- nowość
- promocja
Matka wystarczająco dobra. Jak nie dać sobie wmówić, że inni wiedzą lepiej - ebook
Matka wystarczająco dobra. Jak nie dać sobie wmówić, że inni wiedzą lepiej - ebook
Odczaruj swoje macierzyństwo!
Gdy zostajemy matkami, natychmiast zaczynamy się martwić. Dręczą nas pytania o to, czy robimy wszystko jak należy. Czy nasze dziecko dostaje od nas to, co powinno. Czy niczego ważnego nie zaniedbujemy. Trapią nas sprawy błahe i najwyższej wagi. Wszystko zaczyna się w dniu narodzin lub w ciąży, a kończy... Cóż, troska o dziecko i o jakość opieki, jaką mu zapewniłyśmy, dla niektórych z nas nie kończy się nigdy. Kultura masowa nam tego nie ułatwia, wciąż atakując kobiety na łamach prasy, radia, telewizji i internetu radami w stylu "matka powinna", "matce nie wolno". Dokładają nam znajomi i nawet obcy ludzie na ulicy. Bo przecież w dobrym tonie jest upominanie matek i ich pouczanie, prawda?
Prawda. Znamy to. I mamy tego serdecznie dość! W pewnym momencie dochodzimy do ściany i do wniosku, że droga do własnego sposobu na macierzyństwo, do poczucia kompetencji w roli matki nie wiedzie tropem wyznaczonym przez świat, popkulturę, doświadczenia innych i "dobre" rady wszystkich dookoła. Prowadzi wyłącznie przez nasze wnętrze. I tą drogą autorka poprowadzi Cię w tej książce. Chciałaby, abyś po jej przeczytaniu była bardziej świadoma złożonych mechanizmów, które wpływają na Twoje poczucie własnej wartości i kompetencji macierzyńskich. Pragnie również, abyś umiała doceniać się za to, co robisz dobrze jako matka i jako kobieta.
Mówi się nam od urodzenia, jak mamy żyć, jak się zachowywać, wychowywać dzieci. A przecież istotą jest to, byśmy znalazły własną drogę rozwoju! Także tego w roli matki. Jesteśmy silne i umiemy dać sobie radę bez tabunu ekspertów, którzy powiedzą nam, jak żyć. Ta książka pomaga uwierzyć w siebie i wyruszyć własną ścieżką do spełnionego, przebudzonego macierzyństwa.
Małgosia Ohme, psycholożka, dziennikarka, podcasterka
Praca z ojcami w fundacji Share the Care uświadamia mi, jak wysoko my, mamy, zawieszamy sobie poprzeczkę w obszarze macierzyństwa (zresztą w innych obszarach również). Niemożliwe do spełnienia oczekiwania są potęgowane przez inne matki i stają się przyczyną niepewności, frustracji, a nawet realnego cierpienia młodych mam. Lektura tej książki pozwala uspokoić swoje wnętrze, nabrać dystansu, a przede wszystkim zaufać sobie. Wzmacnia życzliwość dla samej siebie, dla swojego partnera. Buduje umiejętność radzenia sobie z trudami macierzyństwa bez niepotrzebnych wyrzutów sumienia, oceniania i ranienia samej siebie.
Karolina Andrian, prezeska fundacji Share the Care
Jako matki szukamy wsparcia, pokrzepienia, akceptacji dla swoich myśli i uczuć. Próbujemy urealniać oczekiwania wobec siebie, aby (trawestując Brunona Bettelheima) pozostać wystarczająco dobrą matką. Ta książka może być znakomitą pomocą na tej drodze. Autorka z wprawą i ze znawstwem tematu przywołuje różnorodne narracje i doświadczenia psychologiczne matek. Pomaga w poszukiwaniu satysfakcji i rodzicielskiej autoakceptacji.
Anna Resler-Moskwa, psycholożka, terapeutka dzieci, młodzieży i rodzin
Ta książka to brama do poszerzenia zaufania, jakim obdarzamy same siebie. Wszystkie mamy chcą dobrze dla swoich dzieci. Ale chyba wszystkie też znają uczucie wątpliwości: robimy „dobrze” czy „źle”? W swoich rodzicielskich decyzjach kierujemy się troską, miłością do dziecka i zaufaniem do siebie. I tego zaufania nam czasami brakuje! Ta książka pomaga je wzmocnić. Pomaga poczuć własną wartość, otworzyć się, zmienić ograniczające przekonania i odkryć swój wewnętrzny kompas.
Maria Konarowska, aktorka
O książce w mediach:
Hellozdrowie.pl: „Mogłybyśmy częściej odpuścić sobie ten wyścig o bycie najlepszą matką i dać więcej luzu sobie oraz swoim dzieciom”
Spis treści
Wstęp
1. Kiedy jesteś wystarczająco?
- Wystarczająco wkurzająca
- Matka na 100%
2. Znajdź swoją wioskę
- Zdałam sobie sprawę, że jestem sama
- Opieka do dziecka
- Gadanie o kupach
3. Gdzie jest ojciec?
- Jakaś patologia
- Odpoczniesz
- Ile to roboty!
- Nikt mi nie mówił
- Będziemy oglądać pani macicę!
4. Nie panikuj - dajesz radę!
- Masz, mama, pocałuj dziecko!
- Jak będziesz miała swoje dzieci, to zobaczysz!
- Ty też możesz!
- Zostawcie ją
5. Kto ci się urodził?
- Złośliwiutka
- Kto Ci się urodził?
- Oczekiwania - i gdzie je schować
- Uczyłam się jej
- Ja się wtedy nie urodziłam
- Winna jest matka!
6. Cyckowe historie
- Mleka nie miałam
- Płonące sutki
- Guzki w piersiach
- Masaż cycków
- Kapałam po kropelce
- Bufet zamknięty
- Nienawidzę okresu!
7. Jedz!
- Niejadek
- A ja mogę zjeść trzy opakowania na raz!
- Żadnych słodyczy!
- Z czym chcesz kanapkę?
- Dziękuję, że zjadłeś zupkę!
