Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Matylda Rokeby: Tom 1-2 romans poetyczny Waltera Skotta. - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Matylda Rokeby: Tom 1-2 romans poetyczny Waltera Skotta. - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 298 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PIEŚŃ PIERW­SZA.

Xię­życ nocy let­niey ia­śnie­ie w nie­bio­sach, wia­try ied­nak wy­uz­da­ne dmą z gwał­tow­no­ścią; to­czą­ce się bez­prze­stan­nie chmu­ry zmie­nia­ią co chwi­la ob­li­cze gwiaz­dy noc­ney: bla­da iey świa­tłość za­bły­ska, i zni­ka na­prze­mian po sta­ro­żyt­nych mu­rach wa­row­ni Bar­nar­du i wo­dach Te­is­sy. – Po­dob­ny do snu dzi­wacz­ne­go co zgry­zo­tą i bo­iaź­nią za­kłó­ca spo­czy­nek zbrod­nia­rza, xię­życ się na­gle iak wstyd za­czer­wie­nia; nie­za­dłu­go pa­łać się zda­ie po­sęp­mey­szym ogniem wsty­du; cień ula­tu­ją­cych ob­ło­ków, śli­zga się i prze­miia iak mie­nią­ce się ko­lo­ry bo­iaź­ni. – Na­ko­niec nie­bio­sa zda­ią się ukry­wać pod ża­łob­ną za­sło­ną, a xię­życ nik­nie w ciem­no­ściach iak roz­pacz.

Straż wie­ży sta­ro­żyt­ney Ba­lio­la spo­glą­da w mil­cze­niu na mi­ga­ią­cą się świa­tłość po ocie­nio­nych brze­gach Te­is­sy; uwa­ża na­su­wa­ią­ce się od pół­no­cy chmu­ry i słu­cha iak kro­ple desz­czu sze­lesz­czą spa­da­iąc po szczy­tach i basz­tach wa­row­ni, drży na szum­ne dę­cia wia­trów i ob­wiia się w skła­dy ob­szer­ne­go płasz­cza.

II.

Wie­że zam­ku Bar­nar­du, któ­rych cie­nie ru­cho­me drżą na ubie­ga­ią­cey wo­dzie miesz­ka­niem są wo­iow­ni­ka, któ­re­go ser­ce peł­ne zmie­sza­nych uczuć nie­po­ko­iu i oba­wy, po­dob­ne iest do fan­ta­stycz­ne­go nie­ła­du skle­pie­nia nie­bios.

Nim sen uko­ły­sał zmy­sły dzi­kie­go Oswal­da, dłu­go le­żał bez­sen­nie na łożu szu­ka­iąc da­rem­nie od­da­lić czar­nych my­śli roie – Na­resz­cie sen wy­słu­chu­ie proś­by iego lecz wie­dzie za sobą dłu­gi ciąg wspo­mnień zbyt praw­dzi­wych, a znie­mi uro­io­nych wi­dzia­deł, któ­re w nay­dzi­wacz­niey­szym nie­po­rząd­ku prze­szłość i przy­szłość z sobą w ied­no sku­pia­ją – Su­mie­nie wy­prze­dza­iąc lata wy­rzu­ca iuż wo­iow­ni­ko­wi zbrod­nię bez­u­ży­tecz­ną, i przy­wo­łu­ie fu­rye zbroy­ne wę­ża­mi i mści­wym szty­le­tem – Czę­ste wzdry­gnie­nia nie­szczę­sney ich ofia­ry, do­wo­dzą iak strasz­li­we ią szar­pią mę­czar­nie i uka­zu­ią ia­kie­go spo­czyn­ku kosz­tu­ie zbrod­niarz na łożu swo­im sa­mot­nym. –

III.

Ta­iem­ny nie­po­kóy du­szy Oswal­da, ma­lu­ie na się iego twa­rzy w wy­ra­zach ulot­nych, ale nie mniey strasz­li­wych iak cie­nie chmur czar­nych na wo­dach Te­is­sy. Lice iego raz pło­ną szkar­ła­tem na­gie­go wsty­du, to zno­wu ogniem wez­bra­ney w cie­kło­ści, a wów­czas drżą­ca ręka uśpio­ne­go wo­iow­ni­ka zda­ie się chwy­tać miecz albo szty­let – Po chwi­li z uci­śnio­nych pier­si wy­dzie­ra się cięż­kie wes­tchnie­nie, łza ura­sza na w pół roz­war­tą po­wie­kę, a śmier­tel­na bla­dość czo­ła do­koń­cza świad­czyć iaka go bo­leść po­że­ra.

Na­gle tar­ga­nie kon­wul­syj­ne krew ści­na lo­dem w iego ży­łach, a ust sko­śnie­nie, groź­by na wpół wy­mo­wio­ne świad­czą że zgro­za na­stą­pi – łapo la­lach. Ostat­nie to wzdry­gnie­nie prze­ry­wa sen Oswal­da i bu­dzi go rap­tow­nie..

IV.

Bu­dzi się i nie­śmie wię­cey za­mknąć oczu w oba­wie snu rów­nież strasz­li­we­go. Ga­sną­cą roz­nie­ca lam­pę, słu­cha od­gło­su spi­ży zwia­stu­ią­cey go­dzi­ny, noc­ne­go krzy­ku pusz­czy­ka i tę­sk­ne­go wia­trów ię­cze­nia.

"Sły­szy nie­kie­dy pieśń, wo­ien­ną któ­rą straż­nik, na wie­ży nuci, aby nmi­lić dłu­gie czu­wa­nia go­dzi­ny, i za­zdro­ści… losu bied­ne­go żoł­nie­rza któ­ren gdy dzień za­świ­ta pó­y­dzie kosz­to­wać na li­chey łfo­mie, slod – kie­go snu dzie­ciń­stwa, któ­re­go żad­ne nie­za­kłó­cą nie­po­ko­ić. –

V.

Da­le­ki ten­tent czwal­ne­go bie­gu ru­ma­ka, obiia się o ucho Oswal­da;

po­ry­wa się zło­ża na­tych­miast; ze­msta to i prze­strach tyl­ko roz­róż­nić mu do­zwo­li­ły ło­skot, któ­ren żad­ne­go iesz­cze nie­obu­dził echa – Ale się ło­skot spiesz­nie przy­bli­ża, Oswald sły­szy głos straż­ni­ka za­py­tu­ią­cy ry­ce­rza, szczęk łań­cu­chów oznay­mia że spusz­czo­no most zwo­dzo­ny, sły­chać iuż gło­sy na dzie­dzień­cu, i po­chod­nie po­prze­dza­ią go­ścia spie­szą­ce­go do kom­na­ty pana zam­ku.

"Waż­ne wie­ści o woy­nie – wo­ła­ią" iest to po­sta­nie przy­by­wa­ią­cy z po­śpie­chem –

Po­mię­sza­ny Oswald uda­ną przy­bie­ra spo­koy­ność, i w krót­kich od­zy­wa się wy­ra­zach –

"Przy­nieść po­sił­ków i wina, roz­nie­cić przy­ga­sły ogień ogni­ska w pro­wa­dzić przy­by­łe­go ry­ce­rza, i zo­sta­wić nas sa­mych". –

VI.

Nie­zna­io­my znu­żo­nym wcho­dzi kro­kiem; upły­wa­ią­ca kita szy­sza­ku twarz mu za­kry­wa, sza­ta zba­wo­ley skó­ry mno­gie­mi fał­dy ob­wiia po­stać iego wy­nio­słą. – Za­le­d­wie od­po­wia­dać ra­czy, uprze­dza­ją­cym grzecz­no­ściom Oswal­da, lecz po­gar­dli­wym uśmie­chem po­znać daie, że spo­strze­ga i gar­dzi pod­stę­pem pana zam­ku, któ­ren tak usta­wił po­chod­nią, aby iey świa­tłość pa­da­iąc na twarz przy­byl­ca, do­zwa­la­ła ba­dać iego wey­rze­nia, a za­sła­nia­ła wła­sne – Nie­zna­io­my zrzu­ca cięż­ką skó­rę ba­wo­lą, a po­łysk świa­tła od­biia się o pan­cerz iego sta­lo­wy – Zdey­mu­ie hełm, otrzą­sa rosę któ­ra z wil­got­ni­ła pió­ra, zrzu­ca rę­ka­wi­ce, za­wie­sza że przy iskrzą­cym się ogni­sku, na­resz­cie za­sia­da przy za­sta­wio­nym dla nie­go sto­le.

Nie­wzno­sząc ni­czy­ie­go zdro­wia, bez ukło­nu, bez… naym­niey­sze­go wy­ra­zu dwor­no­ści, peł­ne wy­chy­la pu­ha­ry, i za­spa­ka­ia głód swóy po­że­ra­ią­cy, tak mało na wszyst­ko bacz­ny, iak wilk zgłod­nia­ły co łup swóy roz­dzie­ra. –

VII.

Pan zam­ko­wy, przy­glą­da się iemu z nie­cier­pli­wo­ścią i oba­wą iak spo­koy­nie po­ży­wa swo­ią bie­sia­dą, a wino któ­rym się na­pa­wa przy­da­ie dumy iego czo­łu. Nie­kie­dy Oswald od­cho­dzi na stro­nę, nie­kie­dy wiel­kie­mi kro­ki przy­bie­ga kom­na­tę, nie­mo­gąc ukryć, drę­czą­cey go nie­spo­koy­no­ści, i prze­kli­na każ­dę chwi­lę od­wło­ki; lecz w krót­ce wi­dzi ze drze­niem ukoń­czo­ną tę dłu­gą bie­sia­dę, zda­ie mu się że służ­ba iego zbyt sko­rą była na roz­kaz, aby ich sa­mych zo­sta­wić znie­zna­io­mym od któ­re­go chciał­by ied­nak nay­ry chley wy­ba­dać wie­ści któ­re przy­no­si – Mil­cze­nie iego oka­zu­ie iak ser­ce wal­czy mię­dzy bo­iaź­nią i wsty­dem.

VIII.

Wi­dok nie­zna­io­me­go god­nie uspra­wie­dli­wia oba­wę i po­dey­rze­nia. Wpływ pa­ła­ią­ce­go nie­ba i dłu­gie tru­dy wy­prze­dzi­ły na iego twa­rzy nisz­czą­ce śla­dy cza­su: czo­ło iego w bruz­dy po­ora­ne, rzad­kie wło­sy skro­nie mu przy­kry­wa­ią, i te iuż ubie­lo­ne szro­nem si­wi­zny; ale wi­dać iesz­cze w nim to, co same tyl­ko lata zgła­dzić zdo­ła­ią, dumę uśmie­chu, ogień spó­y­rze­nia, wy­raz ust co po­gar­dę, zna­czy, oraz oko strasz­li­we i groź­ne – Nig­dy usta iego nie­bła­dły, nig­dy łza nie­przyć­mi­ła w iego oku owe­go su­ro­we­go pło­mie­nia, któ­ren wznie­ca bo­iaźń i bo­leść wy­zy­wa – Oswo­io­ny znie­bez­pie­czeń­stwem pod kształ­ty roz­licz­ne­mi, wi­dział śmierć gro­żą­cą mu w na­wal­niach i zie­mi" trzę­sie­niach, w krwa­wych bi­twach, w wol­nych tor­tur mę­czar­niach, na mu­rach stur­mem zdo­by­tych wa­row­ni, i wlo­chach pod­ziem­nych; a za­wsze z po­gar­dą: na nią spo­glą­dał.

IX.

Cho­ciaż, dzi­ki Bert ram bez wzru­sze­nia bie­gnie na nie­bez­pie­czeń­stwa i na prze­lew krwi po­glą­daj wię­cey ied­nak niż spo­koy­ną od­wa­gę wy­ra­ża to czo­ło ogo­rza­łe i te twar­de za­ry­sy twa­rzy; wy­stęp­ne na­mięt­no­ści wy­ry­ły na nich ślad swóy nie­zgła­dzo­ny – To wszyst­ko co wdzię­kiem ozda­bia błę­dy mło­do­ści we­so­łość i gwał­tow­ne ra­do­ści wy­la­nie, zni­kły z po­ran­ne­mi la­ta­mi Ber­tra­ma, a wy­stęp­ne na­sio­na po­zo­sta­ły w nim ogo­ło­co­ne z swych kwia­tów – Gdy­by niwa co te na­sio­na ży­wi­ła w wio­śnie swe­go ży­cia, w udzie­le do­sta­ła do­bro­dziey­stwo ła­god­ney upra­wy, mniey­by gorż­kie pew­nie wy­da­la owo­ce – Ser­ce Ber­tra­ma moie nig­dy tkli­wych nie­zna­ło­by uczuć, lecz iego roz­rzut­ność zmie­nio­ną­by zo­sta­ła w do­bro­czyn­nośc, nie­na­sy­co­na żą­dza zło­ta któ­re­go pra­gnął tyl­ko aby roz­pra­szać, za­po­mnia­ną­by zo­sta­ła dla żą­dzy sła­wy, a py­cha iego bez gra­nic cno­tę wzię­ła­by za prze­wod­ni­ka.

X.

Nie­dba­ią­cy na wy­rzu­ty su­mie­nia spla­mio­ny wy­stęp­ka­mi pod­łe­mi i roz­bo­iem, Ber­tram po­sia­da ied­nak du­szę wy­nio­słą, zdol­ną wznieść się do czy­nów szla­chet­nych i samą sie­bie prze­wyż­szyć – Wy­stęp­ca mniey dum­ny, ser­ce mniey śmia­łe po­mi­mo­wol­nie drża­ło na iego wey­rze­nie strasz­li­we. Uczuł to Oswald gdy pro­bo­wał lubo na­próż­no zręcz­ne­mi wy­bie­gi zmu­sić swo­ie­go go­ścia, aby bez po­przęd­ni­cze­go py­ta­nia sam po­żą­da­ną obia­wił wia­do­mość – To co usta iego wy ra­ża­ią, zbyt iest da­le­kim, od tego co ser­ce zay­mu­ie. Ber­tra­na nie­ra­czy zwa­żać na tay­ny iego nie­po­kóy, i cią­gle mu w krót­kich i po­śpiesz­nych od­po­wia­da wy­ra­zach; lub sam da­le­ko zba­cza­iąc od głów­ne­go przed­mio­tu, w dzi­wacz­nych gubi się opo­wia­da­niach, aby zmu­sić po­mie­sza­ne­go wo­iow­ni­ka do za­py­ta­nia szcze­re­go, na któ­re­by w prost od­po­wiedź mógł usły­szeć. –

XI.

Dość dłu­go Oswald roz­pra­wiał do­bru pu­blicz­nym, o pra­wach, ko­ście­le… Lecz po­gar­dli­wy uśmiech Ber­trar­na z mu­sił go od­mie­nić tok roz­mo­wy – "Sto­czo­noż bi­twę? – spy­tał na­ko­niec nie­śmie­le – żoł­nierz taki iak Ber­tram, któ­re­go dzie­ła w da­le­kich kra­inach sta­wa roz­gła­sza nig­dy nie­opu­ści!' to­wa­rzy­szów bro­ni dniem przed wal­ką, za­wsze po­zo­stał pod swo­ią cho­rą­gwią do­pó­ki zwy­cięz­two nie­skło­ni­ło się na któ­rą stro­nę – Jak­to od­po­wie ry­cerz – gdy ty sam Oswal­dzie Wil­kliff spo­koy­nie kosz­tu­iesz spo­czyn­ku w swych wie­żach wa­row­nych ob­la­ny wo­da­mi Te­is­sy, dzi­wi­cze się bę­dziesz, gdy inni przy­cho­dzą po­dzie­lić two­ie schro­nie­nie, że­gna­ią pole bi­twy, kędy nie­bez­pie­czeń­stwa, tru­dy, i śmierć są ie­dy­ne owo­ce któ­re woy­na do mowa ze­brać do­zwa­la? – Ach Ber­tra­mie mów­my bez szy­der­stwa: wia­do­mo nam iż nie­przy­ia­ciel zbli­żał się aby prze­rwać pra­ce woysk na­szych pół­noc­nych obo­zu­ją­cych pod Yor­ku wa­ła­mi, tyś przy wa­lecz­nym był Fa­ir­fa­xie, nie­mo­głeś więc unik­nąć wal­ki… Ja­ki­żiey sku­tek?…

XII.

"Chcesz opi­su bi­twy? do­go­dzę, twe­mu żą­da­niu… Huf­ce na­sze spo­tka­ły się na płasz­czy­znach Mar­sto­nu; trą­by groź­ne­mi za­grzmia­ły od­gło­sy: w oczach na­szych wo­iow­ni­ków naysz­la­chet­niey­sza bły­ska od­wa­ga – obu stron strasz­li­we po­wsta­ię okrzy­ki: ied­ni wo­ła­ią Bóg i do­bra spra­wa! dru­dzy; Bóg i król! Tak pra­wi An­gli­cy stro­ny obie na – cie­ra­ią na sie­bie, nie­spo­dzie­wa­iąc się żad­ney na­gro­dy męz­twa, a pew­ni że wszyst­ko za­ra­zem mogą utra­cić –

"Smiać bym się po­wi­nien gdy­bym miał czas po­te­mu z za­śle­pie­nia tych dzi­kich żoł­nie­rzy wal­czą­cych za 'Rzecz­po­spo­li­tę lub za kró­la – Jed­ni dla próż­ne­go ma­rze­nia szczę­ścia po­wszech­ne­go, inni dla bła­chych za­szczy­tów i chwa­ły nie­szczę­dząc krwi i ży­cia, aby za­ro­bić na imię mę­czen­ni­ka lub syna Oy­czy­zny – Gdy­by Ber­tram wo­dzem był tych huf­ców wa­lecz­nych, nie­szu­kał­bym w fa­na­tycz­nym uprze­dze­niu El­do­ra­du w nie­bie – Gdy­bym był ich wo­dze­ni do Chi­li prze­niosł­bym woy­nę – Lima otwo­rzy­ła­by mi swo­ie srebr­ne bra­my, i zwy­cięz­cą wszedł­bym do bo­ga­te­go Me­xy­ku, łu­piąc skar­by Pe­ru­ań­skie do­pó­ki­by sła­wa Pi­za­ra i Kor­te­za nie­zga­sła przed sła­wą Ber­tra­ma. – Przy­ia­cie­lu kie­dyż prze­sta­niesz od­da­lać się od przed­mio­tu któ­ren ra­nie ie­dy­nie zay­mu­ie, po­wiedz, po­wiedz prę­dzey; iak się bóy za­koń­czył.

XIII.

– Ty wisz ia wte­dy ia­śnie­ię, gdy Mar­so­wa za­brzmi trą­ba., lub przy we­so­łey bie­sia­dzie; cho­ciaż żad­na pięk­ność nie­uko­cha­ła, do­tąd ni ser­ca, ni twa­rzy po­sęp­ney Ber­tra­ma. Lecz koń­czę moie opo­wia­da­nie – Bi­twa po­rów­nać by się mo­gła, do pa­so­wa­nia się dwóch wód wez­bra­nych, gdy Ore­no­ka w swym dum­nym gnie­wie za­miast nieść Oce­ano­wi w hoł­dzie swe wody, woy­nę mu wyd­da­ie, to­cząc współ­za­wod­ni­cze mo­rze w iego bał­wa­ny – W zbu­rzo­ne fale z ry­kiem się pod­no­szą, rzu­ca­iąc aż w nie­bio­sa swo – ie pia­ny – Bled­nie­je ster­nik i na próż­no szu­ka roz­róż­nić wody sło­ne od wa­łów nie­ucha­mo­wa­ney rze­ki – Tak roty się na­sze zmie­sza­ły na krwią zbro­czo­ney płasz­czy­znie, dłu­go zwy­cięz­two chwia­ło się nie­pew­ne, aż póki Ru­pert strasz­li­wy, nie­ude­rzył na nas z dziel­nym or­sza­kiem wa­lecz­nych swo­ich żoł­nie­rzy od­pie­ra­iąc huf­ce. Rze­czy­po­spo­li­tey mimo ich re­li­giiey od­wa­gi – Coż ci wię­cey po­wiem? Nie­ład szy­ki na­sze mie­sza; 'wo­dzo­wie utra­ca­ią ży­cie – ty­sią­ce wo­iow­ni­ków któ­rzy na głos swo­ich ka­pła­nów opu­ści­li wła­sne domy, aby upo­ko­rzyć kró­la i du­cho­wień­stwo, leżą bez ży­cia roz­cią­gnię­ci na pia­sku; zbro­cze­ni po­tom­ka­mi krwi wła­sney, nie ubli­żą wię­cey ni ber­łu ni oł­ta­rzom – Taki był stan wal­ki gdym od­ie­chał. –

XIV.

– "Wia­do­mo­ści okrop­na! za­wo­łał Wil­kliff: a ro­spacz uda­iąc po­chy­la gło­wę, na ło­nie; lecz dzi­ka ra­dość ia­śnie­ie w iego oczach i bo­leść uda­ną za­prze­cza. – Wia­do­mo­ści okrop­na!… po­wie­dzia­łeś że wo­dzo­wie nasi wów­czas utra­ci­li ży­cie gdy po­moc ich była nay­po­trzeb­niey­szą? Do­kończ tey nie­szczę­sney po­wie­ści, i po­wiedz któ­rzy pa­dli w tym dniu okrop­nym; iacy szla­chet­ni wo­dzo­wie, śmier­cią oku­pi­li nie­śmier­tel­ną sła­wę? – Je­śli tak skoń­czył móy nie­przy­ia­ciel nay­sroż­szy, łzy moie na­ie­go pad­ną gro­bo­wiec zbyt słusz­nie uczczo­ny.. Jak­to! nic nie­od­po­wia­dasz?… Przy­ia­cie­lu wiesz kto zna­sze­go woy­ska ce­lem był wszyst­kiey mo­iey nie­na­wi­ści, ten na któ­re­goś ty sam bez gnie­wu nie­mógł spo­glą­dać. – Po­cóż mnie w nie­pew­no­ści o los iego zo­sta­wiać?

Ber­tram bez wzru­sze­nia od­po­wia­da. – "Chcesz­li wie­dzić o lo­sie przy­ia­cie­la lub wro­ga, spy­tay mnie po pro­stu, i bez wy­bie­gów, a usły­szysz szcze­rą od­po­wiedź żoł­nie­rza; nie­umiem ciem­nych wy­ia­śniac py­tań ani tłó­ma­czyć za­ga­dek;

XV.

Gniew któ­ren pod­stęp i bo­iaźń stłu­mi­ły, wy­bu­cha na­ko­niec w ser­cu Wil­klif­fa, a śmia­łość nik­czem­ne­go żoł­nie­rza, bu­dzi w nim całą py­chę sta­ro­żyt­ne­go lodu.

– "Nędz­ni­ku! krzyk­nie – speł­nił­żeś two­ie krwa­we po­sel­stwo? Fi­lip Mor­tam ży­ież iesz­cze? Zdra­dzi­łeś twe­go wo­dza lub przy­się­gę? Mów do­trzy­mał­żeś da­ney mi obiet­ni­cy zgła­dzić Mor­ta­ma w za­mie­sza­niu wal­ki? – "Na te sło­wa zry­wa się wo­iow­nik a chwy­ta­iąc rękę, Oswal­da, tak ią sil­nie ści­ska iż się? krwią bro­czy, iak gdy­by iego pra­wi­ca zbroy­na była że­la­zną rę­ka­wi­cą. – "Piię za two­ie zdro­wie" – rze­cze do nie­go – a wy­chy­la­iąc pu­har z uśmie­chem, pusz­cza rękę Wil­klif­fa.

– "Te­raz Oswal­dzie wy­kryi two­ie ser­ce i mów ze mną otwar­cie! Nie­był­że­byś ty go­dzien, gdy­by nie pod­łe two­ie oba­wy wieść błęd­ne ży­cie Kor­sa­rza? Coż cię spra­wie­dli­wa ob­cho­dzi spra­wa, ie­śli skar­by i wło­ści Mor­ta­ma two­im zo­sta­ną udzia­łem? Cóż cię ob­cho­dzi! wzię­cie Yor­ku, ie­śli ręka moia wa­lecz­na speł­ni­ła two­ie roz­ka­zy? Mato cię ob­cho­dzić po­win­no ie Fa­ir­fax, i nay­męż­niey­si wo­dzo­wie zbro­czy­li krwią swo­ią płasz­czy­znę Mar – sto­nu, ie­śli Fi­lip Mor­tam obok nich du­cha wy­zio­nął. – Sia­day więc, i bądź­my od­tąd iak to­wa­rzy­sze bro­ni, co speł­nia­ią pu­ha­ry po zwy­cięz­twie, opo­wia­da­iąc so­bie czy­ny, na któ­re drżą dzie­ci i ko­bie­ty. – Sia­day opo­wiem ci śmie­ie Fi­li­pa.

XVI.

Gdy uy­rzysz że kie­dy­kol­wiek, ze­mstę za­nie­dbam, na­zwiy mnie wte­dy nędz­ni­kiem, iceń iak sła­be­go wro­ga; ie­śli wy­ba­czę znie­wa­gę, po­wiedz żem pod­ły nie­wol­nik, i żyi sam bez oba­wy! Fi­lip Mor­tam był zlicz­by tych któ­rych Ber­tram Ri­sin­gham nie­pry­ia­cioł­mi zo­wie; lub ra­czey zlicz­by tych zdray­ców, któ­rych ze­msta moia nie/bła­ga­na ści­ga, sko­ro za­ro­bi­li na imie nie­wdzięcz­nych przy­ia­ciół. Po­dług zwy­cza­iu nim za­czę­to wal­kę, Mor – tara prze­bie­gał szy­ki swo­ich wo­iow­ni­ków z przy­łbi­cą od­kry­tą. – Wi­dzia­łem iak smu­tek w oczach się iego ma­lo­wał, kie­dy roz­po­znał w woy­sku kró­lew­skim, sztan­dar swo­ie­go krew­ne­go Ro­ke­by – "Tak rzekł – nay­wier­niey­si roz­łą­cza­ią się przy­ia­cie­le" – Na te sło­wa wspo­mnia­łem so­bie dni owe, gdy­śmy tak czę­sto sami, nie­pew­ne prze­chy­la­li zwy­cięz­two, gdy ser­ce Ber­tra­ma tar­czą było Fi­li­pa.

Przy­po­mnia­łem so­bie iak wdzi­kich Da­wie­nu pu­sty­niach, gdzie śmierć się uno­si na skrzy­dłach wia­trów wie­czor­nych, roz­cią­ga­łem płaszcz ie­dy­ny nad moim przy­ia­cie­lem, sam wy­sta­wia­iąc się bez za­chro­ny na rosę ia­do­wi­tą, – My­śli­łem o ska­łach Gwa­ry­any, gdy ucie­ka­iąc zna­szey nawy sko­ła­ta­ney, na wy­brze­że ko­na­ią­cę­go Mor­ta­ma za­nio­słem, po­mi­mo wście­kło­ści wa­łów, ze mną o tup wal­czą­cych. Tam gdy strza­ła In­dy­iska utkwi­ła w iego ło­nie, nie­lę­ka­łem się wła­sne­mi usty wy­sięk­nąć tru­ci­znę z iego rany; wszyst­kie te my­śli ogar­nę­ły mnie ra­zem, iak wez­bra­ne fale po­to­ku, i za­le­d­wie nie­unio­sły wszyst­kich ze­msty za­my­słów.

XVII.

Ser­ca nie są z ka­mie­nia, a ka­mień się kru­szy; ser­ca nie są z że­la­za, a że­la­zo po­wol­ne iest ręce co go na­gi­na. A kie­dy iak daw­niey, Mor­tam rzekł do mnie, aże­bym nie­od­stę­po­wał iego boku w cza­sie bi­twy, wów­czas za­le­d­wie wi­dzia­łem las ru­cho­my włocz­niów, sły­sza­łem za­le­d­wie trąb od­gło­sy; w nie­pew­no­ści i po­mie­sza­niu po­grą­żo­ne ma­iąc ser­ce, za­po­mi­na­łem pra­wie o to­czyć się ma­ią­cey wal­ce. –

Wów­czas to przy­po­mnia­łem so­bie, ie złu­dzo­ny próż­ną obiet­ni­cą po­dzie­le­nia iego gro­du i skar­bów, wró­ci­łem na brze­gi na­sze ro­dzin­ne. Lecz Pan na Mor­ta­mie od­da­lił się od przy­ia­cie­la od­waż­ne­go, któ­ren z nim ra­zem wal­czył; próż­ne uro­ie­nia, bo­iaź­ni za­bo­bon­ne za­smu­ci­ły lata iego ostat­nie; pod­stęp­ni fa­na­ty­cy opa­no­wa­li zbyt ła­twą do uwie­dze­nia ofia­rę, po­tę­pia­jąc wszyst­kie czy­ny, wszyst­kie my­śli du­szy nie­gdyś na­zbyt śmia­łey. – Zmu­szo­ny by­łem wów­czas in­ne­go szu­kać schro­nie­nia gdyż moie sa­mo­wol­ne czy­ny, w zam­ku iego za zbrod­nię uwa­la­no iako sie­dli­sku mą­dro­ści. – Błą­ka­łem się iak wy­wo­ła­niec, nie­zdol­ny ani pola upra­wiać, ani żyć z pra­cy rąk wła­snych: sta­łem się iak ostrze za­drze­wia­łey włocz­ni, za­ra­zem nie­uży­tecz­ne i zdra­dli­we. – Ko­bie­ty lę­ka­ły się mo­ie­go śmia­łe­go wey­rze­nia, spo­koy­ny zie­mia­nin drżał na moy wi­dok, ku­piec prze­stra­szo­ny bły­ska­wi­cą mych oczu, z po­śpie­chem za­my­kał swo­ie szka­tu­ły, sko­ro uy­rzał Ber­tra­ma: wszyst­kie pod­łe dzie­ci spo­czyn­ku od­da­la­ły się od opusz­czo­ne­go syna woy­ny.

XVIII

Ale na­ko­niec do­mo­we nie­zgo­dy ha­sło wy­da­ły, a wo­ien­ne moie rze­mio­sło, sta­ło… się rze­mio­słem wszyst­kich sta­nów. – Przy­wo­ła­ny od Mor­ta­ma, wró­ci­łem pro­wa­dzić iego pod­da­nych na boie. – I ia­każ mo­iey gor­li­wo­ści na­gro­da? Nie­mo­głem się po­boż­no­ścią po­szczy­cić, ni świę­tych umia­łem od­ma­wiać pa­cie­rzy; tam­ci wszyst­kie otrzy­ma­li ła­ski, a ia znie­sła­wio­ny i po­gar­dzo­ny do­sta­łem tyl­ko w u – dzie­le wy­bór szczę­śli­wy, biedz na­prze­ciw śmier­ci…. – Nie­cier­pli­we two­ie po­ru­sze­nia do­wo­dzą mi, że wszyst­ko co opo­wia­dam, daw­no to­bie wia­do­me: lecz słu­chay mnie z uwa­gą, ho­nor bo­wiem po­wta­rzać mi każe, wszyst­kie oko­licz­no­ści, któ­re po­prze­dzi­ły smut­ny los Mor­ta­ma.

XIX.

My­śli któ­re zwol­na z ust się wy­su­wa­ła, prze­bie­ga­ią w ser­cu z szyb­ko­ścią bły­ska­wi­cy. – Za­le­d­wiem ostro­ga­mi spiął mego ru­ma­ka,. a iuż się wszyst­kie moie nie­pew­no­ści ukoń­czy­ły; nim się szy­ki na­szę zmie­sza­ły iuż za­padł wy­rok na Mor­ta­ma. – Nie­od­stę­po­wa­łem go w za­mie­sza­niu wal­ki. Zwy­cięz­two iak dzień wio­śnia­ny dłu­go było nie­sta­łe aż po­dob­ny do wez­bra­ne­go po­to­ku, któ­ren zgwał­tow­no­ścią tamy roz­ry­wa, Ru­pert wpadł na wo­iow­ni­ków na­szych. – Wów­czas wśrod wrza­wy, dymu, i nie­ła­du, gdy każ­den wal­czył aby wła­sne oca­lić ży­cie, wy­mie­rzy­łem moią strzel­bę, i Mor­tam upadł wraz ze swo­im ru­ma­kiem – pod­niósł w nie­bo ko­na­ią­ce oczy, któ­re iesz­cze gniew i bo­leść wy­ra­ża­ły – ostat­nie to było iego spoy­rze­nie.

Nie­myśl abym się za­try­my­wał do koń­ca bi­twy, iesz­czem się nie­mógł wy­do­być z tłu­mu wal­czą­cych, a iuź ry­cer­stwo na­sze było roz­pro­szo­ne zu­peł­nie. – Do­wie­dzia­łem się w Monk­ton, że Szko­ci na­głym opa­no­wa­ni prze­stra­chem, zwró­ci­li się na­zad ku pół­no­cy, prze­kli­na­jąc dzień w któ­rym Le­sley prze­był wody Twe­du. – Jed­nak za­le­d­wiern przy­był na brze­gi Swa­li, inne iuż wie­ści nad­bie­gły: wa­lecz­ny Krom­well, mó­wio­no, od­mie­nił los bi­twy na cze­le swey iaz­dy; lecz praw­dzi­wa czy zmy­ślo­na wieść ta, rów­nie iest obo­ięt­ną dla Ber­trat­na, iak i dla Oswal­da.

XX.

Wil­kliff bacz­nie się ukry­wał, aby nie­wy­dać, ile py­chę iego ob­ra­ża­ła mowa peł­na zu­chwal­stwa iego współ­wi­no­way­cy, któ­ren śmiał iemu rów­nym się oka­zać. Z uda­ną więc mó­wił do nie­go sło­dy­czą i dwor­no­ścią; przy­się­ga­jąc mu przy­iaźń… i wdzięcz­ność do­zgon­ną; lecz Ber­tram prze­rwał mu te wszyst­kie oświad­cze­nia.

Oswal­dzie – rzekł – nie sądź aże­bym tu po­zo­stał – za­le­d­wie ie­śli do­cze­kam iu­trzen­ki; na­uczo­ny do­świad­cze­niem mo­iey mło­do­ści, nie­do­wie­rzam… przy­się­gom współ­wi­no­way­cy. – Do­li­ny zie­mi mo­iey ro­dzin­ney po­wta­rza­ła iesz­cze smut­ne śpie­wy Per­cy-Re­eda któ­re­go do zgu­by przy­wiódł zdra­dziec­ki Gri­zon­fild. – Czę­sto na po­sęp­nych Pryn­gli nad­brze­żach, po­strze­ga pa­sterz wid­mo iego krwa­we. – Mam­że ci wspo­mnieć o po­są­gu owe­go łow­ca, dzie­le sta­ro­żyt­ne­go sny­ce­rza, na któ­ren z prze­stra­chem spo­gla­da­ią w miey­scu, któ­re mi imie swo­ie udzie­li­ło, przy wa­row­ni Ri­sin­gham, tam gdzie Re­eda skra­pia cha­ty i drze­wa wie­śnia­cze Wo­od­bur­nu. – Po­sag ten wy­obra­ża Ol­brzy­ma siły nad­zwy­czay­ney; koł­czan ma prze­wie­szo­ny na ra­mie­niu, i krót­ką sza­tę. – Idź spy­tay się iak zgi­nął ten śmia­ły ło­wiec, ten wódz nie­ulęk­nio­ny na­szych do­lin; i sta­rzec i dzie­cie za­rów­no ci opo­wie­dzą iż stał się ofia­rą zdra­dy bra­ter­skiey; na­uczo­ny po­wie­ścia­mi dni mo­ich mło­dzień­czych, raz ci iesz­cze po­wta­rzam, my­ślisz, ii uwie­rzę two­im przy­się­gom?

XXI.

Gdy­śmy po raz ostat­ni uma­wia­li się z sobą, o ra­zie któ­ren ręka y moia za­dać mia­ła, ni­ce­śmy nie uło­ży­li, ani się zgo­dzi­li iak po­dzie­lić bo­gac­twa Mor­ta­ma. Ja ci po­wiem, iak od­mien­ne na­sze pra­wa któ­re­mi się rzą­dzie­my, do­zwo­lą nam ten po­dział usku­tecz­nić. Ty uro­dzo­ny len­ni­kiem ko­ro­ny an­giel­skiey, wie­dzieć po­wi­nie­neś ia­kie są pra­wa two­ie do dzie­dzic­twa; do cie­bie iako nay­bliż­sze­go krew­ne­go na­le­żą wło­ści i do­cho­dy Fi­li­pa ustę­pu­ię ci ich, lecz ty na­wza­iem sza­no­wać mu­sisz usta­wy kor­sar­skie. Przy­ia­ciel Oce­anii, wróg tych wszyst­kich co się po­wier­źa­ią fa­lom, gdy to­wa­rzysz iego le­gnie w bi­twie, on po nim dzie­dzi­czy część łupu iego; gdy wódz nie­przy­ia­ciel­ski pad­nie pod iego ra­za­mi on iesz­cze po nim zdo­bycz za­bie­ra. Oba te pra­wa za­rów­no mi przy­zna­ią skar­by spro­wa­dzo­ne z z mo­rzów In­dy­iskich, któ­re Mor­tam zgro­ma­dził w swych pod­ziem­nych pie­cza­rach. Pó­y­dę więc za­brać zło­to w szta­bach, ka­mie­nie kosz­tow­ne, kie­li­chy i na­czy­nia wy­dar­te świą­ty­niom, iako i bry­lan­ty po­rwa­ne roz­pła­ka­ney pięk­no­ści; zgo­ła wszyst­kie bo­gac­twa zdo­by­te w kra­iach roz­licz­nych. Ty mi bę­dziesz to­wa­rzy­szyć, i sam ie wy­dasz, gdyż bez cie­bie by­ło­by mi trud­no przy­stą­pić do zam­ku Mor­tam a. –

Po­że­gnam ów­czas cie­bie, i kosz­to­wać pó­y­dę wszel­kich roz­ko­szy ia­kich tyl­ko zło­to udzie­lić iest zdol­ne; a gdy iuż wszyst­kie moie żą­dze za­spo­ko­ić, nie­zgo­dy do­mo­we na­ów­czas, za­trud­nią sza­blę moią nie­cier­pli­wą.

XXII.

Od­po­wiedź nie­pew­na za­trzy­mu­ie się na ustach Oswal­da; mimo pod­stęp­ney swo­iey prze­bie­gło­ści ze zgro­zą słu­cha śmia­łe­go sie­pa­cza, któ­ren waży się pra­wa iemu przy­pi­sy­wać… – ser­ce iego ko­le­ią od­da­ie się ze­mścić i ra­do­ści, zgry­zo­tom i bo­iaź­ni. – Cie­szy go od­iazd Ber­tra­ma, lecz kosz­tow­ney ża­łu­ię na­gro­dy, któ­rey do­ma­ga się za­bó­y­cą. Dumę, iego i har­dość w du­szy prze­kli­na, i nie­śmie ra­zem z nim pu­ścić się w po­dróż. – Po­sta­na­wia na­ko­niec, śred­nich trzy­mać się kro­ków, któ­re pod­łość i zdra­da za­wsze obie­ra­ią. – Do­stoy­ność iego, po­wia­da, za­bra­nia mu odda – lać się z zam­ku wchwi­lach gro­żą­ce­go nie­bez­pie­czeń­stwa; Wil­fryd więc to­wa­rzy­szyć be­dzie Ber­tra­mo­wi; syn iego i przy­ia­ciel, ra­zem się w po­dróż uda­dzą.

XXIII.

Po­gar­da ha­mu­ie gniew Ber­tra­ma, i po­nu­re iego spoy­rze­nie, w dzi­ki za­mie­nia uśmiech. – "Czy ty czy Wil­fryd, wszyst­ko mi za­rów­no kto poda mi klucz zło­ty; ale nie­sądz aby nik­czem­na myśl two­ia ukry­ta się przed mym or­lim okiem; bu­dzi ona we mnie tyl­ko uśmiech po­li­to­wa­nia. – Je­śli­się groź­ney mo­iey lę­kasz pra­wi­cy, Oswal­dzie Wi­kliff, któż cię tu­tay przed nią chro­ni? na wznio­śley­sze wdzie­ra­łem się ska­ty niż, two­ię basz­ty, wpław prze­by­wa­łem rze­ki by­strzey­sza iak Te­is­sa; nie­mó­gł­że­bym szty­let uto – pić w twym ser­cu nim­by krzyk naym­niey­szjy u wia­do­mił stra­że?…. nie­dr­żyi… nie móy to za­miar; lecz… gdy­bym chciał tego, sła­by tyl­ko sta­wił­byś mi opór – wie­rzay – ta ręka w po­trze­bie, śmiel­sze za­da­wa­ła razy. – Ale idź, obudź twe­go syna, czas na­gli iuż­bym daw­no da­le­ko być po­wi­nien. "

XXIV.

Żad­na zbrod­nia oyca nie­ska­zi­ła ser­ca mło­de­go Wil­fry­da: to ser­ce zbyt tkli­we było aby się po­wie­rzać nie­bez­piecz­nym ko­le­iom za­wod­ne­go losu. Póki ro­dzi­ną licz­niey­szą, I syny dzik­sze­mi pysz­nił się Oswald, w ów­czas szy­dził czę­sto z sła­bey du­szy, i nie­śmia­łey ręki Wil­fry­day lecz czu­łość i szczę­ście mat­ki uko­cha­ney po­cie­sza­ły po­gar­dzo­ne dzie­cie. – Żad­ne zgwał­tow­nych wzru­szeń dzie­ciń­stwa, nie­obia­wi­ło w nim od­wa­gi; lu­bił po­dzi­wiać się bo­ga­tym pi­smom Szek­spi­ra, lecz rzu­cał ob­ra­zy wo­ien­ne, i uro­czy­sto­ściów opi­sy, we­so­łość Fal­staf­fa i Wal­ki Per­se­go; ale lu­bił zgłę­biać mą­drość Ja­kó­ba, du­mać z Ham­le­tem, i słod­kie łzy wy­le­wać nad nie­szczę­ścia­mi Des­de­mo­ny.

XXV.

Żad­na z uciech dro­gich mło­do­ści, wdzię­ku nie­mia­ła dla Wil­fry­da. – Nad ru­mar­ki, so­ko­ły i wrza­skli­we sfo­ry, wo­lał prze­chadz­kę nad brze­giem sa­mot­ne­go stru­mie­nia lub ie­zio­ra ci­che­go. – Czę­sto się błą­kał po dzi­kim Dep­da­lu, gdzie tyl­ko wi­dać ska­ły, drze­wa cie­ni­ste, i nie­bios skle­pie­nia; czę­sto się wdzie­rał na spa­dzi­ste Ka­la­stlu szczy­ty lub Pen­dra­go­nu wie­że. – Tam my­śli iego gu­bi­ły się w snach po­my­sło­wych wier­ney mi­ło­ści i wio­sny wie­czy­stey, do­pó­ki znu­żo­ne skrzy­dła uro­ień nie­mo­gąc­go dłu­żey w po­wie­trzu uno­sić zwol­na na zie­mię spusz­cza­ły.

XXVI.

Ko­chał… licz­ne to świad­czą bal­la­dy śpie­wa­ne iesz­cze w do­li­nach Stan­mo­ru, gdyż zna­na mu była sztu­ka Min­stre­lów; sztu­ka któ­rey na­być ani udzie­lić nie­po­dob­na… – Ko­chał… Na­tu­ra du­szę iego ukształ­ci­ła do mi­ło­ści, a wy­obraź­nia pod­nie­ca­ła iey pło­mień… Ko­chał nie­wza­iem­nie… gdyż rzad­ko ko­cha­nek tak tkli­we­go ser­ca rów­ne wznie­ci ognie. Ko­chał w mil­cze­niu; każ­de iego spoy­rze­nie na­mięt­ność ma­lo­wa­ło, a usta o przy­iaź­ni tyl­ko mó­wi­ły. – Tak upły­wa­ło du­ma­ią­ce iego ży­cie…. aż do dnia w któ­rym oy­ciec iego po­stra­dał sy­nów, na­dzie­ią lat iego sę­dzi­wych; – Wil­fryd sam zo­stał dzie­dzi­cem owo­ców iego pod­stę­pów prze­myśl­nych i iego ła­kom­stwa. – Prze­zna­cze­niem te­raz Wil­fry­da było prze­bie­gać ciem­ne dumy la­bi­ryn­ty pod prze­wod­nic­twem zdra­dziec­kie­go Oswal­da.

XXVII.

Oswald roz­ka­zu­ie mu ko­chać pięk­ną Ma­tyl­dę, dzie­dzicz­kę Pana z Ro­ke­by – Ła­two mu być po­słusz­nym temu roz­ka­zo­wi. – Ma­tyl­da, bo­wiem iuż daw­no iest pa­nią iego my­śli; ale idy się po­do­bać, nie tak snad­no ser­cu, któ­re nie­śmie ani od­dać się na­dziei, ani na­wet ia­dąc. Ma­tyl­da udzie­la­ła ied­nak swe­mu nie­wol­ni­ko­wi wszyst­kie­go, co udzie­lić moż­na przez li­tość; sza­cu­nek, przy­iaźń, wzglę­dy, i po­chwa­ły, były słod­ką wiesz­cza na­gro­dą. Czy­ta­ła ryt­my wy­bo­ru Wil­fry­da, śpie­wa­ła iego ulu­bio­ne dumy, lub pło­dy iego Muzy; lecz ża­łu­iąc iż żywi nie­szczę­sny pło­mień mi­ło­ści bez na­dziei, nie­kie­dy ze zbyt­ku po­ża­ło­wa­nia, od­ma­wia­ła mu wzglę­dów na­leż­nych przy­iaź­ni; a na­gle li­tu­iąc się nad cier­pie­nia­mi swo­iey ofia­ry, wra­ca­ła mu nie­bez­piecz­ne swo­ie uśmie­chy.

XXVIII.

Ta­kim był los Wil­fry­da, gdy strasz­li­wy od­głos woy­ny roz­legł się po ca­łey do­li­nie, Tro­iste sztan­da­ry po­wia­ły nad Te­is­sy brze­ga­mi; z czar­nym prze­czu­ciem po­glą­dał na… nie miesz­ka­niec spo­koy­ny. Nie­gdyś się one wpól­nie łą­czy­ły, aby ode­przeć na­jaz­dy Szko­tów; dzi­siay pa­no­wie i pod­da­ni ied­ni dru­gich wy­zy­wa­ią. Pan z Ro­ke­by opu­ścił swóy za­mek le­żą­cy nad Gre­ty brze­ga­mi, i złą­czył swe woy­sko z wo­iow­ni­ka­mi wa­lecz­nych Hra­biów pół­no­cy, zbro­ią­cych się w spra­wie kró­la Ka­ró­la. Mor­tam iego krew­ny (gdyż sio­stra iego któ­ra do gro­bu wstą­pi­ła, iesz­cze przed woy­na do­mo­wą, mał­żeń­ską była Ro­ke­ba) Fi­lip Mor­tam po­stę­po­wał pod roz­ka­za­mi Fa­ir­fa­xa; zaś sprzy­się­gły z pod­stęp­nym Wa­nem, lecz mniey sko­ry biedz na pole bi­twy, Wi­kliff, ob­wa­ro­wał się w sta­ro­żyt­ney twier­dzy Bar­nar­du –

XXIX.

Pięk­na dzie­dzicz­ka Pana z Ro­ke­bu, cze­ka w swym zam­ku losu bi­twy. – Woy­na do­mo­wa sza­no­wa­ła tych wszyst­kich co byli bez wspar­cia, oszczę­dza­iąc wśród wcie­kło­ści swo­ich dzie­cień­stwo, płeć pięk­ną i sta­rość. Lecz Wil­fryd, syn nie­przy­ia­cie­la Ro­ke­bów, po­prze­stać musi przy zmro­ku wie­czor­nym prze­cha­dzek po nad brze­ga­mi Gre­ty, dla uy­rze­nia Ma­tyl­dy, oka­zu­iąc z ca­łym uda­niem, ia­kie­go mi­łość iest zdol­na, roz­tar­gnie­nie gdy ią zo­ba­czy, i przy­pad­ko­wi tyl­ko przy­pi­su­iąc spo­tka­nie. Już, nie­bę­dzie się mógł za­mó­wię xiąż­ką, pę­zlem lub wier­sza­mi, któ­re­by iey rad udzie­lić. Cza­sem przy­cho­dził na­uczyć ią sta­ro­żyt­ney bal­la­dy, cza­sem ią nową za­ba­wie po­wie­ścią. W tych krót­kich wi­dze­niach, któ­rych chwi­le, nie­ste­ty! zbyt pręd­ko upły­wa­ły, Wil­fryd za­cho­wy­wał w pa­mię­ci naym­niey­sze sło­wo Ma­tyl­dy, iey u – śmiech ła­god­ny, obo­ięt­ne iey na­wet spoy­rze­nia, aby w sa­mot­no­ści kar­mie nie­mi du­szę. Woy­na prze­rwa­ła tak słod­kie dla nie­go za­ię­cie… Wit­fryd ied­nak ta­iem­nic po ga­iach sa­mot­nych śle­dzi prze­chadz­ki Ma­tyl­dy, a ser­ce biie mu z ra­do­ści sko­ro za­chwy­ci da­le­ki od­głos iey stą­pień. Ma­tyl­da się zbli­ża…. prze­su­nę­ła się tyl­ko przed iego oczy­ma, ale ten wi­dok do­sta­tecz­nie iuż iemu umi­li noc­ne czu­wa­nia go­dzi­ny… Nie wi­dać iey…. bę­dzie więc cze­kał do­pó­ki iey lam­pa nie­za­ia­śnie­nie na wie­ży. I to szczę­ście dla nie­go, ie­śli uy­rzy choć chwi­lę cień iey sli­zga­ią­cy się po kruż­gan­ku. – "Czem­że iest moie ży­cie, czem są moie na­dzie­ie? mówi so­bie. Nie­ste­ty! cie­niem tyl­ko prze­mi­nia­ią­cym. "

XXX..

Tak ży­cia iego nik­ne­ło, cho­ciaż nie­kie­dy lubo nada­rem­nie ro­zum wal­czyć ośmie­lał się z mi­ło­ścią w iego ser­cu, uka­zu­jąc mu przy­szłość strasz­liw­szą da­le­ko niż te­raź­niey­sze bo­le­ści. Lecz nie­dłu­go chciał słu­chać gło­su su­ro­we­go praw­dy; spo­koy­ny i obo­ięt­ny na wszyst­ko prócz mi­ło­ści bez wzru­sze­nia pa­trzał na zmia­ny losu, zo­sta­iąc cią­gle po­wol­nym nie­roz­sąd­nym i nie­szczę­snym dzie­cień­ciem wy­obraź­ni. Nie­kie­dy dzi­wacz­na ta bo­gi­ni, w ia­śnia­ią­cym swym ry­dwa­nie umiesz­cza­ła go z pięk­no­ścią uko­cha­ną; nie­kie­dy w sa­mot­ney za­ci­szy ga­iów cza­row­nych, roz­le­wa­ła na okół nie­go uro­ki swo­ie; tam zwię­da­nia­łe iego czo­ło ła­god­ną rzeź­wi­ła rosą, okry­wa­ła swo­ią cza­ro­dziey­ską za­sło­ną, i do­zwa­la­ła ustom iego kosz­to­wać tych na­po­iów za­chwy­ca­ią­cych, któ­rych smak nig­dy się nie­za­por­ni­na: a miesz­cząc go w cza­row­nym prze­stwo­rzu od­da­la­ła od su­ro­wey rze­czy­wi­sto­ści, aż póki unie­sio­ny mło­dzie­niec za praw­dy brać nie­za­cząt uśmie­cha­ią­ce się swo­ie uro­ie­nia, a snem rze­czy­wi­stość nie­na­zwał.

XXXI.

Bia­da zbłą­ka­ne­mu mło­dzia­no­wi, któ­ren od­py­cha opie­kuń­czą ręką ro­zu­mu, i cały po­wo­do­wać się daie dzi­wacz­ney wy­obraź­ni. Bia­da mu! Na­tkliw­szey go­dzien li­to­ści, gdyż ser­ce iego do­bre i wspa­nia­łe. Bia­da tym, któ­rzy mło­dość iego pro­wa­dząc za­nie­dbu­ią mó­wić do nie­go gło­sem praw­dy, aby umoc­nić iego du­szę do­pó­ki czas iesz­cze! O wy praw­dzi­wi iego przy­ia­cie­le, na­uczay­cie go te­raź­niey­szość są­dzie po­dług prze­szło­ści przy­po­mniy­cie mu każ­dą iego żą­dzę; przy­po­mniy­cie iak skarb ocze­ki­wa­ny zda­wał się mu bo­ga­ty i świet­ny; a iak osią­gnie­nie iego, na­dzie­ie omy­li­ło. Po­wiedz­cie mu, że wy­obraź­nia za próż­ne­mi tyl­ko uno­si się wi­dzia­dły. Ukaż­cie mu co go cze­ka w celu do któ­re­go tak żąd­nie dąży: oszu­ka­nie i próż­ne żale. Pierw­sze, od­cza­ro­waw­szy oczy nie­roz­sąd­ne­go mło­dzia­na, wy­dzie­ra na­gro­dę dłu­gich prac iego, i wszyst­ko co go za­chwy­ca­ło z uwo­dzą­cych oga­ła­ca wdzię­ków; dru­gie, prze­ciw­nie, blask ich zwięk­sza­iąc przy­czy­nia­ią bo­le­ści, gdy omi­nie cel żą­dzy ie­dy­ney. Zwy­cięz­ca uy­rzy zło­tą swo­ią ko­ro­nę w pod­ły za­mie­nio­ną kru­szec; zwy­cię­żo­ny zaś., stra­tę swo­ią opła­ku­iąc, uwa – bę­dzie to zło­to zwod­ni­cze, iako nay­świet­niey­szą na­gro­dę.

XXXII.

Nie­ste­ty! spoy­rzyi na wię­żę gdzie ię­czy Wil­fryd; spoy­rzyi na, to… łoże któ­re da­rem­nie od zmro­ków, wie­czor­nych wzy­wa go do spo­czyn­ku; na tę lam­pę któ­rey bla­da i, mi­ga­ią­ca świa­tłość, mie­sza się z… zim­nym xię­ży­ca… pro­mie­niem spoy­rzyi, na tę po­stać wy­bla­dła…. Chwi­la­mi szkar­łat go­rącz­ki po­wle­ka zwięd­nia­łe lica; gło­wa smut­nie po­chy­lo­na, wło­sy w nie­ła­dzie, wszyst­kie rysy bo­leść" wy­ra­ża­ią. Lecz oczy pod­no­si… me­lan­cho­ly­iny uśmiech oży­wia chwi­lę twarz iego zbla­dła; wy­obraź­nia to bu­dzi w nim ia­kąś uśpio­ną na­dzie­ię na ozdo­bie­nie zwa­lisk, któ­re iey wła­snym są dzie­łem. Jak ów noc­ny ptak krze­win In­dyi – skich (1) pie­ści ona swe­mi skrzy­dły za­da­ną ranę, i umi­la­iąć bole nie­szczę­śli­we­go, krew iego zwol­na po kro­pli wy­czer­py­wa.

Wil­fryd zwra­ca oczy na basz­ty: próż­na na­dzie­ie! słoń­ce iesz­cze nie­wscho­dzi. Xię­życ za­wsze uwień­czo­ny po­sęp­ne­mi ob­ło­ki, a groź­ne wi­chry świsz­czą: chwi­la­mi. Go­dzi­na iesz­cze upły­nie nim iu­trzen­ka uka­że się na wscho­dzie.

Aby prze­pę­dzie tę bo­le­sną go­dzi­nę, Wil­fryd od­da­ie się cza­ro­dzieyś­kim wiesz­czów ża­chwy­ce­niom.

XXXIII.

Jesz­cze mil­czą­ce Xię­ży­ca pro­mie­nie (1)

Prze­dzie­ra­ją się… przez dęby cie­ni­ste;

Lecz iuż po smu­gach sli­zga­ią się cie­nie:

Jak du­chy nocy, na­gle chmur­ki mgli­ste,

Nad gwiaz­dą wier­nych, ku­pią się w oko­ło

Kry­ią się w cie­niach lice iey wsty­dli­we – (1) Ga­tu­nek nie­to­pe­rza

Cza­sem iuż tyl­ko wy­chy­la swe czo­ło,
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: