Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miałem trochę szczęścia w życiu. Wspomnienia dziewięćdziesięcioletniego chirurga - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
30 stycznia 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
59,00

Miałem trochę szczęścia w życiu. Wspomnienia dziewięćdziesięcioletniego chirurga - ebook

Książka jest autobiografią 93-letniego pułkownika w stanie spoczynku, profesora nauk medycznych, chirurga, Telesfora Piecucha. Ta sporej objętości praca opisuje życie autora od czasów przedwojennych, poprzez zawieruchę wojenną i powojenną, aż do roku 2022.

Czerpiąc z przebogatej skarbnicy pamięci autora książka jest kopalnią wspomnień, zarówno z czasów dzieciństwa, okresu dorosłości, życia zawodowego i naukowego, jak również stanowi dokument rozwoju medycyny od czasów powojennych do współczesności.

Autor w pasjonujący sposób opisuje przebieg kształcenia i specjalizacji lekarzy po drugiej wojnie światowej. W niezwykle zajmującej części medycznej obszernie opisuje metody przeprowadzania operacji z zakresu chirurgii ogólnej, torakochirurgii i chirurgii naczyniowej w drugiej połowie dwudziestego wieku.

Książka ta może być ciekawym doświadczeniem dla czytelniczek i czytelników, zarówno jako nietuzinkowa biografia, jak i źródło wiedzy o rozwoju medycyny, głównie chirurgii.

Autobiografia, zilustrowana licznymi zdjęciami, zawiera wiele smaczków z życia codziennego, prywatnego, jak i zawodowego. Bez wątpienia znajdzie ona spore grono odbiorców, których pasją są biografie ludzi o ciekawym życiorysie urodzonych przed drugą wojną światową.

WydawnictwoAutorskie.pl

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-966646-4-8
Rozmiar pliku: 17 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Moje wspomnienia dedykuję żonie Hannie, dzieciom Kasi i Piotrowi, wnuczkom Oli i Ani oraz całej dużej rodzinie Piecuchów i Walkowskich.

Mojej córce Kasi, zięciowi Michałowi Tyszkowskiemu i wnuczce Oli najserdeczniejsze podziękowania za inspirację i pomoc, bez których nigdy nie ukazałyby się moje wspomnienia.

Dziękuję serdecznie również mojej siostrze Halinie Soszyńskiej za to, że wspomagała mnie swoją pamięcią, która nieraz okazywała się lepsza od ­mojej.

Dziękuję także pielęgniarce oddziałowej Pani Elżbiecie Rogali, która pomagała mi w niektórych sprawach dotyczących 4 Wojskowego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu.

Oddzielne słowa uznania należą się Pani mgr Dorocie Frontczak, która spędziła ze mną wiele godzin nad przygotowaniem ostatecznej wersji wspomnień. Pani Dorota była w tym czasie moimi oczami, wykazując cierpliwość, której mi brakowało.

Materiał zdjęciowy przygotowała moja córka Kasia.

Przekazuję swoje wspomnienia miłośnikom tego rodzaju literatury. Wszystkie fakty przedstawione w moich wspomnieniach miały miejsce. ­Zdaję sobie jednak sprawę, że mogły wystąpić pewne nieścisłości, a może nawet niewielkie przekłamania, tym bardziej że głównie korzystałem z własnej pamięci. Z tego względu proszę wszystkich o wyrozumiałość.

Dodatkowym walorem moich wspomnień jest to, że można się dowiedzieć, jak w moich czasach wyglądało studiowanie medycyny, a także jak przebiegało szkolenie młodych adeptów w chirurgii, z uwzględnieniem operacji chirurgicznych, które należało opanować. Mam nadzieję, że moje wspomnienia zostaną dobrze przyjęte, za co serdecznie dziękuję.

Telesfor Piecuch

Płk w st. spoczynku

Emerytowany profesor dr hab. n. med.

Specjalista w chirurgii ogólnejWSTĘP

Jest rok 2015. Siedzę w domu, pogoda brzydka, nastrój nie najlepszy. Zabieram się do nagrywania swojej historii na dyktafonie. Namówili mnie do tego moja ukochana córka Kasia i mój wspaniały zięć Michał Tyszkowski. Mam ciągle rozterki. Do opowiedzenia mam pewnie dużo różnych wspomnień, ale łatwiej się opowiada fragmentami. Natomiast, żeby ułożyć jakąś całość, czyli zacząć, rozwinąć i zakończyć, nie jest to takie proste. Nagrywanie mojej historii to 91 lat mojego życia, w czasie których przeżyłem wiele różnych wydarzeń – i dobrych, i gorszych, i całkiem niedobrych. Osiągnąłem jednak słuszny wiek, z którego może wynikają jakieś wnioski. Świat nabrał wielkiego rozpędu, biegniemy z nim my wszyscy, coraz szybciej. Nie bardzo jest czas na oglądanie się wstecz, gdyż cały czas dzieje się coś nowego – coś, co chciałoby się zobaczyć, przeżyć, czego chciałoby się doznać.

Nazywam się Telesfor Piecuch. Urodziłem się 27 lutego 1928 roku w Wilcznie, w powiecie konińskim. Wtedy, gdy się urodziłem, było to województwo łódzkie, po reformie poznańskie, a obecnie wielkopolskie.

Na samym początku pochwalę się tym, że zdrobnieniem od mojego nazwiska został nazwany nieduży ptaszek, piecuszek, a jedno z mazurskich jezior nosi nazwę Piecuch. Moje imię wzbudzało zawsze zainteresowanie i pytania o to, skąd się wzięło. Rodzice wytłumaczyli mi, że w czasie, gdy się urodziłem, powstała moda na oryginalne i niespotykane imiona. Pocieszałem się więc tym, że imię Telesfor nosił jeden z papieży żyjących w II wieku n.e., a także – dziwnym zbiegiem okoliczności – bożek grecki uważany za bóstwo przynoszące chorym wyzdrowienie. Według Wikipedii w 2001 roku było w Polsce 485 Telesforów. W domu mówiono do mnie Tolek, mama nawet w moim wieku dojrzałym mówiła do mnie Toluś, na studiach przezwano mnie Teleś, bardzo podobało się moje imię Tjelesfor Rosjanom.

W okresie mojego dzieciństwa, które spędziłem w Spławiu, świat był zupełnie inny niż obecnie. Do pewnego wieku oczywiście tego świata nie pamiętam – wiele szczegółów się zatarło. W każdym razie w mojej pamięci jest ponad 80 lat z mojego życia, w czasie których zmieniły się zasady funkcjonowania świata. Chciałbym jednak wyraźnie zaznaczyć, że spostrzeżenia z moich młodych lat dotyczą wsi, nie miasta. Nawet nie miasteczek, ale po prostu życia na wsi. Dlatego moich doświadczeń nie można uogólniać.2.
WOJNA, OKUPACJA, WYZWOLENIE

Rok 1939

W pierwszym okresie moje życie głównie zależało od losów mojego ojca. W 1939 roku od pewnego czasu panowała atmosfera obawy, że czeka nas wojna z Niemcami. Rząd uprawiał propagandę, twierdząc, że nie oddamy ani guzika. Ogłaszano zbiórki na cele wojskowe, ludzie oddawali kosztowności na rzecz armii, była więc pełna mobilizacja w społeczeństwie. Społeczeństwo Goliny ufundowało ciężki karabin maszynowy (CKM). Niestety po ataku Niemców na Polskę najwyższe władze państwowe szybko się ewakuowały przez Zaleszczyki do Rumunii, zostawiając naród na łaskę losu.

W Golinie, gdzie robiliśmy zakupy i chodziliśmy do kościoła, mieszkało dużo osób pochodzenia żydowskiego, a wielu z nich miało sklepy. Kupowało się u nich na przykład wyroby z sukna. I pamiętam jeden taki bardzo dobry sklep, gdzie się zaopatrywaliśmy – raz ojciec zabrał mnie tam, bo trzeba było kupić materiał na mundurek dla mojego brata do gimnazjum. Gdy ojciec zaczął rozmawiać z właścicielem sklepu, rozmowa zeszła na tematy wojenne. Ojciec spytał tego Żyda, właściciela sklepu, co na ten temat myśli. A on powiedział: „panie Piecuch, Niemcy to porządny naród, my ich pamiętamy sprzed pierwszej wojny światowej. To dobrze zorganizowany naród, nic złego nam nie zrobią”. Wszyscy wiemy, co potem spotkało Żydów.

Z tego okresu pamiętam też, że w czasie wakacji – pięknych, słonecznych i ciepłych – w pewnym momencie w Spławiu zjawiła się grupa polskich żołnierzy. To byli rezerwiści wcieleni do wojska i umundurowani, którzy ulokowali się w szkole. W klasach porobili legowiska, a ich głównym zadaniem było przygotowywanie taśm do karabinów maszynowych i nabijanie tych taśm nabojami. Mieli taką maszynkę podobną do maszynki do mielenia mięsa, do której wkładało się naboje: z przodu przyciągało się parcianą taśmę, a w taśmie były szczeliny, w których osadzane były naboje.

Dodam jeszcze, że w okolicy Spławia w czasie wakacji w 1939 roku odbywały się manewry. Między szosą Poznań -Warszawa a wioskami zebrało się sporo wojska. Ćwiczono zdobywanie terenu, wojsko szło tyralierą. Była to piechota. Nie mieli ani samochodów, ani czołgów, ale mieli kuchnię polową. Myślę, że był to oddział wojska, którym dowodził generał dywizji Tadeusz Kutrzeba. Zwracało uwagę to, że oni wszyscy mieli owijacze na nogach. W butach mieli nie skarpety, tylko onuce. Na początku, gdy byłem na ćwiczeniach wojskowych w Zambrowie, również dostaliśmy onuce. Trzeba było umieć założyć je na stopę, bo jeśli się źle założyło, to można było sobie poobcierać skórę zagnieceniami onucy. Nie wiem, dlaczego wojsko tak długo je stosowało.

Potem nastał piękny, słoneczny dzień 1 września 1939 roku. Rano usłyszeliśmy buczenie. Wszyscy wyszli na ulicę i zobaczyliśmy, że nadlatuje dużo samolotów. Bombowce leciały w grupach po trzy z zachodu na wschód. Towarzyszyły im myśliwce. Dzisiaj wiem, że na pewno leciały na Warszawę. Ludzie zaczęli krzyczeć: „Nasi, nasi!”. Ale okazało się, że gdy ci „nasi” odlecieli kawałeczek dalej, nad linię kolejową, znajdującą się 2 km od naszej wioski, nagle rozległy się odgłosy wybuchów. Ludzie wpadli w panikę. Kilka osób pobiegło zobaczyć, co się stało. Przynieśli okropną wiadomość, że tamten rejon został zbombardowany. Nie trafili ani w tory kolejowe ani w budynek stacji, więc niczego nie uszkodzili, ale leje były. Ludzie przynosili odłamki bomb. Wtedy wiedzieliśmy już, że wybuchła wojna. Obawiając się o okna, wszyscy ponaklejali paski papieru na szyby, aby zabezpieczyć je przed pękaniem od wybuchów bomb.

Nie mieliśmy prawdziwego radioodbiornika, ponieważ w tej wsi nie było prądu, ale ojciec kupił tak zwany detektor radiowy. Był w nim kryształ galeny oraz dwie pary słuchawek. Trzeba było takim metalowym pręcikiem dotykać w pewne miejsce na tym krysztale tak długo, aż w słuchawkach pojawił się pierwszy program Polskiego Radia nadawany przez najwyższy w Europie maszt antenowy (335 m).

Przez słuchawki można było posłuchać jakiejś audycji, na przykład bardzo lubiliśmy słuchać rozrywkowej audycji „Wesoła lwowska fala” z udziałem Szczepka i Tońka. Słuchać mogły dwie osoby, ale po rozłączeniu każdej słuchawki mogły słuchać cztery osoby. Słuchaliśmy komunikatów zapowiadających nadlatujące bombowce. Bombowce wydawały niski dźwięk, a w radiu mówiono wtedy: „Uwaga, nadchodzą, uwaga, nadchodzą, uwaga, nadchodzą”. Po takim komunikacie szybko udawaliśmy się do schronu. Była to ziemianka przykryta deskami, ziemią i darnią.

Myśmy mieszkali między torami kolejowymi a szosą – to były strategiczne linie z zachodu na wschód, dlatego rodzice postanowili wywieźć nas do dziadków Walkowskich do miejscowości Kramsk-Pole koło Kramska za Koninem. W tej okolicy nie było ważnych dróg. Razem z siostrą i bratem jechaliśmy do Kramska-Pola wozem konnym, którym powoził wujek Kazimierz. Po drodze przyłączyło się do nas wielu uciekinierów. Gdy tak jechaliśmy, nadleciała duża partia samolotów, od której odłączył się jeden myśliwiec i zaczął do nas strzelać. Wszyscy zaczęli uciekać przez kartoflisko w kierunku lasu. Nagle potknąłem się i przewróciłem. Wystraszony, popłakałem się. Dobiegłem do lasu i z rodzeństwem schowaliśmy się pod furmankę. Na szczęście nikt nie został ranny, ale byliśmy przerażeni. Moi dziadkowie przyjęli nas z radością.

Przebywając w Kramsku-Polu nie wiedzieliśmy nic, co się dalej działo w okolicy Konina. Konin i cały rejon Wielkopolski miał być broniony przez wojsko dowodzone przez generała Kutrzebę. Dowiedziałem się, że już w pierwszych dniach wojny Niemcy zbombardowali kilka razy Konin. Powstała panika. Urzędom 5 września 1939 roku nakazano zebranie ważniejszych dokumentów i udanie się w kierunku wschodnim. Moi rodzice postanowili nigdzie się nie ruszać, jednak wielu mieszkańców zaczęło uciekać w kierunku na wschód. Wojsko, które miało bronić rejonu Konina już 9 września przemieściło się w kierunku wschodnim, niszcząc drewniany most na Warcie. 12 września 1939 roku pokazały się w okolicach Konina wojska niemieckie, które 14 września zajęły Konin. Już 22 września Niemcy rozstrzelali pierwszych dwóch mieszkańców Konina. W następnych dniach tych rozstrzelań było dużo więcej.

Dodam jeszcze, że wojska radzieckie 17 września 1939 roku zajęły tereny wschodniej części Polski. Był to dodatkowy powód do smutku.

U dziadków byliśmy do zakończenia kampanii wrześniowej, a następnie wróciliśmy do Spławia. Zaraz po powrocie do Spławia zaczęły się kłopoty, ponieważ okazało się, że jakiś Niemiec miał osobiste pretensje do ojca. Nie pamiętam, o co chodziło – może o jakieś sprawy szkolne – ale ten volksdeutsch postanowił dorwać mojego ojca. Gdy tylko Niemcy wkroczyli do Polski, wielu mieszkańców ujawniło się jako volksdeutsche. Okazało się, że na ziemiach polskich było wielu Niemców, którzy byli obywatelami polskimi, ale po cichu należeli do niemieckich organizacji faszystowskich, takich jak ESA. I gdy Niemcy wkroczyli, to oni się ujawnili i założyli mundury. Przechwycili władzę w gminie i zaczęli się szarogęsić. Gdy zaczęła się rozbudowywać administracja niemiecka, powciskali się na różne stanowiska i wykorzystywali swoją pozycję. Między innymi jeden z tych Niemców chciał się koniecznie dobrać do ojca. Nie bardzo wiemy, dlaczego ani o co miał pretensje. W tym czasie takie zatargi groziły albo obozem koncentracyjnym, albo nawet czymś gorszym. W miasteczku Golina mieszkał aptekarz Laube, który był bardzo porządnym człowiekiem, chociaż miał pochodzenie niemieckie. Trzeba przyznać, że było trochę Niemców, o których można powiedzieć, że byli porządni. Aptekarz Laube poczuwał się do pewnej solidarności z Polakami, gdyż wiele lat spędził w Polsce. Gdy się dowiedział, że mój ojciec jest poszukiwany, uprzedził go i ojciec ukrył się wtedy u moich dziadków. Potem sprawa przycichła albo ten Niemiec zrezygnował i już się nikt ojca nie czepiał.

Na samym początku po wkroczeniu Niemców też miałem kłopot tego typu, że jakiś niemiecki chłopak koniecznie chciał mnie pobić. Mama wysłała mnie do Goliny, żeby coś kupić czy załatwić. W Golinie dołączył do mnie ze dwa lata ode mnie starszy niemiecki chłopak i zaczął mnie prowokować do bójki. Chyba chciał pokazać, jaki jest ważny, a na pewno chciał mnie pobić. Ponieważ miałem rower, szybko nacisnąłem pedały i uciekłem. Na szczęście mnie później nie szukał.

Sytuacja Żydów w Golinie

Żydzi pojawili się w Golinie w XVIII wieku. Coraz więcej ludności żydowskiej osiedlało się w Golinie w drugiej połowie XIX wieku. Według spisu ludności z 1921 roku ludność żydowska liczyła 695 mieszkańców na 2418, czyli wynosiła 28,78%. Myślę, że podobna liczba wyznawców judaizmu mieszkała w Golinie przed zajęciem miasta przez Niemców.

Zajmowali się głównie handlem, ale i rzemiosłem, żyli swoim odrębnym życiem. W kontaktach handlowych byli uprzejmi, można było kupić u nich prawie wszystko, a biedniejsi mieszkańcy Goliny i okolic mogli nawet kupować na tak zwany „zeszyt”. Niektóre ulice w większości były zamieszkane przez Żydów. Na przykład główna ulica Goliny z jednej strony należała do mieszkańców polskich, a druga strona do mieszkańców pochodzenia żydowskiego. Podobnie było w przypadku ulicy prowadzącej do stacji kolejowej. Mieli własną świątynię-bożnicę, własny cmentarz-kirkut i swoje święta. Polacy święcili niedzielę, a oni sobotę. Można ich było wtedy spotkać na ulicach Goliny ubranych odświętnie. Byli grzeczni i prowadzili spokojne życie. Mimo upływu ponad 200 lat wspólnego zamieszkiwania do zbliżeń polsko-żydowskich nie dochodziło. Ich dzieci chodziły jednak do polskiej szkoły.

Nie słyszałem o jakichś większych konfliktach między ludnością polską a żydowską. Dochodziło do drobnych dokuczliwości, na przykład w czasie nabożeństwa ktoś wpuścił wróbla do bożnicy. Myślę, że największą dokuczliwością były napisy na drzwiach sklepów żydowskich „Nie kupuj u Żyda!”. W Golinie mieszkali majętni Żydzi, ale i biednych nie brakowało. W Golinie przy ulicy Kolejowej znajdowało się kilka jatek prowadzonych przez raczej biednych mieszkańców pochodzenia żydowskiego. W jatkach sprzedawano tak zwaną rąbankę. Jak pozyskiwano świńskie mięso? Młodzi ludzie pochodzenia żydowskiego, wybierali się do pobliskich wiosek i skupowali świnie. Widziałem taki obrazek – dwóch mężczyzn prowadziło przed sobą trzy świnie. Do tylnej nogi każdej z nich przywiązany był sznur. Mężczyźni ci trzymali sznur w rękach i pędzili świnie do Goliny. Tam je zabijali, oprawiali i sprzedawali w swoich jatkach jako rąbankę.

W czasie okupacji Polacy na ogół zachowywali się biernie w stosunku do sytuacji, która spotkała Żydów. Słyszałem nawet wypowiedź jednej z mieszkanek, że Niemcy „to są dobrzy gospodarze i jest u nich porządek”. Ta kobieta chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, co się wydarzy, a przecież dochodziły już wiadomości, jak okrutnie Niemcy traktowali Żydów u siebie. Myślę, że bierność w zachowaniu Polaków wynikała częściowo z dotychczasowego odrębnego życia Polaków i Żydów, ale przede wszystkim z tego, że kontakty z Żydami narażały Polaków na ciężkie kary ze strony Niemców.

Niemcy zorganizowali się bardzo szybko i zabrali się do rozwiązania tak zwanej kwestii żydowskiej. Do ich administracji na terenie Polski weszło wielu tak zwanych volksdeutschów, czyli Niemców, którzy od dawna mieszkali już w Polsce i którzy byli bardzo dobrze rozeznani w całej sytuacji.

W Golinie, w kamienicy na rogu rynku znajdował się posterunek policji. Komendant posterunku, volksdeutsch, wymagał absolutnego posłuszeństwa i wykonywania wszelkich rozkazów, które tylko mu przyszły do głowy. Między innymi wydał zarządzenie, że codziennie rano Żydzi musieli się zgłaszać z łopatami i szpadlami do roboty. W tym budynku, gdzie był posterunek policji, był balkon. I ten Niemiec stawał na balkonie, gwizdał gwizdkiem i wydawał polecenia Żydom, co mają w danym dniu zrobić. Traktował ich jak niewolników. Dorwał się do władzy w policji lokalnej i to wykorzystywał.

Tak trwało to do lipca 1940 roku. Od tego czasu Żydów zaczęto wywozić z Goliny do Izbicy, gdzie powstało getto. Stamtąd stopniowo wywożono ich i mordowano. Część Żydów prosto z Goliny wywożono do lasów w okolicy Kazimierza Biskupiego i tam mordowano. W krótkim czasie w Golinie nie pozostał ani jeden Żyd. Zostały po nich puste domy. Były to ładne mieszkania, porządnie urządzone. I one przez dłuższy czas tak stały.

Kiedy tereny Rzeszy Niemieckiej zostały poddane poważnym bombardowaniom, Niemcy zaczęli przenosić na teren Polski ludność niemiecką, zwłaszcza młodzież. Przenosili ludzi na tereny polskie i dawali im jakieś lokale. Tutaj również ujawniła się niemiecka natura, której nie do końca rozumiem. Gdy Niemców przesiedlano z terenów bombardowanych do Polski, nie kwaterowano ich w pustych mieszkaniach po „zlikwidowanych” Żydach. Choć mieszkania te były w lepszym stanie niż mieszkania Polaków, Niemcy przesiedlali Polaków do mieszkań pożydowskich, a mieszkania po Polakach remontowali i oddawali niemieckim rodzinom. Dziwna była natura tego problemu – mieszkanie pożydowskie nie było godne, aby zamieszkał w nim Niemiec. Taka była mentalność Niemców.

Cmentarz żydowski został zupełnie zniszczony, macewy zostały wykorzystane do naprawy dróg lub do innych celów. Kilka macew można zobaczyć w muzeum w Koninie. Niedaleko kirkutu Niemcy wybudowali małą fabrykę, w której przerabiano padłe zwierzęta na mączkę. Z tej fabryki na ogół rozchodził się straszny odór gnijącego mięsa. Było ono przerabiane na proszek, który ładowano do worków i który następnie był stosowany jako karma albo inny surowiec. Po drugiej wojnie światowej fabryka ta o nazwie Bacutil funkcjonowała jeszcze przez kilka lat. Z wszystkich mieszkańców pochodzenia żydowskiego po wojnie pojawił się jeden, który przechrzcił się i gorliwie wypełniał obowiązki chrześcijanina. Pojawiło się także czterech młodych Żydów. Zapoznali się z sytuacją, i widocznie uznali, że nie ma przyszłości dla nich w tym mieście, dlatego wyjechali i więcej już nie wrócili. Tak zakończyła się kilkusetletnia historia ludności żydowskiej Goliny.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: