- W empik go
Masz wiadomość - ebook
Masz wiadomość - ebook
Czy można spotkać miłość swojego życia na portalu randkowym?
Po siedmiu latach szczęśliwego związku Julia zostaje porzucona przez ukochanego tuż przed ślubem. Dziewczyna jest załamana i nie wierzy, że kiedykolwiek jeszcze będzie szczęśliwa… Ulega jednak namowom przyjaciółki i zakłada konto na portalu randkowym. Tam poznaje Adama – mężczyznę, który już dawno stracił zaufanie do płci przeciwnej oraz nadzieję, że kiedyś pozna tę jedyną, wyjątkową kobietę…
Gdy pewnego dnia na czacie otrzymuje krótkie, lecz intrygujące pytanie, Adam nie podejrzewa nawet, że ta jedna wiadomość zmieni całe jego życie. Czy wirtualne uczucie przetrwa, gdy Julia i Adam spróbują przenieść je do prawdziwego świata? A może ten romans był tylko żartem?
Masz wiadomość to wzruszająca i wyjątkowa opowieść o tym, że twój przepis na szczęście nie zawsze musi być jedyną słuszną drogą, żeby to szczęście osiągnąć… Miłość przychodzi niespodziewanie!
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66278-86-8 |
Rozmiar pliku: | 798 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Droga Córeczko,
nie mam pojęcia, w którym momencie swojego życia przeczytasz tę książkę. Mogę to sobie tylko wyobrażać, a ponieważ jestem w tym specjalistką, to wyobraźnia podsuwa mi mnóstwo scenariuszy. Raz widzę Cię leżącą na kocu tej pamiętnej wiosny, gdy pierwszy raz się zakochasz, kiedy indziej, gdy przygotowujesz się do ślubu i czytasz ją wieczorem, a nieopodal siedzi mężczyzna twojego życia. Jeszcze innym razem widzę Cię cierpiącą po poważnym zawodzie miłosnym, gdy wypłakujesz sobie oczy, myśląc, że oto zawalił się cały Twój świat. Niestety, chociaż bardzo chciałabym Cię przed tym uchronić, to zbyt dobrze wiem, że przed pewnymi rzeczami nie da się uciec.
Chciałabym jednak, żebyś wiedziała, że nieważne, co zgotuje Ci los, prawdziwa miłość zawsze zwycięża i warto na nią czekać. Czasami można ją pomylić z zauroczeniem albo głupią miłostką, nie zawsze przychodzi wtedy, gdy najbardziej byśmy tego chcieli, ale nie ma nic cenniejszego od dawania miłości i bycia kochanym. Kiedy już przyjdzie, od razu ją rozpoznasz. Wszystko w twoim życiu wyda Ci się nagle właściwsze i prostsze. Dokładnie takie, jakie ma być. I o wiele lepsze, niż mogłabyś sobie wyobrazić.
Dlaczego to piszę?
Wiesz, odkąd pamiętam, miałam na swoje życie precyzyjny plan. Stworzyłam go jeszcze w dzieciństwie. Chciałam w liceum poznać wyjątkowego chłopaka, w połowie studiów zaręczyć się, wyjść za mąż niedługo po obronie pracy magisterskiej, a potem wrócić w rodzinne strony i żyć tam długo i szczęśliwie. Los spłatał mi jednak figla i ani jeden z tych punktów nie raczył się spełnić.
Ale wiesz co? Dziękuję za to co wieczór. Dopiero gdy przestałam kurczowo trzymać się swojego pomysłu, poczułam, czym jest prawdziwe szczęście. I właśnie to zamierzam opisać w tej książce. Pozmieniałam imiona i pewne fakty, ale chcę Ci opowiedzieć historię mojej największej miłości.Rozdział 1
Julia wyszła z budynku dworca w centrum Gdańska zamyślona i omal nie wpadła na idącego z naprzeciwka chłopaka.
– Uważaj! – Alicja, z którą przyjaźniły się już od ponad trzech lat, pociągnęła ją za rękę. – No, chyba że to twój nowy sposób na podryw.
Julia natychmiast skarciła ją wzrokiem.
– Przepraszam – powiedziała zawstydzona do chłopaka.
– Nie szkodzi. – Posłał jej uśmiech.
Julia poprawiła szalik i popatrzyła na przyjaciółkę.
– Mogłaś darować sobie komentarz. Jestem pewna, że to słyszał.
– Nawet jeżeli, to co z tego? – Alicja wzruszyła ramionami, płosząc głosem kręcące się nieopodal gołębie. – Nie znasz go, zresztą rękę dam sobie uciąć, że już nigdy się nie spotkacie.
– Nie byłabym tego taka pewna. Świat jest mniejszy, niż nam się zdaje.
– No dobrze, w takim razie przepraszam.
– Przeprosiny przyjęte. – Julia była ugodowa.
– To co, kawa na starówce? – Alicja spojrzała w stronę przystanku tramwajowego, z którego odjeżdżały pojazdy w tamtym kierunku. – To szkolenie pozbawiło mnie resztek energii.
– Mnie tak samo. Poza tym myślę, że po ośmiu godzinach siedzenia w skupieniu zasłużyłyśmy na chwilę przyjemności.
Alicja skinęła głową, więc ruszyły na przystanek. Julia jeszcze raz poprawiła swój szalik. Nie założyła dzisiaj ulubionego czarnego komina i tkanina bez przerwy spadała jej z ramion.
– Może lepiej go zdejmij? – zasugerowała Alicja.
– Dam mu ostatnią szansę. Jeśli jeszcze raz spadnie, to skończy w mojej torebce – odparła i stanęła pod wiatą przystanku. Wiatr przestał w końcu rozwiewać jej długie kasztanowe włosy i smagać po policzkach. Otarła dłonią tusz do rzęs rozmazany w kącikach oczu. Od silnych podmuchów czasami leciały jej łzy, co wielokrotnie było powodem jej frustracji – zwłaszcza kiedy chciała dobrze wyglądać.
Julia była niewysoką, drobną dziewczyną o typowo słowiańskiej urodzie. Wyraziste kości policzkowe, jasna cera i niebieskie oczy przyciągały męskie spojrzenia. Może nie wyróżniała się z tłumu, ale była ładną, zadbaną kobietą. Często nosiła sukienki i płaszcze za kolana, a jej cerę zwykle zdobił promienny makijaż odejmujący jej lat.
Stojąc obok Alicji, Julia obrzuciła spojrzeniem innych podróżnych, a potem spojrzała w niebo. Nad ich głowami fruwały mewy oraz gołębie, których odgłosy niosły się po okolicy i mieszały z szumem przejeżdżających ulicą aut. Jak na początek kwietnia dzień był naprawdę piękny. Wyglądało na to, że po długiej zimie w końcu zbliżała się wiosna. Powietrze było świeże i rześkie. Niebo miało delikatny odcień błękitu i w najlepsze świeciło słońce. Jego jasne promienie odbijały się od okien budynków i potęgowały uczucie ciepła. Nawet wiejący ostatnio nieustannie wiatr był dziś wyjątkowo łaskawy i zelżał. Aż chciało się zrzucić grube kurtki i zamienić je na lżejsze płaszcze. A potem pójść na spacer do Parku Oliwskiego albo na plażę i szukać po drodze krokusów.
Julia westchnęła. Gdyby tylko pozwalał im na to plan zajęć… Chociaż były z Alicją na piątym roku studiów filologii angielskiej i wszyscy dookoła mówili im, że pod koniec nauki jest luźniej, one zupełnie tego nie czuły. Przez cztery dni w tygodniu miały zajęcia od rana do późnych godzin popołudniowych, a wykładowcy nie stosowali taryfy ulgowej. Resztę czasu spędzały na konsultacjach albo w bibliotece, pisząc prace magisterskie, nie mówiąc o tym, że obie jeszcze dodatkowo pracowały.
Na domiar złego ostatnie weekendy pochłaniało im to szkolenie, na które zapisały się w grudniu. Chciały jak najlepiej wykorzystać ostatnie miesiące w Gdańsku, ale teraz obie trochę żałowały tej decyzji. Warsztaty zajmowały więcej czasu, niż sądziły, a do tego jeszcze ta dzisiejsza piękna pogoda…
Z trudem spędziły te kilka godzin zamknięte w czterech ścianach. I chyba podczas każdej przerwy rozważały, czy nie lepiej byłoby pojechać jednak na plażę.
– Muszę kupić na dworcu bilet na pociąg do domu, więc możemy chociaż pójść na kawę na starówkę – zaproponowała w końcu Alicja, gdy obie smętnie patrzyły przez okna. – Wiem, że to marny zamiennik spaceru po plaży, ale lepsze to niż nic.
Julia nie miała innych planów i dlatego właśnie wylądowały w tramwaju jadącym w stronę Bramy Wyżynnej. Była sobota, więc podejrzewały, że wiele osób wpadło na ten sam pomysł co one, ale zupełnie im to nie przeszkadzało. Lubiły przebywać z ludźmi. Zatłoczone deptaki nigdy ich nie odstraszały, wręcz przeciwnie. Zgodnie uważały je za idealny punkt do obserwacji społecznych i chętnie bywały w takich miejscach.
Tramwaj stanął, więc wysiadły i przeszły przejściem podziemnym na Targ Węglowy, a potem skierowały się do ulubionej kawiarni na Długiej. Chociaż spodziewały się tłumu, na starówce było dość pusto. Pod Złotą Bramą stał samotny skrzypek, a między kamienicami tylko gdzieniegdzie przechadzali się gdańszczanie albo turyści.
– Chyba wszyscy wybrali się dziś jednak na plażę – stwierdziła Alicja.
Julia musiała przyznać jej rację.
– Ale dla nas to dobrze. Przynajmniej nie będziemy musiały długo szukać wolnego stolika.
– No proszę. – Alicja popatrzyła na nią z podziwem. – Czyżby wróciła moja ulubiona optymistka?
– Nie przyzwyczajaj się. Wciąż dochodzę do siebie.
– Mniejsza o większość. – Alicja serdecznie objęła ją ręką. – Najważniejsze, że widzę światełko w tunelu.
Chwilę później dotarły do kawiarni. Stukot ich butów unosił się w powietrzu podobnie jak dźwięki muzyki miniętego grajka, który nadal wygrywał rzewną piosenkę. Lokal mieścił się w jednej z odnowionych kamienic. Tak jak przewidziały dziewczyny, nie było w nim zbyt wielu klientów. Zaledwie przy kilku stolikach siedziały jakieś pary albo pojedyncze osoby. Z głośników płynęła spokojna muzyka, ściany zdobiły delikatne kolory, a w powietrzu unosił się pobudzający aromat kawy i wystawionych za szybą słodyczy.
– Idealne warunki, żeby odpocząć – stwierdziła Julia, zdejmując szalik.
Alicja skinęła głową i po szybkim przejrzeniu lady ze słodkościami podeszły do wolnego stolika przy oknie. Powiesiły kurtki na stojącym w pobliżu wieszaku, a potem usiadły na krzesłach i obie zerknęły przez szybę. Choć powoli zbliżał się wieczór, po Długiej nadal spacerowali przechodnie, których ciemne ubrania kontrastowały z elewacjami kamienic. Na parapecie stały doniczki z kwiatami i plecione koszyki, a ciepłe światło bijące od wiszących pod sufitem lamp nadawało kawiarni wyjątkowego, urokliwego klimatu.
Julia oparła dłonie o blat i wzięła do ręki menu leżące na stoliku. Jej kręcone włosy, które, odkąd została pełnoletnia, farbowała na kasztanowy odcień, opadały na ramiona. Miała smukłą figurę, więc jasny sweter i dżinsy, które często zakładała, sprawiały, że wyglądała na młodszą. I to do tego stopnia, że gdy poszła niedawno z mamą do kina, kasjerka wzięła ją za uczennicę gimnazjum i chciała jej sprzedać bilet ulgowy.
– Ale ja jestem studentką! – Zaśmiała się rozbawiona, chociaż ta pomyłka sprawiła jej nieukrywaną przyjemność. Fakt, że ludzie brali ją za młodszą, zawsze wydawał jej się miły. No, może z wyjątkiem tych wszystkich sytuacji, gdy doświadczała tego w pracy. W niektórych okolicznościach dobrze by było wyglądać nieco poważniej.
Do ich stolika podeszła kelnerka, więc dziewczyny złożyły zamówienie. Obie wybrały latte z syropem, a do tego zamówiły po ciastku.
– Od rana mam ochotę na coś słodkiego. – Alicja odłożyła swoją kartę dań do koszyka na parapecie, gdy kelnerka odeszła. – To chyba za sprawą hormonów.
– A co z twoją dietą przedślubną? – Julia popatrzyła jej w oczy. – Już się nie martwisz o to, czy wejdziesz w sukienkę?
– Do wesela zostało jeszcze kilka miesięcy, więc nie mam powodów, żeby być dla siebie aż tak surowa.
Po ustach Julii przebiegł uśmiech.
– Zaraz, zaraz. A czy to nie ty mówiłaś mi w tamtym tygodniu, że od tej pory będziesz jadła tylko owoce i warzywa?
– Musiałaś się przesłyszeć.
– Akurat.
– No dobrze, chciałam się odchudzać, to prawda. – Alicja położyła ręce na blacie. – Po tygodniu uznałam jednak, że to nie dla mnie. Czułam się jak narkoman na odwyku i warczałam na wszystkich. Aż szkoda mi było Kuby, bo to on obrywał najbardziej. Bez przerwy na niego naskakiwałam. Na dłuższą metę nie dałabym rady żyć bez słodyczy.
– Może po prostu nie powinnaś od razu stosować aż tak restrykcyjnej diety?
– Może… – zastanowiła się Ala. – Asia, moja przyszła szwagierka, radzi mi, żebym poszła do dietetyka, zamiast sama kombinować. Podobno przed swoim ślubem przez nierozsądne odchudzanie nabawiła się poważnej anemii.
– Co ty mówisz? W takim razie nie wygłupiaj się z tymi dietami, tylko naprawdę skonsultuj to ze specjalistą.
– Jutro w drodze do pracy poszukam w internecie kogoś dobrego i może uda mi się umówić na wizytę jeszcze w tym miesiącu.
– Dobry pomysł. A wracając do słodyczy, to mogłaś mi powiedzieć o tym wcześniej. Miałam ze sobą na szkoleniu zapas jak dla armii.
– Widziałam, że podjadałaś czekoladę, ale próbowałam jeszcze ze sobą walczyć.
– Następnym razem się nie krępuj. Ostatnio bez przerwy mam przy sobie coś słodkiego.
– No właśnie. – Alicja podłapała ten temat. – Jak ty się trzymasz?
Julia dostrzegła idącą w ich stronę kelnerkę, więc wstrzymała się z odpowiedzią, dopóki nie dostały swojego zamówienia.
Dopiero gdy na stoliku stanęły szklanki z aromatyczną kawą i ciastka, wróciła do tematu.
– Różnie to bywa. – Wzięła do ręki łyżeczkę do cukru.
– Ale już chyba jest lepiej, co? – zapytała przyjaciółka.
Julia osłodziła kawę i mimowolnie pomyślała o Norbercie, któremu poświęciła ostatnie siedem lat życia. W styczniu zerwał zaręczyny, w dodatku przez telefon, jakby nie zasługiwała choćby na odrobinę szacunku. I to po tym, jak zaledwie kilka tygodni wcześniej zgodziła się, żeby urządzili wesele, którego od początku nie chciała organizować. Od zawsze marzyła o kameralnym ślubie w gronie najbliższych, o czym dobrze wiedział, ale jego matka tak naciskała na urządzenie hucznej imprezy, że w końcu uległa i zarezerwowali salę, którą wymarzyła sobie teściowa.
– Czy ja wiem? – Zastanowiła się na głos.
– Nie płaczesz już tyle, co wcześniej.
Julia gorzko się uśmiechnęła.
– Wiesz… Kiedy ktoś łamie ci serce po raz pierwszy, to masz wrażenie, że zawalił ci się cały świat. Przez kilka dni leżysz na łóżku, wpatrując się w sufit, i pragniesz tylko tego, by umrzeć. Nie widzisz sensu życia, płaczesz tak długo, aż w końcu nie masz czym, i cierpisz tak niewyobrażalnie, że momentami nie możesz oddychać, bo boli cię całe ciało. Wydaje ci się, że nie czeka cię już nic dobrego i masz ochotę zamknąć się w czterech ścianach już na zawsze. Pragniesz przestać istnieć. I żeby nie istniał już świat.
– Julka…
– Ale gdy ktoś łamie ci serce po raz czwarty, w dodatku zawsze jest to ten sam mężczyzna, który dwa miesiące wcześniej poprosił cię o rękę, a ty wykrzyczałaś entuzjastyczne „tak”, to wcale nie masz ochoty umierać. Boli cię serce, to prawda, jesteś w kiepskiej formie, ale łzy już nie płyną. No, a przynajmniej nie stale. Wiesz dlaczego? – Popatrzyła na przyjaciółkę.
Alicja pokręciła głową.
– Bo po tylu rozstaniach doskonale wiesz, że świat nie skończy się wraz z jego: „już cię nie chcę”. Życie, mimo twojej tragedii, będzie toczyło się dalej. Jutro też wstanie słońce, zadzwoni twój budzik, a około dziesiątej usłyszysz stukot obcasów sąsiadki, która będzie wychodziła z psem. Zamiast histeryzować i opowiadać o tym, jak bardzo chcesz umrzeć, stoisz niewzruszona i patrzysz na wasze wspólne zdjęcie, a jedyne, co czujesz, to zatrważająca pustka i brak planu na życie i siebie.
– Chyba rozumiem, co masz na myśli.
– Zamiast płakać, zastanawiam się nad tym, jak będzie wyglądała moja przyszłość. Mieliśmy już zawsze być razem. Wziąć ślub, kupić mieszkanie, urządzić salon dokładnie taki, jak widzieliśmy w jednym ze sklepów meblowych… A nawet przygarnąć tego jego wymarzonego psa, przez co zawsze się wściekałam, bo wiesz, jak ich nie lubię.
– Nie da się ukryć.
– No właśnie. A teraz wygląda na to, że nie będzie żadnego mieszkania, żadnej ściany wyłożonej cegiełkami, narożnej kanapy czy okrągłego stolika. I nawet tego śmierdzącego kundla. – Zamilkła, a Alicja popatrzyła na nią ze współczuciem.
Dziewczyna znowu westchnęła.
– Uderza mnie ostatnio przewrotność losu – wyznała. – Nie potrafię zrozumieć, jak to możliwe, że jednego dnia miałam plan na życie, w dodatku na takie, o jakim zawsze marzyłam, a następnego dnia to wszystko prysnęło jak bańka mydlana i okazało się, że nic nie będzie takie, jak chciałam. Nie będzie żadnego ślubu, wesela ani tych wszystkich poranków, gdy miałam budzić się obok niego i czule mówić mu: dzień dobry, kochanie. To takie przykre, ale wygląda na to, że moje łóżko pozostanie rano puste jeszcze przez długi czas, a na moim palcu nie pojawi się obrączka. Teraz nie mam już nawet tego pierścionka, którego dotykałam, choćby stojąc w kolejce po chleb.
– Odesłałaś mu go?
– Jeszcze nie. Na razie zamknęłam go w szafce w domu u rodziców, ale pewnie lada moment to zrobię.
– Może to i lepiej. Pewnie jego widok dodatkowo by cię roztkliwiał.
– Do czego to doszło… – Julia pokręciła głową, oddychając głęboko. – Jeszcze nie tak dawno temu cieszyłam się z tego pierścionka jak głupia, a teraz najchętniej wyrzuciłabym go przez okno. Została mi tylko pustka i samotność – powiedziała z goryczą. – Po raz kolejny. I naprawdę nie mam pomysłu na to, jak żyć ani co ze sobą zrobić.
– Przecież to wszystko jeszcze się poukłada – powiedziała pocieszająco Alicja.
– Wiem. – Przyjaciółka popatrzyła jej w oczy. – Na pewno jakoś będzie. W końcu zawsze jakoś jest – dodała, a potem obie na chwilę zamilkły.
– Miałaś wrócić do bycia optymistką – zauważyła w końcu Alicja.
Julia wysiliła się na uśmiech.
– Próbuję, ale czasami to trudne.
– I tak cię podziwiam. Ja na twoim miejscu pewnie zupełnie bym się załamała. Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby Kuba teraz ode mnie odszedł. I nie chodzi mi tylko o to, że musiałabym odwołać ślub.
– Lepiej o tym nie myśl, tylko ciesz się narzeczeństwem. To powinien być piękny okres, a nie czas problemów i zmartwień. Coś o tym wiem.
Alicja napiła się kawy.
– A dzwoniłaś już do właściciela sali weselnej, żeby zwolnić termin?
– Jeszcze nie. – Dziewczyna odetchnęła głęboko i popatrzyła na swoją szklankę. – Wiem, że powinnam, ale jakoś nie mogę się zmusić.
– W takim razie daj sobie jeszcze trochę czasu.
– Chyba muszę, bo na razie słowa: zerwał ze mną narzeczony, z trudem przechodzą mi przez gardło.
– Teraz jakoś przeszły.
– Bo jesteś moją przyjaciółką, to co innego. – Julia roztarła dłońmi ramiona i popatrzyła za okno. – Gdy tylko wyobrażę sobie, że miałabym opowiadać o tym wszystkim komuś obcemu, to dopada mnie wstyd.
– Wstyd? Jaki wstyd, dziewczyno. Wstyd to kraść, a nie mówić, że nie będzie ślubu.
– Niby tak, ale na samą myśl o tym czuję, jak płoną mi policzki.
– Ale dlaczego?
– Sama nie wiem. To tak, jakbym miała przyznać się do jakiejś życiowej porażki.
– No co ty, Julka. Przecież zerwane zaręczyny to nie jest żadna klęska.
– Racjonalna część mojego mózgu może i o tym wie, ale wytłumacz to tej bardziej emocjonalnej. Nic na to nie poradzę, że czuję się jak wybrakowany towar. Hej, patrzcie tylko na nią! – Zmieniła ton głosu. – To ta beznadziejna dziewczyna, która nie nadawała się na żonę. Nic dziwnego, że zostawił ją chłopak.
– Nawet tak nie mów – zganiła ją Ala. – Chyba większego głupstwa nie mogłaś wymyślić.
Julia wzruszyła ramionami.
– Po prostu mówię ci, jak się czuję.
– Normalnie krew mnie zalewa, gdy tego słucham. Ty się zadręczasz i obwiniasz, chociaż nie masz powodów, a tamten dupek pewnie nic sobie z tego nie robi.
– Nic nie mów. Wiesz, że kilka dni temu jego ojciec napisał do mnie wiadomość, w której poinformował mnie, jaka to jestem zła i najgorsza? I że wysłał podobną wiadomość do mojej mamy?
– Słucham? – Alicja omal nie zakrztusiła się kawą. – Ty chyba żartujesz.
– Naprawdę. Mogę ci ją nawet pokazać.
– Co za dupek! Co on tam napisał?
– Między innymi to, że nie pozwoli obrażać swojej rodziny i że nie spodziewał się po mnie takiego zachowania. I że jeżeli nie przestanę o tym opowiadać, to zamilknę na zawsze.
– Groził ci? – Przyjaciółka zrobiła wielkie oczy.
– Jeśli twoim zdaniem to groźba…
– Na twoim miejscu poszłabym z tym na policję. Nie wiadomo, do czego ten facet jest zdolny.
– Może powinnam? – Julia zastanowiła się na głos. – Aha, napomknął też mojej mamie o tym, że jestem egoistyczną księżniczką, i pogratulował jej, jak mnie wychowała.
– No po prostu nie wierzę! Niech on się lepiej zajmie swoją rodziną, pijak jeden.
– Jak znam życie, to pisząc to wszystko, nie był trzeźwy. Tak czy siak moja mama przepłakała przez tę wiadomość cały wieczór.
– Skończony idiota – mruknęła Alicja. – Kiedy ty niby obraziłaś jego rodzinę?
– No wiesz… – Julia pomyślała o pamiętnym wieczorze na dzień przed tym, jak Norbert z nią zerwał. – Gdy wtedy puściły mi nerwy, to rzeczywiście nie przebierałam w słowach.
– I bardzo dobrze! Zobaczysz, jeszcze będziesz sobie dziękować, że to zrobiłaś. Swoją drogą i tak długo wytrzymałaś. Ja chyba wybuchłabym wcześniej.
Julia upiła łyk kawy i sięgnęła pamięcią wstecz. Pomyślała o wszystkich przykrych sytuacjach z ostatnich tygodni oraz o pretensjach ze strony rodziców Norberta, gdy miała inny pomysł na organizację ślubu niż oni. Ile to razy słyszała wyzwiska i oszczerstwa, gdy nie chciała się zgodzić na huczne wesele, za które nomen omen mieliby zapłacić jej rodzice. Albo gdy powiedziała, że nie założy wielkiej sukni na kole, którą wspaniałomyślnie wybrała dla niej niedoszła teściowa, bo zawsze marzyła o delikatnej, muślinowej kreacji.
Nie mówiąc już o awanturze, gdy zasugerowała zmniejszenie liczby gości, i o szantażu emocjonalnym, gdy powiedziała, że na pewno nie wezmą z Norbertem ślubu w imieniny jego matki. A przecież pani Beata za jej plecami zarezerwowała już termin w dworku swojej koleżanki i nawet wstępnie wybrała menu.
– Tak czy siak według nich to ja jestem ta najgorsza – powiedziała do Ali. – A ja tylko chciałam zorganizować kameralny ślub, o którym zawsze marzyłam, i uchronić rodziców przed wzięciem kredytu, bo na pewno nie byłoby ich stać na organizację prestiżowego przyjęcia na dwieście osób.
– Julka, mnie nie musisz tego tłumaczyć. – Alicja dotknęła jej ręki. – Nie ma nic złego w tym, że chciałaś spełnić swoje marzenie i myślałaś o swoich rodzicach.
– Jak widać, niektórzy postrzegają to wszystko inaczej.
– Do diabła z tymi ludźmi! To miał być twój wielki dzień. Twój i Norberta, a nie jego pokręconej mamuśki.
Julia obróciła palcami stojącą przed nią szklankę.
– Wiesz… Zawsze myślałam, że po zaręczynach ludziom jest jakoś łatwiej. Że pierścionek i idąca za nim deklaracja stają się swego rodzaju fundamentem do budowania szczęścia, a nie powodem do sporów. I że w pewnym sensie zaczyna się od tego momentu jakaś wspaniała przygoda.
– Gdyby Norbert miał normalną rodzinę, to pewnie tak właśnie by było.
– A co, jeżeli to naprawdę ja wszystko zniszczyłam? Jeżeli to był facet mojego życia, a ja okazałam się egoistką? Przecież to tylko głupi ślub. Jeden dzień, który i tak wszyscy by potem szybko zapomnieli.
– Hej, hej! Dziewczyno, która siedzisz naprzeciw mnie, oddaj mi moją Julkę! Ona nigdy nie powiedziałaby tak o ślubie, bo jest największą romantyczką, jaką znam. Jeden dzień, który i tak szybko wyparuje ludziom z pamięci? – Sparafrazowała jej słowa. – Nie wierzę, że to powiedziałaś.
Julia popatrzyła jej w oczy.
– Po prostu zastanawiam się, czy nie lepiej było po prostu ustąpić.
– Przestań się obwiniać. I tak poszłaś na wiele ustępstw, żeby zadowolić tych ludzi, a oni tego nie uszanowali. Marzyłaś o kameralnym obiedzie, a zgodziłaś się na ogromne wesele. To mało?
– Jak widać, mogłam zrobić coś więcej.
– Ech, bo tak to już jest z ludźmi, że jak dasz im palec, to będą chcieli całą rękę.
– Może i masz rację?
– Oczywiście, że mam. Przestań się tym zadręczać. A przede wszystkim przestań myśleć o Norbercie i gdybać. Okazał się maminsynkiem, który boi się odejść od matczynej spódnicy. Okej, może teraz jeszcze ci go brakuje, ale za kilka miesięcy będziesz się śmiała z tego, że chciałaś się związać z takim chłopakiem, zobaczysz.
Dziewczyna znowu odetchnęła głęboko.
– Obyś miała rację.
Alicja posłała jej uśmiech i ponownie dotknęła jej ręki.
– Jesteś jedną z najwspanialszych dziewczyn, jakie znam, i nie mówię tego, żeby ci się podlizać albo dlatego, że jesteśmy przyjaciółkami. Masz poukładane w głowie, jesteś inteligentna, a do tego tak ładna, że co drugi facet się za tobą ogląda.
– Doceniam, że chcesz mnie pocieszyć, ale czy ty aby troszeczkę nie przesadzasz?
– No dobra, może co trzeci – powiedziała Alicja, na co Julia się uśmiechnęła. – Ale to dlatego, że społeczeństwo się starzeje i sporo jest emerytów.
– Ala…
– Poczekaj. Daj mi dokończyć, okej?
Julia skinęła głową, chociaż zrobiła to raczej niechętnie.
– Moim zdaniem byłaś dla Norberta po prostu za dobra – stwierdziła Alicja. – Tak, wiem, na pewno masz w tej kwestii inne zdanie, ale chyba mogę wyrazić swoją opinię, prawda?
Julia przezornie zamilkła.
– No właśnie – mruknęła Alicja. – Nie zasługiwał na taką dobrą dziewczynę jak ty. Zrezygnowałaś dla niego ze swoich marzeń, a on nie umiał tego docenić. A skoro nie potrafił, to bardzo mi przykro, ale jego strata. Ty musisz teraz podnieść głowę i czerpać z życia to, co najlepsze. Jeszcze przeżyjesz to wszystko, co chciałaś, zobaczysz. W dodatku z kimś dużo lepszym.
– Naprawdę tak sądzisz? – W oczach przyjaciółki zaszkliły się łzy.
– Naprawdę. – Alicja troskliwie pogłaskała jej rękę. – Jeszcze zakochasz się na zabój w jakimś cudownym facecie, na którego zasługujesz. Wspomnisz moje słowa.
Julia uśmiechnęła się lekko i otarła wilgotne oczy.
– Dziękuję. – Popatrzyła na Alę. – Chyba potrzebowałam to usłyszeć.
– Do usług. – Przyjaciółka wyprostowała plecy i dopiła swoją kawę. – To co, idziemy teraz na ten spacer nad Motławę, żeby przewietrzyć umysły?Rozdział 2
Adam rzucił plecak na podłogę pod ścianą i padł na swoje łóżko. Czarna koszulka podwinęła mu się do góry, gdy nakrył oczy ręką. Był zmęczony. Ostatnio niewiele sypiał, a do tego dzisiejszy dzień na uczelni nieźle dał mu w kość. Siedział na zajęciach od ósmej, a potem poszedł jeszcze na trening krav magi. To właśnie tam stracił resztki energii. Posyłając po raz ostatni kolegę na matę, omal sam się na nią nie przewrócił.
– Hej, co jest? – zapytał go trener.
– Chyba nie jestem dzisiaj w najlepszej formie – odparł na swoje usprawiedliwienie.
Facet przyjrzał mu się badawczo, ale nie pociągnął tego tematu.
I dobrze, pomyślał Adam. Nie miał ochoty na słuchanie pogadanek. I tak cierpiał dzisiaj na nadmiar wykładów.
Zmęczony wrócił do domu i teraz marzył tylko o tym, żeby w końcu pójść spać. Zza ściany docierały do niego odgłosy krzątaniny babci, która przygotowywała sobie w kuchni kolację. Mieszkał u niej od kilku miesięcy, więc zdążył się już na nie trochę uodpornić, ale dzisiaj marzył o ciszy. Jutro rano musiał znowu pójść na zajęcia. A przed tym powtórzyć jeszcze materiał do kolejnych ćwiczeń.
Po kilku minutach odgłosy w kuchni umilkły. Adam przejechał dłonią po włosach i usiadł na łóżku, a potem zerknął na piętrzące się na biurku podręczniki. Chociaż miał ponad dwadzieścia trzy lata, dopiero w tym roku rozpoczął studia. Od zawsze chciał studiować jakiś kierunek techniczny, ale miał tyle osobistych problemów, że na jakiś czas uciekł z Polski. Miał nadzieję, że z dala od kraju uda mu się nabrać dystansu i uporać z duchami przeszłości.
Dopiero w zeszłym roku uznał, że najwyższa pora na powrót. Postanowił wziąć życie w swoje ręce i złożył dokumenty na Zachodniopomorski Uniwersytet Szczeciński. Bez trudu dostał się na wybrany kierunek, a gdy we wrześniu szukał mieszkania w Szczecinie, babcia zaproponowała mu pomoc, chociaż chyba sama bardziej potrzebowała opieki. Ostatnio zatrważająco często zdarzało jej się zostawić odkręconą wodę w łazience albo włączony gaz, nie mówiąc o tym, że kilkakrotnie zapomniała zapłacić rachunki za prąd. Ktoś musiał mieć ją na oku, a ponieważ mieszkała w centrum, oboje czerpali z tego układu korzyści. Adam zyskał lokum w dobrej lokalizacji, a ona – towarzystwo i wsparcie.
W pokoju panował półmrok. Gdy Adam wszedł do środka, nie zapalił światła, więc rozświetlała go teraz jedynie wpadająca przez okno poświata księżyca oraz jasność bijąca od ulicznych lamp. Urządzony był raczej minimalistycznie. Liczne przeprowadzki w przeszłości uświadomiły Adamowi, że niewiele potrzebuje do życia. Na kilku paletach w rogu leżał dwuosobowy materac, a nogi biurka zastępowały betonowe bloczki. Na największej ze ścian wisiała zaś wielka tablica korkowa z mnóstwem przypiętych kartek. Adam lubił stawać przed nią i powtarzać materiał na kolejne zajęcia. Wzory i definicje najłatwiej wchodziły mu wtedy do głowy.
Był pilnym studentem. Odkąd zaczął studia, niemal każdą wolną chwilę poświęcał na naukę. I chociaż wiele osób śmiało się, że prowadzi życie ascety, wcale nie traktował tego jako jakiegoś wyrzeczenia czy przymusu. Wręcz przeciwnie. Rozwiązywanie zadań i czytanie o zjawiskach fizycznych sprawiało mu nieskrywaną przyjemność, a do tego skutecznie wypełniało wolny czas, którego i tak nie miałby na co spożytkować. Pochodził z niedużej miejscowości pod Szczecinem i poza bratem nie miał w tym mieście zbyt wielu znajomych. Nie mówiąc już o tym, że przez ostatnie lata skupiał się głównie na pracy i zgadzał się ze stwierdzeniem, że jego życie towarzyskie umarło.
Przeciągnął się szeroko i usłyszał burczenie w brzuchu. To uświadomiło mu, że właściwie dzisiaj nic nie jadł, bo raczej trudno nazwać porządnym posiłkiem starą bułkę zjedzoną po drodze na uczelnię i kawę kupioną na stacji benzynowej. Na uczelni skonsumował tylko nieduży batonik, bo wolał zapalić, zamiast pójść do pobliskiej Żabki, a zresztą przerwy między zajęciami były tak krótkie, że nie miał czasu porządnie zjeść. Przed treningiem też nie zdążył nic kupić, zresztą nie byłoby to zbyt racjonalne, więc mimo zmęczenia musiał przygotować sobie kolację. Oby tylko miał coś w lodówce.
Głód znowu dał o sobie znać, więc podniósł się z łóżka i zapalił stojącą w pobliżu lampę. Jasne światło od razu wypełniło pokój i oświetliło stojące nieopodal kartony oraz walizkę, w których trzymał swoje rzeczy. Babcia zawsze namawiała go, żeby przeniósł ubrania i inne klamoty do szafy w przedpokoju, a nawet proponowała sfinansowanie komody, ale on uparcie twierdził, że to zbędne.
– Przecież kiedyś i tak się stąd wyprowadzę, więc szkoda sobie zawracać głowy takimi rzeczami. – Uśmiechał się do niej. – Lepiej kup coś dla siebie. Mną się nie przejmuj.
Babcia nie była zachwycona tym jego życiem na walizkach, ale w końcu przestała mu o to suszyć głowę.
– Dziwny masz gust, jeśli chodzi o wystrój wnętrz – mruknęła tylko, a potem porzuciła ten temat.
Adam śmiał się z tego czasami, ale sam nie widział w swoim pokoju nic złego. Wręcz przeciwnie. Lubił to swoje kawalerskie gniazdo i był z niego naprawdę zadowolony.
Ominął rzucony na podłogę plecak i poszedł do kuchni. Zanim sprawdził, co ma w lodówce, wyłączył niezakręcony przez babcię gaz, a potem zrobił sobie kanapki. Miał co prawda ochotę na jakiś bardziej wymyślny posiłek, ale nie chciało mu się iść na zakupy. Był naprawdę wykończony tym dniem. Nie mógł się doczekać chwili, gdy położy się w końcu do łóżka.
Zjadł, przeglądając jednocześnie posty znajomych na Facebooku w telefonie. Gdyby nie był tak zmęczony, pewnie włączyłby jeszcze muzykę, bo właśnie to umilało mu ostatnio wieczory, ale dzisiaj nie patrzył nawet w stronę komputera i poustawianych dokoła głośników, co nawet jemu zdawało się dziwne. Kochał muzykę już od dzieciństwa. Mając kilka lat, zapatrzył się na jakimś festynie na perkusistę i potem tak długo wyciągał mamie z szafek garnki, że w końcu zapisała go na lekcje do domu kultury, żeby mieć święty spokój.
– Tego bębnienia w kuchni nie da się już słuchać – mówiła do koleżanek, ale tak naprawdę Adam czuł, że ma w niej wsparcie. Gdy tylko pierwsze lekcje zaczęły przynosić efekty, to kilka razy zauważył, jak stała w korytarzu w domu kultury i słuchała jego ćwiczeń. Zawsze pytała go, jak mu idzie, niemal po każdych zajęciach rozmawiała o jego postępach z nauczycielką, a potem woziła go na różne konkursy.
– Państwa syn ma prawdziwy talent – mówili jej ludzie, więc idąc za ciosem, kupili mu z ojcem używaną perkusję, żeby mógł uczyć się również w domu.
– Tylko żadnego grania przed szóstą rano i po dwudziestej drugiej! – powiedział ojciec, wręczając mu pałeczki. – Już i tak się boję, że mogę ogłuchnąć. Chciałbym się przynajmniej wysypiać.
Adam zapewnił, że nie będzie sprawiał trudności, i z błyskiem w oku chwycił pałeczki. Perkusja w domu była spełnieniem jego marzeń. Do późna oglądał swój zestaw i z namaszczeniem dotykał instrumentów. Może nie były najlepszej jakości, ale mimo wszystko czuł się tak, jakby wygrał los na loterii. Rozpromieniony siadał na stołku i rytmicznie uderzał w talerze i bębny. Dźwięki niosły się po pokoju, a on wpadał w swego rodzaju trans. Granie w domu było znacznie przyjemniejsze od ćwiczeń w domu kultury. Nawet pomimo gorszej akustyki.
Od tamtej pory ćwiczył jeszcze częściej i bardziej sumiennie. Dzięki systematyczności i samodyscyplinie szybko przerósł umiejętnościami rówieśników i w wieku trzynastu lat dołączył do niedużego, lokalnego zespołu, który zawsze podziwiał. Chłopcy grali rock, który wtedy najczęściej wybrzmiewał mu w duszy. To właśnie z nimi zagrał pierwsze koncerty i kilkukrotnie pojechał na występy do innych miast, podczas których chyba jeszcze bardziej zakochał się w muzyce. Wychodzenie ze swoją sztuką do ludzi było o niebo przyjemniejsze niż żmudna nauka w czterech ścianach. Te wszystkie wpatrzone w nich twarze, wydawane okrzyki, piski i owacje… Szybko można było się od tego uzależnić. Zwłaszcza że jako młody człowiek potrzebował uznania oraz uwagi.
W wieku siedemnastu lat stwierdził, że pora założyć swój zespół. Jego gust muzyczny nieco ewoluował, zresztą miał trochę dosyć grania w kółko tych samych kawałków. Zebrał grupę utalentowanych kolegów i potem długo ćwiczyli w garażu jednego z nich, w przerwach starając się wymyślić nazwę. Grając z poprzednim zespołem, zdobył sporo znajomości, więc gdy byli gotowi, zadzwonił gdzie trzeba i po raz pierwszy wystąpili na Dniach Miasta, w dodatku dwa razy bisując. Dziewczyny piszczały, gdy wokalista zaśpiewał jedną ze znanych ballad, a potem, gdy już zeszli ze sceny, nie mogli się opędzić od fanek.
– Gdybym wiedział, że taka jest cena sławy, to zgłosiłbym się do ciebie szybciej! – zawołał do Adama jeden z gitarzystów, odchodząc z jakąś dziewczyną.
Chłopak wywrócił oczami, ale życzył mu udanej zabawy.
– Tylko żebyś był w stanie przyjść w poniedziałek na próbę!
Po występie zapakowali sprzęt do samochodu, a potem rozeszli się w różne strony. Adam został na parkingu sam. Planował zawieźć sprzęt najpierw do domu i dopiero potem dołączyć do kumpli, zanim jednak odjechał, oparł się o maskę i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Do tej pory pamiętał, jak go palił, patrząc na scenę, i myślał o tym, że jest spełnionym człowiekiem. Dym wypełniał mu płuca, nikotyna wnikała do krwiobiegu, a w uszach dudniła muzyka. Widownia skakała, śpiewając jakiś znany kawałek, w oddali rozmawiali faceci z ochrony, a on stał samotnie pod niebem pełnym gwiazd i palił, zatracając się w myślach. Było mu wtedy tak dobrze, że najchętniej zignorowałby kumpli i spędził cały wieczór w ten sposób. Nie chciał ich rozczarować, więc w końcu wyrzucił niedopałek i wsiadł do auta. Tamten wieczór na zawsze zapisał się jednak w jego pamięci.
Potem dali jeszcze kilka koncertów. Wieść o ich występie szybko rozniosła się po okolicy i kilkakrotnie zaproszono ich na jakieś lokalne imprezy. Początkowo występowali charytatywnie, ale z czasem zaczęły spływać do nich pierwsze wynagrodzenia, co zgodnie uznawali za sukces.
– A pomyśleć, że niedawno musieliśmy kombinować, żeby mieć pieniądze na paliwo. – Uśmiechali się, siedząc później przy piwie.
– Tamte czasy minęły bezpowrotnie – zapewnił ich Adam, po czym podniósł się, żeby wznieść toast. – Za naszą piękną przygodę, chłopaki. – Uniósł do góry swoją butelkę.
Podnieśli ręce i po sali przebiegł brzdęk zderzającego się szkła.
– To nasz czas – powiedział ktoś inny.
Adam napił się piwa, powtarzając w duchu te słowa, a potem po jego twarzy znów przemknął uśmiech, i zamówili z chłopakami następną kolejkę.
Teraz wspominał te chwile z rozrzewnieniem. Wtedy jeszcze nie wiedział, jak szybko ta bajka się skończy.
Ciąg dalszy w wersji pełnej