Melodia zapomnianych miłości - ebook
Melodia zapomnianych miłości - ebook
Czy muzyka zaklęta w starych skrzypcach otworzy drzwi do tajemnicy sprzed lat?
Bianka nikogo i niczego nie kocha bardziej niż muzyki. Gdy pewnego dnia jej rodzina staje na krawędzi bankructwa, dziewczyna zgadza się przyjąć niecodzienne zlecenie.
Wyjeżdża do malowniczego Kazimierza, by zamieszkać z tajemniczą zleceniodawczynią i jej niewidomym synem. Zabiera ze sobą jedynie ukochane skrzypce – rodzinną pamiątkę po babce Walentynie. Mroczne, stare domostwo na skraju miasteczka skrywa sekrety, które dziewczyna wyczuwa już od progu.
Czy to możliwe, że jaworowe skrzypce łączą historie rodzin Bianki i niewidomego Sama?
Czy skrzypcowa muzyka rozwiąże kłębiące się wokół zagadki i otworzy zamknięte serca?
***
Najnowsza powieść Doroty Gąsiorowskiej intryguje i uwodzi niczym pełna tajemnic melodia ciepłych, sierpniowych wieczorów.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-4688-1 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wzdłuż kamienic szedł wysoki, szczupły mężczyzna odziany w szary surdut zapięty na szereg ołowianych guzików, które z oddali skrzyły się jak małe gwiazdki. Jego mądre orzechowe oczy patrzyły przed siebie ze spokojem właściwym ludziom, którzy mimo bagażu doświadczeń wciąż potrafią zachwycać się światem. Obok niego podskakiwało małe, kilkuletnie dziewczę o pszenicznych lokach wypadających spod fikuśnego kapelusza, związanego pod brodą wstążką w okazałą kokardę. Dziewczynka podrygiwała, ciągnąc ojca za rękę, a poły jej granatowego płaszczyka rozchylały się, tworząc falującą rozetę.
– Walentyno, jeszcze tylko jeden zakręt i będziemy na miejscu. – Henryk starał się utemperować córkę.
– Papo, zimno mi. – Dziewczynka wsunęła rączkę w skórzanej rękawiczce w dużą dłoń ojca.
Wkrótce doszli do niewielkiej oficyny. Z okienka sączyło się blade światło. Walentyna wyrwała się ojcu i stanęła na palcach, by zajrzeć do środka. Po ciemnozielonych ścianach pełzał cień człowieka.
– Jest przy stole! – krzyknęła z entuzjazmem, a jej policzki jeszcze bardziej się zaczerwieniły.
– Walentyno, chodź tutaj. Dobrze wychowanej dziewczynce nie przystoi tak się zachowywać – skarcił ją ojciec.
Walentyna odwróciła się do niego, w jej rozigranym wzroku próżno było szukać pokory.
– Chodź, chochliku. – Henryk przyciągnął córkę, po czym razem przekroczyli próg.
W małym kwadratowym pomieszczeniu o ścianach, których od dawna nie dotykały pędzel i świeża farba, rozchodziła się woń drewna i egzotycznych olejów.
Walentyna skrzywiła się i schowała za Henrykiem. Nie lubiła unoszącego się tu zapachu, a właściciel pracowni, ten dziwny pan o krzaczastych brwiach i długiej siwej brodzie, która łączyła się z białymi włosami, wydawał jej się strasznie nudny. Ciągle kazał jej chwytać skrzypce i na nich grać, a kiedy już myślała, że zabiorą je z papą do domu, ten cudaczny staruszek w długiej purpurowej szacie sięgającej niemal do kolan zabierał skrzypce i chował je do wysokiej mahoniowej szafy.
– Jeszcze nie teraz, nie tym razem – mówił raz po raz.
W ciągu ostatnich trzech miesięcy to była już szósta wizyta Walentyny i jej ojca Henryka w najsłynniejszej pracowni lutniczej mistrza Wasyla w Petersburgu. Trudno się dziwić, że żywiołowe dziecko czuło coraz większe zniecierpliwienie. Dzisiaj jednak było inaczej…
Zaczęło się jak zwykle: Wasyl ustawił Walentynę między krzesłem obitym wypłowiałym szmaragdowym pluszem, w kilku miejscach nadgryzionym przez mole, a niedomkniętym drewnianym kufrem, z którego wystawały różne klamoty, i podał jej skrzypce. Ale kiedy mała skończyła grać, na jego twarzy było widać emocje.
– No dobrze, Walentyno. – Uśmiechnął się, gładząc brodę. – Wygląda na to, że w końcu będziesz mogła je zabrać.
Walentyna się rozpromieniła.
– I już nigdy więcej nie będę musiała do pana przychodzić? – Uniosła główkę i wbiła niebieskie oczy w pobrużdżoną twarz.
– Nie będziesz musiała – zapewnił ją Wasyl. – Chciałbym jednak, żebyś mi coś obiecała. – Skupione ciemne oczy lutnika zbyt intensywnie wpatrywały się w dziewczynkę.
Popatrzyła na niego z obawą.
Wasyl zbliżył się do mosiężnego stolika z drewnianym blatem i przesunął lampę naftową na jego skraj. Światło się rozproszyło, rzucając na lutnika magnetyczny blask, dzięki czemu jego twarz wydawała się znacznie młodsza i pogodniejsza.
– Żyła kiedyś piękna, młoda dziewczyna o imieniu Prozerpina – zaczął snuć opowieść tajemniczym głosem. – Pewnego dnia zbierała na łące kwiaty w towarzystwie zaprzyjaźnionych nimf. – Wasyl spoglądał w zaparowaną szybę. – Ale… – Urwał, a później podniósł głos. – Zauważył ją władca podziemi Pluton. Tak bardzo mu się spodobała, że ją porwał i pojął za żonę. Odtąd dziewczyna musiała żyć w ciemności. Nie widziała słońca, gwiazd ani pięknych kolorów świata, które tak dobrze znała.
– To straszne! – Walentyna wydała z siebie okrzyk przerażenia. – Przecież bajki dobrze się kończą – szepnęła drżącymi ustami, przytulając do piersi skrzypce z jaworowego drewna.
– Ta opowieść też nie skończyła się źle. – Wasyl błądził wzrokiem po ciemnej szybie, z której zaczęły spływać drobne kropelki wody. – Chociaż… – Zastanowił się, sprawiając wrażenie nieobecnego. – W życiu nigdy nie ma idealnego rozwiązania – rzekł filozoficznie, pociągając za czubek brody. – Prozerpina miała ukochaną matkę Ceres, która wciąż szukała córki, bo nie potrafiła o niej zapomnieć. W końcu odnalazła swoje dziecko, ale niedobrych czarów nie można było do końca cofnąć. Ceres mogła zabrać ze sobą Prozerpinę na osiem miesięcy w roku. Resztę czasu Prozerpina miała spędzać z mężem pod ziemią. I tak każdego roku.
– Nie podoba mi się ta bajka. – Walentyna odważyła się wypowiedzieć swoje myśli na głos.
Opowieści, które słyszała od mamy, miały pięknych bohaterów i dobre zakończenia. Nie było w nich groźnego króla podziemi ani ciemności, której Walentyna, jak każde dziecko, bardzo się bała.
– Jesteś niewinna i maleńka, ale kiedyś poznasz życie. Być może zejdziesz nawet do królestwa ciemności. – Wasyl przymrużył oczy, lecz po chwili otworzył je bardzo szeroko, przez co Walentynie wydały się zbyt duże i zbyt okrągłe. Pośrodku nich, jak dwie czarne kuleczki, połyskiwały źrenice.
Walentyna przysunęła się do ściany i jeszcze mocniej przytuliła skrzypce.
– Masz wielki talent. Grając na tych skrzypcach, zaczarujesz niejedno serce. – Uśmiechnął się, choć na jego twarzy malował się niepokój. – Ale pamiętaj: nigdy nie wolno ci wykorzystać ich do haniebnego czynu. Muzyka nie może nikogo zniewolić, ona ma rozświetlać duszę. Jeśli kiedykolwiek skrzywdzisz kogoś za pomocą tych skrzypiec, nie będzie ci wolno już więcej na nich zagrać.
Te słowa przeraziły dziewczynkę. Nikt nigdy nie zwracał się do niej takim tonem, nikt nie mówił o takich strasznych sprawach. Kogo miałaby skrzywdzić? Nie potrafiła nawet dać kuksańca swojemu starszemu bratu Maksymowi. A muzykę, poza mamą, papą i Maksem, kochała najbardziej na świecie. Pani Teofila, jej nauczycielka, mówiła, że paluszki Walentyny zostały stworzone właśnie po to, by grać.
– Rozumiesz? – Czarne oczy Wasyla rejestrowały każdy ruch dziewczynki.
Przytaknęła. Wtedy podszedł do niej i zabrał jej skrzypce. Wolnym krokiem ruszył do szafy. Wyciągnął z niej futerał obleczony miękką wiśniową skórą i wpakował do niego instrument, po czym wrócił do dziecka.
– Proszę, Walentyno. – Podał jej futerał.
– Dziękuję. – Dygnęła tak, jak uczyła ją mama, choć nie była pewna, czy robi to dobrze.
Wasyl odprowadził wzrokiem ojca i córkę, a potem stał przy oknie i spoglądał na dwie sylwetki przesuwające się po wilgotnej ulicy.
– Powodzenia. Pamiętaj, że życie nie zawsze jest piękną bajką! – Zasłoniwszy okno skrawkiem sukna, zatrzymał sękate palce na nierównym brzegu tkaniny. Później zgasił lampę i opuścił pracownię.