Metoda żółwia. Jak zbudować trwałe fundamenty swojego sukcesu - ebook
Metoda żółwia. Jak zbudować trwałe fundamenty swojego sukcesu - ebook
Wszyscy bierzemy udział w jakimś wyścigu, zmuszeni do rywalizacji; żyjemy w przekonaniu, że trzeba pędzić, by nie zostać w tyle.
Jednak podobnie jak w bajce także w życiu to żółw wygrywa wyścigi. Dlaczego?
Jakie cechy dają mu przewagę nad konkurentami? Czy do osiągnięcia sukcesu niezbędne są pewność siebie i skłonność do ryzyka?
Dzięki tej książce dowiesz się, czy jesteś typem żółwia czy zająca, i nauczysz się rozwijać w sobie cechy takie jak wytrwałość, komunikatywność i umiejętność pracy zespołowej.
Stosując autorską metodę światowej sławy trenera, nauczysz się:
- wyrabiać w sobie codzienne nawyki, które pomogą ci odnieść sukces,
- radzić sobie z presją i porażkami oraz wyciągać z nich konstruktywne wnioski,
- zarządzać zmianami w pracy i w życiu,
- rozwijać swoje naturalne talenty i predyspozycje,
- unikać wypalenia i ciągle szukać inspiracji do systematycznego tworzenia najlepszej wersji siebie!
Pełna przykładów Metoda żółwia pokaże ci, jak dzięki praktycznym ćwiczeniom, technikom i strategiom uzyskać niezwykłe, a przede wszystkim trwałe rezultaty, które będą procentować przez całe twoje życie.
Matt Little – światowej sławy trener tenisa. Od 12 lat pracuje z Andym Murrayem, dwukrotnym mistrzem olimpijskim, zwycięzcą Wimbledonu i US Open, numerem jeden w światowych rankingach tenisistów. Little jest uznanym liderem w branży. Swoje długoletnie doświadczenie w trenowaniu najlepszych zawodników przekłada na codzienne życie. Pokazuje, że wyjątkowe metody wyniesione ze świata sportu przynoszą efekty w pracy i życiu osobistym, a każdy, nawet najambitniejszy cel jest możliwy do osiągnięcia.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-8620-7 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Sir Andy Murray
Matt jest członkiem mojego zespołu już od ponad dwunastu lat, pomaga prowadzić zespół Murraya i to on wprowadził najnowszą technologię oraz systemy monitorujące moje treningi. W tym czasie doświadczyliśmy wielu wzlotów i upadków. W wymagającym świecie tenisa rzadko się zdarza, że relacje zawodowe utrzymują się więcej niż kilka lat, a to z powodu codziennego stresu dotykającego zarówno graczy, jak i personel pomocniczy.
Gracze i ich zespoły zwykle przebywają razem przez przynajmniej trzydzieści pięć, czterdzieści tygodni w roku, jedzą razem śniadania, obiady i kolacje, a także motywują się nawzajem do bycia lepszymi. Ale jak wszystko w życiu presja albo cię zabije, albo cię wzmocni – w moim zespole na szczęście zdarza się to drugie, choć czasem wydaje nam się, że będzie wręcz przeciwnie.
W ciągu ostatnich kilku lat przeszedłem serię kontuzji, co widać w moim ostatnim filmie dokumentalnym _Andy Murray: Resurfacing_, nakręconym na zlecenie Amazon Prime. To była codzienna walka, desperacko próbowaliśmy znaleźć rozwiązania. Aby zespół mógł funkcjonować, potrzeba było zaufania, cierpliwości i ciężkiej pracy oraz poświęcenia, co na tym poziomie dotyczy nas wszystkich. Każdy z nas musiał się zmierzyć z presją, wieloma porażkami i przeszkodami, zanim w końcu osiągnęliśmy jakiś sukces. Oczywiście od każdego eksperta, którego zatrudniam, wymagam wysokiego poziomu wiedzy technicznej i kompetencji, ale umiejętności miękkie i „wyczucie” są ważne w różnych dynamicznych sytuacjach, które pojawiają się prawie codziennie, czy to podczas treningu albo rekonwalescencji, czy w innych sytuacjach. Matt jest częścią tej podróży i bardzo skutecznym członkiem załogi. Jednym z powodów, dla których zatrudniłem Matta, aby pomógł mi w utrzymaniu sprawności fizycznej, było to, jakie wartości wyznaje.
Ważne jest również stworzenie przyjemnego otoczenia wraz z interesującymi, zróżnicowanymi sesjami treningowymi. Jak można zobaczyć w filmie dokumentalnym, może to oznaczać zaangażowanie mojej ekipy w trening, aby odrobinę podnieść jego temperaturę. Lżejsze, zabawniejsze momenty są ważne i czasami dobrze jest się trochę ze sobą podroczyć. W końcu skoro ja czasami muszę cierpieć, to chcę, żeby i moja ekipa pocierpiała. Wszystko to wynika z monotonnej natury sportu uprawianego na poziomie elitarnym. Utrzymywanie sportowca i zespołu w pełni energii i skupienia, ale jednocześnie w radosnym nastroju było bardzo ważne dla mnie i dla ludzi, którzy pracują ze mną od lat. I tutaj kluczowa była pomoc mojej ekipy nie tylko w ostatnich trudnych chwilach, ale od samego początku.
Wiem, że droga kariery Matta była długa i powoli osiągał on poziom, na jakim obecnie pracuje, i to nie tylko ze mną. Matt jest związany z zawodowym tenisem od ponad piętnastu lat, pracował z zawodnikami i zespołami w każdym wieku, od tych przeciętnych do najlepszych. Niezależnie od tego, czy są to drużyna, która w 2015 roku zdobyła Puchar Davisa, czy też młodziki z Brytyjskiej Federacji Tenisowej, Matt zawsze daje z siebie wszystko.
Mam świadomość, jakiego poświęcenia, szczerości, lojalności i pasji trzeba było, abyśmy znaleźli się tu, gdzie jesteśmy dzisiaj. Matt i ja motywujemy się nawzajem do tego, by osiągnąć jak najwyższy poziom, i to właśnie jego kompetencje miękkie odgrywają tu ogromną rolę.Wstęp
Moja podróż na szczyt
Jestem rzadkim przykładem kogoś, kto już w wieku szesnastu lat dokładnie wiedział, co chce robić w życiu. Kochałem uprawiać sport. Dorastałem w mieście Sutton w podlondyńskim hrabstwie Surrey. Wychowywałem się w całkiem zwyczajnej rodzinie z przedmieść, z klasy średniej. Tak jak wielu chłopców z Sutton w moim wieku w każdy weekend grałem w piłkę nożną. Moi rodzice prawie mnie nie widywali od piątku do niedzieli wieczorem, kiedy to w końcu wpadałem do domu i od razu kładłem się do łóżka, by się wyspać przed następnym dniem w szkole. Gdy byliśmy nastolatkami, wraz z przyjaciółmi odkryliśmy tenis i każdą wolną chwilę spędzaliśmy w miejscowym klubie tenisowym. Urzekł nas ten sport i uprawiające go supergwiazdy, takie jak Boris Becker i Andre Agassi.
Choć kochałem sport i uważałem, że jestem w nim całkiem dobry, teraz widzę, że nie byłem szczególnie utalentowany. Zdecydowanie nie na tyle, by zostać sportowcem zawodowym. Nie miałem pojęcia, że to będzie moje pierwsze spotkanie z „żółwiem i zającem”.
Co mam na myśli? Zacznijmy od znanej bajki o żółwiu i zającu, którą 2,5 tysiąca lat temu spisał grecki bajkopisarz Ezop. Opowiada ona o zającu, który drwi z powolnych, ociężałych ruchów żółwia. Żółw proponuje mu wyścig, na co arogancki zając natychmiast przystaje.
Oczywiście to on jest faworytem w wyścigu i zaczyna tak dobrze, że może sobie pozwolić na odpoczynek. Kiedy zadowolony z siebie zapada w sen, żółw wyprzedza go i ostatecznie wygrywa wyścig. Morał u Ezopa jest taki, że nie zawsze zwyciężają najszybsi! I to jest główne przesłanie mojej książki.
Gdy jesteśmy młodzi, mamy wizje, marzenia o życiu, jakie chcemy wieść, o wyróżnianiu się na tle innych w swojej wymarzonej pracy. Każdemu czytelnikowi tej książki pragnę powiedzieć, że bez względu na jego obecny poziom umiejętności lub wiedzę związaną z daną profesją spełnienie tych marzeń jest absolutnie możliwe.
Moim zdaniem istnieją dwie różne drogi, by to osiągnąć: szybka, ryzykowna, bezpośrednia ścieżka (zając) i wolniejsza, wijąca się trasa dla cierpliwych (żółw). Skupię się na tej drugiej.
Zwolnij, by wysunąć się na prowadzenie
Obecnie wielu ludzi u progu kariery chce szybko rozpocząć wykonywanie wymarzonej pracy. Młodzi trenerzy często mnie pytają, jak zacząć pracować z czołowym tenisistą. Dla większości z nich najlepsza droga, by osiągnąć to, czego pragną, powinna być podobna do tej, którą wybrałem ja. Zanim dotrą do punktu, w którym będą gotowi wykonywać tę pracę, czeka ich dziesięć lat poświęceń, całkowitego oddania i nieprzespanych nocy. Następnie, gdy już się załapią, prawdopodobnie będą potrzebować kolejnych pięciu lat, by uzyskać odpowiedni poziom kompetencji.
Możesz sobie wyobrazić, z jaką reakcją się spotykam, kiedy tak odpowiadam na pytanie młodych trenerów. Najpierw widzę zdumione spojrzenie pełne rozczarowania, a później odpowiedź, że osiągną to znacznie szybciej i udowodnią mi, że się myliłem. Choć nie mam problemu z taką reakcją, ta książka jest po to, by opisać moje obawy dotyczące tych, którzy chcą za szybko osiągnąć sukces.
Jeżeli jesteś niecierpliwy i lubisz chodzić na skróty, możesz zechcieć pominąć wszystko, co niekomfortowe, przyziemne i nieciekawe, ale jeśli to zrobisz, ominie cię wiele cennych doświadczeń, które dają solidne fundamenty do stania się profesjonalistą w tym, co robisz. Możesz uniknąć tego, co postrzegasz jako nudną wędrówkę na szczyt, ale pędząc, pozwolisz sobie na braki w umiejętnościach i później spotka cię rozczarowanie.
Wolniejsza droga, droga żółwia, nie tylko daje ci czas, aby zwrócić uwagę na mniej istotne aspekty twojej kariery, gdy się pojawią, ale również przygotowuje cię do prestiżowej, choć stresującej pracy. Aby osiągnąć ten poziom, odbędziesz trudną osobistą podróż, zdobędziesz większe doświadczenie, nauczysz się radzić sobie z presją i będziesz mieć więcej czasu, żeby rozwinąć własną metodologię.
Dla mnie zatem podejście żółwia jest bardziej satysfakcjonujące i oferuje większe prawdopodobieństwo prawdziwego, trwałego sukcesu dzięki narzędziom niezbędnym, aby być naprawdę dobrym w swoim fachu. Na stopniowej drodze do sukcesu nabrałem wytrwałości w dążeniu do zamieniania pasji w zawód na całe życie i wierzę, że była to cenna lekcja, bez której bym się pogubił.
W pierwszych rozdziałach opowiem o pewnych cechach i wartościach, które możemy kojarzyć z żółwiem: od głównych cech, takich jak lojalność, pasja, pozytywne nastawienie i szczodrość, do całego wachlarza wartości, nad którymi każdy żółw musi pracować i je rozwijać, by osiągnąć sukces.
Poświęcę także trochę czasu na przyjrzenie się zającom i ich zupełnie innemu zestawowi cech i wad, takich jak niecierpliwość, impulsywność i nadmierna pewność siebie. Nie mówię, że tacy ludzie nie mogą osiągnąć sukcesu. Wiele zajęcy zarządza przedsiębiorstwami, a nawet rządzi krajami, ale ich sukces często bywa krótkotrwały, a to ze względu na sposób, w jaki podchodzą do jego osiągnięcia, i to, jak się zachowują, gdy już ten sukces osiągną. Choć prawdopodobnie sam nie jesteś zającem, skoro czytasz tę książkę, to na pewno znasz takich ludzi – składających obietnice, chełpiących się swoimi osiągnięciami i poruszających się z prędkością światła. Cokolwiek robią, udają bardzo zajętych.
Mój własny wyścig żółwia
Razem z przyjaciółmi tak naprawdę odkryliśmy tenisa, gdy mieliśmy trzynaście lat. Miejscowy klub otworzył się na młodych graczy i ułatwił im dostęp, a my wybraliśmy się tam na wycieczkę ze szkoły. Zachwyciliśmy się i już zostaliśmy na dobre, dość szybko stając się kompetentnymi graczami. Wielbiliśmy zawodowych tenisistów, których oglądaliśmy w telewizji, obsesyjnie analizowaliśmy ich mecze i każdego lata przed Wimbledonem spaliśmy na chodniku, aby zdobyć bilety i zobaczyć ich w akcji.
Patrząc wstecz, uświadamiam sobie, że żaden z nas nie miał szans stać się zawodowcem. Gracze, których uwielbialiśmy, a nawet nasi rówieśnicy uczestniczący w lokalnych turniejach, grali w tenisa od najmłodszych lat. My zajęliśmy się tym sportem dopiero jako nastolatkowie, a chcieliśmy brać udział w turniejach dla zawodowców. Wtedy tego nie wiedzieliśmy, ale myśleliśmy jak zające.
Cały czas toczy się debata o poziomie umiejętności, talencie, możliwościach i duchu rywalizacji, które trzeba mieć. Gdybyśmy mieli to wszystko, mogłoby to odegrać istotną rolę w naszych marzeniach o zawodowej karierze. Ale teraz wiem, że zające to rzadkość w elitarnym sporcie. W większości sportów, aby dostać się na szczyt, musisz od najmłodszych lat być żółwiem i trenować całe życie. Jak pisze w książce _Kod talentu_ Daniel Coyle, osiągnięcie sukcesu w sporcie często można przypisać prostemu faktowi, że akurat masz wspaniałego trenera, trafisz na program szkoleniowy lub do centrum doskonalenia się i ktoś się tam tobą dobrze zajmie – gdyby tylko nasz klub tenisa otwarto dziesięć lat wcześniej! Nie, nie użalam się nad sobą. Uwielbiałem każdą minutę swojego sportowego dzieciństwa. Dość szybko sobie uświadomiłem, że mój poziom nie pozwoli mi zarabiać pieniędzy na grze w tenisa, wiedziałem jednak, że i tak na nim zbuduję swoją karierę zawodową.
Rozpocząłem studia z konkretnym celem, by zostać ekspertem od treningu fitnessu w tenisie. Muszę przyznać, że moje osiągnięcia naukowe nie były na tyle spektakularne, aby profesjonalnie zająć się sportem na najwyższym poziomie. W szkole oblałem przedmioty przyrodnicze i ścisłe, co oznaczało, że nie zdobędę stopnia naukowego w dziedzinie anatomii, fizjologii, kinezjologii i psychologii sportu. Zacząłem więc studiować zarządzanie w rekreacji – trochę biznes, trochę naukę związaną ze sportem.
To nie było zaskakujące, że samo zdobycie tytułu naukowego nie otworzyło przede mną żadnych drzwi w świecie elitarnego sportu. Ale pracowałem za darmo, byłem natrętny, obserwowałem, jeździłem wszędzie tam, gdzie trenowali zawodowcy, i uczyłem się. Przez lata pracowałem na niskich stanowiskach w siłowniach, czyściłem urządzenia i składałem ręczniki, ale jednocześnie chłonąłem wszystko i uczyłem się od najlepszych trenerów, których spotykałem, a którzy pracowali z zawodowymi tenisistami.
Ostatecznie (to ważne słowo dla żółwia) zyskałem możliwość pracy z gwiazdami tenisa na szczeblu krajowym w ośrodku, w którym sam kiedyś zacząłem przygodę z tym sportem. Tutaj próbowałem odkryć, co działa, a co się nie sprawdza, i popełniałem mnóstwo błędów.
Co dalej? Cóż, wpadłem w stagnację, oto, co się stało. W mojej pracy z zawodnikami pojawiła się stagnacja. Czułem, że osiągnąłem już szczyt swoich możliwości. Wiedziałem, że w tej pracy mógłbym z łatwością spędzić kolejnych dziesięć lat, ale nie zaszedłbym dalej.
Pewnego wieczoru oglądałem film _American Beauty_. Główny bohater, Lester Burnham, jest znudzony swoim życiem bez perspektyw i zaczyna się kreować na człowieka awangardowego, chętnie sięgającego po marihuanę i osiągającego wszystko, co sobie zaplanuje. Kiedy siedziałem i patrzyłem na Lestera, doznałem objawienia – i nie miało ono nic wspólnego z paleniem marihuany. Nagle dotarło do mnie z ogromną siłą, że mam tylko jedno życie i lepiej będzie, jeśli się ruszę, parę razy zaryzykuję i odnajdę nowy kierunek. Tylko ja mogę bowiem pokierować swoim życiem w taki sposób, w jaki chcę, żeby się toczyło.
Tamtej nocy podjąłem dramatyczną decyzję, by zostawić za sobą wszystko, co było mi znane, i wyjechać do Australii. Chciałem się zetknąć z trenerami i tenisistami światowej sławy. Australia, z jej długimi słonecznymi okresami i wspaniałą kulturą spędzania czasu na świeżym powietrzu, może się pochwalić wyjątkową historią tenisa; mieszkało tam wielu profesjonalistów, zarówno tych u progu sławy, jak i tych z ugruntowaną pozycją, którzy wybrali życie i treningi w tym kraju skuszeni poziomem obiektów sportowych i dużą liczbą kompetentnych trenerów.
Kilka dni później zrezygnowałem z pracy i przez następny miesiąc przygotowywałem się do podróży. Napisałem do każdego stanowego ośrodka tenisa w Australii, a także do Instytutu Sportu, aby przyjęli mnie jako wolontariusza lub chociaż pozwolili mi obserwować treningi.
Chociaż byłem namolny i nieustępliwy, ludzie w tych wszystkich instytucjach byli dla mnie wspaniali. Dzięki nim udało mi się potem znaleźć płatną pracę – u boku Marka Taylora, stanowego trenera tenisa z zachodniej Australii – dzięki czemu zdobyłem ogromną wiedzę i doświadczenie. Po przyjeździe do Australii z kilkoma setkami funtów na karcie kredytowej przeżyłem przy tych ograniczonych środkach cały rok, wykonując płatne prace równocześnie z wolontariatem.
Wśród wydarzeń, które pokazują mój głód sukcesu podczas tej wyprawy, jest wyjazd do Perth, gdzie spotkałem się z Markiem Taylorem, jednym z ludzi, których wcześniej zamęczałem. Bardzo szybko złapaliśmy kontakt i na moje szczęście Mark potrzebował kogoś do pomocy przy treningach sprawnościowych dzieciaków, które uczył. Natychmiast rozpocząłem z nim pracę i przez kilka miesięcy z przyjemnością wykonywałem swoje obowiązki w stanowym ośrodku tenisa w zachodniej Australii. Mark był na tyle dobry w swoim fachu, że wkrótce został zrekrutowany do pracy w Sydney, a ja zostałem w Perth, gdzie było dla mnie coraz mniej zajęć.
Kilka tygodni po wyjeździe Marka do Sydney zjawiłem się z plecakiem na progu jego domu. Myślałem, że on zna odpowiedzi na wszystkie moje pytania o to, dokąd zmierzam w życiu, więc poprosiłem go o jakieś zajęcie. Mark wprawdzie dobrze mnie nakarmił i pozwolił u siebie przenocować, ale następnego dnia udało mu się mnie pozbyć i wrócić do własnych spraw.
Los sprawił, że kiedy pojechałem z powrotem do domu po roku odkrywania Australii, Mark do mnie zadzwonił. Właśnie przeprowadził się do Wielkiej Brytanii i zaczął trenować elitę młodzików z Brytyjskiej Federacji Tenisowej na Uniwersytecie Loughborough. Wyglądało na to, że wybaczył mi tamto najście, a potrzebował trenera, który zadba o sprawność młodych tenisistów. Tak więc znów wylądowałem na jego kanapie. Podejrzewam, że poczuł ulgę, kiedy następnego dnia wyprowadziłem się do innego mieszkania. Minęło kilka lat, a my wciąż żartujemy, że już na zawsze będę jego stalkerem. Dzięki temu dowiedziałem się później, że w byciu żółwiem chodzi również o budowanie sieci znajomości i utrzymywanie kontaktu z ludźmi, których spotykasz na swojej drodze.
Wyimaginowana linia mety
Pięcioletnia podróż pełna nieustannego wysiłku, darmowej pracy i mało ważnych, kiepsko płatnych zajęć zaowocowała moim pierwszym stanowiskiem w Junior High Performance pod okiem Marka. Nareszcie pracowałem z młodzikami grającymi na szczeblu międzynarodowym. Wydawało mi się, że osiągnąłem szczyt. Myślałem, że nauczyłem się już wszystkiego, czego mogłem. Uważałem, że jestem gotowy. Nie mogłem się bardziej mylić. Następne pięć lat miałem spędzić na najbardziej stromej drodze, czyli ciągłej nauce.
Moim szefem na Uniwersytecie Loughborough był Leighton Alfred, jeden z najlepszych trenerów, jakich kiedykolwiek spotkałem. Dzięki jego wskazówkom odkryłem, co naprawdę oznacza elitarny sport. Nauczyłem się odpowiedniego podejścia, etyki pracy i właściwych zachowań, a to wszystko dzięki popełnianiu jednego błędu za drugim, otrząsaniu się i powracaniu następnego dnia z odpowiednim nastawieniem.
Wtedy, w 2002 roku, nie miałem pojęcia, co może mi zaoferować świat tenisa. Dzieliłem mieszkanie ze swoim najlepszym przyjacielem, Iainem Hughesem, który również był związany z uczelnią w Loughborough. Raz w tygodniu szliśmy do McDonalda na śniadanie i fantazjowaliśmy o pracy z najlepszymi tenisistami na świecie, gdybyśmy tylko mieli na to szansę. Dziesięć lat później obaj pracowaliśmy z zawodowcami: Iain z Eliną Switoliną, która znalazła się w dwudziestce najlepszych tenisistek WTA Tour, a ja z trzecim najlepszym wtedy tenisistą na świecie, Andym Murrayem. Dziś wciąż zdarza nam się uszczypnąć, a te dawne rozmowy przy śniadaniu przypominają nam o drodze, jaką przebyliśmy.
Po pięciu latach zdobywania przeze mnie doświadczenia pojawił się wakat w Krajowym Centrum Tenisa (National Tennis Centre, NTC), co dało mi możliwość pracy z najlepszymi brytyjskimi zawodowcami biorącymi udział w międzynarodowych turniejach w tamtym czasie. Jamie Baker, Laura Robson, Ross Hutchins i Lee Childs to tylko kilkoro z nich. To była dla mnie wielka rzecz. Latem 2007 roku rozpocząłem zawodową przygodę z Jamiem Murrayem.
Kilka miesięcy wcześniej pewnego wieczoru w siłowni NTC natknąłem się na siedzącego na podłodze i wykończonego treningiem Andy’ego Murraya. W tamtym czasie Andy miał zaledwie dwadzieścia lat i od dwóch lat brał udział w turniejach wielkoszlemowych. Doszedł do czwartej rundy na Wimbledonie, w US Open i w Australian Open. Mały świat brytyjskiego tenisa nie miał wtedy wielu gwiazd, więc Andy był uznawany za grubą rybę. Już wtedy było jasne, że to wyjątkowy zawodnik, który osiągnie w sporcie wielkie rzeczy. Tego konkretnego wieczoru trenował na bieżni i wyglądał, jakby dotarł do granic swoich możliwości (cecha, którą nieustannie się wykazywał). Później w tej książce będę mówił o rozwijaniu „wyczucia chwili”. To przypadkowe spotkanie z Andym doskonale pokazuje to „wyczucie”.
Miałem już wtedy całkiem spore doświadczenie w pracy z elitarnymi zawodnikami. Podszedłem więc po prostu do Andy’ego, przedstawiłem się i powiedziałem mu, że jeżeli kiedykolwiek będzie potrzebował pomocy na siłowni, wystarczy, że się do mnie odezwie. Zostawiłem go z tym i wyszedłem z sali.
Gdyby zapytać Andy’ego, wątpię, żeby pamiętał to spotkanie. I dokładnie taka była moja intencja. Mniej doświadczony, bardziej nadgorliwy ja uczyniłby z tego okazję, żeby zabłysnąć, i opowiedziałby Andy’emu wszystko o sobie, a także zadał mu mnóstwo szczegółowych pytań o jego metody treningu i grę, a wszystko to w celu wypromowania siebie. Gdybym to zrobił, Andy na pewno zapamiętałby tę rozmowę, ale z powodu złego wrażenia. Mało prawdopodobne, aby potem zechciał ze mną pracować. Ja jednak użyłem strategii żółwia, mając nadzieję, że długotrwała, subtelniejsza próba zbliżenia się do wpływowego gracza będzie bardziej skuteczna. Nawet jeżeli miałoby to oznaczać, że nigdy nie nawiążę z nim kontaktu, wolałem raczej taki skutek niż z pewnością negatywny, gdybym był zbyt nachalny.
Wydarzyło się to, gdy pracowałem z bratem Andy’ego, Jamiem, który wygrał finał debla mieszanego na Wimbledonie w 2007 roku. Poszedłem do ekskluzywnej japońskiej restauracji w Londynie na kolację z nim, Andym i ich agentem Patriciem Apeyem. Kiedy opuszczaliśmy restaurację, chłopcy zostali nawet sfotografowani przez paparazzich w mojej toyocie corolli – to był mój hollywoodzki moment, jeśli można to tak nazwać. Gdy miesięcy później spotkałem Andy’ego na pięćdziesiątych urodzinach trenera Nigela Searsa (jego przyszłego teścia), siedzieliśmy i przekomarzaliśmy się przez dobre kilka godzin. Andy poprosił mnie nawet, abym w następnym tygodniu zabrał go na trening. Podczas treningu byłem tak podekscytowany i pełen entuzjazmu, że przez większość czasu Andy po prostu się ze mnie śmiał. Ale musiał coś z tego wynieść, bo kilka tygodni później poprosił mnie, abym dołączył do jego zespołu, a ja wyruszyłem w tę trwającą dekadę podróż, podczas której byłem świadkiem, jak Murray stawał się światowym numerem jeden.
Praca w zespole Murraya
Byłem kłębkiem nerwów w ten wieczór przed wyjazdem do Miami, gdzie miałem dołączyć do grupy uznanych, odnoszących sukcesy trenerów i fizjoterapeutów – Jeza Greena, Milesa Maclagana, Andy’ego Irelanda i Louisa Cayera – i brać udział w początkowym bloku treningów teamu Murraya.
Zasiadłem do kolacji ze starym kumplem, Markiem Taylorem. Był razem z Markiem Benderem, którego już dość dobrze znałem i który kilka lat później też dołączył do zespołu. „Po prostu bądź sobą, ciężko pracuj, bądź pokorny i staraj się” – to była rada, którą tamtego wieczoru usłyszałem od chłopaków. Próbowałem mieć to na uwadze, ale po przybyciu do Stanów pełen bezgranicznej energii i entuzjazmu odkryłem, że mój brak doświadczenia na tym poziomie zrobił ze mnie ofiarę docinków na następne pięć lat. Czego się spodziewałem? Zaczynałem od najniższego szczebla wśród doświadczonych trenerów. Mimo to mieli dla mnie szacunek i bardzo się cieszyłem z tej szansy. Pracowałem z zespołem i bardzo się starałem pomóc stworzyć możliwie najlepsze warunki dla Andy’ego.
Moja krzywa uczenia się była prawie pionowa. Wiele czasu poświęcałem na obserwowanie interakcji innych członków zespołu z Andym, innymi zawodowymi tenisistami, trenerami, agentami i pozostałymi osobami. Z pewnością popełniłem wiele błędów, ale starałem się ich nie powtarzać. Obrałem drogę żółwia, by dotrzeć do tego etapu, i mimo że każdy poziom wiązał się z innymi wyzwaniami, moje doświadczenia dały mi solidny fundament, aby sobie z nimi poradzić. Drżę na myśl, jak zagubiony byłbym bez tego, gdy w 2014 roku zespół Andy’ego stanął przed największym wyzwaniem po odejściu trenera, Ivana Lendla, którego rolę przejęła Amélie Mauresmo. Nietrudno sobie wyobrazić, że tak poważna zmiana trenera może wprowadzić chaos. Z Lendlem Andy wygrał pierwsze dwa turnieje wielkoszlemowe, a także zdobył złoty medal podczas olimpiady w Londynie w 2012 roku.
Po siedmiu latach w zespole Murraya powoli zdobywałem wiedzę i doświadczenie w sporcie na najwyższym poziomie. Spełniony i pewny siebie, byłem gotowy i zdolny do bycia liderem. Niestety, po odejściu Lendla zmienił się charakter zespołu i część jego ludzi również odeszła. W rezultacie z najmniej doświadczonego członka zespołu stałem się tym najbardziej doświadczonym. Pozostałem w kursie. Teraz mogłem ustawiać zespół wsparcia Andy’ego i pomóc ustabilizować statek na wzburzonych wodach.
Gdy patrzę wstecz na dekadę pracy z Andym, podejście żółwia widoczne jest na każdym kroku, jaki zrobiłem, aby dojść do miejsca, w którym jestem dzisiaj. Pięć lat zajęło mi, aby poczuć się kompetentnym, a przez kolejne dwa lata pracowałem na większe zaufanie i powierzenie mi większej odpowiedzialności. Gdyby stało się to wcześniej, nie byłbym gotowy. Nie popełniłbym wystarczającej liczby błędów ani nie odebrał odpowiednich lekcji. Używając klasyfikacji etapów kariery, którą zastosujemy dalej w tej książce, moja podróż wygląda mniej więcej tak:
POZIOM POCZĄTKUJĄCEGO:
MÓJ WCZESNY WOLONTARIAT
- nauka ćwiczeń dla tenisistów,
- doskonalenie własnego stylu rozumienia pracy na podstawie metodologii przejętej od moich mentorów,
- nauka interakcji ze sportowcami na szczeblu krajowym, ich rodzicami i trenerami,
- podróże po Australii, rozwój niezależnego myślenia, odpowiedzialność za siebie i determinacja,
- spotykanie najlepszych trenerów i sportowców podczas ich treningów, obserwowanie ich emocji i zwracanie uwagi na szczegóły,
- nawiązywanie kontaktów na całe życie,
- pokazywanie przyszłym pracodawcom, że jestem inny, mam pasję, ambicję i pracuję z oddaniem.
POZIOM ZDOBYWANIA DOŚWIADCZENIA:
MOJE LATA W LOUGHBOROUGH
- zrozumienie, jak mało wiedziałem!
- odkrywanie, jak radzić sobie z awangardowym światem międzynarodowego sportu, i stanie na własnych nogach,
- zdobywanie doświadczenia i szczegółowe analizowanie metodologii,
- rozwijanie „wyczucia” przy najlepszych graczach i trenerach w kraju.
POZIOM EKSPERCKI:
MOJE DOŚWIADCZENIE
W KRAJOWYM OŚRODKU TENISA
- spotykanie starszych graczy i ich trenerów,
- podnoszenie moich umiejętności komunikacyjnych, pewności siebie, potwierdzenie słuszności mojej filozofii,
- zarządzanie innymi trenerami siłowo-kondycyjnymi, przejmowanie odpowiedzialności,
- akceptowanie nowych wyzwań, co zmusiło mnie do nabycia nowych umiejętności.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_