Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Męczennica na tronie. Tom 2: opowiadanie historyczne - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Męczennica na tronie. Tom 2: opowiadanie historyczne - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 306 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.

W cią­gu owych lat mę­czar­ni, ob­la­ny Iza­mi mat­ki, wy­rósł cały świat nowy – ro­dzi­na kró­lew­ska, do któ­rej za­rów­no ser­ce Ma­ruch­ny jak ojca przy­wią­za­ne było, a któ­rą ety­kie­ta tra­dy­cyj­na, po­ra­dy lu­dzi wpły­wo­wych, jak kar­dy­nał de Fleu­ry, tu­dzież los ja­kiś rzą­dził opacz­ny, wię­cej niż ro­dzi­ce. Król nie umiał i nie mógł się zaj­mo­wać wy­cho­wa­niem dzie­ci; kró­lo­wej do roz­rzą­dza­nia nie­mi na­wet nie do­pusz­cza­no. Zda­ne więc były na los śle­py i fan­ta­zyą do­radz­ców, wszyst­kie, z wy­jąt­kiem Del­fi­na.

Przy­szły spad­ko­bier­ca ko­ro­ny, mu­siał; na­tu­ral­nie z naj­więk­szą tro­skli­wo­ścią przy­spa­sa­biać się do no­sze­nia jej… Nie ża­ło­wa­no ani tru­dów, ani kosz­tów dla nie­go.

Wy­cho­wa­nie có­rek, któ­re od­po­wia­dać było po­win­no świet­nej edu­ka­cyi Del­fi­na, zda­ło się za­raz w po­cząt­ku tak kosz­tow­nem kar­dy­na­ło­wi, iż po­ra­dził Lu­dwi­ko­wi XV-mu dla oszczęd­no­ści po­wie­rzyć je za­kon­ni­com w Fon­te­vrault.

Po­mi­mo przy­wią­za­nia do dzie­ci, Lu­dwik XV-ty zgo­dził się na to, a kró­lo­wa oba­wia­jąc się może wpły­wów pło­che­go dwo­ru, zgo­dzi­ła się mil­czą­co. Tym­cza­sem oka­za­ło się póź­niej, gdy z tego klasz­to­ru po­wró­ci­ły, że się tam le­d­wo na­uczy­ły czy­tać. Jed­na kró­lew­na Ade­la­ida, padł­szy ojcu do nóg, roz­pła­ka­na, wy­pro­si­ła się od za­kon­nic i po­zo­sta­ła przy mat­ce.

Ja­kie było to wy­cho­wa­nie na­przód za klau­zu­rą, po­tem w kole dwo­ra­ków, wśród któ­rych kró­lo­wa tak małe mia­ła zna­cze­nie, oka­za­ło się wte­dy, gdy kró­lew­ny po­do­ra­sta­ły i czyn­ny udział brać za­czę­ły w ży­ciu ro­dzi­ny. Każ­da z nich wy­ro­bi­ła so­bie nie­tyl­ko od­ręb­ny cha­rak­ter, ale inną fi­zy­ogno­mią, a nie­za­wi­słość tych có­rek Lu­dwi­ka XV-go, któ­re­mi się on ba­wił nie­kie­dy jak lal­ka­mi, mo­gła zdu­mieć i prze­ra­zić. Z jed­nej stro­ny prze­ję­te były po­boż­no­ścią mat­ki, z dru­giej na­bra­ły uspo­so­bień ojca, i na­uczy­ły się na­wet jego ję­zy­ka, bra­ne­go od prze­ku­pek.

Naj­star­szą póź­niej ob­wi­nia­no o mi­łost­ki; naj­młod­sza w klasz­to­rze skoń­czy­ła świą­to­bli­we ży­cie; wszyst­kie ra­zem w ma­łych apar­ta­men­tach ojca, cza­sem gdy in­nych za­bra­kło roz­ry­wek, swa­wo­li­ły z nim, rzu­ca­jąc so­bie imio­na­mi wzię­te­mi z uli­cy… i uży­wa­ły swo­bo­dy do zbyt­ku…

Szczę­ściem z dwu wpły­wów ojca i mat­ki, nie­skoń­cze­nie po­tęż­niej­szym był wpływ ostat­niej. Sku­pia­ły się koło niej, po­dzie­la­ły jej prze­ko­na­nia, po­sił­ko­wa­ły, po­śred­ni­czy­ły, a cze­go ani kró­lo­wa, ani Del­fin wy­ro­bić nie mo­gli, na­pa­stli­wa zy­ski­wa­ła Ade­la­ida.

Dwie naj­star­sze, In­fant­ka i Hen­ry­eta, były bliź­nię­ta­mi. Ser­decz­nie do sie­bie przy­wią­za­ne, wy­cho­wy­wa­ły się ra­zem, i zda­wa­ło się, że z ko­niecz­no­ści po­dob­ne­mi do sie­bie być były po­win­ny. Tym­cza­sem nie­ma mniej so­bie po­krew­nych umy­słów i tem­pe­ra­men­tów nad te dwie du­sze bliź­nię­ce. In­fant­ka pod­no­si się nie­mal do po­li­tycz­nej roli i dąży do ode­gra­nia jej: Hen­ry­eta mi­ło­ścią wiel­ką, po­ta­jem­ną, nie­szczę­śli­wą, ofiar­ną, czy­stą, koń­czy ży­wot tchną­cy po­ezyą i za­par­ciem sie­bie. W In­fant­ce wię­cej czuć ojca: w Hen­ry­ecie po­kor­ną a bied­ną mat­kę. Losy dwoj­ga bliź­niąt tak róż­ne jak cha­rak­te­ry!

W chwi­li, gdy król po­zo­stał na­gle osie­ro­co­nym po Gha­te­au­ro­ux, a tro­skli­we kół­ko jego przy­ja­ciół gwał­tem szu­ka­ło no­wej me­tre­sy, któ­ra­by ją za­stą­pić mo­gła, – losy naj­star­szej z có­rek już były roz­strzy­gnię­te. Wy­da­wa­no ją za mąż do Hisz­pa­nii, a po­cząt­ki mał­żeń­stwa In­fant­ki do­syć się burz­li­wie zwia­sto­wa­ły. Sio­stra jej Hen­ry­eta, czu­ie przy­wią­za­na do bra­ta Del­fi­na, po­zo­sta­ła przy mat­ce i przy nim, z po­wra­ca­ją­ce­mi z klasz­to­ru sio­stra­mi młod­sze­mi.

Del­fin, na któ­rym wiel­kie przy­szło­ści spo­czy­wa­ły na­dzie­je, na­uczo­ny od dzie­ciń­stwa czcić mat­kę, po­dzie­la­ją­cy jej uspo­so­bie­nia, uczu­cia, prze – ko­na­nia, – w isto­cie już się od naj­młod­szych lat za­po­wia­dał jako nie­po­spo­li­te­mi ob­da­rzo­ny przy­mio­ta­mi. Sta­ran­ne, wy­cho­wa­nie wy­ro­bi­ło w nim, ra­zem z tem na co pa­trzał, cha­rak­ter peł­ny ener­gii i nie­da­ją­cy się ani zła­mać, ani ugiąć.

W dzie­ciń­stwie, gdy mu szu­mią­cy wiatr do­ku­czał, kró­lew­ski syn żą­dał, aby po­sła­no ka­zać mu się uci­szyć… Kar­dy­nał Fleu­ry, chcąc nie dość ule­głe­mu, za­leż­ność od ojca uczy­nić do­ty­kal­ną, do­wo­dził, że wszyst­ko co go ota­cza, na­le­ży do kró­la. Dum­ną na to otrzy­mał od­po­wiedź, iż przy­najm­niej du­sza jego i my­śli do nie­go sa­me­go na­le­żą. Lu­dwik XV-ty dzi­wił się i ra­do­wał tej od­po­wie­dzi syna; ale póź­niej oba­wiać go się za­czął, po­dej­rze­wa­jąc o na­tar­czy­wą żą­dzę pa­no­wa­nia. Za złe mu wzię­to, iż w cza­sie cho­ro­by ojca, bez jego po­zwo­le­nia, przy­je­chał do Met­zu. Trzy­ma­no go póź­niej zda­la od spraw pu­blicz­nych i ska­za­no na nie­czyn­ność.

W spra­wach z du­cho­wień­stwem Del­fin stał po jego stro­nie; ra­zem z mat­ką po­pie­rał i bro­nił Je­zu­itów, nie­na­wi­dził Vol­ta­ire'a, en­cy­klo­pe­dy­stów, opie­ko­wał się Fre­ro­nem. Oko­ło nie­go zbie­gło się wszyst­ko, co prą­do­wi wie­ku opór sta­wia­ło. Śmia­łe jego od­po­wie­dzi po­wta­rza­no na­ów­czas jako da­ją­ce mia­rę cha­rak­te­ru. Doj­rza­łość w nim wiek wy­prze­dza­ła. Po­boż­ny aż do fa­na­ty­zmu, czy­tał jed­nak wszyst­ko, co ów­cze­sna pra­sa w świat rzu­ca­ła, i śmia­ło wy­stę­po­wał do wal­ki z wol­no­myśl­ny­mi.

Z uwiel­bie­niem była dla nie­go mat­ka, a on dla niej ze czcią naj­więk­szą. Dla niej go­tów był wy­rzec się na­wet swych prze­ko­nań.

– Mat­ka tego chce, a więc to do­brem być musi _ po­wia­dał i pod­da­wał się jej woli.

Sio­stry Ade­la­ida, Hen­ry­eta i Lu­dwi­ka, mia­ły w nim wo­dza, on w nich wier­nych, po­sił­ku­ją­cych współ­pra­cow­ni­ków. W tym wła­śnie cza­sie przy­cho­dzi­ło – do skut­ku pierw­sze mał­żeń­stwo Del­fi­na, po któ­rem nie­zwłocz­nie miał się bo­ha­ter­sko w wy­pra­wie pod Fon­te­noy od­zna­czyć.

Kró­lo­wa Ma­rya, Del­fin, cór­ki, skła­da­ły na dwo­rze gru­pę od­dziel­ną, któ­ra jaw­nie wiel­ce czyn­ną być nie mo­gła, ale po­ta­jem­nie krzą­ta­ła się nie­znu­żo­na, w obro­nie wia­ry, du­cho­wień­stwa i za­gro­żo­ne­go Je­zu­itów za­ko­nu. Del­fin sku­piał oko­ło sie­bie sio­stry, przy­ja­ciół mat­ki i wła­snych, któ­rzy słu­żąc mu, nie lę­ka­li się po­paść w nie­ła­skę u ojca.

Lu­dwik z co­raz wi­docz­niej­sza nie­uf­no­ścią stro­nił od syna, i bar­dzo póź­no po­zwo­lił mu po­cząć się obe­zna­wać z in­te­re­sa­mi pań­stwa. Żył też Del­fin za­mknię­ty, na ubo­czu, bez­czyn­ny, a naj­czę­ściej wca­le go na dwo­rze przez czas dłu­gi nie spo­ty­ka­no.

Na nim, na Ade­la­idzie i Hen­ry ecie opie­ra­ła się kró­lo­wa, i ci­cho po­słu­gi­wa­ła się nimi. Oni byli po­cie­chą jej i skar­bem. Role tu były po­dzie­lo­ne. Kró­lo­wa kie­ro­wa­ła czyn­no­ścia­mi na ko­rzyść du­cho­wień­stwa. Del­fin szu­kał spo­so­bów dzia­ła­nia, a po­śred­nicz­ka­mi do kró­la były śmiel­sze kró­lew­ny. One jed­ne śmia­ły na­tar­czy­wie pro­sie, wy­ma­gać, sprze­ci­wiać się na­wet ojcu. Kró­lew­ny tez naj­wi­docz­niej­sze­mi były, gdy mat­ka i syn sta­li w cie­niu. Cały ten mło­dy świat wi­dzi­my doj­rze­wa­ją­cy nad­zwy­czaj przed­wcze­śnie, ze swo­bo­dą sło­wa na ustach nie­sły­cha­ną, – na rów­ni ze sta­rze­ją­cą się mat­ką i jej przy­ja­ciół­mi. Do­peł­nia­ją się wza­jem­nie.

Do kró­la po­ufa­lej zbli­ża­ją się tyl­ko cór­ki, po­prze­zy­wa­ne żar­to­bli­wie, go­to­we po­ma­gać mu do swa­wo­li, byle coś wy­tar­go­wa­ły dla za­gro­żo­ne­go ar­cy­bi­sku­pa, za­mknię­te­go w Ba­sty­lii księ­dza lub wy­gna­ne­go na wieś pro­te­go­wa­ne­go pre­zy­den­ta. Po­mię­dzy nie­mi śmia­ło­ścią po­su­nię­tą aż do zu­chwal­stwa od­zna­cza się Ade­la­ida, któ­ra gdy była jesz­cze je­de­na­sto­let­nią, już chcia­ła wal­czyć, jak Jo­an­na d'Arc.

Naj­ulu­bień­szą z siostr ojcu była może pięk­na, roz­kwi­ta­ją­ca, ma­ją­ca jego upodo­ba­nia Wik­to­rya, któ­ra wię­cej niż inne pra­gnę­ła uży­wać ży­cia i uśmie­cha­ła się do nie­go, a dla do­brej kuch­ni i mu­zy­ki, go­to­wa była wy­rzec się po­li­ty­ki.

Lecz z ca­łe­go ro­dzeń­stwa, w któ­re­go cha­rak­te­rach i tem­pe­ra­men­tach, wi­dać nie­mal wal­kę dwóch stru­mie­ni krwi, któ­re w ich ży­łach pły­nę­ły, – jest nie­za­prze­cze­nie koń­czą­ca świą­to­bli­wo­ścią asce­tycz­ną, peł­na ży­cia, sa­mo­wo­li, ener­gii – Lu­dwi­ka… Jest to ta, któ­ra na świat przy­szła, gdy się spo­dzie­wa­no syna, i któ­rej uro­dze­nie oj­ciec po­wi­tał owem nie­chęt­nem: – "Cór­ka?" – Tak, n.pa­nie. – "Ostat­nia!"

W isto­cie naj­młod­szą była i mu­sia­ła naj­bliż­szą po synu być ser­ca mat­ki, cho­ciaż tem­pe­ra­men­tem ży­wym przy­po­mi­na­ła ojca… Ona, jak Wik­to­rya… ży­ciu się w po­cząt­kach uśmie­cha­ła – ale złu­dze­nia wkrót­ce się roz­pró­szy­ły. W cza­sie, o któ­rym mowa te­raz, obie z Zo­fią były jesz­cze w Fon­te­vrault, gdzie wpływ mat­ki ni­czem ta­mo­wa­nym nie był… Wsz­cze­pił on też w nie wszyst­kie, a szcze­gól­niej w Lu­dwi­kę, po­boż­ność go­rą­cą, któ­rą się ostat­nie lata kró­lo­wej od­zna­cza­ły. Ona i Ade­la­ida po­świę­ci­ły się po­tem obro­nie in­te­re­sów ko­ścio­ła u ojca. Żad­na jed­nak z có­rek Lu­dwi­ka XV-go, ani tak wiel­ką jak ona nie od­zna­czy­ła się świą­to­bli­wo­ścią, któ­ra ją czy­ni­ła za ży­wo­ta nie­mal bło­go­sła­wio­ną, ani taką siłą woli w zwy­cię­ża­niu wszel­kich skłon­no­ści, ja­kie­mi ją tem­pe­ra­ment i krew upo­sa­ży­ły…

Hi­sto­rya jej ży­wo­ta kre­śli ob­raz walk tej du­szy wy­jąt­ko­wej, z wiel­kiem na­masz­cze­niem i traf­no­ścią. "Mło­da księż­nicz­ka – pi­sze ów świa­dek współ­cze­sny – przy­zna­wa­ła chęt­nie, iż po­mi­mo swo­ich do­brych po­sta­no­wień i sta­rań, aby im wier­ną po­zo­stać, cno­ta jej na­ra­ża­ną była nie­ustan­nie na wal­ki, któ­re ją osła­bia­ły. Czę­sto czu­ła się ku­szo­ną do po­pi­su z da­ra­mi i ta­len­ta­mi, ja­kie jej dała na­tu­ra; czę­ściej jesz­cze na­ra­ża­ną była na cof­nię­cie ofia­ry, któ­rą uczy­ni­ła dla re­li­gii, po­świę­ca­jąc jej wszel­ką tro­skli­wość o przy­stro­je­nie się i ubra­nie wy­twor­ne. Pew­ne­go dnia, czy­nić to była go­to­wa dla oka ludz­kie­go, to zno­wu przez ży­wość cha­rak­te­ru, któ­ra ją uno­si­ła. Sta­ra­nie wszak­że w uśmie­rza­niu ob­ja­wów, wra­żeń i uczuć, za­po­bie­ga­ło temu, aby wal­ka ta we­wnętrz­na na jaw wy­cho­dzi­ła; – nie da­wa­ła po­znać po so­bie woj­ny, jaką pro­wa­dzi­ła z sobą, – wszy­scy u dwo­ru wy­chwa­la­li jej re­gu­lar­ność w speł­nia­niu obo­wiąz­ków, oprócz niej sa­mej."

W Lu­dwi­ce sil­niej jesz­cze niż w jej ro­dzeń­stwie wy­stę­po­wa­ły spad­ki po ojcu i mat­ce, i one to były walk jej przy­czy­ną. Ty­sią­ce sprzecz­no­ści ście­ra­ły się z sobą: mia­ła męz­kie upodo­ba­nie w kon­nej jeź­dzie, w po­dró­żach po­śpiesz­nych, w my­śliw­stwie dzi­wacz­nem i ha­ła­śli­wem. To cwa­ło­wa­nie na ko­niu raz o mało nie było przy­czy­ną nie­szczę­ścia: wierz­cho­wiec spiął się i zrzu­cił ją pra­wie pod koła ka­re­ty siostr nad­jeż­dża­ją­cych. Oca­le­nie swo­je na­zy­wa­ła cu­dem, ale do­dać na­le­ży, iż na­tych­miast ka­za­ła so­bie po­dać krnąbr­ne­go ko­nia, do­sia­dła go, po­ko­na­ła i po­wró­ci­ła do pa­ła­cu zwy­cięz­ko. Lu­bi­ła stro­je i wy­bred­ną była w je­dze­niu, wie­le wy­ma­ga­jąc od kuch­ni. Po­mi­mo to wszyst­ko, zła­ma­na ży­ciem, wstą­pi­ła póź­niej do klasz­to­ru, ofia­ru­jąc się Bogu, jako ofia­ra eks­pia­cyj­na za grze­chy ojca. Zdu­mie­wa­ła też świą­to­bli­wo­ścią i su­ro­wo­ścią ży­cia w jed­nym z naj­su­row­szych za­ko­nów – Kar­me­li­ta­nek…

Oprócz ro­dzi­ny wła­snej, kró­lo­wa zu­peł­nie już za­po­mnia­na i opusz­czo­na przez męża, mia­ła bar­dzo szczu­płe gro­no wier­nych jej przy­ja­ciół. Z mę­żem wi­dy­wa­ła się już tyl­ko na po­ko­jach, gdy wy­stę­po­wa­ła urzę­dow­nie. Przy­cho­dził ce­re­mo­nial­nie po­wi­tać ją, prze­ma­wiał słów kil­ka zim­nych, i speł­niw­szy ten obo­wią­zek, sia­dał do swo­jej gry, gdy ona też zmu­szo­ną była oby­cza­jem dwo­ru, za­ba­wiać się nią i prze­gry­wać czę­sto grosz po­ży­czo­ny.

Dwór sam skła­dał się ze szczu­płej licz­by osób. Cho­ciaż nie na­le­żą­ce­go do nie­go, po­sta­wi­my prze­cież na cze­le spo­wied­ni­ka Je­zu­itę. Wy­cho­dząc za mąż, kró­lo­wa wy­mó­wi­ła so­bie, iż za­trzy­ma ojca tego du­cho­we­go, któ­re­go mia­ła od dzie­ciń­stwa. Po ks. Łu­biń­skim, na­stą­pił Ra­do­miń­ski, na osta­tek Bie­gań­ski i do zgo­nu Ma­ruch­na Lesz­czyń­ska nie chcia­ła się in­a­czej spo­wia­dać, niż po pol­sku. Czu­ła to, że przed Bo­giem po­win­na była sta­nąć z tą mową na ustach, któ­rą z sobą na świat przy­nio­sła…

W ten tyl­ko spo­sób mo­gła, nie­ste­ty, ob­ja­wić swo­ję przy­wią­za­nie do oj­czy­zny, bo wy­stę­pu­jąc pu­blicz­nie, cią­gle była zmu­szo­ną po­wta­rzać, że jest do­brą cór­ką Fran­cyi. Li­sty i po­ezyę ojca, pio­sen­ki pol­skie, o któ­rych wspo­mi­na­ją, że obok in­nych zna­leźć było moż­na w po­ko­ju kró­lo­wej, parę ksią­żek może, mo­dli­twy i spo­wiedź po­zo­sta­ły je­dy­ne­mi wę­zła­mi, któ­re ją z Pol­ską uko­cha­ną łą­czy­ły. Temu przy­wią­za­niu wier­na taić się z niem mu­sia­ła; wła­sne dzie­ci by­ły­by jej nie­zro­zu­mia­ły, bo im spad­ku tej mi­ło­ści po­zo­sta­wić po so­bie nie mo­gła. Nie by­łoż to jed­ną z naj­bo­le­śniej­szych ofiar, ja­kie w ci­cho­ści, z re­zy­gna­cyi speł­nia­ła?

Spo­wied­nik Po­lak, któ­ry nie był na eta­cie domu kró­lo­wej, nie brał żad­nej pen­syi, nie miał nic… żył z tego, co ona dla nie­go wy­że­brać mo­gła. Ślad tej tro­ski o spo­wied­ni­ka znaj­du­je­my w li­stach.

W chwi­li, gdy me­tre­sy kró­lew­skie mar­no­wa­ły mi­lio­ny na fan­ta­zye swo­ję, bied­na kró­lo­wa mu­sia­ła się ogra­ni­czać pen­syą stu ty­się­cy fran­ków, z któ­rych wszyst­kich opła­cać i do­bro­czyn­no­ści swo­jej za­do­sy­ću­czy­nić mu­sia­ła. Ro­bi­ła też dłu­gi, a sama dla sie­bie nic nie ku­po­wa­ła, nic nie po­trze­bo­wa­ła nig­dy. Nie mia­ła, moż­na po­wie­dzieć, fan­ta­zyj żad­nych, któ­rym­by do­ga­dzać po­trze­bo­wa­ła. Je­dy­ną za­baw­ką, oprócz mu­zy­ki, było ma­lo­wa­nie, któ­re cza­sem żywo ją za­przą­ta­ło. Tak raz po­sta­no­wi­ła, z po­mo­cą swo­je­go na­dwor­ne­go ma­la­rza prze­ko­pio­wać ob­raz Oudre­go, któ­ry póź­niej sta­ra­niem przy­ja­cie­la i in­ten­den­ta swo­je­go, wy­twor­nie i kosz­tow­nie opraw­ny, ofia­ro – wała kró­lo­wi. Po­zo­stał on do dziśd­nia w ga­le­ryi Luw­ru, ale d'Ar­gen­son w pa­mięt­ni­kach swo­ich od­bie­ra nam wia­rę, aże­by kró­lo­wa sama wy­ko­nać go mia­ła, mó­wiąc o czyn­nym współ­udzia­le po­moc­ni­ka. Tak po­tem zno­wu ba­wi­ło ją ma­lo­wa­nie Chiń­czy­ków w po­ko­ju, któ­ry był chińsz­czy­zna­mi przy­ozdo­bio­ny. Chiń­czy­ka­mi tymi zaj­mo­wa­ła się bar­dzo go­rą­co, mó­wi­ła o nich w li­stach, pra­co­wa­ła nad nimi roz­ma­rzo­na…

Lecz wszyst­kie te świec­kie roz­ryw­ki ni­kły obok naj­ulu­bień­szych mę­czen­ni­cy dłu­gich roz­my­ślań w owej ka­plicz­ce, któ­rą so­bie skrom­nie urzą­dzi­ła. Ozdo­bą jej dzi­wacz­ną nie­co była owa mi­gnon­ne, tru­pia gło­wa ko­bie­ca, któ­rą kró­lo­wa przy­stra­ja­ła we wstąż­ki i świe­ci­deł­ka, jak­by dla urą­ga­nia się nie­wie­ściej za­lot­no­ści… We­dle po­dań mia­ła to być czasz­ka Ni­no­ny de I'Enc­los. Inna tru­pia głów­ka, zdo­by­ta w Szwe­cyi, na­le­żą­ca do świę­tej, roz­róż­nia­ną być od niej po­win­na…

Mó­wi­li­śmy już, jak czas upły­wał za­zwy­czaj.

Z przy­ja­ciół płci obo­jej, dwie szcze­gól­niej oso­by wy­szcze­gól­nić po­trze­ba, bo w ser­cu kró­lo­wej zaj­mo­wa­ły miej­sca naj­pierw­sze po ro­dzi­nie. Były nie­mi na­przód księż­na de Luy­nes, po­tem pre­zy­dent He­nault. Pierw­sza mia­ła ty­tuł i obo­wiąz­ki damy ho­no­ro­wej przy kró­lo­wej, dru­gi był jej in­ten­den­tem i za­wia­dy­wał do­cho­da­mi. Do oboj­ga przy­wią­za­ła się nie­szczę­śli­wa z owem spra­gnie­niem osie­ro­co­ne­go ser­ca, któ­re za tro­chę życz­li­wo­ści pła­ci­ło naj­zu­peł­niej­szem od­da­niem się… Z por­tre­tów, ja­kie kre­ślą współ­cze­śni księż­ny de Luy­nes, wi­dać że wszy­scy jej wiel­kim przy­mio­tom od­da­wa­li spra­wie­dli­wość; nie mia­ła pra­wie nie­przy­ja­ciół. W tym wie­ku ga­lan­te­ryą, gdy o żad­nej z ko­biet pra­wie po­wie­dzieć nie było moż­na, iż po­zo­sta­ła bez ska­zy, w księż­nie de Luy­nes, zna­leźć nikt nie umiał po­zo­ru na­wet do po­twa­rzy. Owdo­wia­ła wcze­śnie, pro­wa­dzi­ła ży­cie na bar­dzo wiel­kim świe­cie, ale zu­peł­nie się róż­niąc od nie­go. Pre­zy­dent He­nault w swo­ich pa­mięt­ni­kach mówi o niej:

"Pani de Chay­ost (póź­niej księż­na de Luy­nes) nie była pięk­ną, ale twarz mia­ła bar­dzo przy­jem­ną, owdo­wia­ła za­wcze­śnie. Czu­łą była dla przy­ja­ciół, bro­ni­ło ją to może od mi­ło­ści, albo ra­czej mia­ła przy­ja­ciół, bo du­sza jej była wraż­li­wą, nie mia­ła ko­chan­ków, bo na uspo­so­bie­niu na­mięt­nem jej zby­wa­ło. For­my same jej ży­cia star­czy­ły, aby dać po­znać jak da­le­ką była od mi­ło­ści. Dni jej za­peł­nia­ły obo­wiąz­ki roz­licz­ne, któ­re by­ła­by wy­my­śli­ła, gdy­by na nich jej zby­wa­ło, i roz­ryw­ki nie­usta­ją­ce. Lu­bi­ła to go­dzić z sobą i opo­wia­dać po­tem, ilu za­da­niom jed­ne­go dnia uczy­ni­ła za­dość. Dom jej był schadz­ką wszyst­kich co do naj­lep­sze­go na­le­że­li świa­ta. Kar­dy­nał de Ro­han, bi­skup Blo­is (Cau­mar­tin), pań­stwo Sul­ly'owie, kar­dy­nał Po­li­gnac, pani d'Uzès, ksiądz de­Bus­sy i t… d."

Kró­lo­wa przy­wią­zaw­szy się raz do niej, gdy ją zbliz­ka po­zna­ła, do zgo­nu po­zo­sta­ła jej wier­ną. Po ca­łych dniach pra­wie nie roz­sta­wa­ły się z sobą. Każ­dy wie­czór koń­czył się na po­ko­jach księż­ny de Luy­nes.

Pre­zy­dent He­nault, zna­ny ze swo­je­go tre­ści­we­go ob­ra­zu hi­sto­ryi Fran­cyi, wsła­wio­ny uczo­no­ścią i cha­rak­te­rem, dzie­lił z księż­ną de Luy­nes przy­wią­za­nie kró­lo­wej. Z li­stów, ja­kie pi­sy­wa­ła do nie­go, wi­dać naj­więk­sze za­ufa­nie, po­sza­no­wa­nie i na­wet ja­kąś sła­bość, dla uczo­ne­go męża, któ­ry nie był bez przy­war. Sy­ba­ry­tyzm wie­ku od­bi­jał się w jego za­mi­ło­wa­niu kuch­ni, uczto­wa­niu chęt­nem i sto­sun­kach na­wet ze świa­tem, któ­ry go ota­czał. Dla kró­lo­wej pre­zy­dent był z tro­skli­wo­ścią naj­czul­szą ojej byt, o in­te­re­sa, o całe to go­spo­dar­stwo dni po­wsze­dnich, któ­rem ona się zaj­mo­wać nie umia­ła.

Pre­zy­dent He­nault roz­po­czął swo­ję dwor­ską i urzę­do­wą ka­ry­erę od sła­wy dow­cip­ne­go i mi­łe­go czło­wie­ka. "Uka­zał się na dwo­rze – pi­sał o nim uczo­ny Wal­l­ke­na­ër – we­so­ły, dow­cip­ny, ła­god­ny, po­jed­naw­czy, z ta­len­tem mu­zy­kal­nym, z ła­two­ścią pi­sa­nia wier­szy­ków ład­nych i pio­snek zręcz­nych; zwró­cił na sie­bie uwa­gę, chwa­lo­no go, Przyj­mo­wa­no, i stał się wkrót­ce tem, co na wiel­kim świe­cie zwa­ło się na­ów­czas czło­wie­kiem mod­nym."

Urzę­do­wa por­tre­cist­ka wszyst­kich ów­cze­snych zna­ko­mi­to­ści, pani de De­stand, w bar­dzo bliz­kich z nim bę­dą­ca sto­sun­kach, nie mo­gła go po­mi­nąć w swo­jej ga­le­ryi. Oto nie­któ­re rysy:

"Wszyst­kie przy­mio­ty pre­zy­den­ta He­nault… a na­wet wszyst­kie jego sła­bo­ści, wy­cho­dzą na ko­rzyść to­wa­rzy­stwa: próż­ność daje mu nie­zmier­ną chęć po­do­ba­nia się; ła­twość po­zy­sku­je mu wszyst­kie cha­rak­te­ry, a jego mięk­kość zda­je się cno­tom nie odej­mo­wać, tyl­ko to, co w dru­gich czy­ni je ostre­mi i dzi­kie­mi…

Wszyst­ko się skła­da na to, aby go uczy­nić naj­mil­szym w świe­cie czło­wie­kiem; po­do­ba się jed­nym przy­mio­ta­mi, wie­lu in­nym wa­da­mi swe­mi. We wszyst­kiem co czy­ni, gwał­tow­ny, rów­nie w spo­rach jak w po­chwa­łach. Zda­je się żywo od­czu­wać przed­mio­ty, na któ­re pa­trzy i o któ­rych roz­pra­wia, ale prze­cho­dzi tak na­gle z naj­więk­szej po­pę­dli­wo­ści do naj­zu­peł­niej­szej obo­jęt­no­ści, iż nie trud­no jest po­znać, że choć du­sza jego po­ru­sza się ła­two, rzad­ko ją co głę­biej wstrzą­sa. Gwał­tow­ność ta, któ­ra­by w in­nym była przy­wa­rą, w nim jest pra­wie przy­mio­tem…

Z wiel­kim dow­ci­pem łą­czy wdzięk, ła­twość i de­li­kat­ność naj­więk­szą; jest czło­wie­kiem naj­lep­sze­go to­wa­rzy­stwa. Żart jego żywy jest i ła­god­ny; roz­mo­wa peł­na ucin­ków wdzięcz­nych i zręcz­nych, nig­dy nie prze­cho­dzą­cych w grę wy­ra­zów, ani w epi­gra­ma­ta, mo­gą­ce kogo do­tknąć…

Nie zby­wa mu na żad­nym ta­len­cie, rów­nie szczę­śli­wie do­ty­ka wszel­kie­go ro­dza­ju przed­mio­tów, po­waż­nych i wdzięcz­nych – przy­sta­ły mu one jed­na­ko… i t.d."

Czło­wiek ten tak miły, uka­zu­jąc się na dwo­rze kró­lo­wej, opusz­czo­nej od wszyst­kich, z sym­pa­tyą dla niej i po­sza­no­wa­niem, mu­siał jej przy­jaźń po­zy­skać. Na­wy­kła do po­waż­nych roz­mów z oj­cem, w pre­zy­den­cie zna­la­zła jego za­stęp­cę i wzię­ła go za do­radz­cę do czy­ta­nia, wy­bo­ru ksią­żek, po­le­ga­jąc na są­dzie jego. Mia­no­wa­nie go nad­in­ten­den­tem domu kró­lo­wej zbli­ży­ło pre­zy­den­ta do niej, i od­tąd sto­sun­ki, ko­re­spon­den­cya, przy­jaźń wzmo­gły się – nie usta­jąc już aż do śmier­ci. Osła­dzał on o ile mógł cięż­ki byt kró­lo­wej, któ­ra mu była po­słusz­ną.

Z po­dzi­wie­niem, tego wy­cho­wań­ca Je­zu­itów znaj­du­je­my w sto­sun­kach z Vol­ta­ire'm, któ­ry nie lu­biąc go, po­chle­bia mu i sta­ra się być z nim po­ufa­łym. D'Alem­bert, Fry­de­ryk W., rów­nież ce­ni­li au­to­ra chro­no­lo­gii Fran­cyi, któ­ry z ni­kim też nie zry­wał, ani walk nie roz­po­czy­nał. Zbli­że­nie się pre­zy­den­ta do kró­lo­wej, nie­wąt­pli­wie przed­tem wa­ha­ją­ce­go się, skło­ni­ło do po­zo­sta­nia przy wie­rze sta­rej i w obo­zie za­cho­waw­czym. Po­mi­mo ca­łe­go swo­je­go uwiel­bie­nia dla pre­zy­den­ta, kró­lo­wa nie wa­ha­ła się nig­dy otwar­cie ga­nić tego, co w jego po­stę­po­wa­niu nie zda­wa­ło się jej wła­ści­wem.

Mało komu wia­do­mo, że słyn­ny He­lve­tius, któ­re­go książ­ka "de l'Esprit," tak wiel­kie na­ów­czas wy­war­ła wra­że­nie, był sy­nem dok­to­ra na­dwor­ne­go Ma­ryi Lesz­czyń­skiej.

Kró­lo­wa wy­mo­gła to na nim, iż się wy­rzekł wszyst­kie­go, co w jego dzie­le z na­uką ko­ścio­ła było nie­zgod­ne. He­lve­tius był po­słusz­ny, ale książ­ka w świat po­szła jak ją na­pi­sał. W spra­wie tej pre­zy­dent He­nault był też czyn­nym. Kró­lo­wa pi­sy­wa­ła do nie­go bar­dzo czę­sto, i z praw­dzi­wie ma­cie­rzyń­ską tro­skli­wo­ścią czu­wa­ła nad zdro­wiem jego, któ­re słyn­ny sy­ba­ry­ta i sma­kosz nie­sły­cha­nie nad­uży­cia­mi kuch­ni do­sko­na­łej na­ra­żał. Nie prze­szko­dzi­ło mu to żyć lat osiem­dzie­siąt i sześć…

Z męz­kie­go to­wa­rzy­stwa, pre­zy­dent He­nault je­den może, po spo­wied­ni­ku ks. Bie­gań­skim i po Włod­ku, ma po­ufa­ły przy­stęp do kró­lo­wej. Ani d'Ar­gen­son, ani księż­na de Luy­nes, ani kar­dy­nał tego imie­nia, ani ża­den z bi­sku­pów, któ­rzy na dwo­rze rzad­ko się po­ka­zy­wa­li, nie mie­li u kró­lo­wej tyle wzglę­dów, ani wpły­wu ta­kie­go na nią jak pre­zy­dent He­nault.

Do­syć na­ów­czas wzię­ty Mon­crif, któ­ry był lek­to­rem Lesz­czyń­skiej, zni­ka gdzieś w cie­niu… Z le­ka­rzy jej ani He­lve­tius sta­ry, ani Las­so­ne nie są wi­docz­ni na dwo­rze… "W ogó­le małe kół­ko kró­lo­wej nie po­więk­sza się, nie zmie­nia, ale też nie tra­ci swo­ich człon­ków, chy­ba gdy śmierć ztąd ode­rwie.

Ja­kiem okiem król i jego dwo­ra­cy pa­trzy­li na to smut­ne, nie­mal klasz­tor­ne ży­cie Ma­ryi, ła­two od­gad­nąć. Del­fin na­wza­jem nie taił się z po­gar­dą, jaką miał dla przy­ja­ciół ojca. Nie moż­na­by pra­wie jed­nej zna­leźć po­sta­ci ów­cze­snej, któ­ra­by za­rów­no swo­bod­nie po­ru­sza­ła się w tych dwóch świa­tach, ja­kie tron ota­cza­ły. Jed­ne­mu tyl­ko Vol­ta­ire'owi wol­no było, szy­dząc z obu­dwu po ci­chu, obu ka­dzić przy zda­rzo­nej oko­licz­no­ści.II.

Prze­ciąg cza­su, któ­ry spo­koj­ne ży­cie na ko­man­do­ryi wis­sem­bur­skiej prze­dzie­la od smut­nych dni… ja­kie te­raz spę­dza­ła kró­lo­wa w Pa­ry­żu i Wer­sa­lu, oto­czo­na szczu­płym swo­im dwo­rem, wy­no­si lat dwa­dzie­ścia, a zmie­nił do nie­po­zna­nia po­ło­że­nie Ma­ryi i jej ojca, dziś pa­nu­ją­ce­go księ­cia Lo­ta­ryn­gii i Baru. Zy­ska­li obo­je na wy­wyż­sze­niu, na bla­sku, nie­co na do­brym by­cie i po­zor­nych do­do­stat­kach: ale stra­ci­li na nie­za­leż­no­ści, spo­ko­ju, a kró­lo­wa po­że­gna­ła wszel­kie szczę­ścia na­dzie­je. Zmie­ni­ło się ich oto­cze­nie, dwór, sto­sun­ki. Wło­dek tyl­ko, któ­ry się gwał­tem ci­snął na służ­bę Lesz­czyń­skich, cho­ciaż nie do­bił się i nie do­bi­jał do żad­ne­go w niej do­sto­jeń­stwa, po­zo­stał swo­je­mu panu wier­nym.

Sta­ło się z pa­nem Włod­kiem, cze­go nikt, ani on sam, spo­dzie­wać się nie mógł: dla Lesz­czyń­skich wy­rzekł się zu­peł­nie kra­ju, i wcie­lił się nie­mal w ich ro­dzi­nę. Król przy­zwy­cza­iw­szy się nim po­słu­gi­wać, umiał go ce­nić; Ma­rya, pierw­sza jego opie­kun­ka, uwa­ża­ła go za naj­wier­niej­sze­go, naj­zau­fań­sze­go ze sług swo­ich, i zwie­rza­ła mu się ze wszyst­kie­go; ko­cha­li go wszy­scy. Wło­dek, do­piąw­szy celu, któ­rym była służ­ba przy sta­rym kró­lu – bo jemu słu­żył też oj­ciec jego i mło­dy brał po nim spa­dek, – o so­bie naj­mniej my­ślał, ni­ko­mu am­bi­cya na dro­dze nie sta­wał, a nie­za­leż­nym bę­dąc ma­jąt­ko­wo, choć nie­wie­le miał, nie­wie­le też po­trze­bo­wał. Uspra­wie­dli­wia­ło go to, że miał za­ufa­nie ro­dzi­ny, wta­jem­ni­czo­ny był w spra­wy naj­ży­wiej ją ob­cho­dzą­ce, sło­wem, że zaj­mo­wał miej­sce, na któ­rem nie­gdyś oj­ciec jego trzy­mał się do koń­ca.

Czem był te­raz Wło­dek przy kró­lu, nie da­wa­ło się okre­ślić. Słu­żył jemu i cór­ce nie ogra­ni­cza­jąc się żad­nym wy­dzia­łem i funk­cyą umyśl­ną. Pi­sał, jeź­dził, zbie­rał wia­do­mo­ści, grał rolę po­śred­ni­ka, prze­no­sił się do Lu­ne­vil­lu dla kró­lo­wej, do Wer­sa­lu dla kró­la, za­bie­rał zna­jo­mo­ści, jed­nał łu­dzi, a wszel­kie jego czyn­no­ści je­den cel mia­ły – wier­ną, po­czci­wą służ­bę.

Po kil­ka­kroć wdzięcz­ny Lesz­czyń­ski chciał mu Przy swo­im dwo­rze dać ja­kąś po­sa­dę i ty­tuł: Wło­dek ich nie przy­jął, bo ni­czem krę­po­wa­nym być nie chciał… Król wy­pła­cał mu pen­syą, któ­rą on z wła­snym do­cho­dem na służ­bę ob­ra­cał. To po­świę­ce­nie tak z obu stron po­tem wy­da­wa­ło się na­tu­ral­nem, że król już o wy­wdzię­cze­niu się nie my­ślał, a Wło­dek nie ma­rzył na­wet, aby po­trze­bo­wał być wy­na­gra­dza­nym. Czyż nie dość było tego, iż król zwał go przy­ja­cie­lem?

Ser­ce tu wszyst­kiem było, ale tez dwu­dzie­sto­kil­ko­let­nie po­stę­po­wa­nie Włod­ka, czę­sto­kroć w naj­trud­niej­szych oko­licz­no­ściach, nig­dy nie za­wio­dło. Nic mu za­rzu­cić nie było moż­na, chy­ba zbyt cza­sem śmia­łe wa­że­nie się na nie­bez­pie­czeń­stwa, gdy oko­licz­no­ści tego wy­ma­ga­ły.

Po­ło­że­nie kró­lo­wej w cią­gu tych lat strasz­li­wie się zmie­ni­ło. Mu­sia­ła wy­rzec się szczę­ścia i na­dziei jego, na­wyk­nąć do dźwi­ga­nia brze­mie­nia, na­uczyć się po­gar­dzać tym, któ­re­go na­mięt­nie ko­cha­ła i sza­no­wać chcia­ła. Przy­ja­cie­le jej my­śle­li już tyl­ko o roz­bro­je­niu nie­przy­ja­ciół, o osła­dza­niu jej losu, ale nie o try­um­fach.

Do tego nie­wi­docz­ny, ale nie­zmier­nie czyn­ny, naj­wię­cej się przy­czy­niał Wło­dek, po­moc­ny wszę­dzie gdzie go było po­trze­ba, ale pod cu­dzem imie­niem. Inni byli po­zor­nie czyn­ni, on ta­kim był w isto­cie, ale ani się do tego przy­zna­wał, ani go o to po­są­dza­no. W za­wi­kła­niach i in­try­gach, któ­rych kró­lo­wa była cią­głą ofia­rą, gdy nie moż­na się było praw­dy do­ba­dać, sprę­ży­ny zna­leźć, on szu­kał wi­no­waj­cy, wie­trzył spraw­ców, aby za­po­biedz za­sadz­kom.

Ta po­trze­ba czu­wa­nia nad kró­lo­wą wpły­nę­ła naj­wię­cej na wy­ro­bie­nie czło­wie­ka, na za­wią­za­nie prze­zeń sto­sun­ków naj­roz­ma­it­szych dla wy­szu­ka­nia przy­ja­ciół, sło­wem na spra­wy "Włod­ka, któ­ry po­zo­staw­szy Po­la­kiem w du­chu, tę­sk­niąc do oj­czy­zny, mu­siał po­wierz­chow­nie cał­kiem się prze­ro­bić na Fran­cu­za.

Uda­ło mu się to tak szczę­śli­wie, iż sa­mych Fran­cu­zów zwo­dził swo­ją po­wierz­chow­no­ścią, mową, to­nem, a zna­jo­mo­ścią lu­dzi i sto­sun­ków więk­szość ich nie­skoń­cze­nie prze­wyż­szał. Wła­śnie że w tem wszyst­kiem wię­cej ro­zum u nie­go był czyn­ny niż ser­ce, że był zim­nym na wszyst­ko co losu kró­lo­wej nie do­ty­ka­ło, da­wa­ło mu siłę i pa­no­wa­nie nad sobą.

Na mło­dym dwo­rze kró­la Lu­dwi­ka, u kar­dy­na­łe de Fleu­ry, w roz­ma­itych sfe­rach, nie wyj­mu­jąc ary­sto­kra­cyi, któ­ra kró­lo­wi do swa­wo­li po­ma­ga­ła, Ri­che­lieu'go, mło­dzie­ży ma­łych apar­ta­men­tów. Wło­dek znał wszyst­kich i po­ufa­le był pra­wie ze wszyst­ki­mi – przy­ja­ciół­mi, przy­ja­ciół­ka­mi, słu­ga­mi ich, po­moc­ni­ka­mi, – tak, że gdzie sam nie mogł się­gnąć, tam za­wsze miał ko­goś, co go sku­tecz­nie wy­rę­czył.

W ro­dzi­nie de Ne­sles umiał so­bie zjed­nać róż­nych po­wi­no­wa­tych, przy księż­nie de Cha­te­au­ro­ux jej przy­ja­ciół­ki, a że śred­nia kla­sa, fi­nan­si­ści, fer­me­ro­wie, spe­ku­lan­ci na grosz, w owym cza­sie wiel­kich wy­dat­ków a trud­nych do­cho­dów ro­śli w zna­cze­nie, Wło­dek też mię­dzy in­ne­mi, i mię­dzy nimi spo­so­bił so­bie przy­ja­ciół, miał Pa­ri­sów i kil­ku in­nych pro­tek­to­rów. Nie­któ­rzy z nich do­my­śla­li się, że był agen­tem Lesz­czyń­skie­go, inni mie­li go za po­ta­jem­nie go­nią­ce­go za gro­szem. Ła­twość za­sto­so­wa­nia się do lu­dzi, ro­zu­mie­nia ich, przy­mio­ty to­wa­rzy­skie, czy­ni­ły go mi­łym go­ściem i otwie­ra­ły drzwi bo­ga­tych miesz­czan i urzęd­ni­ków. Nie zby­wa­ło mu też na przy­ja­cio­łach woj­sko­wych, a sto­sun­ki po­boż­nej kró­lo­wej zmu­sza­ły cią­gle pra­wie mieć do czy­nie­nia z du­chow­ny­mi, któ­rych szcze­rą, go­rą­cą swo­ją re­li­gij­no­ścią pol­ską uj­mo­wał.

Przy tych wszyst­kich zdol­no­ściach Wło­dek byt skrom­ny i chlu­by z przy­mio­tów swo­ich nie szu­kał wca­le; wo­lał był na­wet o ile moż­na za nie­udol­ne­go ucho­dzić.

Po śmier­ci księż­ny de Cha­te­au­ro­ux, gdy król na­przód wpadł w naj­strasz­liw­szą roz­pacz, któ­ra jego przy­ja­ciół prze­ra­zi­ła, a po­tem zwol­na dał się skło­nić do szu­ka­nia roz­tar­gnie­nia na ło­wach i wie­czo­rach, na któ­re ścią­ga­no mu lu­dzi umie­ją­cych go za­ba­wiać, – Wło­dek jak inni, śle­dził z nie­zmier­nem za­ję­ciem każ­dy krok Lu­dwi­ka, chcąc od­gad­nąć co się w nim go­to­wa­ło na przy­szłość. Jed­ni utrzy­my­wa­li, że pa­no­wa­nie me­tres już skoń­czo­ne, że król czyn­nie się zaj­mie rzą­da­mi, zbli­ży do żony, po­ko­cha do­ra­sta­ją­ce dzie­ci, na­wyk­nie do ży­cia na ło­nie ro­dzi­ny. Dru­dzy, a z nimi Ri­che­lieu, usi­ło­wa­li nie do­pu­ścić do tego, chcie­li na nowo na­rzu­cić mu wy­bra­ną przez sie­bie ko­bie­tę, któ­ra­by nim owład­nąć mo­gła jak księż­na.

Licz­niej­sza część oto­cze­nia kró­lew­skie­go wca­le so­bie nie ży­czy­ła po­wro­tu do ży­cia pierw­szych lat i su­ro­wych oby­cza­jów. Na pa­no­wa­niu me­tres zy­ski­wa­li wszy­scy, mie­li więc w tem wła­sny in­te­res aby się kró­lo­wi nie dać wy­trzeź­wić z sza­łu. Ci, któ­rzy bli­żej zna­li na­tu­rę i na­wyk­nie­nia Lu­dwi­ka, pew­ni byli, że się zno­wu da wziąć w nie­wo­lę bia­łych rą­czek; szło tyl­ko o wy­bór oso­by, o zręcz­ne mu jej pod­sta­wie­nie.

Moż­na so­bie ła­two wy­sta­wić, jak moc­no to wszyst­ko ob­cho­dzi­ło kró­lo­wą i małe jej kół­ko przy­ja­ciół, któ­re­mu prze­wod­ni­czy­ła księż­na de Luy­nes i pre­zy­dent He­nault. Po­wstrzy­mać kró­la, skło­nić go do zmia­ny ży­cia, po tylu za­wie­dzio­nych na­dzie­jach, kró­lo­wa Ma­rya nie spo­dzie­wa­ła się już pra­wie; zre­zy­gno­wa­na pa­trzy­ła na to, że prę­dzej czy póź­niej, zmar­łą księż­nę de Cha­te­au­ro­ux inna musi za­stą­pić. Szło tyl­ko o to, aby owa inna nie była zbyt zu­chwa­łą, nie­bez­piecz­ną, przy­krą a do­kucz­li­wą dla kró­lo­wej.

Wy­rzu­ca­no to Ma­ryi, iż na­ów­czas nie sta­ra­ła się męża opa­no­wać, siłą woli i cha­rak­te­ru przy so­bie utrzy­mać, za­ba­wić go po­waż­niej, za­jąć spra­wa­mi kra­ju. Wy­ma­wia­no jej, że po­bła­ża­ją­co pa­trzy­ła wprzó­dy na pa­no­wa­nie me­tres, po­tem na pło­che mi­łost­ki; ale czyż mo­gła ta ode­pchnię­ta przez męża, za­po­mnia­na, w sa­mym po­cząt­ku Pod­da­na de­spo­ty­zmo­wi Fleu­ry'ego pani, mieć od­wa­gę i środ­ki do po­dob­ne­go czy­nu?

Na dwo­rze kró­lo­wej, w obo­zie kró­la, mowy te­raz nie było o ni­czem in­nem, tyl­ko o przy­szłej me­tre­sie kró­lew­skiej. Upa­try­wa­no ją we wszyst­kich za­lot­ni­cach, uszczę­śli­wia­nych chwi­lo­we­mi fa­wo­ra­mi; lada dzień spo­dzie­wa­no się jej zja­wie­nia. Król sam tyle był sła­bym, obo­jęt­nym, za­sty­głym, znu­żo­nym, że ani chciał za­dać so­bie na­wet pra­cy po­szu­ki­wa­nia za­baw­ki. Po­trze­ba mu ją było zna­leźć, na­rzu­cić.

W Lu­ne­vil­lu do sta­re­go kró­la, przy­cho­dzi­ły pra­wie co­dzien­nie wie­ści o tem, co się dzia­ło w Wer­sa­lu i Pa­ry­żu; pi­sy­wa­ła cór­ka do ojca, przy­jeż­dża­li lu­dzie róż­ni co się o dwór ocie­ra­li, ale wia­do­mo­ści, któ­re tu przy­no­szo­no, były tak sprzecz­ne, tak na­wza­jem so­bie kłam za­da­ją­ce, iż Lesz­czyń­ski nic z nich na­uczyć się nie mógł…

Z li­stów cór­ki, któ­ra w nich uni­ka­ła szcze­gó­łów, trzy­ma­jąc się ogól­ne­go ma­lo­wa­nia po­ło­że­nia i uczuć – sta­ry król mało się mógł do­wie­dzieć. Skoń­czy­ło się więc na­tem, iż w jed­nym z ostat­nich bi­le­tów do Ma­ryi, król zro­bił do­pi­sek:

"Ja w moim szla­fro­ku z fu­ter­kiem i faj­ką, do ele­ganc­kie­go nie zda­łem się Wer­sa­lu, to­bie od two­ich Kar­me­li­tek i szpi­ta­lów od­je­chać trud­no, pa­pier bywa zdraj­cą i nie wszyst­ko po­wie­rzyć mu moż­na. Po­radź na to, cza­row­ni­co ty moja, abym ja prze­cież co pew­niej­sze­go wie­dział o was i na ży­wie­nie się nie­straw­ne­mi plot­ka­mi nie był ska­za­ny."

po ode­bra­niu tego li­stu, za­kło­po­ta­ła się moc­no kró­lo­wa, i mu­sia­ła po­słać ko­goś dać znać Włod­ko­wi, aby się do niej sta­wił na radę…

Wło­dek nie był dwo­ro­wi kró­lo­wej zna­ny jako jej słu­ga, ale ra­czej jako je­den z po­śred­ni­ków w do­brych, uczyn­kach, w spraw­dza­niu ubóz­twa, w roz­daw­nic­twie jał­muż­ny. Nie po­są­dza­no go o nic wię­cej. Zja­wiał się też na po­słu­cha­nia w tych go­dzi­nach, gdy kró­lo­wa pie­nią­dze, odzież i wszel­ką po­moc dzie­li­ła mię­dzy cią­gle ob­le­ga­ją­cych ją bie­da­ków. Po­wierz­chow­ność jego nie da­wa­ła od­gad­nąć ani sta­nu, ani po­wo­ła­nia. No­sić się mu­siał po fran­cuz­ku, stro­ił się do­syć ele­ganc­ko, ale nie bi­ją­co w oczy. Po­wierz­chow­ność miał czło­wie­ka lep­sze­go to­wa­rzy­stwa i po­cho­dze­nia.

Za­zwy­czaj po­zo­sta­wał on do ostat­ka, aby kró­lo­wa sani na sam mo­gła się z nim roz­mó­wić. Tym ra­zem, za­miast tłu­ma­czyć Włod­ko­wi cze­go żą­da­ła, kró­lo­wa nie­śmia­ło po­ka­za­ła mu list ojca i do­pi­sek, zna­czą­co pa­trząc na nie­go.

Włod­ko­wi nie­wie­le po­trze­ba było, aby zro­zu­miał.

Skło­nił się nie mó­wiąc nic, ale oka­zu­jąc go­to­wość do usług jak za­wsze.

Kró­lo­wa wes­tchnę­ła smut­nie. – Oj­ciec nie­po­koi się o mnie – ode­zwa­ła się; – jedź do nie­go, po­wiedz mu o po­ło­że­niu, któ­re znasz naj­le­piej. Zda­łam los mój na Opatrz­ność Bożą. Wło­dek mil­czał chwi­lę.

– Będę się sta­rał najj… pana uspo­ko­ić – rzekł, – bo, dzię­ki Bogu, złe­go, to jest gor­sze­go nie­ma nic… Król zda­je się być znu­żo­ny in­try­ga­mi. Są, któ­rzy, zna­jąc go do­brze, utrzy­mu­ją, że się wy­rze­cze mia­no­wa­nia na­stęp­czy­ni po nie­boszcz­ce Dame en roux.

Uśmiech iro­nicz­ny prze­biegł po ustach bied­nej kró­lo­wej; wie­dzia­ła ona co to zna­czyć mia­ło. Sta­łą me­tre­sę za­stę­po­wa­ły kil­ko­dnio­we, z któ­rych każ­da się spo­dzie­wa­ła do­stać po­ko­je w Wer­sa­lu, a żad­na z nich dłu­go nie miesz­ka­ła. Po­pa­trzy­ła na Włod­ka.

– Daj Boże – szep­nę­ła. – Król wśród tych wszyst­kich swa­wo­li, do któ­rych go nie­go­dzi­wi przy­ja­cie­le wcią­ga­ją, za­cho­wał po­boż­ność; wiem, że nie za­nie­dbu­je re­li­gij­nych obo­wiąz­ków. Bóg w koń­cu zli­tu­je się nad nim i na­de­mną.

Wtem prze­rwa­ła na­gle.

– Po­wiedz ko­cha­ne­mu ojcu mo­je­mu, abyś go po­cie­szył, że z dro­gie­go syna mego Del­fi­na je­stem praw­dzi­wie dum­ną i szczę­śli­wą. Nie za­wiódł mo­ich na­dziei. Po­dzi­wia­ją go wszy­scy. Jak był dzie­cię­ciem cu­dow­nem, tak dziś jest chło­pa­kiem nad wiek po­waż­nym i ro­zum­nym. Cór­ki tak­że są ser­cu mo­je­mu naj­mil­sze. Ade­la­ida cią­gle przy mnie… Cie­szę się nie­mi… Nie­raz mi u kró­la po­śred­ni­czy­ły. Nie za­smu­caj ni­czem sta­re­go ojca mo­je­go…

Skło­nił się po­wtór­nie po­słusz­ny Wło­dek. Kró­lo­wa Ma­rya po­szła do ga­bi­ne­tu swo­je­go i go­to­wy już list do Lesz­czyń­skie­go przy­no­sząc, uśmiech­nę­ła się raz jesz­cze po­czci­we­mu wier­ne­mu słu­dze, dała mu bia­łą, wy­chu­dłą rękę do po­ca­ło­wa­nia, i na­tych­miast wy­zwa­na odejść mu­sia­ła.

Te­goż dnia, nie tra­cąc cza­su, p. Ga­bry­el pocz­tą po­śpie­szył do Lu­ne­vil­lu.

Prze­bie­gał te­raz ty­le­kroć tę dro­gę, że mu każ­dy na­wet jej ka­mień był zna­ny. Po ma­łych mia­stecz­kach miał swo­ich go­spo­da­rzy, u któ­rych zwykł był sta­wać dla krót­kie­go spo­czyn­ku. Je­den z po­pa­sów przed Lu­ne­vil­lem przy­padł Włod­ko­wi w Com­mer­cy, mia­stecz­ku, w któ­rem dla krzy­żu­ją­cych się go­ściń­ców, ogrom­na go­spo­da za­wsze dniem i nocą była otwar­ta. Go­spo­darz jej, pan Flan­drin, sze­ro­ko zna­ny w świe­cie po­dró­żu­ją­cym, sły­nął z do­sko­na­le za­opa­trzo­nej piw­ni­cy i spi­żar­ni.

Nig­dzie po­dróż­ni pew­niej­si być nie mo­gli, że o każ­dej go­dzi­nie dnia i nocy znaj­dą wszel­kie wy­go­dy, za któ­re Flan­drin so­wi­cie so­bie pła­cić ka­zał. Go­spo­da "pod her­bem Lo­ta­ryn­gii," dla przy­po­chle­bie­nia się Lesz­czyń­skie­mu, za­wsze była peł­ną i gwar­ną, a te­raz za­jeż­dża­ją­cy "Wło­dek zna­lazł ją jak na­bi­tą w czę­ści wra­ca­ją­cy­mi z ja­kie­goś jar­mar­ku, z do­dat­kiem wę­drow­ców, któ­rych sło­ta i wi­cher na­pę­dzi­ły.

Flan­drin, któ­ry miał sła­bost­kę do uprzej­me­go i we­so­łe­go Po­la­ka, a był wiel­bi­cie­lem cnót i ro­zu­mu sta­re­go kró­la Lesz­czyń­skie­go, zo­ba­czył go zsia­da­ją­ce­go z ko­nia, pra­wie na ten raz ze smut­kiem.

– Mój Boże! gdzież ja was po­sa­dzę! – za­wo­łał wi­ta­jąc go. – W wiel­kiej izbie u sto­łu nie ma wy­god­ne­go miej­sca, a wam nie przy­sta­ło na przy­czep­ku się lo­ko­wać. Wę­gorz­by się tam nie wci­snął, chy­ba na pół­mi­sku. Po­trze­bu­je­cie prze­cież pod­jeść i wy­po­cząć, cze­go w ści­sku, wśród wrza­wy, nie po­tra­fi­cie do­ka­zać. Szczę­ściem mam jesz­cze czem wasz głód i pra­gnie­nie za­spo­ko­ić, ale gdzie ja was po­sa­dzę?

– Flan­dri­nie ko­cha­ny, by­le­by nie na da­chu, bo­bym nie wdra­pał się – roz­śmiał się Wło­dek z ko­nia ze­ska­ku­jąc: – nogi mam zmę­czo­ne. Zresz­tą wszę­dzie mi bę­dzie do­brze.

Mó­wi­li to sto­jąc w pro­gu, a oty­ły, jak na obe­rży­stę przy­sta­ło, Flan­drin trzy­mał jesz­cze po­da­ną rękę go­ścia, gdy poza nim zja­wił się nie­co dzi­wacz­nie ubra­ny męż­czy­zna, z piór­kiem w ręku, któ­rem zęby oczysz­czał, pil­no się przy­pa­tru­jąc Włod­ko­wi. Wło­dek też w nim zda­wał się so­bie ja­kąś daw­ną przy­po­mi­nać zna­jo­mość. Tym­cza­sem przez Flan­dri­na uję­ty, za­bie­rał się już próg go­spo­dy prze­stą­pić, gdy wpa­tru­ją­cy się w nie­go nie­zna­jo­my, pod­niósł rękę i za­parł mu nią dro­gę. Uśmiech na ru­mia­nych ustach do­wo­dził, że czy­nił to bez złe­go za­mia­ru.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: