Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miasto iluzji. Róże - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
14 października 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
33,50

Miasto iluzji. Róże - ebook

Dwie śmierci. Jedna dziewczyna. Jeden dziwny przedmiot. Medalion przedstawiający pistolety i róże.

II tom wieńczący historię niedokończonego scenariusza sprzed lat

50% mrocznych tajemnic z warszawskich przedmieść,

25% ostrej obyczajówki,

10% dragów i osiedlowej dilerki,

10% wewnętrznych roztrząsań

i 5% niecodziennego romansu z przeszłości,

podlanego fascynacją Władcą Pierścieni.

Oto przepis Konrada Grześlaka na stuprocentowo wciągającą lekturę.

Drogi Marcina Bielawskiego i dziennikarza Andrzeja Rulewskiego się rozchodzą, odtąd każdy prowadzi śledztwo na własną rękę. Obaj wiedzą, że by wyjaśnić sprawę śmierci Artura, muszą dotrzeć do tajemniczej dziewczyny z burdelu, której Artur czytał Władcę Pierścieni, i odkryć, dokąd prowadzą tropy z książki. Pozostają też jeszcze inne pytania. Co wspólnego z tym wszystkim mają Major i Dariusz Sosnowski, ojciec Artura? I kim jest Tony Orlowsky, którego wskazuje Marcinowi Major?

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8230-011-6
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

OSIEM LAT WCZEŚNIEJ

– Do zobaczyska, stary…

Powiedział to, chociaż coś w głębi duszy mówiło mu, że może nie być żadnego zobaczyska. Że nigdy nie nastąpi.

Jego kumpel Marcin siedział w dusznym namiocie, po turecku, z małym pomarańczowym notesem i długopisem w dłoni. Nieobecny. Pochłonięty zapisywaniem, skreślaniem, układaniem na nowo. Pewnie kolejnej sceny z tą jego laską, Anką czy Anitą. Artur nie poznał jej osobiście, ale nasłuchał się o niej tyle, że nie miał już ochoty czytać. Jest najlepsza na świecie, ta jedyna, można z nią rozmawiać godzinami, łapie w lot wszystkie niuanse. Poza tym ma zajebisty uśmiech, seksowną chrypkę i paznokcie pomalowane na ciemny błękit. Te paznokcie Marcin chciałby widzieć w zbliżeniach w każdej scenie. Fetyszysta.

Jego przyjaciółka żyła natomiast w cieniu, nieszczęśliwa, być może obłąkana, wbita w mrok. Nie była zajebista, nie miała w sobie nic seksownego, paznokcie miała poobgryzane i bez lakieru. Jedyne, co miała, to te oczy o różnokolorowych tęczówkach. Najpierw trochę się ich bał – tego dziwnego uczucia, że nie wiadomo, na kogo tak naprawdę się patrzy. Bo gdyby oba były niebieskie, to wyglądałaby jak zwykła dziewczyna z sąsiedztwa. Ale gdyby oba były zażółcone, turkus z domieszką piasku pustyni, chore, z opadającą powieką… Staruszka w ciele dziecka. Szamanka. Mała czarownica.

Nikt z jego znajomych nic o niej nie wiedział. To była tajemnica. Może Bolek? On chyba ich widział – raz, na polanie. Na pewno nie Marcin. Jeszcze nie teraz, może kiedyś, później, kiedy wszystko dobrze się skończy…

Marcin odmruknął coś i nie wyglądało to jak prawdziwe filmowe pożegnanie. Artur zostawił go więc w namiocie, obrócił czapkę daszkiem do tyłu i poprawił plecak. Ten sam, w którym od trzech miesięcy nosił swój niepokojący nabytek. CZ 85, kaliber dziewięć milimetrów. Piętnaście naboi w magazynku, choć zostały mu tylko trzy. Dwanaście strzałów do drzew w lesie, jeszcze w Warszawie. Raz w kwietniu, trzy razy w maju, a najwięcej pewnego czerwcowego wieczora, gdy musiał wypłakać i wystrzelać swoją wściekłość. Gdy dowiedział się, dlaczego ją tam trzymają. I że ona stamtąd nie odejdzie, dopóki nie dowie się, kim jest ten człowiek – człowiek albo ludzie. Wielogłowa hydra nazwana przez nią Czarodziejem.

Ruszył przez dębowy las skąpany w promieniach zachodzącego słońca. Odszedł na pół kilometra od namiotu i znalazł zacumowaną w sitowiu łódź, tak jak obiecywał stary rybak. Mężczyzna nie uśmiechnął się, zresztą żaden uśmiech nie pasowałby do tej przeoranej zmarszczkami twarzy. Prostym gestem wskazał na ławeczkę.

Artur wszedł na chybotliwą łódź, odzyskał równowagę i usiadł. Rybak bez słowa wbił wiosło w dno, odepchnął się od sitowia, a po kilku chwilach przycupnął naprzeciwko Artura, włożył wiosła w dulki i zaczął powoli wiosłować. Przy każdym ruchu pochrapywał zniszczonymi od tytoniu płucami i zerkał na boki, jakby Artura wcale tu nie było.

– Panie… – powiedział Artur cicho, gdy odpłynęli jakieś trzydzieści metrów od brzegu. – Pan się zatrzyma na tej wysepce. Na tej, co wczoraj.

– Na chuj? – mruknął rybak. – Ja myślał, że ci się spieszy.

– Zostawiłem tam coś. Muszę zabrać.

Rybak nie odpowiedział, łypnął tylko bladym okiem na Artura, po raz pierwszy odkąd wypłynęli. Splunął za burtę, wyjął prawe wiosło z wody, a lewym skierował łódź w stronę małej zadrzewionej wyspy na środku jeziora. W jego zachowaniu było coś niepokojącego, jakby wiedział coś, czego Artur mógł się tylko domyślać. Posępny Charon, przewoźnik duszy, choć nie chciał od Artura monety. A może dostał obola od kogoś innego?

– To zajmie tylko chwilę…

Kolejne strzyknięcie śliną prosto w mętne wody jeziora. „Ileż tu musi być meli tego starucha” – pomyślał Artur. Dobrze, że o tym nie wiedział, gdy pływał codziennie prawie kilometr, w tę i z powrotem. Zepsułoby mu to całą przyjemność.

Po dwóch minutach łódź wpłynęła w malutką zatoczkę, okoloną z trzech stron szuwarami, wyciętymi w jednym miejscu, gdzie zaczynała się wąska kamienista ścieżka. Rybak wbił wiosło tuż obok okazałej lilii wodnej i znów charknął. Artur zdjął buty i skarpetki, podwinął nogawki i zsunął się do wody, sięgającej mu do kolan. Przeczłapał dziesięć kroków po wodorostach, były nieprzyjemnie śliskie i okręcały mu się wokół łydek.

Gdy wyszedł na ciepłe kamienie, spojrzał przez ramię na łódź. Rybak patrzył na niego uważnie spod uniesionej brwi i powoli wystukiwał papierosa z miękkiej paczki.

Ruszył, ostrożnie stawiając stopy. Krok po kroku, kamień po kamieniu. Na szczycie pagórka zboczył ze ścieżki w brzozowy zagajnik, z którego poderwały się do lotu cztery hałaśliwe mewy. Chwilę potem usłyszał furkot znacznie większych skrzydeł i podniósł głowę.

Dokładnie nad nim po bezchmurnym niebie krążył orzeł z szeroko rozpostartymi skrzydłami. Był brązowy, trochę podobny do sokoła i mniejszy niż te amerykańskie, majestatycznie szybujące nad preriami i kanionami w westernach. Artur patrzył przez kilka chwil, jak ptak zatacza kolejne kręgi nad zagajnikiem.

„Dobry czy zły znak? Będę dziś zwierzyną? A może zwycięzcą?”

Ruszył. Opuścił zagajnik i doszedł tam, gdzie wczoraj… z nią… pod wielkim dębem, jedynym na całej wyspie, dokładnie pośrodku, z dziuplą ziejącą czernią. Najdziwniejszy z dziwnych momentów w jego dziwnym życiu. Niczego tu nie zostawił. I niczego nie musiał zabrać.

Chciał za to coś schować: zielony stukartkowy zeszyt, wypełniony w trzech czwartych drobnym maczkiem. Nie mógł zabrać go ze sobą tam, gdzie zamierzał pójść, nie chciał też oddać go Marcinowi. To nie była kwestia zaufania. Ta historia po prostu jeszcze się nie domknęła. A bez zakończenia – jakiekolwiek będzie – nikt by w to nie uwierzył. Dlatego nie dał mu tego do przeczytania. Bał się, że Marcin go wyśmieje. Stwierdzi, że to wymyślona bajeczka. Przez różowe okulary nie widać mroku. W różowych okularach odbita jest zajebista Anita, ale nie ma nieszczęśliwej Alicji.

„Różowe okulary robią z ciebie ślepca, Marcin. Nic nie rozumiesz. Pozostajesz w błogiej nieświadomości. Ale uwierzysz, gdy dowiesz się, co jest w zeszycie. Musisz uwierzyć. Może wtedy, gdy będziesz mógł usłyszeć Jej wersję. Lub wtedy, gdy…”

Tu, pod rozłożystym dębem na małej mazurskiej wysepce, po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że może nie wyjść z tego cało. Że to nie są żadne negocjacje. Że to są ci sami ludzie, którzy grozili mu w Warszawie, pokazując filmik z płonącym chłopakiem w afro. „Dwa słowa – przypomniał mu się pełen chłodu wzrok olbrzyma z uciętym uchem. – Dwa słowa: Artur Sosnowski, i dołączysz do tamtego truchła gdzieś w jakimś lasku”.

Zdjął plecak i wyjął z niego swój scenariusz, a tak naprawdę pamiętnik. Otworzył go mniej więcej w połowie i na kilka długich chwil zapomniał, po co tu przyszedł.

Jest połowa czerwca. Przez ostatnie półtora miesiąca co drugi dzień jeżdżę do niej do tamtego domu. Najpierw samochodem ojca – zabierałem ją wtedy dalej, na polanę, raz czy dwa nawet nad Wisłę, na dziką plażę. Potem była ta nieprzyjemna rozmowa ze starym, gdy przyłapałem go na czytaniu mojego zeszytu, a on wystawił się przede mną, że o niej wie. Nie tylko wie – on żądał, żebym dał sobie z nią spokój. Odkryłem, kim jest. Mam ochotę napluć mu w twarz. Spiął się, robi wszystko, żeby jak najmniej patrzeć mi w oczy. Nie mam szansy podkradać mu auta, zresztą może lepiej, żeby myślał, że go posłuchałem i sobie odpuściłem. Od tej pory jeżdżę rowerem i spotykamy się blisko tamtego domu, nie oddalamy się.

Atmosfera na chacie zrobiła się dziwna: matka tkwi w bańce, tyle że nie jest to bańka mydlana, a ołowiana. Jest ślepa, jakby miała zaszyte oczy. Staram się wyrzucać z głowy pomysły, żeby powiedzieć jej o sprawkach ojca. Przypuszczam, że tylko nawrzeszczałaby na mnie, że jestem idiotą i że oczerniam człowieka, który całe życie robił wszystko dla rodziny. Weronika ma dwanaście lat, jest w pewien sposób podobna do mnie, ale nie mam odwagi z nią pogadać. Gdyby nie te osiem lat różnicy, może i miałbym w niej sojusznika… ale w czym? Jak mogłaby mi pomóc? Jestem z tym sam.

No i jest jeszcze mój kumpel z liceum, Marcin. Mieliśmy pisać scenariusz – o dwóch chłopakach, którzy ruszają stopem w Polskę i odkrywają coś w sobie, jakieś prawdy, drogowskazy. Na początku obaj doszliśmy do wniosku, że żyjemy w pustce i że tym scenariuszem się wzbogacimy, choć nie dosłownie. Że dzięki wyobraźni stworzymy siebie na nowo – trochę lepszych, gotowych na ryzyko, sensownie odpowiadających na trudne pytania.

A potem pojawiła się Ona. Nie umiem opowiedzieć o Niej Marcinowi, chyba nie potrafiłby tego zrozumieć. I tak nie mam odwagi. Gdy tracę panowanie nad sobą, gdy ogarnia mnie potworne przerażenie, to świruję przed Marcinem – jak wtedy, gdy zaciągnąłem go do kibla w pubie i gadałem jak potłuczony o pistolecie. Scenariusz coraz mniej mnie interesuje. Spisuję wszystko, co najważniejsze, ale trzymam to dla siebie. Niektóre kartki dałem Oli – te o ojcu, o jego powiązaniach z gangusami. O Norbercie, który spalił gościa i któremu uszło to na sucho.

Dziś, jeśli nic nam nie przeszkodzi, skończymy Drużynę Pierścienia. Nie mogę powiedzieć, że się w niej zakochałem. Nie. Po prostu patrzę na nią, na jej niepokojącą twarz, i za każdym razem dostrzegam w tym zdrowym oku prośbę: „Uratuj mnie, zaopiekuj się, nie opuszczaj”. To jest jak wyzwanie – przezwyciężyć strach: przed ojcem, przed łysym typem od filmiku i jego szefem, przed Norbertem. Przed Adamem, który mieszka w domu obok, a gdy mnie widzi, to ma taki wzrok, jakby już dostał na mnie zlecenie. Przezwyciężyć strach i pojechać tam znowu, chociaż ona ani razu nie powiedziała, że chciałaby uciec. Chce tylko, żeby jej czytać, czytać, czytać. Jestem trochę jak środek czyszczący, jak płyn do kibla. Mój głos i Tolkien wypłukują z jej głowy gówno i szlam. Ja i John – robimy wszystko, żeby jej zdrowe oko zaświeciło jasnym blaskiem. Tyle razy wcześniej czytałem Władcę, trochę z rozpędu, trochę z dziwnej miłości, ta czynność była jak dmuchanie w żagle podczas flauty bezsensownego życia. Dopiero teraz, gdy czytam jej na głos, pewne rzeczy widzę niemalże na jawie, tak jak ona.

Ale przedwczorajsze spotkanie było inne. Przerażające.

Nazywam ją w myślach Ally – od Alicji, chociaż dała do zrozumienia, że to nie jest jej prawdziwe imię. I że tego prawdziwego nie pamięta. Zostało w mieścinie, z której uciekła, razem z pociętymi dłońmi matki i ojczymem – damskim bokserem i obszczymurem.

Siedzimy na małej polanie, niedaleko kopca pełnego kłębiących się czarnych mrówek. Oparci plecami o gruby pień, na tyle daleko od tamtego domu, że go nie widzimy. Na tyle blisko, że w każdej chwili może wstać i tam wrócić.

– Dlaczego nie czytasz? – pyta mnie Ally.

Jesteśmy w rozdziale Zwierciadło Galadrieli. Drużyna przeszła przez kopalnie Morii, a Gandalf spadł w przepaść, mocując się z demonem Balrogiem. Już niedługo Frodo i Sam odłączą się od drużyny, ale zanim to nastąpi, Frodo zajrzy w magiczne zwierciadło królowej elfów.

– Nie mogę się skupić – mówię.

– O czym myślisz?

– Tydzień temu… – Waham się. – W tamtym domu ktoś mi pokazał coś dziwnego. Mówił, że spotka mnie to samo, jeśli nie przestaniemy się spotykać.

– Majka… – mówi głucho Ally. – Ona cię widziała. Nie raz.

– Nie, to nie ona. Łysy facet. Duży. Z uciętym uchem.

Ally przekrzywia głowę. Spuszcza wzrok.

– Jeśli nie chcesz przychodzić… Zrozumiem.

– Nie, to nie tak.

– Ja zrozumiem, naprawdę.

– Ale ja nie chcę przestawać. – Podnoszę głos. – Przychodzę przecież. Czytamy. Już.

Wskazuję na książkę i skupiam wzrok na małych literach. Elfia czarodziejka Galadriela spogląda właśnie na krasnoluda Gimlego, który siedzi smutny i wzburzony. Uśmiecha się do niego, a wtedy jemu się wydaje, że odwieczny przeciwnik krasnoludów – elf – to też istota z duszą i sercem. W tym sercu są miłość i współczucie. Do niego. I do hobbitów.

Przerywam znów, bo zamiast Galadrieli widzę pod czaszką tamtego płonącego chłopaka z filmiku. Krótkie ujęcia. Ciach, ciach, ciach. Ucieka. Biją go. Wyje, płonąc.

– Przepraszam – mówię cicho.

– Nie szkodzi. – Ally bierze głęboki wdech. – Opowiedz mi.

– Ale co?

– Ten mężczyzna, który ci groził. Co ci pokazał? Chcę wiedzieć.

Wstaję spod pnia. To nie jest dobre, żeby obarczać ją tym, że mi grożą i że od jakiegoś czasu wokół mnie rozpościera się gęsta sieć. Nie po to tyle czasu czytam, żeby teraz znów wkładać jej do głowy mrok.

– To nieważne – mówię. – Nic się nie zmieniło.

– Ważne. – Patrzy na mnie z dołu i mruży oczy. – Przyjaźń to przyjaźń, nie? Coś cię gnębi. Chcę wiedzieć.

– To wszystko jest takie skomplikowane. – Próbuję się jeszcze wymigać. – Sam nie wiem, co mam o tym myśleć.

– Po prostu mów, Artur. Mów.

Odchodzę kilka kroków.

– Pokazywał mi takiego jednego chłopaka. Przywiązali go do drzewa. Najpierw bili go, a potem spalili. Co najgorsze, chyba wiem, kto to zrobił.

Spodziewam się, że te kilka zdań w jakiś sposób ją przerazi, ale widzę w jej niebieskim oku niezdrowe zainteresowanie, a to chore otwiera się szerzej. Nie lubię tego. Zawsze tak się dzieje, gdy mówi o ludziach, którzy robią jej coś dziwnego. O Czarodzieju.

– Jak wyglądał? – pyta ze źle skrywaną ciekawością.

– Kto?

– Ten… chłopak.

– Palił się, nie pamiętam…

– Jak wyglądał?

– Młody, wysoki, ciemne włosy, kręcone.

– Mój medalion – szepcze Ally. – Mój medalion…

Czuję gęsią skórkę. Patrzę na nią i przez moment nie widzę dziewczyny, którą znam. Ma w sobie coś z drapieżnika.

– On nie żyje? Tak czułam. Wiedziałam. Chciałam, żeby cierpiał. Ale nie żyje. Gdzie mój medalion? Powinni mi go oddać. To mój prezent.

– Czy ty…? – pytam, mocno przestraszony. – Kazałaś im go zabić? Jezu, Alicja…

– Nie nazywam się Alicja – mruczy, a jej oczy wywracają się pod powiekami, prawie jak w horrorze. – To tylko imię…

Podchodzę bliżej.

– Kazałaś im go zabić?! – Podnoszę głos.

– Ja… Chciałam tylko… Chciałam, żeby dostał nauczkę.

– Z kim o tym gadałaś?!

– Nie żyje, nie żyje – gada do siebie.

Mogę przysiąc, że widzę na jej twarzy grymas, coś jakby uśmiech. Ale nie, na szczęście nie. Z niebieskiego oka płynie po policzku łza.

– Nie wiedziałam, przysięgam. Dlaczego ich nie ma?

– Kogo nie ma, dziewczyno? Czego?

– Pistoletów i róż. – Załamuje jej się głos. – Nie oddali.

– Uspokój się, proszę. – Mimo strachu obejmuję ją ramieniem. – To źli ludzie, wszystko robią nie tak, rozumiesz? Nie można im ufać. Dlatego go zabili. Nie chciałaś tego.

– Nie chciałam.

Trzęsie się. Wydaje mi się, że powoli wraca do siebie.

– Przeczytaj mi o Galadrieli, Artur – mówi cicho. – Przeczytaj mi dalej, proszę. Proszę.

Znajduję siłę, żeby się skupić. Siadam naprzeciwko niej, ona opiera głowę o pień i patrzy gdzieś w dal. Wracam do spotkania drużyny z królową elfów. Pani Galadriela w końcu uwalnia drużynę z więzów swoich oczu. Mówi im, by nie dopuszczali lęku do serc. I że dzisiejszą noc prześpią spokojnie.

– Spokojnie, spokojnie – mruczy Ally. – Nie chcę go już. Nie chcę. Jest przeklęty. Niech przepadnie, na zawsze.

Podnoszę wzrok znad książki. Do tej pory nigdy nie słyszałem o żadnym medalionie. Jak ona to powiedziała? Pistolety i róże?

Siedzimy tam jeszcze z godzinę, doczytuję rozdział do końca. Frodo zagląda do Zwierciadła Galadrieli, a Ally wygląda, jakby spała. W ciemnej czeluści Zwierciadła Frodo widzi Oko. Ono rośnie i rośnie, aż wypełnia całe Zwierciadło, a Frodo nie umie oderwać wzroku. Nie jest w stanie krzyknąć. Oko – przerażające, wielkie, szkliste, żółte niczym ślepie kota – wbija się w hobbita i wciąga go w czarną przepaść źrenicy.

Wpada mi do głowy myśl, że nigdy nie powinienem był przynosić tu ze sobą Władcy. Że ona powinna była na zawsze zostać w krainie Dorotki z Oz, Alicji z Krainy Czarów i ludków z książek dla dzieci. Ale jest już za późno. Wiem, że jej wyobraźnia należy teraz do tej książki, tak jak moja.

– Lady Galadriela będzie moją panią – stwierdza stanowczo Ally, gdy budzi się z letargu i wstaje. – Ona mnie poprowadzi, wiesz, Artur?

Kiwam głową, nieprzekonany. To, co dla mnie było najlepszą z możliwych fikcji, dla niej powoli staje się najlepszą z możliwych rzeczywistości.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: