- W empik go
Melodye. Serya 2 - ebook
Melodye. Serya 2 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 211 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Serya II
Warszawa
Druk Synów St. Niemiry
Plac Warecki 4
1905
Дозволено Цензурою
Варшапа, 12 Iюня 1904 года.
* * *
Czasem, gdy chwytam za pióro dla chleba,
Gdy dusza przędzie na garść soczewicy,
Gdy myśl zapalna, i mus, i potrzeba
Na jednej w piersiach osiądą zwrotnicy –
Czuję, że płacę tam, w górze, przed Panem
Za prawo życia nie samym liczmanem!
A czasem znowu, choć boli, choć nęka,
Choć twarda jawa z słodkich marzeń budzi,
Kiedy pomyślę, że jakaś piosenka
Może z mej piersi przebiedz w serca ludzi
I tam na mgnienie zagościć promykiem –
Czuję, że, płacąc, zostaję dłużnikiem!
Że za to wszystko, co moje, co dane,
Co czasem dusza w rojeniach zobaczy,
Za te obrazki w słońcu malowane,
Co lecą w śpiewkach o nucie prostaczej,
Za one chwile widziane w błękicie,
Aby odpłacić – zbyt krótkie jest życie.
* * *
Choćbyśmy wszystko wyklęli kochanie,
Zgasili płomień, co się w piersiach pali –
To jeszcze w sercu, wbrew woli, zostanie
Miłość tej chwili, w którejśmy kochali!
Zawsze ją będziem nosić przed oczyma,
Budzącą w duszy pogrzebane hasło –
Tak, jak w noc ciemną, chociaż słońca niema,
Wiemy zkąd weszło i wiemy gdzie zgasło.
Bywa… bywa, że dusza, jak ze stali kuta,
Idąca bez bojaźni w walkę z przeznaczeniem,
Dla której dźwięk hartowy to jedyna nuta –
Nagle… korzy się w prochu i pada ze drżeniem
I pod miękkiem dotknięciem moc całą przeżywa,
Pancerz stali w pajęcze zmieniając przędziwa…
Bywa… bywa!
Bywa… bywa, że dusza, złamana niedolą,
Która tylko litości pożąda od świata,
Pod wielkim ciosem wstaje z odrodzoną wolą,
Promienna i nadzieją wskrzeszona skrzydlata
I z okrzykiem rozpaczy w bój się z losem zrywa,
Olbrzymieje i w walce pieśń zwycięstwa śpiewa!
Bywa… bywa!
Smutno mi, Boże!
Dzieckiem o zaraniu,
Gdym pierwsze słońce ujrzał na błękicie,
Słyszałem, piosnkę o wielkiem kochaniu
Na całe życie!
Dziś jednej zwrotki tej śpiewki nie złożę…
Smutno mi, Boże!
A jednak miałem ją całą przy duszy,
Chroniłem w piersiach i zbroiłem wolą –
Tylko przepadła gdzieś w życiowej głuszy,
Stłumiona dolą…
Że jej już serce odnaleźć nie może…
Smutno mi, Boże!
A takbym pragnął, jak wtedy dzieciną,
Tą samą nutą napojone wargi
Nad mazowiecką ustrunić równiną,
Bez żadnej skargi…
Że myśl już dawnej skiby nie wyorze –
Smutno mi, Boże!
Dzisiaj, jak oracz nad płonnym zagonem,
Nad własnem sercem stoję zadumany,
Bom nie odpłacił spodziewanym plonem
Za chleb posiany…
Czekałem jutra, dziś się jutrem trwożę…
Smutno mi, Boże!
Czekałem jutra i tego kochania,
O którem piosnki podzwaniało echo…
Było i… przeszło bez mocy wytrwania
Pod moją strzechą…
Jeślim ja winien… do stóp Twych się korzę..
Smutno mi, Boże!
* * *
Kominek gaśnie… Dworku ściany
W półmroku toną, w półrozbrzasku…
Pod niebem szarych mgieł tumany,
Na ścianie zima na obrazku.
Jesienny wicher po ogródku
W gałęziach drzewin gra nokturno…
Do duszy kroczy widmo smutku
I bierze myśli w przestrzeń chmurną.
Bierze i rzuca oderwane
Od ścian dworcowych w dal bezbrzeżną,
Między to niebo, mgłą owiane,
I na obrazku zimę śnieżną.
I jak ten wicher po ogródku..
Co w nagich drzewach gra nokturno,
Serce podzwania nutą smutku,
A oczy patrzą w przestrzeń chmurną.
* * *
Różne są gusta… Lubię rzeczy stare!
Powtarzam, rzeczy… bo kwestja się zmienia,
Gdy mam tęż samą przystosować miarę
Do ludzi-panów, raczej pań stworzenia,
Wtedy – na tyle nie jestem romantyk,
Bym nad szesnastą wiosną wolał antyk!
Lecz rzeczy lubię… Lubię mebel gdański,
Stare portrety, broń, omszałą flaszę,
Lubię, gdy data ery chrześcijańskiej
Na belkowaniu przepina poddasze,
Że dość mi podnieść oczu, wnet myśl splata
Wszystko, co w sercu tkwi, jak w belku data!
Lubię – gdy czasem o szarej godzinie,
W słońcu, co gaśnie na zachodniej stronie,
Od starych murów stara piosnka spłynie,
Przysiada echem na wieżyc robronie
I na sklepienia rozwieszona strunach
Gędźbi w zachodu szarzejących łunach.
Wtedy tani, w górze, za obłocznym zrębem,
Gdzie słońce w pomrok kryje złote szarfy,
Widzę pod świętym zakopane dębem
Kości pieśniarzy, a na kościach harfy –
I nie chcę-wołać: Bóg wiara, sen mara!
Wolę śnić – póki dzwoni piosnka stara!
I lubię jeszcze – znów wracam do mebli:
Stare, dębowe biurko, pełne skrytek,
Dawny majstersztyk średniowiecznych hebli,
W którem niejeden cenny przetrwał zwitek,
Ręką pradziadów ukryty w szufladach…
Lubię te stare biurka po pradziadach,
Chciałbym do pióra siąść przy takim sprzęcie
I wykraść deskom wszystką tajemnice!
Tam, gdzie woskowe kapały pieczęcie,
Zadumą strojne obrócić źrenice
I pytać wzrokiem… Może martwe drewno.
Jakąby skrytkę otworzyło śpiewną!
Możeby z starych foljałów in quarto
Rańtuch pajęczyn obleciał i pieśni,
A skrypt, ujrzawszy szczerą pierś otwartą
Odżył i słowa swe oddzwonił w pieśni,
Zaś pieśń im inne obrała schowanie,
Niosąc i ziarnem rzucając po łanie!
I jeszcze lubię – nim z błękitu chabrów
Gwiazdy motyle spiją nocne rosy –
Wieloramiennych odbrzask kandelabrów,
Kiedy je sługa zatli srebrnowłosy,
A każde z ramion przez noc długą świeci,
Jakby wspomnieniem ubiegłych stuleci.
* * *
Odbiegło mię, odbiegło het!
To moje szczęście młode!
Za siny bór, za górski grzbiet.
Za setną poszło wodę!
Odbiegło snać w nieznany świat,
W daleką poszło drogę,
Bo gonię je od tylu lat,
A spotkać już nie mogę!
Nie mogę już, choć gonię w trop,
Jak cień za jego cieniem,
Nie mogę już obująć w pierś
Ni jawą, ni marzeniem!
Choć ścigam je czy dzień, czy noc,
Choć duszę mam na oku,
Stracony czas, stracona moc:
Przepadło gdzieś w pomroku!
Przepadło gdzieś za głębią wód,
Czy w leśną skryte głuszę!
Daremny znój, daremny trud,
A jednak ścigać muszę!
Więc gonię je o każdym dniu,
Gdy brzaskiem się rozpala,
I pędzę w ślad co jeno tchu,
A ono zawsze zdala!
Raz tylko, raz! przede mną hen,
Jak słonko za mgły sinej,
Błysnęło mi, by złoty sen,
Na oczach u dziewczyny!
Błysnęło mi i zgasło wnet,
Zakryte nocką ciemną…
Daremniem śnił, daremniem szedł…
Kto inny wziął przede mną!
Kto inny wziął i pił do cna,
A kiedy odjął usta –
Została li zawodu łza,
Bo czara była pusta!
Kto inny pił… Więc kiedym brat,
Choć serce w dzwon zabiło!
Przeminął raj, przeminął szał
I szczęścia znów nie było!
Nie było nic u moich warg,
U źrenic mokrych łzami,
Prócz złudy złud, prócz dawnych skarg
Na szczęście za górami!
* * *
Widziałem dramat straszny, prosty fragment życia…
Dzień już był, słońce wstało z rannego powicia
I patrzyło wesołe złotych źrenic żarem –
Z miasta tysiące piersi rozbrzmiewały gwarem.
Szedłem…
Nagle! gdzie mostu praskiego kolumny,
Zaturkotał wóz czarny… Białe wieko trumny
Zaświeciło mi w oczach przez żelazne kraty…
Trumienka była mała, przystrojona w kwiaty,
Dziecięca, srebrzonemi taśmami obita…
Za trumną pusto… Jedna szła łzawa kobieta,
Matka… Nikogo więcej!
Wóz czarny, woźnica,
Mata trumna i matka, biedna wyrobnica…
Nikogo więcej… Pusto… A tam górą w mieście
Brzmiały głosy tysiączne, dziecięce, niewieście,
Ludzkie, żywe…
Za trumną jedno serce w bólu…
………………………
Oj! ciężko w samotności nieść łzy swe, matulu!
* * *
Na "Lipowej'' z rozdzienkiem,
Niby w bajce – piosence,
Świt spogląda okienkiem
Na twarzyczki chłopięce.
Wszystkie dziwnie znajome
Temu słonku na niebie:
Spotykało je nieraz
Po proszonym, po chlebie.
Spotykało je nieraz
Od powicia, od dziecka,
Po zaułkach fabrycznych,
Po rynsztokach "Zapiecka".
Nieraz, idąc ku ziemi,
Z wyzłoconej swej przędzy
Rozrzucało promyki
Po maleńkiej tej nędzy!
Nieraz grzało pierś drżącą
Podczas chłodu i głodu
[ łzy nieraz widziało
Wśród dziennego pochodu!
Nieraz, patrząc z ukosa
W zdartą odzież podstrzępek,
Obaczyło zasiany
W młodem sercu występek!
Na "Lipowej" z rozdzienkiem
Słońce w blaskach poświaty
Przeleciało okienkiem
Na chłopięce warsztaty!
Zaświeciło radosne,
Przystanęło zdumione…
Tu – buciki jak ulał,
Tu – wyroby toczone!
Tu igiełką, jak gwiazdą,
Miga drobna dłoń w brzasku…
Niby w bajce – piosence,
Jak na jakim obrazku!
Mały Janek but szyje,
Staś włóczęga nić mota…
A w oczętach wesele,
A w twarzyczkach ochota!
Że aż złocą się mury
Olbrzymiego budynku,
Taka światłość tam bije
Od dobrego uczynku!
Od dobrego uczynku,
Od tej woli niezłomnej,
Co stworzyła schronisko
Dla niedoli bezdomnej!
* * *
Idź, śpiewko moja, idź.
Na służbę idź za chlebem,
Świetlanych marzeń nić
Nie starczy pod tem niebem!
Potrzeba, śpiewko… żyć!
Na służbę idź za chlebem!
Idź, śpiewko, w najem, idź!
Choć przyjdzie czoła spłonić,
Gdy każą – pokłon bić,
Gdy każą – śmiechem dzwonić!
Potrzeba, śpiewko, żyć!
Choć przyjdzie czoła spłonić!
Idź, śpiewko moja, idź,
Daremne porzuć skargi;
Potrzeba, śpiewko, żyć,
Choć ból – zaciśnij wargi!
Nie starczy marzeń nić…
Idź w najem! idź bez skargi!
Idź, śpiewko, w służbę, idź!
Ochota, nie ochota,
Najmitką tobie być
Za garść marnego złota…
Potrzeba, śpiewko, żyć,
Ochota, nie ochota!…
Potrzeba, śpiewko, żyć
Na ziemi, nie wśród nieba,
Świetlanych marzeń nić
Zaprzedać za kęs chleba!
Potrzeba, śpiewko, żyć…
Za życie… spodleć trzeba!
* * *
Szkolna lawa… Hej! młodością wieje!
Tysiąc wspomnień na hasło się zrywa!
Szkoła główna rozchyla wierzeje –
"Gaudeamus!" pierś hejnałem śpiewa,
Gdzieś z oddali, jak iskry z krzemienia,
Wykrzesane serc biciem z pamięci,
Lecą echa i ech pokolenia,
Młode myśli, zamiary i chęci –
I znów w oprzędź jednoczą się złotą
Z wielką wiarą i wielką tęsknotą.
Szkolna ława – jak drzewce ołtarzy
Ma dziś jasność nad sobą i tęczę,
Świeci zorzą rozrzewnionych twarzy,
Siewu swego piastuje naręcze,
I jak matka, po latach swe syny
W jeden wielki garnie pocałunek,
I zerwane zaplata wawrzyny,
I przeżyty oblicza rachunek,
I jak matka w pierś tuli ofiarną
To, co w świtach posiała na ziarno!
Szkolna ławo! Patrz! z pod twego nieba
Głowy srebne, jak żytni połanek!
Lecz zażywny przyniosły kęs chleba,
Ale kwietny uwiły ci wianek,
Lecz co dałaś, co wzięły za zorzy
Nie zronione w wichurze ni mrokach,
Nie upadło na płonnej podłoży,
Nie zawiędło na skalnych opokach –
Lecz wróciło stuplonem w twe progi…
Pobłogosław! i wiedź w dalsze drogi!
Dzień dobry! Podnieś oczy! Niech się słońce dziwi,
Zobaczywszy dwie gwiazdy, nie zgaszone świtem!
Spojrzyj: niebo wysoko… a są nieszczęśliwi,
Których serca po ziemi gonią za błękitem!
Spojrzyj! Patrz: Gdzie promienie złocistych warkoczy,
Myśl moja smutna leci, klęka… łzami prószy…
Spojrzyj!… Inaczej powiem, że masz, gwiazdy oczy, noc ponurą, ciemną noc w piersiach i duszy!
* * *
Kiedy zapłaczę, to łzy moje słychać,
Jakby szły miedzą rosy srebrzystemi,
A pierś inaczej nie umie oddychać,
Jak z pod stóp biorąc oddech szarej ziemi,
Inaczej kochać i pragnąć nie zdolna –
I musi rodzić, jak ta niwa rolna.
Kiedy mi radość, kiedy mi wesele,
Kiedy się usta uśmiechem oprawią –
Myśli, jak łączne kołysane ziele,
Płyną ku ziemi i w szumach się pławią
I, chociaż kwiecie kurz parny obleci,
To jeszcze barwą ku tej ziemi świeci!
Szczęśliwy! komu w podsłoneczne loty
Urosła dusza i tam w blaskach żyje –
Kogo przydrożna nie wstrzymuje grusza,
Komu ta ziemia z ócz rosy nie pije –
Czyja myśl w górze swą jasność zobaczy!
Moja nie umie… i nie chce inaczej!
* * *
Bywają myśli klątwy… Raz zrodzone w duszy,
Trwaj?, jak piętno, ryte żelastwem pręgierza –
Ani ich łza serdeczna z źrenic nie wyprószy,