje się wierność państw satelickich._
Ta poważna sytuacja wywołała ważną decyzję co do okupacji Węgier. Niemiecki sztab generalski widział jasno, że odskoczenie Węgier dałoby temu krajowi nadzwyczajną szansę na zniszczenie całej armii bałkańskiej skutkiem zablokowania aprowizacji oddziałów, nie tylko w Rumunii, ale na całych Bałkanach. Hitler już odebrał gorzką lekcję podziału Włoch i chciał, jeżeli nie uniknąć katastrofy, to przynajmniej ją odwlec.
Nocą 18 marca 1944 roku zadziałał. Jak się zdaje – nie napotkał oporu11.
Regent Horthy12, ministrowie i szef sztabu byli zaproszeni przez Hitlera na pertraktacje i dlatego nie było ich w domu13. Pośród pozostających w domu innych wysokich oficerów było wielu zwolenników Niemiec.
Hitler na ogół tak planował swoje akcje, aby rozpoczynały się w końcu tygodnia. Także okupacja Węgier rozpoczęła się w sobotnią noc. Niedzielne gazety były już wydrukowane. Do poniedziałku nowe się nie ukażą. Z powodu braku gazetowych wiadomości miasto pełne było niesprawdzonych pogłosek14:
_Horthy zaaresztowany przez Hitlera… Wiadomość o aresztowaniu jest nieprawdziwa… Horthy nie może wrócić, bo Niemcy nie dają lokomotywy… Premier znikł… Poczta, radio, policja już są w niemieckich rękach. Osoby publiczne zostały aresztowane…_
Takie były pogłoski, ale w mieście nie były widoczne żadne ślady obecności Niemców. Słońce świeciło, nie zważając na historyczne wydarzenia. __ Fortecy w Budzie, gdzie mieszkał Horthy, strzegli wyłącznie węgierscy żołnierze, którzy nie pozwalali tam wchodzić. Dopiero po długich poszukiwaniach zobaczyłem przed główną siedzibą policji mały, pomalowany na kolor zielono-żółty czołg. Wydawać by się mogło, że ten sfatygowany mały czołg dokonał okupacji Budapesztu15. Przed południem ludzie spacerowali, snując się bez celu po ulicach i parkach. Była niedziela. Żydzi, a także postępowi nie-Żydzi, socjaliści itp., czuli, że ich przyszłość jest niepewna i serca ich ściskało przygnębienie. Szeptali w poczuciu bezradności. Nie byli w stanie ocenić sytuacji. Przypominali ryby wyrzucone na brzeg. Groźby Hitlera w stosunku do Żydów były zbyt poważne, żeby można było je bagatelizować. Jacyż roztropni byli ci, którzy uciekli w latach ubiegłych!
Do tego momentu postrzegałem życie jako wielką przygodę.
Kiedy wybuchła pierwsza wojna światowa, byłem dwudziestoletnim młodzieńcem. Natychmiast pośpieszyłem na front, zgłaszając się podczas studiów, przed ich ukończeniem. Zrobiłem to nie z powodu entuzjazmu patriotycznego, ale z obawy, że wojna zaraz się skończy. Byłem pewien, że to ostatnia wojna światowa i jeżeli ją opuszczę, to w przyszłości nie będę miał okazji uczestniczyć w tego rodzaju wyjątkowym wydarzeniu. Oprócz zwykłych wojennych niebezpieczeństw, ryzykowałem życiem kilkakrotnie bez potrzeby. Dla zobrazowania opowiem tylko jeden przypadek. Jako oficer często otrzymywałem specjalne polecenia. Pewnego razu otrzymałem rozkaz bycia komendantem „lejowego frontu”. Prędko dowiedziałem się, co kryje się pod tą nazwą. Rosjanie byli bardzo blisko nas. Odległość między dwoma frontami była nie większa niż trzydzieści metrów. Drążyło się podziemny wykop. Gdy już był on wystarczająco głęboki i długi, wypełniało się go dynamitem. Nieszczęściem, także Rosjanie od swojej strony robili wykop w naszym kierunku. Każda ze stron obawiała się, że ta druga wcześniej wywoła eksplozję i dlatego obydwie zrobiły to za wcześnie. Miejsce pełne było różnych lejów. Obustronny strach czynił codzienność pełną ekscytacji.
Pewnego razu otrzymałem rozkaz wysłania żołnierza, żeby sprawdził, co robi wróg. Uznałem, że ten rozkaz jest bardzo głupi. Byliśmy na odległość splunięcia, a więc działanie skrycie było niemożliwe. Jako żołnierz wiedziałem jednak, że rozkaz – to rozkaz. Przeczytałem go na głos żołnierzom.
– Kto zgłasza się na ochotnika?
Wystąpił chudy, wysoki żołnierz. Zamieniliśmy kilka słów.
– Ty nie możesz iść – oświadczyłem zdecydowanie.
– Dlaczego? – zapytał z lękliwym zdziwieniem.
– Bo ty się boisz; widzę, że się trzęsiesz.
Nie mógł temu zaprzeczyć.
– Panie oficerze! W imię Boga, ja pana proszę. Proszę zezwolić. Ja jestem krawcem16, ale czuję, że będę malarzem, bo mam talent i świetnie rysuję. Jako zwykły żołnierz nie mogę wytrzymać wojennego okrucieństwa i brutalności. Jeżeli teraz mi się powiedzie, to zapewne otrzymam awans. Czyż nie? Proszę dać mi szansę!
Serce miałem miękkie. Pozwoliłem.
On zaczął czołgać się przed siebie. Przesunął się nie więcej niż pięć, sześć metrów. _Pik_! Kula trafiła go i więcej się nie poruszył.
– Kto się zgłasza do zabrania towarzysza?
Pełne napięcia milczenie. Nikt się nie zgłasza.
– Czy wy oczekujecie, że ja go przyniosę?
Odpowiedzi nie było. W ciągu kilku sekund musiałem zadecydować. Przyszło mi na myśl, że nie jest mądrze zadawać żołnierzom pytania zamiast wydawać rozkazy. Czułem jednak, że wspomaganie się rozkazami jest żenujące. Musiałem zadziałać sam. Położyłem się na brzuchu i szybko podczołgałem się do mojego rannego towarzysza. W ciągu kilku minut przyciągnąłem go z powrotem. Już nie żył. Trafiono go w głowę.
Ta żołnierska historyjka jest frapująca pod warunkiem, że może ją opowiedzieć sam bohater, bo martwi nie opowiadają.
Było w moim życiu wiele innych zdarzeń, w których bez większego namysłu podejmowałem nierozsądne ryzyko albo rozpoczynałem nieprawdopodobną przygodę, jak na przykład moja ucieczka z obozu jenieckiego na Syberii i mój powrót przez rewolucyjną Rosję – podróż trwała dwa lata i pełna była nieprawdopodobnie ryzykownych sytuacji17.
Ale czas mija. Mam teraz pięćdziesiąt lat, żonę i dwóch synów i nie jestem skłonny pakować siebie, a tym bardziej ich, w sytuacje zagrażające życiu. Wiem jednak, że mój spokojny, mieszczański żywot kończy się. Zaczyna się nowa przygoda, choć nie jest możliwe wkraczać w nią z tą samą młodzieńczą lekkomyślnością. Chwilami chwyta mnie strach, jakiego nigdy przedtem nie czułem. Jednak nie mogę okazać tego przed rodziną, choć jednocześnie moim obowiązkiem jest delikatnie uświadomić ją o grożącym niebezpieczeństwie18.
Wszyscy zaproszeni przybyli na niedzielną popołudniową grę w karty. Być może tym razem spotkali się nie dla rozrywki, ale z ludzkiej potrzeby wymiany informacji i porad. Wielkie było oburzenie na obojętność wojska. Także Horthy był ostro krytykowany. Tylko przez abdykację mógłby teraz uratować swój utracony honor. Podczas gry w karty docierały przykre nowiny o aresztowaniu lewicowych polityków i o uwięzieniu polskich uciekinierów. Nowy gość opowiadał podekscytowany:
– Czy słyszeliście, co się stało z Zsilinszkym? Pierwszy, którego Niemcy przyszli zaaresztować. Pukali do drzwi, ale on nie otworzył. Żołnierze rozbili drzwi automatem; Zsilinszky zaczął strzelać. W trakcie strzelaniny został zabity.
Słuchaliśmy tej relacji skonsternowani, bo Zsilinszky znany był jako ryzykancki przeciwnik Hitlera.
Późnym wieczorem nadszedł lekarz. Pierwsze pytanie do niego brzmiało:
– Czy to prawda, że Zsilinszky nie żyje?
– Niestety, muszę to potwierdzić, sam widziałem protokół oględzin zwłok.
Ta deklaracja rozwiała wątpliwości. Dopiero później okazało się, że lekarz kłamał, bowiem egzekucję na Zsilinszkym wykonano dopiero dziewięć miesięcy później w Sopronkohidzie19.
Wróciwszy do domu, włączyłem radio, to cudowne urządzenie, a robiłem to zawsze, kiedy nie było nic pilniejszego. Działało jak zwykle. Budapesztańskie radio nadawało muzykę lekką, akurat była to opera Mozarta. Złapałem Londyn i słuchałem nowości w kilku językach. Główną nowiną była okupacja Węgier, ale w radiu brzmiała ona jak każda inna informacja. Miałem wrażenie, że radio nie pozwalało odczuć całej prawdy o wydarzeniu – o skazaniu na śmierć milionów Żydów. I wtedy usłyszałem komunikat, który zmusił mnie do konfrontacji z rzeczywistością. Mówił prezydent Roosevelt, który we wzruszający sposób prosił naród węgierski o pomoc dla Żydów, bo znaleźli się oni w sytuacji zagrożenia życia. Było to jedyne mądre wystąpienie, jakie usłyszałem tego dnia. (Szesnaście lat później nadaremno poszukiwałem tego przemówienia w _New York Timesie_, tej najbardziej godnej zaufania gazecie na świecie. Poinformowano mnie, że o audycjach w _Voice of America_ nic się nie pisało w prasie krajowej)20.
Jestem sam z moją żoną, bo dzieci śpią, a służąca ma wolny dzień. Komfortowe mieszkanie nagle zdaje się być źle urządzone – ma tylko jedno wyjście, nie ma ukrytych krętych schodów albo podziemnego lochu. Zbadałem mieszkanie dokładnie jak nigdy dotąd. Ha! Coś znalazłem! Nad stołowym jest dostępne poddasze. Tam mógłbym się schować, gdyby ktoś zadzwonił i chciał mnie zabrać. No tak, ale rozgrzana pościel w łóżkach zdradziłaby, że ktoś w nich niedawno spał. A służąca? Czy ją wtajemniczyć?21 Czy raczej zwolnić? Moja żona w tym czasie nie potrafiła wyobrazić sobie życia bez służącej. Ale nawet jeżeli wyrzucimy służącą, zostaje jeszcze dozorca. Jednak nie jest możliwe ukryć się w mieszkaniu. Rozmyślając o tym, muszę wyznać, że uznałem, iż kiedy człowieka aresztują, przyzwoiciej i godniej jest nie być wyciąganym z kryjówki, ale po męsku stawić czoła aresztującym. W końcu nie popełniłem żadnego przestępstwa. To, że poczęli mnie żydowscy rodzice, w żadnym razie nie może być uznawane za zbrodnię. Poza tym nie jest prawdopodobne, że Niemcy przyjdą po mnie w pierwszą noc. Odrzucam myśl o ukrywaniu się. Kładę się w swoim pięknie zaścielonym łóżku, otulam się jedwabną kołdrą. Przy głowie mam radio. Znów próbuję łapać największe stacje: Londyn, Moskwa, Paryż, Berlin, Tanger. Żadnych nowości. Nie pozostaje nic innego jak zasnąć, jakby nic się nie wydarzyło.2. SPOTKANIE Z NIEMIECKĄ OKUPACJĄ
Pierwszego dnia były ponure przeczucia. Ale jednak w łagodności wiosennego dnia było coś, co nie pozwalało uwierzyć w mroczną przyszłość.
Lecz oto inny dzień!
Wcześnie rano dzwoni telefon. Moja teściowa.
– Wiesz, że mieszkam z dwiema dziewczętami. Wczoraj one zaniepokoiły się i uznały, że lepiej będzie wyjechać do domu. Wieczorem poszły na dworzec sprawdzić rozkład jazdy kursujących pociągów. Noc minęła, a one nie wróciły. Zrób coś, żeby je odnaleźć, proszę, natychmiast! To bardzo pilne.
Obiecałem. Cóż innego mogłem powiedzieć? Za kilka minut znów dzwonek telefonu. Moja szwagierka. Mówi, że Niemcy złapali mojego brata w centrum miasta. Zamknęli go w synagodze. A on znalazł w budynku telefon i zadzwonił do niej z prośbą o pomoc. Nie miał żadnego pojęcia, co zamierzają z nim zrobić.
– Proszę, uwolnij go!
Obiecałem zrobić co w mojej mocy. O godzinie jedenastej odwiedził mnie przyjaciel mojego starszego syna. Nie poszedł rano do szkoły, ale z powodu wyrzutów sumienia spacerował w pobliżu szkoły i dowiedział się, że dzisiaj lekcji nie będzie. Usłyszał też, że Niemcy zbierają kilku szesnasto-, osiemnastoletnich chłopców. Przyszedł teraz do nas dowiedzieć się, czy Paulo wrócił już do domu. Jeszcze nie.
Niemcy zaczynają mnie denerwować. Co z nimi zrobić? Co ja mogę zrobić przeciwko nim? Czy wypowiedzieć wojnę? Poczucie bezradności doprowadza mnie do szaleństwa, choć staram się tego nie okazać. Najszybciej tracę cierpliwość, kiedy dzieje się coś, co chciałbym zmienić, ale nie mogę. Jeszcze nic się nie wydarzyło, ale moja żona już spojrzała na mnie z wyrzutem. W duszy już widzi swojego smukłego syna pędzonego przez brutalnych żołnierzy SS1. Patrzy na mnie, jakbym to ja urządził świat, a teraz nie interesował się jego losem. Ona nie tylko na mnie patrzy, ale zdobywa się na odwagę, by przemówić:
– O nic nie dbasz! Siedzisz sobie i słuchasz radia! A przecież tu chodzi o los twojego syna!
A przecież dbam, choć bez wewnętrznego przekonania. Telefonuję do czterech albo pięciu znajomych i nieznajomych. Próbuję wszystkiego, co jest możliwe do osiągnięcia przez telefon. Łączę się z przewodniczącym żydowskiej wspólnoty religijnej, a także między innymi z dozorcą – strzałokrzyżowcem mieszkającym w pobliżu szkoły. (Nazistów na Węgrzech nazywano „strzałokrzyżowcami”2 albo „strzałkowcami”). Przyjaciel mojego syna w milczeniu obserwuje moje bezskuteczne starania i mówi:
– Może Paul poszedł zagrać w ping-ponga. Niech pan poczeka. Ja natychmiast tam pojadę na rowerze.
Po kilku minutach telefon. Zagubiona owieczka zgłasza się i wyjaśnia zagadkę:
– Lekcje skończyły się o dziesiątej. Gram w tenisa stołowego w hali sportowej.
Nawet go nie zgromiłem. To pingpongowe wydarzenie wydało mi się symboliczne. Czy cała ta niemiecka ohyda jest tylko przerażającym omamem? Odzyskany optymizm umocniła wiadomość, że także mój złapany brat Zoltan wrócił do domu. Zoltan był człowiekiem pobożnym, bogobojnym, wierzącym w siłę i możliwości Pana Boga. Jako człowiek religijny często chodził rano do świątyni, w której właśnie teraz go aresztowano. Pamiętał, że są tam prowadzące na dwie różne ulice dwa wyjścia, o których Niemcy przypuszczalnie nie wiedzieli. Ostrożnie podkradł się w kierunku drugiego z nich. Słyszał odgłosy bicia. Czujnie przeczekał. Okazało się, że te odgłosy to bicie jego serca. Dotarł do wyjścia, którego nikt nie pilnował. Wrócił do domu bez dalszych incydentów i dziękował Bogu za jego nadzwyczajną dobroć.
Stopniowo ujawniał się system niemieckiego panowania. Niemcy byli „delikatni”. Nikogo nie aresztowano, trzymano tylko „pod ochronną opieką” każdego, kto mógłby uczestniczyć w ruchu oporu: lewicowych dziennikarzy, przywódców związkowych, opozycyjnych parlamentarzystów. Znikali oni dzień po dniu. Kilka gazet nie czekało na zakaz: same, biorąc pod uwagę zmianę okoliczności, przestały wychodzić. Gazety wychodzące pełne były artykułów najczęściej adorujących Niemców, a częściowo wrogich w stosunku do Żydów.
Szef państwa mianował rząd przyjazny Niemcom3. Na znak protestu piętnastu posłów abdykowało. Kraj zalewała fala kalumnii.
Codziennie do Niemców docierało wiele tysięcy donosów podjudzających ich do wprowadzania różnych reguł4.
Ujawnia się, że poza licznymi tysiącami opozycjonistów istnieje kilkusettysięczna grupa ludzi, wobec których nie obowiązuje sprawiedliwość. Ta grupa to Żydzi. Są liczni i jak dotąd mają w rękach znaczącą część krajowych środków. W pierwszych dniach postępowanie wobec Żydów było chaotyczne, niejednolite, bez systemu. Łapano na dworcu wyjeżdżających i deportowano ich w nieznane miejsca. To łapanie odbywało się bez legitymowania, tylko na podstawie żydowskich cech fizjonomii. Toteż wśród wyłapanych byli także chrześcijanie. Na końcowym przystanku tramwaju wybierano osoby o żydowskim wyglądzie i zapełniano nimi przechowalnie5. Niemieccy żołnierze wchodzili do żydowskich mieszkań, rozglądali się i zabierali ze sobą coś na pamiątkę. Najchętniej radio, maszynę do pisania, walizkę.
W mieszkaniu jednego mojego przyjaciela żołnierz, który zabrał sobie perski dywan, nagle zatrzymał się, bo spostrzegł, że jest tam też fortepian. Zapytał:
– Kto gra na pianinie?
– Pani domu – brzmiała odpowiedź.
Wśród Niemców było kilku sentymentalnych.
– Czy potrafi zagrać pieśni Schumanna?
– Tak.
– Proszę siadać i grać. Na co pani czeka?
Przestraszona kobieta siada bez słów. Żołnierz nabożnie zasłuchany zapomina o trzymanym na ramieniu skradzionym dywanie.
Niemcy niejednokrotnie wykazywali dziecinne poczucie humoru. Kilku niemieckich żołnierzy pyta dozorcę, w których mieszkaniach mieszkają Żydzi. Wchodzą. Dowcipny blondas wyjaśnia:
– Proszę o wybaczenie najścia – mówi wesoło. – Zaszło coś nieprzyjemnego. Przed domem znaleźliśmy zamordowanego niemieckiego żołnierza. Ślady prowadzą do tego mieszkania. Jestem zmuszony wziąć was pod opiekę i doprowadzić do komendantury.
Żydzi nie podzielają wesołości. Desperacko protestują:
– My nie mogliśmy popełnić tej zbrodni. Przez cały dzień nawet nie byliśmy na ulicy.
– Wierzę wam – mówi blondas uprzejmie – ale rozkaz to rozkaz. U nas rozkaz jest święty i nie wykonać go, oznacza śmierć. Doprawdy szkoda, bo do teraz żaden Żyd odprowadzony do naszej komendantury nie wrócił, czy winny, czy niewinny. No ale, prawdę powiedziawszy, mamy dobre serca i dlatego jesteśmy gotowi nie podporządkować się, jeżeli zaoferujecie pieniądze. Ale tylko dla wielkiej sumy, sami rozumiecie, ryzykujemy naszymi głowami.
Po krótkim targu wkładają pieniądze do kieszeni. Proszą o wybaczenie, że przeszkadzali, i chcą wyjść. W ostatniej chwili żona z przerażeniem stwierdza, że nie ma pieniędzy nawet na jeden dzień zaopatrzenia. Żołnierz eleganckim ruchem oddaje jeden wielki banknot.
– Gnadige Frau (szanowna pani) – mówi z ukłonem. – Któż może odmówić prośbie kobiety?3. RADA ŻYDOWSKA
Kiedy zaczęło się systematyczne prześladowanie Żydów, realizowali je nie tylko Niemcy oraz ich węgierscy sługusi, ale – co najbardziej zdumiewające – sami Żydzi. Uformowała się Rada Żydowska składająca się z wiodących postaci żydowskich w mieście. Cały dowcip polegał na tym, że polecono Żydom, aby sami sformowali tę Radę, której zadaniem i celem miało być zajmowanie się sprawami żydowskimi. Ten „genialny” mechanizm Niemcy wynaleźli już na początku drugiej wojny światowej. Użyli go w kilku okupowanych krajach i stopniowo doskonalili1. Członków stanowiła żydowska elita, która miała wielki wpływ na swoją społeczność. Członkowie mieli wyjątkowe uprawnienia. Restrykcyjne dekrety ograniczające Żydom prawa obywatelskie wobec nich nie były od razu stosowane. Pierwszym zadaniem Rady było wezwanie Żydów do posłuszeństwa wobec Niemców, ponieważ nieposłuszeństwo jest niebezpieczne dla losów nie tylko nieposłusznego, ale dla całej społeczności żydowskiej. Czegokolwiek by sobie Niemcy życzyli – Rada była gotowa to bez namysłu spełnić. A wszystko to za wątpliwej wartości obietnicę wyjątkowego potraktowania i uniknięcia zagrożenia.
Rozpoczął się masowy tumult w głównym biurze Rady przy ulicy Sip2. Spieszyli tam wszyscy, którym zabrano mieszkanie, którzy zostali obrabowani albo których członkowie rodziny zniknęli. Pojawiali się też ludzie, którzy po prostu pragnęli jakiejś posady. Wyobrażali sobie, że tym sposobem oni także uzyskają wyjątkowy status, ponieważ mówiono, że Rada może pozyskać taki status nie tylko dla swoich członków, ale także dla swoich faworytów. Rada stała się ogromną organizacją. Dzieci już nie mogły chodzić do szkoły, a nauczyciele uczyć. Wszystkim kazano iść do głównego biura Rady. Trzynasto - szesnastolatkowie pracowali jako gońcy. Także mój syn, czternastoletni Gyuri. Drugiego dnia wrócił do domu o siódmej wieczorem.
– Coś ty robił przez cały dzień? – spytałem.
– Przeważnie nic, ale po południu dostarczyłem kilku osobom wezwanie.
– Czy wiesz, co było w tym wezwaniu?
– Oczywiście! Nawet przyniosłem jedno, żeby ci pokazać.
I z dumą wręczył mi małą kartkę z maszynopisem. Zacząłem czytać:
_WEZWANIE_
_Proszę zgłosić się jutro rano o godzinie dziewiątej w budynku seminarium rabinackiego przy ulicy Rokk Szilard. Należy zabrać ze sobą koc i jedzenie na dwa dni._
RADA ŻYDOWSKA
– Czy wiesz, co to znaczy?
– Domyślam się. Oni ich internują – odpowiedział poważnie3.
Dzieci wiele odgadują. Czy moje dziecko wiedziało, że ci ludzie będą deportowani do Niemiec i całkiem możliwe, że zostaną tam zamordowani? Wstydziłem się tego, co dzieje się w dwudziestym wieku, i to powstrzymało mnie przed poinformowaniem go o przypuszczalnym zakończeniu internowania.
