- W empik go
Mąż i żona - ebook
Mąż i żona - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 183 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pokój; z jednej strony kanapa, z drugiej stół okrągły, na nim lampa z umbrelą, w głębi fortepian.
Scena pierwsza
Elwira, Alfred siedzą przy sobie na kanapie.
ALFRED
trzymając rękę Elwiry
Luba Elwiro, kochanko mej duszy,
Z łez oko twoje kiedyż się osuszy?
Czemuż rzadkie, drogie chwile,
Które możem spędzić z sobą,
Lubisz, roniąc żalów tyle,
Smutną pokrywać żałobą?
Czy już miłości tak słaba jest siła,
Że szczęście moje, któreś ty sprawiła,
Nie może zatrzeć błahego wspomnienia
I myśli próżnych nie zmienia?
ELWIRA
Alfredzie, kocham, kocham cię nad życie,
Lecz i to wyraz zbyt słaby;
Jakież by życie mogło mieć powaby.
Gdybym go z tobą nie dzieliła skrycie?
Myśl, że stając się miłości nagrodą,
Uczyniłam szczęście twoje,
Więcej jest może jak zgryzot osłodą,
Jest… czego nawet wymówić się boję;
Ale czyż mogę bez skrytej tęsknoty
Puszczać w niepamięć obowiązki, cnoty,
Które za młodu w duszę mi wpoili,
Którem w nieszczęsnej przepomniała chwili?
Nareszcie ciągła obawa…
ALFRED
Obawa?
ELWIRA
Alfredzie, miłość nasza nie jest prawa;
Świat ma oczy przenikliwe…
ALFRED
Miłość nieprawa – marzenie prawdziwe!
Jeśli natura zaród jej płomieni
W każdą istotę włożyła,
Płomieni, których czarująca siła
Byt nieczuły w życie mieni,
Tym samym, jak się wydaje,
Każdą miłość uprawniła.
Czyliż ja przeto występnym zostaję,
Ze moje serce, zamknięte zbyt mało,
Lubiące piękność, rozum, dobroć, wdzięki,
Elwirę kochać musiało?
Wszakże to z świętej przyrodzenia ręki
Ona – powaby, ja mam miłość stałą,
I jeśli kogo, nie mnie winić trzeba -
Czemuż Elwirę wskazały mi nieba?
ELWIRA
Ach, i ta miłość, dla której, niestety,
Duszy niewinnej zrzuciłam zalety,
Dla której, widząc zawsze tylko ciebie,
Zapomniałam sama siebie,
Zapomniałam i świat cały -
Ach, jeśli kiedy strawi swe zapały,
Jeśli twe serce oziębłym zostanie,
Jakież ty o mnie mieć będziesz mniemanie?
Może dowody dziś dane…
ALFRED
Jak to? Coś rzekła! Gdy kochać przestanę?
Ach nie, Elwiro, serc naszych złączenie,
To z twoim mego równe uderzenie,
Ten pociąg luby i ognisty razem,
Co się tajemnym tłumacząc wyrazem,
Spoił czułe nasze dusze,
I ta mgła na świat rzucona,
Gdy cię przyciskam do łona -
Ach, czyż ci powtarzać muszę? -
Więcej jak zwvktej miłości zapałem!
To czucie boskie, którego nie znałem,
Którego niegdyś szukałem daremnie,
Już się z życiem spletło we mnie;
Ich węzła nieba nie wzruszą:
Trwać i ginąć razem muszą.
ELWIRA
O! jakże lubię słuchać twego głosu!
Upojona tym urokiem,
Tracę pamięć mego losu,
Ciebie tylko mam przed okiem;
Słowa z mych piersi wydobyć nie mogę,
Czuję i rozkosz, i żałość, i trwogę,
Pożar mnie przenika miły,
Pałam i pałać się boję,
I ledwie dosyć mam siły
Rzucić się w objęcie twoje.
Czemuż przeznaczenia władza,
Która nas złączyć umiała,
Która serca nasze zgadza,
Ciebie za męża Elwirze nie dała?
I Wacław może z inną żyjąc żoną
Byłby szczęśliwszy i ona szczęśliwą,
I ja bym jak dziś nie była zmuszoną
Być z nim chytrą i fałszywą.
Miłość ku tobie jedynie
Mój wrodzony wstręt zwycięża,
Ze w każdej życia godzinie
Zwodzić muszę mego męża.
ALFRED
Twojego żalu niesłuszna przyczyna;
Nie jegoż to własna wina,
Ze ci się ciągle podobać nie umiał,
Gdy już zrazu był lubiony,
I że szalenie rozumiał
Powinnością miłość żony?
Wacław, przystojny, bogaty, rozumny,
W młodości najpierwszym kwiecie,
Z tylu miłostek i sławny, i dumny,
Wszystkim kazał wróżyć w świecie,
Ze jego żona w jakimkolwiek względzie
Jedną z najszczęśliwszych będzie.
Alić ledwie cię zaślubił,
Gdy mu wszędzie zazdroszczono,
On, oziębły z swoją żoną,
Domu swego już nie lubił.
Ile gdzie indziej pośród zgromadzenia
Rzadką swą przyjemnością jest celem wielbienia,
Tyle nieznośny sam na sam u siebie,
Zostawił żonę, że powiem, w potrzebie
Gorętszej duszy szukania,
Szukania uczuć podziału
I ulegnienia pomału
Władzy, pod którą natura nas skłania.
ELWIRA
Gdybym nie była zawsze opuszczoną,
Ach, inną byłabym żoną!
ALFRED
Spędziłażeś z nim, powiedz, choć chwilę przyjemną?
ELWIRA
Ach nie, nigdy, niestety! tak mało żył ze mną.
ALFRED
Jeśli przyjdzie do ciebie, to śledzie i ziewa.
ELWIRA
I za to, że się nudzi, na żonę się gniewa.
ALFRED
Coraz przykrzejszym się staje.
ELWIRA
Zawsze zrzędzi, gdyra, łaje.
Albo – ileż mi zawsze nie czynią zgryzoty
Jego fałszywe pieszczoty,
Którymi zwykle obdarza,
Gdy nas kto trzeci uważa.
Rozkosz, szczęście rozpowiada,
Których dozna, kto się żeni,
Ściska, pieści, do nóg pada,
Żonę bóstwem swoim mieni -
Lecz ten, co patrzał, drzwi ledwie zatrzaśnie,
Zaraz miłość, grzeczność gaśnie,
I jakby chciał okupić przyjemność tej chwili,
Na tysiąc niegrzeczności natychmiast się sili.
ALFRED
Nieznośny.
ELWIRA
Przykry.
ALFRED
Bez duszy.
ELWIRA
Nic go nie ujmie…
ALFRED
Nie wzruszy.
ELWIRA
Nie wiedzieć, czym mu dogodzić.
ALFRED
I takiego przykro zwodzić?
Nie, nie! On zasłużył na to:
Niech za nieczułość to będzie zapłatą.
ELWIRA
żartując
Lubisz, widzę, mężów karać.
ALFRED
O dobro wszystkich potrzeba się starać.
ELWIRA
I czasem to staranie jeszcze niechęć wzbudzi!
ALFRED
Ach, któż w świecie nie doznał niewdzięczności ludzi!
ELWIRA
Jednak choć tyle przykrości z nim znoszę,
Żal mi go.
ALFRED
z długim westchnieniem
Biedny!
ELWIRA
śmiejąc się
Nie żałuj go, proszę.
ALFRED
Jak nie żałować i nie westchnąć szczerze,
Kiedy mój Wacław w opiekę mnie bierze,
By mnie nauczał, jakie są sposoby
Zyskania względów kochanej osoby:
Kiedy, jak długo trzeba skrycie kochać,
Kisdy oświadczyć, kiedy jęczyć, szlochać,
Jakimi drogami chodzić,
Jak ospałych mężów zwodzić,
Słowem – miłostek naucza mnie sztuki.
ELWIRA
śmiejąc się
Ciebie?
ALFRED
Mnie.
ELWIRA
A ty?
ALFRED
Ja słucham nauki.
ELWIRA
śmiejąc się
A, wybornie, doskonale!
Prawda, że biedny; nie pojmuję wcale…
Scena druga
Elwira, Alfred, Justysia.
JUSTYSIA
wbiegając
Pan, pan, dlaboga! Pan Hrabia już idzie.
ELWIRA
zrywając się
Tak wcześnie wraca, któż by się spodziewał!
JUSTYSIA
otwierając okno
Ach prędzej, prędzej, bo będziemy w biedzie.
ALFRED
Nieznośny człowiek…
JUSTYSIA
Jutro będziesz pan się gniewał…
ALFRED
stając w oknie
Nie dać komu spokojnie wieczora przepędzić!
Po to wraca, żeby zrzędzić.
JUSTYSIA
Dalej, bo na honor, zrzucę!
ELWIRA
do Alfreda
Kiedy?…
ALFRED
Za chwilę powrócę.
Elwira siada przy okrągłym stole, bierze robótkę i szyje; Justysia wybiega.
Scena trzecia
Elwira, Wacław. Wacław wchodzi, spogląda na Elwirę i wzrusza ramionami; rzuca kapelusz i chodzi czas jakiś po pokoju.
WACŁAW
stając przed Elwirą
Czemu też raz w rok nie wyjedziesz przecie?
Można by się czasami pokazać na świecie;
Zawsze cię w domu, zawsze samą widzę.