Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Miasto purpurowych neonów - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
20 czerwca 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miasto purpurowych neonów - ebook

Violet Fox to dwudziestodwuletnia dziewczyna, która od dziecięcych lat nie daje się zamknąć w ramach schematów. Kocha swoją wolność i niezależność. Szpilki zamieniła na wygodne trampki, muzykę młodzieżową na mocnego rocka, a na świat zawsze patrzy przez różowe okulary. Niemniej tak jak każdy skrywa głęboko w sercu dawne rany i ogromną tęsknotę za matką, która odeszła zbyt szybko. Co się stanie, gdy na jej drodze stanie niezbyt miły, ale intrygujący mężczyzna? Czy dziewczyna, która od zawsze powtarza, że dobrze jej w pojedynkę i do tej pory nie spotkała absolutnie nikogo interesującego, zmieni zdanie? I czy zawsze to starszy i bardziej doświadczony facet będzie uczył życia młodą dziewczynę?

Kategoria: Romans
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397179707
Rozmiar pliku: 2,7 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Tekst © Co­py­ri­ght by Na­ta­lia Kul­piń­ska

Wy­dawca © Co­py­ri­ght by Na­ta­lia Kul­piń­ska

Ka­te­go­ria: New Adult

Ję­zyk: pol­ski

OPIS:

Vio­let Fox to dwu­dzie­sto­dwu­let­nia dziew­czyna, która od dzie­cię­cych lat nie daje się za­mknąć w ra­mach sche­ma­tów. Ko­cha swoją wol­ność i nie­za­leż­ność. Szpilki za­mie­niła na wy­godne trampki, mu­zykę mło­dzie­żową na moc­nego rocka, a na świat za­wsze pa­trzy przez ró­żowe oku­lary. Nie­mniej tak jak każdy skrywa głę­boko w sercu dawne rany i ogromną tę­sk­notę za matką, która ode­szła zbyt szybko.

Co się sta­nie, gdy na jej dro­dze sta­nie nie­zbyt miły, ale in­try­gu­jący męż­czy­zna? Czy dziew­czyna, która od za­wsze po­wta­rza, że do­brze jej w po­je­dynkę i do tej pory nie spo­tkała ab­so­lut­nie ni­kogo in­te­re­su­ją­cego, zmieni zda­nie?

I czy za­wsze to star­szy i bar­dziej do­świad­czony fa­cet bę­dzie uczył ży­cia młodą dziew­czynę?Roz­dział 1

Fio­le­towy Lis

Vio­let

– Do­sta­łem kon­trakt w Azji – oznaj­mia tata, gdy zja­wia się w domu po ca­łym dniu pracy i za­staje mnie czy­ta­jącą książkę na sze­ro­kim pa­ra­pe­cie okna.

Moja kotka, Latte, śpi na łóżku, ole­wa­jąc cały świat. Ma­cha je­dy­nie de­li­kat­nie swoim pu­szy­stym ogon­kiem.

– Na długo? – do­py­tuję z wes­tchnie­niem, cho­ciaż do­sko­nale znam od­po­wiedź. Od­kła­dam książkę na bok, by sku­pić całą uwagę na nim. Sprawa jest po­ważna, bo nie roz­ma­wiamy tu o ty­go­dnio­wej de­le­ga­cji.

– Chyba na­wet zbyt długo. – Smut­nieje, opie­ra­jąc przy­pró­szoną si­wi­zną głowę o fu­trynę drzwi. – Dwa lata – do­daje, a ja na chwilę wstrzy­muję od­dech. Musi wi­dzieć moją kon­ster­na­cję, bo od razu do­daje: – Wiesz, że za­wsze mo­żesz po­je­chać ze mną. Ja­koś mo­żemy to so­bie prze­cież po­ukła­dać.

Tho­mas Fox, naj­lep­szy oj­ciec na ca­łym świe­cie, który nie bał się zo­stać sam z pię­cio­let­nią mną, gdy umarła moja mama. Wziął na sie­bie cały trud wy­cho­wa­nia ma­łej dziew­czynki, po­ka­zał mi, jak żyć, wiele na­uczył. Mój pry­watny bo­ha­ter, któ­remu do szczę­ścia po­trzeba je­dy­nie ko­biety u boku. Bar­dzo bym chciała, żeby w końcu się w kimś za­ko­chał. Jak nikt inny na tym świ­cie za­słu­guje na wszystko, co naj­lep­sze.

– Wiesz, że nie­na­wi­dzę opusz­czać mia­sta. – Uśmie­cham się do niego, po czym pod­cho­dzę, by wtu­lić się w silne i opie­kuń­cze ra­miona. W nich za­wsze świat wy­daje się prost­szy. Są moją bez­pieczną przy­sta­nią pod­czas wszyst­kich ży­cio­wych sztor­mów.

– Dasz so­bie radę sama? – do­py­tuje z tro­ską. – Będę ci wy­sy­łał co mie­siąc pie­nią­dze. Co­dzien­nie będę dzwo­nił i pi­sał ma­ile.

– Za­wsze daję radę – za­pew­niam go, cho­ciaż nie ukry­wam smutku. Nie­na­wi­dzę roz­sta­wać się z nim na tak długo. Wła­ści­wie naj­dłuż­szy wy­jazd trwał może trzy ty­go­dnie. Przed nami ogromna próba cha­rak­te­rów. Je­ste­śmy do sie­bie bar­dzo przy­wią­zani.

Tata zaj­muje się bu­dową wia­tra­ków. Jest jed­nym z lep­szych spe­cja­li­stów, dla­tego dość czę­sto wy­sy­łają go w de­le­ga­cje, które jed­nak do tej pory były gdzieś w oko­licy.

Nie za­wsze mie­li­śmy pie­nią­dze. Przez ich brak, mię­dzy in­nymi, nie po­szłam na stu­dia, a w li­ceum by­łam wy­śmie­wana i szy­ka­no­wana, bo nie pa­so­wa­łam do in­nych. Zresztą, ja ni­gdy do ni­kogo i ni­czego nie pa­so­wa­łam.

Los uśmiech­nął się do nas tak na­prawdę rok temu. Oj­ciec pod­pi­sał kon­trakt z jedną z naj­więk­szych firm w Sta­nach, a jego ka­riera ru­szyła z ko­pyta. Mo­gli­śmy spła­cić długi, od­świe­żyć dom i za­cząć żyć spo­koj­nie, bez stresu, na śred­nim, ale sta­bil­nym po­zio­mie.

Wszystko było po­kło­siem sa­mot­nego ta­cie­rzyń­stwa i bra­kiem czasu na sa­mo­roz­wój. Można po­wie­dzieć, że tato od­dał mi sie­dem­na­ście lat swo­jego ży­cia. Do­piero gdy pod­ro­słam i mo­głam sama cho­dzić do i wra­cać ze szkoły, na­uczy­łam się sa­mo­dziel­no­ści, on mógł zmie­nić pracę i od­dać się ka­rie­rze. Przez to też i ja szyb­ciej doj­rze­wa­łam, bo obo­wiąz­ków mia­łam zwy­czaj­nie wię­cej niż więk­szość na­sto­lat­ków.

Ni­gdy mi to nie prze­szka­dzało. Nie na­rze­ka­łam ani się nie bun­to­wa­łam, bo­wiem na­grodą była mi­łość i wdzięcz­ność taty.

Nie za­po­mnę, gdy ugo­to­wa­łam pierw­szy raz obiad, żeby zro­bić mu nie­spo­dziankę, gdy wróci z pracy. Jadł i pła­kał ze wzru­sze­nia. Mia­łam wów­czas za­le­d­wie dwa­na­ście lat i pę­ka­łam z dumy.

Pew­nie nie było to coś naj­smacz­niej­szego na świe­cie, ale jego ra­dość była waż­niej­sza od smaku.

– Wiesz, że je­stem z cie­bie dumny? – Ca­łuje mnie w czu­bek głowy i moc­niej przy­tula.

– Ja z cie­bie bar­dziej, tatku – mru­czę mu w klatę. – Kiedy wy­jeż­dżasz?

– W przy­szłym ty­go­dniu. – Od­suwa się ode mnie, pa­trząc mi głę­boko w oczy. – Może jed­nak na ten czas prze­nie­siesz się do dziad­ków?

– Do­sko­nale wiesz, że nie wy­trzy­mam z nimi na­wet ty­go­dnia. – Wy­bu­cham śmie­chem. Prawda jest jed­nak taka, że ich zwy­czaj­nie nie zno­szę i mam ku temu po­wody.

– Kie­dyś u nich zo­sta­wa­łaś, gdy wy­jeż­dża­łem.

– Tak i każdy taki po­byt od­cho­ro­wy­wa­łam na ko­zetce u psy­cho­loga. Za­po­mnia­łeś już?

– Prze­pra­szam, że mu­sia­łaś to zno­sić.

– To ukształ­to­wało mój cha­rak­ter, więc po­wiedzmy, że su­rvi­val, jaki ser­wo­wała mi bab­cia, na coś się przy­dał. Dziwne tylko, że dzia­dek za­wsze sie­dział ci­cho i się do ni­czego nie wtrą­cał.

– Bo się bał. On jest od sa­mego po­czątku pod­po­rząd­ko­wany swo­jej żo­nie.

Moi dziad­ko­wie, ro­dzice mamy, są okrop­nie sta­ro­świeccy. Ja, z ca­łym swoim je­ste­stwem i sty­lem by­cia oraz ubie­ra­nia się, nie wpi­suję się w sche­mat ide­al­nej wnuczki. Na­wet moje imię im się nie po­doba. Sama nie wiem, jak moja mama ucho­wała się jako nor­malna, za­krę­cona dziew­czyna. Taką wła­śnie po­ko­chał tata, a dzięki nim i ja taka je­stem.

Na­zy­wam się Vio­let Fox, bo­wiem mama uznała, że to bę­dzie strasz­nie za­bawne, gdy stanę się fio­le­to­wym li­skiem. Prze­sią­kłam tym ko­lo­rem, który stał się moim zna­kiem roz­po­znaw­czym.

No­szę ko­lo­rowe ubra­nia, słu­cham roc­ko­wej mu­zyki, cho­dzę wła­snymi ścież­kami. Chwy­tam się jed­nej pracy, by za chwilę stwier­dzić, że jed­nak mi nie od­po­wiada, i szu­kać na­stęp­nej. Żyję z dnia na dzień, bo ni­gdy nie wiemy, co przy­nie­sie nam ju­tro. Moja mama miała za­le­d­wie dwa­dzie­ścia pięć lat, gdy umarła. A wła­ści­wie zgi­nęła, prze­cho­dząc na zie­lo­nym świe­tle w sa­mym cen­trum mia­sta.

Za każ­dym ra­zem, gdy tra­fia­łam do dziad­ków, bab­cia na siłę chciała zro­bić ze mnie grzeczną dziew­czynkę, którą ni­gdy nie by­łam i być nie za­mie­rzam. Bli­żej mi było za­wsze do chłop­ców. Teo­ria jest taka, że to dla­tego, że wy­cho­wał mnie sa­motny męż­czy­zna. Bzdury, ale tej ko­bie­cie oczy­wi­ście nie da się prze­mó­wić do roz­sądku. Wie swoje i pró­buje wła­sne po­glądy wpa­jać in­nym.

Be­atrice Tur­ner, pseu­do­nim „bab­cia”, bo ni­gdy za bar­dzo nie wi­dzia­łam jej w tej roli, a przy­naj­mniej w moim mnie­ma­niu po­winna nieco ina­czej wy­glą­dać i się za­cho­wy­wać, za­pla­tała mi dwa uro­cze war­ko­czyki, ubie­rała w słod­kie, ró­żowe su­kienki i błysz­czące bu­ciki. Wy­glą­da­łam jak słodka beza i nie mo­głam na sie­bie spoj­rzeć w lu­strze. Co nie­dzielę cią­gała mnie do ko­ścioła, tłu­ma­cząc, że tak trzeba, bo po­rządni lu­dzie tak ro­bią. Za­bra­niała mi bie­gać z chło­pa­kami z są­siedz­twa za piłką, ska­kać przez płot i rzu­cać się pia­skiem. Jako po­rządna dziew­czynka mia­łam się ba­wić lal­kami, ser­wo­wać wy­ima­gi­no­waną her­batkę z pla­sti­ko­wych, fi­ku­śnych fi­li­ża­nek i co naj­wy­żej po­ska­kać na ska­kance. Wszystko ze sma­kiem i do­brym gu­stem. Jej wnuczka nie mo­gła być chłop­czycą.

Od­no­szę wra­że­nie, że miała roz­pi­sany dla mnie plan na co naj­mniej trzy­dzie­ści lat. Nie­stety, ku jej nie­za­do­wo­le­niu, bar­dzo szybko uświa­do­mi­łam ją, że nici z jej wi­zji po­ukła­da­nej pa­nienki.

Gdy w wieku trzy­na­stu lat sta­now­czo się po­sta­wi­łam, przy­cho­dząc do niej w sze­ro­kich spodniach, roz­cią­gnię­tej bluzce i tramp­kach, mało nie do­stała za­wału. Wy­gra­łam, a ona się pod­dała. Przy­naj­mniej w kwe­stii ubioru, bo swoje przy­tyki ser­wo­wała mi na każ­dym kroku.

Tylko w domu tak na­prawdę mo­głam być sobą. Ko­lo­ro­wym pta­kiem, który ko­cha grę w ko­sza, jazdę na de­sko­rolce, gło­śne słu­cha­nie mu­zyki i prze­sia­dy­wa­nie na da­chu, by bez celu ga­pić się w niebo. Ucie­kam tam do tej pory, gdy po­trze­buję po­my­śleć lub zwy­czaj­nie uciec od trosk dnia co­dzien­nego.

Eg­zor­cy­zmy babci da­wały skutki od­wrotne do za­mie­rzo­nych i bę­dąc w okre­sie doj­rze­wa­nia, po­gu­bi­łam się w tym, kim tak na­prawdę je­stem. Nie po­tra­fi­łam za­ak­cep­to­wać swo­jego ciała, które za­czy­nało się zmie­niać. Gdy do­sta­łam pierw­szy okres, wpa­dłam w hi­ste­rię, a biedny tata przez kilka go­dzin mu­siał mi tłu­ma­czyć, że nie umie­ram i to nor­malny pro­ces.

Znów wina za taki stan rze­czy zo­stała zwa­lona na niego, bo jak to tak, nie zna­lazł so­bie ni­kogo przez tyle czasu? Be­atrice je­dy­nie wbi­jała mi do głowy, jak być damą, ale nie uczyła, jak być ko­bietą. Swo­jej winy oczy­wi­ście nie uzna­wała. Skoro oj­ciec nie był w sta­nie, we­dług niej, spro­stać wy­zwa­niu, to rów­nie do­brze ona mo­gła o tym ze mną roz­ma­wiać. Ale nie, bo waż­niej­sze było to, że­bym ba­wiła się za­baw­kami dla dziew­czy­nek, a nie to, by na­kre­ślić mi róż­nice mię­dzy ko­bie­tami a męż­czy­znami.

– Za­my­śli­łaś się. – Za­uważa tata i przy­siada na moim łóżku, żeby po­gła­skać Latte, która prze­ciąga się i układa na ple­cach, wy­sta­wia­jąc swój mię­ciutki brzuch, który po do­tknię­ciu staje się śmier­telną pu­łapką dla każ­dej dłoni.

– Przy­po­mniały mi się stare czasy i próby stwo­rze­nia ze mnie sztyw­nej, wy­ra­cho­wa­nej dzie­wu­chy z ki­jem w tyłku, dla któ­rej je­dy­nym ce­lem jest zna­le­zie­nie męża i uro­dze­nia mu gro­madki dzieci. – Wzdry­gam się na samą myśl. – Je­stem ci wdzięczna, że na to nie po­zwo­li­łeś.

– Każdy ma prawo żyć tak, jak mu się po­doba. Skoro wy­bra­łaś taką ścieżkę w ży­ciu, to jest to wy­łącz­nie twoja sprawa. Smutne jest je­dy­nie to, że kom­plet­nie nie mia­łem wpływu na to, co ta ko­bieta kła­dła ci do głowy, gdy u nich prze­by­wa­łaś. – Wzdy­cha i kręci głową. – Zro­biła ci tym ogromną krzywdę.

– Psy­cho­log mi wszystko na­pro­sto­wał i udo­wod­nił, że nie je­stem żad­nym od­mień­cem.

– Wy­ro­słaś na piękną ko­bietę – stwier­dza tato.

– Nie­które mę­skie za­jawki, jed­nak po­zo­stały. – Pusz­czam mu oczko.

– Co mia­łem zro­bić, gdy sama gar­nę­łaś się do na­prawy auta?

– Je­stem ci za to ogrom­nie wdzięczna. Która ko­bieta po­trafi wy­mie­nić koło, na­pra­wić sil­nik lub na słuch roz­po­znać usterkę? – Par­skam śmie­chem.

Ko­cham re­mon­to­wać sa­mo­chody. Od za­wsze do­sta­wa­łam ogromny kre­dyt za­ufa­nia i czę­sto mo­głam ro­bić rze­czy, które in­nym były za­bro­nione. Pierw­szy al­ko­hol wy­pi­łam z tatą. Tak samo było z pierw­szym pa­pie­ro­sem, po któ­rym wy­mio­to­wa­łam kilka razy. Od tam­tej pory ni­gdy już nie za­pa­li­łam. Za to lampka wina stała się na­szym piąt­ko­wym ry­tu­ałem od czasu, gdy do­ro­słam. Włą­czamy so­bie se­rial, ukła­damy wy­god­nie na ka­na­pie i są­czymy al­ko­hol. Bę­dzie mi tego bra­ko­wało.

– Nie je­steś ty­po­wym ro­dzi­cem. – Ukła­dam usta w sze­roki uśmiech.

– Tak jak ty ty­pową dziew­czyną.

– Już za tobą tę­sk­nię – wy­znaję, przy­sia­da­jąc znów na pa­ra­pe­cie.

– Będę co ja­kiś czas przy­la­ty­wał. Tak czę­sto, jak tylko się da – za­pew­nia mnie ze wzru­sze­niem.

– Nie mar­nuj pie­nię­dzy. Bę­dziemy się wi­dy­wać na wi­deo roz­mo­wach. Za­wsze ma­rzy­łeś o zmia­nie domu, a na to po­trzebne są pie­nią­dze. Kto wie, może po­znasz ja­kąś bo­gatą Azjatkę i za­ko­chasz się w niej do sza­leń­stwa.

– Je­stem już na to za stary.

– Chyba so­bie żar­tu­jesz! Masz do­piero czter­dzie­ści pięć lat. Oczy­wi­ście, że je­steś jesz­cze do wzię­cia – mó­wię obu­rzona jego po­dej­ściem do sprawy.

– A ty?

– Co ja?

– Dla­czego ni­kogo nie masz?

– Nie wiem. – Wzru­szam ra­mio­nami. – Ni­gdy nie spo­tka­łam ni­kogo, przy kim szyb­ciej za­bi­łoby mi serce. Poza tym lu­dzie w moim wieku są in­fan­tylni i my­ślą tylko o sek­sie, im­pre­zach i al­ko­holu.

– Chyba stwo­rzy­łem po­twora. – Wy­bu­cha śmie­chem, na co re­aguję za­sko­czoną miną z unie­sioną jedną brwią. – Nie patrz tak na mnie. Je­steś nad wiek doj­rzała i od­po­wie­dzialna. Zu­peł­nie inna niż na­sto­lat­ko­wie w obec­nych cza­sach.

– To źle? – do­py­tuję zdez­o­rien­to­wana.

– Oczy­wi­ście, że nie. Ale przez wy­so­kie po­czu­cie wła­snej war­to­ści mo­żesz mieć pro­blem, by ko­goś zna­leźć.

– Nie szu­kam. Je­śli sam się znaj­dzie, to spoko. Świat się nie za­wali, je­śli będę sama. Mam do­piero dwa­dzie­ścia dwa lata. Jesz­cze zdążę być nor­malna. Te­raz chcę zwy­czaj­nie po­być sobą. I z tym po­czu­ciem wła­snej war­to­ści też bym nie sza­lała. Skła­dam się głów­nie z kom­plek­sów.

– Za­wsze bądź sobą. Nie zmie­niaj się pod pre­sją dru­giej osoby, bo na za­wsze po­zo­sta­niesz nie­szczę­śliwa. Nie po­zwól, by te wszyst­kie głu­pie tek­sty babci miały ja­ki­kol­wiek wpływ na to, kim chcesz być – mówi po­waż­nym to­nem.

– Ni­gdy nie za­po­mnę, gdy na­uczy­cielka w li­ceum za­py­tała się nas, kim chcemy zo­stać, jak do­ro­śniemy i skoń­czymy stu­dia. Ja wtedy po­wie­dzia­łam wła­śnie, że chcę być sobą. – Uśmie­cham się na to wspo­mnie­nie, bo jest jed­nym z mo­ich ulu­bio­nych. – Od­po­wie­działa mi, że nie zro­zu­mia­łam py­ta­nia.

– Pa­mię­tam to, bo od­py­sko­wa­łaś jej, że to ona nie zro­zu­miała od­po­wie­dzi – śmieje się tato.

– To nie miało za­brzmieć bez­czel­nie.

– Wiem, ale uwagę wpi­sała.

– To był jawny atak na moją in­dy­wi­du­al­ność – pry­cham.

– Moja ty bun­tow­niczko. – Pod­cho­dzi do mnie, obej­muje ra­mie­niem i przy­ci­ska do sie­bie. – Co ty na to, żeby po­je­chać do mia­sta na ja­kieś do­bre je­dze­nie? Chcę się na­cie­szyć twoim to­wa­rzy­stwem za­nim wy­jadę.

– Pew­nie! Ja chcę su­shi.

– Bę­dzie su­shi – od­po­wiada i wy­cho­dzi z po­koju. – Od­świeżę się po pracy i mo­żemy je­chać. – Do­biega do mnie jego głos gdzieś z głębi domu.

Miesz­kamy na obrze­żach Sa­van­nah, stu­pięć­dzie­się­cio­ty­sięcz­nego mia­sta w sta­nie Geo­r­gia. Do cen­trum mamy za­tem ka­wa­łek drogi, ale nie za­mie­ni­ła­bym tego miej­sca na nic in­nego. Ko­cham nasz dom. Wiążą się z nim mi­liony wspo­mnień.

Więk­szość mo­ich zna­jo­mych wy­pro­wa­dziło się na stu­dia do więk­szych miast. Ja nie po­tra­fi­łam odejść. Za­pu­ści­łam tu ko­rze­nie i mimo że na świa­dec­twie wid­niały same do­bre oceny, uzna­łam, że na­uka nie jest mi już po­trzebna do szczę­ścia. Może kie­dyś po­dążę wła­śnie tą ścieżką, ale póki co wciąż błą­dzę. Brak pie­nię­dzy je­dy­nie po­mógł mi w pod­ję­ciu tej de­cy­zji.

Azja… Może kie­dyś od­wie­dzę tatę, choć na samą myśl, że mia­ła­bym le­cieć sa­mo­lo­tem, skręca mnie w żo­łądku. Nie­na­wi­dzę po­dró­żo­wać.

– Wi­dzia­łaś, że dom po dru­giej stro­nie ulicy zo­stał wy­sta­wiony na sprze­daż? – mówi tata, gdy wsia­damy już do sa­mo­chodu.

– Tak. Cie­kawe, kto go kupi. Jest stary i znisz­czony, więc bę­dzie wy­ma­gał ogrom­nego re­montu – za­uwa­żam. – Do tego jest wielki, więc tylko ktoś z bar­dzo za­sob­nym port­fe­lem się na niego po­łasi.

– Do­brze, żeby ktoś się za niego wziął, bo te­raz tylko stra­szy, choć kie­dyś był taki piękny.

Dom są­sia­dów za­nie­dbany był już wtedy, gdy oni w nim jesz­cze miesz­kali. Star­sze mał­żeń­stwo po­dobno nie miało żad­nych spad­ko­bier­ców, więc dom zo­stał wy­sta­wiony na sprze­daż przez mia­sto. Smutne, ale ta­kie cza­sem bywa ży­cie, nie­stety.

– Mam ogromne wy­rzuty su­mie­nia.

Spo­glą­dam na sku­piony na dro­dze przed nami pro­fil taty, do­strze­ga­jąc w jego oku nie­wy­obra­żalny smu­tek.

– Dla­czego? – py­tam, prze­krę­ca­jąc się w fo­telu w jego stronę.

– Je­steś taka mło­dziutka. Zo­sta­wiam cały dom na two­jej gło­wie. To nie­od­po­wie­dzialne. Do tej pory opie­ko­wali się tobą dziad­ko­wie. Poza tym ni­gdy nie je­cha­łem na tak długo.

– Mam dwa­dzie­ścia dwa lata, a nie pięć. Do­sko­nale wiesz, że po­tra­fię wię­cej niż nie­je­den fa­cet. I ko­cham sa­mot­ność. Na­sza dziel­nica jest jedną z naj­bez­piecz­niej­szych w ca­łym mie­ście – wy­mie­niam, bo wiem, że on uwiel­bia swoją pracę i za żadne skarby świata nie chcia­ła­bym być prze­szkodą w re­ali­za­cji jego ma­rzeń i ce­lów.

– Obie­cu­jesz, że je­śli bę­dziesz po­trze­bo­wała po­mocy, to za­dzwo­nisz do dziadka?

– Dzia­dek ma sie­dem­dzie­siąt trzy lata, to on bar­dziej po­trze­buje po­mocy niż ja. – Kładę mu rękę na ra­mie­niu. – Nie martw się, wszystko bę­dzie do­brze, obie­cuję. Po­myśl, że więk­szość mo­ich ró­wie­śni­ków sie­dzi wła­śnie w aka­de­mi­kach, da­leko od kon­troli ro­dzi­ców. Wie­czo­rami chleją tani al­ko­hol, wy­mio­tują do zlewu i ja­rają ma­ri­hu­anę.

– To miało być po­cie­sze­nie? Bo ty bę­dziesz miała do dys­po­zy­cji całą chatę, a ja będę jesz­cze da­lej, bo na in­nym kon­ty­nen­cie. – Wy­bu­cha śmie­chem, a ja je­dy­nie z dez­apro­batą kręcę głową.

Wiem, że mi ufa i zdaje so­bie sprawę z tego, że je­stem ostat­nią osobą, która zro­bi­łaby dziką im­prezę w domu. Stro­nię od tego typu rze­czy. Je­stem od­lud­kiem i mogę to po­wie­dzieć gło­śno, bez naj­mniej­szego wstydu. Przez to też nie mam zbyt wielu zna­jo­mych.

Mam garstkę przy­ja­ciół, bo przez to, że by­łam od za­wsze inna, lu­dzie ze mną nie trzy­mali. Wy­zy­wali od fre­aków i bie­da­ków. Moje dwie naj­lep­sze przy­ja­ciółki wy­je­chały w po­szu­ki­wa­niu lep­szego ży­cia w wiel­kich mia­stach. Kon­takt zma­lał, za co ab­so­lut­nie ich nie wi­nię. Mam zna­jo­mych, z któ­rymi cza­sem gdzieś się wy­rwę, bo ko­cham miej­skie ży­cie, ale to wszystko. Du­szą to­wa­rzy­stwa nie by­łam i zde­cy­do­wa­nie ni­gdy nie będę.

– Może wła­śnie po­win­naś ro­bić to, co inni?

Za­ska­kuje mnie tym py­ta­niem.

– Który ro­dzic ma­rzy o tym, żeby jego dziecko się upi­jało i im­pre­zo­wało?

– Do­bra, po­nio­sło mnie – mówi z uśmie­chem.

– Zde­cy­do­wa­nie.

Uwiel­biam na­sze wspólne wy­pady do mia­sta na je­dze­nie, do kina czy na ja­kiś zwy­kły spa­cer. Mój tata różni się od in­nych. Od za­wsze dbał o sie­bie, więc jest wy­spor­to­wany, umię­śniony i jak na mój gust cho­ler­nie przy­stojny. Przez to, że kom­plet­nie od­dał się wy­cho­wy­wa­niu mnie, za­nie­dbał swoje kon­takty to­wa­rzy­skie i ska­zał się na sa­mot­ność.

Ko­biety się za nim oglą­dają. Kilka razy na­wet uznali nas za parę, na co za każ­dym ra­zem re­ago­wa­łam dzi­kim śmie­chem. Ten czło­wiek za­słu­guje na wszystko, co naj­lep­sze, i mocno wie­rzę, że znaj­dzie to wła­śnie na tym wy­jeź­dzie.

Ta roz­łąka może obojgu nam coś da. Przez to, że uwiel­biamy swoje to­wa­rzy­stwo, nie po­trze­bo­wa­li­śmy do­dat­ko­wego, a to błąd, bo pre­sja, by zwią­zać się z kimś, prak­tycz­nie nie ist­nieje. Nie­zbyt to zdrowe, bo każdy po­trze­buje w ży­ciu dru­giej po­łówki.Roz­dział 2

Dzień do­bry, cześć, do­bra­noc

Vio­let

Prze­cią­gam się le­ni­wie na łóżku. Latte śpi w mo­ich no­gach i ani drgnie. Szczę­ściara, nie musi tak wcze­śnie wsta­wać i wła­śnie mi to osten­ta­cyj­nie de­mon­struje.

Zna­la­złam ją dwa lata temu, gdy wra­ca­łam przez nie­wielki la­sek do domu z pracy. W ciem­no­ści usły­sza­łam pisk, a po chwili mała, szara kulka za­częła wspi­nać mi się po no­dze, do­tkli­wie wbi­ja­jąc pa­zurki przez ma­te­riał mo­ich dżin­sów. Ni­gdy nie za­po­mnę prze­ra­że­nia w jej oczkach i tego, jak kur­czowo trzy­mała się mo­jej bluzki, że­bym tylko jej nie zo­sta­wiła w tym strasz­nym dla niej miej­scu.

Szłam, tu­ląc ją i pła­ka­łam, jak kto­kol­wiek mógł wy­rzu­cić to cu­downe stwo­rze­nie. To była zde­cy­do­wa­nie mi­łość od pierw­szego wej­rze­nia. Od tam­tej pory nie od­stę­puje mnie na krok. Jest ta­kim moim pu­szy­stym anio­łem stró­żem.

Pra­cuję na czas let­niego se­zonu w jed­nym z pu­bów przy Herb Ri­ver. Uwiel­biam to miej­sce, które od­wie­dza na­prawdę dużo osób. Nie­któ­rzy przy­pły­wają do nas spe­cjal­nie łód­kami, by wy­pić naj­lep­sze piwko w oko­licy i zjeść pyszny obiad.

Knajpka przy sa­mej plaży, roz­wie­szone mię­dzy drze­wami gir­landy, które wie­czo­rami dają nie­sa­mo­wity kli­mat, le­żaki i są­cząca się przy­jemna mu­zyka z gło­śni­ków przy­cią­gają lu­dzi.