- Nie lubi jajecznicy
8. Nie ma co się czepiać dziecka
- Automat z batonami
- Spójrzmy na rodziców
- Po co pani nosi?
- Na szczęście był antybiotyk
- Nie będzie bolało?
- Ja lubię dentystę
9. Kontrola
- Obiecałaś!
- Jakieś zasady muszą być!
- Należy się kara
- Zobacz, co narobiłaś!
10. Daj mu robić
- Daj mi!
- Nie daję rady
- Dać po równo
11. Niegrzeczne
- Oddaj telefon
- Rodzice dziewczynek mogą wyjść
- Dyscyplina?
12. Wyścig córek
- Lubi czy nie lubi
- A Zuzia co dostała?
13. Wspólny czas
- Za dużo gra
- Udawałam pociąg
14. Równowaga
- Powinnam być szczęśliwa
- Jak dbać o swoją równowagę?
15. Złość
- Zamknij się!
- Lać?
- Nie złość się!
- Zepsułam!
- Foch
16. Słuchaj!
- Po co słuchać dzieci?
- Techniki słuchania
- Wychowywanie jest powtarzaniem
17. Kłótnie dzieci - co z nimi zrobić?
- Skrócony wzór mediacji dla np. dzieci, przyjaciół, rodziny
- Co zrobić, żeby rodzeństwo się lubiło?
18. Oaza ciszy i spokoju
19. Banały starych ludzi
- Nie porównuj siebie i swojego dziecka do innych
- Szukaj radości w małych rzeczach
- Nie przejmuj się opinią innych
- Zawsze bądź sobą
- Nie odpuszczaj, jeśli kochasz
- Zwolnij i ciesz się chwilą
- Słuchaj innych i nie bój się mówić
- Bądź uczciwa
- Nie odkładaj życia na później
Zakończenie
Bio
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-289-2174-0 |
Rozmiar pliku: | 3,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy wychowuję swoje dziecko wystarczająco dobrze? Jak dbam o jego potrzeby? Co robię nie tak i nawet o tym nie wiem?
Gdy zostajemy matkami, natychmiast zaczynamy się martwić.
Czym? Wszystkim. Sprawami błahymi i najwyższej wagi. Takimi, że do głowy by nie przyszło nam to wcześniej. Zaczynamy martwić się już w ciąży, czasami wcześniej.
Czy przestajemy? Każda z nas sama znajdzie na to odpowiedź. Ale nawet staruszki, obserwujące losy swych dzieci, pytają nieraz same siebie: „Co mogłam zrobić inaczej?”.
Nawet dla największej twardzielki macierzyństwo to test pewności siebie i poczucia własnej wartości. Mierzymy się z brakiem czasu, snu i sił, a jednocześnie z frustracją i niepewnością. Często też z poczuciem braku kompetencji. Wszystko jest nowe i dzieje się naraz — w tym trudnym i wrażliwym momencie, gdy jednocześnie szukamy definicji własnego „ja” jako matki i usiłujemy zaopiekować się nowym, małym człowiekiem.
Większość z nas nigdy nie ma pewności, czy wychowuje swoje dziecko dobrze.
Większość stara się to robić, mimo wszystko.
Większości udaje się to na tyle, żeby nie odebrano nam praw rodzicielskich.
Chcemy radzić sobie lepiej, bo mamy poczucie, że wiele od nas zależy.
Czy Twoje dziecko wyrośnie na szczęśliwego człowieka?
Chciałabyś, prawda?
Tylko… jak to zrobić?
Świat nam tego nie ułatwia. Jesteśmy otoczone kulturą, w której macierzyństwo jest dla kobiety ważną rolą. I jednocześnie wraz z tym przekonaniem bombarduje nas zalew informacji na temat tego, jak należy wychowywać dzieci.
Kłopot w tym, że podawane przepisy są niespójne, często sprzeczne.
Pieluchy jednorazowe czy ekologiczne? Szkoła publiczna czy demokratyczna? Pozwolić mu jeść słodycze i oglądać telewizję czy nie? I w jakim wieku dać mu kieszonkowe i smartfona?
Z czasem upewniamy się, że na dziecku nie ma żadnego wyświetlacza z instrukcją obsługi. Nie znajdujemy go też u siebie. Zaczynamy więc szukać dalej i wyruszamy w trudną, często samotną podróż, by odkryć własny sposób na to, jak być dobrą matką.
Nie chcemy korzystać z gotowego przepisu z dwóch powodów. Po pierwsze, staramy się dać naszym dzieciom to, czego nie dostałyśmy same. Po drugie, próbujemy oszczędzić im tego, co nas kiedyś raniło. Chcemy być lepszymi matkami niż nasze własne. A nawet jeśli miałyśmy idealne dzieciństwo, to nie skorzystamy z gotowych przepisów, bo czasy się zmieniły i wiele rozwiązań jest już nieadekwatnych. „Bądź sobą” — to hasło naszych czasów.
Szukamy więc.
I od razu słyszymy, co robimy nie tak. Przypadkowi ludzie na ulicy czują się społecznie upoważnieni, by udzielać nam porad wychowawczych. „Bez czapeczki w taką pogodę?” — słyszymy na spacerze z dzieckiem w środku maja.
Więc tak — jesteśmy pilnowane. Na młodej matce spoczywa czujne oko sąsiadek, cioć, babć i innych życzliwych osób, gotowych doradzić w razie potrzeby, a nawet i bez.
Sącząc herbatkę koperkową zamiast kawy, widzimy także kątem oka, że inne kobiety radzą sobie z macierzyństwem dużo lepiej niż my. Tak jakby urodziły się, wiedząc to wszystko!
Wydają się być takie pewne siebie! Wiedzą, jak odstawić od piersi, kiedy posłać do żłobka, jak motywować do nauki. Dzieci innych matek nie mają jedynek z matmy, diagnoz i rehabilitacji, cotygodniowych sesji terapeutycznych, problemów w szkole, pociętych nadgarstków… Nie gubią bez przerwy telefonów, ładowarek ani kart miejskich. Nie budują po nocach wirtualnych imperiów i nie spóźniają się codziennie do szkoły…
To z jednej strony cieszy (nie wszyscy mają tak źle jak ja), ale jednocześnie dołuje. „Jeśli tylko moje dziecko ma tyle problemów, to coś musiałam zrobić strasznie źle!” — myślisz, patrząc na inne matki.
Czy to wszystko moja wina?
Czy ja się w ogóle nadaję do dzieci?
Co jest ze mną nie tak?
W pewnym momencie dochodzisz do ściany, na której wisi lustro. I widzisz wyraźnie: „Jak sobie wychowałaś — tak masz!”; „Nie wyprzesz się” — mówi lustro — „Zrobiłaś to!”.
Patrzymy w nie i wpadamy w rozpacz.
Jako matki czujemy się często samotne, bezradne. Odpowiedzialne i nieludzko zmęczone. Mamy dość.
Jesteśmy jednak twarde. Po jakimś czasie ocieramy łzy — „_show must go on_”. A jeśli znajdujemy czas i środki, to staramy się doskonalić. Świat oferuje przecież wiele możliwości: propozycje szkoleń, warsztatów rodzicielskich, podcastów, poradników. Korzystamy z nich, bo zależy nam, żeby ten „projekt dziecko” wyszedł jak najlepiej. Usiłujemy znaleźć siebie we własnym macierzyństwie, słuchając porad innych ludzi.
Tylko czy tędy droga?
Z jednej strony wymiana doświadczeń bywa kształcąca — zgoda. Ale tak serio, czy sukienka jakiejkolwiek innej kobiety na świecie będzie dobrze pasować na Ciebie?
Podobnie jest z tożsamością w roli matki. Droga do Twojego własnego sposobu na macierzyństwo i Twojego poczucia własnej kompetencji w roli matki prowadzi wyłącznie przez Twoje własne wnętrze.
I właśnie tą drogą chciałabym Cię poprowadzić w tej książce.
Nie chciałabym Tobie ani żadnej innej kobiecie udzielać rad na temat tego, jak powinna wychowywać swoje dzieci.
To, czym mogę się podzielić, to przypadki, obserwacje i moje refleksje na ten temat, poparte wiedzą psychologiczną. Pamiętam swój czas, gdy szukałam intensywnie podpowiedzi i rad. Czasami bardzo mi pomagały historie innych kobiet. A czasami pomagało mi jeszcze bardziej, gdy mogłam z kimś się nie zgodzić.
Dlatego chcę Ci w tej książce zadawać pytania, które pomogą Ci spojrzeć na nowo na własne zasoby. Chcę też dzielić się z Tobą obserwacjami, które nazbierałam, robiąc doktorat z psychologii i słuchając niezliczonych historii matek, a także odchowując trójkę własnych dzieci. Czytając kolejne rozdziały, odnajdziesz być może sytuacje i historie podobne do Twoich. Ludzie są różni, ale narracje — uniwersalne. Opowieści, które przeczytasz, nie dotyczą więc żadnej konkretnej osoby, lecz są esencją historii wielu kobiet. Jeśli znajdziesz gdzieś siebie, to nie dlatego, że pisałam o Tobie, tylko dlatego, że pisałam o uniwersalnym problemie. Historie tego, co nas boli, są zaskakująco podobne.
Niektóre z kobiet, których historiami się inspirowałam, czekały na swoje pierwsze dziecko i wzięły udział w moim badaniu, które wzbogaciło wiedzę psychologiczną na temat wpływu osobistej narracji na adaptację do roli matki. Niektóre zgłaszały się do mnie z pytaniami i problemami, prosząc o rady. Niektóre z tych kobiet znałam bliżej, inne spotkałam tylko raz, ale wszystkie były dla mnie inspiracją i mam dla nich ogromną wdzięczność za to, że dały mi możliwość zerknięcia wraz z nimi w to, co wrażliwe i ważne.
Dzięki tym historiom postaram się zaprosić Cię przed „lustro” i na jego drugą stronę, żeby zadać sobie pytania: Co widzę sama w sobie? Jaką matką jestem? Co mogę i chcę zmienić? A czego nie?
Jak żaden uczciwy psycholog nie udzielę uniwersalnej odpowiedzi na pytanie: „Jak wychować szczęśliwego człowieka?”. Ale mogę opowiedzieć Ci historie, które być może zainspirują Cię do własnych poszukiwań i pomogą wzmocnić Twoją pewność siebie. Bo przecież jesteś dorosłą kobietą, która umie tak wiele!
Tylko nie zawsze sobie to uświadamiasz. Będzie to więc trochę „poradnik na opak”, „nieporadnik”. Nie będę Ci mówić, co robisz źle i co powinnaś robić lepiej. Będę się starała zadawać pytania, które pomogą Ci uświadomić sobie, co robisz dobrze.
Chciałabym, żebyś po przeczytaniu tej książki była bardziej świadoma złożonych mechanizmów, które wpływają na Twoje poczucie własnej wartości i kompetencji w roli matki. Chciałabym, abyś umiała docenić się za to, co robisz dobrze jako matka. Dlaczego? Bo Twoje poczucie własnej wartości i „robienia dobrze” ma wpływ na Twoje dziecko. Oraz na to, kim będziesz, gdy pewnego dnia ono dorośnie i wyprowadzi się z domu, a Ty w nim zostaniesz. Byłoby super, gdybyś czuła się w nim dobrze.
Imiona, wypowiedzi i szczegóły zostały zmienione tak, aby zachować prywatność osób, których doświadczenia były inspiracją do tej książki.1.
KIEDY JESTEŚ WYSTARCZAJĄCO?
_Gdy Milenka się urodziła, wszystko było_ OK_. Zaczęła sprawiać trudności, gdy skończyła roczek. A gdy miała jakieś dwa latka, ja przestałam sobie dawać radę i zaczęłam nałogowo czytać poradniki. Boże, ile ja tego kupowałam! Wszystko, co było._
_I pamiętam jak dziś: kiedyś odebrałam ją z przedszkola i panie mi powiedziały, że Milenka dziś poszarpała koleżankę za włosy. A ja właśnie skończyłam czytać książkę o języku bez przemocy i o tym, jak mówić do dziecka w trudnych sytuacjach. Więc podchodzę do Milenki, kucam koło niej, przytulam ją i staram się zapytać, o co poszło. Tak, jak pisali w tym poradniku_ _— bez oceniania, bez obwiniania, otwarcie i z empatią, czyli tym językiem bez przemocy._
_— Milenko_ _— mówię_ _— słyszałam od pań, że miałaś dzisiaj z koleżanką trudną sytuację. To było pewnie przykre. Powiesz mi, co się stało?_ _— pytam._
_A ona tak myśli chwilę, stoi przede mną i nagle… Fu! Napluła mi w twarz!_
_I wtedy zrozumiałam, gdzie mogę sobie wsadzić te wszystkie poradniki._
Jakże ja lubię te historię!
Poradniki to tylko litery, a życie zaskakuje. Szczególnie na temat macierzyństwa jest tyle książek, że można by brukować nimi ulice. Nadużywane są też sformułowania takie jak „wystarczająco dobra matka”.
Termin ten został wprowadzony przez brytyjskiego pediatrę i psychoanalityka Donalda W. Winnicotta, pół wieku przed moimi narodzinami. Był w swoich czasach gwiazdą i specem od wychowywania dzieci. Lansował poglądy wówczas niepopularne — przykładowo, że dzieci nie potrzebują „twardej ręki”, tylko wspierającej obecności rodzica.
Spośród koncepcji Winnicotta próbę czasu przeszło chyba najlepiej właśnie wspomniane pojęcie „wystarczająco dobrej matki”. Koncepcję tę rozwinął później i odniósł szerzej do systemu rodzinnego inny znany psychoanalityk — Bruno Bettelheim. Przerzucił słowo „wystarczająco” na oboje rodziców i pisał m.in. o tym, że dla prawidłowego rozwoju niezbędny jest czas, uwaga i empatia, które powinni oni dawać swoim dzieciom.
Niestety wraz z koncepcją „wystarczająco dobrych rodziców” Bettelheim podsycił też tendencję do upatrywania źródła wszelkich problemów rozwojowych, np. autyzmu, w „niewystarczających” relacjach z rodzicami, szczególnie z matką (ech, ta psychoanaliza…). Co było — delikatnie mówiąc — nieuprawnionym nadużyciem i zrozpaczone kobiety, obwiniające się o nieprawidłowy rozwój swoich dzieci, skłaniało nawet do samobójstw.
Rozwój neuronauki i wiedzy o mózgu odwiódł naukowców od pomysłów, by upatrywać przyczyn wszystkich problemów wychowawczych w „niewystarczającej” matce. A mimo to społecznie trend ten wciąż ma się dobrze i matki ciągle czują tę presję. To między innymi dlatego starają się edukować, dbają o świadome macierzyństwo i szukają poradników.
Nie wszystkie, oczywiście.
Wystarczająco wkurzająca
_— Strasznie mnie drażni hasło „wystarczająco dobra matka”_ _— mówi Basia, psycholożka szkolna i prywatnie mama dorosłego już syna._
_Dopytuję ją, jak rozumie to sformułowanie i dlaczego ją drażni._
_— Wiele osób odbiera te słowa jako zachętę, żeby wywyższać swój brak kompetencji, swoje problemy. Zaniedbuję, piję, biję_ _— ale zupę zrobiłam dzisiaj i już jestem wystarczająco dobra? Już możesz sobie odpuścić wszystko i należą ci się brawa, że w ogóle urodziłaś? Strasznie mnie to drażni! I przecież nie o to chodziło w książce Winnicotta, która była źródłem sformułowania „wystarczająco dobra matka”! Ja lubię, jak człowiek umie stanąć w prawdzie i sprostać sytuacji. Zauważyć i dostrzec to, co boli, co straciłam, czego nie mam, nie umiem, nie robię. Żeby wbrew popularnemu sloganowi, że „możesz mieć wszystko”, mieć świadomość siebie: że tak naprawdę nie mogę wszystkiego. Żeby zaakceptować siebie taką, jaką jestem naprawdę. W czym jestem dobra, ale i w czym jestem niedoskonała. Żeby wiedzieć: są rzeczy, których mi brakuje i tego nie zmienię_ _— ale mogę się temu przyjrzeć, przepracować żałobę, poczucie straty, żalu, niedoskonałości, braku, niespełnienia. I mogę też pogodzić się z tym, czego nie umiem_ _— bo nie ma ludzi doskonałych. W czymś sobie nie radzę_ _—_ OK_. Ale gdzie indziej tak! I dlatego mogę czuć się kochana, spełniona, warta dobrego życia. Tylko że nie z nastawieniem: „Jestem niedoskonała, a więc wszystko mi się należy i nic nie muszę zmieniać”, tylko z nastawieniem: „Są rzeczy, w których jestem dobra, i takie, w których nie jestem. Są rzeczy, które mogę zmienić, i takie, których w sobie nie zmienię. Takie, które osiągnę, i takie, których nie osiągnę, choćby nie wiem co”._
_— Czyli „bycie wystarczająco dobrą” jest o pokorze?_
_— No… może trochę?_
Ciężko mi się z Basią nie zgodzić, chociaż zasadniczo nie lubię połączenia słów „pokora” i „kobieta”. Sformułowanie „wystarczająco dobra matka” stało się jednak równie popularne, co nadużywane w taki sposób, że może Winnicott, jak i Bettelheim przewracaliby się w grobach. Czasami intuicyjnie czujemy, że coś jest nie tak, gdy widzimy samozadowolenie na twarzy osoby, która urodziła i zapewnia obiady, ale zupełnie nie daje bliskości: przecież syte dziecko też może być zaniedbane!
O co więc chodzi z tym „wystarczająco dobrym macierzyństwem”?
Jako matki staramy się zauważać i rozumieć potrzeby dziecka, a następnie na nie reagować, dopasowując się do wieku dziecka, jego możliwości i własnych zasobów.
Nie jest natomiast „wystarczający” taki opiekun, który nie dostrzega potrzeb dziecka lub je widzi, ale ignoruje. Co prawda mały człowiek da radę i fizycznie przetrwa taką opiekę, ale nie otrzyma poczucia, że jego potrzeby są rozumiane i ważne. Spora szansa, że wyrośnie na kogoś, kto również nie zważa na potrzeby innych.
Wrażliwość na potrzeby dziecka jest kluczem. Zauważanie tych potrzeb — chociaż niekoniecznie zaspokajanie każdej (nie oszukujmy się, części potrzeb naszych dzieci wcale nie chcemy zaspokajać, a poza tym nikt z nas nie jest w stanie w pojedynkę zaspokoić wszystkich potrzeb innego człowieka).
Jeśli jakiejś potrzeby dziecka nie chcemy lub nie możemy zaspokoić, to i tak możemy dać dziecku znać, że ją widzimy, i wyjaśnić, dlaczego np. nie chcemy kupić piątej waty cukrowej.
Najważniejsze, żeby widzieć swoje dziecko z jego potrzebami — i żeby w tej relacji być autentyczną, wrażliwą sobą.
Doskonale podsumowała to Milenka — ta dziewczynka, która napluła w twarz mamie próbującej uspokoić ją tekstami z poradnika.
Dlaczego napluła? Bo plucie jest bardziej wymowne niż słowa i nie sposób go zignorować. To skuteczny środek komunikacji w obliczu bezradności. Być może Milenka nie była w stanie inaczej wyrazić swojego głębokiego niepokoju i sprzeciwu wobec tego, co ją spotkało.
Co chciała wyrazić? Wyobraźmy sobie sytuację oczami Milenki. Czteroletnia osoba, która miała dziś ciężki dzień w przedszkolu, walczyła z koleżanką i naprawdę czekała, aż wreszcie przyjdzie po nią mama. I mama przyszła — ale jakaś inna niż zwykle.
Dziewczynka zauważyła, że jej mama mówi jakoś inaczej — nowym językiem, innym niż zawsze. Dziecko wyczuło sztuczność nowych sformułowań z poradnika i być może także niepewność matki, która testowała nowe sposoby komunikacji. A przecież Milenka w chwili kryzysu (poszarpała się z koleżanką) potrzebowała wsparcia i obecności tej mamy, którą znała — a nie kogoś, kto nagle zaczyna mówić innym językiem w niepewny siebie sposób. Czy możemy się dziwić dziecku, że odrzuciło tę propozycję?
Reakcja Milenki mogła oznaczać próbę przywołania mamy do jej „zwykłej” postaci. Tej, która być może nie mówi językiem bez przemocy, ale najwidoczniej jest dość silna, dobra i opiekuńcza dla swojego dziecka, by być dla niego wsparciem w trudnych chwilach. Naplucie na mamę w skrócie mogło znaczyć: „Nie udawaj teraz, proszę, kogoś innego. Bądź taka jak zawsze, potrzebuję cię”. To naplucie było jak medal uznania.
Mama Milenki jest silną i mądrą kobietą i większość rzeczy robi zapewne dobrze. Już sam fakt, że czytała poradnik, świadczył o tym, że chce się rozwijać i że zależy jej na dziecku. Hej — wydała pieniądze i podjęła wysiłek poznawczy, by wychowywać je najlepiej, jak się da!
I to nie jest zły pomysł.
Pamiętajmy tylko, że poradniki nie dadzą nam żadnych gotowych rozwiązań na sytuacje, gdy życie pluje nam w twarz. Pomogą jedynie nie udawać, że to deszcz.
Matka na 100%
W dużym skrócie: w wystarczającym macierzyństwie chodzi o empatię.
Jak jednak ją z siebie wykrzesać np. w połogu, gdy uczysz się żyć bez snu i z hormonalnym tsunami i zapominasz nawet o myciu zębów?
I przez jaką właściwie liczbę godzin na dobę masz wystarczać swojemu dziecku?
„Bycie matką w ogóle jest bardzo trudne” — z takim zdaniem zgodziła się kiedyś większość uczestniczek badania do mojego doktoratu, który dotyczył tworzenia swojej nowej tożsamości w roli matki. Jestem im do dziś bardzo wdzięczna, że znalazły czas na wypełnianie tych ankiet. A robiły to dwa razy: w ciąży i po urodzeniu dziecka. W obu wypadkach macierzyństwo jawiło się większości kobiet jako zadanie bardzo trudne, a jednocześnie większość z nich deklarowała, że jest w stanie mu podołać.
Kiedy kobieta ma urodzić po raz pierwszy, staje przed wyzwaniem i nie do końca wie, na czym ono będzie polegać.
Kiedy już urodzi, zaczyna rozumieć skalę wyzwania. Ale jedyną opcją akceptowalną społecznie jest „dać radę”.
Dlatego szuka wsparcia. Na przykład w „internetach”, a tam może przeczytać np. takie zdanie:
_Najnowsze badania potwierdzają, że kobieta nie musi być w stu procentach nastawiona na dziecko i dostępna dwadzieścia cztery godziny na dobę, aby być dostatecznie dobrą matką._
Serio? Nie musi?
Sto procent — jakże wysoko postawiona poprzeczka!
Ja, kiedy przeczytałam to zdanie, zupełnie nie poczułam się uspokojona, że nie muszę tak wysoko skakać. A Ty?
Zanotowałam je sobie jednak, bo ono świetnie odsłania założenie leżące u podstaw: że właśnie to 100% czasu i uwagi matki jest normą. Czytamy „nie musi” — czyli może kiedyś musiała? Może niektórzy tak myślą?
Dzięki temu przekonaniu psychologowie są nam ciągle potrzebni, a wiele matek miota się pomiędzy poczuciem winy (że nie jestem dla swojego dziecka na 100%) a poczuciem straty (że nie mam już czasu dla siebie).
Swoją drogą, gdy przeczytałam o tych mitycznych 100%, to przyszło mi natychmiast na myśl zjawisko patostreamingu. Wiesz, o co chodzi? Że są gdzieś na świecie ludzie, którzy celowo krzywdzą dzieci, nagrywają to i wpuszczają te filmy do sieci, żeby zdobywać popularność. Gdy się o tym zjawisku dowiedziałam (oczywiście od kogo? od swoich dzieci!) — wydało mi się przerażająco smutne. Lecz idę o zakład, że właśnie patoinfluencerzy są być może bliscy tych 100% myślenia o dziecku i bycia z nim. A jednak nie nazwałabym ich wystarczająco dobrymi rodzicami.
W różnych poradnikach można czasami przeczytać propozycje, ile to czasu należy spędzać z dzieckiem, żeby być dobrą matką. Pół dnia, co drugi dzień, godzina dziennie? A może pół godziny lub dziesięć minut, byle jakościowo i uważnie?
Nie wiem, na czym oparte są te wyliczenia, i nie ufam im. Nie wydaje mi się też, aby naprawdę można było wyliczyć, ile czasu dziennie należy spędzać ze swoim dzieckiem, żeby później nie wydawać na terapeutę. I myślę, że może czasami lepiej właśnie nie spędzać? Nie poświęcać?
Samo określenie „poświęcam czas dziecku” jest już miną, na którą wpadamy co rusz. Oznacza, że czas spędzony z dzieckiem jest stracony, oddany bez przyjemności w wyższym celu wychowawczym. Budzi to moją głęboką niechęć.
Jeśli wychowanie ma być poświęcaniem siebie, po co to robić? Dawajmy czas i spędzajmy go razem, jeśli chcemy — albo lepiej sobie odpuścić i poszukać innych opcji. Jest tak wiele możliwości! Zamiast „poświęcać czas” można dać dziecku szansę, by budowało swoje „ja” w odniesieniu do innych dorosłych, którzy zrobią to bez poświęcania, a może nawet z przyjemnością. Oprócz matek są na świecie ojcowie, ciocie i wujkowie, nianie, żłobki, przedszkola, babcie i dziadkowie. Nie ma dowodów na to, że „poświęcająca się” matka wychowa dziecko lepiej niż uczciwa niania.
Każda z nas ma własną odporność na marudzenie i czytanie tych samych książeczek w kółko. Każda z nas sama najlepiej wie, ile czasu dziennie może spędzić z dzieckiem, a ile czasu chce spędzić bez niego, żeby czuć się OK.
Zadaniem do zrobienia nie jest spędzanie z dzieckiem każdej chwili. Chyba że tego chcesz — ale nawet wtedy prawdopodobnie byłoby to dla Twojego dziecka ograniczające i zabierałoby mu szansę na rozwój i poznawanie innych ludzi.2.
ZNAJDŹ SWOJĄ WIOSKĘ
To banał, ale wart powtarzania. Twoim zadaniem jako matki nie jest oddać 100% swojego czasu i zamęczyć się, ale znaleźć dla Twojego dziecka dobrą „wioskę”. Jak w tym przysłowiu, że do wychowania jednego dziecka trzeba całej wsi. To cały czas jest prawda, nawet jeśli w dzisiejszych czasach ta „wieś” jest wirtualna i w dużym stopniu możesz ją sobie sama wybrać.
Jednym z ważniejszych zadań dla matki jest zidentyfikowanie ludzi — na których możesz polegać i których choć trochę lubisz — i zaproszenie ich do wspólnego wychowywania Twojego dziecka. Inaczej możesz się poczuć tak:
Zdałam sobie sprawę, że jestem sama
_— Siedzę w domu, dzień w dzień. Albo jest zimno, albo Henio jest chory, a czasami mi się tak po ludzku nie chce wyjść. Nie mam siły!_
_Marzena mówi cichym głosem. Mieszka w Warszawie od trzech lat, z Jarkiem jest od dwóch. Pół roku temu urodziła Henia._
_— Jarek wraca do domu późno, taka praca. Ostatnio miałam taki moment… Henio mi wreszcie zasnął, była noc, cicho i poczułam się nagle… sama? Tak zupełnie. Z tym wszystkim. Że nie daję rady, dostaję świra. Całymi dniami jestem sama. Jarek w pracy, stara się nas utrzymać. Obie babcie na drugim końcu Polski. Nawet koleżanki z pracy przestały się odzywać. Nie mam nikogo…_
Marzena była zaskoczona tym, jak bardzo przygniotła ją samotność. Wiedziała, że po urodzeniu dziecka jej życie się zmieni, ale nie wyobrażała sobie jak bardzo.
Jej główny kłopot polegał na tym, że była zaradna, silna i samodzielna. Polegała na sobie od najmłodszych lat, wyprowadziła się do innego miasta i sama zbudowała tam sobie spójny, fajny kawałek świata.
Niestety po urodzeniu dziecka ta samodzielność obróciła się przeciwko niej. Przekonanie, że trzeba samodzielnie wszystkiemu podołać i wszystko załatwić, zawisło na jej szyi jak kamień. Marzena oczekiwała, że po urodzeniu dziecka będzie nadal tak samo samodzielna i zaradna. To nie było realistyczne założenie.
Żeby sobie pomóc, Marzena musiała przepracować swoje przekonanie o tym, że musi podołać sama. Ta praca była bolesna i trudna, wymagała konfrontacji z własną słabością. Starała się zaakceptować, że jest zależna od innych, oraz rozwinąć swoją umiejętność proszenia o pomoc.
Marzena oczekiwała, że to inni ludzie będą się do niej odzywać. Szczególnie trudne było dla niej milczenie koleżanek z pracy. Czuła się z nimi zżyta, ale więzi się poluzowały, gdy tylko przestała przychodzić do biura.
Macierzyństwo weryfikuje nam przyjaźnie i znajomości. Ludzie wokół nas wykruszają się, gdy zmieniamy nawyki, rytm dnia i zainteresowania. To naturalna kolej rzeczy, ale niełatwo się w tym odnaleźć. Oto anonimowy post jednej z matek z grupy w sieci społecznościowej:
_Skończyłam trzydziestkę, samodzielnie wychowuję dwuletnie dziecko i nie mam już w tej chwili żadnych koleżanek, ponieważ „zaginęły”, gdy tylko urodziłam. Pracuję na etacie, córka chodzi do żłobka i tak nam mija dzień za dniem. Zaczęła mi doskwierać samotność i czuję, jak mnie bardzo przytłacza. Chciałabym czasem z kimś porozmawiać, zawrzeć znajomość, może się zaprzyjaźnić._
Bardzo trudno w takich próbach jest poradzić sobie ze świadomością, że nie zawsze dostanie się wsparcie, gdy się o nie poprosi. Szczególnie trudno jest osobom, które doświadczyły w życiu odrzucenia ze strony swoich bliskich czy partnera. Mimo to próbujemy i wykazujemy się przy tym dużą odwagą.
Jako środkowe dziecko z trójki, Marzena zawsze miała żal do rodziców, że faworyzowali jej starszego brata i młodszą siostrę. Nieprzypadkowo wybrała miejsce zamieszkania odległe od stron rodzinnych, znalazła pracę i partnera tam, gdzie jej rodzina nie miała nic do powiedzenia.
Ta odległość, którą sama wybrała, była dla niej bezpiecznym buforem oddzielającym ją od bolesnych wspomnień z dzieciństwa. Jednocześnie okazała się utrudnieniem po urodzeniu dziecka, ponieważ ograniczyła możliwość wsparcia ze strony rodziny.
Z czasem Marzena doszła do tego, żeby otworzyć się na nowe znajomości i aktywnie się o nie postarać. Odkryła też, że koleżanki nie dzwonią nie dlatego, że za nią nie tęsknią — lecz dlatego, że są po prostu zajęte, tak samo jak ona. Zaczęła starać się bardziej wychodzić do ludzi i szukać kontaktu, zamiast tylko czekać.
Jak szukać sposobów na samotność?
Opieka do dziecka
Macierzyństwo dla wielu kobiet jawi się początkowo jako czas izolacji i ograniczenia społecznego. Przestajemy chodzić do pracy (przynajmniej na jakiś czas), spędzamy sporą część dnia w domu z dzieckiem, często rezygnujemy z części swoich zainteresowań i wyjść, bo obawiamy się zostawić dziecko (lub nie mamy z kim).
Macierzyństwo to czas zamykania drzwi. Ale z drugiej strony to też moment, kiedy możemy otworzyć wiele nowych znajomości, ożywić stare przyjaźnie, wejść w miejsca, gdzie dotąd nie byłyśmy. I w każdym z tych miejsc czekają na nas inne matki, tak samo szukające swoich „wiosek”. Możecie zbudować je wspólnie.
To też dobry czas, żeby odnowić i wzmocnić relacje z rodziną. Często dziadkom, ciociom, wujkom i innym krewnym zależy na Tobie i na Twoim dziecku. I nawet są gotowi coś zrobić, żeby to wyrazić. Oczywiście każda z tych osób ma jakieś swoje życie, swoją poukładaną codzienność, ale może jest szansa, żeby raz na jakiś czas wsparli Cię w zajmowaniu się dzieckiem? Dwie godziny z ciocią raz w miesiącu to z jednej strony mało, ale z drugiej — to może być Twój miły czas na wyjście na masaż lub na spotkanie ze znajomymi.
Może się okazać, że część z tych osób odmówi i nie będzie chciała brać w tym udziału — to w porządku. Nawet lepiej, jeśli potrafią powiedzieć to wprost. Ale może się też okazać, że część tych osób będzie zachwycona, bo marzyły o tym, a nie wiedziały, jak Ci to zaproponować (mogły się obawiać nadmiernego wtrącania się).
Szansa, by spędzić czas z najmłodszym orzeszkiem nowego pokolenia i nawiązać z nim więź (nawet przez dwie godziny w miesiącu), może być darem. Nie obawiaj się go proponować.
Pozostaje pytanie: komu?
To nie musi być najbliższa Ci osoba.
Nie musi być też doskonała (któż jest?).
Może się też okazać, że nie spełnia wszystkich Twoich wymagań co do tego, jak należy się właściwie opiekować Twoim dzieckiem. To nie szkodzi — najważniejsze, żeby była to osoba, która zapewni dziecku bezpieczeństwo.
Czy musisz lubić tę osobę? Niekoniecznie. Twoje dziecko nie jest Tobą i jemu może odpowiadać ktoś, z kim Ty sama niekoniecznie chciałabyś spędzać czas.
Pamiętaj też, że opieka nad Twoim dzieckiem jest przejściowa: możesz próbować wielu opcji i je zmieniać.
Czy osoba, której powierzysz swoje dziecko, musi być kimś bliskim? Nie. Wychowawczynie ze żłobka zwykle nie są (w każdym razie nie na początku), a mimo to (lub może dzięki temu) potrafią dać dzieciom uwagę, życzliwość, niezbędną troskę i bezpieczeństwo.
Czy dziecko będzie miało traumę, jeśli zostawisz je z kimś obcym, gdy jest małe?
Nie, nie będzie mieć traumy tylko od tego, że je na chwilę z kimś zostawisz. Dzieci są odporniejsze i lepiej znoszą zmiany, niż sądzimy. Dzieci potrzebują poczucia bezpieczeństwa, ale to poczucie może dawać dziecku więcej niż jedna osoba.
Często mama jest bardziej zaniepokojona rozstaniem z niemowlęciem niż ono. Oczywiście dziecko odbiera niepokój matki i może się okazać, że to ten niepokój, a nie opieka obcej osoby, jest dla dziecka głównym źródłem stresu.
Jak się tego pozbyć? Ćwiczyć. Próbować. Szukać aktywnie okazji, żeby ktoś inny niż Ty zaopiekował się Twoim dzieckiem na piętnaście minut, na pół godziny, na godzinę lub pół dnia. Z czasem oboje — i Ty, i Twoje dziecko — nabierzecie kojącej pewności, że świat nie znika, gdy oddalacie się od siebie. Ono się przekona, że zawsze wracasz. Ty się przekonasz, że jest całe i zdrowe. Ćwicząc krótkie rozstania i powroty, wytrenujesz w Was obojgu wzajemną ufność i to, że możecie na sobie polegać.
Nie oznacza to, że dziecko będzie zachwycone, gdy zauważy, że wychodzisz. Przeciwnie: może być niechętne temu pomysłowi, może protestować. Wbrew pozorom to jest OK . To znaczy, że jako matka robisz dobrą robotę i że dziecko Cię lubi i czuje się z Tobą bezpiecznie.
Zdrowe dzieci o bezpiecznym stylu przywiązania zwykle trochę protestują, gdy mama chce je z kimś zostawić, ale też uspokajają się po jej wyjściu. Gdy mama wraca — cieszą się.
STYLE PRZYWIĄZANIA
Koncepcję stylów przywiązania wymyślili i opisali w połowie ubiegłego stulecia John Bowlby (psychoanalityk i psychiatra) oraz Mary Ainsworth (psycholożka). W dużym skrócie chodzi w niej o to, jakich jakości uczymy się i szukamy w bliskich relacjach.
Skąd dowiadujemy się, czym jest miłość? Jak smakuje, jak pachnie, na czym polega, jak ją okazywać? Otóż: od najbliższych osób, które opiekują się nami w dzieciństwie. Jedną z nich jest oczywiście matka. Dziecko doświadcza bliskości swoich pierwszych opiekunów i jednocześnie uczy się w tych relacjach, jak wyglądają i na czym polegają bliskość i miłość.
Ta wiedza osiada w nas, zanim jeszcze nauczymy się mówić i chodzić. Już wtedy wchłaniamy podświadomie tę wiedzę: czy miłość to bezwarunkowa akceptacja i kojący spokój, czy huśtawka emocji od strachu do euforii? Czy ciągłe zabieganie o uwagę i niepokój związany z obawą przed byciem porzuconą? Czy może jeszcze coś innego? A może w ogóle coś, co jest chaosem o trudnych do określenia zasadach?
Jako dzieci uczymy się, czym jest bliskość, i ta wiedza ma później ogromny wpływ na całe nasze życie. Dlaczego? Bo kiedy przychodzi czas, abyśmy same zaczęły szukać własnego, dorosłego, bliskiego, romantycznego związku, to szukamy tego, co znamy. Tego rodzaju bliskość, jaką nam „wdrukowano”, jesteśmy w stanie rozpoznać i uważamy za miłość. Jesteśmy w tym często ślepe i konsekwentne. Jeśli na przykład znajdujemy za każdym razem takich partnerów, którzy są przemocowi lub zdradzają, to nie dlatego, że innych nie było w polu widzenia — po prostu tylko tacy nas interesują, bo pasują nam do wzoru na miłość wdrukowanego w najwcześniejszym dzieciństwie.
I nie za bardzo mamy na to świadomy wpływ.
To trochę przerażające, prawda?
Każdy rodzic ma własny styl wychowywania dzieci (oczywiście wdrukowany we własnym dzieciństwie i tak dalej…). Każdy tworzy bliskość i miłość trochę inaczej. Jednak według twórców koncepcji stylów przywiązania można nasze zachowania przyporządkować do z grubsza następujących kategorii:
- Bezpieczny styl wychowania — to taki, który daje dziecku poczucie akceptacji i zaspokaja jego najważniejsze potrzeby. Osoba wychowana w tym stylu ani nie obawia się nadmiernie porzucenia, ani nie jest związana z obiektem swojej miłości łańcuchem zależności. Umie w miłości dawać poczucie spokoju, swobodę i bezwarunkową akceptację.
- Styl pozabezpieczny — tu mieści się pula różnych możliwości: styl lękowo-ambiwalentny, unikający, zdezorganizowany… Psychologowie wchodzą nieraz w dyskusje, jak właściwie je podzielić. To, co łączy te opcje, to brak poczucia bezpieczeństwa w bliskiej relacji. Osoby wychowane w pozabezpieczny sposób mogą na przykład obawiać się nieustannie odejścia partnera (lub prewencyjnie same porzucać najpierw), być od niego skrajnie uzależnione i nie widzieć życia poza związkiem. Mogą traktować bliskość jako taniec pełen wymagań, kar, fochów, odejść i powrotów. Mogą realizować w związku swoje podświadome poszukiwanie takiej relacji, w której by dominowały lub okazywały wyższość — albo odwrotnie: w której będą zależne i bezradne — co w obu przypadkach może prowadzić do agresji. Mogą bać się bliskości i unikać jej — a jednocześnie desperacko jej pragnąć.
Ta ponura wizja, że wzory przywiązania określają nasze możliwości budowania więzi w dorosłym życiu, każe zadać sobie pytanie: Czy mam na to wpływ? Czy mogę zmienić swój styl przywiązania i tworzenia bliskości, jeśli niefortunnie odnajduję się w puli tych pozabezpiecznych?
Odpowiedź brzmi: tak, do pewnego stopnia. Może nam pomóc terapia, może też związek z osobą o bezpiecznym stylu albo proces wychowania własnego dziecka .
Twoim celem nie jest to, żebyście się nigdy nie rozstawali, ani też to, żeby dziecko nie martwiło się Waszym rozstaniem.
Twoim celem jest to, żebyś raz na jakiś czas była w stanie wyjść gdzieś bez dziecka i coś załatwić czy popracować. To kwestia Twojej równowagi.
Dziecko da sobie z tym radę, jeśli ma zbudowane poczucie ufności do Ciebie. Jeśli na co dzień może na Ciebie liczyć i czuje Twoją opiekę i miłość.
To wcale nie byłby dobry znak, gdyby Twoje dziecko wcale się nie martwiło tym, że wychodzisz. Lub gdyby się nie cieszyło, że wracasz. Jeśli zauważyłabyś coś takiego — byłby to znak, że coś szwankuje.
DO SPRAWDZENIA:
• Na kogo możesz liczyć?
• Jaką masz wioskę?
• Nie masz? Jak możesz znaleźć?
Kto Ci może pomóc i w czym? Z kim możesz zostawić dziecko? Kto może Cię wesprzeć emocjonalnie? Kto może Cię poratować radą? Kto może Ci naprawić coś, co się zepsuło? Z kim możesz wyjść poćwiczyć? Z kim możesz pójść na imprezę? Kto wysłucha Cię bez oceniania, gdy zadzwonisz?