– Rada Żydowska nie ma prawa wydawać takich wezwań – powiedziałem. – Nikt nie musi pomagać w tej działalności. Tobie też zabraniam tam iść!4
– Starałem się tłumaczyć ludziom, których odwiedzałem, żeby się nie posłuchali – powiedział mój syn, nieszczęśliwy z powodu zakazu. On bardzo lubił swoją karierę gońca. Dla niego to była przygoda.
– Jacy ludzie byli na liście?
– Bez wyjątku adwokaci, a ich nazwiska zaczynały się na litery „B” i „C”.
Jako adwokat uznałem tę informacje za bardzo interesującą. Po kilku dniach wyjaśniło się, że każdy renomowany adwokat był wezwany w porządku alfabetycznym.
Mogłem zakazać „pracy” tylko swojemu synowi, ale komisja działała nadal z gorliwą starannością.
Dzień po dniu wielu znajomych otrzymało wezwanie i wszyscy się podporządkowali. Pod koniec tygodnia doszło do litery G. Pierwsza litera mojego nazwiska to S, miałem czas. Nie należałem zresztą do adwokatów o wielkich dochodach, a więc, zważywszy na stosowaną metodę, małe było prawdopodobieństwo, że znalazłem się na liście. Ale moja żona, powodowana nie logiką, lecz uczuciami i strachem, była przekonana, że moje nazwisko jest na tej liście. Nigdy nie byłem zbyt ambitny i przez to musiałem często słuchać narzekań żony, która, chyba z powodu pewnej próżności, nie chciała być jedyną osoba, która mnie wysoko ocenia. Przez całe lata usiłowałem usprawiedliwiać swoje naturalne lenistwo przy pomocy specjalnie w tym celu wypracowanej filozofii. Nie warto być wybitnym. Ludzi wybitnych utożsamia się z ich ideami i opiniami i kiedy te idee są atakowane – muszą oni rezygnować albo z idei, albo z siebie samych. Ponieważ nie pragnąłem zostać męczennikiem, wolałem pozostawać w cieniu. Często opowiadałem mojej żonie, jak to podczas pierwszej wojny światowej, kiedy byłem jeńcem wojennym na Syberii, prowadziłem kampanię o poprawę warunków w baraku. Udało się, a major, dowódca obozu jenieckiego, zaproponował mi oficjalne stanowisko reprezentanta jeńców. Urząd ten dawał różne małe przywileje i stanowił dla jeńca najwyższą osiągalną pozycję.
Odmówiłem, bo przypuszczałem, że chodzi o podkupienie.
Nieco później miała miejsce nowa fala agitacji, która doprowadziła do aktów przemocy, skutkiem czego reprezentanta jeńców skazano i stracono ku przestrodze dla innych żołnierzy5.
Opowiadanie to zwykle zadowalało moją żonę; a i mnie także, gdyż implikowało, że wyłączną przyczyną tego, iż nie jestem znakomitością w życiu publicznym, jest fakt, że nie dbam o to. A jeżeli nie będzie mojego nazwiska na liście – będę na zawsze usprawiedliwiony.
Postanowiłem, że cokolwiek okaże się prawdą, nie zastosuję się do ewentualnego wezwania. Niech przyjdą mnie znaleźć, jeżeli potrafią; nie zamierzam niczego im ułatwiać.
Często rozmawiałem z moimi przyjaciółmi adwokatami. Szukałem wyjaśnienia, dlaczego żaden z nich nawet nie próbował sprzeciwić się6. W pamięci pojawia mi się pewien stary obraz.
Wiele lat temu odwiedziłem w Chicago fabrykę przetworów mięsnych firmy Swift i Armour7. Przed fabryką na wielkim placu stały ciasno obok siebie tysiące wołów. Mój przewodnik zwrócił moją uwagę na to, że plac zwęża się w kierunku fabryki i że przy wejściu do niej ma już najwyżej tylko jeden metr szerokości. Była to przestrzeń wystarczająca dla dokładnie jednego wołu. Kiedy otwiera się jedne drzwi, ściśnięte zwierzęta ruszają i próbują przebić sobie drogę do otworu. Te za nimi naciskają na poprzedzające. Droga jest coraz węższa, więc napór się zwiększa. Zmęczone zwierzęta pojedynczo trafiają do wielkiego kręgu o dziesięciometrowej średnicy, w którym w kilka sekund rzeźnik skuwa je i uderza w łeb młotem, a one omdlałe kontynuują swoją śmiertelną podróż, zwalniając miejsce dla następnych.
Moi przyjaciele także z własnej woli szli do szlachtuza. Nie musiano ich wpychać: przybywali z biletem tramwajowym. Marmurowa tablica pamiątkowa umieszczona po drugiej wojnie światowej w Izbie Adwokackiej zaświadcza, że ponad sześciuset adwokatów pochodzenia żydowskiego zginęło, stawiając się na wezwanie w 1944 roku. Wielu z nich mogło uniknąć chwały męczeńskiej śmierci, gdyby nie zastosowali się do wezwania.
Nie wahałem się ani minuty, decydując się, że nie usłucham ewentualnego wezwania. Ale co robić, jeżeli zamiast mnie złapią moją żonę albo moich dwóch synów, albo wszystkich razem? Nie można zatrzymać się w pół drogi. My wszyscy musimy zniknąć. Inteligentowi bardzo trudno jest zmienić sposób życia – ludzie przywiązani są tysiącem nici do swoich zwyczajów.
Mieszkanie, meble, obrazy na ścianach – niby to błahe sprawy, ale większość ludzi nie potrafi oderwać się od tego szmelcu. No a co stanie się z cioteczką Fanny, która co niedziela przychodzi do nas na obiad?
Dopiero teraz naprawdę zrozumiałem sens łacińskiego powiedzenia: _navigare necesse est, vivere non necesse_8 – mieszkanie jest konieczne, a życie nie.
Okazało się, że cztery lata żołnierskiego życia i długie doświadczenie jenieckie było dla mnie szkołą, która nauczyła mnie najwyżej cenić samo życie. Dlatego też łatwo przyszło mi zerwać z mieszczańskim trybem życia. Jako prawnik znałem zasady potrzeby koniecznej i samoobrony. I moralnie, i prawnie uważałem za uzasadnione niepodporządkowanie się nieuprawnionym i groźnym państwowym nakazom. Wolałem wziąć los mojej rodziny i mój we własne ręce.
Od dawna nosiłem się z myślą, że kiedyś napiszę książkę pod tytułem: „Każdy ponosi odpowiedzialność, czyli o reformie prawa międzynarodowego”. Według mnie stosunki międzynarodowe nie będą zdrowe, dopóki nie zmienimy obecnej koncepcji niepodległości państw. Musimy dostosować obecne, zapóźnione poglądy do warunków nieograniczonej ewolucji technicznej. Należy ograniczyć wszechmoc władzy państwa narodowego. Jeżeli prawo zawiera określone reguły moralne, powinny istnieć pewne fundamentalne zasady sprawiedliwości, których żadne państwo nie miałoby prawa nie przestrzegać. Jeżeli któreś państwo uchybia podstawowym prawom człowieka, pozostałe kraje nie tylko mają prawo, ale wręcz obowiązek interweniować w tych wewnętrznych sprawach. Żadne państwo nie ma prawa pozbawiać grupy obywateli ich praw obywatelskich, traktować ich jak niewolników czy ich eksterminować. Przygotowałem dokładny wykaz przypadków, które wymagałyby wkraczania w wewnętrzne sprawy innych krajów. Bezradna jednostka ludzka wymaga obrony przed niehonorowaniem praw człowieka, okrucieństwem itp.
A to, co jest słuszne dla państw, dotyczy także pojedynczego człowieka. Obywatel winien nie akceptować niesprawiedliwości lub samowoli państwa, do którego przynależy. Jeżeli jego życie z powodu niesprawiedliwego działania państwa znajduje się w niebezpieczeństwie, ma on moralne prawo przeciwstawić się temu. A nawet ma on po swej stronie uzasadnienie prawne w myśl zasady samoobrony w przypadkach ekstremalnych. Fryderyk Schiller, słynny klasyk poezji niemieckiej, tę samą myśl wyraził następująco:
_O! Ma swój koniec potęga tyrana!_
_Człowiek gnębiony, gdy mu odmawiają_
_Sprawiedliwości, kiedy go nad miarę_
_Krzywda uciska_ _– oczy swe ku górze_
_Zwraca z ufnością i do niebios sięga_
_Po prawo wieczne i nieodwracalne,_
_Niezmienne, tak jak gwiazdy są niezmienne._9
Nigdy tej książki nie napisałem, ale rozważania na ten temat porządkowały moje myśli.
Słowem, łamiąc prawo, nie odczuwałem żadnych wahań. Dla mnie prawo przestało być moralnie obowiązujące od pierwszego dnia okupacji niemieckiej. Jedyną naprawdę ważną sprawą było wytrwać przez kilka najbliższych tygodni. Nawet nie przypuszczałem, że ta okupacja może potrwać dłużej.
W czasie zagrożenia największym nieszczęściem było to, że ludzie nie potrafili zdecydować się, jaką drogę z wielu równie niedobrych możliwości wybrać. Widziałem to jasno: będziemy mogli przeżyć następne miesiące tylko wtedy, gdy zataimy, że jesteśmy Żydami. Kiedy spotykałem się w towarzystwie, starałem się wybadać, czy moje przemyślenia podobają się i jakie przeciwne opinie usłyszę. Pamiętam dobrze dyskusję z początku kwietnia u mojego przyjaciela pediatry Radnotiego. Jak zwykle rozmawialiśmy o Hitlerze i o problemie żydowskim. Gruby fotograf, którego z powodu jego rozmiarów nazywaliśmy „Olbrzymem”, nieoczekiwanie odezwał się:
– Czy myśleliście o tym, jaki może być Hitler jako człowiek?
– Jakim człowiekiem może być osoba, w której mózgu powstaje myśl o eksterminacji całego narodu dlatego, że go nie aprobuje? Jest pewne, że to nie może być dobry człowiek – powiedział jednonożny Osi. – To jest człowiek chory umysłowo. Maniak. Megaloman.
– Tak – zauważył ktoś – ma manię wielkości, ale nie bez podstaw.
Mój przyjaciel lekarz, który lubił wygłaszać opinię z poziomu greckiej filozofii, wszedł w słowo.
– Do Hitlera można by zastosować greckie powiedzenie: „brak pokory wyprzedza bankructwo”10. Sukcesy sprawiły, że jest bardzo zarozumiały i butny, ale jego koniec będzie taki sam, jak innych dyktatorów: katastrofa.
Nie mogłem się doczekać, żeby wypowiedzieć swoją opinię:
– Właśnie to jest interesujące w postępowaniu Hitlera: kiedy jego chwała osiąga kulminację, w jego wypowiedziach daje się słyszeć jakiś skryty niepokój, jakiś posępny domysł, że jego przedsięwzięcie dobrze się nie skończy. Nawet w czasie jego największego triumfu, kiedy Francja się poddała, w jego przemówieniach był jakiś mroczny ton, jakby jakieś ponure przeczucie. Kiedy „kontynent Europa”, jak zwykł mówić, leży u jego stóp, on mówi o swojej osobistej rezygnacji. Czyż to nie zadziwiające? _Ich werde nicht kapitulieren, nur funf Minuten nach Zwolf_: Nie zrezygnuję wcześniej niż pięć minut po dwunastej. Ta wypowiedź pokazuje, że on sam nie pokłada ufności we własnej sprawie11. __ A więc dlaczego my, których on chce zgładzić, mamy wierzyć w jego sukces?
„Olbrzym”, który w swoim życiu starał się wszystko opierać na kompromisie, znów się odezwał.
– Czy jest możliwe, że Hitler zmieni swój stosunek do problemu żydowskiego albo że zachodnie potęgi potrafią go do tego zmusić? – zapytał mnie.
– Wielkie zło polega na tym, że zachodnie potęgi współdziałają tylko w czasie zagrożenia, a więc w czasie wojny. W czas pokoju wszystkie narody troszczą się tylko o swój interes.
– Może światowa opinia publiczna wpłynie na niego – upierał się fotograf.
– Światowa opinia publiczna nie ma już swojej wagi. To prawda, że demokracje są zależne od opinii publicznej, ale obywatele i młodzież nie są wychowywani w duchu traktowania spraw międzynarodowych jako ważniejszych od narodowych. Zachodnie potęgi powinny były przeciwstawić się Hitlerowi i ukarać go w 1934 roku, kiedy to on uciszył całą wewnętrzną opozycję, rozstrzeliwując Röhma i Schleichera12, albo kiedy rozpoczął prześladowanie Żydów. Gdyby świat przez jakiś czas był stanowczy w sprzeciwie wobec ataków na podstawowe zasady sprawiedliwości, Hitler dzisiaj nie panowałby w Niemczech. Ale w tamtym czasie angielski premier Baldwin oświadczył: „Anglia nie jest policjantem Europy”13 i demokracje nie kiwnęły palcem. Wtedy poskromić Hitlera mogła sama policja, ale skąpiono nawet tych niewielkich wydatków na koszty policji. Wskutek takiego stanowiska Wielka Brytania w czwartym roku wojny światowej z powodu ogromnych strat walczy już tylko o swoje przetrwanie. Zachodnie potęgi spóźniły się. _Leitmotivem_14 Hitlera nie jest pycha, ale szaleństwo. A szaleństwo nie jest dobrym doradcą. Na kim Hitler może wyładować swoją furię? Na Amerykanach? Na Brytyjczykach? Najpierw musiałby ich zwyciężyć, a to nie jest łatwe zadanie. Najłatwiej jest skupić swoją zajadłość na Żydach i Cyganach albo na nieszczęsnych jeńcach wojennych. Oni nie mogą się bronić. Płonna jest nadzieja, że Hitler zmieni kiedyś swoją antyżydowską politykę. Dlaczego miałby być bardziej wyrozumiały dla Żydów niż jest dla Niemców? Przecież elita młodzieży niemieckiej już zginęła, realizując jego koszmarną wizję. Jeżeli Hitler nie wziął sobie do serca zagłady _Deutsche Jugend_15, tym bardziej nie zadrży mu ono z powodu Żydów. Eksterminacja Żydów jest specjalną częścią jego programu wykonywaną podług zasady najmniejszego oporu.
Te rozmowy ukazywały mi nowe punkty widzenia, pomysły i drogi, ale były to tylko słowa – tylko słowa. Nie wystarczy sama decyzja. Ważniejsza jest jej realizacja.