Jako bar­manka za­czy­nam za­wsze o szes­na­stej, bo od tej go­dziny za­czy­namy po­da­wać rów­nież drinki, i je­śli trzeba, to biorę do­dat­kowe zmiany za zna­jo­mych. Za­my­kamy się późno. Bywa, że ostatni klient wyj­dzie do­piero o trze­ciej w nocy.

Nie na­rze­kam. Ekipa jest świetna. Składa się z sa­mych mło­dych osób i to z nimi spę­dzam czas, gdy mam wolne.

Za­wsze jed­nak, gdy po­przedni dzień mia­łam wolny i nie mu­szę od­sy­piać nocki, wy­cho­dzę o siód­mej rano po­bie­gać. Mam rów­nież fioła na punk­cie czy­sto­ści, więc czę­sto sprzą­tam w domu i do­okoła niego. Psy­cho­log mó­wił, że to po­kło­sie dzia­łań babci, która od naj­młod­szych lat wpa­jała mi, że ko­bieta musi dbać o po­rzą­dek. Nie wiem, czemu aku­rat to mi się tak wryło w głowę, ale w pew­nym mo­men­cie za­częło mi spra­wiać przy­jem­ność i dzięki temu się re­lak­suję. Wiem, strasz­nie dziwna forma wy­ci­sze­nia jak dla dwu­dzie­sto­latki.

Nasz dom po­ło­żony jest na końcu śle­pej uliczki, więc ja­ki­kol­wiek ruch jest zni­komy. Wszy­scy się tu znamy i je­śli trzeba, po­ma­gamy so­bie. Ota­cza nas wiele sta­wów i ma­łych zbior­ni­ków wod­nych. Te­reny sprzy­jają spa­ce­rom i bie­ga­niu. Nie mo­głam so­bie wy­ma­rzyć pięk­niej­szej oko­licy do ży­cia. Zresztą cała Sa­van­nah jest cu­downa i warta zwie­dza­nia. To mia­sto wielu za­byt­ków, a także naj­pięk­niej­szych ale­jek ob­sa­dzo­nych aza­liami i dę­bami, które two­rzą cu­downe, ta­jem­ni­cze tu­nele, wio­dące wzdłuż ulic. Nie da się nie ko­chać tego miej­sca.

Zwle­kam się w końcu z łóżka mocno już spóź­niona, cho­ciaż nikt na mnie nie czeka i świat nie za­wa­liłby się, gdy­bym wy­ru­szyła o ósmej. Sta­ram się jed­nak na­rzu­cać so­bie ja­kieś ramy cza­sowe, wy­ra­bia­jąc tym sa­mym sys­te­ma­tycz­ność, o którą bar­dzo u mnie ciężko przez mój za­krę­cony cha­rak­ter.

Za­kła­dam krót­kie szorty, spor­towy sta­nik, moje uko­chane buty do bie­ga­nia, które prze­mie­rzyły ze mną już setki ki­lo­me­trów, i obo­wiąz­kowo słu­chawki na uszy.

Wy­cho­dząc z domu, do­strze­gam auto na pod­jeź­dzie u są­sia­dów z na­prze­ciwka. Czyżby dom już się sprze­dał? Nikt się jed­nak tam nie kręci, a ja nie na­leżę do ga­tunku tych wścib­skich, więc po krót­kiej roz­grzewce roz­po­czy­nam jog­ging, za­ta­pia­jąc się w mu­zyce i kom­plet­nie z nią sca­la­jąc. Nie ma mnie. To czas tylko dla mnie. W ten spo­sób prze­pra­co­wuję swój ból, strach, smu­tek i szczę­ście. Nie ma nic lep­szego niż by­cie sam na sam ze sobą. En­dor­finy, któ­rych do­star­cza mi zmę­cze­nie, i sa­tys­fak­cja, że zro­bi­łam coś dla sie­bie, są naj­lep­szą za­płatą.

Dziś jest pią­tek, a to ozna­cza mnó­stwo lu­dzi w pu­bie i długi czas pracy. Lu­bię żyć w pę­dzie i ro­bić kilka rze­czy na raz, więc przyj­muję ten fakt z ra­do­ścią.

Wra­cam do domu i wi­dzę to samo auto, przy któ­rym te­raz kręci się męż­czy­zna. Nie mam jed­nak czasu się mu przyj­rzeć, bo jedne, o czym te­raz ma­rzę, to prysz­nic i śnia­da­nie. Bie­gam za­wsze na czczo, więc po wszyst­kim naj­chęt­niej zja­dła­bym ko­nia z ko­py­tami. Gdy­bym tylko ja­dła mięso. Od­kąd jed­nak do­wie­dzia­łam się, że ko­tlet jest z krówki, która jesz­cze do nie­dawna od­dy­chała tym sa­mym po­wie­trzem, co ja, od­mó­wi­łam spo­ży­wa­nia ja­kie­go­kol­wiek mięsa. Mia­łam wtedy chyba dzie­sięć lat. Tata oczy­wi­ście w pełni to usza­no­wał. Bab­cia do dziś wy­zywa mnie od dzi­wa­ków, twier­dząc, że umrę na nie­do­bory wszyst­kiego. Czym jest to „wszystko”, ni­gdy się nie do­wie­dzia­łam, ale niech jej bę­dzie, że wie le­piej ode mnie. Co ja­kiś czas pod­stę­pem pró­buje mi prze­my­cić to nie­szczę­sne mięso w po­sił­kach, za­po­mi­na­jąc chyba, że nie je­stem głu­piut­kim dziec­kiem, tylko do­ro­słą już ko­bietą.

Tata cały ty­dzień ma wolny, więc przy­go­to­wuje się do wy­jazdu. Będę mu­siała przy­pil­no­wać, żeby wszystko za­brał ze sobą, bo mimo tego, że jest na­prawdę bar­dzo do­brze zor­ga­ni­zo­wa­nym czło­wie­kiem, to z pa­ko­wa­niem ma za­wsze pro­blem. Kie­dyś na przy­kład nie za­brał mi su­kienki na ja­kąś ważną, ro­dzinną im­prezę i mu­sia­łam wy­stą­pić w ró­żo­wym dre­sie w kró­liczki. Cof­nąć się do domu nie dało, bo przy­ję­cie od­by­wało się u jego ro­dzi­ców, któ­rzy miesz­kali w Char­le­ston, ja­kieś dwie go­dziny drogi sa­mo­cho­dem od Sa­van­nah. Nikt rów­nież nie miał córki w moim wieku, że­by­śmy mo­gli co­kol­wiek po­ży­czyć, a sklepy były za­mknięte. Be­atrice na pewno umar­łaby z za­że­no­wa­nia, ale bab­cia Alice przy­jęła to z uśmie­chem i póź­niej długo wspo­mi­nała to jako ro­dzinną aneg­dotkę.

To zde­cy­do­wa­nie byli naj­lepsi dziad­ko­wie na świe­cie, ale wy­je­chali na sta­rość do Eu­ropy, by pra­żyć się na hisz­pań­skich pla­żach. Przy­la­tują bar­dzo rzadko, a my, przez mój strach przed po­dróżą, rów­nież ich nie od­wie­dzamy.

Mam więc moż­li­wość wzię­cia auta taty, by zro­bić za­pasy żyw­no­ści na cały ty­dzień. Jest to dla mnie duża oszczęd­ność czasu, zwłasz­cza że pra­cuję w bar­dzo dziw­nych po­rach dnia. Pla­nuję przy­go­to­wać po­że­gnalną ko­la­cję dla taty i wziąć cały przy­szły ty­dzień wolny, by się nim na­cie­szyć.

Wiem, że może po­win­nam pójść do nor­mal­nej pracy na pe­łen etat, ale wciąż nie pod­ję­łam de­cy­zji co do mo­jego ży­cia. Tkwię w ja­kimś za­wie­sze­niu, a że za­ra­biam na­prawdę do­bre pie­nią­dze, to ani ja nie mam po­wodu do na­rze­ka­nia, ani tata. I to nie jest tak, że zro­bił ze mnie có­reczkę ta­tu­sia, która boi się wła­snego cie­nia i nie po­trafi wy­fru­nąć z gniazda. Ja nie chcę po pro­stu zro­bić cze­goś po­chop­nie, czego będę ża­ło­wać całe ży­cie.

Kie­dyś wzbu­dza­łam w lu­dziach pełne po­gardy spoj­rze­nie ze względu na mój nieco od­mienny styl ubie­ra­nia się. Te­raz, gdy do­ro­słam, na nowo po­ko­cha­łam swoje ciało i do­bie­ram bar­dziej ko­biece ubra­nia. Obec­nie, kiedy zja­wiam się w miej­scu pu­blicz­nym, wy­wo­łuję uśmiech, bo sama nim za­ra­żam. Tata twier­dzi, że je­stem ta­kim pro­mycz­kiem roz­świe­tla­ją­cym mrok.

Od­kąd upo­ra­łam się ze wszyst­kimi we­wnętrz­nymi de­mo­nami, wiem, jaką drogą po­dą­żać, ile sama zna­czę i że ogól­nie ży­cie jest piękne. Do­dat­kowo moje dłu­gie, ciemne włosy ozda­biają fio­le­towe pa­sma, no­szę swoje fio­le­towe oku­lary z okrą­głymi szkieł­kami i ko­lo­rowe, we­sołe ubra­nia. Znaj­duję się ak­tu­al­nie gdzieś po­mię­dzy by­ciem dziec­kiem a doj­rzałą ko­bietą. Jedno jest pewne: ten we­wnętrzny dzie­ciak na za­wsze już ze mną zo­sta­nie. Nie chcę być na sta­rość wredną, zgorzk­niałą babą. Pra­gnę, by inni po­strze­gali mnie jako sza­loną babkę, która słu­cha rocka, na osiem­dzie­siąte uro­dziny robi so­bie ta­tuaż, a co nie­dzielę za­miast cho­dzić do ko­ścioła, je­dzie na kon­cert. Taka wła­śnie będę i już. Nikt mi tego nie od­bie­rze.

Do pracy z domu mam na­prawdę bli­sko, więc za­wsze idę spa­cer­kiem. Kiedy o wpół do czwar­tej opusz­czam dom, do mo­ich uszu do­ciera huk i cał­kiem kon­kretna wią­zanka prze­kleństw. Męż­czy­zna z na­prze­ciwka usil­nie grze­bie pod ma­ską swo­jego auta. Przy­kuwa tym moją uwagę, a moje po­mocne ob­li­cze nie po­zwala zo­sta­wić go z tym ewi­dent­nym pro­ble­mem sa­mego. Pod­cho­dzę więc z uśmie­chem, by zer­k­nąć, co się stało.

– Dzień do­bry – mó­wię ra­do­śnie, ale spoj­rze­nie, które na­po­ty­kam, na chwilę zma­zuje mi sku­tecz­nie ten uśmiech z twa­rzy.

Stoi przede mną wście­kły fa­cet, star­szy ode mnie, cho­ciaż na pierw­szy rzut oka trudno mi okre­ślić jego do­kładny wiek. Z czoła ka­pią mu kro­ple potu, a biała, ra­czej droga ko­szula cała umo­ru­sana jest w sma­rze sil­ni­ko­wym. Nie od­po­wiada mi, ale nie zra­żam się, bo może pro­blem jest na tyle po­ważny, że prze­rósł na chwilę jego do­bre ma­niery.

– Po­móc w czymś?

– Niby w czym? – pry­cha gniew­nie, na co wcią­gam po­wie­trze, by dać mu ostat­nią szansę za­nim go oleję lub wy­zwę od bu­ra­ków.

– Wi­dzę, że grze­bie pan w sil­niku, więc do­my­ślam się, że sa­mo­chód nie chce od­pa­lić. – Nie pa­trzy już na mnie, igno­ruje, co w moim mnie­ma­niu jest naj­więk­szą znie­wagą. – Ję­zyk też panu nie działa?

– Słu­cham?

– Za­da­łam py­ta­nie, które pan zbył. Wnio­skuję za­tem, że z mową też ma pan pro­blem. – Wy­krzy­wiam prawy ką­cik ust w de­li­katny, wredny uśmie­szek. Nie dbam o to, że wła­śnie go pro­wo­kuję. On pierw­szy za­czął. Nie trak­tuje się w taki pa­skudny spo­sób lu­dzi, któ­rzy chcą po­móc.

– Nie ro­zu­miem, jak mo­głaby mi pani po­móc, skoro sam nie znam roz­wią­za­nia. – Ob­cho­dzi auto, wsiada za kie­row­nicę i prze­kręca za­płon. Sa­mo­chód rzęzi, ale sil­nik nie za­ska­kuje.

Zer­kam na ze­ga­rek, stwier­dza­jąc, że spóź­nię się tylko przez tego buca do pracy. Wzru­szam ra­mio­nami i ru­szam przed sie­bie.

– Naj­praw­do­po­dob­niej padł ci al­ter­na­tor, ale pro­po­nuję rów­nież spraw­dzić świece. Nie­stety, ale z two­imi umie­jęt­no­ściami i bu­dową sil­nika nic się nie da zro­bić. Zo­staje la­weta, ale wie­rzę, że z tym już so­bie po­ra­dzisz – mó­wię mu na od­chodne. – Trzy­mam kciuki! – krzy­czę, pod­no­sząc za­ci­śnięte palce do góry.

Co za ba­ran!

In­cy­dent z no­wym przy­by­szem ani tro­chę nie psuje mi jed­nak hu­moru, więc w pu­bie zja­wiam się jak za­wsze w świet­nej for­mie, go­towa na setki go­ści. Są wa­ka­cje, cie­płe dni ścią­gają tu­ry­stów ze­wsząd, co nie­zmier­nie nas cie­szy. Na­piwki pod­bi­jają moją wy­płatę, którą w więk­szo­ści od­kła­dam na bli­żej nie­określną przy­szłość.

– Hej, Vio­let! – krzy­czy Eric, który ra­zem ze mną naj­czę­ściej stoi na ba­rze. Dziew­czyny, Oli­via i Ann, pra­cują jako kel­nerki. – Szy­kuj się dzi­siaj na duży ruch. Przed chwilą pod­pły­nęły już trzy ło­dzie wy­peł­nione ludźmi.

– Cześć! Spo­dzie­wa­łam się tego – od­po­wia­dam z roz­ba­wie­niem.

Nie mamy okre­ślo­nego dress code’u, ale i tak wszy­scy ubie­ramy się na czarno. Lu­bię ten ko­lor tak samo jak i te bar­dziej we­sołe, więc nie mam z tym pro­blemu. Prze­bie­ram się i punk­tu­al­nie o czwar­tej je­stem go­towa do pracy. Za­wsze jedno z nas, dziś wy­pa­dło na Erica, przy­cho­dzi go­dzinę szyb­ciej, by przy­go­to­wać do­datki do drin­ków, uzu­peł­nić lo­dówki z lo­dem i wy­sta­wić krze­sła i le­żaczki.

– Jak mi­nął dzień? – pyta ko­lega, gdy staję obok niego, by za­lo­go­wać się do sys­temu płat­ni­czego.

– Poza spo­tka­niem jed­nego, wy­jąt­kowo iry­tu­ją­cego fa­ceta, który z góry uznał, że ab­so­lut­nie nie mam prawa znać się na sa­mo­cho­dach, to cał­kiem przy­jem­nie.

– No cóż… – Chrząka z roz­ba­wie­niem. – Ra­czej mało jest ko­biet, które z za­mknię­tymi oczami po­wie­dzą, że to, co stuka w pra­wym kole, to wa­hacz.

– Wiem, ale nie uspra­wie­dli­wia go to, by trak­to­wać mnie jak ja­kie­goś na­mol­nego in­truza.

– Wi­dzę, że na­dep­nął ci na od­cisk. – Trąca mnie łok­ciem, a jego błę­kitne oczy ob­ser­wują mnie, po­bły­sku­jąc ra­do­ścią.

– Nie, ale nie lu­bię być trak­to­wana z góry tylko dla­tego, że je­stem ko­bietą.

Eric jest ode mnie tylko dwa lata star­szy i wiem, że po ci­chu się we mnie pod­ko­chuje. Nie­stety nie je­stem w sta­nie od­wza­jem­nić tego uczu­cia, bo mimo tego, że to nie­zwy­kle miły i opie­kuń­czy chło­pak, kom­plet­nie nie jest w moim gu­ście. Nie cho­dzi na­wet o sam wy­gląd, bo jest ni­czego so­bie i wi­dzę, jak klientki roz­bie­rają go wzro­kiem, ale o brak ja­kiej­kol­wiek iskierki, która mo­głaby roz­pa­lić ogni­sko w moim sercu. Wła­ści­wie to na­wet nie wiem, czy kto­kol­wiek by to po­tra­fił.

Może to nie­roz­sądne i na­iwne, ale cze­kam na po­tężne ra­że­nie prą­dem, które zwali mnie z nóg. Biorę na klatę praw­do­po­do­bień­stwo, że to ni­gdy nie na­sta­nie. Wolę jed­nak ży­cie w sa­mot­no­ści niż okła­my­wa­nie sie­bie i, co naj­gor­sze, osobę, która by się ze mną zwią­zała.

Około dzie­sią­tej wie­czo­rem, gdy na chwilę ruch ma­leje, sia­dam na pod­ło­dze ty­łem do baru, by zjeść frytki z so­sem se­ro­wym. Umie­ram z głodu, a chwila od­po­czynku rów­nież do­brze mi zrobi. Przed nami jesz­cze długa noc. Ukry­wam się przed wścib­skim wzro­kiem klien­tów.

Mo­gła­bym iść na za­ple­cze, ale nie­na­wi­dzę jeść sama. Sie­dząc tu­taj, sły­szę wszystko, co dzieje się do­okoła, i mogę po­roz­ma­wiać z Eri­kiem, gdy ten ma chwilę spo­koju.

Ktoś ku­puje drinka, któ­rego robi mu mój przy­ja­ciel, po czym chyba za­czyna roz­ma­wiać przez te­le­fon, bo Eric od­cho­dzi na bok do in­nych klien­tów.

– Dzi­siej­szy dzień to ja­kaś to­talna po­rażka. Nie dość, że ze­psuły się zamki w tej cho­ler­nej ru­de­rze i te­raz nie mam jej jak za­mknąć, to jesz­cze padł mi sa­mo­chód.

Ostat­nie słowa mnie in­try­gują, bo wszystko wska­zuje na to, że mamy tu do czy­nie­nia z Pa­nem Dup­kiem.

– Nie wiem, co te­raz zro­bię. Auto na­pra­wią mi naj­wcze­śniej ju­tro po po­łu­dniu albo do­piero w po­nie­dzia­łek. Nie, nie dali mi auta za­stęp­czego, bo żad­nego nie mają. Tak, wiem, że mogę wró­cić tak­sówką albo au­to­bu­sem, ale ju­tro znów będę mu­siał tu przy­je­chać. To ja­kaś pa­ra­noja.

Sie­dzę pod tym ba­rem ni­czym tru­sia i co­raz bar­dziej chce mi się śmiać. Czuję się jak na do­brej ko­me­dii w ki­nie.

– Do­bra, mu­szę koń­czyć. Je­stem głodny jak wilk.

Za­pada chwi­lowa ci­sza, a ja za­sta­na­wiam się, kiedy mam wyjść ze swo­jej kry­jówki i spoj­rzeć mu pro­sto w twarz. Oka­zja nada­rza się bar­dzo szybko.

– Prze­pra­szam! Halo! – Męż­czy­zna woła Erica, który wy­szedł po za­pasy li­monki i mięty, bo ko­biety dzi­siaj do­słow­nie się uwzięły na drinki mo­jito. – Jest tu ktoś, kto mnie ob­służy?

Wy­ła­niam się ni­czym spod ziemi, ide­al­nie na wprost mo­jego dzi­siej­szego no­wego są­siada, czy kim­kol­wiek on jest, po­wo­du­jąc na jego twa­rzy nie­małą kon­ster­na­cję.

– To ty? – pyta zdzi­wiony. Jego mina wy­raża zmę­cze­nie i wście­kłość.

– To ja – od­po­wia­dam z uśmie­chem, za­gry­za­jąc frytką. – W czym mogę po­móc?

– Chciał­bym coś zjeść.

– Przy­kro mi, kuch­nia za­mknęła się pół go­dziny temu. Mogę za­pro­po­no­wać słone prze­ką­ski – od­po­wia­dam, a moja we­wnętrzna zołza świę­tuje triumfy. Sta­ram się być oczy­wi­ście bar­dzo miła, bo fa­cet przede wszyst­kim jest te­raz klien­tem baru, ale wbi­cie kilku szpi­le­czek w jego na­brzmiałe ego bar­dzo mnie sa­tys­fak­cjo­nuje.

– Żar­tu­jesz, prawda?

– Nie­stety nie. Ku­charz po­szedł już do domu. Cie­płe po­siłki ser­wu­jemy od czwar­tej do dzie­wią­tej trzy­dzie­ści. – Do­ja­dam ostat­nią frytkę i wy­cie­ram palce w ręcz­nik. Ob­ser­wuję, jak żyłka na jego czole de­li­kat­nie się po­więk­sza, a po chwili męż­czy­zna gło­śno wzdy­cha i chowa twarz w dło­niach.

Ma na so­bie tę samą ko­szulę, co wcze­śniej, tylko chyba jesz­cze brud­niej­szą. Rę­kawy pod­wi­nął do łokci, ale to ni­jak nie za­ła­twiło sprawy.

– Gdzie za­tem mogę coś zjeść? – pyta zre­zy­gno­wany.

– Oba­wiam się, że bez sa­mo­chodu to ni­g­dzie nie do­je­dziesz.

– Skąd wie­dzia­łaś, że to al­ter­na­tor? – Wbija we mnie spoj­rze­nie swo­ich brą­zo­wych oczu, opie­ra­jąc brodę na pra­wej dłoni. Źle mu ze świa­do­mo­ścią, że mia­łam ra­cję.

– Znam się na tym – od­po­wia­dam z dumą, ale męż­czy­zna nie kon­ty­nu­uje te­matu.

– Dla­czego mu­sia­łem utknąć na tym za­du­piu? I co ja mam te­raz zro­bić? Cze­ka­łem na tę cho­lerną la­wetę pięć go­dzin. I jesz­cze do­wie­dzia­łem się, że nie dys­po­nują żad­nym za­stęp­czym po­jaz­dem. Nie wiem, za co płacę tak wy­so­kie ubez­pie­cze­nie.

Wiem, że po­trak­to­wał mnie okrop­nie, ale robi mi się go zwy­czaj­nie żal i nie po­tra­fię go olać. Może to karma wła­śnie do niego wró­ciła? Zresztą, nie wolno lu­dzi trak­to­wać źle. Trzeba im da­wać szansę.

– Mó­wisz tak, jak­byś wy­lą­do­wał na końcu świata.

– A nie jest tak?

– Wy­pra­szam so­bie, to naj­cu­dow­niej­sze miej­sce na ziemi.

– Cie­kawe z któ­rej strony – pry­cha.

– Za­raz coś ci przy­go­tuję do zje­dze­nia – zmie­niam te­mat, że­by­śmy się znów nie po­sprze­czali.

– Po­wie­dzia­łaś, że kuch­nia za­mknięta. – Pro­stuje się na krze­śle, na któ­rym sie­dzi, i karci mnie swoim ciem­nym spoj­rze­niem.

– Bo tak jest. Ale nie mogę po­zwo­lić, że­byś gło­do­wał.

– Dla­czego?

– Nie taka je­stem. Po po­łu­dniu też po­de­szłam, żeby ci po­móc, bo wi­dzia­łam, że się mę­czysz.

– Prze­pra­szam, mam dzi­siaj gor­szy dzień – mar­kot­nieje męż­czy­zna.

– W to nie wąt­pię. Ewi­dent­nie w ta­kie dni zo­sta­wiasz do­bre wy­cho­wa­nie w domu. Co chcesz zjeść? – po­na­wiam py­ta­nie.

– Co­kol­wiek, by­leby na cie­pło. Nie ja­dłem nic od rana.

Gdy wraca Eric, zni­kam na dłuż­szą chwilę i znaj­duję w lo­dówce ka­wa­łek ło­so­sia. Smażę frytki, a rybę gril­luję. Do­kła­dam mix świe­żych sa­łat, po­mi­dorki, ser feta i oliwki. Sta­wiam przed go­ściem, który gdyby mógł, po­chło­nąłby to wszystko oczami.

– Dzię­kuję i jesz­cze raz prze­pra­szam.

– Obej­dzie się, na­tury nie oszu­kasz. – Uśmie­cham się zło­śli­wie i sku­piam uwagę na in­nych klien­tach. Ką­tem oka do­strze­gam tylko, że męż­czy­zna od­cho­dzi do sto­lika po­ło­żo­nego na ubo­czu, by zjeść w spo­koju.

On sam, jego wy­gląd, robi wra­że­nie. Nie pa­suje do ta­kiego miej­sca. Wi­dać, że jest ja­kimś obrzy­dli­wie bo­ga­tym biz­nes­me­nem, który nie jada na co dzień pod­rzęd­nej ryby z fryt­kami, a pew­nie naj­lep­sze da­nia w naj­droż­szych re­stau­ra­cjach.

Naj­bar­dziej jed­nak za­pa­dają mi w pa­mięć jego ciemne oczy, oto­czone wo­alką czar­nych jak smoła rzęs. Mam tę­czówki w tym sa­mym ko­lo­rze, ale moje są ja­śniej­sze, bar­dziej piwne.

Męż­czy­zna wraca po dwu­dzie­stu mi­nu­tach i od­sta­wia pu­sty ta­lerz.

– Ile płacę?

– Nic, na koszt firmy.

– Tak nie można. Mów, ile mam ci dać kasy albo sam za­raz za­de­cy­duję.

– Do­bra­noc – mó­wię, pa­trząc mu pro­sto w oczy i od­cho­dzę, za­bie­ra­jąc pu­ste na­czy­nie. Gdy wra­cam, na bla­cie obok kasy leży sto do­la­rów. Po fa­ce­cie nie ma śladu.

Kręcę z dez­apro­batą głową, roz­mie­niam bank­not, pięć­dzie­siąt do­la­rów wkła­dam do kasy, a drugą po­łowę biorę dla sie­bie.

Nasz dzień koń­czy się o dru­giej w nocy, za co je­stem cho­ler­nie wdzięczna, bo le­dwo stoję na no­gach. Sprzą­ta­nie zaj­muje nam pół go­dziny, bo za­wsze spraw­nie nam idzie, gdy ro­bimy to w czwórkę. Roz­li­czamy kasę, dzie­limy się na­piw­kami i za pięt­na­ście mi­nut będę już w domu.

Eric przy­jeż­dża do pracy ro­we­rem, ale za­wsze mnie od­pro­wa­dza, tłu­ma­cząc się obawą o moje ży­cie. Dziew­czyny jadą w zu­peł­nie inną stronę, więc roz­sta­jemy się przy pu­bie.

– Jak się czu­jesz? – pyta Eric.

Noc jest cie­pła, a świersz­cze swoim cy­ka­niem umi­lają nam po­dróż. Nogi do­słow­nie wcho­dzą mi w ty­łek i je­dyne o czym ma­rzę, to o prysz­nicu i łóżku.

– Zmę­czona, ale za­do­wo­lona. Klienci byli dzi­siaj wy­jąt­kowo hojni. – Mam na my­śli zwłasz­cza jed­nego, ale nie za­mie­rzam o nim wspo­mi­nać. Ten męż­czy­zna ja­koś wy­jąt­kowo utknął w mo­jej gło­wie.

– Wi­dzimy się ju­tro? – pyta, jakby nie znał na­szego gra­fiku albo po­trze­bo­wał mo­jego za­pew­nie­nia. Jest ja­kiś roz­ko­ja­rzony.

– Tak, przyjdę może tro­chę wcze­śniej, żeby ci po­móc.

– Je­śli chcesz, to bę­dzie faj­nie – uśmie­cha się nie­śmiało.

Moja ulica cała po­grą­żona jest we śnie. Nie­mrawe la­tar­nie wy­glą­dają, jakby rów­nież chciały za­szyć się pod cie­płą koł­drą. Pisk la­ta­ją­cych nad nami nie­to­pe­rzy roz­nosi się do­okoła, a ćmy kręcą ósemki, la­ta­jąc bli­sko źró­dła świa­tła. Fa­scy­nu­jące są te zwie­rzęta nocy. Czuję się po czę­ści jak one, bo funk­cjo­nuję głów­nie po zmroku lub wcze­snym ran­kiem.

Dęby, które zwie­szają swoje ga­łę­zie, wy­glą­dają te­raz mrocz­nie i ta­jem­ni­czo.

– Dzię­kuję za od­pro­wa­dze­nie i do ju­tra – mó­wię, chcąc po­ca­ło­wać go w po­li­czek.

Eric jed­nak robi sprytny unik i moje usta lą­dują ide­al­nie na jego.

– Hej! Co ty wy­pra­wiasz? – Od­su­wam się za­wsty­dzona, ale wpra­wia mnie to rów­nież w złość. Tak się nie robi.

– Wy­bacz, ale za­wsze chcia­łem to zro­bić. – Pe­szy się, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc po­wstrzy­mać uśmiech wy­kwi­ta­jący na jego twa­rzy. A to do­wo­dzi, że jed­nak żad­nej skru­chy nie od­czuwa. Zro­bił to z pre­me­dy­ta­cją.

– Nie rób tego wię­cej. Pra­cu­jemy ra­zem, więc nie chcia­ła­bym, żeby coś się mię­dzy nami po­psuło, ro­zu­miesz? –Nie­na­wi­dzę ta­kich sy­tu­acji. Chcę już odejść, ale do­daję jesz­cze: – Nie uwa­żasz, że do po­ca­łunku po­trzeba dwóch chęt­nych osób?

– Ja­sne, ro­zu­miem. – Wzdy­cha, wsiada na ro­wer i od­jeż­dża.

Stoję tak jesz­cze chwilę, od­pro­wa­dza­jąc go wzro­kiem. To była jego pierw­sza próba, ale mam na­dzieję, że ostat­nia. Na­prawdę nie chcia­ła­bym, żeby na­sza przy­jaźń ze­psuła się przez coś tak głu­piego. Co on wła­ści­wie so­bie my­ślał? Nie da­łam mu naj­mniej­szego sy­gnału, że je­stem nim w ja­ki­kol­wiek spo­sób za­in­te­re­so­wana.

Opłu­kuję ciało pod prysz­ni­cem, wska­kuję w swoją uko­chaną, fio­le­tową pi­żamę i do­słow­nie po se­kun­dzie od przy­ło­że­nia głowy do po­duszki za­sy­piam. Udaje mi się jesz­cze przed tym przy­cią­gnąć pu­chatą Latte do sie­bie, tu­ląc ni­czym ma­skotkę.

To był zde­cy­do­wa­nie prze­dziwny dzień.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: