Matka. Anna Politkowska - ebook
Matka. Anna Politkowska - ebook
Opowieść o Annie Politkowskiej - nieustraszonej dziennikarce, która odważnie ujawniała prawdę o Rosji.
Anna Politkowska, dziennikarka „Nowoj Gaziety”, jednego z najważniejszych czasopism rosyjskiej opozycji, do końca życia pisała o drugiej wojnie czeczeńskiej, korupcji, zbrodniach i zmowie milczenia w Rosji. Została zamordowana w swoim domu w centrum Moskwy 7 października 2006 roku, w dniu urodzin Władimira Putina. Choć sprawcy zbrodni trafili do więzienia, wciąż nie ustalono, kto zlecił zabójstwo.
Jej córka Wiera miała wówczas 26 lat. Na własnej skórze odczuła opieszałość i stronniczość rosyjskiego wymiaru sprawiedliwości. Po najeździe Rosji na Ukrainę jej rodzinie, ze względu na sławne nazwisko, znowu zaczęto grozić śmiercią. Wiera musiała wraz z bliskimi wyjechać do innego kraju. Napisała tę książkę, aby jej córka – wnuczka, której Anna nigdy nie poznała – i cały świat na zawsze zapamiętali historię wyjątkowej kobiety, która nie kryła swojej niezgody na politykę Putina i nie bała się walczyć o wolność.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8338-792-5 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG.
GŁOS ŻALU
„Rosja stoi na skraju przepaści, popychana przez Putina i jego polityczną krótkowzroczność”.
Anna Politkowska, 2004
Moja matka zawsze była kłopotliwą osobą, nie tylko dla rosyjskich władz, ale także dla przeciętnego obywatela, który przegląda prasę i czyta artykuły. Niestety większość Rosjan wierzy w to, co płynie z rządowych kanałów telewizyjnych: w wirtualny świat wykreowany przez propagandę, w którym w gruncie rzeczy wszystko jest w porządku. Problemy, o których co jakiś czas informuje się opinię publiczną, mają źródło w krajach Zachodu, albo, jak z przekąsem mówi się w Rosji, „na zgniłym Zachodzie”.
Mama w swoich artykułach rzadko mówiła o przyjemnych sprawach, prawie zawsze była posłanniczką złych wiadomości. Pisała prawdę, nagą i surową, na temat żołnierzy, zbrodniarzy i zwyczajnych ludzi, którzy kończyli jako mięso armatnie. Opowiadała o bólu, krwi, śmierci, okaleczonych ciałach i zrujnowanym życiu.
7 października 2006 roku, w dniu, w którym ją zamordowano, dniu urodzin Putina, miałam dwadzieścia sześć lat i przygotowywałam się do zostania matką. Do tamtej pory pragnęłam wierzyć, że jej popularność na Zachodzie w jakiś sposób uchroni ją od czającego się ryzyka i tragicznej śmierci. Myliłam się.
Dyktatorzy potrzebują ofiar w ludziach, by umocnić swoją władzę. Tylko mówiąc prawdę, możemy obronić wolność i pokonać zakłamanie. Choć w Rosji brakuje wolności, nie chciałam jej opuszczać. Kraj, który wydał na świat morderców mojej matki, mimo wszystko był krajem, w którym chciałam żyć i pracować.
W Rosji, zwłaszcza w liczących się kręgach, szybko zapomniano o Annie Politkowskiej, gdyż pielęgnowanie pamięci o takich osobach jak moja mama jest niebezpieczne. O wiele wygodniej jest zatrzeć ślady i zapomnieć o jej prawdzie.
Na Zachodzie nazwisko Politkowska jest powodem do dumy, mojej matce poświęcono place i ulice, jej dorobek dziennikarski studiowany jest na uniwersytetach, a książki sprzedają się na całym świecie. Za to w Rosji okryte jest ono zasłoną milczenia. Dzisiaj już Czeczenia, której dotyczyły najważniejsze śledztwa mamy, została spacyfikowana, a rządy w republice ugruntowane. U władzy stoi Ramzan Kadyrow, zawsze otwarcie manifestujący swoją nienawiść do niej.
_Anna i Wiera w Moskwie w lipcu 2005 roku_
Wojna w Ukrainie wywróciła nasze życie do góry nogami. Po 24 lutego 2022 roku z powodu naszego nazwiska znów zaczęto grozić, nawet śmiercią, tym razem mojej zaledwie nastoletniej córce. Od kiedy w szkole pojawił się temat konfliktu w Ukrainie, koledzy i koleżanki zaczęli ją brutalnie atakować. I tak zdecydowałyśmy się na dobrowolne wygnanie, ucieczkę do innego państwa. Z dnia na dzień spakowałyśmy walizki i opuściłyśmy Moskwę, która odebrała nam już tak wiele. Mnie matkę, a mojej córce babcię.
Postanowiłam napisać tę książkę, by przypomnieć lekcję, którą pozostawiła po sobie moja matka: bądźcie odważni i zawsze nazywajcie rzeczy po imieniu. Włącznie z dyktatorami.1
------------------------------------------------------------------------
BEZSENNE OCZY
Tyk-tyk-tyk-tyk. Spacja, nowa linia i znów tyk-tyk-tyk-tyk. Bez końca.
To nie był tylko dźwięk w tle, na który nie zwraca się większej uwagi, ale ścieżka dźwiękowa mojego życia. Cowieczorna kołysanka.
Gdy dzień dobiegł końca – wszyscy już zjedli, ktoś wyprowadził psa, pokazaliśmy zrobione prace domowe i poszliśmy do łóżek – zaczynało się tyk-tyk-tyk-tyk. Matka była skupiona – poważne spojrzenie zza oprawek okularów – i nawet na chwilę nie odrywała oczu od maszyny do pisania, jak gdyby wykonywała najważniejszą pracę w swoim życiu. Jeśli zauważyła, że ja i mój starszy o dwa lata brat ją obserwujemy, pytała: „A wy co? Czemu nie śpicie? Po co wstaliście? Marsz do łóżek!”. Tyk-tyk-tyk-tyk.
Mama urodziła się w Nowym Jorku, gdy jej rodzice byli na misji dyplomatycznej w Stanach Zjednoczonych. Jej ojciec, mój dziadek, Stiepan Fiedorowycz Maziepa był Ukraińcem i pracował w przedstawicielstwie ukraińskim przy ONZ. Moja babcia, Raisa Aleksandrowna Maziepa, była w połowie Rosjanką, a w połowie Ukrainką i choć nie należała do misji dyplomatycznej, pojechała z mężem. W epoce sowieckiej dyplomaci nie mogli odbywać długich zagranicznych podróży bez małżonka. Wszystko, co dziadkowie opowiadali mi o mojej mamie z czasów jej dzieciństwa, bardzo przypomina mi to, co dzisiaj widzę w swojej córce. Taka sama determinacja, to samo umiłowanie wolności. Moja matka wierzyła w wolność i sprawiedliwość dla wszystkich.
Marzyła, by zostać dziennikarką, zanim jeszcze się urodziłam, i nigdy nie miała co do tego wątpliwości. Nie było „planu B”. Miałam zaledwie miesiąc, gdy ukończyła studia na Wydziale Dziennikarstwa na uniwersytecie w Moskwie. Był rok 1980 i właśnie odbywała się u nas letnia olimpiada, którą zbojkotowało sześćdziesiąt pięć państw w odpowiedzi na sowiecką inwazję na Afganistan.
Minęło kilka lat i kraj wszedł w najbardziej liberalny okres w całej historii. Słowo pieriestrojka, „przebudowa”, stało się znane na całym świecie. Było hasłem o rzeczywistym znaczeniu, które oznaczało stopniowe osłabienie cenzury, a w rezultacie zniesienie kontroli nad mediami. Krok po kroku unormowały się również relacje z Zachodem. Nie byliśmy już wrogami, a zaczynaliśmy współpracować.
Anna Politkowska jako dziennikarka ukształtowała się właśnie w okresie pieriestrojki. Idealnie ucieleśniała jej ducha, pragnienie zmiany: marzyła o pełnej demokracji i o wykonywaniu swojego zawodu w wolnym kraju, tak jak to być powinno, tak jak rzadko się zdarza na świecie.
Moi rodzice poznali się w bardzo młodym wieku. Mama miała siedemnaście lat i była w ostatniej klasie liceum, a tata, Aleksandr Politkowski, był studentem dziennikarstwa. Pojawił się niespodziewanie w jej domu podczas jakiegoś przyjęcia i od tamtej chwili życie mamy całkowicie się zmieniło. Pobrali się trzy lata później, w 1978 roku. W dniu ślubu tata stanął przed przyszłymi teściami z kwiatkiem w berecie, czarnym chlebem i wódką w torbie listonoszce i ogłosił, że przyszedł po pannę młodą. Dziadkowie jednak nie rozumieli jego studenckiego poczucia humoru. Przyjęcie odbyło się w mieszkaniu o powierzchni 19 metrów kwadratowych, w którym w tym samym roku urodził się mój brat Ilja.
_Aleksandr i Anna w dniu ślubu, z jej dwiema przyjaciółkami z dzieciństwa: z lewej Marija, po prawej Jelena_
Moja matka obroniła pracę dyplomową na temat życia i twórczości rosyjskiej poetki Mariny Cwietajewej. Uwielbiała ją i wciąż wracała do jej dzieł. Pamiętam, że zawsze na stole miała książkę z jej poezją lub prozą. Losy Cwietajewej były tragiczne. Miała ciężkie życie, a w jej intymnych i szczerych wierszach można wyraźnie odczuć ból i cierpienie, którymi była naznaczona. Gdy miała 48 lat, popełniła samobójstwo. Mama była dokładnie w tym samym wieku, gdy zginęła. Po jej zabójstwie zainteresowanie, którym zawsze darzyła tę poetkę, nagle wykroczyło dla mnie poza zwyczajne, typowe dla nas upodobanie dla poety czy pisarza.
Choć oczywiście nic z tego nie pamiętam, ja także, zawinięta w becik, byłam obecna na obronie mamy. Zabrała mnie ze sobą tylko dlatego, że nie miała mnie z kim zostawić, lecz lubię myśleć, że to nie był przypadek. To zabawne, że w wieku zaledwie miesiąca znalazłam się na Wydziale Dziennikarstwa uniwersytetu w Moskwie, a po wielu latach, w tym po długiej przerwie poświęconej muzyce, przeznaczenie zesłało mnie na tę samą ścieżkę kariery. Dzisiaj chciałabym móc posłuchać jej mowy przed komisją, obserwować jej gesty, mimikę.
_Zdjęcie rodzinne: Anna trzyma na rękach Wierę, jeszcze w beciku, obok Ilja, za nimi Aleksandr_
Byłam też już przy tym, gdy studiowała i pomału stawała się dziennikarką, którą dzisiaj zna cały świat. Mój brat i ja z jednej strony byliśmy hamulcem, który nieuchronnie krępował jej ruchy, a z drugiej impulsem popychającym ku przyszłości, energią, której potrzebowała, by się nie poddawać.
Pracę zaczęła zaraz po ukończeniu studiów. Początkowo nie na pełny etat, bo przy dwójce małych dzieci w tamtych czasach rzadko która kobieta mogłaby sobie na to pozwolić. Jej pierwsza praca była szczególna. Zajmowała się listami przychodzącymi do redakcji pewnej gazety, której siedziba była niedaleko naszego miejsca zamieszkania. Przynosiła do domu torby listów, otwierała je, przypinała do kopert i sortowała w zależności od dziennikarza, do którego były adresowane. Następnie odnosiła je do redakcji i układała na biurkach odbiorców. Po jakimś czasie udało jej się znaleźć ciekawsze zajęcie. Od 1982 do 1993 roku pisała dla gazet „Izwiestija”, „Wozdusznyj Transport” i „Megapolis-Ekspress”, dla stowarzyszenia Eskart i wydawnictwa Paritet. W 1994 roku zaczęła pracować dla bardzo popularnego wtedy tygodnika „Obszczaja Gazieta”. Do tego czasu mój brat i ja podrośliśmy już na tyle, że w końcu mogła w pełni poświęcić czas swojemu powołaniu.
„Obszczaja Gazieta” zajmowała się polityką, ekonomią i społeczeństwem, publikowała reportaże śledcze na najbardziej aktualne tematy i wywiady z ważnymi ludźmi, politykami, przedstawicielami świata kultury i mediów. Relacjonowała także plany prywatyzacji wielkich przedsiębiorstw państwowych, w tamtym okresie odbywającej się pełną parą. To właśnie na tym polu mama zaczęła pisać o ważnych społecznie i delikatnych problemach.
_Uśmiechnięta Anna z dziećmi_
Ze względu na jej, łagodnie mówiąc, mało ustępliwy charakter, działalność zawodowa wiązała się z ciągłymi kłótniami i utarczkami z kolegami i redaktorami. Praca z nią nie była łatwa. Któregoś razu powiedziała redaktorowi naczelnemu Jegorowi Jakowlewowi, że z powodu problemów rodzinnych nie zdoła oddać tekstu na czas, na co ten odpowiedział, że go to nie interesuje. Dodał, że: „są to jej prywatne sprawy”. Może akurat tym razem mama się spierała, ale w rzeczywistości dla niej praca nigdy nie schodziła na drugi plan, niezależnie od życia osobistego. Uważała swoje podejście za słuszne, a z czasem przerodziło się ono w prawdziwą obsesję na punkcie pracy.
W czasopiśmie Jakowlewa mama zajmowała się konkretną częścią prywatyzacji: aukcjami pożyczek na udziały, które w połowie lat 90. odbywały się praktycznie wszędzie i w których początkowo mogli uczestniczyć wszyscy obywatele. Mechanizm wypracowany przez ludzi, którzy zgromadzili wiele akcji, pozwolił na nabywanie i prywatyzowanie mienia publicznego po bardzo korzystnych cenach.
W związku z tym mama prowadziła dziennikarskie śledztwo dotyczące interesów oligarchy Władimira Gusinskiego. Był to wpływowy człowiek, właściciel największego wówczas prywatnego kanału telewizyjnego, NTV, i nie podobało mu się takie zainteresowanie. Kazał do niej zadzwonić i umówić spotkanie, podczas którego pokazał dossier o niej i jej rodzinie – o nas i tacie. W tamtym okresie, w burzliwych latach 90., często, a zwłaszcza wśród ludzi władzy, zbierało się informacje o potencjalnych wrogach. Tak naprawdę nie wiem, czemu to miało służyć. Wiem tylko, że mama wróciła do domu przestraszona i zdenerwowana, a później nie poruszaliśmy więcej tego tematu.
Dla czasopisma mama zajmowała się jeszcze jedną bardzo delikatną sprawą, a mianowicie sektami religijnymi czy też pseudosektami, które po upadku ZSRR pojawiały się jak grzyby po deszczu w całym kraju. Dzisiaj nie pozwala im się na aktywność w Rosji, ale w tamtym czasie rząd miał inne sprawy na głowie, dzięki czemu prężnie działały. Mama zebrała mnóstwo materiałów na temat sposobów, w które ich przywódcy zdobywali zwolenników, i odkryła, że używają hipnozy i różnych metod wywierania psychologicznej presji. Złapane w ten sposób „ofiary” zmuszano do sprzedania wszystkich dóbr, opuszczenia na zawsze rodzin i zerwania z nimi kontaktu. Mama spotykała się z rodzinami i spisywała ich wyznania i obawy, próbowała coś zrobić, by zatrzymać ten trend, a przynajmniej go zdemaskować.
Ale, jak utrzymują jej koledzy z tamtego okresu, najbardziej wyrazistym rezultatem jej pięciu lat pracy w „Obszczoj Gazietie” był nieustający i praktycznie niedający się rozwiązać konflikt pomiędzy nią a redaktorem naczelnym Jegorem Jakowlewem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki