- W empik go
Meteorologika - ebook
Meteorologika - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 291 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Powiedzieliśmy wcześniej o pierwszych przyczynach przyrody i o wszelkim ruchu naturalnym, a zatem o uporządkowanych drogach gwiazd, liczbie oraz właściwościach żywiołów a także o ich wzajemnym przeobrażaniu, wreszcie o powstawaniu i ginięciu w ogólności. Z tego wykładu pozostała do omówienia część, którą wszyscy poprzednicy nazywali meteorologią. Rozpatruje ona zjawiska ukazujące się wprawdzie zgodnie z naturą, ale już nie tak regularnie jak w strefie pierwszego żywiołu. Są to zjawiska występujące najbliżej orbit gwiezdnych, a mianowicie: Droga Mleczna, komety, meteory, gwiazdy spadające, a także i te zjawiska, które uważamy za wspólne dla wody i powietrza, a wreszcie dotyczące części Ziemi, jej kształtów i właściwości. Dzięki temu dowiemy się o przyczynach wiatrów, trzęsieniu ziemi oraz o innych zjawiskach uzależnionych od tego rodzaju poruszeń. Niektóre są dla nas niezrozumiałe, inne częściowo pojmujemy. Zajmiemy się także uderzeniami piorunów, trąbami powietrznymi, wirami i innymi jeszcze zjawiskami powtarzającymi się w odpowiednich odstępach czasu, a wywołanymi zgęszczeniem powstałym w nich samych.
Po omówieniu tych zagadnień będziemy mogli stwierdzić, czy w przyjęty sposób zdołamy mówić o zwierzętach i roślinach, ogólnie i szczegółowo. Jeśli to uda się wykonać, będzie można powiedzieć, iż początkowe zamierzenia zostały doprowadzone do szczęśliwego końca.
Po tym wstępie zacznijmy od pierwszej spośród zapowiedzianych kwestii.ROZDZIAŁ II PRZYCZYNA MATERIALNA I SPRAWCZA ZJAWISK METEOROLOGICZNYCH
Stwierdziliśmy uprzednio, iż istnieje jeden początek, z którego pochodzi ogół poruszających się naokoło ciał, oraz są cztery żywioły utworzone z czterech podstawowych jakości. Ich ruch – twierdzimy – jest dwojakiego rodzaju: zmierzający ku środkowi i ze środka wychodzący. Spośród tych czterech: ognia, powietrza, wody i ziemi, najwyższe miejsce zajmuje ogień, najniższe – ziemia. Dwa pozostałe zajmują analogiczne względem siebie położenie: ze wszystkich najbliżej ognia jest powietrze, ziemi natomiast – woda. Z tych to żywiołów składa się okalający Ziemię świat, a występujące tu zjawiska zamierzamy właśnie omówić. Złączony jest koniecznie z obrotami sfer niebieskich i stamtąd czerpie zdolność poruszania się. Otóż to, co jest przyczyną wszelkiego ruchu, winno być uznawane za przyczynę pierwszą. (Zresztą sfera nieba jest wieczna, a jej ruch bez kresu, choć zawsze u kresu, natomiast ciała przynależące do sfery ziemskiej posiadają odrębne i ściśle wyznaczone granice). Ogień, ziemię oraz inne żywioły winniśmy przeto traktować jako przyczynę materialną zjawisk zachodzących w świecie (przez przyczynę materialną rozumiemy tworzywo). Przyczynowość natomiast w sensie pierwszej zasady ruchu odnieść należy do mocy poruszających się odwiecznie ciał.ROZDZIAŁ III MIEJSCE POWIETRZA I OGNIA
Powiemy teraz o Drodze Mlecznej, o kometach i innych podobnych zjawiskach, pamiętając o założeniach wstępnych i poczynionych uprzednio rozróżnieniach.
Twierdzimy, iż ogień, powietrze, woda oraz ziemia powstają z siebie nawzajem, a w każdym z nich potencjalnie zawiera się każde, jak to ma miejsce wtedy, gdy wiele rzeczy ma to samo podłoże, do którego sprowadza się ich ostateczny rozkład.
Pierwsza trudność dotyczy tego, co nazywamy powietrzem. Jaka jest jego natura w okalającym Ziemię świecie i jakie jest jego odniesienie do tak zwanych żywiołów. Nikomu bowiem nie tajno, jak bardzo Ziemia różni się pod względem wielkości od tego, co ją otacza. Dzięki badaniom astronomów stało się wiadome, iż jest wielekroć mniejsza od niektórych gwiazd. Co zaś się tyczy wód, nie dostrzegamy jej w postaci zwartej i oddzielonej nigdzie poza Ziemią, ani też poza jej na Ziemi skupiskami. Mam tu na myśli morza i rzeki widoczne dla nas, a także źródła podziemne, które mogą być dla nas niedostrzegalne. Otóż powstaje pytanie, czy substancja znajdująca się pomiędzy Ziemią a najdalszymi gwiazdami jest jednorodna, czy raczej złożona z wielu ciał, a jeśli złożona, to z ilu i jak daleko rozciągają się ich granice.
O pierwszym żywiole i jego właściwościach powiedzieliśmy już przedtem, wyjaśniając, iż jest nim wypełniona cała przestrzeń obrotów niebieskich. Ta zaś opinia jest nie tylko nasza, ale wydaje się pochodzić z dawien dawna i być osiągnięciem starożytnych. Dawno już bowiem eter otrzymał nazwę, która zdaniem Anaksagorasa – jak mniemam –
oznaczała ogień. To bowiem, co w górze – sądził – jest pełne ognia i dlatego starożytni nazwali ową substancję eterem. I w tym miał słuszność. Widocznie ludzie uznali poruszające się ciała za boskie ze swej istoty i postanowili nazwać eterem to, co w żadnym wypadku nie utożsamia się z czymkolwiek w naszym zasięgu. Sądzimy, iż podobne poglądy pojawiają się u ludzi co pewien czas, nie jeden ani dwa razy, nie wielekroć, lecz nieprzeliczoną ilość razy.
Ci natomiast, którzy utrzymują, iż nie tylko poruszające się ciała, ale wszystko co je otacza, jest czystym ogniem, zaś pomiędzy Ziemią a gwiazdami rozpościera się powietrze, po zaznajomieniu się z opracowaniami matematyków z pewnością pożegnają się z owymi dziecinnymi poglądami. Byłoby bowiem rzeczą zbyt uproszczoną sądzić, iż każde spośród poruszających się ciał jest niewielkie, bo tak wydaje się nam obserwującym z dołu. Mówiliśmy o tym w rozprawie o ciałach niebieskich, ale powtórzmy to jeszcze teraz. Jeśliby przestrzenie pomiędzy ciałami były pełne ognia, a także same ciała niebieskie były ogniem, wówczas każdy spośród żywiołów już dawno musiałby zniknąć.
Nie są też wypełnione samym tylko powietrzem. Przekroczyłoby ono miarę względem innych żywiołów nawet wówczas, gdyby dwa żywioły wypełniały przestrzeń między niebem a Ziemią. Ziemia wraz z całym ogromem wód jest – żeby tak powiedzieć – niczym w porównaniu z tym, co ją otacza. A tymczasem nie zauważamy braku równowagi, kiedy z rozkładu wody powstaje powietrze albo z powietrza ogień. A przecież stosunek pomiędzy małą ilością wody a powietrzem, które zeń powstaje, koniecznie winien być taki sam, jak między całym powietrzem a wodą w ogóle. Przy czym nie szkodzi, jeśli zaprzeczy się możliwości powstawania jednego żywiołu z drugiego, a tylko przyjmuje się ich równość pod względem mocy. W takim wypadku równość mocy winna koniecznie pociągać za sobą równość masy, zupełnie jak gdyby powstawały z siebie nawzajem. Stąd staje się jasne, iż ani powietrze ani ogień nie wypełniają przestrzeni pomiędzy Ziemią a niebem.
Pozostaje zatem wyjaśnić położenie tych dwóch, to jest powietrza i ognia, względem pierwszego żywiołu oraz wskazać, dlaczego ciepło ze sfery gwiazd przedostaje się ku obszarom wokółziemskim. Skoro więc powiemy najpierw – jak zresztą zapowiedziano •– o powietrzu, omówimy w dalszej kolejności także i pozostałe kwestie.
Jeśli woda powstaje z powietrza, powietrze zaś z wody, nasuwa się pytanie, dlaczego na wielkich wysokościach nie pojawiają się chmury. A przecież tym łatwiej powinny się tworzyć, im odleglejszy jest ten region od Ziemi oraz im bardziej zimny. Taki zaś jest z powodu wielkich przestrzeni dzielących Ziemię zarówno od rozpalonych gwiazd, jak i od odbitych od Ziemi promieni. Te ostatnie utrudniają powstawanie chmur w pobliżu Ziemi, gdyż rozpraszają je swym ciepłem. Dlatego chmury zaczynają gromadzić się dopiero wówczas, kiedy rozpraszane promienie tracą swoją moc.
Tak więc albo woda nie powstaje z jakiegokolwiek bądź powietrza, albo też jeśli z jakiegokolwiek na równi, to wokół Ziemi rozpościera się nie tylko powietrze, ale i pewien rodzaj mgły, która łatwo zmienia się w wodę. Jeśli zatem cała przestrzeń między ciałami niebieskimi wypełniona jest jakimś żywiołem, a nie może nim być ogień, gdyż wówczas wszystkie inne żywioły spłonęłyby, wynika stąd, iż jest nim powietrze i otaczająca Ziemię woda. Mgła bowiem jest wyparowaną wodą.
Tyle, gdy idzie o ukazanie trudności. Przedstawmy zatem i swój pogląd, uwzględniając zarówno to, co już powiedzieliśmy, jak i to, co zamierzamy właśnie podjąć. Utrzymujemy zatem, iż najwyższy region aż po Księżyc wypełniony jest żywiołem różnym od ognia i powietrza, wolnym – w niektórych miejscach bardziej, w innych mniej – od ubocznych składników, niejednorodnym zwłaszcza tam, gdzie graniczy z powietrzem oraz otaczającym Ziemię obszarem. Kiedy więc pierwszy żywioł oraz zawarte w nim ciała wykonują ruch kołowy, rozdzierają i zapalają poruszeniem bezpośrednio poniżej położony obszar i wytwarzają ciepło.
Z innego punktu wyjścia dochodzimy również do tego samego wniosku. To, co znajduje się poniżej obrotów nieba, stanowi rodzaj materii zawierającej w możności ciepło i zimno, suchość i wilgoć, oraz inne towarzyszące im właściwości. Ujawnienie się owych właściwości zależy od zaistnienia bądź niezaistnienia ruchu, o którego przyczynie i początku powiedzieliśmy wcześniej. To, co najbardziej zimne i ciężkie, a mianowicie ziemia i woda, znajduje się w samym środku i najbliżej. Nieco dalej, naokoło, znajduje się powietrze i to, co zwykło się nazywać ogniem, chociaż nim nie jest; ogień jest bowiem nadmiarem ciepła i jakby gotowaniem. Przyjąć zatem należy, iż z tego, co nazywamy powietrzem, część okalająca Ziemię jest wilgotna i ciepła, gdyż zawiera zarówno mgłę jak i wyziew pochodzący z ziemi. Część górna natomiast jest ciepła i sucha. Mgła bowiem z natury jest wilgotna i zimna, wyziew natomiast – suchy i ciepły. Toteż mgła jest jakby wodą w możności, wyziew zaś takim samym ogniem. Racją zatem – jak wolno sądzić – dla której chmury nie powstają na wielkich wysokościach, jest występujący tam w dużych ilościach pewien rodzaj ognia, nie zaś samo tylko powietrze. Jest również prawdopodobne, iż także ruch kołowy przeszkadza tworzeniu się chmur w górze.
Powietrze wykonuje konieczny ruch kołowy z wyjątkiem tej części, która zawiera się wewnątrz obwodu czyniącego Ziemię doskonałą kulą. Widać przecież i teraz, że wiatry powstają w zagłębieniach ziemi, nie wieją natomiast ponad szczytami wysokich gór. Dokoła zaś porusza się powietrze dlatego, iż w ten sposób pociąga je obrót strefy nieba. Wraz z nią porusza się ogień, z ogniem zaś powietrze. Ten właśnie ruch przeszkadza zgęszczeniu się powietrza w wodę. Za każdym razem, gdy cząstka nabiera ciężaru, jej ciepło uchodzi ku górze, ona zaś sama opada ku dołowi. Inna z kolei cząstka wraz z wyziewami ognia unosi się ku górze, i w ten sposób jedna warstwa nieustannie wypełnia się powietrzem, druga ogniem, przy czym powietrze ulega ustawicznej zamianie.
Tyle niechaj wystarczy wyjaśnień, dlaczego nie powstają chmury a powietrze nie zgęszcza się w wodę; co sądzić należy o przestrzeni pomiędzy gwiazdami a Ziemią oraz o naturze wypełniającego ową przestrzeń ciała.
Jeśli idzie o powstawanie ciepła dostarczanego przez Słońce, lepiej byłoby omówić te zagadnienia osobno w szczegółowym traktacie o odczuciach, jako że ciepło jest rodzajem odczucia. Tutaj jednak wyjaśnić należy, w jaki sposób ciepło może pochodzić od ciał niebieskich, skoro przecież z natury nie są one gorące.
Wiemy dobrze, że ruch zdolny jest spowodować rozkład i zapalenie powietrza, tak iż nawet poruszające się przedmioty nierzadko wydają się roztapiać. Otóż ruch wykonywany przez Słońce całkowicie wystarcza do wytworzenia ciepła, czyli ogrzania. Musi to być ruch gwałtowny i niezbyt oddalony. Ruch gwiazd jest szybki, lecz odległy, Księżyca wprawdzie bliski, lecz powolny. Słońce natomiast posiada obydwie właściwości w stopniu wystarczającym. To, iż ciepło wzrasta dzięki obecności Słońca, łatwo rozumiemy przez porównanie ze zjawiskami występującymi na naszej ziemi. Tutaj także powietrze, które pozostaje najbliżej wprawionych w ruch ciał, odznacza się wysoką temperaturą. Jest to zupełnie zrozumiałe, gdyż poruszające się ciało bardzo rozrzedza powietrze. Takim to sposobem ciepło dostaje się aż do naszej strefy. Dostaje się także dlatego, iż otaczający powietrze ogień na skutek ruchu wielekroć bywa rozrywany i spychany.
Przekonywającym świadectwem, iż strefa nieba nie jest ani ciepła ani ognista, są meteory. Powstają bowiem nie w górze, lecz na dole. Tymczasem to, co porusza się dłużej i z większą szybkością, powinno rychlej doznać zapalenia. Zresztą Słońce, które wydaje się samym żarem, jest – jak widzimy – białe, nie zaś ogniste.ROZDZIAŁ IV METEORY I INNE ZJAWISKA
Po dokonaniu powyższych ustaleń, pragniemy wyjaśnić, dlaczego w okolicy nieba pojawiają się błyskające promienie, meteory, jako też tak zwane przez niektórych pochodnie i błyski. Wszystkie te zjawiska posiadają taką samą naturę oraz przyczynę. Różnica polega na stopniu natężenia.
Przyczyna tych zjawisk oraz wielu innych jest następująca. W wyniku ogrzania Ziemi przez Słońce powstaje z konieczności nie pojedynczy – jak sądzą niektórzy – lecz podwójny wyziew. Jeden podobny jest do pary wodnej, drugi do wiatru, Ten, który pochodzi z wilgoci znajdującej się w ziemi oraz wokół ziemi, ma charakter mgły, pochodzący zaś z ziemi suchej jest podobny do dymu. Spośród nich wyziew o naturze wiatru, ponieważ jest ciepły, zajmuje miejsce wyżej, wyziew wilgotny natomiast z racji swej ciężkości znajduje się w warstwach niższych. Tak więc przestrzeń wokół Ziemi zapełniona jest według następującego porządku: najbliżej poruszającej się sfery nieba znajduje się ciepło i suchość, które my nazywamy ogniem, ponieważ to, co wspólne jest wszystkim dymopodobnym wyziewom, nie ma swej nazwy. Korzystamy więc z takiej, gdyż jest to żywioł spośród wszystkich najbardziej zapalny. Miejsce poniżej ognia zajmuje powietrze.
Otóż należy wiedzieć, że substancja, którą nazywamy ogniem, zajmując ostatni pierścień strefy ziemskiej zapala się wielekroć od najmniejszego poruszenia niby dym. Płomień jest bowiem gotowaniem suchego wyziewu. Przy zaistnieniu zatem odpowiednich warunków wspomniana materia zapala się, ilekroć zostanie wprawiona w ruch obrotami sfer.
Różnorodność powstałych w ten sposób zjawisk zależy od położenia i ilości substancji zapalnej. Jeśli rozciąga się zarówno wzdłuż jak i wszerz, widzimy wtedy często płomień podobny do palącej się słomy w polu; jeśli tylko wzdłuż, wtedy obserwujemy tak zwane pochodnie, błyski i meteory. Kiedy zaś substancja paląc się wyrzuca iskry (co zdarza się, gdy jej drobne cząsteczki rozpalają się pozostając jednakże w łączności z całością), wówczas takie zjawisko nazywa się błyskiem; kiedy iskrzenie nie następuje – pochodnią. Jeśli zaś wyziew rozpada się na wiele części i w różnych kierunkach zarówno na długość jak i na szerokość, wówczas powstają meteory.
Powyższe zjawiska wywołuje niekiedy zapalony poruszeniem wyziew. Niekiedy znowu ze ściśniętego chłodem powietrza usuwane bywa ciepło, tak iż jego ruch przypomina raczej wyrzucenie aniżeli zapalenie.
Mógłby ktoś pytać, czy zachodzi tutaj coś analogicznego jak wówczas, gdy znajdujący się pod pochodnią wyziew zapala od jej płomienia inną, położoną niżej, pochodnię (jako że szybkość jest tu zdumiewająca i przypomina raczej wyrzut niż stopniowe zapalanie), czy też owe zjawiska są raczej wyrzuconymi ciałami. Wydaje się, że jedno i drugie. Niekiedy w istocie rzecz ma się tak jak z pochodniami, kiedy indziej ciała wyrzucane są pod ciśnieniem, podobnie jak pestki owoców ściskane w palcach. Widać je zatem podczas nocy i za dnia, jak z pogodnego nieba spadają na ziemię i morze. Spadają zaś, gdyż taki kierunek nadaje im zgęszczenie. Z tego powodu również i pioruny spadają na dół. Przyczyną tych wszystkich zjawisk nie jest zapalenie, lecz spowodowany ciśnieniem wyrzut. Wszystko bowiem, co ciepłe, z natury swej unosi się ku górze.
Zjawiska, które pojawiają się na dużych wysokościach, powstają w następstwie zapalenia się wyziewu. Te zaś, które powstają na dole, w wyniku wypchnięcia wilgotnego wyziewu poddanego uprzednio zgęszczeniu oraz oziębieniu. Wyziew wilgotny, zgęszczając się i kierując ku dołowi, naciska i wypycha ciepło. Kierunek ruchu pionowy, poziomy czy ukośny zależy od horyzontalnego bądź wertykalnego położenia wyziewu.
W większości przypadków kierunek jest ukośny, ponieważ jest wypadkową dwóch poruszeń: wymuszanego ku dołowi oraz naturalnego ku górze. Każde bowiem ciało w takich warunkach przyjmuje kierunek pośredni. Stąd kierunek gwiazd spadających jest zazwyczaj ukośny.
Tak więc przyczyną materialną wszystkich tych zjawisk jest wyziew, przyczyną zaś sprawczą zarówno obrót sfery niebieskiej, jak też ciśnienie zgęszczonego powietrza. Wszystkie te zjawiska powstają poniżej sfery Księżyca. Wskazuje na to prędkość poruszania się podobna do tej, z jaką poruszają się przedmioty wprawiane w ruch przez nas samych. Ponieważ znajdują się niedaleko od nas, dlatego zdają się o wiele przewyższać prędkość gwiazd, Słońca i Księżyca.ROZDZIAŁ V ZJAWISKA ZORZOPODOBNE
W pogodną noc pojawiają się często na niebie liczne zjawiska, a mianowicie zapaści, bruzdy i krwawe jakieś kolory. Przyczyna jest ta sama, co uprzednio. Ponieważ wiadomo, iż zgęszczone w górze powietrze zapala się, a owo spalanie przyjmuje niekiedy wygląd płomieni, kiedy indziej belek, bądź też spadających gwiazd, stąd też nic dziwnego, iż pojawia się znaczna różnorodność barw. Z jednej bowiem strony słabe, przedostające się przez zgęszczone powietrze światło, z drugiej rozszczepiające właściwości powietrza wywołują różne odcienie, zwłaszcza czerwień i purpurę. Powstają one głównie w następstwie wymieszania nałożonych na siebie kolorów, ognistego i białego. Stąd też wschodzące lub zachodzące gwiazdy w czasie upałów, albo poprzez dym, nabierają czerwonawego odcienia. To samo dokonuje się również przez odbicie, kiedy zwierciadło jest tego rodzaju, iż odbija nie tylko kształt, lecz kolor. Nie trwa to jednakże długo, ponieważ zgęszczenie będące przyczyną zjawiska mija szybko.
Zapaści sprawiają wrażenie głębi w wyniku przedzierania się barwy czarnej lub sinej przez ścianę światła. W takich samych okolicznościach, gdy zgęszczenie staje się większe, powstają pochodnie. Kiedy pochodnie gromadzą się, powstaje zapaść. Ogólnie biorąc, kolor biały na tle czerni dostarcza rozmaitych odcieni, podobnie jak płomień w dymie. Za dnia jednak Słońce utrudnia ich dostrzeganie, nocą zaś z powodu braku odpowiedniego tła nie ukazują się żadne z wyjątkiem czerwieni.
Takie zatem przyczyny należy przyjąć dla meteorów, płomieni i innych tego rodzaju krótko trwających zjawisk.ROZDZIAŁ VI KOMETY: ODRZUCENIE DAWNYCH POGLĄDÓW
Wyjaśnimy teraz zjawisko komet oraz tak zwanej Drogi. Mlecznej. Wcześniej jednak omówimy poglądy innych na ten temat.
Anaksagoras i Demokryt twierdzą, iż komety są połączeniami planet, które biegnąc blisko siebie wydają się dotykać nawzajem. Inni, ze szkoły italskiej, zwani pitagorejczykami, utrzymują, iż kometa jest jedną spośród planet ukazujących się z rzadka i niewysoko ponad horyzontem, tak jak dzieje się to z Merkurym: ponieważ ukazuje się niewysoko, dlatego kolejne jego pojawienie często uchodzi naszej uwadze, tak iż w rezultacie rzadko go dostrzegamy. Poglądy zbliżone podzielali Hipokrates z Chios i jego uczeń Ajschylos, z tą jednak różnicą, iż według nich kometa posiada warkocz nie ze swej natury, lecz otrzymuje go w niektórych miejscach. Otrzymuje zaś wtedy, gdy nasz wzrok odbija się ku Słońcu od wilgoci, którą kometa ciągnie za sobą. Ponieważ zostaje daleko za Słońcem, zwykle pojawia się bardzo rzadko w porównaniu z innymi gwiazdami. Zanim bowiem ukaże się znowu w tym samym miejscu, musi przebyć całą drogę powrotną. Zostaje zaś zarówno na południu, jak na północy. Pomiędzy zwrotnikami nie ciągnie za sobą wilgoci, gdyż cała ta przestrzeń wysuszana jest obrotami Słońca. Kiedy natomiast biegnie dalej ku południowi, spotyka wprawdzie obfitość wilgoci, ponieważ jednak tylko niewielki odcinek drogi znajduje się ponad horyzontem, większa zaś część poniżej, dlatego wzrok nie może odbijać się ku Słońcu dosięgającemu czy to zwrotnika północnego, czy południowego. Na tym więc obszarze planeta nie otrzymuje warkocza. Jeżeli zaś pozostaje na północy, wówczas powstaje warkocz, ponieważ część orbity ponad horyzontem jest duża, ten zaś jej odcinek, który znajduje się poniżej – mały. Stąd wzrok, odbijając się, z łatwością dociera do Słońca.
Wymienione powyżej opinie napotykają na trudności zarówno wspólne wszystkim zjawiskom, jak i właściwe poszczególnym.
Zacznijmy od tej, która głosi, iż kometa jest jedną z planet. Otóż wszystkie planety – jak wiadomo – poruszają się wewnątrz koła Zodiaku, a przecież wielekroć komety widoczne były na zewnątrz tego koła, a nawet pojawiały się więcej niż jedna równocześnie. Następnie, skoro warkocz pojawia się na skutek odbicia – jak utrzymują Ajschylos i Hipokrates – wówczas planeta powinna pojawiać się również bez niego, ponieważ pozostaje za również w tych miejscach, gdzie nie może pojawić się warkocz. Tymczasem nikt nie widział innej planety poza owymi pięcioma, które znamy, a które ponad horyzontem często ukazują się równocześnie.
Owszem, komety pojawiają się, i to dosyć często, zarówno wtedy, gdy wszystkie planety są widoczne, jak i wówczas, gdy z racji bliskości Słońca dostrzegalne są tylko niektóre Ponadto i to nie jest prawdą, jakoby kometa mogła pojawiać się tylko na północy, w czasie letniego przesilenia. Tak wielka kometa, która pojawiła się w czasie trzęsienia ziemi i powodzi w Achai, rozpoczęła swój bieg na zachodzie. Także i na południu widziano ich wiele. A znowu za archontatu w Atenach Euklesa, syna Molona, pojawiła się w okresie zimowego przesilenia, w miesiącu Gamelion, kometa na północy. Tymczasem nawet zwolennicy przedstawionej hipotezy uważają odbicie na takiej odległości za niemożliwe.
Wspólną trudnością zarówno tych ostatnich, jak i zwolenników opinii o powstawaniu komet w wyniku połączenia dwóch planet, jest przede wszystkim fakt, iż także stałe gwiazdy otrzymują niekiedy warkocz. A nie tylko należy wierzyć Egipcjanom, którzy tak właśnie utrzymują, bo i my to samo zauważyliśmy. Spośród gwiazd występujących w gwiazdozbiorze Niedźwiedzicy jedna posiada warkocz, co prawda nieznaczny. Jeśli patrzy się nań uporczywie, światło jej blednie, kiedy zaś tylko przelotnie, wtedy blask staje się pełniejszy. Ponadto wszystkie dostrzeżone w naszych czasach komety nie zachodziły wcale, lecz znikały nad horyzontem, gasnąc stopniowo tak, iż nie pozostało po nich ani wiele gwiazd, ani nawet jedna. Kometa Wielka, o której już wspominaliśmy, pojawiła się za archontatu Astejosa w zimie, na zachodzie, kiedy pogoda była mroźna i jasna. Pierwszego dnia, ponieważ zachodem swym uprzedziła zachód Słońca, była niewidoczna, w drugim zaś była już widzialna. Podążała mianowicie w niewielkiej odległości za Słońcem i wkrótce zaszła, a jej blask rozciągał się na trzecią część nieba niby łańcuch. Z tego powodu nazwano ją „drogą”. Dotarła aż do pasa Oriona i tam zaginęła.