Miasto białych kart - ebook
Miasto białych kart - ebook
José Saramago, laureat literackiej Nagrody Nobla z 1998 r
José Saramago, laureat literackiej Nagrody Nobla z 1998 r. i najpopularniejszy na świecie prozaik portugalski, sławę zdobył dopiero w sześćdziesiątym roku życia swoją trzecią powieścią Baltazar i Blimunda, nagrodzoną prestiżową nagrodą portugalskiego PEN Clubu oraz Nagrodą Literacką Miasta Lizbona.
Nakładem Domu Wydawniczego REBIS ukazały się dotychczas: Baltazar i Blimunda, Wszystkie imiona, Rok śmierci Ricarda Reisa, Kamienna tratwa, Historia oblężenia Lizbony oraz Miasto ślepców
W nienazwanym mieście, znanym czytelnikom z Miasta ślepców, obywatele postanawiają w niezwykły sposób skorzystać z prawa wyborczego. 80 procent wyborców wrzuca do urn czyste białe karty do głosowania. Tę manifestacje rząd interpretuje jako podważenie zasad demokracji, jako spisek wymierzony przeciwko prawowitym władzom wybranym w demokratycznych wyborach. Zapada decyzja o wprowadzeniu stanu wyjątkowego, rząd, obrażony na swoich obywateli, opuszcza miasto. Nikt jednak nie jest w stanie przewidzieć, jaki będzie rozwój wydarzeń, rzeczywistość zadaje kłam wszystkim przewidywaniom i zmusza do rewizji utartych poglądów.
Ta niezwykła powieść laureata literackiej Nagrody Nobla jest wstrząsającym studium opresyjności władzy i nieludzkości ludzkiej natury, a także wnikliwym spojrzeniem na społeczną naturę człowieka i jego zdolność do nieustannych zmian.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-748-9 |
Rozmiar pliku: | 828 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Poza wilgocią zagęszczającą atmosferę, która i tak była już gęsta, wszak chodziło o pomieszczenie wewnętrzne z zaledwie dwoma wąskimi oknami wychodzącymi na dziedziniec, ciemny nawet w słoneczne dni, napięcie, używając rodzimego porównania, można było ciąć nożem. Lepiej by było przełożyć wybory, odezwał się przedstawiciel partii centrowej, pc, od wczoraj pada bez ustanku, pełno było osunięć ziemi i podtopień, tym razem frekwencja będzie bardzo niska. Przedstawiciel partii prawicowej, pp, skinął głową na znak zgody, lecz uznał, że jego udział w rozmowie powinien przyjąć formę ostrożnego komentarza, Oczywiście nie umniejszam ryzyka zaistnienia takiej sytuacji, jednakowoż mniemam, że najczystszy duch obywatelski naszych współobywateli, zaprezentowany przy tak wielu okazjach, zasługuje na nasze najwyższe zaufanie, oni są świadomi, och tak, absolutnie świadomi, wielkiego znaczenia tych wyborów municypalnych dla przyszłości stolicy. Powiedziawszy to, jeden i drugi, przedstawiciel pc i przedstawiciel pp, z na wpół sceptycznym i na wpół ironicznym wyrazem twarzy zwrócili się w stronę przedstawiciela partii lewicowej, pl, ciekawi tego, jakąż to opinię będzie w stanie wyrazić. Dokładnie w tej chwili, chlapiąc wodą na wszystkie strony, wpadł do sali zastępca przewodniczącego i jak się należało spodziewać, mając na względzie, że obsada stołu była już kompletna, przyjęcie było bardziej niż serdeczne, gorące. Nie udało nam się zatem poznać punktu widzenia przedstawiciela pl, jednakże analizując sytuację oraz przypominając sobie niektóre uprzednie wypowiedzi, należy przypuszczać, iż wyraził się zgodnie z linią historycznego optymizmu, zdaniem takim jak to, na przykład, Wyborcy mojej partii są osobami nieulegającymi takim nieznacznym przeszkodom, ci ludzie nie zostaną w domu z powodu jakichś kilku żałosnych kropel wody spadających z nieba. W rzeczywistości nie było to kilka żałosnych kropel, były to wiadra, cebry, nile, iguazu i jangcy, lecz na wieki wieków błogosławiona niech będzie wiara, gdyż nie tylko usuwa góry z drogi tych, którzy ze swej władzy czerpią korzyści, ale jest też w stanie porwać się na najbardziej ulewne deszcze i wyjść z nich sucha.
Ukonstytuowała się komisja, każdy jej członek zajął przynależne mu miejsce, przewodniczący podpisał obwieszczenie i nakazał sekretarzowi pójść je powiesić, zgodnie z zaleceniami prawa, na drzwiach budynku, lecz sekretarz, dając dowód elementarnego poczucia zdrowego rozsądku, zauważył, że papier nie utrzyma się na ścianie ani jednej minuty, w kilka chwil rozmyje się tusz, a zaraz potem porwie go wiatr. No to powieście obwieszczenie w środku, gdzie deszcz go nie dosięgnie, prawo nie precyzuje tej sytuacji, istotne jest to, żeby obwieszczenie zostało wywieszone w widocznym miejscu. Zapytał komisji, czy zgadza się z nim, wszyscy odpowiedzieli, że tak, z tym zastrzeżeniem, że przedstawiciel pp zażądał, aby decyzję uwzględnić w aktach, uprzedzając ewentualne protesty. Kiedy sekretarz powrócił ze swej wilgotnej misji, przewodniczący zapytał go, jaka jest pogoda, a ten odpowiedział, wzruszając ramionami, Taka sama jak od rana, Czy na zewnątrz jest jakiś wyborca, Ani śladu. Przewodniczący wstał i zaprosił członków komisji oraz przedstawicieli partii do towarzyszenia mu przy inspekcji kabiny do głosowania, która okazała się pozbawiona elementów mogących wypaczyć praworządność wyborów politycznych, mających się tam odbywać przez cały dzień. Spełniwszy wymóg formalny, wrócili na swoje miejsca, aby przejrzeć listy wyborcze, które także okazały się wolne od błędów, luk i elementów wzbudzających podejrzenia. Nadeszła uroczysta chwila, w której przewodniczący odsłania urnę, prezentuje ją wyborcom, aby mogli stwierdzić, że jest pusta, aby nazajutrz, gdy zajdzie taka potrzeba, byli świadkami, że poprzez żadne występne działanie nie wprowadzono do niej w mrokach nocy fałszywych głosów, mogących wypaczyć wolną i suwerenną wolę polityczną obywateli, żeby nie powtórzyło się tutaj raz jeszcze to historyczne oszustwo, o malowniczej nazwie podsypki, które, nie zapominajmy o tym, można popełnić zarówno podczas aktu, jak i po nim, w zależności od okazji i skuteczności jego autorów i wspólników. Urna była pusta, czysta, niepokalana, lecz na sali brak było choćby jednego wyborcy, jedynego reprezentanta, któremu można by ją pokazać. Może któryś z nich chodzi zagubiony po okolicy, zmagając się z potokami deszczu, znosząc chłostanie wiatru, przyciskając do serca dokument uwierzytelniający go jako obywatela z prawem głosu, lecz biorąc pod uwagę to, jak się sprawy mają na niebie, szybko tu nie dotrze, jeśli w końcu nie zawróci do domu, zostawiając przeznaczenie miasta w rękach tych, których czarny samochód podwiezie pod drzwi, a potem spod drzwi odbierze, umożliwiając spełnienie obywatelskiego obowiązku pasażerowi siedzącemu na tylnej kanapie.
Prawo tego kraju stanowi, aby natychmiast po zakończeniu inspekcji zagłosowali przewodniczący, członkowie i przedstawiciele partii, jak również odpowiedni zastępcy, jeśli, rzecz jasna, będą wpisani do okręgu wyborczego komisji, do której zostali przypisani, jak było w tym przypadku. Nawet szanując czas, cztery minuty wystarczyły, aby urna przyjęła swoich pierwszych jedenaście głosów. I zaczęło się, nie było innego wyjścia, oczekiwanie. Nie upłynęło nawet pół godziny, kiedy przewodniczący, niespokojny, zasugerował jednemu z członków, aby poszedł zobaczyć, czy nikt nie nadchodzi, może pojawili się wyborcy, ale zawrócili, widząc drzwi zamknięte przez wiatr, i zaraz poszli zaprotestować, że skoro wybory zostały przełożone, przynajmniej wypadałoby poinformować społeczeństwo przez radio i telewizję, które wszak służą do takich komunikatów. Powiedział sekretarz, Każdy wie, że drzwi zatrzaśnięte przez wiatr robią hałas jak sto diabłów, a tutaj nic nie słyszeliśmy. Członek komisji zawahał się, pójdę, nie pójdę, lecz przewodniczący nalegał, Dobra, proszę mi zrobić tę przysługę i uważać, żeby pan nie przemókł. Drzwi były otwarte, solidnie podparte. Członek komisji wystawił głowę na zewnątrz, jedna chwila wystarczyła, aby rozejrzeć się w obie strony, a następnie cofnąć ją, ociekającą wodą, jakby wsadził ją pod kran. Chciał zadziałać jak prawdziwy członek komisji, sprawić przyjemność swojemu przewodniczącemu, a ponieważ pierwszy raz powierzono mu tę funkcję, liczył na pochwałę za szybkość i skuteczność wykonywanych czynności, a z czasem na zyskanie doświadczenia, kto wie, może kiedyś nadejdzie dzień, w którym także i on będzie przewodniczył komisji wyborczej, loty wyższe niż ten przeszyły już niebo opatrzności i nikogo nie wprawiało to w zdumienie. Kiedy wrócił do sali, przewodniczący, trochę współczujący, a trochę rozbawiony, wykrzyknął, Człowieku, nie trzeba się było tak moczyć, To bez znaczenia, panie przewodniczący, powiedział członek komisji, wycierając brodę rękawem marynarki, Udało się panu kogoś zobaczyć, W zasięgu wzroku, nikogo, ulica jest jak wodna pustynia. Przewodniczący wstał, zrobił kilka niezdecydowanych kroków przed stołem, podszedł do kabiny, zerknął do środka i wrócił. Przedstawiciel pc zabrał głos, aby przypomnieć swoją prognozę, że frekwencja będzie niewielka, przedstawiciel pp ponownie uderzył w pojednawczy ton, wyborcy mają cały dzień na głosowanie, pewnie czekają, aż ucichnie nawałnica. A już przedstawiciel pl postanowił zachować milczenie, myślał o tym, jak blado by wypadł, gdyby pozwolił sobie na wypowiedzenie tego, co miał ochotę powiedzieć, kiedy zastępca przewodniczącego wszedł do sali, Kilka żałosnych kropel deszczu nie jest w stanie przestraszyć wyborców mojej partii. Sekretarz, na którego wszyscy popatrzeli wyczekująco, wybrał zaproponowanie praktycznej sugestii, Sądzę, że nie byłoby złym pomysłem zadzwonić do ministerstwa i poprosić o informację, jak przebiegają wybory tutaj i w reszcie kraju, dowiedzielibyśmy się, czy ten spadek energii obywatelskiej jest powszechny, czy też jesteśmy jedyni, których wyborcy nie przyszli zaszczycić swoimi głosami. Oburzony przedstawiciel pp wstał z miejsca, Żądam, aby zapisać w protokole mój stanowczy protest, jako przedstawiciela partii prawicowej, przeciw pozbawionym szacunku słowom i kpiącemu tonowi, z jakim pan sekretarz właśnie odniósł się do naszych wyborców, będących w najwyższym stopniu ostoją demokracji, tymi, bez których tyrania, każda z istniejących w świecie, a jest ich wiele, owładnęłaby już naszą ojczyzną, którą dał nam los. Sekretarz wzruszył ramionami i zapytał, Czy mam zanotować żądanie pana przedstawiciela pp, panie przewodniczący, Sądzę, że nie ma takiej potrzeby, chodzi o to, że jesteśmy podenerwowani, roztrzęsieni, zaniepokojeni, a wiadomo wszak, że w takim stanie ducha łatwo jest powiedzieć coś, czego w rzeczywistości nie myślimy, jestem przekonany, że pan sekretarz nie chciał nikogo obrazić, on sam jest wyborcą świadomym swoich obowiązków, czego dowodem jest to, że tak jak wszyscy tu obecni stawił czoło burzy, aby dotrzeć tu, gdzie wezwał go obowiązek, tymczasem te szczere wyrazy uznania nie przeszkadzają mi poprosić pana sekretarza, aby zajął się ścisłym wykonywaniem powierzonej mu misji, powstrzymując się od jakichkolwiek komentarzy mogących urazić wrażliwość osobistą i polityczną obecnych osób. Przedstawiciel pp uczynił skąpy gest, który przewodniczący wolał uznać za gest zgody, i konflikt został zażegnany, do czego walnie przyczynił się przedstawiciel pc poprzez przypomnienie propozycji sekretarza, Rzeczywiście, siedzimy tu jak rozbitkowie pośrodku oceanu, bez żagla ani kompasu, bez masztu ani wiosła, i bez ropy w baku, Ma pan świętą rację, odezwał się przewodniczący, zadzwonię do ministerstwa. Na ustawionym z boku stole stał telefon i do niego skierował się przewodniczący, niosąc wręczoną mu kilka dni wcześniej kartkę z instrukcjami, na której znajdowały się, oprócz innych użytecznych wskazówek, numery telefonów ministerstwa spraw wewnętrznych.
Rozmowa była krótka, Mówi przewodniczący komisji wyborczej numer czternaście, jestem bardzo zaniepokojony, dzieje się tu coś naprawdę dziwnego, jak dotychczas nie pojawił się żaden wyborca, aby oddać głos, jesteśmy otwarci już od ponad godziny i ani żywego ducha, tak, proszę pana, oczywiście, nie sposób zatrzymać burzy, deszczu, wiatru, podtopień, tak, proszę pana, będziemy cierpliwie czekać, oczywiście, od tego jesteśmy, nawet nie trzeba tego mówić. Od tej chwili przewodniczący wziął udział w rozmowie jedynie kilkoma skinięciami głowy, zawsze na zgodę, kilkoma przytłumionymi wykrzyknieniami i trzema lub czterema początkami zdań, których nie zdołał dokończyć. Kiedy odłożył słuchawkę, spojrzał na kolegów przy stole, lecz w rzeczywistości nie widział ich, było tak, jakby przed sobą miał pejzaż cały stworzony z pustych sal, nieskalanych list wyborczych, czekających przewodniczących i sekretarzy, przedstawicieli partii, patrzących po sobie nieufnie, zastanawiających się, kto może wygrać, a kto przegrać na takiej sytuacji, a tam, w oddali, jakiś przemoczony i usłużny członek komisji wraca od wejścia i oświadcza, że nikt nie przychodzi. Co odpowiedzieli w ministerstwie, zapytał przedstawiciel pc, Nie wiedzą, co o tym myśleć, to oczywiste, że zła pogoda zatrzymuje wielu ludzi w domu, ale w całym mieście praktycznie dzieje się dokładnie coś takiego jak tu i na to nie znajdują odpowiedzi, Dlaczego mówi pan, że praktycznie, zapytał przedstawiciel pp, W niektórych okręgach wyborczych, to prawda, że w niewielu, pojawili się wyborcy, ale frekwencja jest minimalna, jak nigdy, A w pozostałej części kraju, zapytał przedstawiciel pl, nie tylko w stolicy pada, To właśnie jest niepokojące, są miejsca, w których pada tak jak tu, a mimo to ludzie głosują, co logiczne, liczniejsze są regiony, gdzie panuje dobra pogoda, a skoro już o tym mowa, mówią, że służby meteorologiczne przewidują poprawę pogody przed południem, Może się też zdarzyć, że ze złej pogody zrobi się jeszcze gorsza, pamiętajcie o przysłowiu, w południe przejaśnia się albo zasnuwa, zauważył drugi członek komisji, który dotychczas jeszcze nie otworzył ust. Zaległa cisza. Wtedy sekretarz wsunął rękę w jedną z wewnętrznych kieszeni, wyciągnął telefon komórkowy i wykręcił numer. Czekając, aż ktoś odbierze, powiedział, To mniej więcej tak, jak się mówi o górze i mahomecie, skoro nie możemy zapytać wyborców, których nie znamy, dlaczego nie przychodzą na wybory, zadajmy pytanie rodzinie, która jest znana, cześć, co słychać, to ja, jeszcze tam jesteś, dlaczego nie przyszłaś zagłosować, dobrze wiem, że pada, jeszcze mam mokre nogawki, tak, to prawda, przepraszam, zapomniałem, że mi powiedziałaś, że przyjdziesz po obiedzie, oczywiście, zadzwoniłem do ciebie, bo tu sprawy się komplikują, nawet sobie nie wyobrażasz, jeśli ci powiem, że jak dotąd nikt nie przyszedł na głosowanie, pewnie mi nie uwierzysz, dobrze, no to czekam na ciebie, całuję. Wyłączył telefon i skomentował ironicznie, Przynajmniej jeden głos mamy zagwarantowany, później przyjdzie moja żona. Przewodniczący i pozostali członkowie komisji spojrzeli po sobie, rzucało się w oczy, że należy pójść za jego przykładem, ale żaden z nich nie chciał być pierwszy, byłoby to przyznaniem, że co do szybkości rozumowania i obrotności palmę pierwszeństwa w tej komisji wyborczej dzierży sekretarz. Członek komisji, który poszedł do drzwi, żeby zobaczyć, czy pada, w lot zrozumiał, że będzie jeszcze musiał zjeść dużo chleba i wiele soli, zanim zostanie sekretarzem jak ten, zdolny, który z największą prostolinijnością świata wydobył jeden głos z telefonu komórkowego jak prestidigitator wyciąga królika z cylindra. Widząc, że przewodniczący, usunąwszy się w kąt, rozmawia przez telefon komórkowy z kimś ze swojej rodziny i że inni, dyskretnie szepcząc do własnych aparatów, robią to samo, członek od drzwi docenił uczciwość kolegów, którzy nie używając stojącego tam telefonu stacjonarnego, z założenia przeznaczonego do użytku służbowego, szlachetnie oszczędzają państwowe pieniądze. Jedynym z obecnych, który nie miał telefonu komórkowego, więc musiał polegać na wiadomościach przekazywanych przez innych, był przedstawiciel pl, choć trzeba dodać, że mieszkając samotnie w stolicy i mając rodzinę na prowincji, biedny człowiek nie miał do kogo dzwonić. Rozmowy, jedna po drugiej, dobiegały końca, najdłuższą prowadzi przewodniczący, najwyraźniej żąda od osoby, z którą rozmawia, aby przyszła natychmiast, ciekawe, jak to się skończy, jakkolwiek by było, to on powinien przemówić na początku, skoro sekretarz zdecydował się go wyprzedzić, niech mu to wyjdzie na zdrowie, już zdążyliśmy zobaczyć, że facet należy do gatunku żwawych, gdyby przestrzegał hierarchii, jak my to robimy, po prostu przekazałby pomysł swojemu przełożonemu. Przewodniczący wydobył z siebie westchnienie, które uwięzło mu w piersi, włożył telefon do kieszeni i zapytał, No więc wiedzą coś, panowie. Pytanie, poza tym, że niepotrzebne, było odrobinkę zdradliwe, po pierwsze dlatego, że jeśli chodzi o ogólną wiedzę, zawsze coś tam się wie, nawet jeśli do niczego to się nie przydaje, po drugie dlatego, że było oczywiste, iż pytający wykorzystywał autorytet nieodłącznie związany ze stanowiskiem, aby wymigać się od swojego obowiązku, którym było rozpoczęcie wymiany informacji przez niego samego, swoim głosem i osobą. Jeśli jeszcze nie zapomnieliśmy o tym westchnieniu i wzmagającym się napięciu, które, jak nam się wydawało, w pewnej chwili rozmowy usłyszeliśmy w jego słowach, logiczne będzie pomyśleć, że dialog, zakłada się, że po drugiej stronie pewnie był ktoś z rodziny, nie był tak przyjemny i pouczający, jak na to zasługiwało jego usprawiedliwione zainteresowanie jako obywatela i przewodniczącego, i że bez zimnej krwi, aby rzucić się na źle przygotowane improwizacje, wykręca się teraz od kłopotów, nakłaniając podwładnych do wypowiadania się, co, jak też wiemy, jest innym sposobem, bardziej nowoczesnym, na bycie szefem. Członkowie komisji i przedstawiciele partii, oprócz pl, który z braku własnych informacji stał tylko i słuchał, powiedzieli, że albo członkowie rodzin nie chcą zmoknąć i czekają, aż niebo postanowi się przejaśnić, żeby ożywić ludowe głosowanie, albo też, tak jak żona sekretarza, chcą zagłosować po południu. Członek komisji od drzwi jako jedyny okazał zadowolenie, widać było na jego twarzy pełen satysfakcji uśmiech człowieka, który ma powód do dumy ze swych zasług, co też po przetłumaczeniu na słowa daje, co następuje, U mnie w domu nikt nie podniósł słuchawki, co może tylko oznaczać, że już są w drodze. Przewodniczący usiadł na swoim miejscu i ponownie zaczęło się czekanie.
Niemal godzinę później wszedł pierwszy wyborca. Wbrew powszechnemu oczekiwaniu i ku rozczarowaniu członka komisji od drzwi był to nieznajomy. Odstawił parasol do odcieknięcia przed wejściem do sali i, okryty błyszczącą od wody plastikową peleryną, podszedł do stołu. Przewodniczący wstał z uśmiechem na ustach, ten wyborca, mężczyzna w zaawansowanym wieku, ale jeszcze silny, przybył obwieścić powrót do normalności, do zwyczajowego ogonka obywateli spełniających swój obowiązek, i powoli posuwał się do przodu, bez niecierpliwości, świadomy, jak powiedział przedstawiciel pp, doniosłego znaczenia tych wyborów municypalnych. Mężczyzna podał przewodniczącemu dowód osobisty i książeczkę wyborczą, ten dźwięcznym, niemal szczęśliwym głosem obwieścił numer książeczki oraz nazwisko jej posiadacza, członkowie odpowiedzialni za spis przerzucili strony listy wyborców i kiedy go znaleźli, powtórzyli imię nazwisko i numer książeczki, odhaczyli go i ciągle ociekający wodą mężczyzna skierował się z kartką do kabiny, po chwili wyszedł stamtąd z kartką złożoną na czworo, wręczył ją przewodniczącemu, który z uroczystą miną wrzucił ją do urny, odebrał dokumenty i wyszedł, zabierając parasol. Następny wyborca pojawił się po dziesięciu minutach, ale od jego wizyty, chociaż po troszeczku, bez entuzjazmu, niczym jesienne liście powoli odrywające się od gałęzi drzew, kartki z głosami wpadały do urny. Choćby nie wiem jak bardzo członkowie komisji opóźniali operację głosowania, nie tworzyła się kolejka, co najwyżej trzy lub cztery osoby czekały na oddanie głosu, a z trzech czy czterech osób, choćby te osoby bardzo się wysilały, nigdy się nie utworzy kolejka godna tego miana. Miałem rację, odezwał się przedstawiciel pc, frekwencja będzie okropna, bardzo niska, nic nie będzie z tych wyborów, trzeba je będzie powtórzyć, Może ulewa osłabnie, powiedział przewodniczący, i spojrzawszy na zegarek, wyszeptał, jakby się modlił, Już prawie południe. Ten, którego nazwaliśmy członkiem komisji od drzwi, wstał zdecydowanie, Jeśli pan przewodniczący pozwoli, skoro teraz nikt nie głosuje, pójdę zobaczyć, jaka jest pogoda. Wrócił po krótkiej chwili, poszedł na lewej nodze, a wrócił na prawej, znowu szczęśliwy, obwieszczając dobrą nowinę, Deszcz znacznie osłabł, już prawie nie pada i niebo zaczyna się przejaśniać. Mało brakowało, żeby członkowie komisji rzucili się sobie w ramiona, lecz radość trwała krótko. Monotonne kapanie wyborców nie zmieniło się, przychodził jeden, przychodził drugi, przyszła żona, matka i ciotka członka komisji od drzwi, przyszedł starszy brat przedstawiciela pp, przyszła teściowa przewodniczącego, która okazując brak szacunku wobec aktu głosowania, poinformowała przybitego zięcia, że córka pojawi się dopiero pod wieczór, Powiedziała, że zastanawia się nad pójściem do kina, dodała okrutnie, przyszli rodzice zastępcy przewodniczącego, przyszli inni, którzy nie należeli do tych rodzin, wchodzili obojętni, atmosfera trochę się ożywiła, dopiero gdy pojawiło się dwóch polityków pp, a kilka minut później jeden z pc, kamera telewizyjna, która jak zaczarowana, wyłania się znikąd, zrobiła kilka ujęć i powróciła w nicość, jakiś dziennikarz poprosił o możliwość zadania pytania, Jak przebiega głosowanie, a przewodniczący odpowiedział, Mogło być lepiej, ale teraz, skoro pogoda zaczęła się zmieniać, jesteśmy przekonani, że liczba wyborców się zwiększy, Wrażenie, jakie odnieśliśmy po przeprowadzeniu wywiadów w innych komisjach wyborczych, jest takie, że tym razem frekwencja będzie bardzo mizerna, zauważył dziennikarz, Wolę patrzeć na sprawy z optymizmem, mieć wizję pozytywną wpływu pogody na funkcjonowanie mechanizmów wyborczych, wystarczy, że nie będzie padać po południu, abyśmy odzyskali to, co poranna ulewa postanowiła nam odebrać. Dziennikarz wyszedł zadowolony, zdanie było bardzo ładne, przynajmniej mogło się nadać na podtytuł do reportażu. A ponieważ nadeszła chwila na zaspokojenie głodu, członkowie komisji i przedstawiciele partii zorganizowali się w grupy, aby z jednym okiem na listach wyborczych, a drugim skierowanym na kanapkę, zjeść na miejscu.
Przestało padać, lecz nic nie wskazywało na to, że obywatelska nadzieja przewodniczącego zostanie w sposób satysfakcjonujący uhonorowana zawartością urny, w której na razie głosy ledwie przesłaniały dno. Wszyscy obecni myśleli o tym samym, wybory już były okrutnym fiaskiem politycznym. Czas mijał. Wpół do czwartej po południu rozbrzmiało na wieży zegara, kiedy żona sekretarza weszła, aby zagłosować. Mąż i żona uśmiechnęli się do siebie dyskretnie, lecz także z lekkim elementem niedookreślonego porozumienia, a uśmieszek ten wzbudził u przewodniczącego komisji niezręczne poczucie wewnętrznego skurczu, może bólu zazdrości, że nigdy nie będzie mógł wymienić z nikim takiego uśmiechu. Jeszcze czuł ból w jakiejś fałdzie ciała, w jakimś zakamarku ducha, gdy trzydzieści minut później, spoglądając na zegarek, zadawał sobie pytanie, czy żona jednak nie poszła do kina. Przyjdzie mi tu, jeśli w ogóle przyjdzie, w ostatniej chwili, pomyślał. Sposobów na utyskiwanie na los jest wiele, a niemal wszystkie one próżne, a ten, czyli zmuszanie się do myślenia tego, co najgorsze, z nadzieją, że wydarzy się to, co najlepsze, jeden z tych najbardziej pospolitych, mógł stanowić zasługującą na uwagę pokusę, ale nie poskutkuje w obecnym przypadku, gdyż z najbardziej wiarygodnego źródła wiemy, że żona przewodniczącego komisji rzeczywiście poszła do kina i że, przynajmniej do tej chwili, jeszcze nie zdecydowała, czy przyjdzie zagłosować. Szczęśliwie, przywoływana już innymi razy konieczność równowagi utrzymującej wszechświat na jego torach, a planety na ich trajektoriach, dowodzi, że zawsze, gdy zabrać coś z jednej strony, z drugiej trzeba dołożyć coś mniej więcej podobnego, mogącego być tej samej jakości i w tej samej proporcji, żeby nie wszczynać skarg na nierówne traktowanie. W przeciwnym razie nie zrozumiałoby się, z jakiego powodu o czwartej po południu, dokładnie o godzinie, kiedy nie jest późno ani wcześnie, która nie jest ani psem, ani wydrą, wyborcy, do tego czasu pozostający w spokoju swoich domów, jakby otwarcie ignorujący akt wyborczy, jęli wychodzić na ulice, większość o własnych siłach, a inni dzięki zasłużonej pomocy strażaków i wolontariuszy, gdyż miejsca ich zamieszkania jeszcze były zalane i odcięte od świata, a wszyscy, wszyscy, zdrowi i chorzy, ci na własnych nogach, tamci na wózkach, na noszach, w karetkach, napłynęli do swoich komisji wyborczych jak rzeki, nieznające innych dróg, oprócz tych prowadzących do morza. Osobom sceptycznym albo przynajmniej niedowiarkom skłonnym jedynie uwierzyć w cuda, z których będą mogły wyciągnąć jakąś korzyść, będzie się wydawało, że wyżej wzmiankowana potrzeba równowagi została bezczelnie sfałszowana w obecnych okolicznościach, że artystyczna wątpliwość na temat tego, czy żona przewodniczącego komisji przyjdzie zagłosować czy też nie, w każdym względzie jest nazbyt nieznacząca z punktu widzenia kosmosu, aby trzeba ją było kompensować w mieście pośród tylu innych ziemskich miast, niespodziewanym ruchem tysiąców tysięcy ludzi wszystkich możliwych grup wiekowych i warstw społecznych, którzy jeśli wcześniej się ze sobą dogadali na temat różnic politycznych i ideologicznych, zdecydowali się w końcu wyjść z domu, żeby zagłosować. Człowiek wysuwający tego rodzaju argumenty zapomina, że wszechświat nie tylko ma te swoje prawa, wszystkie one dalekie od przeciwstawnych sobie marzeń i pragnień ludzkości, i w których tworzenie nie będziemy się więcej mieszać, chyba że słowami, którymi błędnie je nazywamy, a i tak wszystko nas przekonuje, że wszechświat wykorzystuje je dla celów zawsze przekraczających naszą zdolność rozumienia, a jeśli w tej konkretnej sytuacji gorszący brak równowagi pomiędzy czymś, co być może, na razie jeszcze jedynie być może, zostanie odebrane urnie, to znaczy głos przypuszczalnie niesympatycznej żony przewodniczącego, i napływem mężczyzn i kobiet już będących w drodze, wydaje nam się trudny do zaakceptowania w świetle najbardziej podstawowych zasad sprawiedliwości dystrybucyjnej, roztropność podpowiada, abyśmy na jakiś czas zawiesili jakiekolwiek definitywne oceny i z ufną uwagą obserwowali rozwój wypadków, które jak dotąd ledwie się zarysowały. Dokładnie w tej chwili, porwani entuzjazmem zawodowym i niebywałą gorączką informacyjną, dziennikarze z prasy, radia i telewizji biegają, gorączkowo podsuwając mikrofony i dyktafony pod nos ludziom, i pytają Co sprawiło, że wyszedł pan z domu o czwartej po południu, żeby zagłosować, czy nie wydaje się panu niesamowite, że wszyscy ludzie wyszli na ulicę w tej samej chwili i słyszeli odpowiedzi cierpkie albo agresywne w rodzaju Bo nadeszła taka pora, w której już postanowiłem wyjść, Jako wolni obywatele wchodzimy i wychodzimy, kiedy przyjdzie nam na to ochota, nie musimy się nikomu tłumaczyć z przyczyn naszego działania, Ile panu płacą za zadawanie głupawych pytań, Kogo obchodzi godzina, w której wychodzę z domu albo i nie, Jakie prawo stanowi, że jestem zobowiązany odpowiadać na pytania, Będę się wypowiadał tylko w obecności mojego adwokata. Były też osoby dobrze wychowane, odpowiadające bez ganiącej ostrości przykładów, które właśnie przytoczyliśmy, ale nawet one nie były w stanie zaspokoić drapieżnej ciekawości dziennikarskiej, ograniczały się do wzruszania ramionami i powiedzenia, Mam wielki szacunek dla pańskiej pracy i gorąco bym pragnął pomóc panu w opublikowaniu dobrej wiadomości, niestety, mogę jedynie powiedzieć, że rzuciłem okiem na zegarek, zobaczyłem, że jest czwarta, i powiedziałem do rodziny Chodźmy, teraz albo nigdy, Teraz albo nigdy, dlaczego, No w tym sedno tej sprawy, takie wyszło mi zdanie, Niech się pan zastanowi, wysili umysł, Nie warto, proszę zapytać kogoś innego, może on będzie wiedział, Zapytałem już z pięćdziesiąt osób, I co, Nikt nie potrafił mi odpowiedzieć, No to sam pan widzi, Ale nie wydaje się panu, że to zadziwiający zbieg okoliczności, że tysiące ludzi wyszło z domu o tej samej godzinie, żeby pójść oddać głos, Zbieg okoliczności, z pewnością, ale zadziwiający, może nie, Dlaczego, Ach, tego nie wiem. Komentatorzy w różnych stacjach telewizyjnych śledzili przebieg wyborów i z braku solidnych danych odwoływali się do przeczuć, odczytując wolę bogów z lotów i śpiewu ptaków, pogrążali się w żalu, że nie można już składać zwierząt w ofierze, aby z ich jeszcze pulsujących trzewi odszyfrowywać sekrety czasu i losu, aż nagle ocknęli się z otępienia, w które wpędziły ich bardziej niż mroczne perspektywy wyników, i z pewnością też dlatego, że wydawało im się niegodne ich edukacyjnej misji tracić czas na omawianie zbiegów okoliczności, więc rzucili się jak wilcy na nieprawdopodobny przykład postawy obywatelskiej, prezentowany w tej chwili całemu krajowi przez ludność stolicy, masowo śpieszącej do urn, kiedy widmo wstrzymania się od głosu w skali niespotykanej w historii naszej demokracji w sposób poważny zagroziło stabilności nie tylko rządów, lecz także, co znacznie poważniejsze, całego systemu. Oficjalna nota przedstawiona przez ministerstwo spraw wewnętrznych nie była tak bardzo przepojona strachem, lecz ulgę ze strony rządu znać było w każdej linijce. Także wszystkie trzy partie stojące w szrankach, prawicy, centrum i lewicy, szybko przeliczywszy zyski i straty mogące wyniknąć z tak bardzo niespodziewanego pobudzenia wyborców, ogłosiły oświadczenia pełne gratulacji, w których pośród innych cudnych zawijasów stylistycznych o podobnej naturze, stwierdzano, że demokracji należą się gratulacje. Również w podobnym stylu, przecinek więcej kropka mniej, wyrazili się, z narodowym sztandarem zawieszonym w tle, najpierw prezydent państwa w swoim pałacu, a następnie premier w swoim pałacyku. U drzwi komisji wyborczych kolejki wyborców, o szerokości trzech osób, okrążały kwartał, aż niknęły z oczu.
Tak jak pozostali przewodniczący lokali wyborczych w całym mieście, ten w lokalu numer czternaście był absolutnie przekonany, że przeżywa jedyny w swoim rodzaju moment historyczny. Gdy zapadła ciemna noc, już po tym, jak minister spraw wewnętrznych o dwie godziny przedłużył czas głosowania, do czego należało dołożyć jeszcze dwie godziny, aby wyborcy zgromadzeni w budynku mogli skorzystać ze swojego prawa głosu, kiedy w końcu członkowie komisji i przedstawiciele partii, wyczerpani i wygłodniali, znaleźli się przed górą kartek wysypanych z dwóch urn, druga została w trybie pilnym sprowadzona z ministerstwa, wielkość stojącego przed nimi zadania sprawiła, że zadrżeli z emocji, których nie zawahamy się nazwać epickimi albo heroicznymi, jakby many ojczyzny zostały nagle przywrócone do życia, jakby w sposób magiczny zmaterializowały się w tych papierach. Jedna ze wspomnianych kartek należała do żony przewodniczącego komisji. Przyszła przygnana impulsem, który zmusił ją do wyjścia z kina, spędziła kilka godzin w kolejce przesuwającej się z ospałością ślimaka, a kiedy w końcu znalazła się przed mężem i usłyszała, jak wymawia jej imię, poczuła w sercu coś, co być może było jeszcze cieniem dawnego szczęścia, nic ponad cień, lecz mimo to, pomyślała, że choćby dlatego warto było tutaj przyjść. Było już po północy, kiedy skończyło się głosowanie. Ważnych głosów było co najwyżej dwadzieścia pięć procent, rozdzielonych na partię prawicy, trzynaście procent, partię centrum, dziewięć procent, i partię lewicy, dwa i pół procent. Bardzo niewiele głosów nieważnych, bardzo niewiele osób nie przyszło na głosowanie. Wszystkie pozostałe, ponad siedemdziesiąt procent wszystkich głosów, to były białe kartki.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki