Medalion na pancerzu - ebook
Medalion na pancerzu - ebook
Najnowsza książka Tomasza Łysiaka, znanego publicysty historycznego, Medalion na pancerzu to doskonała lekcja historii Polski i patriotyzmu w jednym. W kilkudziesięciu esejach autor prowadzi czytelnika szlakiem swoich, a właściwie naszych bohaterów.
Te wspaniałe wizje polskiej przeszłości, nie tylko bronią naszej pamięci przed „naprostowaniem”. Są tutaj wpisane w najważniejsze pytania dotyczące nie tylko historycznych, ale naszych, dzisiejszych wyborów.
* * * * *
Tomasz Łysiak prowadzi nas przeciw zniechęceniu. Szlakiem swoich, naszych bohaterów. Do nadziei. Do nowego świtu. Prowadzi nas z szacunkiem i pasją jednocześnie, prowadzi z miłością dla prawdy o Polsce. Możemy poznać ją, ale nigdy całą, i dlatego możemy i powinniśmy poznawać ją coraz więcej. (...) Tu, między okładkami tej książki, mamy okazję zbliżyć się do Polski.
Prof. Andrzej Nowak
* * * * *
Historia bez namiętności jest jak zimna zupa bez smaku. Ale opowiedziana przez kogoś, kto kocha i nienawidzi, kto wierzy i cierpi, staje się żywym bytem. Talent Tomasza Łysiaka polega na tym, że zestawem erudycyjnych szpargałów potrafi rozemocjonować współczesnego człowieka, skłonić go do refleksji, i na pewno nie pozostawia obojętnym.
Miłość do Ojczyzny jest zaraźliwa, a Łysiak niczym anty-Almanzor przynosi ją jak zbawienną szczepionkę, po której każdy staje się odporny na cynizm, relatywizm, kosmopolityzm i zaczyna rozumieć jedno – polskość to normalność.
Lektura obowiązkowa!
Marcin Wolski
Kategoria: | Esej |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61344-89-6 |
Rozmiar pliku: | 5,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Każda piędź ziemi mogiłami żywa,
To jasne niebo, co niesie w obłoku
Cienie poległych, widne duszy oku
I cała przeszłość, ta przeszłość wiekowa,
Co w swoim łonie tyle sławy chowa!
Bogowie z nami! Jedno nasze ramię
Tysiąc najemców zgruchoce i złamie.
Bogowie z nami! Oni nas prowadzą!
Oni nam siłę Tytanów nadadzą!
Niechże nas wspiera ich błogosławieństwo!
A lud wykrzyknął: „Śmierć albo zwycięstwo!”
KORNEL UJEJSKI, MARATONPolsko, żadnego nie przeklinaj z synów,
Ani zapomnij z dzieci swych nikogo!
Dla kainowych miej pogardę czynów,
Ale każdemu pozwól iść swą drogą,
Choć z różnych ścieżek, zejdą się na końcu,
By oddać pokłon wschodzącemu słońcu,
Gdy się na błękit wytoczy!
artur oppman, głos Małachowskiego
CO jest tematem tej książki? Polska. Ale nie byle jaka. Tu chodzi o Polskę, którą tworzą najtrudniejsze, najwięcej kosztujące wybory: heroizm i martyrologia. Te wybory, które były najbardziej ośmieszane, wyszydzane w ostatnim 25–leciu, a może nawet 60–leciu – od kabarecików PRL–u, wczesnego, głupkowatego Mrożka i przewrotnych dzieł filmowej szkoły polskiej poczynając. Jeszcze wcześniej pojęcia, postawy i postaci, które tu Tomasz Łysiak przywołuje, manipulowane i zohydzane były propagandą stalinowską. Jeszcze wcześniej przez antybrązowników z „Nowych Widnokręgów” i „Czerwonego Sztandaru”. Jeszcze wcześniej przez publicystyczne nadużycia krakowskich „stańczyków”. A jeszcze wcześniej?
Pozwolę sobie genealogię tego zjawiska – opluwania polskiego pancerza i wyśmiewania medalionu na nim – przedstawić na przykładzie sięgającego dwóch epok cytatu. Pisał te słowa Józef Ignacy Kraszewski kilka lat po Powstaniu Styczniowym, a nawiązywał do czasów „króla Stasia”. Pisał o swojej dobie – po klęskowego zwątpienia – i nawiązywał do początków wielkiego kompleksu małej, nic nie wartej Polski, do epoki Oświecenia i rządów sąsiedzkich ambasadorów w (formalnie) niepodległej Rzeczpospolitej.
Pisał tak: „Wówczas może więcej jeszcze niż dzisiaj arystokracja polska, pragnąc zrzucić z siebie wszelki pozór barbarzyństwa, zrzucała razem namiętnie wszystkie polskości cechy. Wówczas jak dzisiaj hasłem jej była rezygnacja i szyderstwo z gorącego patriotyzmu. Wielki świat z czasów Sejmu Czteroletniego bolał tylko, że musiał po trosze być polskim. Polska dla niego była tak smutną, iż z niej ciągle się uciekać chciało, ona przedstawiała obowiązek, trud, twarde zapasy z losami, a wszyscy tak pragnęli życia i użycia! Po cichu ileż to serce biło do tego, aby raz sobie kto Polskę zabrał. byle w niej było spokojnie, byle patrioci przestali hałasować, byle rewolucje przestały wybuchać, byle wziąwszy pieniądze z domu można było uciec nad brzegi Arnu lub Sekwany. To usposobienie wielkiego świata ubierało się chętnie jak dziś w pozory konserwatyzmu, ortodoksji, legitymizmu i byle jakiej doktryny, która by dozwalała siedzieć z założonymi rękami wygodnie, nic nie robiąc, a napawając się życiem . Niefortunne wybuchy rewolucyjne i wojny o niepodległość nieszczęśliwe, usprawiedliwiając niejako świat wielki, dały mu tylko możność niedołęstwo swe zmienić w teorię niewzruszoną. Miłość ojczyzny w tym sfrancuziałym świecie schodziła do tak drobnych rozmiarów, iż się w końcu stawała niedostrzeżoną. Patriotów zwano po cichu donkiszotami jak dzisiaj, a salon nienawidził ulicy, co też przetrwało do dni naszych. Wielkie panie zmuszone były poklaskiwać fetom patriotycznym i dawać rączki do pocałowania bohaterom ulicy, ale po cichu jakże się z nich wyśmiewano. Nigdy u nas zewnętrznego poloru nie umiano odłączyć od wewnętrznej człowieka wartości. Kto był choć trochę śmiesznym, wydawał się głupim.” (J.I. Kraszewski, Sto diabłów. Mozaika z czasów Sejmu Czteroletniego, Warszawa 1956, pierwodruk w krakowskim „Kraju” w 1869–1870, książkowy: Kraków 1870).
Tomasz Łysiak staje tu po stronie donkiszotów: husarzy spod Wiednia, arcybiskupa Jakuba Świnki, rotmistrza Pileckiego, generała Błasika – przeciwko warszawsko–krakowskiemu salonikowi, który boi się tylko jednego: śmiechu zachodniego „nadsalonu”. No i tej wielkiej niewygody, jaką może nieść ze sobą dumne słowo: Polska. Staje ta książka po stronie wiernej pamięci – przeciwko nakazowi zapomnienia. Sformułował dobitnie ów nakaz na progu naszej epoki profesor Marcin Król: „Polska w swej najnowszej historii liczącej 200 lat krajem normalnym nie była, a więc po to, żeby stać się krajem normalnym – Polska musi zapomnieć samą siebie” („Res Publika Nowa”, nr 3/1991). Dziś powtarza go pisarka dwukrotnie wyróżniona Nagrodą Nike (cóż za szydercza, zwróćmy uwagę, nazwa). W październiku 2015 roku pisarka salonu doradziła nam, byśmy „nauczyli się od Niemców naprostować swoją historię”, byśmy „spróbowali napisać ją trochę od nowa, nie ukrywając tych wszystkich strasznych rzeczy, które robiliśmy jako kolonizatorzy, jako właściciele niewolników czy mordercy Żydów”.
Można tak patrzeć na historię, żeby usprawiedliwić swoje kolejne nagrody i zdobywać poklask salonów – także tych „znad Arnu czy Sekwany”. Można tak patrzeć na historię – przez pryzmat nikczemnego uogólnienia, fałszywego zrównania win kolonizatorskich Polaków z winami dziewięciu rzeczywistych, zachodnioeuropejskich kolonialnych imperiów. Można zapomnieć o roli, jaką część z tych imperiów, choćby niemieckie, ale także inne, wschodnioeuropejskie: rosyjskie czy osmańskie – odgrywały wobec narodów tej tak pogardzanej i wciąż pouczanej w owym stereotypie całej Europy Środkowej. Można zapomnieć o tej przywoływanej tutaj historii imperialnej opresji, której Polska, jej bohaterowie przeciwstawiali się nie w micie, tylko w rzeczywistej ofierze i poświęceniu. Można jednym zdaniem postawić na tej samej płaszczyźnie rolę polskiego i niemieckiego narodu w II wojnie światowej.
Można tak mówić o historii, można tak kłamać. To się opłaca. Ale trzeba spojrzeć w twarz rzeczywistym bohaterom – tej książki, czyli polskiej historii. Trzeba także spojrzeć w twarz całkowicie zapomnianym, ale nie mniej przez to rzeczywistym ofiarom – na przykład: 111. 091 rozstrzelanym na podstawie jednego rozkazu Stalina i Jeżowa, z sierpnia 1937 roku, zamordowanym na podstawie jednego tylko podejrzenia – że byli Polakami. Trzeba spojrzeć i zastanowić się: czy oni nie zasługują na pamięć? Co czyni ich „gorszymi” od ofiar Holocaustu? Narodowość? Kryterium rasowe? Trzeba spojrzeć w twarz 1932 księżom, 580 zakonnikom, 289 zakonnicom – zamordowanym w czasie II wojny światowej za to wyłącznie, że byli obrońcami POLSKIEGO ducha. A może, zabijając ich, Niemcy i Sowieci, pomogli po prostu „naprostować naszą historię”?
Ta książka, te wspaniałe, piórem Autora uskrzydlone wizje polskiej przeszłości nie tylko bronią naszej pamięci przed takim „naprostowaniem”. Są tutaj wpisane najważniejsze pytania dotyczące nie historycznych, ale naszych, dzisiejszych wyborów. Czy sami jesteśmy inni niż inne wspólnoty? Czy jest w naszej inności coś wartościowego? Czy chcemy (jesteśmy zdeterminowani), by pozostać inni, by utrzymać naszą odrębność, a przynajmniej to, co uznajemy w niej za wartościowe? Czy chcemy raczej – pod hasłem modernizacji – upodobnić się do innych wspólnot, które uznajemy za lepsze, wyższe? Czy chcemy innych „nawracać” „eksportować” naszą inność – jako wartość? A może tę „inność” potraktujemy po prostu jako część zapomnianego dziedzictwa dawnej, wspanialszej Europy i swój w niej obowiązek – jako przypomnienie. Jak długo trwamy przy swej wierze i wartościach – nie wyjątkowych absolutnie, lecz właśnie łączących nas z korzeniami tradycji europejskiej i chrześcijańskiej – tak długo kwestionujemy ideologię i programy polityczne, czasem także swoistą wiarę i kulturę potężniejszych od nas sił, które dziś mają twarz Martina Schulza, Jean–Claude Junckera z jednej strony, czy Władimira Władimirowicza Putina – z drugiej. Będziemy więc tak długo, jak długo upieramy się stać przy bohaterach tej książki, przez te potęgi pouczani, piętnowani, odrzucani. Czy jesteśmy gotowi to znosić?
Wspólnota dąży do trwania i przetrwania: troszczy się o wychowanie swej młodzieży – w swoim duchu i tradycji. Albo będzie to taka wspólnota, jaką przypomina, przywołuje tutaj Tomasz Łysiak, albo taka, jaką można zbudować po zniszczeniu tej pierwszej, bardzo swoista wspólnota ludzi bez właściwości, których głowy wypełnia aktualny komunikat dnia – z telewizji, gazety, portalu, reklamy, piaru. Nie można należeć do dwóch wspólnot jednocześnie: okazuje to moment próby, gdy dwie wspólnoty zetrą się między sobą. Wobec własnej wspólnoty nie ma neutralności. W starciu wspólnot nie ma pozycji bezstronnego obserwatora. Trzeba dokonywać wyboru.
Czasem, jak po rozbiorach, jak po przegranym powstaniu, jak po latach przyzwyczajenia do rządów obcych ambasadorów, pojawia się pokusa, by się schować w prywatnym ogródku, żeby zrezygnować z walki z przeciwnikiem zbyt już potężnym, z własnym zniechęceniem. Wtedy przychodzi ta myśl, którą sformułował pierwszy odnowiciel pojęcia niepodległości, mądry ksiądz Stanisław Konarski (1700–1773). W swojej Mowie, jak od wczesnej młodości wychowywać uczciwego człowieka i dobrego obywatela pisał tak: „Przypomnę wam słowa ojca, który po wielu rozmowach z synem tak mu na koniec powiedział: życie twoje będzie upływało albo wśród prywatnych spraw domowych, albo w kręgu spraw państwowych. Ja, który zestarzałem się wśród zajęć publicznych, jeśli będę żył, nie pozwolę ci siedzieć w domu; nie dla siebie bowiem chciałem dzieci, lecz dla ojczyzny. Ty zaś – pamiętam – powiedziałeś, że nie widzisz, co takiego dali Rzeczypospolitej w tych zepsutych i nieszczęśliwych czasach ci, którzy jak ja poświęcili cały swój wysiłek na to, aby ją wspomagać i wspierać. Wszystko stacza się w przepaść i zostawimy naszym potomkom Rzeczpospolitą w gorszym stanie, niż ją sami otrzymaliśmy. Stąd – zdaje się – twoja niechęć i odraza do spraw publicznych . Gdyby wszyscy dobrzy obywatele tak myśleli, tak mówili, tak czynili, wtedy nasza Rzeczpospolita wpadłaby niewątpliwie w ręce złych i przeniewiernych ludzi; ci zaś, zagarnąwszy władzę, jakież miejsce, ileż ziemi, jakąż przestrzeń zostawią w całym państwie dla dobrych? Nigdy nie należy tracić nadziei, jeśli chodzi o Rzeczpospolitą”.
Tomasz Łysiak należy do tych synów polskiej Ojczyzny, którzy rady mądrego pijara posłuchali. I nas, swoich czytelników, prowadzi przeciw zniechęceniu. Szlakiem swoich, naszych bohaterów. Do nadziei. Do nowego świtu. Prowadzi nas z szacunkiem i pasją jednocześnie, prowadzi z miłością dla prawdy o Polsce. Możemy poznać ją, ale nigdy całą, i dlatego możemy i powinniśmy poznawać ją coraz więcej. Ta prawda jest bowiem większa od nas i nie da się jej zdobyć na własność – to raczej ona, w miarę jak ją poznajemy, bierze nas w posiadanie – jak to kiedyś o innej, największej Prawdzie, powiedział ojciec Jacek Salij OP.
Tu, między okładkami tej książki, mamy okazję zbliżyć się do Polski. Warto do niej wejść. Warto zaprosić do niej jak najwięcej „tutejszych”– ludzi, którzy zatracili swoją piękną tożsamość, albo nigdy jej nie posiedli. I warto zaprosić nowych przybyszów, którzy – jak kiedyś Matejko, Oppman, Brueckner, Aszkenazy, Chopin, Pohl (Pol), Leśmian – będą mogli zachwycić się tą piękną Polską. I dać się JEJ wziąć w posiadanie. Przed tymi, którzy chcieliby Polskę podbić, nie pokochać – musimy się bronić. Tak jak bohaterowie tych opowieści.
prof. andrzej nowakNa koniec chciałbym podziękować.
Po pierwsze mojemu Ojcu. Wzrastałem w domu przepełnionym duchem patriotyzmu i szacunku wobec dokonań przeszłych pokoleń. Bez tego wychowania, które otrzymałem, nie byłoby wszystkich artykułów, jakie dane mi było napisać, a obecnie Państwu przedstawić w książkowym wyborze.
Chciałbym podziękować także mojej kochanej Żonie, która każdy mój tekst poddaje niezbędnym zabiegom redakcyjnym. Dziękuję Jej oraz moim Synom, Kazimierzowi i Tadeuszowi – Wasza obecność to niezwykły dar, za który jestem głęboko wdzięczny Bogu.
Przesyłam także tą drogą wyrazy wdzięczności dla pana Marcina Wolskiego oraz pana prof. Andrzeja Nowaka, szczególnego rodzaju „promotorów” mojej pracy, a także wydania tej książki.
Jestem wdzięczny za okazane zaufanie redaktorom naczelnym, którzy użyczyli mi łamów swoich tygodników – panu Tomaszowi Sakiewiczowi („Gazeta Polska”) oraz panom Michałowi i Jackowi Karnowskim („wSieci”).
Wreszcie – dziękuję wydawcy panu Pawłowi Tobole–Pertkiewiczowi za podjęcie się trudu wydania tych esejów.
Bóg zapłać!
Tomasz Łysiak