Matylda, czyli pora na życie - ebook
Matylda, czyli pora na życie - ebook
Książka dla babci, szczególnie tej nadgorliwej, ma wiele dialogów, wątków, czyta się lekko i przyjemnie. Warto ją nie tylko przeczytać, ale mieć w swojej biblioteczce.
Spis treści
Rzecz dzieje się w Gorzowie Wielkopolskim. To książka o pokoleniu autorki, o jego perypetiach, zmaganiu się z życiową codziennością. Porusza problem angażowania się w pomoc dzieciom przy wychowywaniu wnuków. Mówi o asertywności, jak się jej uczyć, jak dobrze i pożytecznie zorganizować sobie życie na emeryturze, by być wśród ludzi i mieć czas dla siebie. W książce jest wiele barwnych postaci, jest menel Zenek ze swoim psem Felusiem, przyjaciółka Matyldy, Magda, ogromny łakomczuch na wszelkiego rodzaju ciasta, pieczone przez Matyldę. Jest bliższa i dalsza rodzina Matyldy, jej znajomi. W sprawie Matyldy wmieszała się opatrzność. Na oblodzonym chodniku Matylda upadła i złamała nogę. W szpitalu miała dużo czasu na przemyślenia i po wyjściu z niego, zaczyna się JEJ PORA NA ŻYCIE.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: | brak |
ISBN: | 978-83-955976-7-1 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Matylda zdjęła wyświechtany płaszcz, mokry od gęstych płatków śniegu, powiesiła na ramiączku, zmieniła przemoknięte buty na ciepłe kapcie i powlokła się do kuchni. Herbata.
Gorąca, mocna herbata z sokiem z malin. To jest to, czego jej w tej chwili potrzeba.
Z trudnością, za trzecim razem udało jej się podpalić gaz.
– A może wszystkie palniki podpalić, będzie troszkę cieplej – przemknęło jej przez głowę.
– Głupia, a płacić to, kto będzie? Ty! Tylko z czego?
Weszła do pokoju. Mróz pokrył wzorami szyby. Miała wymienić latem okna, ale jak zwykle potrzeby dorosłych dzieci i wnuków były ważniejsze od jej potrzeb. Dobrze, że węgiel rano przyniosła, nie musi iść do piwnicy. Już niedługo, na wiosnę mają im założyć centralne ogrzewanie, ale to jeszcze potrwa, a teraz niestety trzeba palić w piecu. Najgorsze było to noszenie węgla, wybieranie popiołu. A mieli sobie z Andrzejem założyć gazowe.
Niestety, po jego śmierci jakoś tak oklapła, przydeptała się, zapomniała o sobie.
Herbata z sokiem malinowym rozgrzewała, nie tylko jej wnętrze, ale i rozjaśniała umysł.
– Ty stara frajerko, jak zawsze zrobili cię w konia, a ty idiotko dałaś się podejść: „Mamo, no przecież ci oddamy. To znowu nie tak dużo, co to jest przy twojej emeryturze?”
O mały włos nie zachłysnęła się gorącą herbatą. Odstawiła kubek, zajrzała do spiżarki.
Wyciągnęła warzywa, sprawdziła. Dobrze, że nie zamarzły, lepiej zostawi w kuchni. Jutro zrobi rosół na resztkach kurczaka, a z warzyw sałatkę. Jeść coś musi, a emerytura za parę dni.
Przeszła do pokoju. W takie zimno to był jej salon, sypialnia, jadalnia, pokój do pracy.
Rozejrzała się powoli, jak gdyby pierwszy raz zobaczyła to pomieszczenie.
Duży, wysoki pokój. Wielkie okno i drzwi balkonowe. Niemodna, stara meblościanka, wersalka ze zniszczoną tapicerką, zapadłe fotele, ława. Stary niemodny stół i krzesła. Biurko z komputerem, duży przedpotopowy telewizor, przetarty dywan. Wyblakłe ściany w kolorze teraz nie wiadomo jakim, kiedyś zielonym, a właściwie groszkowym. Obraz nędzy i rozpaczy. I tony książek poustawiane częściowo na podłodze, na półkach, na krzesłach, gdzie tylko się dało. Książki musi chronić przed wilgocią, przeniosła je z nieużywanych zimą pokoi. Rozpaliła w piecu. Patrzyła chwilę na płonący ogień.
Włączyła komputer. Najpierw wpisze rachunki, sprawdzi, na czym stoi. Później coś dla siebie. Nikt o tym nie wiedział, nawet jej najlepsza przyjaciółka i sąsiadka Magda. Matylda pisała książkę. Wprawdzie dopiero niedawno zaczęła, ale to nie szkodzi. Zawsze jest kiedyś ten pierwszy raz.
Sobota. Najpiękniejszy z dni, ulubiony Matyldy. Nie musi iść do Hanki, nie musi nic.
Ten dzień jest tylko dla niej. Niedziela to już co innego. Czasami Rafał wpadał na obiad ze swoją rodziną, albo szykowała się do Hanki, gotowała, pakowała, co ma zabrać