Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Miasto gangów. Ukryte światy Rio de Janeiro - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 marca 2019
Ebook
29,90 zł
Audiobook
34,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miasto gangów. Ukryte światy Rio de Janeiro - ebook

Z Paragwaju jadą karabiny i tony marihuany. Spod peruwiańskich Andów kokainowa pasta, a z dżungli Boliwii i Kolumbii czysta kokaina. Transporty lecą awionetkami, płyną łodziami i jadą w ciężarówkach, dniem i nocą, i na końcu spotykają się w miejscu zwanym „cudownym miastem”: Rio de Janeiro.

Prawdziwe Rio to zaułki faweli władane przez narkotykowe gangi. To zasady trafiku których trzymasz się, aby przetrwać. To policjanci motywowani korupcją i brutalnością, paramilitarne mafie, politycy sterujący zakulisowymi układami. To dzieci idące do szkoły kryjąc się przed kulami. A obok tego wszystkiego karnawał, atmosfera wiecznej zabawy, życie dniem.

Spis treści

Słowniczek

Moje Rio

Część I Zderzenie

Rewers: Biedni i młodzi

Awers: Klasa średnia

Cudowne miasto

Nowy dzień

Niepowierzchowność

Część II Obce realności

Prawo trafiku

Czarne mundury

Czas pacyfikacji

Historia jednej śmierci

Ostatni policjant

Mroczna służba

Miasto radości, miasto złudzeń

Część III Nadzieja

Trafikant, który nauczył się marzyć

Książki starego Sergia

Pożegnać Rio

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-941355-7-7
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Słowniczek

boca de fumo – dosłownie: „usta dymu”. Punkt handlu narkotykami w faweli, strzeżony przez uzbrojonych trafikantów.

BOPE (Batalhão de Operações Policiais Especiais) – Batalion Policyjnych Operacji Specjalnych, brazylijska jednostka antyterrorystyczna działająca przeciw gangom w fawelach.

fawele – slumsy, budowane na zajętych nielegalnie zboczach wzgórz (morros) lub niezagospodarowanych obszarach za granicami miasta.

frakcja (od facção criminosa) – jedna z dużych brazylijskich organizacji przestępczych o strukturze paramilitarnej, głównie zajmujących się handlem narkotykami. W Rio konkurują trzy frakcje trafiku: CV – Comando Vermelho, ADA – Amigos dos Amigos oraz TCP – Terceiro Comando Puro.

milicje (od milicias) – organizacje przestępcze o charakterze mafijnym, organizowane i tworzone przez policjantów, ekspolicjantów oraz polityków. Podstawą ich ekonomii nie są narkotyki, a wymuszanie haraczy. Kontrolują obecnie około 40% faweli w stanie Rio de Janeiro.

Nordeste – ubogi północny wschód Brazylii, żyjący głównie z rolnictwa. Wielu migrantów z Nordeste przeprowadza się do Rio, gdzie nazywani są Nordestinos (określenie niemal równoznaczne z ludźmi poczciwymi, naiwnymi, prowincjuszami).

real – waluta obowiązująca w Brazylii. W roku 2018 real był mniej więcej wart tyle co złotówka.

trafik (od tráfico de drogas) – handel narkotykami. W tekście występuje w spolszczonej wersji: Trafik to biznes narkotykowy, a trafikant to członek frakcji przestępczej, bandyta, gangster.

UPP (Unidade de Polícia Pacificadora) – Jednostki Policji Pacyfikacyjnej, stworzonej do stałego kontrolowania faweli. Nazwa utożsamiana też z całą rządową inicjatywą „pacyfikacji”.Moje Rio

Wrzesień 2018 r. Catumbi, obrzeże centrum Rio de Janeiro.

Dochodzi północ. Kierowca Ubera zatrzymuje samochód przy szosie za tunelem. Kilkanaście minut wcześniej, gdy podaliśmy mu nazwę faweli będącej celem podróży, zbladł jak ściana.

– Spokojnie, przyjacielu. Wysiądziemy przy głównej. Nie musisz wjeżdżać do środka – uspokoił go Cerebral.

Odjechał, a my stoimy na chodniku, wpatrując się w nierzeczywisty krajobraz. Przed nami w nocne niebo wznosi się wzgórze, a właściwie szereg wzgórz z kilkoma szczytami pokrytych zabudowaniami faweli. Na wprost znajduje się ta, która jest naszym celem – Morro da Mineira. W nocy widok robi o wiele większe wrażenie niż za dnia. Światełka zabudowań wznoszą się w górę aż po szczyty. Dochodzą stamtąd głuche odgłosy basów muzyki, niewyraźne ludzkie głosy, szczekanie psów. I w odstępach co kilkanaście sekund – echa wystrzałów. Jeden, drugi, trzeci. Raz z jednej, raz z innej części góry. Są pojedyncze i z oddalonych od siebie miejsc, więc to żadna walka, pewnie po prostu trafikanci strzelają sobie dla zabawy albo żeby przetestować broń. W tym roku, gdy w mieście Rio de Janeiro rejestrowanych jest średnio dziesięć strzelanin dziennie, na takie jednostkowe i odległe wystrzały nie zwraca się nawet uwagi.

Dziś w Rio wojna jest wszędzie. Po słynnej pacyfikacji zorganizowanej w związku z mistrzostwami świata i olimpiadą zostało jedynie wspomnienie. Gangi wróciły lepiej uzbrojone, liczniejsze i bardziej agresywne. Rozlały się po wszystkich swoich dawnych fawelach. Ich wojny toczą się nawet za miastem. Dziesięć lat temu miasteczka za rogatkami Rio były prowincją – cisza, spokój i gdakanie kur. Dziś trafik toczy tam wojny o terytoria, a ulice rozbrzmiewają seriami z broni maszynowej. Wschodnią część miasta opanowały bezlitosne milicje, wyrywające fawele spod władzy trafiku pod władzę jeszcze gorszą – prawdziwie mafijną tyranię, powiązaną z policją i władzami. Aby uspokoić Rio, rząd wysłał do akcji wojsko, a to rzecz niespotykana w Brazylii od dziesiątek lat. Wyniki wojskowej interwencji są jednak raczej opłakane. „Zrobiło się groźnie” – mówią mieszkańcy. To mocne słowa jak na miasto, które nigdy nie było zbyt bezpieczne.

Tymczasem stoimy na chodniku i patrzymy na morro. To pierwsza fawela, którą odwiedzam po powrocie do Rio. Chciałem do niej wejść, aby poczuć nastrój obecnych czasów. Chcę szybko oswoić się z Rio, bo wiem, że czeka mnie tu szereg dni dziennikarskiej pracy. Zawsze dobrze w takiej sytuacji na samym początku rzucić się na głęboką wodę, dokonać rytuału zanurzenia w nowy świat, aby potem obawy i nerwowość nie utrudniały codziennych zadań.

Ale teraz stoimy na chodniku, bo to ostatni moment, aby móc stwierdzić, że jednak nie jest spokojnie, i się wycofać. Dziwną atmosferę ma to miejsce i to nas na chwilę powstrzymuje. Na swój sposób piękne, na pewno też zatrważające. Tajemnicze i kipiące ukrytą energią, niczym nocna dżungla. Odgłosy niosące się po zboczach. Brak samochodów na jezdni, a nawet brak policyjnych wozów z lokalnego UPP, które zwykle o tej porze strzegą wejść do faweli.

A widok tej ściany wzgórz hipnotyzuje. Byłem tu już wielokrotnie, w różnych fawelach tego wzgórza. Każde wejście okazywało się inne, ale większość pozbawiona silniejszych emocji. W niedawnych czasach, ledwie pięć lat temu, te fawele były tak spokojne, że wręcz nudne. Trafikanci byli wtedy poukrywani, a nawet gdy się jakichś spotykało, byli przyjaźni i zrelaksowani. Nawet nie nosili broni, przynajmniej na wierzchu. Oni od zawsze władali tą fawelą. Całe wzgórze to dawna twierdza Comando Vermelho, potem część faweli zmieniła flagę, przystając do Amigos dos Amigos. To strefa rządzona przez handel narkotykami i uzbrojone gangi, która przez dekady tylko na krótko została opanowana, a i to iluzorycznie, przez siły rządowe. Teraz, w czasach gdy rząd próbuje uspokoić sytuację za pomocą czołgów, helikopterów i kolejnych operacji specjalnych, fawele żyją oczekiwaniem na najgorsze, a trafikanci są nerwowi i gniewni. Cerebral miał rację, dziś nie zna się dnia ani godziny.

Jeszcze przez kilka sekund stoimy, kontemplując widok. Potem patrzymy po sobie, Cerebral kiwa głową i bez słowa ruszamy naprzód. Przecinamy ulicę, po czym zagłębiamy się w fawelę.

Ciemność uliczki, odgłos silnika motocykla gdzieś z góry. Po obu stronach mury poznaczone graffiti i dziurami po kulach. Niewyraźny, terkoczący rytm funky dochodzi echem z daleka. Tak jak w moich wspomnieniach ściany domów w tej faweli wciąż mają jednakowy, ni to niebieski, ni to zielony kolor. To jedyna pomalowana tak fawela w mieście, a wiąże się z tym ciekawa anegdota. Pewnego dnia szef faweli, o pseudonimie Roupinol, dowiedział się, że jeden z jego ludzi go zdradził. Torturowany konfident wyznał, że podał policji lokalizację kwatery szefa, której charakterystyczną cechą był zielony kolor ścian. Roupinol nakazał przemalować całą dzielnicę na taki sam kolor jak jego dom, aby policjanci nie mogli zlokalizować właściwego budynku. Na jego rozkaz przyjechało kilka ciężarówek z beczkami farby i rolkami malarskimi i w jedną noc Mineira stała się zielono-niebieska. Gdy oddział policji wkroczył do faweli, zastał puste ulice, schnącą farbę na ścianach, a na placyku poszatkowane ciało informatora. To był dzień, w którym Roupinol uczynił Mineirę symbolem swojej władzy, a sam stał się jedną z legend półświatka. Był postacią niemal szekspirowską. Urodził się w średniozamożnej rodzinie, ale nie podobało mu się spokojne życie. W wieku dwudziestu lat trafił do więzienia, w którym zaprzyjaźnił się z dwoma donami ADA. Tak spodobały im się jego pomysły stworzenia nowej sieci handlu narkotykami, że dołączyli go do swojej organizacji. Po wyjściu na wolność zdobyli Mineirę po siedmiodniowej wojnie, w której padło prawie stu zabitych. A potem Roupinol rządził fawelą niczym król, nie bojąc się nikogo i niczego, upojony własną potęgą. Był przez jakiś czas uznawany za największego handlarza kokainy w Rio. Pod jego kierownictwem Mineira sprzedawała biały proszek za trzy miliony reali miesięcznie. Mawiał o sobie, że nie jest trafikantem, tylko biznesmenem sukcesu. Wybudował dla mieszkańców boisko, rozdawał żywność i pieniądze najbiedniejszym rodzinom, fundował stypendia i koncerty baile funky. Nazywali go Robin Hoodem z faweli. Obracał się wśród artystów, celebrytów, udzielał wywiadów w telewizji. A jednocześnie każdy, kto stawał mu na drodze, ginął. Wyposażał armię swoich trafikantów w wojskową broń, toczył zacięte walki z konkurencyjną frakcją Comando Vermelho, kupował współpracę policjantów i wojskowych, a z tymi, których nie mógł kupić, walczył. Ale w końcu zginęli jego dwaj najbliżsi kamraci, a potem w potyczce z policją także on sam. Miał wtedy trzydzieści sześć lat. Podobno w ostatnich dniach życia, gdy już przeczuwał nadchodzący koniec, zaczął żałować swoich czynów i wycofywał niewykonane jeszcze wyroki śmierci, które wydał na swoich wrogów. Duch bossa, który przemalował dzielnicę, do dziś unosi się nad mrocznymi zaułkami Mineiry.

Mijamy boisko (tak, to boisko) wciśnięte w kanion faweli, otoczone drucianą siatką. Mimo późnej pory dzieciaki grają w piłkę, bo o tej porze jest chłodniej. Krzyki, gonitwa, kopnięcia piłki. Na boisku chłopcy, którzy mają po dziesięć czy dwanaście lat i już niedługo będą w odpowiednim wieku, aby zgłosić się do pracy w trafiku i otrzymać pierwszą broń. Ciekaw jestem, ilu z nich to zrobi.

Ktoś ustawił na rogu boiska głośnik, z którego ryczą chaotyczne rytmy funky. To muzyka faweli Rio, ich dusza i krew. Muzyka, która puszczona nieopatrznie w jednej z lepszych dzielnic potrafi rozgniewać sąsiadów i sprowokować wizytę policji. Dziki rytm, drażniąca melodia, proste teksty.

…Jestem brzydki, brzydki, brzydki, mam pieniądze, jestem szefem…

…Chodź tu cipko, chodź tu cipko…

…Pijąc whisky, paląc trawę… Pijąc whisky, paląc trawę…

Ta muzyka brzydzi Brazylijczyków z klasy średniej i wyższej, znajdując tam fanów tylko wśród najbardziej zbuntowanej młodzieży. „To muzyka, od której dziewczyny robią się szalone i bardzo, bardzo chętne” – wyjaśnił mi kiedyś jeden favelado. Być może to najlepiej tłumaczy popularność tego kontrowersyjnego gatunku.

Boisko zostało z tyłu, skręcamy w boczne zaułki. Każde morro ma takie. Te zaułki są koszmarem dla policjantów próbujących szturmować fawele. Labirynt przejść nie szerszych niż metr–półtora, schodki, podejścia, gwałtowne skręty i uskoki. Żaden średniowieczny zamek nie miał tak skutecznych obwarowań. Trafikanci mają na każdym podejściu tuziny miejsc na zasadzki. I każde podejście jest pod baczną obserwacją gangów.

Podejście jest strome, a sieć zaułków tworzy istny labirynt. Gdybym był tu sam, zabłądziłbym w kilka minut. Już po chwili marszu sapiemy ciężko, a to dopiero początek. Mijamy pierwsze boca de fumo. Postacie trafikantów stoją w strategicznym punkcie przy skrzyżowaniu przejść. Cerebral pozdrawia ich wesołym głosem. Już dawno nauczył mnie, że widząc trafikantów, należy być swobodnym i radosnym, bo wtedy znika ich podejrzliwość. „To dobrzy obserwatorzy – tłumaczył. – Jeśli się boisz, oni to zaraz wyczują. Pomyślą, że skoro jesteś nerwowy, to musisz mieć jakiś powód. Myślą wtedy, że jesteś z policji albo z wrogiej frakcji. A jak jesteś wyluzowany, to oni też się wyluzują”.

– Dobrej nocy, jak leci? – witam ich.

Bandyci patrzą na mnie z ciekawością. Najmłodsi z nich mają po kilkanaście lat, najstarszy może ze dwadzieścia. Światło latarni odbija się na ich broni. Pistolety w kieszeniach spodni, granaty przy paskach, dwóch ma karabiny. Po początkowej konsternacji witają się grzecznie, choć z dystansem. Przepuszczają nas i wspinamy się dalej.

Już wiem, że nie da się z nimi zrobić wywiadu, nie warto nawet pytać. Kiedyś było to do zrobienia. W dzisiejszych czasach, gdy co chwilę dochodzi do inwazji wojskowych i ataków policyjnych na fawele, ludzie trafiku stali się bardzo nieprzystępni. Wiem też już od pierwszego wypadu do faweli Rio piętnaście lat wcześniej, że oni nie robią nikomu krzywdy bez powodu. Byle pilnować się, aby w faweli nie złamać zasad trafiku. To jedyne prawdziwe prawo, które rządzi w tych dzielnicach. Za jego złamanie grożą bardzo poważne konsekwencje. Za wyjęcie przy trafikantach aparatu lub telefonu grozi teraz natychmiastowa kara śmierci. Niedawno zastrzelono w São Gonçalo jakiegoś nieszczęśnika, który wracał w nocy do domu i oświetlał sobie drogę telefonem. Trafikanci pomyśleli, że ich filmuje. Zaczęli strzelać, potem wpadli za nim do domu, w którym się ukrył i wykonali egzekucję. Są fawele, w których nawet okulary budzą podejrzenia, że może w nich być ukryta kamera. To prawo jest reakcją na prawo państwowe – fotografia człowieka z bronią od razu sprowadza na tę osobę groźbę wyroku za przynależność do grupy przestępczej, co oznacza wiele lat więzienia. A policjant, widząc cywila z bronią, ma prawo zastrzelić go na miejscu, bez żadnego ostrzeżenia. Stąd trafikanci nie są, jak byli w spokojnych czasach, zrelaksowani i uśmiechnięci. Widać nerwowość, a ich zmęczone twarze przypominają twarze żołnierzy w okopach pierwszej wojny. Bezustanna, trwająca od miesięcy presja wojny wyczerpała ich fizycznie i psychicznie. Lada powód wystarczy, by zabrali się do zabijania. W tym akurat nie różnią się niczym od miejscowej policji.

Po długim podejściu, przejściu przez dwa kolejne punkty trafikantów i przebyciu niezliczonych stopni schodków, jesteśmy na miejscu. Cerebral puka, wchodzi do mieszkania swojego syna. Zostawia tu książkę, którą przywiozłem mu z Polski. Moja pierwsza książka, w której Cerebral jest jednym z bohaterów, a historia jego życia stanowi symbol historii całego pokolenia favelados. Wychodzimy i proponuję mu, byśmy weszli na chwilę na szczyt dzielnicy. To blisko. Zgadza się, choć nie jest do tego entuzjastycznie nastawiony.

Kilka minut wspinaczki i z ulgą wydostajemy się na kawałek łąki na szczycie wzgórza.

Powietrze drży lekko rytmem funky dobiegającym z Mineiry. Pod nami i po bokach rozciągają się kolejne fawele, niekończący się chaotyczny miszmasz domów, baraków, blaszanych dachów. W tej zabudowie nie ma żadnego planu, żadnej logiki. Są tylko dachy i domki szczelnie pokrywające zbocze niczym morze. A na samym dole, u stóp góry, zaczyna się terytorium, które favelados nazywają „asfaltem”. To słowo określa wszystko, co należy do miasta, ale nie jest fawelą. Patrząc z Mineiry, na „asfalcie” można zobaczyć wiele charakterystycznych punktów Rio. Pod nami trybuny sambodromu, na którym w każdy karnawał odbywają się parady szkół samby. Z faweli widać sambodrom, ale z trybun trudno dojrzeć fawelę, bo zasłaniają ją bloki. Dalej strzelają w niebo biurowce centrum Rio, a daleko po prawej dostrzegam światełko na szczycie Głowy Cukru. Mam przed sobą Rio w całej okazałości. Prawdziwe, nie z pocztówki, nie z wiadomości telewizyjnych, nie z transmisji o karnawale. Miasto najpiękniejsze, a jednocześnie zawsze pełne niepokoju.

Zrobiło się spokojnie, cicho. Ale jest zbyt słabe oświetlenie, aby robić zdjęcia. Statyw zostawiłem w mieszkaniu, bo chodzenie z takim przedmiotem po fawelach to proszenie się o śmierć.

To pierwsza noc po powrocie do Rio i właśnie w tym miejscu, właśnie w Mineirze, witam to miasto, które wiele lat temu stało się moją fascynacją. Miasto, które gdy je opuszczałem, ściskało w gardle tęsknotą, i do którego tylekroć wracałem, za każdym razem czując mieszaninę wzruszenia i niepokoju, który mijał dopiero po kilku dniach, gdy przestawiałem się na tutejszy rytm funkcjonowania. Teraz patrzyłem w dół, łowiąc odległe odgłosy, ogarniając te miriady światełek wyznaczających ludzkie losy, niemal zawsze dramatyczne, bo życie na wzgórzu zawsze pełne jest dramatów, i przez chwilę czułem jedność z losem milionów ludzi toczących tu swoje życie.

– Będzie dobrze – powiedziałem cicho.

Potem odwróciłem się, aby spojrzeć na Chrystusa. Oświetlony reflektorami jaśniał ponad mrokiem miasta. Jego ręce wyprostowane w pozdrowieniu dodały mi otuchy.

Rytuał został dopełniony. Mogliśmy wracać na „asfalt”.

Pierwszy raz przyjechałem do Rio de Janeiro w 2003 roku. Byłem w półrocznej, włóczęgowskiej podróży przez Amerykę Południową, mojej pierwszej na ten kontynent. Podróżowałem, utrzymując się z pieniędzy zaoszczędzonych z pracy w sklepie odzieżowym, więc jak się każdy domyśla, nie były to duże pieniądze. Nocowałem w najtańszych hotelach, jadłem na targowiskach, często jeździłem autostopem. Pływałem towarowymi statkami, wędrowałem ścieżkami przez Andy, wyprawiałem się do dżungli z maczetą w dłoni z przygodnie spotkanymi przewodnikami. Unikałem jak ognia miejsc, gdzie bywali turyści, za to starałem się dostać tam, gdzie czekało pełno przygód, i pisałem wtedy swoje pierwsze reportaże. Poznawałem rzeczywistość Ameryki Południowej od podszewki, żyjąc wśród ludzi ubogich i zawierając tam wiele przyjaźni. Po dłuższym pobycie w Boliwii, a potem poznaniu Paragwaju przekroczyłem granicę z Brazylią. Nocnym autokarem pojechałem do legendarnego Rio.

Autokar w połowie trasy zatrzymała policja. Dobrze wiedzieli, co ich interesuje. Kiedy wywlekli z bagażowni wielki karton sklejony taśmą, podeszło do nich trzech pasażerów, zapewne właścicieli kartonu. Obserwowałem sytuację z okna. Policjanci i pasażerowie kłócili się i wymachiwali rękami. Jeden z mundurowych, dzierżący w dłoni nóż malarski, co chwilę nachylał się nad kartonem, a wtedy pasażerowie głośno protestowali. Wreszcie się dogadali. Wszyscy poszli do budki policji drogowej, a potem pasażerowie władowali nienaruszony karton z powrotem, wsiedli i autokar pojechał w drogę. Mogłem się tylko domyślać, czego byłem świadkiem.

Wysiadłem na ogromnym dworcu w Rio zmęczony i zmięty. Nie wiedziałem o tym mieście nic poza tym, że jest to popularny cel turystyczny, ma plaże i słynny posąg. Niezbyt mnie te atrakcje nęciły, a miasto zapowiadało się jak równie ładny, co nudny kurort. W dodatku miałem niewiele pieniędzy, a wszyscy mówili, że Rio jest drogie.

Wyszedłem z dworca i momentalnie znalazłem się w strumieniach rzęsistego deszczu. Autobusem dotarłem do dzielnicy Glória. Szukałem tam taniego hotelu, błądząc po zalewanej falami deszczu dzielnicy, w której stoi wiele sypiących się kolonialnych kamienic, na ulicach koczują bezdomni, a ściany budynków pokrywa niezrozumiałe graffiti. Znalazłem tanią noclegownię, dokładnie taką, jakiej potrzebowałem. W tamtych czasach w każdym mieście Ameryki Południowej były tanie hotele, w których za kilka dolarów za noc dostawało się pokój zamykany na kłódkę, w którym mieściło się ledwie łóżko i mały stoliczek. Okno, o ile w ogóle było, wychodziło na hol, a światło dawała żarówka zwisająca na kablu z sufitu. Jak się później dowiedziałem, ten akurat hotel był jednym z przybytków, do których władze miasta dopłacały, aby chociaż trochę ograniczyć problem bezdomności. Mieszkało tam w związku z tym wielu interesujących ludzi. Naprzeciwko prostytutka, która przybyła do Rio, aby rozpocząć tu karierę, ale nie bardzo wiedziała, jak się do tego zabrać. Oferowała swoje usługi rezydentom, lecz z niewielkim powodzeniem. Dalej mieszkał młody Nordestino, który przyjechał do Rio szukać pracy. „Jak tylko się gdzieś zaczepię, to wynoszę się z tego syfu” – stwierdził pewnego ranka, goląc się przy umywalce na korytarzu. „A może spędzisz ze mną trochę czasu?” – zaproponowała prostytutka, która chyba właśnie wyszła z łazienki. „Oj, chciałbym, ale ile byś za to chciała?” „Sześćdziesiąt. Taniej się nie da. Muszę się szanować”. „Oj, drogo. Bardzo drogo. Tyle to nie mam”. Tego rodzaju konwersacje budziły mnie rankami.

W pokoju nade mną mieszkała murzyńska rodzina – rodzice i piątka dzieci. Nie wiem, jakim sposobem mieścili się wszyscy w tej ciasnocie. Obok był pokój, w którym rezydował chudy dziadek. Nigdy nie widziałem, żeby wychodził. W jego drzwiach znajdowała się wąska szpara i za każdym razem, gdy tam zaglądałem, widać było chude nogi leżące na materacu, zawsze w tej samej pozycji. Po kilku dniach nabrałem podejrzeń, że mężczyzna nie żyje, ale wkrótce okazało się, że nogi i ich właściciel zniknęli z pokoju, a kolejnego dnia nogi zobaczyłem znowu na swoim miejscu.

Recepcjonista był prawdziwym oryginałem. Młody, ciemnowłosy mężczyzna siedział przy biurku na dole, ubrany zawsze w bluzę mundurową izraelskiej armii. Gdy tylko nie zajmował się pracą, polegającą na wydawaniu gościom kluczy, zabijał czas, czytając gazety z Tel Awiwu i co chwilę złorzecząc na „pieprzonych Arabów”. Do nowo przybyłych gości odnosił się opryskliwie, a do tych, którzy mieszkali tu już kilka dni, sympatycznie i z szacunkiem. W recepcji na kanapie pod ścianą zalegał też regularnie stary amerykański alkoholik. Jego wygląd i stan wskazywały na ostatnie stadium nałogu. Gdy wychodził ze stanu nieprzytomności, bełkotał coś o „pieprzonych komunistach”. Recepcjonista ignorował go zupełnie, zajęty czytaniem gazet. Za sprawą tych dwóch recepcja miała nastrój sceny z jakiegoś dziwnego filmu.

Każdego dnia wychodziłem z hotelu na długie wędrówki po mieście. Mijałem bezdomnych kryjących się pod okapami dachów na Glórii, jadłem posiłki w barach na ruchliwym Catete. A gdy deszcze mijały, wędrowałem przez Botafogo i tunele przebite przez skały i przechodziłem na Copacabanę, gdzie odpoczywałem na plaży. Wieczorem zamykałem się w pokoju i pisałem do późnej nocy. Przez długie miesiące w podróży rzadko siadałem do pisania. Teraz pisałem opowiadania i fragmenty książek, których tworzenie zarzuciłem dawno temu. Rio podziałało na mnie falą inspiracji. Samo przebywanie w tym mieście dawało mi poczucie uczestnictwa w czymś fascynującym, przestawiło umysł. Nie mam pojęcia, co tak na mnie działało. Nigdy niecichnący uliczny ruch, życie toczące się przez całą dobę, ludzie, widok slumsów graniczących ze wspaniałymi dzielnicami, pejzaży natury i wszechobecnych ulicznych scenek. Jakby pocięto, po czym umieszczono w tym mieście wszystkie ekstrema świata i upchnięto je jedno obok drugiego. Tu wieżowce jak ze Stanów Zjednoczonych, tu ulica jak z podupadłego Paryża, tu uliczny handel niczym z Indii, a tu slumsy niczym z kolumbijskiego Medellín. Wszystkie rasy i klasy społeczne mijające się na chodnikach, policjanci w wojskowych mundurach i z długą bronią, jakby wyjęci z centrum Kabulu. Do tego wszechobecna muzyka, ciągły gwar. Intensywność życia tak mocna i gwałtowna jak w żadnym innym miejscu. I jeszcze pewnie towarzystwo dziwaków z hotelu, wśród których stałem się jeszcze jednym dziwakiem, przesiadującym do późna nad plikiem zapisanych kartek.

Jeszcze nie wiedziałem wtedy o innej rzeczywistości Rio – tak bliskiej normalnym dzielnicom, ale skrytej na górskich zboczach za fasadami wysokich budynków, z zaledwie kilkoma wejściami, które nie znając drogi, trudno nawet odnaleźć. Najbardziej interesująca, tajemnicza i niebezpieczna z rzeczywistości Rio – świat faweli, z ich paralelnym systemem funkcjonowania i życia. O fawelach wiedziałem wówczas niewiele i były to same stereotypy. Na wystawach kiosków widziałem strony tytułowe gazet, na których regularnie pojawiały się teksty o strzelaninach w tej czy innej faweli. Czyste zrządzenie losu sprawiło, że ten ukryty świat pewnego dnia stanął przede mną otworem.

Tego dnia, gdy wracałem do hotelu, zagadnął mnie na ulicy pewien mężczyzna. Przeszliśmy się kawałek i zobaczyłem, że liczni przechodnie i ulicznicy znają go i pozdrawiają, a jak wiedziałem, w Rio to właśnie szacunek otoczenia jest wyznacznikiem wartości człowieka. Richard był Kanadyjczykiem i miał burzliwą historię życia. W jego opowieści trudno było uwierzyć i często dopiero po latach udawało mi się potwierdzić ich prawdziwość. Urodził się w jednej z zamożnych kanadyjskich rodzin. Zaczął studia na Florydzie i tam zaczęło się jego prawdziwe życie. Na początku został hippisem. Nim skończył studia, dla rozrywki i adrenaliny napadł na bank. Szybko go aresztowano i dostał dziesięć lat więzienia. Po odsiedzeniu części wyroku poleciał prosto na wojnę do Wietnamu, gdzie walczył w jednostkach specjalnych. Wrócił z wieloma odznaczeniami, które zaraz wrzucił na dno szuflady i których nigdy nie wyjął. „Wiesz, jak działa ten świat? Jak zabijesz jednego, idziesz do celi śmierci. Jak zabijesz szesnastu, dostajesz medal i nazywają cię bohaterem”. Wrócił do Stanów i założył hurtownię butów. Zarabiał, zaczynał stateczne życie – a potem znowu wszystko od początku. Trzy małżeństwa, trzy rozwody. I co roku wakacje w Rio. Od kiedy poznał Rio, nie potrafił poza tym miastem żyć. W końcu, siedemnaście lat wcześniej, przeniósł się do Brazylii na stałe. Żył z wynajmu mieszkań, dorabiał w konsulacie amerykańskim i zajmował się kilkoma innymi rzeczami. A mieszkał w tym samym hotelu co ja. Zaraz zaproponował, że może mnie zabrać do faweli, w której prowadził niewielką organizację pomocową. „Wiesz, co to są fawele?”. „Wiem. Słyszałem, że tam jest niebezpiecznie”. „Bzdur się nasłuchałeś. Fawele to najbezpieczniejsze miejsce w tym mieście. Pójdziemy, to się przekonasz”.

Richard miał rację, a kilkugodzinny wypad do faweli Tabajaras był wprowadzeniem do poznania drugiej rzeczywistości Rio de Janeiro, alternatywnego świata, w którym władzę sprawują narkotykowe gangi i który naprawdę jest dużo bezpieczniejszy od „asfaltu”, normalnych ulic miasta. Oczywiście, o ile do faweli nie wjeżdża właśnie policja. To był inny świat, ukryty tuż obok tego normalnego, jeszcze bardziej fascynujący i pełen tajemnic.

Po kilku tygodniach nadszedł czas, aby ruszać dalej. Wsiadłem w autokar jadący na północ. Za oknem przesuwały się obskurne przedmieścia, a ja czułem tęsknotę i wiedziałem, że muszę tu kiedyś wrócić, choć sam nie wiedziałem po co.

Wracałem wielokrotnie. Czasem na zaplanowane wyprawy jako przewodnik, czasem samotnie, z pomysłem na kilka reportaży i oszczędnościami pozwalającymi je zrealizować. Za każdym razem była to nowa przygoda, za każdym razem poznawałem nowe elementy układanki składające się na prawdziwy obraz Rio. To miasto jest kopalnią opowieści. Dramatycznych historii nie trzeba nigdy szukać długo. Każda ulica i każda fawela opowie nam ich setki. Trzeba tylko mieć czas, aby poznawać ludzi, i umieć ich słuchać.

W mojej pierwszej książce pt. Biały szlak znalazły się trzy reportaże o Rio, które napisałem podczas wczesnych podróży do tego miasta. Ostatni z tekstów pochodził z czasu rozpoczęcia słynnej pacyfikacji. Z wielu faweli wygnano wtedy uzbrojone gangi, a ich mieszkańcy otrzymali zasiłki od państwa. Panował spokój, optymizm i boom gospodarczy. Wydawało się, że Brazylia stoi na progu wielkiego przełomu, który każdy oceniał jako pozytywny.

Gdy po dłuższej przerwie wróciłem do Rio na wiosnę 2018 roku, wiele się tu zmieniło. Nie miałem wielkich planów na ten pobyt, chciałem napisać jeden reportaż o roboczym tytule Dwa życia, dwie śmierci. O pewnym policjancie, którego zamordowali bandyci, i o pewnym młodym człowieku zamordowanym przez policjantów.

Pierwszego dnia po wylądowaniu w Rio pojechałem z Otaviem, miejscowym dziennikarzem, do faweli, aby zrobić wywiad z rodziną bohatera mojego tekstu. Wywiad przerwała strzelanina między policją a gangiem. To było podnoszące ciśnienie przywitanie z miastem i dobitne potwierdzenie faktu, że Rio zmieniło się przez ostatnie lata, choć w polskich i ogólnoświatowych mediach niezbyt to nagłaśniano. Każdy kolejny dzień udowadniał mi, że czasy są zupełnie inne. Głęboki kryzys gospodarczy, korupcja i przemoc pogrążyły Brazylię. Prosperity i spokój z czasów rządów prezydenta Luli minęły jak piękny sen. Fawele na powrót zostały zagarnięte przez uzbrojone gangi, konfrontujące się z coraz brutalniejszymi działaniami władz. Na głównych drogach mijało się wojskowe konwoje ciężarówek i transporterów opancerzonych, a odgłosy strzałów stały się niemal zwyczajną częścią miejskiego gwaru. To wszystko zjawiska, które Rio znało od dziesięcioleci, ale jeszcze nigdy w takiej skali.

W tych warunkach praca nad reportażem przeciągała się: jeden temat niósł kolejny, jedna osoba prowadziła do następnych. Fotografowałem policyjne i wojskowe akcje w fawelach, rozmawiałem z ludźmi z różnych klas społecznych, z policjantami i z byłymi trafikantami. Słyszałem wiele opowieści pełnych mroku i zła: historie o sprzedanych ideałach, policjantach mordujących cywilów, opowieści favelados postawionych w środku linii frontu i nie mających dokąd uciec. Badałem wątki nowej, groźnej mafii, która przebojem przejmowała setki faweli: paramilitarnych milicji, powiązanych z oficjalnym sektorem siłowym.

Poznawałem mechanizmy działania narkotykowych frakcji z Rio, niepodobnych do żadnej innej organizacji przestępczej na świecie, działających od zawsze wedle własnych, zadziwiających zasad. Wróciłem do Rio na jesieni 2018 roku, aby kontynuować zbieranie materiału. Poza wywiadami i spotkaniami spędziłem też szereg dni w kompleksie Alemão, próbując zrozumieć duszę jednej z największych faweli miasta i spojrzeć na świat oczyma jej mieszkańców.

Przyjeżdżając pierwszy raz do Rio piętnaście lat wcześniej, nie miałem pojęcia, że w przyszłości będę pisał książkę o tym, jak narkotyki, przemoc i żądza pieniądza przeżarły to miasto. I mimo że byłem tam wielokrotnie na przestrzeni lat, dopiero ostatnie pobyty otworzyły mi oczy na cały obraz jego sytuacji.

Mój znajomy brazylijski dziennikarz, gdy zakończyliśmy długą rozmowę o Rio, stwierdził, że dowiedziałem się o tym mieście więcej, niż wiedzą o nim jego mieszkańcy. Machnąłem ręką, że przesadza. Cariocas uwielbiają przesadzać, mają to we krwi. „Mówię prawdę. To jest materiał na książkę. Powinieneś ją napisać” – powiedział.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: