Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Meteorologika - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Meteorologika - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 291 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ROZ­DZIAŁ I PRZED­MIOT ME­TE­ORO­LO­GII

Po­wie­dzie­li­śmy wcze­śniej o pierw­szych przy­czy­nach przy­ro­dy i o wszel­kim ru­chu na­tu­ral­nym, a za­tem o upo­rząd­ko­wa­nych dro­gach gwiazd, licz­bie oraz wła­ści­wo­ściach ży­wio­łów a tak­że o ich wza­jem­nym prze­obra­ża­niu, wresz­cie o po­wsta­wa­niu i gi­nię­ciu w ogól­no­ści. Z tego wy­kła­du po­zo­sta­ła do omó­wie­nia część, któ­rą wszy­scy po­przed­ni­cy na­zy­wa­li me­te­oro­lo­gią. Roz­pa­tru­je ona zja­wi­ska uka­zu­ją­ce się wpraw­dzie zgod­nie z na­tu­rą, ale już nie tak re­gu­lar­nie jak w stre­fie pierw­sze­go ży­wio­łu. Są to zja­wi­ska wy­stę­pu­ją­ce naj­bli­żej or­bit gwiezd­nych, a mia­no­wi­cie: Dro­ga Mlecz­na, ko­me­ty, me­te­ory, gwiaz­dy spa­da­ją­ce, a tak­że i te zja­wi­ska, któ­re uwa­ża­my za wspól­ne dla wody i po­wie­trza, a wresz­cie do­ty­czą­ce czę­ści Zie­mi, jej kształ­tów i wła­ści­wo­ści. Dzię­ki temu do­wie­my się o przy­czy­nach wia­trów, trzę­sie­niu zie­mi oraz o in­nych zja­wi­skach uza­leż­nio­nych od tego ro­dza­ju po­ru­szeń. Nie­któ­re są dla nas nie­zro­zu­mia­łe, inne czę­ścio­wo poj­mu­je­my. Zaj­mie­my się tak­że ude­rze­nia­mi pio­ru­nów, trą­ba­mi po­wietrz­ny­mi, wi­ra­mi i in­ny­mi jesz­cze zja­wi­ska­mi po­wta­rza­ją­cy­mi się w od­po­wied­nich od­stę­pach cza­su, a wy­wo­ła­ny­mi zgęsz­cze­niem po­wsta­łym w nich sa­mych.

Po omó­wie­niu tych za­gad­nień bę­dzie­my mo­gli stwier­dzić, czy w przy­ję­ty spo­sób zdo­ła­my mó­wić o zwie­rzę­tach i ro­śli­nach, ogól­nie i szcze­gó­ło­wo. Je­śli to uda się wy­ko­nać, bę­dzie moż­na po­wie­dzieć, iż po­cząt­ko­we za­mie­rze­nia zo­sta­ły do­pro­wa­dzo­ne do szczę­śli­we­go koń­ca.

Po tym wstę­pie za­cznij­my od pierw­szej spo­śród za­po­wie­dzia­nych kwe­stii.ROZ­DZIAŁ II PRZY­CZY­NA MA­TE­RIAL­NA I SPRAW­CZA ZJA­WISK ME­TE­ORO­LO­GICZ­NYCH

Stwier­dzi­li­śmy uprzed­nio, iż ist­nie­je je­den po­czą­tek, z któ­re­go po­cho­dzi ogół po­ru­sza­ją­cych się na­oko­ło ciał, oraz są czte­ry ży­wio­ły utwo­rzo­ne z czte­rech pod­sta­wo­wych ja­ko­ści. Ich ruch – twier­dzi­my – jest dwo­ja­kie­go ro­dza­ju: zmie­rza­ją­cy ku środ­ko­wi i ze środ­ka wy­cho­dzą­cy. Spo­śród tych czte­rech: ognia, po­wie­trza, wody i zie­mi, naj­wyż­sze miej­sce zaj­mu­je ogień, naj­niż­sze – zie­mia. Dwa po­zo­sta­łe zaj­mu­ją ana­lo­gicz­ne wzglę­dem sie­bie po­ło­że­nie: ze wszyst­kich naj­bli­żej ognia jest po­wie­trze, zie­mi na­to­miast – woda. Z tych to ży­wio­łów skła­da się oka­la­ją­cy Zie­mię świat, a wy­stę­pu­ją­ce tu zja­wi­ska za­mie­rza­my wła­śnie omó­wić. Złą­czo­ny jest ko­niecz­nie z ob­ro­ta­mi sfer nie­bie­skich i stam­tąd czer­pie zdol­ność po­ru­sza­nia się. Otóż to, co jest przy­czy­ną wszel­kie­go ru­chu, win­no być uzna­wa­ne za przy­czy­nę pierw­szą. (Zresz­tą sfe­ra nie­ba jest wiecz­na, a jej ruch bez kre­su, choć za­wsze u kre­su, na­to­miast cia­ła przy­na­le­żą­ce do sfe­ry ziem­skiej po­sia­da­ją od­ręb­ne i ści­śle wy­zna­czo­ne gra­ni­ce). Ogień, zie­mię oraz inne ży­wio­ły win­ni­śmy prze­to trak­to­wać jako przy­czy­nę ma­te­rial­ną zja­wisk za­cho­dzą­cych w świe­cie (przez przy­czy­nę ma­te­rial­ną ro­zu­mie­my two­rzy­wo). Przy­czy­no­wość na­to­miast w sen­sie pierw­szej za­sa­dy ru­chu od­nieść na­le­ży do mocy po­ru­sza­ją­cych się od­wiecz­nie ciał.ROZ­DZIAŁ III MIEJ­SCE PO­WIE­TRZA I OGNIA

Po­wie­my te­raz o Dro­dze Mlecz­nej, o ko­me­tach i in­nych po­dob­nych zja­wi­skach, pa­mię­ta­jąc o za­ło­że­niach wstęp­nych i po­czy­nio­nych uprzed­nio roz­róż­nie­niach.

Twier­dzi­my, iż ogień, po­wie­trze, woda oraz zie­mia po­wsta­ją z sie­bie na­wza­jem, a w każ­dym z nich po­ten­cjal­nie za­wie­ra się każ­de, jak to ma miej­sce wte­dy, gdy wie­le rze­czy ma to samo pod­ło­że, do któ­re­go spro­wa­dza się ich osta­tecz­ny roz­kład.

Pierw­sza trud­ność do­ty­czy tego, co na­zy­wa­my po­wie­trzem. Jaka jest jego na­tu­ra w oka­la­ją­cym Zie­mię świe­cie i ja­kie jest jego od­nie­sie­nie do tak zwa­nych ży­wio­łów. Ni­ko­mu bo­wiem nie taj­no, jak bar­dzo Zie­mia róż­ni się pod wzglę­dem wiel­ko­ści od tego, co ją ota­cza. Dzię­ki ba­da­niom astro­no­mów sta­ło się wia­do­me, iż jest wie­le­kroć mniej­sza od nie­któ­rych gwiazd. Co zaś się ty­czy wód, nie do­strze­ga­my jej w po­sta­ci zwar­tej i od­dzie­lo­nej nig­dzie poza Zie­mią, ani też poza jej na Zie­mi sku­pi­ska­mi. Mam tu na my­śli mo­rza i rze­ki wi­docz­ne dla nas, a tak­że źró­dła pod­ziem­ne, któ­re mogą być dla nas nie­do­strze­gal­ne. Otóż po­wsta­je py­ta­nie, czy sub­stan­cja znaj­du­ją­ca się po­mię­dzy Zie­mią a naj­dal­szy­mi gwiaz­da­mi jest jed­no­rod­na, czy ra­czej zło­żo­na z wie­lu ciał, a je­śli zło­żo­na, to z ilu i jak da­le­ko roz­cią­ga­ją się ich gra­ni­ce.

O pierw­szym ży­wio­le i jego wła­ści­wo­ściach po­wie­dzie­li­śmy już przed­tem, wy­ja­śnia­jąc, iż jest nim wy­peł­nio­na cała prze­strzeń ob­ro­tów nie­bie­skich. Ta zaś opi­nia jest nie tyl­ko na­sza, ale wy­da­je się po­cho­dzić z da­wien daw­na i być osią­gnię­ciem sta­ro­żyt­nych. Daw­no już bo­wiem eter otrzy­mał na­zwę, któ­ra zda­niem Anak­sa­go­ra­sa – jak mnie­mam –

ozna­cza­ła ogień. To bo­wiem, co w gó­rze – są­dził – jest peł­ne ognia i dla­te­go sta­ro­żyt­ni na­zwa­li ową sub­stan­cję ete­rem. I w tym miał słusz­ność. Wi­docz­nie lu­dzie uzna­li po­ru­sza­ją­ce się cia­ła za bo­skie ze swej isto­ty i po­sta­no­wi­li na­zwać ete­rem to, co w żad­nym wy­pad­ku nie utoż­sa­mia się z czym­kol­wiek w na­szym za­się­gu. Są­dzi­my, iż po­dob­ne po­glą­dy po­ja­wia­ją się u lu­dzi co pe­wien czas, nie je­den ani dwa razy, nie wie­le­kroć, lecz nie­prze­li­czo­ną ilość razy.

Ci na­to­miast, któ­rzy utrzy­mu­ją, iż nie tyl­ko po­ru­sza­ją­ce się cia­ła, ale wszyst­ko co je ota­cza, jest czy­stym ogniem, zaś po­mię­dzy Zie­mią a gwiaz­da­mi roz­po­ście­ra się po­wie­trze, po za­zna­jo­mie­niu się z opra­co­wa­nia­mi ma­te­ma­ty­ków z pew­no­ścią po­że­gna­ją się z owy­mi dzie­cin­ny­mi po­glą­da­mi. By­ło­by bo­wiem rze­czą zbyt uprosz­czo­ną są­dzić, iż każ­de spo­śród po­ru­sza­ją­cych się ciał jest nie­wiel­kie, bo tak wy­da­je się nam ob­ser­wu­ją­cym z dołu. Mó­wi­li­śmy o tym w roz­pra­wie o cia­łach nie­bie­skich, ale po­wtórz­my to jesz­cze te­raz. Je­śli­by prze­strze­nie po­mię­dzy cia­ła­mi były peł­ne ognia, a tak­że same cia­ła nie­bie­skie były ogniem, wów­czas każ­dy spo­śród ży­wio­łów już daw­no mu­siał­by znik­nąć.

Nie są też wy­peł­nio­ne sa­mym tyl­ko po­wie­trzem. Prze­kro­czy­ło­by ono mia­rę wzglę­dem in­nych ży­wio­łów na­wet wów­czas, gdy­by dwa ży­wio­ły wy­peł­nia­ły prze­strzeń mię­dzy nie­bem a Zie­mią. Zie­mia wraz z ca­łym ogro­mem wód jest – żeby tak po­wie­dzieć – ni­czym w po­rów­na­niu z tym, co ją ota­cza. A tym­cza­sem nie za­uwa­ża­my bra­ku rów­no­wa­gi, kie­dy z roz­kła­du wody po­wsta­je po­wie­trze albo z po­wie­trza ogień. A prze­cież sto­su­nek po­mię­dzy małą ilo­ścią wody a po­wie­trzem, któ­re zeń po­wsta­je, ko­niecz­nie wi­nien być taki sam, jak mię­dzy ca­łym po­wie­trzem a wodą w ogó­le. Przy czym nie szko­dzi, je­śli za­prze­czy się moż­li­wo­ści po­wsta­wa­nia jed­ne­go ży­wio­łu z dru­gie­go, a tyl­ko przyj­mu­je się ich rów­ność pod wzglę­dem mocy. W ta­kim wy­pad­ku rów­ność mocy win­na ko­niecz­nie po­cią­gać za sobą rów­ność masy, zu­peł­nie jak gdy­by po­wsta­wa­ły z sie­bie na­wza­jem. Stąd sta­je się ja­sne, iż ani po­wie­trze ani ogień nie wy­peł­nia­ją prze­strze­ni po­mię­dzy Zie­mią a nie­bem.

Po­zo­sta­je za­tem wy­ja­śnić po­ło­że­nie tych dwóch, to jest po­wie­trza i ognia, wzglę­dem pierw­sze­go ży­wio­łu oraz wska­zać, dla­cze­go cie­pło ze sfe­ry gwiazd prze­do­sta­je się ku ob­sza­rom wo­kół­ziem­skim. Sko­ro więc po­wie­my naj­pierw – jak zresz­tą za­po­wie­dzia­no •– o po­wie­trzu, omó­wi­my w dal­szej ko­lej­no­ści tak­że i po­zo­sta­łe kwe­stie.

Je­śli woda po­wsta­je z po­wie­trza, po­wie­trze zaś z wody, na­su­wa się py­ta­nie, dla­cze­go na wiel­kich wy­so­ko­ściach nie po­ja­wia­ją się chmu­ry. A prze­cież tym ła­twiej po­win­ny się two­rzyć, im od­le­glej­szy jest ten re­gion od Zie­mi oraz im bar­dziej zim­ny. Taki zaś jest z po­wo­du wiel­kich prze­strze­ni dzie­lą­cych Zie­mię za­rów­no od roz­pa­lo­nych gwiazd, jak i od od­bi­tych od Zie­mi pro­mie­ni. Te ostat­nie utrud­nia­ją po­wsta­wa­nie chmur w po­bli­żu Zie­mi, gdyż roz­pra­sza­ją je swym cie­płem. Dla­te­go chmu­ry za­czy­na­ją gro­ma­dzić się do­pie­ro wów­czas, kie­dy roz­pra­sza­ne pro­mie­nie tra­cą swo­ją moc.

Tak więc albo woda nie po­wsta­je z ja­kie­go­kol­wiek bądź po­wie­trza, albo też je­śli z ja­kie­go­kol­wiek na rów­ni, to wo­kół Zie­mi roz­po­ście­ra się nie tyl­ko po­wie­trze, ale i pe­wien ro­dzaj mgły, któ­ra ła­two zmie­nia się w wodę. Je­śli za­tem cała prze­strzeń mię­dzy cia­ła­mi nie­bie­ski­mi wy­peł­nio­na jest ja­kimś ży­wio­łem, a nie może nim być ogień, gdyż wów­czas wszyst­kie inne ży­wio­ły spło­nę­ły­by, wy­ni­ka stąd, iż jest nim po­wie­trze i ota­cza­ją­ca Zie­mię woda. Mgła bo­wiem jest wy­pa­ro­wa­ną wodą.

Tyle, gdy idzie o uka­za­nie trud­no­ści. Przed­staw­my za­tem i swój po­gląd, uwzględ­nia­jąc za­rów­no to, co już po­wie­dzie­li­śmy, jak i to, co za­mie­rza­my wła­śnie pod­jąć. Utrzy­mu­je­my za­tem, iż naj­wyż­szy re­gion aż po Księ­życ wy­peł­nio­ny jest ży­wio­łem róż­nym od ognia i po­wie­trza, wol­nym – w nie­któ­rych miej­scach bar­dziej, w in­nych mniej – od ubocz­nych skład­ni­ków, nie­jed­no­rod­nym zwłasz­cza tam, gdzie gra­ni­czy z po­wie­trzem oraz ota­cza­ją­cym Zie­mię ob­sza­rem. Kie­dy więc pierw­szy ży­wioł oraz za­war­te w nim cia­ła wy­ko­nu­ją ruch ko­ło­wy, roz­dzie­ra­ją i za­pa­la­ją po­ru­sze­niem bez­po­śred­nio po­ni­żej po­ło­żo­ny ob­szar i wy­twa­rza­ją cie­pło.

Z in­ne­go punk­tu wyj­ścia do­cho­dzi­my rów­nież do tego sa­me­go wnio­sku. To, co znaj­du­je się po­ni­żej ob­ro­tów nie­ba, sta­no­wi ro­dzaj ma­te­rii za­wie­ra­ją­cej w moż­no­ści cie­pło i zim­no, su­chość i wil­goć, oraz inne to­wa­rzy­szą­ce im wła­ści­wo­ści. Ujaw­nie­nie się owych wła­ści­wo­ści za­le­ży od za­ist­nie­nia bądź nie­za­ist­nie­nia ru­chu, o któ­re­go przy­czy­nie i po­cząt­ku po­wie­dzie­li­śmy wcze­śniej. To, co naj­bar­dziej zim­ne i cięż­kie, a mia­no­wi­cie zie­mia i woda, znaj­du­je się w sa­mym środ­ku i naj­bli­żej. Nie­co da­lej, na­oko­ło, znaj­du­je się po­wie­trze i to, co zwy­kło się na­zy­wać ogniem, cho­ciaż nim nie jest; ogień jest bo­wiem nad­mia­rem cie­pła i jak­by go­to­wa­niem. Przy­jąć za­tem na­le­ży, iż z tego, co na­zy­wa­my po­wie­trzem, część oka­la­ją­ca Zie­mię jest wil­got­na i cie­pła, gdyż za­wie­ra za­rów­no mgłę jak i wy­ziew po­cho­dzą­cy z zie­mi. Część gór­na na­to­miast jest cie­pła i su­cha. Mgła bo­wiem z na­tu­ry jest wil­got­na i zim­na, wy­ziew na­to­miast – su­chy i cie­pły. To­też mgła jest jak­by wodą w moż­no­ści, wy­ziew zaś ta­kim sa­mym ogniem. Ra­cją za­tem – jak wol­no są­dzić – dla któ­rej chmu­ry nie po­wsta­ją na wiel­kich wy­so­ko­ściach, jest wy­stę­pu­ją­cy tam w du­żych ilo­ściach pe­wien ro­dzaj ognia, nie zaś samo tyl­ko po­wie­trze. Jest rów­nież praw­do­po­dob­ne, iż tak­że ruch ko­ło­wy prze­szka­dza two­rze­niu się chmur w gó­rze.

Po­wie­trze wy­ko­nu­je ko­niecz­ny ruch ko­ło­wy z wy­jąt­kiem tej czę­ści, któ­ra za­wie­ra się we­wnątrz ob­wo­du czy­nią­ce­go Zie­mię do­sko­na­łą kulą. Wi­dać prze­cież i te­raz, że wia­try po­wsta­ją w za­głę­bie­niach zie­mi, nie wie­ją na­to­miast po­nad szczy­ta­mi wy­so­kich gór. Do­ko­ła zaś po­ru­sza się po­wie­trze dla­te­go, iż w ten spo­sób po­cią­ga je ob­rót stre­fy nie­ba. Wraz z nią po­ru­sza się ogień, z ogniem zaś po­wie­trze. Ten wła­śnie ruch prze­szka­dza zgęsz­cze­niu się po­wie­trza w wodę. Za każ­dym ra­zem, gdy cząst­ka na­bie­ra cię­ża­ru, jej cie­pło ucho­dzi ku gó­rze, ona zaś sama opa­da ku do­ło­wi. Inna z ko­lei cząst­ka wraz z wy­zie­wa­mi ognia uno­si się ku gó­rze, i w ten spo­sób jed­na war­stwa nie­ustan­nie wy­peł­nia się po­wie­trzem, dru­ga ogniem, przy czym po­wie­trze ule­ga usta­wicz­nej za­mia­nie.

Tyle nie­chaj wy­star­czy wy­ja­śnień, dla­cze­go nie po­wsta­ją chmu­ry a po­wie­trze nie zgęsz­cza się w wodę; co są­dzić na­le­ży o prze­strze­ni po­mię­dzy gwiaz­da­mi a Zie­mią oraz o na­tu­rze wy­peł­nia­ją­ce­go ową prze­strzeń cia­ła.

Je­śli idzie o po­wsta­wa­nie cie­pła do­star­cza­ne­go przez Słoń­ce, le­piej by­ło­by omó­wić te za­gad­nie­nia osob­no w szcze­gó­ło­wym trak­ta­cie o od­czu­ciach, jako że cie­pło jest ro­dza­jem od­czu­cia. Tu­taj jed­nak wy­ja­śnić na­le­ży, w jaki spo­sób cie­pło może po­cho­dzić od ciał nie­bie­skich, sko­ro prze­cież z na­tu­ry nie są one go­rą­ce.

Wie­my do­brze, że ruch zdol­ny jest spo­wo­do­wać roz­kład i za­pa­le­nie po­wie­trza, tak iż na­wet po­ru­sza­ją­ce się przed­mio­ty nie­rzad­ko wy­da­ją się roz­ta­piać. Otóż ruch wy­ko­ny­wa­ny przez Słoń­ce cał­ko­wi­cie wy­star­cza do wy­two­rze­nia cie­pła, czy­li ogrza­nia. Musi to być ruch gwał­tow­ny i nie­zbyt od­da­lo­ny. Ruch gwiazd jest szyb­ki, lecz od­le­gły, Księ­ży­ca wpraw­dzie bli­ski, lecz po­wol­ny. Słoń­ce na­to­miast po­sia­da oby­dwie wła­ści­wo­ści w stop­niu wy­star­cza­ją­cym. To, iż cie­pło wzra­sta dzię­ki obec­no­ści Słoń­ca, ła­two ro­zu­mie­my przez po­rów­na­nie ze zja­wi­ska­mi wy­stę­pu­ją­cy­mi na na­szej zie­mi. Tu­taj tak­że po­wie­trze, któ­re po­zo­sta­je naj­bli­żej wpra­wio­nych w ruch ciał, od­zna­cza się wy­so­ką tem­pe­ra­tu­rą. Jest to zu­peł­nie zro­zu­mia­łe, gdyż po­ru­sza­ją­ce się cia­ło bar­dzo roz­rze­dza po­wie­trze. Ta­kim to spo­so­bem cie­pło do­sta­je się aż do na­szej stre­fy. Do­sta­je się tak­że dla­te­go, iż ota­cza­ją­cy po­wie­trze ogień na sku­tek ru­chu wie­le­kroć bywa roz­ry­wa­ny i spy­cha­ny.

Prze­ko­ny­wa­ją­cym świa­dec­twem, iż stre­fa nie­ba nie jest ani cie­pła ani ogni­sta, są me­te­ory. Po­wsta­ją bo­wiem nie w gó­rze, lecz na dole. Tym­cza­sem to, co po­ru­sza się dłu­żej i z więk­szą szyb­ko­ścią, po­win­no ry­chlej do­znać za­pa­le­nia. Zresz­tą Słoń­ce, któ­re wy­da­je się sa­mym ża­rem, jest – jak wi­dzi­my – bia­łe, nie zaś ogni­ste.ROZ­DZIAŁ IV ME­TE­ORY I INNE ZJA­WI­SKA

Po do­ko­na­niu po­wyż­szych usta­leń, pra­gnie­my wy­ja­śnić, dla­cze­go w oko­li­cy nie­ba po­ja­wia­ją się bły­ska­ją­ce pro­mie­nie, me­te­ory, jako też tak zwa­ne przez nie­któ­rych po­chod­nie i bły­ski. Wszyst­kie te zja­wi­ska po­sia­da­ją taką samą na­tu­rę oraz przy­czy­nę. Róż­ni­ca po­le­ga na stop­niu na­tę­że­nia.

Przy­czy­na tych zja­wisk oraz wie­lu in­nych jest na­stę­pu­ją­ca. W wy­ni­ku ogrza­nia Zie­mi przez Słoń­ce po­wsta­je z ko­niecz­no­ści nie po­je­dyn­czy – jak są­dzą nie­któ­rzy – lecz po­dwój­ny wy­ziew. Je­den po­dob­ny jest do pary wod­nej, dru­gi do wia­tru, Ten, któ­ry po­cho­dzi z wil­go­ci znaj­du­ją­cej się w zie­mi oraz wo­kół zie­mi, ma cha­rak­ter mgły, po­cho­dzą­cy zaś z zie­mi su­chej jest po­dob­ny do dymu. Spo­śród nich wy­ziew o na­tu­rze wia­tru, po­nie­waż jest cie­pły, zaj­mu­je miej­sce wy­żej, wy­ziew wil­got­ny na­to­miast z ra­cji swej cięż­ko­ści znaj­du­je się w war­stwach niż­szych. Tak więc prze­strzeń wo­kół Zie­mi za­peł­nio­na jest we­dług na­stę­pu­ją­ce­go po­rząd­ku: naj­bli­żej po­ru­sza­ją­cej się sfe­ry nie­ba znaj­du­je się cie­pło i su­chość, któ­re my na­zy­wa­my ogniem, po­nie­waż to, co wspól­ne jest wszyst­kim dy­mo­po­dob­nym wy­zie­wom, nie ma swej na­zwy. Ko­rzy­sta­my więc z ta­kiej, gdyż jest to ży­wioł spo­śród wszyst­kich naj­bar­dziej za­pal­ny. Miej­sce po­ni­żej ognia zaj­mu­je po­wie­trze.

Otóż na­le­ży wie­dzieć, że sub­stan­cja, któ­rą na­zy­wa­my ogniem, zaj­mu­jąc ostat­ni pier­ścień stre­fy ziem­skiej za­pa­la się wie­le­kroć od naj­mniej­sze­go po­ru­sze­nia niby dym. Pło­mień jest bo­wiem go­to­wa­niem su­che­go wy­zie­wu. Przy za­ist­nie­niu za­tem od­po­wied­nich wa­run­ków wspo­mnia­na ma­te­ria za­pa­la się, ile­kroć zo­sta­nie wpra­wio­na w ruch ob­ro­ta­mi sfer.

Róż­no­rod­ność po­wsta­łych w ten spo­sób zja­wisk za­le­ży od po­ło­że­nia i ilo­ści sub­stan­cji za­pal­nej. Je­śli roz­cią­ga się za­rów­no wzdłuż jak i wszerz, wi­dzi­my wte­dy czę­sto pło­mień po­dob­ny do pa­lą­cej się sło­my w polu; je­śli tyl­ko wzdłuż, wte­dy ob­ser­wu­je­my tak zwa­ne po­chod­nie, bły­ski i me­te­ory. Kie­dy zaś sub­stan­cja pa­ląc się wy­rzu­ca iskry (co zda­rza się, gdy jej drob­ne czą­stecz­ki roz­pa­la­ją się po­zo­sta­jąc jed­nak­że w łącz­no­ści z ca­ło­ścią), wów­czas ta­kie zja­wi­sko na­zy­wa się bły­skiem; kie­dy iskrze­nie nie na­stę­pu­je – po­chod­nią. Je­śli zaś wy­ziew roz­pa­da się na wie­le czę­ści i w róż­nych kie­run­kach za­rów­no na dłu­gość jak i na sze­ro­kość, wów­czas po­wsta­ją me­te­ory.

Po­wyż­sze zja­wi­ska wy­wo­łu­je nie­kie­dy za­pa­lo­ny po­ru­sze­niem wy­ziew. Nie­kie­dy zno­wu ze ści­śnię­te­go chło­dem po­wie­trza usu­wa­ne bywa cie­pło, tak iż jego ruch przy­po­mi­na ra­czej wy­rzu­ce­nie ani­że­li za­pa­le­nie.

Mógł­by ktoś py­tać, czy za­cho­dzi tu­taj coś ana­lo­gicz­ne­go jak wów­czas, gdy znaj­du­ją­cy się pod po­chod­nią wy­ziew za­pa­la od jej pło­mie­nia inną, po­ło­żo­ną ni­żej, po­chod­nię (jako że szyb­kość jest tu zdu­mie­wa­ją­ca i przy­po­mi­na ra­czej wy­rzut niż stop­nio­we za­pa­la­nie), czy też owe zja­wi­ska są ra­czej wy­rzu­co­ny­mi cia­ła­mi. Wy­da­je się, że jed­no i dru­gie. Nie­kie­dy w isto­cie rzecz ma się tak jak z po­chod­nia­mi, kie­dy in­dziej cia­ła wy­rzu­ca­ne są pod ci­śnie­niem, po­dob­nie jak pest­ki owo­ców ści­ska­ne w pal­cach. Wi­dać je za­tem pod­czas nocy i za dnia, jak z po­god­ne­go nie­ba spa­da­ją na zie­mię i mo­rze. Spa­da­ją zaś, gdyż taki kie­ru­nek na­da­je im zgęsz­cze­nie. Z tego po­wo­du rów­nież i pio­ru­ny spa­da­ją na dół. Przy­czy­ną tych wszyst­kich zja­wisk nie jest za­pa­le­nie, lecz spo­wo­do­wa­ny ci­śnie­niem wy­rzut. Wszyst­ko bo­wiem, co cie­płe, z na­tu­ry swej uno­si się ku gó­rze.

Zja­wi­ska, któ­re po­ja­wia­ją się na du­żych wy­so­ko­ściach, po­wsta­ją w na­stęp­stwie za­pa­le­nia się wy­zie­wu. Te zaś, któ­re po­wsta­ją na dole, w wy­ni­ku wy­pchnię­cia wil­got­ne­go wy­zie­wu pod­da­ne­go uprzed­nio zgęsz­cze­niu oraz ozię­bie­niu. Wy­ziew wil­got­ny, zgęsz­cza­jąc się i kie­ru­jąc ku do­ło­wi, na­ci­ska i wy­py­cha cie­pło. Kie­ru­nek ru­chu pio­no­wy, po­zio­my czy uko­śny za­le­ży od ho­ry­zon­tal­ne­go bądź wer­ty­kal­ne­go po­ło­że­nia wy­zie­wu.

W więk­szo­ści przy­pad­ków kie­ru­nek jest uko­śny, po­nie­waż jest wy­pad­ko­wą dwóch po­ru­szeń: wy­mu­sza­ne­go ku do­ło­wi oraz na­tu­ral­ne­go ku gó­rze. Każ­de bo­wiem cia­ło w ta­kich wa­run­kach przyj­mu­je kie­ru­nek po­śred­ni. Stąd kie­ru­nek gwiazd spa­da­ją­cych jest za­zwy­czaj uko­śny.

Tak więc przy­czy­ną ma­te­rial­ną wszyst­kich tych zja­wisk jest wy­ziew, przy­czy­ną zaś spraw­czą za­rów­no ob­rót sfe­ry nie­bie­skiej, jak też ci­śnie­nie zgęsz­czo­ne­go po­wie­trza. Wszyst­kie te zja­wi­ska po­wsta­ją po­ni­żej sfe­ry Księ­ży­ca. Wska­zu­je na to pręd­kość po­ru­sza­nia się po­dob­na do tej, z jaką po­ru­sza­ją się przed­mio­ty wpra­wia­ne w ruch przez nas sa­mych. Po­nie­waż znaj­du­ją się nie­da­le­ko od nas, dla­te­go zda­ją się o wie­le prze­wyż­szać pręd­kość gwiazd, Słoń­ca i Księ­ży­ca.ROZ­DZIAŁ V ZJA­WI­SKA ZO­RZO­PO­DOB­NE

W po­god­ną noc po­ja­wia­ją się czę­sto na nie­bie licz­ne zja­wi­ska, a mia­no­wi­cie za­pa­ści, bruz­dy i krwa­we ja­kieś ko­lo­ry. Przy­czy­na jest ta sama, co uprzed­nio. Po­nie­waż wia­do­mo, iż zgęsz­czo­ne w gó­rze po­wie­trze za­pa­la się, a owo spa­la­nie przyj­mu­je nie­kie­dy wy­gląd pło­mie­ni, kie­dy in­dziej be­lek, bądź też spa­da­ją­cych gwiazd, stąd też nic dziw­ne­go, iż po­ja­wia się znacz­na róż­no­rod­ność barw. Z jed­nej bo­wiem stro­ny sła­be, prze­do­sta­ją­ce się przez zgęsz­czo­ne po­wie­trze świa­tło, z dru­giej roz­sz­cze­pia­ją­ce wła­ści­wo­ści po­wie­trza wy­wo­łu­ją róż­ne od­cie­nie, zwłasz­cza czer­wień i pur­pu­rę. Po­wsta­ją one głów­nie w na­stęp­stwie wy­mie­sza­nia na­ło­żo­nych na sie­bie ko­lo­rów, ogni­ste­go i bia­łe­go. Stąd też wscho­dzą­ce lub za­cho­dzą­ce gwiaz­dy w cza­sie upa­łów, albo po­przez dym, na­bie­ra­ją czer­wo­na­we­go od­cie­nia. To samo do­ko­nu­je się rów­nież przez od­bi­cie, kie­dy zwier­cia­dło jest tego ro­dza­ju, iż od­bi­ja nie tyl­ko kształt, lecz ko­lor. Nie trwa to jed­nak­że dłu­go, po­nie­waż zgęsz­cze­nie bę­dą­ce przy­czy­ną zja­wi­ska mija szyb­ko.

Za­pa­ści spra­wia­ją wra­że­nie głę­bi w wy­ni­ku prze­dzie­ra­nia się bar­wy czar­nej lub si­nej przez ścia­nę świa­tła. W ta­kich sa­mych oko­licz­no­ściach, gdy zgęsz­cze­nie sta­je się więk­sze, po­wsta­ją po­chod­nie. Kie­dy po­chod­nie gro­ma­dzą się, po­wsta­je za­paść. Ogól­nie bio­rąc, ko­lor bia­ły na tle czer­ni do­star­cza roz­ma­itych od­cie­ni, po­dob­nie jak pło­mień w dy­mie. Za dnia jed­nak Słoń­ce utrud­nia ich do­strze­ga­nie, nocą zaś z po­wo­du bra­ku od­po­wied­nie­go tła nie uka­zu­ją się żad­ne z wy­jąt­kiem czer­wie­ni.

Ta­kie za­tem przy­czy­ny na­le­ży przy­jąć dla me­te­orów, pło­mie­ni i in­nych tego ro­dza­ju krót­ko trwa­ją­cych zja­wisk.ROZ­DZIAŁ VI KO­ME­TY: OD­RZU­CE­NIE DAW­NYCH PO­GLĄ­DÓW

Wy­ja­śni­my te­raz zja­wi­sko ko­met oraz tak zwa­nej Dro­gi. Mlecz­nej. Wcze­śniej jed­nak omó­wi­my po­glą­dy in­nych na ten te­mat.

Anak­sa­go­ras i De­mo­kryt twier­dzą, iż ko­me­ty są po­łą­cze­nia­mi pla­net, któ­re bie­gnąc bli­sko sie­bie wy­da­ją się do­ty­kać na­wza­jem. Inni, ze szko­ły ital­skiej, zwa­ni pi­ta­go­rej­czy­ka­mi, utrzy­mu­ją, iż ko­me­ta jest jed­ną spo­śród pla­net uka­zu­ją­cych się z rzad­ka i nie­wy­so­ko po­nad ho­ry­zon­tem, tak jak dzie­je się to z Mer­ku­rym: po­nie­waż uka­zu­je się nie­wy­so­ko, dla­te­go ko­lej­ne jego po­ja­wie­nie czę­sto ucho­dzi na­szej uwa­dze, tak iż w re­zul­ta­cie rzad­ko go do­strze­ga­my. Po­glą­dy zbli­żo­ne po­dzie­la­li Hi­po­kra­tes z Chios i jego uczeń Aj­schy­los, z tą jed­nak róż­ni­cą, iż we­dług nich ko­me­ta po­sia­da war­kocz nie ze swej na­tu­ry, lecz otrzy­mu­je go w nie­któ­rych miej­scach. Otrzy­mu­je zaś wte­dy, gdy nasz wzrok od­bi­ja się ku Słoń­cu od wil­go­ci, któ­rą ko­me­ta cią­gnie za sobą. Po­nie­waż zo­sta­je da­le­ko za Słoń­cem, zwy­kle po­ja­wia się bar­dzo rzad­ko w po­rów­na­niu z in­ny­mi gwiaz­da­mi. Za­nim bo­wiem uka­że się zno­wu w tym sa­mym miej­scu, musi prze­być całą dro­gę po­wrot­ną. Zo­sta­je zaś za­rów­no na po­łu­dniu, jak na pół­no­cy. Po­mię­dzy zwrot­ni­ka­mi nie cią­gnie za sobą wil­go­ci, gdyż cała ta prze­strzeń wy­su­sza­na jest ob­ro­ta­mi Słoń­ca. Kie­dy na­to­miast bie­gnie da­lej ku po­łu­dnio­wi, spo­ty­ka wpraw­dzie ob­fi­tość wil­go­ci, po­nie­waż jed­nak tyl­ko nie­wiel­ki od­ci­nek dro­gi znaj­du­je się po­nad ho­ry­zon­tem, więk­sza zaś część po­ni­żej, dla­te­go wzrok nie może od­bi­jać się ku Słoń­cu do­się­ga­ją­ce­mu czy to zwrot­ni­ka pół­noc­ne­go, czy po­łu­dnio­we­go. Na tym więc ob­sza­rze pla­ne­ta nie otrzy­mu­je war­ko­cza. Je­że­li zaś po­zo­sta­je na pół­no­cy, wów­czas po­wsta­je war­kocz, po­nie­waż część or­bi­ty po­nad ho­ry­zon­tem jest duża, ten zaś jej od­ci­nek, któ­ry znaj­du­je się po­ni­żej – mały. Stąd wzrok, od­bi­ja­jąc się, z ła­two­ścią do­cie­ra do Słoń­ca.

Wy­mie­nio­ne po­wy­żej opi­nie na­po­ty­ka­ją na trud­no­ści za­rów­no wspól­ne wszyst­kim zja­wi­skom, jak i wła­ści­we po­szcze­gól­nym.

Za­cznij­my od tej, któ­ra gło­si, iż ko­me­ta jest jed­ną z pla­net. Otóż wszyst­kie pla­ne­ty – jak wia­do­mo – po­ru­sza­ją się we­wnątrz koła Zo­dia­ku, a prze­cież wie­le­kroć ko­me­ty wi­docz­ne były na ze­wnątrz tego koła, a na­wet po­ja­wia­ły się wię­cej niż jed­na rów­no­cze­śnie. Na­stęp­nie, sko­ro war­kocz po­ja­wia się na sku­tek od­bi­cia – jak utrzy­mu­ją Aj­schy­los i Hi­po­kra­tes – wów­czas pla­ne­ta po­win­na po­ja­wiać się rów­nież bez nie­go, po­nie­waż po­zo­sta­je za rów­nież w tych miej­scach, gdzie nie może po­ja­wić się war­kocz. Tym­cza­sem nikt nie wi­dział in­nej pla­ne­ty poza owy­mi pię­cio­ma, któ­re zna­my, a któ­re po­nad ho­ry­zon­tem czę­sto uka­zu­ją się rów­no­cze­śnie.

Owszem, ko­me­ty po­ja­wia­ją się, i to do­syć czę­sto, za­rów­no wte­dy, gdy wszyst­kie pla­ne­ty są wi­docz­ne, jak i wów­czas, gdy z ra­cji bli­sko­ści Słoń­ca do­strze­gal­ne są tyl­ko nie­któ­re Po­nad­to i to nie jest praw­dą, ja­ko­by ko­me­ta mo­gła po­ja­wiać się tyl­ko na pół­no­cy, w cza­sie let­nie­go prze­si­le­nia. Tak wiel­ka ko­me­ta, któ­ra po­ja­wi­ła się w cza­sie trzę­sie­nia zie­mi i po­wo­dzi w Achai, roz­po­czę­ła swój bieg na za­cho­dzie. Tak­że i na po­łu­dniu wi­dzia­no ich wie­le. A zno­wu za ar­chon­ta­tu w Ate­nach Eu­kle­sa, syna Mo­lo­na, po­ja­wi­ła się w okre­sie zi­mo­we­go prze­si­le­nia, w mie­sią­cu Ga­me­lion, ko­me­ta na pół­no­cy. Tym­cza­sem na­wet zwo­len­ni­cy przed­sta­wio­nej hi­po­te­zy uwa­ża­ją od­bi­cie na ta­kiej od­le­gło­ści za nie­moż­li­we.

Wspól­ną trud­no­ścią za­rów­no tych ostat­nich, jak i zwo­len­ni­ków opi­nii o po­wsta­wa­niu ko­met w wy­ni­ku po­łą­cze­nia dwóch pla­net, jest przede wszyst­kim fakt, iż tak­że sta­łe gwiaz­dy otrzy­mu­ją nie­kie­dy war­kocz. A nie tyl­ko na­le­ży wie­rzyć Egip­cja­nom, któ­rzy tak wła­śnie utrzy­mu­ją, bo i my to samo za­uwa­ży­li­śmy. Spo­śród gwiazd wy­stę­pu­ją­cych w gwiaz­do­zbio­rze Niedź­wie­dzi­cy jed­na po­sia­da war­kocz, co praw­da nie­znacz­ny. Je­śli pa­trzy się nań upo­rczy­wie, świa­tło jej bled­nie, kie­dy zaś tyl­ko prze­lot­nie, wte­dy blask sta­je się peł­niej­szy. Po­nad­to wszyst­kie do­strze­żo­ne w na­szych cza­sach ko­me­ty nie za­cho­dzi­ły wca­le, lecz zni­ka­ły nad ho­ry­zon­tem, ga­snąc stop­nio­wo tak, iż nie po­zo­sta­ło po nich ani wie­le gwiazd, ani na­wet jed­na. Ko­me­ta Wiel­ka, o któ­rej już wspo­mi­na­li­śmy, po­ja­wi­ła się za ar­chon­ta­tu Aste­jo­sa w zi­mie, na za­cho­dzie, kie­dy po­go­da była mroź­na i ja­sna. Pierw­sze­go dnia, po­nie­waż za­cho­dem swym uprze­dzi­ła za­chód Słoń­ca, była nie­wi­docz­na, w dru­gim zaś była już wi­dzial­na. Po­dą­ża­ła mia­no­wi­cie w nie­wiel­kiej od­le­gło­ści za Słoń­cem i wkrót­ce za­szła, a jej blask roz­cią­gał się na trze­cią część nie­ba niby łań­cuch. Z tego po­wo­du na­zwa­no ją „dro­gą”. Do­tar­ła aż do pasa Orio­na i tam za­gi­nę­ła.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: