- promocja
- W empik go
Medalion z perłą - ebook
Medalion z perłą - ebook
Medalion z perłą
Saga o kobietach, które namiętnie i hardo przyjmują to, co niesie im los.
Wiktoria jest urocza, bardzo młoda i właśnie przeżywa pierwszą miłość. Zapatrzona w ukochanego nie może jeszcze wiedzieć, że los potraktuje ją okrutnie: jej serce zostanie zranione, a ona podwójnie zdradzona. Ale na razie życie jest piękne. Podobnie jak polskie lata dwudzieste znaczone narodzinami gwiazd teatru, kabaretu i niemego kina, ekskluzywnymi kawiarniami, szykownymi toaletami pań i elegancją mężczyzn. W tle słychać pomrukiwania wojny z bolszewikami, w Warszawie można spotkać kobiety szpiegów, a dylematy wielkiego formatu mieszają się z małymi, przyziemnymi sprawami. Jak to w życiu...
Anna Bolecka Pisarka, historyk literatury (przygotowała do druku edycję dramatów zebranych Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej). Absolwentka polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego. Jej powieści: Biały kamień, Kochany Franz, Concerto d’amore, Uwiedzeni oraz Cadyk i dziewczyna cieszą się uznaniem czytelników i zostały przetłumaczone na francuski, niemiecki, duński, niderlandzki i portugalski. W roku 2000 otrzymała Nagrodę Polskiego PEN Clubu za twórczość prozatorską. Oddając w nasze ręce sagę opisującą typowe i nieproste losy polskich rodzin szlacheckich, tak dobrze nam znane z klasycznej literatury, autorka nie ukrywa, że inspirowały ją dzieje jej bliskich. Kreśląc pełne emocji obrazy, pozwala dostrzec nie tylko urok tamtej epoki, ale i jej niebezpieczeństwa.
Fragment Którejś nocy obudził je jakiś ruch, potem cichy uspokajający szept. Tuż obok dziewczyn pojawili się chłopcy. Noc była bezksiężycowa i z zewnątrz nie docierał żaden blask. W ciemności świeciły jedynie oczy Jurka. „Nie bój się”, wyszeptał. „Ja niczego się nie boję, pamiętasz?”, odpowiedziała. W tej samej chwili poczuła jego rękę na swoim nagim ramieniu. Gładził je delikatnie i pod wpływem dotknięcia skóra stawała się coraz cieplejsza, coraz bardziej gładka i aksamitna. Przysuwali się do siebie powoli, jakby popychało ich coś, nad czym nie mieli władzy. Napięte mięśnie zaczęły drżeć. Z cichym westchnieniem przywarła do ciała, które tuliło się z tym samym drżeniem. „Pragnę cię. Od pierwszej chwili. Wtedy nie miałem odwagi”, szeptał z twarzą tuż przy jej twarzy. Wspomnienie oporu, jaki czuła wobec niego, rozpłynęło się niepostrzeżenie pod wpływem pocałunków tak innych od bladych i niewinnych dotąd jej znanych. Nie broniła się, kiedy dotykał jej piersi i ud. Nie czuła wstydu, dotykając go. Fale ciepła przenikały całe jej ciało, docierając do serca.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67217-26-2 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Od czego wszystko się zaczęło? Od początku. Tak mniej więcej od połowy XIX wieku. W jakim miejscu? W Warszawie. Jest czas, jest miejsce, tylko drogi, którymi doszliśmy do dzisiaj, poznikały. Postanowiłam odnaleźć rodzinne ścieżki, zatarte przez rewolucje i wojny._
_W pierwszej części sagi pt. „Medalion z ametystem” jedną z głównych postaci jest moja prababka Katarzyna. Poznajemy ją w roku 1896 jako kobietę opuszczoną przez męża. Wyjechał do Ameryki, pozostawiając żonę z czwórką małych dzieci. Rzecz w tamtych czasach bardzo niefortunna, wręcz dramatyczna. Z czego żyła, skoro pochodziła z rodziny szlacheckiej, bez majątku, zapewne też bez oszczędności? Jak tłumaczyła innym swój status ni to mężatki, ni rozwódki? Najprawdopodobniej podawała się za wdowę, choć nią nie była. A małżonek żył za oceanem. Przysyłał listy i kartki pocztowe, i swoje zdjęcia. Na jednym z nich jest bardzo przystojnym mężczyzną, a w całej jego postaci jest coś fantazyjnego, swobodnego, czego pozostający w zniewolonym kraju rodacy byli pozbawieni. Katarzyna nie poddała się losowi. Nieco staroświeckie zasady stosowała z rozsądkiem i miłością, które były dla niej tak oczywiste, że nawet nie zdawała sobie z nich sprawy. Chaos rzeczy porządkowała z właściwą sobie ufnością. W równowadze szukała spokoju. Była wrażliwa na wszelkie przejawy harmonii i piękna._
_Już od wczesnego dzieciństwa ciekawili mnie moi przodkowie. Nie znałam swoich dziadków. Zginęli podczas wojny. Jednak babcie szczęśliwie przeżyły i to one snuły opowieści pełne pozornie niewiele znaczących szczegółów. Mery i Janka, córki Katarzyny, kolejne bohaterki tej historii, przeżyły młodość w domu kochającej matki. Piękne, delikatne dziewczęta, nieznające trudów życia, doświadczyły nieszczęść, które przyniosła wielka wojna lat 1914–1918. Ale Polakom ta wojna dała od dawna wyczekiwaną wolność. Zwycięska Bitwa Warszawska roku 1920 i pokonanie Armii Czerwonej rozpoczynają prawie dwadzieścia szczęśliwych lat, kiedy to Polska buduje swoją niepodległość. Tu zaczyna się także dalszy ciąg rodzinnej sagi – „Medalion z perłą”._
_Obie siostry wyszły za mąż. Janka została matką dwóch córek. Starszą, Wiktorię, poznajemy jako niepokorną nastolatkę, a potem pełną wdzięku i temperamentu młodą kobietę. Postać Wiktorii wiele zawdzięcza opowieściom mojej matki. Kochałam jej historie o przyjaciółkach z młodości, o zwierzętach, o konnych wyprawach na łąki, nad jezioro. Słuchałam tych historii z szeroko otwartymi oczami. Obrazy przesuwały się, dalekie i tajemnicze, a zarazem bliskie i zachwycające. Moja mama spędziła młodość w Warszawie lat trzydziestych, ale w pamięci pozostały jej przede wszystkim lata okupacji niemieckiej spędzone w pewnym majątku, gdzie ukrywali się partyzanci, żołnierze Armii Krajowej, żydowscy uciekinierzy. Opowiadała mi także o swojej pierwszej wielkiej miłości i zdradzie, jaka ją spotkała, a jej zwierzenia nauczyły mnie wiele o naturze miłosnych relacji. Listy dawnego ukochanego, które mama zachowała przez całe życie, spaliła tuż przed swoją nagłą śmiercią. Czyżby przeczuwała nadchodzący koniec?_
_Warszawa, dokąd po wielkiej wojnie powracają bohaterowie powieści „Medalion z perłą”, jest miastem coraz nowocześniejszym. Jak grzyby po deszczu wyrastają tu kawiarnie, knajpki, dansingi. Tworzą się nowe grupy literackie i teatralne. W gronie wybitnych postaci tamtych czasów wyróżnia się Halszka, aktorka o niepospolitej urodzie i talencie. Wraz z nią przenosimy się do warszawskich teatrów i kabaretów dwudziestolecia międzywojennego. Jej historia, która sięga okresu, gdy jako młoda osoba upominała się o prawo kobiet do niezależności, kończy się najważniejszą rolą życia. Bohaterka wciela się w postać wiejskiej kobiety po to, aby ukryć swoje żydowskie pochodzenie i przeżyć niemiecką okupację. Osoba Halszki jest mi bardzo bliska. Choć to postać fikcyjna, zachowała coś ze wspomnień moich spotkań z wybitną aktorką, którą miałam zaszczyt poznać we wczesnej młodości. W postaci Halszki starałam się oddać niezależność, odwagę, inteligencję, poczucie humoru i serdeczność, z jaką traktowała mnie ta wspaniała artystka. W wieku czternastu lat mogłam jeszcze oglądać ją w ostatniej romantycznej roli, pełnej dramatyzmu i powagi._
_I wreszcie doktor Mieczysław, postać fikcyjna. Nigdy nie spotkałam takiego lekarza, ale wierzę, że wielu jest takich właśnie wrażliwych, mądrych medyków, traktujących człowieka jako niepodzielną całość, w której umysł jest równie ważny jak ciało. Bardzo chciałam obdarzyć mojego bohatera szczęśliwym życiem, pozwolić mu kochać i być kochanym. Stało się inaczej. Być może postacie powieściowe, wbrew intencjom pisarza, same wybierają swój los?_
_Powrócę jeszcze do Warszawy, rodzinnego miasta, w którym mieszkam od urodzenia. Moje stałe trasy to Aleje Ujazdowskie, Rozdroże, plac Trzech Krzyży, Nowy Świat, Krakowskie Przedmieście, czasem plac Unii Lubelskiej, fragmenty Marszałkowskiej. Jeszcze do niedawna nie wiedziałam, że wędruję tymi samymi ulicami co moi przodkowie sto lat temu. Kamienicę przy Nowym Świecie, gdzie mieszkała prababka, mijałam zapewne więcej niż tysiąc razy, nie podejrzewając jej sentymentalnej wartości. Tymi samymi trasami chodziły dwie śliczne dziewczyny, moje przyszłe babki. W okolicach uniwersytetu moja matka spotykała się z przyjaciółmi. A zatem nic się nie zmieniło, mimo dwóch strasznych wojen i prawie całkowitego zniszczenia Warszawy? A może tędy biegnie oś miasta? Oś naszego świata? Poruszamy się po tej osi z południa na północ intuicyjnie, zgodnie z jakimś wewnętrznym kompasem. Jazdów, leżący pośrodku, to przecież miejsce, gdzie przed wiekami stanęły pierwsze chaty nad Wisłą. Być może tu właśnie wzięła swój początek Warszawa._ROK 1923
Pośpiech, z jakim Mieczysław zdecydował się na małżeństwo z Julią, zdumiał jego samego. Decyzje podejmował zwykle ostrożnie, z rozwagą, którą tłumaczył sobie zdrowym rozsądkiem. A jednak obawiał się czegoś, co tkwiło w nim ukryte, niejasne, może groźne. Odrobina szaleństwa, agresji? Nie wobec innych, ale wobec siebie? Nie dopuszczał tych cech do świadomości i tylko czasem ujawniały się w jakiejś decyzji, której sam nie rozumiał. Tak jak teraz. Tłumaczył sobie, że robi to dla dobra drugiego człowieka, dla kobiety, którą kocha, ale czuł, że są głębsze powody. Czy nie było szaleństwem żenić się z osobą, której właściwie nie znał, a to, co o niej wiedział, świadczyło o chorobie, nie zdrowiu, o niedojrzałości raczej niż o życiowej mądrości? Starał się zagłuszyć wątpliwości, szukać dobrych stron Julii. Człowiek, który nie jest szczęśliwy, który cierpi, a widział, że ona cierpi, jest jak drzewo o krzywym pniu. Ledwie zaczęło rosnąć, inne drzewa zasłoniły mu światło. Bolesny proces wspinania się ku słońcu sprawił, że drzewo wyrosło obolałe i kalekie. Czy to jego wina?
Miał nadzieję, że miłość ją uleczy. Wkrótce po ślubie zaczęła jednak niedomagać. Miała migreny, omdlenia, bóle o niejasnym pochodzeniu. Obawiała się pustych przestrzeni, a w ciasnych pomieszczeniach zaczynała się dusić. Po dniach smutku i apatii nadchodził czas ożywienia. Kupowała wtedy kapelusze, suknie, pantofle, których miała już tyle, że nie mieściły się w szafie. Lubiła oryginalne stroje, jaskrawe barwy. Koniecznie chciała mieć to, co najmodniejsze. Spełniał te zachcianki, żeby ją uspokoić. Musiał jednak coraz więcej pracować. Rzadko bywał w domu, a ona narzekała, że wciąż jest sama.
Po pewnym czasie zorientował się, jak bardzo jest zatruta różnymi proszkami, które zapisywali jej lekarze. Były w nich brom, opium, nawet morfina. Wyrzucił wszystko, ale nie pomogło. Cierpiała z braku tego, od czego przez lata się uzależniła.
Chciał poznać ją ze swoimi przyjaciółmi i znajomymi. Z satysfakcją obserwował wrażenie, jakie robiła. Zgrabna, elegancka. Nie wahała się wyrażać swoich opinii, a były niebanalne. Kiedy jednak miała gorsze dni, musiał rezygnować z towarzyskich spotkań. Julia potrafiła mówić ludziom to, co o nich myśli, nie licząc się z ich wrażliwością. Znajomi śmiali się, uznając za żart jej niekonwencjonalne zachowania, ale widział, jak odsuwają się od niej. Nikt nie lubi, kiedy mówi mu się prawdę. Dobrze o tym wiedział, obcując na co dzień z pacjentami. Zawsze musiał uważać, co i komu mówi. Julia nie zważała na uczucia innych. Tłumaczył sobie, że jest po prostu szczera i naturalna, ale coraz częściej nazywał to okrucieństwem.
Cierpiała fizycznie, to musiał przyznać, ale źródło bólu widział bardziej w jej psychice niż w ciele. Kiedy odważył się powiedzieć jej o tym, wybuchła:
– Ty nie rozumiesz mojego bólu, bo sam nigdy tak nie cierpiałeś! – krzyczała. – Jesteś lekarzem, takim jak inni, jak ci wszyscy bezduszni ludzie. Czego nie przeżyli sami, tego pojąć nie mogą.
Mieczek poczuł bolesne szarpnięcie, jakby jego zdumione serce zatrzymało się na sekundę. _Czyżby ona miała rację?,_ pomyślał, ale zaraz ochłonął. Gdyby tak było, jego praca nie miałaby sensu. Na to nie mógł się zgodzić. Nie mógł, ponieważ to nie była prawda.
– Matka mnie nie kochała! Zostawiła mnie samą, na pastwę ojca! – nadal krzyczała, a jej głos był schrypnięty i matowy. – Przecież mówiłam ci, jaki on był. Miał władzę i korzystał z niej. Matka mogłaby mnie uratować, ale sama była w niewoli, na wpół martwa. Zresztą prawie jej nie pamiętam, a kiedy umarła, zostałam sama z ojcem. Ja miałam tylko jego, a on miał tylko mnie. Wyobrażasz sobie, jak się nade mną pastwił?
– Nie, tego nie mogę sobie wyobrazić. Czy nigdy nie okazał ci choć odrobiny miłości?
– Uważasz, że kłamię?! – głos Julii stał się napastliwy. – Myślałam, że przynajmniej ty jesteś po mojej stronie! Nikt mi nigdy nie wierzył. Nikt nie traktował mnie poważnie. Przypominasz mi tamte straszne tygodnie w szpitalu dla szaleńców. Ci ludzie, którzy nazywali siebie lekarzami, a byli zwykłymi oprawcami. Więzili mnie bezprawnie. Znęcali się nade mną!
– Julio, to już dawno minęło. Już nie wróci. Nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić. Jesteś bezpieczna – objął ją i mocno przycisnął do siebie, bo odwracała twarz i próbowała się uwolnić.
Jej pierś unosiła się szybko pod wpływem emocji. Zwolnił uścisk i gładził jej ramiona, uspokajając niczym przestraszone zwierzątko. Po chwili objęła go za szyję i zawisła na nim całym ciężarem. Uniósł się i zdjął jej ręce z szyi. Osunęła się na kanapę i pociągnęła go ku sobie. Wiedział, co to oznacza. Po wybuchach gniewu i żalu pragnęła, żeby się z nią kochał. Zawsze ulegał. I tym razem pragnął jej, ale coś w głębi niego nie chciało się poddać. Czuł się zraniony.
Kiedy godzinę później leżał obok śpiącej Julii, myślał o jej wybuchach gniewu. Jaka jest ich prawdziwa przyczyna? Co można na nie poradzić? I czy decyzja, żeby żyć z Julią, była słuszna? Zdawał sobie sprawę, że zdecydował się na krok, który zmieniał całe jego życie. _Najwyższa pora, żeby się ustatkować_, zaśmiał się w duchu. Ale związek z tą kobietą nie gwarantował spokoju. Nie mógł także liczyć, że urodzi mu dziecko. Nie była już taka młoda i – co ważniejsze – nie chciała być matką. Zbyt zajęta sobą, zbyt poraniona przez życie, nie była zdolna do macierzyństwa. Żal mu się zrobiło straconej szansy zostania ojcem. Szybko odrzucił tę myśl. Może była zbyt bolesna?
Patrzył na rękę Julii leżącą bezwładnie tuż obok. Była tak szczupła, że prawie wychudła. Blada twarz pokryta plamami od bromu, który wciąż zażywała, nie wyglądała dobrze. To, że jej uroda ucierpiała z powodu choroby, nie martwiło go. Może dzięki temu stała mu się bliższa, bardziej zrozumiała? Wzdrygnął się. Przecież pragnął, żeby była piękna, radosna, po prostu zdrowa. A wyglądała na chorą.
Przypomniał sobie, jak przed kilkoma dniami poszli razem na dancing ze znajomymi. Nie najlepiej czuł się jako tancerz, ale Julia lubiła tańczyć i robiła to z prawdziwym wdziękiem. Widział, że zależało jej na wrażeniu, jakie zrobi na osobach, których jeszcze nie znała. Długo wybierała sukienkę, a potem siedziała przed lustrem i się malowała. Nie lubił tego, ale też nic nie mówił. Miała prawo robić to, co uważała za stosowne. Mimo że milczał, Julia uchwyciła kilka jego niespokojnych spojrzeń i zdawała się urażona.
Wieczór upływał całkiem miło i Mieczek już prawie oddychał z ulgą, że nic się nie wydarzy, kiedy nagle Julia podeszła do niego, kiedy tańczył ze znajomą, i zaczęła ją przedrzeźniać. To dziecinne zachowanie wytrąciło go z równowagi. Szybko odprowadził partnerkę do stolika i pociągnął Julię w stronę szatni. Opierała się, nawet krzyknęła ze złością i innym mogło się zdawać, że wypiła za dużo. Ale to nie wino było przyczyną jej agresji. Kiedy wrócili do domu, Julia zrobiła mu scenę zazdrości. Patrzył na nią zdumiony. To raczej on mógł być zazdrosny, bo Julia każdego napotkanego mężczyznę jawnie kokietowała. Nie podobało mu się to, ale wolał jej nie drażnić i dlatego milczał.
Wciąż jeszcze nie oswoił się z myślą, że jest jej mężem. Dziwiło go to, a jednocześnie dawało do myślenia. Czyżby Julia była dla niego bardziej pacjentką niż żoną? Otóż jego żona wykradała mu morfinę. Przekonał się o tym, kiedy z całą pewnością stwierdził, że zniknęła z walizki ampułka, którą przyniósł do domu. Bał się powiedzieć jej wprost o swoim odkryciu, ale odtąd chronił przed nią narkotyki.
Któregoś dnia wrócił wcześniej. Julia spała. Oddychała dziwnie ciężko i głośno. Popołudniowa godzina nie była odpowiednia na taki sen. Pochylił się nad nią. Od razu wyczuł zapach eteru. Chwycił ją za rękę, ale nie poruszyła się. Sen był najwyraźniej efektem zażycia eteru. Pochylił się jeszcze niżej. Szyja i piersi Julii musiały być pokryte tym związkiem, ponieważ woń była bardzo silna. Próbował ją unieść, ale osuwała się bezwładnie. Obok, na stoliku, stała szklanka niedopitej wody z sokiem. Powąchał. Zapach narkotyku podrażnił go. Zaczął ją rozbierać, a potem z trudem przeniósł do łóżka, okrył ciepło i otworzył okno, żeby docierało do niej świeże powietrze. Siedział przy łóżku, nasłuchując oddechu i próbując uchwycić charakter halucynacji, jakim ulegała. Wiedział, że skutki zażywania eteru są gorsze niż picia alkoholu. Na razie nic nie mógł zrobić, musiał czekać. Wtedy jednak uświadomił sobie, że jego małżeństwu daleko do normalności.
Kiedy następnego dnia snuła się po domu, walcząc ze skutkami kaca, nie chciał jej dręczyć, ale wiedział, że będzie musiał zmusić ją do leczenia. Tylko jak? Prawdopodobnie dawno już uległa nałogowi, a w tym stanie człowiek zdolny jest do najbardziej skrajnych zachowań, by zdobyć to, czego potrzebuje. Mimo lęku przed trudną rozmową postanowił, że dłużej nie będzie milczał. Ale Julia go uprzedziła.
– Strasznie źle się dzisiaj czuję. Chyba jestem chora – powiedziała cicho i łagodnie.
– Nie dziwię się, że jest ci źle, nadużyłaś wczoraj eteru.
– Nic podobnego! – jej twarz wyrażała takie zdziwienie, że gdyby nie był pewien swoich słów, musiałby uwierzyć w jej niewinność.
– No dobrze, widocznie zapomniałaś albo zdawało mi się – dodał szybko, widząc jej wzburzenie.
– Szkoda, że coś ze mną jest nie tak, bo dzisiaj jesteśmy przecież zaproszeni na kolację do twoich znajomych, a ja chyba muszę się położyć. Pójdź sam, a potem mi opowiesz, jak było.
– Przecież nie pójdę sam. Zostanę z tobą.
– Idź koniecznie. Nie chcę ci psuć zabawy. Nie chcę być dla ciebie ciężarem – spuściła wzrok i zaciśnięte dłonie położyła na kolanach. Była blada, a jej twarz skurczyła się jak w ataku bólu.
– Czy coś cię boli? – zbliżył się do niej i wziął jej rękę, rozplątując mocno zaciśnięte palce.
– Tak, boli, ale nie fizycznie. Znów przypomniałam sobie tamtego mężczyznę. Był taki brutalny. Dzięki tobie mogłam się od niego uwolnić.
Mieczek się skrzywił. Ostatnio częściej niż zwykle przypominała mu o człowieku, przed którym, jak twierdziła, uciekła do niego. Nie znał go i wiedział o nim tylko tyle, ile powiedziała mu Julia. Czasem zastanawiał się, jak to jest, że osoba taka jak ona od dzieciństwa trafiała na prześladowców. Nie wahał się właśnie tak określić jej ojca, jej pierwszego męża, jej tajemniczego kochanka, a może nawet jakichś innych, o których nic nie wiedział. Kim był ten człowiek, z którym podczas wojny wyjechała do Rosji i słuch o niej zaginął? Kochała go? A może tylko tak jej się zdawało? Kiedy patrzył na bladą twarzyczkę Julii, serce mu się ściskało. Chciał, żeby była szczęśliwa, ale nic nie wskazywało na to, że tak jest. _Nie trzeba jej niepokoić, strofować jak małej dziewczynki_, pomyślał. Należy chronić ją przed nią samą i przed wszystkim, co odbiera jej zdolność odróżniania rojeń od rzeczywistości.
Kilka dni później szukał czegoś w szufladach biurka. Julia właśnie wyszła, a on nie mógł znaleźć potrzebnych mu dokumentów. Zajrzał więc także do jej szuflady. Panował tam bałagan. Westchnął z rezygnacją. Odsunął jakieś szpargały. Na dnie leżała koperta zaadresowana ręką Julii. Najwyraźniej niewysłany list. Na kopercie widniało nazwisko nieznanego Mieczkowi mężczyzny. Powstrzymał chęć otwarcia koperty, ale zapamiętał i nazwisko, i adres. Przez chwilę zdawało mu się, że to imię, raczej rzadkie, już kiedyś słyszał, i poruszył go nagły domysł. Czyżby to był człowiek, na którego Julia tak się skarżyła? Czy pisała do niego? Dlaczego nie wysłała listu? A może dopiero zamierzała to zrobić? Poczuł gniew. Więc ukrywała przed nim więcej, niż przypuszczał. Nie chciał o nic pytać. Jeśli ten człowiek nadal ją prześladuje, trzeba go powstrzymać, jeśli jednak Julia sama szuka z nim kontaktu…
Długo nie mógł się zdecydować. Rozpocząć poszukiwania? Odnaleźć domniemanego kochanka swojej żony? Czy ma do tego prawo? Jak ukryć to przed Julią? I wreszcie, jak wytłumaczy się temu człowiekowi, jeśli go odnajdzie? Jednak postanowił działać.
Nie znał ulicy, która widniała na kopercie listu. Była gdzieś na południu miasta, tam, gdzie dopiero budowano nowe domy. Słyszał tylko, że coraz więcej pól i sadów zamieniało się w ulice i osiedla. _Być może trudno będzie odnaleźć ten adres_, pomyślał, jednak czuł, że nie chce dłużej zwlekać. Stan Julii w pewnym sensie się pogarszał. Była coraz bardziej niespokojna. Ataki gniewu, nawet agresji stawały się coraz częstsze. Któregoś dnia zamiast do szpitala pojechał tramwajem na plac Unii Lubelskiej. Stamtąd musiał już iść pieszo Rakowiecką. Pamiętał tę ulicę jako polną drogę, ale to było dawno. W miejscu starych drewnianych domów wybudowano kamienice. Rozległy plac w oddali stał się miejscem budowy całego kompleksu budynków Szkoły Głównej. Szedł już dość długo, rozglądając się dokoła. Boczne uliczki były zabudowane tuż przy ulicy, dalej ciągnęły się zdziczałe ogrody. Skręcił w jedną z tych uliczek, nie mając pewności, czy to na pewno ta, bo tabliczki z nazwą nie było.
Niewielkie domy, bardziej podobne do miejskich willi, wkrótce się skończyły i Mieczek szedł wzdłuż parkanów, za którymi wśród drzew i krzewów kryły się stare domostwa. Wyglądały na opuszczone. W pewnym momencie zauważył na bramie numer, którego szukał. Pchnął furtkę i niepewny zbliżał się do parterowego budynku. W oknie mignęła czyjaś twarz. Zawahał się. Nagle pomysł, by odszukać kochanka Julii, wydał mu się absurdalny. Czym właściwie ma tłumaczyć swoją ciekawość? Jak rozmawiać z nieznanym człowiekiem?
Nacisnął dzwonek. Po dłuższej chwili drzwi się uchyliły. Stała w nich kobieta w nieokreślonym wieku. Z głębi domu dobiegało ujadanie psa. _A jeśli to jego żona?_, pomyślał.
– Słucham? – odezwała się kobieta.
– Czy zastałem… – wymienił nazwisko, które zapamiętał.
Patrzyła na niego przez chwilę dość zdziwiona i już chciał przeprosić, i szybko odejść, ale otworzyła szerzej drzwi.
– On już tu nie mieszka – powiedziała.
– Gdzie mogę go znaleźć?
– Wyprowadził się jakieś dwa miesiące temu. Adresu nie znam. Czy to coś ważnego?
– W pewnym sensie – Mieczek nieco się uspokoił. Najwidoczniej ten człowiek nie był nikim bliskim dla stojącej przed nim kobiety. – Właściwie szuka go pani Julia… – zaczął, dziwiąc się uporowi, z jakim postanowił nie dawać za wygraną.
– Niech pan wejdzie – powiedziała.
Wnętrze mieszkania było mroczne. Z ciasnego korytarza weszli po schodach do obszernego pokoju, który mógłby być całkiem ładnym salonem, gdyby nie szpeciła go zbyt duża liczba mocno podniszczonych mebli. Kobieta wskazała Mieczkowi fotel, którego sprężyny jęknęły, kiedy na nim usiadł. Przyglądała mu się przez chwilę, jakby zastanawiała, kim może być i czego chce. Milczał, czekając, aż go o to zapyta.
– Pan szuka pana Sebastiana czy pani Julii? – zaskoczyła go tym pytaniem. – Mój lokator wyprowadził się, nie zostawiając adresu – patrzyła na niego uważnie. – Aha, chyba już to mówiłam.
Mieczek zastanawiał się gorączkowo, czy wyjawić prawdziwy cel wizyty, czy jeszcze nie.
– Właściwie to szukam ich obojga – powiedział.
– O Julii wiem jeszcze mniej. Znikła jakieś dwa lata temu. Pan Sebastian szukał jej, ale niczego się nie dowiedział. To było bardzo nieładnie z jej strony tak po prostu zniknąć. Mieszkali tu przez kilka lat. Byli jak małżeństwo. Z Julią nawet się zaprzyjaźniłam, ale ostatnio zachowywała się dziwnie. O, przepraszam, może nie powinnam tego mówić.
– Wręcz przeciwnie, proszę mówić. Może to naprowadzi mnie na jakiś trop.
Jednak nie dowiedział się już niczego. Tylko w ostatniej chwili kobieta podała mu adres kogoś, z kim, jak sądziła, mężczyzna się przyjaźnił.
Opuścił dom z uczuciem ulgi. Czuł się źle, wiedząc, że nadużył zaufania nieznajomej. Swoje kłamstwa usprawiedliwiał dobrem Julii. Tylko czy rzeczywiście chodziło o jej dobro? Przekonywał sam siebie, że tak. Słowa kobiety jeszcze bardziej go zaniepokoiły. W pierwszym odruchu chciał wyznać Julii, że szuka jej śladów z przeszłości. Jednak nie zdecydował się na to. Była ostatnio zbyt rozdrażniona i wiadomość, że własny mąż jej nie ufa, mogłaby doprowadzić do wybuchu. Ale to on coraz mniej ufał Julii. Dlatego myśl, żeby zaprzestać poszukiwań, wydała mu się nierozsądna. Teraz musiał dowiedzieć się prawdy.
Udał się pod wskazany przez kobietę adres. Na tabliczce widniało: imię, nazwisko, doktor medycyny… Początkowo chciał dalej brnąć w kłamstwa, ale fakt, że poszukiwany okazał się lekarzem, uspokoił go. Postanowił wyjawić, kim jest. Służąca wpuściła go do obszernego hallu. Doktor prawdopodobnie skończył właśnie przyjmowanie pacjentów, bo kiedy zobaczył nieznajomego w poczekalni, wydawał się zdziwiony. Mimo to zaprosił go do pokoju obok. Okazało się, że zna mężczyznę, z którym Julia żyła przez ostatnie lata. Musiał także znać Julię, bo ożywił się na dźwięk jej nazwiska. Pochylił się nawet w stronę Mieczka i słuchał z uwagą.
– Moja żona nie czuje się najlepiej. Mam powody sądzić, że była źle traktowana. Jej problemy nerwowe… – zaczął Mieczek.
– Ach, więc jest pańską żoną? – doktor się ożywił. – Ale co pan ma na myśli, mówiąc, że była źle traktowana? – spytał.
– Wyznała mi, że musiała uciekać przed brutalnością swojego… – Mieczek zawahał się, nie wiedząc, jak właściwie określić byłego kochanka Julii. – Jednym słowem, życie z nim mogło się przyczynić do obecnych problemów mojej żony.
– Nie chciałbym wtrącać się do spraw rodzinnych. Nie jestem upoważniony. Spróbuję namówić mojego znajomego, by się z panem spotkał. Nie obiecuję jednak, że mi się to uda.
Dość długo Mieczysław czekał na telefon. Wreszcie któregoś dnia mężczyzna zadzwonił do szpitala i umówili się na spotkanie. Nie mieszkał w Warszawie. Mieczek obawiał się, że w ostatniej chwili spotkanie nie dojdzie do skutku. Także fakt, że będzie musiał wyjechać, utrudniał sprawę. Jednak raz rozpoczęta sprawa powinna zostać dokończona. Nawet wolał, że spotkanie odbędzie się z dala od domu.
Głos tego człowieka brzmiał przyjaźnie i Mieczek zastanawiał się, co o tym myśleć. Przekonanie, że to kolejny prześladowca, na jakiego trafiła Julia, nastrajało go niechętnie. Jeśli jednak w jakikolwiek sposób okaże swoją nieufność, mężczyzna wyczuje to z pewnością i nie będzie skłonny do rozmowy. A Mieczek coraz bardziej chciał poznać przeszłość Julii. Postanowił zapomnieć o tym, co mu opowiadała, i po prostu słuchać tego, co ma do powiedzenia nieznajomy. Już samo to, że zgodził się spotkać, mogło świadczyć o jego dobrej woli.
Julia, ostatnio tak milcząca i obojętna, nagle zaniepokoiła się wyjazdem męża. Musiał jej tłumaczyć, dokąd i po co jedzie. Zdawała się niezbyt przekonana. Zastanowiła go jej intuicja, i to właśnie w sprawie, która miała pozostać dla niej tajemnicą. Wiedział jednak, że osoby nerwowe potrafią wyczuwać prawdziwe intencje innych, jeśli tylko jest im to do czegoś potrzebne.
Podróż, zresztą nie bardzo długa, minęła na próbach ułożenia pierwszych słów. Niewiele wymyślił. Ukołysany monotonnym stukotem kół, przysnął. Ocknął się w ostatniej chwili i trochę nieprzytomny wysiadł z pociągu. Stał na niewielkiej stacji i rozglądał się jak człowiek, który odnajduje się w nieznanej mu rzeczywistości. Po co tu przyjechał? Dlaczego grzebie w przeszłości kobiety, którą, jak mu się zdawało, kocha? Teraz jednak nie było już odwrotu. Zbliżał się do niego mężczyzna z gazetą sterczącą z kieszeni ciemnego płaszcza. Stali naprzeciw siebie, przez krótką chwilę mierząc się wzrokiem. Żaden z nich nie był pewien, czego chce od niego ten drugi.
– Tu niedaleko jest restauracja – odezwał się mężczyzna, kiedy już podali sobie ręce, wymieniając nazwiska. – Może jest pan głodny?
– Dziękuję. Już jadłem – odpowiedział Mieczek, zdziwiony trochę tym z pozoru obojętnym tonem rozmowy.
– Właściwie nie wiem, czemu zawdzięczam pański przyjazd. Podobno szuka pan Julii? – spytał mężczyzna, kiedy usiedli przy stoliku. – Ale powiem od razu, nie wiem, gdzie ona jest. Straciłem z nią kontakt już prawie dwa lata temu.
– Nie, nie szukam jej. Ona jest moją żoną.
Mężczyzna patrzył na Mieczka nieruchomo.
– Przepraszam, że pana zaskoczyłem. Nie wyjawiłem prawdy od razu, bo bałem się, że nie zechce się pan ze mną spotkać.
– Rzeczywiście, chybabym nie chciał. Ale o co właściwie chodzi?
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki