Miasto marzeń - ebook
Miasto marzeń - ebook
Druga część wielkiej sagi kryminalnej o irlandzkich i włoskich organizacjach przestępczych w Ameryce w latach 80. i 90. XX wieku
Hollywood. Miejsce, gdzie rodzą się marzenia.
Po przegraniu krwawej wojny gangów Danny Ryan musi uciekać ze Wschodniego Wybrzeża. Mafia, policja i FBI chcą jego śmierci albo uwięzienia. Danny wraz z małym synkiem, niedołężnym ojcem i niedobitkami wiernych żołnierzy wyrusza w duchu amerykańskiej tradycji do Kalifornii, by tam rozpocząć nowe, spokojne życie.
Agenci federalni wpadają jednak na jego trop i chcą, by Danny wyświadczył im przysługę, która może mu przynieść miliony dolarów albo śmierć. A kiedy w Hollywood powstaje film na podstawie wojny gangów w Providence, okoliczności zmuszają Danny’ego do wzięcia udziału w tym przedsięwzięciu. I znów dogania go jego mafijna przeszłość.
Wtedy się zakochuje – w pięknej gwieździe filmowej zmagającej się z własnymi mrocznymi problemami. Ta miłość, niby echo minionych wydarzeń, powoduje eksplozję, która może zniszczyć ich oboje. Upiory przeszłości powracają. Danny musi walczyć o życie w mieście, w którym marzenia rodzą się i umierają.
Od wybrzeży Rhode Island po kalifornijską pustynię, na której znikają ciała, od korytarzy władzy w Waszyngtonie, gdzie operują prawdziwi przestępcy, po słynne studia filmowe Hollywood, w których zarabia się prawdziwe pieniądze ̶ Miasto marzeń to wielka saga o rodzinie, miłości, zemście, przetrwaniu i brutalnej rzeczywistości skrytej za zasłoną marzeń.
Kategoria: | Sensacja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-8842-2 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pustynia Anza Borrego, Kalifornia
kwiecień 1991
_Dzień wtóry już z przedranną jutrzenką nastawał…_
Wergiliusz, _Eneida_, księga III
przeł. Tadeusz Karyłowski
Danny powinien był ich wszystkich zabić.
Teraz to wie.
Powinien wiedzieć wcześniej – jeśli kradnie się komuś czterdzieści milionów w gotówce podczas napadu z bronią w ręku, nie należy zostawiać tego kogoś przy życiu, bo będzie cię ścigał.
Trzeba było odebrać im pieniądze i życie.
Ale to nie Danny Ryan.
Zawsze miał z tym problem – wciąż wierzy w Boga. Niebo i piekło, i wszystkie te radosne bzdury. Wykończył paru gości, ale to zawsze były sytuacje: on albo ten drugi.
Podczas napadu tak nie było. Skrępowani opaskami zaciskowymi na polecenie Danny’ego, leżeli płasko na podłodze lub na ziemi, zupełnie bezradni, i jego ludzie chcieli wpakować każdemu kulkę w potylicę.
Jak to mówią, przeprowadzić egzekucję.
– Oni by tak z nami zrobili – powiedział mu Kevin Coombs.
Na pewno – pomyślał Danny.
Popeye Abbarca był znany z tego, że zabijał nie tylko ludzi, którzy go okradli, ale również całe ich rodziny. Drugi po Popeye’u powiedział to nawet Danny’emu. Podniósł wzrok z podłogi, uśmiechnął się i oznajmił: „Wy wszyscy i całe wasze rodziny. _Muerte_. I to nie będzie szybka śmierć”.
Przyszliśmy po pieniądze, a nie po to, żeby mordować – pomyślał Danny. Dziesiątki milionów dolarów w gotówce, aby rozpocząć nowe życie, a nie żeby wracać do starego.
Zabijanie musiało się skończyć.
Więc zabrał pieniądze i pozwolił im zachować życie.
Teraz wie, że to był błąd.
Klęczy z pistoletem przyłożonym do głowy. Pozostali, ze skrępowanymi nadgarstkami i kostkami, przywiązani do słupów, patrzą na niego błagalnym, przerażonym wzrokiem.
Pustynne powietrze o świcie jest zimne. Danny drży, klęcząc na piasku. Słońce już wschodzi, a wspomnienie księżyca blednie. Sen. A może tylko tym jest życie – myśli Danny. Snem.
Albo koszmarem.
Bo nawet w snach płacisz za swoje grzechy.
W świeżym, rześkim powietrzu roznosi się gryzący zapach.
Benzyna.
Potem Danny słyszy:
– Będziesz patrzył, jak palimy ich żywcem. A potem ciebie.
Więc tak umrę – myśli.
Sen blednie.
Skończyła się długa noc.
Wstaje świt.Rozdział pierwszy
Wyjeżdżają wkrótce po wschodzie słońca.
Zimny północno-wschodni wiatr – Danny zastanawia się, czy istnieje jakikolwiek inny – wieje od oceanu, jakby chciał ich stąd wypchnąć. Danny i jego rodzina, czy raczej to, co z niej zostało, oraz jadąca za nim załoga rozpraszają się, żeby nie sprawiać wrażenia konwoju uchodźców, którym w istocie są.
Stary Danny’ego, Marty, śpiewa:
_Żegnaj, porcie w Liverpoolu,_
_Rzeko Mersey, żegnaj też_
_Ja do Kalifornii płynę…_
Danny Ryan nie jest pewien, dokąd jadą, po prostu muszą zniknąć z Rhode Island.
_Nie dlatego jestem smutny, że opuszczam Liverpool…_
To nie Liverpool opuszczają, tylko pieprzone Providence. Muszą się znaleźć jak najdalej od przestępczej rodziny Morettich, od policji miejskiej, policji stanowej, od federalnych… prawie od wszystkich.
Tak to jest, gdy się przegrywa wojnę.
Ale Danny nie rozpacza.
Mimo że jego żona Terri zmarła zaledwie kilka godzin temu – rak zmiótł ją jak burza przemieszczająca się powoli, lecz nieubłaganie – Danny nie ma czasu na rozpacz, bo na tylnym siedzeniu śpi dwuletnie dziecko.
_lecz kiedy o tobie myślę…_
Będzie msza – myśli Danny – będzie pogrzeb i stypa, ale ja w tym nie wezmę udziału. Gdyby nie dopadli mnie gliniarze lub federalni, to dorwaliby mnie Moretti, a wtedy Ian zostałby sierotą.
Chłopak przesypia zawodzenie dziadka. Coś takiego – dziwi się Danny – może ta stara irlandzka piosenka to kołysanka.
Danny ma nadzieję, że Ian nie obudzi się szybko.
Jak mam mu powiedzieć, że nie zobaczy już mamy, bo „poszła do Bozi”?
Jeśli ktoś wierzy w takie rzeczy.
Danny sam nie wie, czy jeszcze w to wierzy.
Jeśli Bóg istnieje – myśli – to jest okrutnym, mściwym kutasem, który kazał mojej żonie i synkowi zapłacić za to, co ja zrobiłem. Myślałem, że Jezus umarł za moje grzechy, w każdym razie tak mówiły zakonnice.
Może moje grzechy przekroczyły limit karty kredytowej Chrystusa.
Okradałeś ludzi – myśli Danny – biłeś ich. Zabiłeś trzech mężczyzn. Zaledwie godzinę temu zostawiłeś ostatniego z nich martwego na lodowatej plaży. Ale to on pierwszy próbował zabić ciebie. Tak, możesz to sobie powtarzać, lecz ten facet i tak nie żyje. Zabiłeś go. Masz za co pokutować.
Jesteś dilerem narkotyków, zamierzałeś wyprowadzić na ulicę dziesięć kilo heroiny.
Danny żałuje, że w ogóle dotknął tego gówna.
Przecież wiedziałeś – myśli teraz. – Możesz szukać dla siebie rozmaitych usprawiedliwień: zrobiłeś to, żeby przetrwać, dla swojego dziecka, dla lepszego życia, chciałeś to potem jakoś zrekompensować, ale prawda jest taka, że jednak to zrobiłeś.
Danny wiedział, że to kurewsko złe, że wprowadza zło i cierpienie w świat, w którym i tak jest za dużo jednego i drugiego. Robił to, chociaż jednocześnie patrzył, jak jego żona umiera na raka, a w ramię ma wbitą rurkę z tym samym gównem.
Pieniądze, które mógłby zarobić, byłyby splamione krwią.
I dlatego kilka minut przed zabiciem skorumpowanego gliniarza Danny Ryan wrzucił do oceanu heroinę wartą dwa miliony dolarów.
Wojna zaczęła się o kobietę.
Przynajmniej tak mówi większość ludzi: obwiniają Pam.
Danny tam był, tego dnia, kiedy wyszła z wody na plażę jak bogini. Nikt nie wiedział, że ta biała anglosasko-protestancka królowa lodu była dziewczyną Pauliego Morettiego; nikt nie wiedział, że Paulie naprawdę ją kochał.
