- promocja
Matka wynalazków. Jak Wielka Wojna urządza nam życie - ebook
Matka wynalazków. Jak Wielka Wojna urządza nam życie - ebook
Poznajmy naszą historię od innej niż zwykle strony. I wojna światowa, która urządziła nam współczesność, nie rozegrała się tylko na polach bitew.
W czasie I wojny światowej (1914-1918) powstała dietetyka i zaczęliśmy liczyć kalorie. Kolej stała się pierwszą globalną siecią, podatną na zatory, a niekiedy roznoszącą groźne wirusy. To w momencie przesuwających się ciągle frontów potrzebny był lokalny samorząd wyłaniany przez mieszkańców miast – więc taki samorząd powstał. Dbał o porządek, o najbiedniejszych, negocjował z armiami. Wtedy narodziła się też kultura korporacyjna i monitoring tego, gdzie są największe zasoby cennych surowców. Z jednej strony wojsko konfiskowało ludziom metalowe klamki i krany, a kościołom dzwony i blaszane dachy, z drugiej – potrzeba znalezienia zamienników sprawiła, że odkryto, jak cenne dla lotnictwa może być aluminium.
Romans inteligencji z władzą, kultura oburzenia, rozbicie życia publicznego na społeczne bańki, proamerykańskość naszej części Europy – wszystko to wzięło początek z czasów I wojny światowej. Państwa i społeczeństwa zaczęły się organizować (nie bez politycznych sporów), sięgać po pomoc ekspertów i szukać sposobów na walkę z bezrobociem i powszechną po wojnie przemocą.
Z wielu rzeczy, które zdefiniowała dla nas wojna, nie zdajemy sobie sprawy. Opowieść o Polsce lat 1914-1918 to historia kulturowych i społecznych zmian kształtujących nasze życie do dziś.
Maciej Górny zabiera nas w fascynującą podróż w czasie, ponad 100 lat wstecz, i pokazuje analogie ze współczesnością. Patrzy wnikliwym okiem historyka i odważnie punktuje niektóre utrwalone narracje. Pokazuje, kim dziś jesteśmy dzięki sprytowi i determinacji naszych babć, dziadków i rodziców.
Kategoria: | Popularnonaukowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-838-0087-5 |
Rozmiar pliku: | 7,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poszukiwanie źródeł współczesności to wdzięczne zajęcie: wiadomo, że skoro już ktoś ich szuka, to najpewniej znajdzie, do tego dokładnie tam, gdzie zamierzał. Czasami jednak nie jest to aż tak banalne. Historia zna także momenty, w których naprawdę (prawie) wszystko dzieje się jednocześnie. Zmiany narastające przez dziesięciolecia stają się rzeczywistością w jednej chwili. Luźne pomysły przeistaczają się w politykę państwa. Niedojrzałe idee przekształcają się w paragrafy prawa.
Jednym z takich momentów była I wojna światowa, matka bardzo wielu wynalazków. Niektóre z nich, zwłaszcza militarne, przychodzą nam na myśl niemal automatycznie. Nie jest to jednak książka o czołgach, samolotach i maskach gazowych. Jej tematem są wywołane przez wojnę zjawiska społeczne i kulturowe. Z większością żyjemy do dziś, nie zdając sobie sprawy z ich pochodzenia. Tymczasem to Wielka Wojna położyła podwaliny pod kulturę korporacyjną, współczesną dietetykę czy geopolitykę. To tam należy szukać źródła i kontekstu takich zjawisk, jak głęboko zakorzeniona proamerykańskość Europy Środkowo-Wschodniej czy też kultura oburzenia, manifestująca się w dyskursie publicznym. W następstwie wojny po raz pierwszy na tak olbrzymią skalę doszło do brutalnej selekcji na kombatantów słusznej sprawy i weteranów niewłaściwych armii, ze wszystkimi symbolicznymi i materialnymi skutkami takiej hierarchii. Wtedy też zaczęliśmy obsesyjnie liczyć kalorie. Mówiąc krótko: wydarzenia sprzed stulecia zmieniły świat, a niektóre z nich do dziś odbijają się nam czkawką.
W centrum historii opowiedzianej w tej książce prawie zawsze pozostają ziemie polskie, często zestawiane z wydarzeniami w krajach sąsiednich. Przestrzeń i kontekst mają fundamentalne znaczenie. Nadają wyjątkowy charakter doświadczeniu wojny w miejscach takich jak opisywany w rozdziale pierwszym Piotrków Trybunalski. Miejscowość zdobywana na przemian przez kilka różnych armii, dewastowana i poddawana kolejnym okupacjom, stała się sceną politycznych bojów, dramatycznych rozłamów, rozgrzanej do czerwoności patriotycznej propagandy i zorganizowanej eksploatacji ekonomicznej. A jednocześnie, jakby na przekór chaosowi, który rozpętał się latem 1914 roku, wojenne dzieje Piotrkowa pokazują niezwykłą siłę i operatywność władzy samorządowej, która ostatecznie przeprowadzi miasto wyboistą drogą do niepodległości. Dwa kolejne rozdziały opowiadają o nowoczesnych metodach wyzysku i redystrybucji dóbr, rozwiniętych w państwach centralnych w czasie wojny. Mieszkańcy okupowanej Europy Środkowo-Wschodniej nie pisali się na udział w tym eksperymencie, ale wojna nie pozostawiła im wyboru. Rozdział czwarty to próba konfrontacji dominujących opowieści o początkach niepodległości Polski i innych państw naszego regionu z realnymi odczuciami zmęczonego wojną społeczeństwa. Wiedząc już cokolwiek o opłakanym stanie, w jakim się znajdowało, łatwiej pojąć niesamowitą popularność, jaką u progu wolności zdobyli tu Amerykanie.
Trzy kolejne rozdziały dotyczą trudnego dziedzictwa Wielkiej Wojny, która jeszcze długo kładła się cieniem na poziomie życia, bezpieczeństwa i kultury politycznej Polski. Ucierpiała sieć kolejowa; nie tylko z powodu zniszczeń, lecz także masowych strajków, katastrof i panoszącej się w pociągach i halach dworcowych przemocy, nad którą państwo nie potrafiło szybko zapanować. Tymczasem życie polityczne nabrało charakteru plemiennego, a przez Europę przetaczała się fala politycznych zabójstw, która nie ominęła również Rzeczypospolitej. Największy destrukcyjny potencjał ostatecznie się jednak nie uwolnił. Miliony weteranów niepolskich armii – wojsk któregoś z trzech cesarzy, żołnierzy ukraińskich czy litewskich – zostało zepchniętych na margines, pozbawionych politycznej sprawczości i często także środków do życia, ale nie zbuntowało się przeciwko państwu. Dlaczego tak się stało?
Rozdział ósmy i dziewiąty przenoszą opowieść w okres nieco późniejszy. Pierwszy z nich pokazuje lokalne, środkowoeuropejskie tradycje geopolityki, znacznie bogatsze niż to, co dziś bywa reklamowane jako nauka o tajemnych regułach rządzących światem. Drugi porusza wciąż aktualny problem politycznego zaangażowania intelektualistów. Jeśli przyjrzymy się bliżej jego międzywojennej odsłonie, na pierwszy plan wypłynie wyjątkowa aktywność i asertywność polskich uczonych. Prawie nikt nie utożsamiał służby państwu z podporządkowaniem się poleceniom polityków. Znacznie częściej oczekiwano, że państwo we własnym interesie zechce realizować pomysły uczonych ekspertów i finansować ich działalność. W jakim stopniu dzisiejsi polscy naukowcy odziedziczyli tę inteligencką tradycję, to pytanie, na które każdy może znaleźć własną odpowiedź.
Wszystkie opowiedziane tu historie odnoszą się do współczesności albo bezpośrednio, albo w sposób pośredni, pokazując, jak dawniejsze wzory odtwarzają się ponownie w zmienionym kontekście. Ostatni rozdział podchodzi do sprawy zupełnie otwarcie, stawiając pytanie o sens takich analogii i porównań na przykładzie analiz wojny Rosji z Ukrainą. W tym kontekście niezwykła popularność odniesień do historii, zwłaszcza do I wojny światowej wskazuje, jak mocno tkwi w nas pamięć dawno minionej katastrofy. Ta książka mówi także o tym, że pouczające analogie z I wojną światową wcale nie muszą się ograniczać do pól bitewnych.
Myślę, że w konfrontowaniu współczesności z przeszłością sprzed ponad wieku nie ma nic złego, chociaż historycy raczej niechętnie to przyznają. Trochę szkoda, bo mają na ten temat stosunkowo najwięcej do powiedzenia.ROZDZIAŁ PIERWSZY
SAMORZĄD
Wojenna historia miast to dość popularny gatunek historiografii. Wśród książek z tego nurtu znalazło się kilka pozycji ważnych, czasami nawet przełomowych. Belinda Davis i Maureen Healy jako pierwsze opowiedziały Wielką Wojnę z perspektywy mieszkańców stolic mocarstw centralnych. Pokazały wpływ militaryzacji na wszystkie sfery życia, a zwłaszcza na pracę, wyżywienie i rodzinę. Roger Chickering w opasłym tomie o Fryburgu Bryzgowijskim pokazał, jak wojna wpływa na odczuwanie temperatury, hałasu, pragnienia, na postrzeganie odległości i hierarchii społecznych. Opowiadanie o wojnie z perspektywy zwykłego człowieka okazuje się łatwiejsze i bardziej przekonywające, jeśli ów człowiek ma konkretny adres w konkretnym mieście.
Ożywienie tego kierunku badań z niewielkim opóźnieniem dotarło na front wschodni kilkanaście lat temu. Christopher Mick doświadczenie obu wojen światowych przez zwykłych mieszkańców miasta uczynił tematem swojej książki o Lwowie. Świetną monografię Warszawy pod tytułem zapożyczonym od Małej apokalipsy Tadeusza Konwickiego napisał Robert Blobaum. W ostatnich latach dawniejsze opracowania historyków lokalnych, do których będę się jeszcze nieraz odwoływał, są systematycznie uzupełniane nowymi, wartościowymi pracami, które kompleksowo przedstawiają historię jednego ośrodka. Albo w nowym świetle stawiają jeden z aspektów historii miejskiej, który wprawdzie był znany, ale tak naprawdę słabo rozumiany. Przypadek pierwszy to choćby Wielka wojna w małym mieście... Kamila Ruszały, praca, bez której prawdopodobnie nie obejdzie się żaden przyszły historyk Gorlic. Przykładem odkrytej na nowo karty z dziejów miasta może być z kolei świeża książka Friederike Kind-Kovács o powojennej pomocy humanitarnej dla budapeszteńskich dzieci. Jej autorka pokazuje, jak pozornie apolityczna sprawa dokarmiania nieletnich została wprzęgnięta w rewizjonistyczną propagandę, nawołującą do przywrócenia prowincji utraconych przez Węgry. O pomocy żywnościowej, zwłaszcza z Ameryki, będzie jeszcze mowa.
Siłą tych książek jest detal, skrupulatnie zgromadzone informacje, oddające kompleksowy obraz wydarzeń w niedługim czasie na ograniczonym terytorium, bo na tym między innymi polega opowiadanie historii miasta. Zdarzają się jednak ośrodki ze szczególnym potencjałem. Miasta, które mają do opowiedzenia nie tylko swoją własną historię, lecz także pozwalają w nowym świetle spojrzeć na kluczowe tematy dziejów I wojny: okupację, infrastrukturę, lojalności i tożsamości Europejczyków poddanych najcięższej próbie. I nie muszą koniecznie być metropoliami na miarę Berlina czy Wiednia.
MIASTO W WIRZE WOJNY
Witajcie w Piotrkowie Trybunalskim, mieście gubernialnym w dawnym Priwislinskim Kraju Imperium Rosyjskiego. Już w pierwszej połowie XIX wieku można tu było dojechać z Warszawy koleją warszawsko-wiedeńską. Podróż trwała około pięciu godzin, czyli mniej więcej dwa i pół razy dłużej niż w początkach XXI wieku, przy czym pierwsi pasażerowie musieli jeszcze poświęcić trochę czasu na dojazd z położonego na obrzeżach dworca do nieco oddalonego miasta. Według danych Warszawskiego Komitetu Statystycznego (rosyjskiej instytucji państwowej) w 1911 roku Piotrków zamieszkiwało około 40 tysięcy stałych mieszkańców. W 1916 roku austriackie władze okupacyjne szacowały na podstawie liczby rozdanych kartek żywnościowych i paszportów, że liczba ta utrzymywała się na stałym poziomie, ale osiągnięto to częściowo poprzez włączenie kilku wsi w obręb miasta. Dzięki temu zabiegowi według pierwszego spisu powszechnego przeprowadzonego przez państwo polskie w 1921 roku Piotrków zamieszkiwało już ponad 50 tysięcy osób (w 2021 roku – ponad 68 tysięcy). Około jedna trzecia piotrkowian deklarowała wyznanie mojżeszowe, jedna czwarta narodowość żydowską. Demograficzne piętno wojny odcisnęło się na stosunku liczby kobiet do mężczyzn. W 1921 roku wynosił 100 do 86 i nie wyrównał się znacząco w kolejnej dekadzie. W 1918 roku miasto było trzecim co do wielkości w okręgu łódzkim, stanowiąc jednocześnie ekonomiczne i administracyjne centrum przeważnie wiejskiego i etnicznie polskiego regionu. Piotrków, w odróżnieniu od innych większych ośrodków guberni, nigdy nie przeżył boomu przemysłowego. Miejscowe zakłady – huty szkła, drukarnie, gorzelnia, browar – radziły sobie nieźle, ale raczej nie aspirowały do miana rekinów biznesu. Miasto rozwijało się stopniowo, a do największych pracodawców na początku XX wieku należały urzędy i instytucje państwowe, takie jak założone przez Prusaków po drugim rozbiorze i wykorzystywane przez władze carskie więzienie.
Scena uliczna z okupowanego Piotrkowa.
Wojna dotarła do Piotrkowa 30 lipca 1914 roku wraz z rosyjskim rozkazem mobilizacyjnym. Dwa dni później utworzono lokalny Komitet Obywatelski, polski odpowiednik rosyjskich ziemstw. W gronie jego założycieli znaleźli się przedstawiciele miejskiej elity; prezesem został ksiądz Eugeniusz Lipiński, rektor kościoła podominikańskiego i energiczny działacz Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Pod względem sympatii politycznych członkom Komitetu najbliżej było do narodowej demokracji, a ich lojalność wobec caratu nie pozostawiała najmniejszych wątpliwości, co spowodowało, że rosyjskie władze guberni natychmiast go uznały.
Nawiasem mówiąc, legalizacja KO to jedna z bardzo niewielu spraw, które władza rosyjska wykonała, jak należy. Poza tym w pierwszych dniach wojny królowała prowizorka przerywana atakami zbiorowej paniki. Mobilizacja została wprawdzie przeprowadzona stosunkowo szybko, ale raczej nie mogła służyć za przykład sprawnej organizacji.
W Piotrkowie było ich podobno 15,000 w wielkim nieporządku – notowała 30 lipca mieszkająca kilkadziesiąt kilometrów dalej hrabina Ludwika Ostrowska – nie dano im ani broni, ani munduru, ani żadnego utrzymania. Kazano iść piechotą do Skierniewic, że ich tam zaciągną. Wielu bardzo, nie mając co jeść, ani grosza przy sobie, popowracało do domu.
Ewakuację rosyjskich urzędników zorganizowano znacznie porządniej niż pobór. Nie pędzono ich bez większego sensu wzdłuż linii kolejowej do Skierniewic, zamiast załadować do wagonów na stacji w Piotrkowie. Odsetek zawracających z drogi także był prawdopodobnie znacznie niższy. Pojechali pociągiem, zgodnie ze z góry przygotowanym planem, uruchomionym zarządzeniem z 1 sierpnia. 9 sierpnia piotrkowski gubernator Michaił Jaczewski był już owacyjnie witany w Łodzi, skąd po tygodniu wyruszył w dalszą drogę. Niemal wszyscy rosyjscy urzędnicy opuścili Piotrków w ciągu 10 dni.
Fakt, że rosyjska ewakuacja była zaplanowana, nie oznaczało oczywiście, że ktokolwiek poza najwyższymi urzędnikami o niej wiedział. Dla obywateli miasta, łącznie z członkami Komitetu Obywatelskiego, była to niemiła niespodzianka. W obliczu być może największego kryzysu w dziejach Piotrkowa reprezentanci jego obywateli mieli sobie radzić sami.
Proklamacja Komitetu Obywatelskiego mówi wiele o poziomie rozczarowania odczuwanego przez ludzi pozostawionych samym sobie w obliczu nieznanego wroga, przed którym tak histerycznie ostrzegała państwowa propaganda:
Groźna chwila dziejowa, jaką przeżywamy obecnie, sprawiła, że wraz ze znaczną częścią kraju i nasze miasto zostało porzucone przez jego dotychczasowe władze i na razie pozostawione własnej samopomocy.
Komitet rzeczywiście został pozostawiony samemu sobie, a mimo to radził sobie całkiem sprawnie, powołując liczne komisje odpowiedzialne za zabezpieczenie podstawowych potrzeb mieszkańców miasta. Zaliczały się do nich finanse, aprowizacja, zaopatrzenie w opał, szkolnictwo, opieka zdrowotna, sprawy sanitarne i bezpieczeństwo, które w pierwszych tygodniach walk wydawało się sprawą najważniejszą. Milicja Obywatelska złożona z miejscowych strażaków i członków ruchu skautowego stanowiła organ porządkowy Komitetu, lojalnie współpracując z każdą władzą wojskową, która akurat kontrolowała Piotrków. A pod tym ostatnim względem mieszkańcy nie mogli się uskarżać na brak wrażeń.
Piotrkowskie więzienie, wybudowane przez Prusaków i użytkowane przez carską Rosję tuż po przejęciu miasta przez Niemców i na krótko przed objęciem rządów nad miastem przez Austriaków.
Piotrków nie był wprawdzie wielkim ośrodkiem przemysłowym, jak olbrzymia na owe czasy Łódź albo nieodległe Pabianice. Posiadał jednak kilka mniejszych i średnich zakładów. Nade wszystko zaś, z racji położenia na ważnej trasie kolejowej, był łatwo dostępny. Stacja kolei warszawsko-wiedeńskiej stała się w przeddzień wojny ogromnym składem materiałów wojskowych. Poza tym latem 1914 roku w piotrkowskim więzieniu przebywało ponad tysiąc więźniów. Tylko część z nich objęła ewakuacja, pozostali korzystali z okazji, żeby skrócić sobie wyroki. Odsiadujących niższe kary zwolniono z nakazem opuszczenia miasta, którego jednak nie było komu egzekwować. Niektórzy uciekli. Trzy elementy – gorzelnia, linia kolejowa oraz zasilony zwolnionymi więźniami motłoch – złożyły się na największe zagrożenie, jakiemu miasto musiało stawić czoło w dniach rosyjskiej ewakuacji. Miejscowy aptekarz, historyk amator i etnograf Michał Rawita Witanowski wspominał:
Wśród ogólnego zamętu działy się w mieście sceny dantejskie. Oto monopol spirytusowy, chcąc uniknąć grabieży motłochu, kazał za tunelem przy ul. Bykowskiej wylać cały zapas wódki do rynsztoków. Tłum rzucił się z kubełkami, ażeby zbierać spirytus, lecz od rzuconego ogarka papierosa wszczął się pożar. Płomienie groziły już tej części miasta, zwłaszcza że ogień ogarnął już most drewniany.
Jest w tym szczypta ironii, że pierwszy poważny atak na strategiczną infrastrukturę kolejową Piotrkowa przybrał postać pijanego tłumu mieszkańców i byłych aresztantów. Na początku sierpnia żadna z przewalających się po okolicy armii nie zagięła jeszcze parolu na wiadukty kolejowe nad dzisiejszymi ulicami Wojska Polskiego (dla podróżujących od strony Warszawy tuż przed wjazdem na piotrkowski dworzec) oraz nad ulicą Narutowicza (niedaleko za dworcem). To się miało jednak zmienić.
Miejscowe milicja i straż pożarna desperacko walczyły o kontrolę nad tym, co okazało się pierwszym z długiej serii niebezpiecznych wydarzeń. Dwa dni po pożarze do miasta wkroczyły niemieckie oddziały landwery pod dowództwem doświadczonego generała Remusa von Woyrscha, krótko wcześniej przywróconego do służby czynnej z zasłużonej emerytury. Wraz z Niemcami do Piotrkowa zawitała militarna nowoczesność. Wkrótce okupanci zaimprowizowali w pobliżu polowe lotnisko wojskowe, a startujące z niego samoloty natychmiast zaczęły loty rozpoznawcze, wzbudzając w hrabinie Ostrowskiej smutną refleksję: „Ile wynalazków, by nieść zniszczenie i nieszczęście”. Tymczasem w Piotrkowie nowi panowie objęli kwatery i – jak to mieli w zwyczaju – zażądali wypłacenia ogromnej kontrybucji, grożąc, że w przeciwnym wypadku miasto zostanie spalone. Komitet Obywatelski wykazał się w tej trudnej sytuacji znakomitym wyczuciem dyplomacji – wydawał na cześć niemieckich okupantów uroczyste kolacje tak długo, aż groźba ustała.
Twarde lądowanie pod Piotrkowem w maju 1915 roku.
Być może zresztą była to przepłacona inwestycja, gdyż wkrótce Piotrków znów stał się miastem rosyjskim. 27 sierpnia 1914 roku, po zaledwie tygodniowej okupacji niemieckiej, w rogatki ponownie wkroczyły oddziały rosyjskie. Zwłaszcza dla miejscowych elit był to moment potencjalnie niebezpieczniejszy niż wszystkie wcześniejsze katastrofy, które spadły na miasto. „Powrót taty”, jak ironicznie nazywano takie sytuacje na ziemiach polskich, nierzadko pociągał za sobą surowe represje wobec każdego, na kogo padł cień podejrzenia o współpracę z nieprzyjacielem. Komitet, sprawujący kontrolę nad miastem pod nieobecność władz państwowych, siłą rzeczy musiał współpracować z każdą władzą wojskową, reprezentując interesy mieszkańców.
Na szczęście rosyjski odwet za to, że Piotrków nie został spalony przez Niemców, miał ograniczony zasięg. Nie była to zasługa łagodnego charakteru dowodzącego dywizją kaukaskiej kawalerii starszego generała Claesa Charpentiera, który w innych miejscach chętnie karał cywilów za faktyczne czy rzekome witanie wkraczających nieprzyjaciół. W Piotrkowie, podobnie jak w Pabianicach, ten pochodzący z Wielkiego Księstwa Finlandii zawodowy wojskowy kazał aresztować wskazane przez siebie osoby pochodzenia żydowskiego i niemieckiego, a następnie odesłał je do Warszawy. Charpentier nie posunął się dalej, co może świadczyć o dyplomatycznych zdolnościach kierownictwa Komitetu Obywatelskiego. Z drugiej strony być może po prostu zabrakło mu czasu. Rządy rosyjskiego generała skończyły się w ciągu miesiąca, a ich ostatni akord stanowił pogrom miejscowych Żydów, wzniecony przez wojsko, do którego dołączyły lokalne szumowiny. Na szczęście Milicja Obywatelska opanowała sytuację, zanim kradzieże i akty wandalizmu zamieniły się w masakrę. Pod koniec września Niemcy wkroczyli do miasta po raz drugi i wciąż jeszcze nie ostatni. W czasie krótkich, lecz gwałtownych walk poważnie uszkodzono wiadukt kolejowy na dzisiejszej ulicy Narutowicza. Tym razem okupacja niemiecka miała potrwać około miesiąca.
W tle wszystkich tych burzliwych wydarzeń następował proces narodzin władzy samorządowej. Przedwojenny Piotrków, podobnie jak inne miasta Królestwa, miał prezydenta (w mniejszych ośrodkach podobną rolę odgrywał burmistrz) oraz radnych. Nie byli to jednak reprezentanci społeczności wybrani w wolnych wyborach, lecz nominaci władz guberni. Część radnych wybierali w bardzo niedemokratycznym systemie kurialnym najbogatsi mieszczanie. Zresztą zakres odpowiedzialności i praw magistratu został przez władze rosyjskie okrojony do minimum. Jeśli przyjrzeć się zachowaniu członków oficjalnych władz miasta w chwili kryzysu, nietrudno dostrzec związek pomiędzy ograniczonym zaufaniem, którym ich obdarzono, a gotowością do sumiennego sprawowania funkcji publicznych. W ślad za niemal każdą ewakuującą się rosyjską armią miasto opuszczał kolejny prezydent (lub jego tymczasowy zastępca) oraz część radnych. Próżnię władzy wypełniały agendy Komitetu Obywatelskiego. Ani magistrat, ani KO nie były oczywiście w pełni demokratyczną władzą samorządową, ale stopniowe przejmowanie kontroli nad Piotrkowem przez ten drugi zwiększało legitymizację włodarzy miasta i stopień reprezentacji jego mieszkańców.
Zniszczony wiadukt kolei warszawsko-wiedeńskiej w Piotrkowie szybko zastąpiła prowizoryczna konstrukcja z drewna.
Pod koniec października, podczas odwrotu Niemców i Austriaków z Królestwa Polskiego, Piotrków doświadczył kolejnych zniszczeń infrastruktury. Wysadzanie mostów, palenie dworców i niszczenie linii kolejowych należało do rutynowych działań odwrotowych kampanii jesiennej 1914 roku. Niemiecki oficer obserwujący kolegów wysadzających budynki dworca towarowego w Piotrkowie pod koniec października 1914 roku zanotował: „Trudno nie zauważyć frajdy, jaką zdaje się saperom sprawiać rozwalanie szyb, lamp łukowych, zegarów itp. Przy takiej okazji wychodzi z nich dziecko”. Weseli saperzy zdemontowali także tymczasowy drewniany wiadukt zastępujący konstrukcję zniszczoną podczas zajmowania miasta miesiąc wcześniej. Ponadto wycofujący się Niemcy zdewastowali prawie całą linię kolejową między Koluszkami a Piotrkowem, czego pierwszym efektem stały się katastrofalne braki żywności wśród wkraczających Rosjan. Wyzwoliciele gubernialnej stolicy zostali zmuszeni do żebrania o jedzenie na ulicach Piotrkowa.
Piotrkowianki zatrudnione do reperacji austriackich mundurów.
Nie był to jeszcze koniec dewastacji. Na początku listopada Piotrków dołączył do szybko rosnącej liczby miast poddanych bombardowaniu z powietrza. Dokonali go niemieccy lotnicy, zapewne niedługo wcześniej stacjonujący na miejscowym lotnisku polowym. Ich celem stał się wiadukt nad ulicą Bykowską (obecnie Wojska Polskiego), ten sam, który niedawno udało się wyratować z pożaru wywołanego przez pijany tłum.
Poza destrukcją infrastruktury kolejowej listopad przyniósł miastu kolejne pożegnanie, tym razem na zawsze. Rosjanie, którzy wyraźnie przeczuwali, że ich pozycja będzie trudna do utrzymania, większość miesiąca spędzili na organizowaniu ewakuacji miejscowego oddziału Rosyjskiego Banku Państwowego. Wraz z nim odjechały w siną dal, by nigdy już nie powrócić, wkłady oszczędnościowe instytucji i osób prywatnych. Dla dość licznie zamieszkujących miasto pracowników rosyjskiej sfery budżetowej i emerytów ewakuacja banku oznaczała utratę kontaktu z jedynym źródłem dochodów, czyli Skarbem Państwa. Pomoc w utrzymaniu tak gwałtownie zubożałych Piotrkowian stanie się jedną z głównych trosk samorządu w czasie okupacji. Ewakuację przeprowadzono w ostatnim momencie. W połowie grudnia Piotrków zajęli Austriacy, którzy ustanowili w mieście okupację wojskową. Miała ona trwać przez kolejne cztery lata, podczas których nikt już wprawdzie nie próbował Piotrkowa zdobywać, ale i tak działo się wiele.
SZYBKI KURS DAWANIA RADY
Od chwili, gdy Piotrków zapełnił się rekrutami armii rosyjskiej, do momentu, w którym władzę nad miastem objęła austriacka komendantura, minęły nieco ponad cztery miesiące. W tym czasie miasto kilkakrotnie przechodziło z rąk do rąk, przeżyło pożar, walki na ulicach i bombardowanie z powietrza. Większość rosyjskich piotrkowian uciekła, a wraz z nimi znaczna część dotychczasowych władz miejskich. Siłą wywieziono z miasta osoby podejrzane o zdradę stanu. Ulotniły się także pieniądze. Po stronie zysków należy odnotować tylko jedną, za to niezmiernie ważną nowość: Komitet Obywatelski.
W dziejach miasta był to prawdopodobnie najbardziej burzliwy i niebezpieczny okres, porównywalny z potopem szwedzkim, którego zwieńczeniem stał się wielki pogrom piotrkowskich Żydów w 1657 roku (zarzucono im wówczas, że zbyt serdecznie witali Szwedów). Tych kilka miesięcy 1914 roku ma jednak także znaczenie uniwersalne. Mówią nam coś ważnego o realiach Wielkiej Wojny na terenach, na których toczyły się walki.
Zastanówmy się najpierw nad kluczową dla mieszkańców kwestią bezpieczeństwa. Szybkie utworzenie Milicji Obywatelskiej świadczy, że miejskie elity miały pełną świadomość, w jak trudnej sytuacji się znalazły. Paradoks polegał na tym, że stosunkowo najmniej zagrożeń wynikało bezpośrednio z działań wojennych. Oczywiście, pierwsze bombardowanie z powietrza to ważny i przerażający moment w dziejach każdej miejscowości. W ośrodku położonym na istotnej trasie kolejowej zniszczenia koncentrowały się jednak przede wszystkim na infrastrukturze kolejowej. W odróżnieniu od dawniejszych wojen, tym razem Piotrków nie poszedł z dymem, pomimo tłumu mężczyzn z bronią przewalających się po ulicach. Realnym zagrożeniem okazały się nie tyle walki czy wojskowa okupacja, ile momenty przejścia, oddzielające jeden rozdział wojennej historii Piotrkowa od następnego. To zagrożenie miało dwojaki charakter. Wycofujące się wojsko zazwyczaj unicestwiało wszystko, co mogłoby się przydać nieprzyjacielowi. To właśnie podczas ewakuacji najciężej ucierpiała infrastruktura kolejowa, budynki dworcowe zostały spalone, niszczono zapasy, wywieziono wkłady pieniężne i wyselekcjonowanych przez podejrzliwego rosyjskiego generała piotrkowskich Żydów. Dworzec kolejowy został skrupulatnie zdewastowany przez ewakuujących się niemieckich saperów, a nie na przykład ostrzelany podczas potyczki.
Zniszczony dworzec w Piotrkowie.
Drugi rodzaj zagrożenia był mniej oczywisty. Czasami niebezpieczeństwo wcale nie wynikało z działań militarnych, ale raczej z uwolnionej przez nie destrukcyjnej energii społecznej. Pijani mieszkańcy potrafili spowodować niewiele mniej spustoszeń niż ostrzał artyleryjski czy bombardowanie z powietrza. W większych miastach, takich jak Lwów, moment między ucieczką jednej i wkroczeniem następnej armii był sygnałem dla lokalnych przestępców, a także okolicznych chłopów, do rabunku mienia pozbawionego ochrony. Nic dziwnego, że z dwojga złego miejscowe elity w Piotrkowie i innych miastach ogarniętych wojną 1914 roku wolały dostać się pod jakąkolwiek okupację, niż chociaż dzień dłużej pozostawać w stanie bezprawia. „O, jakże Boga prosimy, aby był koniec tego okropnego szamotania w tę i w tę stronę!” – zapisała w dzienniku hrabina Ostrowska. Pewien ksiądz z Sandomierza, oddalonego od Piotrkowa około 150 kilometrów, zanotował jesienią 1914 roku następującą rozmowę:
Naraz rozchodzi się wiadomość, że są już we Włostowie, idą do Opatowa. Pytania: dlaczegóż tu nikt nie wkracza? Ogół chciałby, żeby już ktoś wszedł, byle już raz wszedł. Ktoś bardziej zdenerwowany powiada: niechby diabeł wszedł, byleby już raz wszedł. Inni ironizują, jak to, więc Sandomierza nikt nie będzie zdobywał? Co za hańba! W tylu wojnach Sandomierz odegrał wybitną rolę, a w tej nie odegra żadnej? Przyłączą go na równi z innymi? Wstyd! Zróbmy jakąś prowokację.
Owo „niechby diabeł wszedł” wydaje się całkiem trafnie charakteryzować odczucia mieszkańców na obszarze doświadczanym nieustannymi ruchami wojsk.
W tych niezwykle trudnych warunkach szczególnego znaczenia nabierała polityczna reprezentacja mieszkańców miasta. Naturalnie żadna władza lokalna nie byłaby w stanie uchronić Piotrkowa przed losem Kalisza czy Louvain – gdyby tylko sędziwy generał Remus von Woyrsch miał taki kaprys, miasto mogłoby spłonąć. Znaleźli się jednak ludzie gotowi podjąć z najeźdźcami negocjacje i uczynić wszystko, by uniknąć katastrofy. Względnie spokojne przejście od jednej okupacji wojskowej do drugiej było niewątpliwie zasługą Komitetu Obywatelskiego. To utworzona przezeń milicja obywatelska stała na straży prawa i porządku w najbardziej niebezpiecznych momentach transformacji. Po ewakuacji rosyjskiej administracji – i większości miejskich oszczędności – Komitet pozostał na miejscu jako jedyna legalna, choć czasami ograniczona w swobodzie działania władza, która oferowała przynajmniej namiastkę stabilności.
Podczas gdy pozycja i prestiż Komitetu Obywatelskiego rosły, legitymacja dotychczasowych władz lokalnych z rosyjskiego nadania bardzo szybko więdła. Dokonywała się nie zawsze łatwa do odczytania wymiana personalna. Magistrat wciąż funkcjonował, chociaż kolejni urzędnicy korzystali z okazji, żeby opuścić miasto. Ich miejsce zajmowali członkowie i współpracownicy KO. Aleksy Piasta pisze, że Komitet dominował nad magistratem, ale być może trafniej byłoby powiedzieć, że go stopniowo przejmował. Wziął na siebie niebezpieczną rolę reprezentanta lokalnej społeczności wobec kolejnych zdobywców, ale na tym nie kończyły się osiągnięcia Komitetu. Nowy faktyczny samorząd Piotrkowa szybko zyskiwał na znaczeniu także dzięki własnym pozytywnym osiągnięciom w zaniedbanych dotąd obszarach opieki społecznej, systemu szkolnictwa, opieki zdrowotnej, a nawet polityki pracy. Wszystko to działo się z inicjatywy mieszkańców oraz przy znaczącym udziale aktywistek z wyższej klasy średniej.
Nie zmienia to faktu, że piotrkowski Komitet, podobnie zresztą jak inne komitety na terenie Królestwa Polskiego, spotykał się z atakami z różnych stron. Chociaż był bardziej reprezentatywny niż powołane decyzją gubernatora władze miejskie, do demokratycznej legitymacji wciąż jeszcze wiele mu brakowało. Komitet składał się z przedstawicieli elit i ich stanowisko reprezentował. Nie podobało się to oczywiście socjalistom, ale niezadowolonych było więcej. Dość powszechnie narzekano, że władza samorządowa przesadza z lojalnością wobec caratu. Wyrazem tego konserwatywnego stanowiska było na przykład używanie języka rosyjskiego w urzędach miejskich jeszcze długo po ewakuacji i na początku austriackiej okupacji. Politycznie Komitetowi najbliżej było do prawicy, w najlepszym razie obojętnej na sytuację ludności niepolskiej, a w gorszym przypadku otwarcie antysemickiej. W mieście o jednej trzeciej ludności żydowskiej takie nastawienie kładło się cieniem na działalności Komitetu i rzeczywiście, jak jeszcze zobaczymy, czasami prowadziło do rażących niesprawiedliwości. Samorząd miał zatem wiele słabych stron. Fakt, że o nich wiemy, dowodzi jednak paradoksalnie, jak wielką rolę odegrał w historii polskiej demokracji. Publiczna krytyka, wyrażana podczas zebrań, w artykułach w lokalnej prasie, w pismach ulotnych tworzyła przestrzeń debaty politycznej. Pod zarządem KO odradzała się scena polityczna, uśpiona po wygaśnięciu rewolucji 1905 roku. Było to okno, przez które demokracja wkraczała do polskiej polityki na długo przed tym, jak prezydent Woodrow Wilson ogłosił triumf liberalizmu.
ŻYCIE POD OKUPACJĄ
Wojna oznacza chaos, zniszczenie i marnotrawstwo. Aby się o tym przekonać, wystarczyło przejść się na zdewastowany przez Niemców dworzec albo w okolice zdewastowanych wiaduktów. Dopóki jednak trwały działania wojenne, krytyczna infrastruktura pozostała niezbędna. Zerwane połączenia trzeba było szybko naprawić, wiadukty odbudować, ruch kolejowy przywrócić. Tymczasowa naprawa torów i ponowne uruchomienie połączeń kolejowych były zatem jednymi z pierwszych działań podjętych przez okupantów. Na terenach kilkakrotnie przechodzących z rąk do rąk, czego doskonałym przykładem jest Piotrków, takie prace – które w przeciwieństwie do kopania okopów, przynajmniej w pierwszych miesiącach wojny, przynosiły wykonawcom godziwe wynagrodzenie – dawały zatrudnienie i zarobek zarówno miejscowym, jak i fachowcom z zewnątrz.
Austriacy po raz kolejny przywracają ruch kolejowy przez Piotrków (1915).
Dotyczyło to nie tylko strategicznej kolei warszawsko-wiedeńskiej. W sierpniu 1914 roku Rosjanie wycofali się z Sandomierza tak pospiesznie, że nie zdążyli zniszczyć torów i mostów. Zrobili to Austriacy pod koniec swojej pierwszej okupacji miasta, która trwała kilka tygodni. 22 września Rosjanie, którzy odbili Sandomierz, zdołali naprawić most i rozpocząć prace na linii kolejowej. Zbudowali też drugi most, pontonowy. Wkrótce jednak przystąpili do niszczenia obu mostów, aby powstrzymać natarcie powracających wojsk niemieckich i austro-węgierskich. W połowie października austriaccy inżynierowie ukończyli prowizoryczną naprawę torów i otworzyli połączenie kolejowe. Tydzień później, gdy Kozacy ponownie zbliżyli się do Sandomierza, Austriacy zaczęli metodycznie niszczyć dopiero co naprawione tory i obiekty. 28 października, tuż przed opuszczeniem miasta, wysadzili w powietrze sandomierskie warsztaty kolejowe i zburzyli mosty. Następnego dnia na stacji pracowali już robotnicy kolejowi przetransportowani przez Rosjan z Dęblina. Uruchomienie linii do Radomia zajęło im zaledwie tydzień. Z kolei na trasie z Piotrkowa do Koluszek odtworzenie połączenia kolejowego spadło pod koniec 1914 roku na barki Niemców, którzy kontrolowali cały przebieg kolei warszawsko-wiedeńskiej. Na miejsce taboru wywiezionego przez Rosjan sprowadzili niemieckie wagony i lokomotywy. Pracy dla miejscowych było sporo.
Wojna okazała się umiarkowanie łaskawa jeszcze dla kilku innych dziedzin wytwórczości. Piotrkowscy szewcy przez kilka pierwszych miesięcy okupacji austriackiej mieli pełne ręce pracy. Aż do wyczerpania zapasów skóry produkowali i naprawiali obuwie dla żołnierzy. Drukarze pracowali pełną parą, a Piotrków stał się jednym z największych ośrodków wydawniczych na ziemiach polskich. Ponieważ Piotrków znajdował się w centrum obszaru intensywnego rolnictwa, ogólny wzrost zamożności chłopów dawał się odczuć w lokalnych sklepach. Wszystko to jednak nie rekompensowało utraconych dochodów, problemów ze zbytem miejscowych zakładów przemysłowych i przede wszystkim pauperyzacji miejscowej klasy urzędniczej. W efekcie dochody podatkowe miasta zmalały tak bardzo, że konieczne stało się zaciąganie pożyczek na podstawową działalność magistratu.
Po początkowej, chaotycznej fazie walk, pod koniec 1914 roku Piotrków stał się poligonem, na którym prowadzono jednocześnie dwa eksperymenty. Miasto znajdowało się pod okupacją, doświadczając nieustannej kontroli i eksploatacji jako terytorium podbite. Jednocześnie Austriacy wprowadzili na zajętych przez siebie terenach te same reguły gospodarki wojennej, które już wcześniej obowiązywały w monarchii habsburskiej. Z punktu widzenia miejscowych rozróżnienie między tymi aspektami polityki okupacyjnej nie miało znaczenia: jeden i drugi egzekwowali nowi panowie. W rzeczywistości jednak współwystępowanie obu tych aspektów okupacji miało wpływ na specyfikę doświadczenia wojennego piotrkowian. Czasami znajdowali się w sytuacji gorszej niż mieszkańcy Galicji czy Moraw. Niekiedy jednak okazywało się, że mają do dyspozycji możliwości niedostępne dla teoretycznie zwycięskich poddanych Habsburgów.
Jednym z pierwszych austriackich zarządzeń było wprowadzenie godziny policyjnej. Okupanci nie ufali lokalnym elitom, ale zdecydowali się utrzymać Komitet Obywatelski, działający równolegle do administracji wojskowej. W maju 1915 roku komendanturę objął August von Turnau, oficer uważany za stosunkowo przychylnego miejscowej ludności. Niezależnie od jego postawy i osobistych sympatii, to właśnie Turnau wprowadził całą wojenną politykę austriacką, która miała zdyscyplinować ludność, a także zapewnić kwaterunek austriackich żołnierzy i urzędników wojskowych. Na tym tle raz po raz dochodziło do zadrażnień. Skarżyli się właściciele hal fabrycznych, zajmowanych i dewastowanych przez maszerujące przez miasto oddziały, kamienicznicy daremnie oczekujący na należności za wynajem kwater oficerskich, a czasami nawet austriaccy oficerowie, podstępnie pozbawieni dachu nad głową przez sprytnych lokalnych przedsiębiorców. Utrzymanie funkcjonowania magistratu i KO stawiało okupantów w bardzo wygodnej sytuacji. W ten sposób wojsko zyskiwało partnera do negocjacji prowadzonych z pozycji siły. Dużo łatwiej było żądać dostarczenia odpowiedniej ilości pieniędzy, dóbr albo robotników, niż samemu podejmować działania w bądź co bądź obcym mieście. Austriacki komendant korzystał ze swojej uprzywilejowanej pozycji nieraz, stawiając Komitet w beznadziejnej sytuacji. Okupanci dokonywali rekwizycji, a wypłatę ewentualnych odszkodowań pozostawiali władzom cywilnym. Uniemożliwiali funkcjonowanie przemysłu, nie troszczyli się o bezrobotnych pracowników. Nie poczuwali się też oczywiście do zadbania o takie drobiazgi, jak szkolnictwo czy służba zdrowia. Także utrzymanie więzienia zrzucili na barki piotrkowian. Jednocześnie okupanci nakładali na mieszkańców podatki oraz konfiskowali surowce, odcinając władze lokalne od alternatywnych źródeł dochodu.
Rekwizycje i obciążenia podatkowe stanowiły codzienność wojennej Europy i okupowane ziemie polskie nie wyróżniały się pod tym względem. Specyfika lokalna polegała jednak na tym, że eksploatacja gospodarcza terenów podbitych nie napotykała na żadne bariery. O ile władze wojskowe w niemieckim i austriackim Hinterlandzie miały interes w podtrzymaniu produkcji przynajmniej w tych dziedzinach przemysłu, z których same korzystały, o tyle w okupowanej Polsce przemysł nie był im do niczego potrzebny. Przeciwnie – oba mocarstwa centralne interesowały się pozyskiwaniem siły roboczej dla własnego przemysłu. Robotnicy upadających fabryk Królestwa Polskiego mogli się wydawać idealnymi kandydatami do uzupełnienia załóg zatrudnionych przez Kruppa albo Škodę.
Ta specyfika okupacji odcisnęła piętno na akcji gromadzenia strategicznych surowców. Kauczuk, miedź, mosiądz, wełna, bawełna, tłuszcz i inne materiały były początkowo zbierane dobrowolnie, następnie skrupulatnie ewidencjonowane, a w końcu po prostu konfiskowane. Surowo zabroniono używania świec woskowych, nawet w dniu Wszystkich Świętych. Lokalne lasy były masowo eksploatowane. Chłopów nękały obowiązkowe kontyngenty zboża, owoców i ziemniaków. „Dziennik Narodowy”, lokalna gazeta proaustriacka wydawana przez środowisko legionowe, starał się uspokoić nastroje czytelników, że gdy oni krytykują jakość chleba, to mieszkańcom austriackich miast grozi głód. Jednak nawet autor krótkiego artykułu na ten temat przyznawał, że dodawanie rybich ości do ciasta przez piotrkowską piekarnię to już przesada.
W dłuższej perspektywie brak surowców prowadził do zamknięcia wielu firm. Hutom szkła brakowało węgla do palenia w piecach. Piotrkowski browar nie miał wystarczającej ilości jęczmienia do warzenia piwa. Niektóre rekwizycje przeprowadzano w taki sposób, jakby chodziło o celowe szkodzenie miejscowym przedsiębiorcom. Zarówno Austriacy, jak i władający Łodzią Niemcy wymontowywali z maszyn pasy transmisyjne, czym skutecznie uniemożliwili dalszą pracę. Na początku 1917 roku Tymczasowa Rada Stanu, utworzony przez Niemców rząd Królestwa Polskiego, po długich targach wynegocjowała pozostawienie części pasów w zamian za wpłacaną przez polskich przedsiębiorców kaucję. Do tego czasu w wielu miejscach nie było już jednak czego ratować.
Poza tym w Piotrkowie działo się dokładnie to samo, co w miastach Austro-Węgier, chociaż tu zarządzenia dotyczące reglamentacji, zastępowania surogatami trudno dostępnych produktów i nowych reguł postępowania pojawiały się zwykle z pewnym opóźnieniem. Na początku 1916 roku czasowo zamknięto restauracje i bary, a władze austriackie przystąpiły do konfiskaty młynków do kawy, aby zapobiec prywatnej produkcji mąki. W tym samym roku wprowadzono kartki na naftę. W 1917 roku środa dołączyła do piątku jako oficjalny dzień bezmięsny. Zakaz obowiązywał jednak tylko w punktach żywienia zbiorowego, co nieoczekiwanie stawiało piotrkowian w sytuacji uprzywilejowanej. Mieszkańcy miast Austro-Węgier musieli przestrzegać tego świeckiego postu także we własnych domach, licząc się z niebezpieczeństwem kontroli i kar.
Załamanie zaopatrzenia w żywność w Niemczech i Austro-Węgrzech na przełomie 1916 i 1917 roku uderzyło także w ludność terenów okupowanych, zwłaszcza w tę jej część, która pozostawała zależna od przydziałów kartkowych. Piotrkowski historyk społeczny Władysław Lech Karwacki pisał przed laty:
Wprowadzony system kartkowej reglamentacji żywności stwarzał warunki głodowej wegetacji. W maju 1917 r. mieszkaniec tego rejonu pod okupacją niemiecką otrzymywał dziennie na kartki 205 g. ziemniaków, 10 g. cukru, 7 g. kaszy i 131 g. chleba, którego rację w 1918 r. zmniejszono do 80 g. Przydziały na kartki zabezpieczały zaledwie 1/8 niezbędnych dla organizmu ludzkiego kalorii. Nie lepiej wyglądała sytuacja w części Królestwa okupowanej przez wojska austriackie: norma dziennych przydziałów kartkowych stanowiła równowartość około 500 kalorii, co zaspokajało 1/6 potrzeb kalorycznych człowieka.
Polityka rekwizycji i reglamentacji przybierała na terenach okupowanych szczególnie drastyczne formy, obca władza nie liczyła się bowiem szczególnie z losem miejscowej ludności. Z drugiej strony jej zakres kontroli nad czarnym rynkiem był wyraźnie węższy niż w Hinterlandzie. Szansę dla Piotrkowa stanowiło położenie miasta w rejonie rolniczym, dzięki czemu można było nielegalnie bądź półlegalnie uzupełniać braki w zaopatrzeniu. Zagrożenie stwarzała... kolej. Aleksy Piasta cytuje sprawozdanie Komisji Aprowizacyjnej Rady Miejskiej, zgodnie z którym:
Dogodne warunki komunikacyjne, ułatwiające niezmiernie rekwizycje, doprowadzały do wyeksploatowania powiatu w stopniu najwyższym i w czasie najkrótszym, jest to bowiem rzeczą stwierdzoną przez urzędową statystykę, że powiat piotrkowski zawsze zmuszony był oddawać największy procent wyznaczonego kontyngentu.
Czasami czarny rynek zamiast ratować głodujących mieszkańców, działał na ich niekorzyść. Piotrków musiał nie tylko walczyć o zwiększenie legalnych dostaw, lecz także przeciwdziałać nielegalnemu wywozowi żywności w inne rejony kraju.
Ludowa herbaciarnia w budynku sierocińca w Piotrkowie.
Komitet Obywatelski wraz z mniejszymi organizacjami społecznymi, a od połowy 1915 roku (kiedy KO rozwiązano) Komitet Ratunkowy miasta Piotrkowa, wziął na swoje barki misję utrzymania przy życiu wszystkich tych mieszkańców, którzy nie mieli jak uzupełnić głodowych racji bądź z różnych powodów zostali ich pozbawieni. Temu zadaniu służyły kuchnie i herbaciarnie dla ubogich utrzymywane ze składek i z kasy miasta. KO prowadził nawet własną piekarnię. W mieście funkcjonowało kilkanaście sierocińców i ośrodków opieki, również wspieranych z funduszy miejskich i składek społeczności miasta.
PRZYPISY
ROZDZIAŁ PIERWSZY. SAMORZĄD
Belinda Davis, Home Fires Burning: Food, Politics, and Everyday Life in World War I Berlin, Chapel Hill & London 2000; Maureen Healy, Vienna and the Fall of the Habsburg Empire: Total War and Everyday Life in World War I, Cambridge 2004.
Roger Chickering, The Great War and Urban Life in Germany: Freiburg, 1914-1918, Cambridge 2007.
Christoph Mick, Kriegserfahrungen in einer multiethnischen Stadt. Lemberg 1914-1947, Wiesbaden 2010.
Robert Blobaum, A Minor Apocalypse: Warsaw During the First World War, Ithaca 2017.
Kamil Ruszała, Wielka Wojna w małym mieście. Gorlice w latach 1914-1915, Kraków 2015.
Friederike Kind-Kovács, Budapest’s Children: Humanitarian Relief in the Aftermath of the Great War, Bloomington 2022.
Nieocenionym źródłem informacji o wojennych dziejach Piotrkowa Trybunalskiego pozostaje monografia Aleksego Piasty, Piotrków Trybunalski w latach pierwszej wojny światowej, Piotrków Trybunalski 2007. W wielu miejscach tego rozdziału korzystam z zawartych w niej informacji, nie zawsze podając dokładne odsyłacze.
Michał Michalski, Ludność Piotrkowa Trybunalskiego w świetle spisów powszechnych z 30 września 1921 r. i 9 grudnia 1931 r., „Piotrkowskie Zeszyty Historyczne” 15 (2014), s. 169-200.
Trochę się zazdrości tym, co nie dożyli tych czasów... Dziennik Ludwiki Ostrowskiej z Makuszyna, oprac. Jarosław Kita, Piotr Zawilski, Warszawa 2014, s. 63.
Aneta Stawiszyńska, Łódź w latach I wojny światowej, Oświęcim 2016, s. 25.
Cyt. za: Aleksy Piasta, Powstanie i zarys działalności Komitetu Obywatelskiego Miasta Piotrkowa 1914-1915, „Piotrkowskie Zeszyty Historyczne” 5 (2003), s. 219-233, tu s. 221.
Cyt. za: Aleksy Piasta, Burza nad Piotrkowem - sierpień 1914 roku, „Bitewnik Łódzki 1914”, nr 4, s. 6.
Trochę się zazdrości..., s. 76.
Mojżesz Feinkind, Dzieje Żydów w Piotrkowie i okolicy od najdawniejszych czasów aż do chwili obecnej, Piotrków 1930, s. 14.
Harry Graf Kessler, Das Tagebuch, Bd. 5 (1914-1916), oprac. Günter Riederer, Ulrich Ott, Christoph Hilse, Janna Brechmacher, Stuttgart 2008, s. 147.
Barbara Wachowska, Życie społeczno-polityczne i kulturalne w latach pierwszej wojny światowej, w: Dzieje Piotrkowa Trybunalskiego, red. Bohdan Baranowski, Łódź 1989, s. 360-374, tu s. 112.
Trochę się zazdrości..., s. 96, 97.
Józef Rokoszny, Diariusz Wielkiej Wojny, 1914-1915, oprac. Wiesław Caban, Marek Przeniosło, Kielce 1998, s. 24.
Aleksy Piasta, Piotrków Trybunalski w latach..., s. 30.
Ibidem, s. 31.
„Dziennik Narodowy” z 27 maja 1916, Kronika, s. 3.
Aneta Stawiszyńska, op. cit., s. 479.
Władysław Lech Karwacki, Położenie robotników i samopomoc społeczna, w: Polska klasa robotnicza. Zarys dziejów, t. I, część 2, lata 1870-1918, Królestwo Polskie, Białostocczyzna, robotnicy polscy w Cesarstwie Rosyjskim, red. Stanisław Kalabiński, Warszawa 1978, s. 708-726, cyt. s. 714.
Cyt. za: Aleksy Piasta, Piotrków Trybunalski w latach..., s. 84, 85.