A jeśli nawet Liam Murphy wiedział, nic go to nie obchodziło.
Zresztą Liama nigdy nie obchodziło nic poza nim samym. Uznał, że ona jest piękną kobietą, a on pięknym mężczyzną, zatem powinni być razem. Wziął ją jak trofeum, które należało mu się tylko dlatego, że był sobą.
A Pam?
Danny nigdy nie rozumiał, co widziała w Liamie ani dlaczego została z nim tak długo. Zawsze lubił Pam; była inteligentna, pogodna, zdawało się, że obchodzą ją inni ludzie.
Paulie nie mógł tego przeżyć – tego, że stracił Pam, że jakiś irlandzki czaruś przyprawił mu rogi.
Rzecz w tym, że Irlandczycy i Włosi byli wcześniej przyjaciółmi, sojusznikami od pokoleń. Własny ojciec Danny’ego, Marty, który teraz na szczęście zapadł w drzemkę i chrapie zamiast śpiewać, należał do ludzi, którzy stworzyli ten sojusz. Irlandczycy wzięli doki, Włosi hazard, a związki zawodowe były wspólne. Razem rządzili Nową Anglią. Wszyscy byli na tej samej imprezie na plaży, kiedy Liam zaczął się przystawiać do Pam.
Czterdzieści lat przyjaźni rozpadło się w ciągu jednej nocy.
Włosi pobili Liama tak, że ledwo przeżył.
Pam odwiedziła go w szpitalu i Liam wyszedł stamtąd razem z nią.
Rozpoczęła się wojna.
Jasne, większość ludzi obwiniła za to Pam – myśli Danny – ale Peter Moretti już od lat chciał przejąć doki i wykorzystał upokorzenie brata jako pretekst.
Teraz to już nie ma znaczenia.
Z jakiegokolwiek powodu ta wojna się zaczęła, jest już skończona.
Przegraliśmy.
Straciliśmy nie tylko doki i związki.
Były też straty w ludziach.
Danny nie był Murphym; wżenił się w rodzinę, która rządziła irlandzką mafią, mimo to był właściwie tylko zwykłym żołnierzem. O wszystkim decydował John Murphy oraz jego dwaj synowie, Pat i Liam.
Ale teraz John siedzi w federalnym areszcie i czeka na oskarżenie o handel heroiną. Już do końca życia nie wyjdzie z więzienia.
Liam nie żyje, zastrzelony przez tego samego gliniarza, którego zabił Danny.
A Pat, najlepszy przyjaciel Danny’ego – szwagier, który był dla niego jak brat – został zabity. Przejechał go samochód i ciągnął jego ciało po ulicach, obdzierając je ze skóry, tak że trudno go było rozpoznać.
Danny był zrozpaczony.
A Terri…
Nie zginęła na wojnie – myśli Danny – w każdym razie nie bezpośrednio, ale rak pojawił się po tym, jak Pat, jej ukochany brat, został zabity, i Danny czasami się zastanawia, czy to wtedy wszystko się zaczęło. Jakby żal wyszedł z jej serca i rozprzestrzenił się na piersi.
Boże, Danny ją kochał.
W świecie, w którym większość facetów pieprzyła się na prawo i lewo, miała kochanki lub _gumar_, Danny nigdy jej nie zdradził. Był wierny jak golden retriever i Terri nawet pokpiwała z niego, chociaż niczego innego nie oczekiwała.
Obydwoje byli tam tego dnia, kiedy pojawiła się Pam; leżeli razem na plaży, kiedy wyszła z wody, ze skórą błyszczącą od słońca i soli. Terri zauważyła, że Danny się przygląda, i szturchnęła go łokciem w żebra, a potem wrócili do domku i kochali się jak szaleni.
Seks między nimi – długo odwlekany, bo byli irlandzkimi katolikami, a Terri była siostrą Pata – zawsze był dobry. Danny nie musiał niczego szukać poza małżeństwem, nawet gdy Terri zachorowała.
Szczególnie wtedy, kiedy zachorowała.
Ostatnie słowa, jakie do niego wypowiedziała, zanim zapadła w przedśmiertną śpiączkę wywołaną morfiną, brzmiały:
_– Opiekuj się naszym synem._
_– Zaopiekuję się._
_– Obiecaj._
_– Obiecuję. Przysięgam._
Jadąc przez New Haven drogą numer 95, Danny zauważa, że budynki są ozdobione gigantycznymi wieńcami. Światła w oknach migają czerwono i zielono. Na placu przed urzędem miasta sterczy ogromna choinka.
Boże Narodzenie – myśli.
Wesołych cholernych świąt.
Zapomniał o tym, zapomniał, jak naćpany Liam głupio żartował, że marzy o białym Bożym Narodzeniu. To już za kilka dni, tak? – myśli teraz Danny. A co to właściwie za różnica? Ian jest za mały, żeby wiedzieć i żeby się tym przejmować. Może w następnym roku… jeśli będzie jakiś następny rok.
Więc zrób to teraz – myśli.
Nie ma sensu tego odkładać, bo im dalej, tym gorzej.
Zjeżdża z autostrady w Bridgeport, wybiera ulicę prowadzącą na wschód i dociera aż na brzeg oceanu. A w każdym razie do brzegu zatoki Long Island Sound. Zatrzymuje się na nieutwardzonym parkingu przy niewielkiej plaży.
W ciągu kilku minut pozostali również wjeżdżają na parking.
Danny wysiada z samochodu. Stawia kołnierz wełnianej kurtki, osłaniając szyję, ale ostre zimowe powietrze jest przyjemne.
Jimmy Mac opuszcza okno. Przyjaźnią się od cholernego przedszkola. Jimmy z każdym rokiem robi się pulchniejszy, jego ciało przypomina worek z rzeczami do prania, ale nikt nie zna się na samochodach tak jak on.
– Co się dzieje? – pyta. – Dlaczego zjechałeś?
Zrób to. Po prostu to powiedz, krótko i zwięźle.
– Wyrzuciłem tę heroinę, Jimmy.
Na łagodnej, przyjaznej twarzy Jimmy’ego odbija się szok.
– Co do cholery, Danny? To był nasz udział! Ryzykowaliśmy życie dla tego proszku!
Niepotrzebnie – myśli Danny.
Bo to była pułapka.
Od samego początku.
Kapitan Morettich, Frankie Vecchio, przyszedł do nich z przysłowiową propozycją nie do odrzucenia. Był odpowiedzialny za przyjęcie czterdziestokilogramowego transportu heroiny, którą Peter Moretti kupił od próbujących wejść na rynek Meksykanów. Frankie sądził, że Moretti chcą go wykończyć, więc przyszedł i zaproponował Danny’emu przejęcie transportu.
Danny zobaczył w tym szansę na sparaliżowanie Morettich i zakończenie wojny.
Więc poszedłem na to – myśli teraz.
Przejęli czterdzieści kilo; to było łatwe.
Problem polegał na tym, że zbyt łatwe.
Agent federalny o nazwisku Phillip Jardine był w zmowie z Włochami. Cały plan polegał na tym, żeby nakłonić Murphych do przejęcia przesyłki, a potem zrobić na nich nalot. Większość heroiny miała trafić z powrotem do Morettich.
To była tylko pułapka, żeby wykończyć Irlandczyków.
I zadziałała.
Daliśmy się nabrać – myśli Danny. – Połknęliśmy przynętę razem z haczykiem i żyłką.
Policja zrobiła nalot na Murphych i Moretti odzyskali swój towar.
Z wyjątkiem dziesięciu kilo, które Danny schował.
To była ich asekuracja, pieniądze na ucieczkę, fundusze, które pozwoliłyby im zniknąć z radaru, dopóki sprawa nie przycichnie.
Tylko że Danny oddał je oceanowi, bogu morza.
Jimmy tylko się na niego gapi.
Podchodzi do nich Ned Egan. Długoletni ochroniarz Marty’ego jest po pięćdziesiątce, zbudowany jak hydrant przeciwpożarowy, ale o wiele twardszy. Nikt nie zadziera z Nedem Eganem, nikt nawet nie próbuje na ten temat żartować, bo Ned Egan zabił więcej ludzi niż cholesterol.
Marty zostaje w samochodzie, bo nie ma zamiaru wychodzić na to zimno. Kiedyś po usłyszeniu nazwiska Marty’ego Ryana dorośli mężczyźni sikali w portki, ale od tego czasu minęło wiele dni. Teraz jest starym człowiekiem, przeważnie pijanym, na wpół ślepym od zaćmy.
Podchodzą jeszcze dwaj mężczyźni.
Sean South nie mógłby bardziej wyglądać na Irlandczyka, nawet gdyby mu wetknąć fajkę do ust i założyć zielony kostium leprechauna. Ze swoimi jasnorudymi włosami, piegami i schludnym wyglądem Sean wydaje się równie niebezpieczny jak jednodniowy kociak, ale wystarczy dać mu jakikolwiek powód, a strzeli ci w twarz, a potem pójdzie na burgera i piwo.
Kevin Coombs wciska ręce w kieszenie czarnej skórzanej kurtki, którą nosi, odkąd Danny go zna. Z długimi, potarganymi brązowymi włosami sięgającymi ramion i trzydniowym zarostem Kevin wygląda jak typowy punk ze Wschodniego Wybrzeża. Gdy się do tego dołoży picie, wychodzi pełny irlandzko-katolicko-alkoholowy zestaw. Ale jeśli potrzebny jest ktoś do poważnej roboty, Kevin nie zawiedzie.
Sean i Kevin są nazywani „ministrantami”. Lubią powtarzać, że udzielają „ostatniego namaszczenia”.
– Co my tu robimy, szefie? – pyta Sean.
– Wyrzuciłem tę heroinę – powtarza Danny.
Kevin mruga. Nie może w to uwierzyć. Potem jego twarz wykrzywia gniewny grymas.
– Ty chyba, kurwa, żartujesz?
– Uważaj, co mówisz – odzywa się Ned. – Rozmawiasz z bossem.
– To były miliony dolarów – odpowiada Kevin.
Danny wyczuwa w jego oddechu alkohol.
– O ile w ogóle udałoby się ją sprzedać – mówi. – Nie wiedziałbym nawet, do kogo z tym iść.
– Liam wiedział – odpowiada Kevin.
– Liam nie żyje – ripostuje Danny. – To gówno ściągnęło na nas same złe rzeczy. Ś cigają nas gliny z nakazami aresztowania, że już nie wspomnę o Morettich.
– Właśnie dlatego potrzebowaliśmy pieniędzy, Danny – odzywa się Sean.
– Wszyscy będą nas ścigać. Włosi, federalni… – dodaje Jimmy.
– Wiem – odpowiada Danny i myśli: ale nie Jardine. Może inni federalni, ale nie ten. Nie mówi tego pozostałym, nie ma sensu obciążać ich tą wiedzą, zarówno dla ich dobra, jak i jego własnego. – Ale heroina była dowodem. Pozbyłem się go.
– Nie mogę uwierzyć, że tak nas wrobiłeś – stwierdza Kevin.
Danny widzi, że jego nadgarstek porusza się lekko tuż nad kieszenią kurtki, i wie, że Kevin trzyma w dłoni pistolet.
Jeśli Kevin sądzi, że może to zrobić, zrobi to.
Sean też.
Ministranci są warci jeden drugiego.
Ale Danny nie sięga po własną broń. Nie musi. Ned Egan go uprzedził.
Mierzy w głowę Kevina.
– Kevin – mówi Danny – nie zmuszaj mnie, żebym cię wrzucił do oceanu razem z tym proszkiem. Bo tak zrobię.
Sprawa waży się na krawędzi.
Wóz albo przewóz.
Naraz Kevin wybucha śmiechem. Podnosi głowę i ryczy głośno:
– Wrzuciłeś dwie bańki do wody?! Mamy na głowie fedów?! I Włochów?! Cały pieprzony świat?! Kurwa, co za dowcip! Uwielbiam to! Człowieku, jestem z tobą! Jestem z ekipą Danny’ego Ryana! Od kołyski aż po pieprzony grób!
Ned opuszcza pistolet.
Odrobinę.
Danny się rozluźnia. Odrobinę. Dobre w ministrantach jest to, że są szaleni. Złe w ministrantach jest to, że są szaleni.
– Dobra, nie róbmy tu parady – mówi Danny. – Rozproszcie się. Będziemy w kontakcie przez Berniego.
Bernie Hughes, stary księgowy organizacji, zaszył się w New Hampshire, bezpieczny – przynajmniej na razie – od federalnych i Morettich.
– Jasne, szefie – mówi Sean.
Kevin kiwa głową.
Wracają do samochodów i odjeżdżają.
Jesteśmy uchodźcami – myśli Danny, jadąc przed siebie.
Pieprzonymi uchodźcami.
Uciekinierami.
Wygnańcami.Rozdział drugi
Peter Moretti robi w gacie ze zdenerwowania.
Czeka na Chrisa Palumbo.
Siedzi w biurze American Vending Machine przy Atwells Avenue w Providence i postukuje prawą nogą jak naspidowany królik. Biuro jest ustrojone jak stróż w Boże Ciało, bo jego brat Paulie w święta dostaje świra, a także dlatego, że to miało być bardzo dobre Boże Narodzenie – napływ pieniędzy za heroinę, Irlandczycy wykończeni. Ściany obwieszone są wieńcami i innym szajsem, w kącie stoi wielka sztuczna choinka w srebrnym kolorze, a pod nią leżą zapakowane prezenty, przygotowane na doroczne przyjęcie.
Może powinienem zabrać część z tych prezentów – myśli Peter – bo jeśli Palumbo się nie pojawi, wszyscy będziemy goli i weseli. Kiedy Chris, jego _consigliere_, rozmawiał z nim ostatnio, jechał na wybrzeże po dziesięć kilo hery, które Danny Ryan upchnął w kryjówce. Od tej chwili minęły trzy godziny, a w całym Rhode Island nie ma takiego miejsca, żeby droga tam i z powrotem zabrała trzy godziny.
Chris nie wrócił ani nie zadzwonił.
A dziesięć kilo hery zniknęło w sinej dali razem z nim.
Dziesięć kilo heroiny, gdy się je przyciśnie jak Godzilla jelonka Bambi, na ulicy warte jest ponad dwa miliony dolarów.
Peter potrzebuje tych pieniędzy.
Ponieważ musi je oddać.
Coś w tym rodzaju.
Kupił od Meksykanów czterdzieści kilo proszku po sto tysięcy za kilo, bo desperacko chciał wejść w handel narkotykami. Goście tacy jak Gotti w Nowym Jorku wyciskali z narkotyków kupę kasy i Peter też chciał się załapać na to eldorado.
Ale nie było mowy, żeby zebrał cztery miliony w gotówce, więc obydwaj z bratem oblecieli połowę mafiozów w Nowej Anglii, wspaniałomyślnie informując ich o okazji do inwestycji. Niektórzy w to weszli, bo spodobał im się potencjał, inni – bo bali się odmówić szefowi, i z takich czy innych powodów mnóstwo ludzi zdobyło udziały w tym transporcie.
I wszystko byłoby dobrze, ale wtedy Peter dał się namówić Chrisowi Palumbo na bardzo ryzykowną operację.
– Wysyłamy Frankiego V do Irlandczyków – tłumaczył Chris – i niech udaje, że przeszedł na ich stronę. Mówi im o transporcie heroiny i namawia Danny’ego Ryana, żeby ją przejął.
– Kurwa, Chris! – wybuchnął Peter, bo co to, kurwa, za pomysł, żeby pozwolić przejąć własny proszek, zwłaszcza ludziom, z którymi toczy się wojnę. Chryste, czyżby Chris sam był na haju?
Chris wyjaśnił, że ma na usługach feda, Phillipa Jardine’a. Irlandczycy biorą heroinę, a Jardine robi na nich nalot i w rezultacie kończy długą wojnę między Irlandczykami a rodziną Morettich.
– Cztery bańki to zbyt wysoka cena – stwierdził Peter.
– Ale tu się zaczyna najpiękniejsza część – odrzekł Chris.
Wyjaśnił, że Jardine zatrzyma trochę heroiny, żeby wszystko wyglądało legalnie, ale większość towaru wróci prosto do nich. Muszą dać Jardine’owi jakąś działkę, ale kiedy rozprowadzą proszek, jego wartość uliczna z nadwyżką zrekompensuje im stratę.
– Wszyscy wygrywają – powiedział Chris.
Peter na to poszedł.
No i wszystko przebiegło zgodnie z planem.
Oficjalnie Jardine skonfiskował dwanaście kilo w bardzo nagłośnionym nalocie na Irlandczyków. Johna Murphy’ego, irlandzkiego bossa, czeka odsiadka od trzydziestu lat do dożywocia w federalnym więzieniu.
Dobrze.
Jego syn Liam zginął.
Jeszcze lepiej.
Okej, dwadzieścia osiem kilo to pieprzona fortuna i każdy dostanie swoje.
Tylko że…
Chris Palumbo i Jardine mieli zrobić nalot na Danny’ego i odebrać mu jego dziesięć kilo.
W porządku.
Ale…
Od tamtej pory nikt nie miał od nich żadnej wiadomości. A Jardine podobno ma pozostałe osiemnaście kilo.
Peter liczy dalej.
Było czterdzieści kilo proszku.
Jardine oficjalnie przejął dwanaście.
Liam miał przy sobie trzy, kiedy Jardine go dopadł.
Danny Ryan miał następne dziesięć.
Frankie Vecchio zabrał pięć.
Zostaje jeszcze dziesięć kilo.
Peter nie martwi się tym za bardzo. Jardine ogłosił przejęcie dwunastu, żeby zadowolić rząd, a pozostałych dziesięciu nie zgłosił. Pewnie dał jakiś odsyp paru gliniarzom, którzy brali udział w nalocie, i pojawi się z resztą.
O ile się, kurwa, pojawi.
Ryan też zniknął. Wymknął się ze szpitala, w którym umierała jego żona, jakoś udało mu się ominąć chłopaków Petera, i od tamtej pory jego też nikt nie widział.
W drzwiach staje Billy Battaglia.
Wygląda na wstrząśniętego.
– Co? – pyta Peter.
– Pojechałem z paroma chłopakami razem z Chrisem, żeby odebrać ten towar Ryanowi – mówi Billy. – Chris wchodzi, dziesięć minut później wychodzi, bez proszku, i każe nam wracać do domu.
– Jak to, kurwa? – Peter ma wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mu z piersi.
– Ryan miał strzelców przed domem Chrisa – mówi Billy. – Powiedział, że jeśli Chris się nie wycofa, to zabiją całą jego rodzinę.
– Dlaczego Chris sam nie przyszedł, żeby mi to powiedzieć?
– Chris się nie pokazał?
– Myślisz, że gdyby się pokazał, to musiałbyś mi o tym mówić? – pyta Peter. – Gdzie on teraz jest?
– Nie wiem. Po prostu odjechał.
Telefon dzwoni i Peter podskakuje z nerwów. To Paulie.
– Właśnie dzwonił do mnie gliniarz z Gilead. Znaleźli ciało na plaży.
Peter czuje, że robi mu się niedobrze. Czy to Ryan? Chris?
– To Jardine – mówi Paulie. – Dostał dwa razy w pierś. Miał w ręku pistolet, wystrzelił raz.
– Wiesz coś o Chrisie?
– Nic.
Peter się rozłącza.
Wieści o Jardinie są druzgocące. Fed miał im dostarczyć resztę heroiny. I dlaczego Chris zniknął? Kurwa, czyżby był w jakiejś zmowie z Ryanem? Ten rudy makaroniarz Chris prowadził potrójną grę? To do niego podobne.
Wesołych świąt, kurwa – myśli Peter.
Wygraliśmy wojnę, ale straciliśmy pieniądze.
I na co się to wszystko zdało – lata walk, zabójstwa, pogrzeby?
Na nic.
Chyba że znajdziemy Danny’ego Ryana.
Danny nie ma zamiaru dać się znaleźć.
Jedzie nocą, przez całą noc. Rano zatrzymuje się w motelu i przesypia większą część dnia, a w każdym razie tyle, ile pozwala mu przespać Ian. Prawie każdego dnia razem z Jimmym podprowadzają kilka samochodów i tablic rejestracyjnych, zamieniają je miejscami, smarują tablice błotem. Przejeżdżają nimi kilkaset mil, a potem je zostawiają.
Spłukać, powtórzyć.
To stresujące jak diabli: ciągle spogląda w lusterko wsteczne, wstrzymuje oddech za każdym razem, gdy mija gliniarzy na autostradzie, modli się, żeby nie dostrzec jadącego za nim radiowozu. Na stacjach benzynowych też jest spięty – czy dostrzega coś w oczach sprzedawcy, nieco uważniejsze spojrzenie, błysk strachu?
Wybiera motele na obrzeżach miasta, takie, gdzie ludzie nie zadają zbyt wielu pytań, gdzie nic nie widzą i jeszcze mniej pamiętają.
Najzabawniejsze jest to, że Danny zawsze chciał odbyć taką podróż. Nigdy jeszcze nie wyjeżdżał z Nowej Anglii i marzył o tym, by przejechać przez cały kraj z Terri i Ianem, zobaczyć nowe rzeczy, zdobyć nowe doświadczenia.
Ale w dzień, jak normalny człowiek.
A nie uciekając nocą jak zwierzę.
Mimo to czuje romantyzm podróży.
Przeżywa dreszczyk emocji na widok nowych nazw na zjazdach z autostrady – Baltimore, Washington DC, Lynchburg, Bristol – gdy droga rozwija się pod oponami, zmieniają się stacje radiowe, a przebyty dystans rośnie.
To jest pieprzony amerykański sen – myśli Danny podczas jazdy. Bycie w drodze, migracja na zachód. Ta ich karawana wozów, rozciągnięta na przestrzeni wielu mil, zatrzymująca się przy budkach telefonicznych, żeby skoordynować się przez Berniego. Spotykanie się co kilka dni w jakimś tanim motelu, szukanie bezpieczeństwa w kupie, na wypadek, gdyby pojawili się włoscy Apacze.
Nie jest to łatwe, gdy się weźmie pod uwagę potrzeby dziecka i pęcherz starego człowieka. Za dużo przystanków, a każdy z nich to ryzyko. Czasami Marty jedzie z Jimmym Makiem, ale przeważnie jest z Dannym, pociąga z butelki, śpiewa albo po prostu gada, opowiada Danny’emu stare wojenne historie z czasów, gdy się wyrywał do San Diego – nazywa je „Dago” – bary, kobiety, bójki.
Danny wyjechał z Rhode Island tak szybko, że właściwie się nie zastanawiał, dokąd jedzie, ale teraz, gdy jest w drodze, ma całe godziny, żeby o tym pomyśleć. Zawsze chciał zobaczyć Kalifornię, rozmawiał z Terri o przeprowadzce, lecz ona zawsze uważała to za mrzonkę.
Teraz wydaje się, że to dobry pomysł. Trudno znaleźć miejsce bardziej oddalone od Rhode Island niż San Diego, Marty byłby szczęśliwy jak prosię w deszcz, więc dlaczego by nie?
Ale najpierw muszę tam dotrzeć – myśli Danny.
To daleko.
Znajduje motel przy autostradzie i naciska klakson.
Przed wojną z Morettimi stosunki Danny’ego z Pasco Ferrim zawsze były całkiem niezłe. Chodził z dawnym bossem Nowej Anglii łowić kraby; razem z Terri latem wylegiwali się na plaży przed domem Pasca.
A Pasca i Marty’ego łączy długa historia.
– Pasco, tu Danny Ryan.
– Słyszałem o Terri – mówi Pasco. – Przykro mi z powodu twojej straty.
– Dziękuję.
Zalega długa cisza.
– Co mogę dla ciebie zrobić, Danny?
Danny zauważa, że Pasco nie pyta, gdzie jest.
– Muszę wiedzieć, czy masz ze mną jakiś problem, Pasco.
– Peter Moretti uważa, że powinienem.
Danny czuje, że brakuje mu powietrza.
– I?
– Nie jestem zadowolony z Petera – mówi Pasco. – Wplątał się w narkotyki – zawsze mu mówiłem, żeby tego nie robił – a teraz ma kłopoty. Stracił wielu ludzi i dużo pieniędzy, a ja nie mam im nic do powiedzenia.
To znaczy – myśli Danny – że Peter jest pod wielką presją, a Pasco nie może nic zrobić, żeby zdjąć z niego ten ciężar, i nie ma na to wielkiej ochoty.
– Więc nic do mnie nie masz? – pyta. – Bo chcę ci powiedzieć, że ja z tego wychodzę. Muszę tylko znaleźć miejsce, gdzie będę mógł zostać.
– Wychodzisz z tego? – powtarza Pasco. – Jak możesz „wyjść z tego”, mając dziesięć kilo _bananii_ w bagażniku? To grzech, _infamnia_.
– Nie mam tego proszku.
– Nie obrażaj mnie.
– To prawda, Pasco – mówi Danny.
Cisza.
– Moretti wygrali wojnę. Rozumiem to, akceptuję, muszę tylko znaleźć sposób, żeby żyć dalej. Ale jeśli mam ciebie na karku, Pasco, to wiem, że jestem już martwy.
– Przestań jęczeć – odpowiada Pasco. – To niemęskie. Twoje problemy z Peterem to twoje problemy z Peterem. Jeśli chodzi o mnie, Chris Palumbo ma tę H.
– Dziękuję, Pasco.
– To ze względu na twojego ojca – mówi Pasco. – Nie na ciebie.
– Rozumiem.
– Masz swoje życie – ciągnie Pasco. – Możesz zacząć od nowa. Zbuduj coś dla swojego syna. Tak się zachowuje mężczyzna.
Rozłącza się.
Danny streszcza rozmowę Marty’emu.
– To dobrze – mówi Marty. – Jeśli nie będziemy musieli martwić się o Pasca, to wszystko będzie w porządku.
Tak, może – myśli Danny.
Ale Peter Moretti nie odpuści, będzie próbował nas znaleźć, i jeszcze nie wiadomo, co będzie z aktami oskarżenia.
Danny pozwala Ianowi oglądać telewizję przez pół godziny, a potem kładzie go do łóżka i czyta mu historię o farmerze, którą czytał już tyle razy, że właściwie mógłby ją wyrecytować z pamięci.
Tego wieczoru Ian usypia szybko.