Między Bugiem a prawdą. Czy Polska może odbudować swoje wpływy na wschodzie - ebook
Między Bugiem a prawdą. Czy Polska może odbudować swoje wpływy na wschodzie - ebook
Dlaczego polska polityka wschodnia okazała się porażką.
Czy można zbudować silny sojusz z państwami Europy Wschodniej, który byłby przeciwwagą dla neoimperialnych ambicji Federacji Rosyjskiej? Między Bugiem a prawdą jest analizą polskiej strategii wobec wschodnich sąsiadów po 1989 roku. Autorzy badają porażki i sukcesy rodzimej dyplomacji, ukazując, jak decyzje podjęte w Warszawie kształtowały rzeczywistość za naszą wschodnią granicą.
Dlaczego Białoruś, zamiast skierować swoje oczy ku Zachodowi, wpadła w sidła Moskwy? Jakie błędy popełniła Polska w swojej polityce wobec Ukrainy, kraju zdominowanego przez wewnętrzne podziały polityczne i konflikty? Czy Polska, Ukraina i Białoruś będą w stanie połączyć siły, by stworzyć nową jakość w regionie?
Między Bugiem a prawdą jest nie tylko analizą przeszłości, ale również próbą spojrzenia w przyszłość. To lektura obowiązkowa dla każdego, kto chce zrozumieć złożoność relacji ze wschodnimi sąsiadami. Autorzy nie mówią o tym, co czytelnik ma myśleć, tylko o czym myśleć.
Bartłomiej Wypartowicz – dziennikarz, analityk i starszy redaktor Defence24. Jego zainteresowania dotyczą m.in. polityki bezpieczeństwa i polityki międzynarodowej na obszarze postradzieckim ze szczególnym uwzględnieniem Ukrainy, Białorusi i Federacji Rosyjskiej.
Wojciech Kozioł – dziennikarz, politolog, analityk i redaktor Defence24. Specjalizuje się głównie w tematyce Europy Środkowej i Wschodniej, a także w historii oraz stosunkach międzynarodowych.
Kategoria: | Politologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8175-673-0 |
Rozmiar pliku: | 8,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
BW: Zobacz, Poczobut już tyle czasu siedzi w więzieniu, a my nie jesteśmy w stanie nic zrobić. Pytanie: co jest powodem tego, że nasz wpływ jest praktycznie żaden? Okej, robimy akcję z pocztówkami, które mają więźniów politycznych podtrzymać na duchu, ale więcej albo nie chcemy, albo nie możemy robić.
WK: Mówiąc szczerze, to jest kwintesencją naszej polityki zagranicznej. Chcemy coś zrobić, ale nie do końca wiemy jak i jaki ma być cel końcowy. Przecież to się tyczy nie tylko Białorusi. Cała polityka wobec wschodu z naszej strony to tylko doraźne działania.
BW: Tak, zgodzę się, ale były momenty, w których mogliśmy naprawdę dużo zrobić. Zwróć uwagę, jak zachowaliśmy się w stosunku do Ukrainy. Jak to wyglądało w 2014 roku, a jak przed i w trakcie pełnoskalowej inwazji. Widać pewną zmianę.
WK: Oczywiście. Pytanie tylko, na ile była to przygotowana od deski do deski strategia, a na ile odruch i działanie pod presją czasu.
BW: Ale to było widoczne w lutym i marcu 2022 roku. Jako państwo nie byliśmy przygotowani; znaczna część ciężaru spadła na ludzi.
WK: To było fenomenalne, trudno to wytłumaczyć. Tak duża mobilizacja polskiego społeczeństwa, udzielanie schronienia, organizowanie pomocy humanitarnej, a nawet sprzętu wojskowego, to było coś niezwykłego.
BW: Zauważ – większość społeczeństwa oraz klasy politycznej była zgodna. Ale stało się to dopiero, gdy zobaczyliśmy realne zagrożenie. Wcześniej cały czas trwała wojenka polityczna, rozliczanie polityków po pandemii. Tak naprawdę wybuch wojny był otrzeźwiającym policzkiem.
WK: No cóż, lepsza taka reakcja niż zlekceważenie tej sytuacji lub zachowanie się tak, jak niektóre państwa na zachodzie w pierwszych dniach rosyjskiego ataku. U nas jednak podświadomie cały czas żyje umiejętność reagowania w sytuacjach trudnych i tragicznych.
BW: No właśnie, a dlaczego nie możemy prowadzić polityki, która pozwoli nam na unikanie takich sytuacji?
WK: Bo nikt nie miał zamiaru przez ostatnie kilkadziesiąt lat wypracować takiej strategii.
BW: I co, myślisz, że wojna trwa, a strategii dalej nie ma?
WK: Z grzeczności pozwolę sobie tę kwestię przemilczeć.
BW: Ty… nie przemilczeć tylko dawaj! Napiszmy o tym książkę.
WK: A kto ci to wyda? Nie mówiąc już o przeczytaniu…
BW: Wojtek… mam pomysła!
Tak mniej więcej wyglądała nasza rozmowa na kanale Discord przed decyzją o napisaniu tej książki. Czy była to słuszna decyzja? Naszym zdaniem tak. Chcieliśmy w niej poruszyć to, co według nas jest bolączką naszego państwa. Po długich dyskusjach uznaliśmy też, że książka powinna zostać napisana prostym językiem i z domieszką lekkiego humoru. Chcielibyśmy, aby kwestie w niej poruszone trafiły nie tylko do „mądrych głów”, ale też do takich jak nasze własne.
Między Bugiem a prawdą jest wstępem do problematyki polskiej polityki wschodniej po 1989 roku. Staraliśmy się nie tylko pokazać działania Polski w stosunku do Ukrainy i Białorusi, które uznaliśmy za kluczowe, jeśli chodzi o nasz region, ale również pokazać sytuację wewnętrzną w tych państwach na przestrzeni lat. Można powiedzieć, że książka ta jest „pigułką w pigułce”.
No i jeszcze jedna rzecz – skąd pomysł na taki tytuł? Właściwie jest to luźne skojarzenie z jednym ze skeczy legendarnego już dziś kabaretu Tey, kiedy to w 1981 roku, podczas XIX Krajowego Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu, padło w trakcie kabaretonu hasło „między Bugiem a prawdą”.
Przechodząc już do samej zawartości książki, którą właśnie trzymasz, Czytelniku, w ręku. Opisując wszelkie zależności pomiędzy Polską, Ukrainą, Białorusią, ale też Rosją, staraliśmy się wziąć pod uwagę szereg uwarunkowań: historycznych, politycznych, militarnych, przemysłowych, geopolitycznych, ekonomicznych czy demograficznych. Najwięcej uwagi poświęciliśmy szeroko rozumianej kwestii bezpieczeństwa w naszym regionie, którą w obecnej sytuacji uważamy za priorytetową. Nie poruszaliśmy szczegółowo relacji na linii Polska-Rosja, ponieważ opisanie tej problematyki wymagałoby odrębnej książki lub całej serii książek. Być może kiedyś…
W pierwszym rozdziale zawarliśmy nasze przemyślenia na temat tego, jak Polska odnalazła się w nowej rzeczywistości, którą zastała po upadku bloku wschodniego oraz rozpadzie Związku Radzieckiego. Jakie działania nasze władze uznawały za ważne w tamtym czasie oraz jakie były priorytety w polityce zagranicznej.
Drugi rozdział poświęcony został wewnętrznej sytuacji Ukrainy od odzyskania przez nią niepodległości do 2014 roku i początku wojny z Rosją. Jakie problemy napotkała ona po rozpadzie ZSRR, dlaczego przez lata była państwem podzielonym wewnętrznie i jakie były jej relacje z Federacją Rosyjską.
W trzecim rozdziale skupiliśmy się na kwestiach wewnętrznych Białorusi, a że obecna Białoruś to w większości Aleksander Łukaszenka, to też ta część książki została w dużej mierze poświęcona jemu i jego polityce.
Rozdział czwarty to tak naprawdę omówienie relacji pomiędzy Polską, Ukrainą i Białorusią w okresie od Euromajdanu do pełnoskalowej wojny Federacji Rosyjskiej z Ukrainą. Jak zachowała się w tamtym czasie Polska i dlaczego było to za mało, jak na nasze możliwości.
Piąty rozdział to próba odpowiedzenia na pytanie, jak wielkie znaczenie w naszych relacjach mają uwarunkowania geopolityczne oraz historyczne. To część książki mówiąca nie tylko o przyszłości, ale przede wszystkim o przeszłości, wliczając w to jej najlepsze i najbardziej mroczne momenty. Czy historia nas tym razem czegoś nauczy?
Ostatni rozdział to tak naprawdę próba rozliczenia się z prowadzoną przez państwo polskie i jego elity polityką oraz pokazanie potencjału, jaki drzemie w sojuszu Polski, Ukrainy, Białorusi oraz innych państw regionu, przy założeniu, że byłby on realny. To też rozdział, w którym zadajemy trudne pytania, często pozostawiając je bez odpowiedzi. Czy taki sojusz kiedyś powstanie? Czy jesteśmy gotowi na wzięcie spraw Europy Wschodniej w swoje ręce? Jakie zmiany będą potrzebne i jakie to pociągnie za sobą wyrzeczenia? Ta książka nie ma przekazać i powiedzieć, w jaki sposób masz myśleć, ale o czym powinieneś myśleć.
Ta książka nie powstałaby bez pomocy ekspertów, rodziny oraz stałego połączenia z internetem (chociaż burze zrobiły swoje). Przede wszystkim podziękowania należą się wydawnictwu Prześwity, które zobaczyło potencjał w naszym pomyśle i pomagało na każdym etapie realizacji przedsięwzięcia. Szczególne wyrazy wdzięczności dla Łukasza Żuławnika, który pomagał o każdej porze. Ba, nawet nie pozwolił w spokoju obejrzeć meczy w trakcie EURO 2024, bo dzwonił i motywował stwierdzeniami typu „nie Euro, tylko książkę pisz!”.
Szczególne podziękowania chcemy skierować w stronę ekspertów, którzy udzielili odpowiedzi na nurtujące nas pytania, a ich wypowiedzi zwracały uwagę na sprawy, o których my nawet początkowo nie myśleliśmy. Zacznijmy od Anny Dyner, która zawsze chce rozmawiać i nigdy nie odmawia pomocy. Chociaż potrafi przy tym użyć uszczypliwych komentarzy. W gronie naszych rozmówczyń była również dr Małgorzata Samojedny, która zawsze z optymizmem w oczach angażuje się w kwestie związane z Trójmorzem i Międzymorzem. Wyrazy wdzięczności dla Julii Kowalczuk za wszelką pomoc i konsultacje. Chcieliśmy podziękować ambasadorowi Bartoszowi Cichockiemu za poświęcenie nam cennego czasu i przekazanie celnych spostrzeżeń. Doktorom Maciejowi Pieczyńskiemu, Dariuszowi Materniakowi, Michałowi Markowi oraz Markowi Kozubelowi dziękujemy za eksperckie oceny, entuzjazm i okazane wsparcie. Pragniemy również podziękować naszym przyjaciołom z Ukrainy i Białorusi. Ołeksandrowi Arhatowi, Anatolijowi Kurnusowowi oraz Rusłanowi Soszynowi za przedstawienie ukraińskiego i białoruskiego punktu widzenia. Wszystkie rozmowy, które znajdziecie w książce, przeprowadziliśmy w okresie od maja do lipca 2024 roku w różnej formie: od wymiany maili, po miłe rozmowy przy kawie.
Wielkie podziękowania należą się również doktorowi Michałowi Sadłowskiemu za recenzję wydawniczą i wszystkie wskazówki.
Wyrazy uznania dla Ośrodka Studiów Wschodnich, Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych za całą wykonywaną pracę, analizy i raporty, dzięki którym ta książka jest znacznie bogatsza.
Nie zapominamy też o całej redakcji Defence24 oraz członkach zarządu firmy za okazaną pomoc i wsparcie. Dużo się od Was nauczyliśmy.
Ta książka nie powstałaby, gdyby nie wsparcie naszych rodzin i najbliższych. Dziękujemy!
Na koniec chcemy podziękować Tobie, Drogi Czytelniku, że czytasz te słowa. Mamy nadzieję, że spędzisz z nami czas w sposób miły i produktywny.
No dobrze. Gotowi? To lecimy!1.1. Upadek Imperium Zła i nowa rzeczywistość
Lata 80., stopniowy rozkład bloku wschodniego i wreszcie upadek w 1991 roku Związku Radzieckiego otworzyły przed Polską, ale też i innymi państwami znajdującymi się w radzieckiej strefie wpływów, nowe horyzonty. Ta nowa rzeczywistość niosła ze sobą zarówno szanse, jak i zagrożenia.
Państwa dawnego bloku komunistycznego czekały reformy gospodarcze, systemowe i polityczne, odnalezienie się w nowej rzeczywistości, ale też wielka próżnia bezpieczeństwa, zupełnie nowe wyzwania geostrategiczne, czy też problemy wynikające z przekształcenia gospodarek centralnie planowanych na wzór systemu zachodniego.
Lata 90. stwarzały nową sytuację także dla państw zachodnich. Zimna wojna i zagrożenie płynące ze strony Związku Radzieckiego przestały istnieć. Zbrojenia, ciągła gotowość do obrony własnych i sojuszniczych granic przestały być priorytetem. Bo jeśli zagrożenie znika, to po co być w ciągłej gotowości? Paradoksalnie sytuacja ta postawiła pod znakiem zapytania sensowność dalszego istnienia Paktu Północnoatlantyckiego, którego głównym celem, przez niemal 50 lat, była właśnie obrona przed sierpem i młotem.
Dziś słowa Władimira Putina, który twierdził (i zapewne nadal tak twierdzi), że upadek Związku Radzieckiego był „największą katastrofą geopolityczną XX wieku”, możemy traktować z przymrużeniem oka, ale dla Rosji był to naprawdę duży cios. Nie można natomiast temu wydarzeniu odmówić tego, że stanowi ono cezurę w historii. Jak doszło do upadku Imperium Zła?
Z dzisiejszej perspektywy twierdzenie, że przez pierwsze 20–25 lat po 1945 roku Związek Radziecki swoją siłą wcale nie odstawał od Stanów Zjednoczonych, może się wydawać nieco absurdalne i na wyrost. Okres zimnej wojny to czas rywalizacji na niemal każdej płaszczyźnie: militarnej, technologicznej, ideologicznej, geopolitycznej, strategicznej, ekonomicznej i społecznej. Wynik walki nie zawsze był korzystny dla USA i państw zachodnich, np. impas w wojnie koreańskiej, klęska w Wietnamie, wyścig zbrojeń (z bronią jądrową na czele), kryzys kubański czy wreszcie wojna o „podbój kosmosu”. W tym ostatnim przypadku początkowa faza była zdecydowanie korzystniejsza dla Sowietów. Pierwszy sztuczny satelita? Sputnik w 1957 roku. Pierwsze zwierzę w kosmosie? Łajka – w tym samym roku. Pierwszy człowiek w kosmosie? Jurij Gagarin w 1961 roku. Pierwszy człowiek w otwartej przestrzeni kosmicznej? Aleksiej Leonow w 1965 roku, przyodziany w skafander typu Bierkut. I nie była to jedyna dziedzina, w której komuniści mieli przewagę.
Wyścig zbrojeń i proliferacja broni jądrowej były kluczowym elementem niemal całej zimnej wojny. Przecież to Stany Zjednoczone jako pierwsze skonstruowały i użyły broni jądrowej przeciwko Japonii w 1945 roku, niszcząc Hiroszimę i Nagasaki. Jednak prawo bycia jedynym posiadaczem tej technologii nie trwało zbyt długo.
To, że w czasie II wojny światowej ZSRR nie opracował broni jądrowej, nie oznacza, że takich badań nie prowadzono znacznie wcześniej. Jeszcze przed rozpoczęciem wojny Igor Kurczatow – ojciec radzieckiej bomby atomowej – prowadził badania z zakresu fizyki jądrowej i odegrał kluczową rolę w opracowaniu tego typu uzbrojenia. Warto dodać, że w 1942 roku jego przewidywania, co do siły rażenia tego rodzaju broni, były znacznie bardziej dokładne niż samego Alberta Einsteina. Jednak po niemieckim ataku i rozpoczęciu Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, Sowieci swoje siły woleli skupić na działaniu metodami konwencjonalnymi. Nie oznacza to jednak, że dalsze badania nie były prowadzone.
Do znacznego przyspieszenia prac nad bronią jądrową przyczyniły się działania agentury sowieckiej w Stanach Zjednoczonych oraz korzystanie z wiedzy niemieckich naukowców, którzy przed końcem wojny także intensywnie pracowali nad swoją Wunderwaffe.
Związek Radziecki, po osiągnięciu odpowiednich zdolności, natychmiast przystąpił do eksperymentów z bronią jądrową. Pierwszy test przeprowadzili w 1949 roku (RDS-1). W toku dalszych prac nie ograniczali się wyłącznie do bomby atomowej. W 1961 roku zdetonowali największą, jak dotychczas, bombę termojądrową, czyli Car-bombę. Eksplozja była jednak na tyle duża (fala sejsmiczna trzy razy okrążyła Ziemię), że zrezygnowano z eksperymentów z tak dużymi ładunkami.
Sowieci zdominowali to pole rywalizacji także pod względem liczby ładunków. Tylko dla porównania: Amerykanie w latach 80. mieli około 1047 rakiet i 2150 głowic nuklearnych. Związek Radziecki w tym samym czasie miał około 1400 rakiet i 5 tysięcy głowic.
Co się zatem wydarzyło, że państwo, które przeważało na tak znaczących polach, w ogólnym rozrachunku przegrało? Trzeba tu uwzględnić cały szereg licznych problemów, które zaczynały dawać o sobie znać w drugiej połowie lat 70., a dekadę później przyczyniły się do stopniowego rozkładu bloku wschodniego. Niewydolność ekonomiczna i nieefektywność centralnego planowania sprawiły, że gospodarki państw komunistycznych zaczęły być po prostu niewydolne. Również sama „ojczyzna socjalizmu” musiała się mierzyć z coraz większymi problemami.
Politycznie Związek Radziecki przypominał bardziej ulubieńca grzybiarzy niż dobrze funkcjonujący aparat państwa. Wiek (Andropow 68, a Czernienko 72 lata – przy średniej długości życia wynoszącej około 64 lata) oraz staż w partii komunistycznej ówczesnych przywódców idealnie oddawały stan państwa, które stopniowo chyliło się ku upadkowi. Należy także uwzględnić 10-letnią wojnę w Afganistanie (1979–1989), która ukazała fatalny stan Armii Czerwonej. Zasoby, które mogły zostać przeznaczone na ratowanie gospodarki, wydano na wyścig zbrojeń. Symbolem niekompetencji i dysfunkcyjności państwa stała się katastrofa w elektrowni jądrowej w Czarnobylu – popełniono dosłownie wszystkie możliwe błędy. Społeczeństwo ZSRR też nie należało do najzdrowszych i najweselszych. Świadczy o tym chociażby fakt, że spożycie czystego alkoholu wynosiło średnio 14,9 litra na mieszkańca.
Sytuację starano się jeszcze ratować w ramach pierestrojki Gorbaczowa, która miała reformować system gospodarczy i polityczny Związku Radzieckiego. Warto podkreślić, że wbrew panującemu gdzieniegdzie mitowi nie chciał on swoimi działaniami przyczynić do upadku kolosa na glinianych nogach, ale tę glinę utwardzić. Na szczęście się to nie udało. W ramach reformy Michaiła Gorbaczowa wprowadzono politykę głasnosti (jawności), która miała zwiększyć przejrzystość działań rządu, promować wolność słowa i mediów, zachęcała także do dyskusji na temat problemów trapiących państwo.
Jak to już jednak nieraz w historii Rosji bywało, reformy przyszły zdecydowanie zbyt późno i nie były w stanie podnieść z kolan państwa radzieckiego. Reszta bloku wschodniego zaczęła rozumieć, że trwanie w tym systemie nie ma już sensu.
W 1989 roku w Polsce odbyły się częściowo wolne wybory. W tym samym roku w Rumunii miała miejsce krwawa rewolucja, w której zginął Nicolae Ceaușescu (wraz z żoną), na Węgrzech trwały rozmowy trójkątnego stołu, a w Czechosłowacji miała miejsce aksamitna rewolucja. Republiki wchodzące w skład Związku Radzieckiego także postanowiły wykorzystać moment słabości imperium. Pierwszą republiką, która ogłosiła niepodległość, była Litwa – w 1990 roku z Vytautasem Landsbergisem na czele. Podobne wydarzenia miały miejsce na Łotwie i w Estonii. Ukraina i Białoruś ogłosiły niepodległość w sierpniu 1991 roku.
Droga do niepodległości nie była jednak usłana różami; Sowieci starali się siłą stłumić ruchy niepodległościowe. Największą cenę zapłaciła Litwa, gdzie w trakcie radzieckiej interwencji zaatakowano wieżę telewizyjną w Wilnie. W wyniku ataku zginęło 14 Litwinów.
Przełomowe wydarzenie miało miejsce w 1991 roku; mowa tu o puczu (Giennadija) Janajewa, który jednoznacznie pokazał, że nawet elity kremlowskie nie panują nad upadającym państwem. Puczyści, wykorzystując nieobecność Gorbaczowa w Moskwie (przebywał wtedy na Krymie), ogłosili przejęcie władzy. Uzasadniali to ratowaniem kraju przed rozpadem i chaosem. Choć działania te nie przyniosły oczekiwanych skutków, to warto zaznaczyć, że wtedy dał się poznać przyszły prezydent Federacji Rosyjskiej: Borys Jelcyn.
Formalnie Związek Radziecki dokonał swojego żywota w grudniu 1991 roku. Jednocześnie została wówczas zawiązana Wspólnota Niepodległych Państw, w której skład weszły między innymi Białoruś i Ukraina.
Rozpad ZSRR stworzył zupełnie nowe możliwości również dla Polski, która mogła wreszcie realizować bardziej niezależną od Kremla politykę zagraniczną. Rodzi się tu pytanie, czy szansa została wykorzystana?1.2. Lata 90., czyli co się udało, a co nie?
Dziś może to nie być takie oczywiste, ale lata 90. były jednym z najbardziej intensywnych okresów w polskiej dyplomacji: upadek komunizmu w Polsce i w krajach bloku wschodniego, koniec istnienia Układu Warszawskiego, zmiany u naszych sąsiadów – dwóch się rozpadło (Czechosłowacja i Związek Radziecki), a jeden połączył (NRD i RFN). Państwo polskie znalazło się w szarej strefie bezpieczeństwa, a to na dłuższą metę byłoby nie do zaakceptowania z perspektywy naszej racji stanu i samodzielnego istnienia naszego kraju.
Nasze ówczesne elity polityczne w zdecydowanej większości postawiły przed sobą dwa kluczowe cele polskiej polityki zagranicznej i bezpieczeństwa: dołączenie do Wspólnoty Europejskiej oraz do Paktu Północnoatlantyckiego. Nowo powstały rząd, kierowany przez Jana Olszewskiego, 22 listopada 1991 roku podpisał Układ Europejski ustanawiający stowarzyszenie pomiędzy Rzecząpospolitą a Wspólnotami Europejskimi. Ponadto cztery dni później Polska została przyjęta do Rady Europy. Były to kluczowe kroki w umownej „drodze na Zachód”.
Rząd Olszewskiego uważał, że przystąpienie do NATO powinno być dla Polski celem strategicznym. Jednak nie wszyscy podzielali ten pogląd. Niewielu pewnie pamięta, że prezydent Lech Wałęsa zaczął snuć teorie o utworzeniu NATO-bis oraz RWPG-bis, a w miejsce dawnych punktów stacjonowania wojsk radzieckich proponował stworzenie polsko-radzieckich/rosyjskich spółek. Na szczęście pomysł ten nie spotkał się z pozytywnym odbiorem i pomimo zmiany w Polsce władzy, kontynuowano dążenia do NATO i WE, a później UE.
W lutym 1994 roku zostało powołane Partnerstwo dla Pokoju, które umożliwiało wszystkim polskim formacjom mundurowym współpracę z jednostkami natowskimi. W tym samym miesiącu została wprowadzona w życie umowa stowarzyszeniowa Polski ze Wspólnotami Europejskimi. W kwietniu 1994 roku rząd RP oficjalnie złożył wniosek o przystąpienie Polski do Unii Europejskiej.
W 1996 roku ówczesny sekretarz generalny NATO, Javier Solana, ogłosił propozycję rozpoczęcia konsultacji z Polską, Czechami oraz Węgrami w kontekście przyjęcia tych państw do Sojuszu. W następnym roku, podczas lipcowego szczytu w Madrycie, oficjalnie zaproszono Polaków, Węgrów i Czechów do rozmów na temat włączenia do Sojuszu. W listopadzie 1997 roku minister spraw zagranicznych Bronisław Geremek złożył dokumenty, w których Polska akceptowała składkę członkowską, oraz przekazał list, w którym oficjalnie władze Rzeczypospolitej wyraziły chęć przystąpienia do NATO.
W 1998 roku oficjalnie ogłoszono, że Polska, Czechy i Węgry zostaną włączone do Sojuszu, co miało miejsce 12 marca 1999 roku. Cel, który postawiła przed sobą Polska na początku lat 90., został osiągnięty w stosunkowo krótkim czasie i przy konsolidacji w tej kwestii niemal wszystkich sił politycznych.
Droga do Unii Europejskiej była zdecydowanie dłuższa i z pewnością stanowiła wyzwanie podobne, jeśli nie większe. Wynikało to głównie z fatalnego stanu polskiej gospodarki pod koniec drugiego milenium. Dość powiedzieć, że byliśmy wtedy zdecydowanie biedniejsi od Czechosłowaków, sąsiadów z NRD czy nawet Ukrainy, która przecież do niedawna była jedną z republik radzieckich. Dla wszystkich w ówczesnych władzach oczywiste było, że potrzeba tu radykalnych reform, jednak każdy widział je na swój sposób. Jedni optowali za łagodnymi i stopniowymi przemianami, drudzy chcieli wielkiej rewolucji gospodarczej. Ostatecznie wprowadzony w życie plan Balcerowicza nie zadowolił nikogo i do dziś jest obiektem sporów na płaszczyźnie ekonomicznej.
Polska, chcąc dołączyć do Unii, była zobowiązana przyjąć szereg reform, które miały ją przystosować do unijnego prawa oraz rynku. Pamiętać też należy o tym, że w międzyczasie same Wspólnoty Europejskie, a następnie Unia Europejska przyjęły trzy bardzo ważne traktaty: z Maastricht (1992) i amsterdamski (1997) oraz z Nicei (2001).
W latach 1997–1998 trwały negocjacje akcesyjne, a w 2003 roku odbyło się referendum akcesyjne, w którym za wejściem do Unii opowiedziało się 77% głosujących. Frekwencja wyniosła 59%. Do Unii Europejskiej wraz z dziewięcioma innymi państwami weszliśmy 1 maja 2004 roku.
Wejście Polski do obu tych organizacji jest ogromnym sukcesem polskiego społeczeństwa i naszych elit politycznych, które w pełni zrealizowały te strategiczne cele. Polska wyszła z szarej strefy bezpieczeństwa oraz wpisała się w krwiobieg europejskiej gospodarki i bezsprzecznie trzeba przyznać, że ostatnie ponad dwadzieścia lat to czas niemal niezaburzonego rozwoju naszego państwa.
Jednak by nie spocząć dziś na laurach, trzeba pamiętać o problemach, których w tym okresie nie udało się rozwiązać, a które mocno wpływały na stabilność polityczną i gospodarczą Polski: nieskutecznie przeprowadzona dekomunizacja, działalność zorganizowanych grup przestępczych, uwłaszczenie nomenklatury, wyprzedaż polskiego majątku narodowego, ogromne bezrobocie, chaos legislacyjny, emigracja zarobkowa… a to jedynie wierzchołek góry lodowej.
Można jeszcze przypomnieć cztery wielkie reformy rządu AWS-UW pod wodzą Jerzego Buzka. Dotyczyły one ubezpieczeń społecznych, służby zdrowia, oświaty oraz administracji terytorialnej. O ich skuteczności świadczy fakt, że jedynie ta dotycząca administracji przetrwała po dziś dzień.
Kolejną sprawą, która do dziś „odbija nam się czkawką”, jest Konstytucja III RP z 1997 roku. Domyślnie wprowadzona jako forma „przejściowa” ustawy zasadniczej pozostała z nami do dzisiaj, a – niestety – wraz z nią wiele absurdów. Owszem, jej uchwalenie było symbolem zerwania z komunizmem i podległością wobec Związku Radzieckiego, ale zawierała też liczne wady. Zaprzeczające sobie artykuły, niejasne określenie kompetencji, dziury natury prawnej czy chaotyczny podział kompetencji.
Lata 90. były również okresem dynamicznego rozwoju mediów, co było odpowiedzią na prawie pół wieku cenzury i państwowej dominacji medialno-propagandowej. Po 1989 roku powstawały dziesiątki, jeśli nie setki, mniejszych bądź większych gazet i czasopism. Nie można przejść obok tego tematu, nie wspominając o wpływie „Gazety Wyborczej” i środowiska skupionego wokół Adama Michnika na tworzącą się scenę medialną III RP. I choć szczyt potęgi „Wyborcza” już dawno ma za sobą, to pod koniec XX wieku stanowiła niemal główne źródło informacji. To właśnie Adam Michnik sprawował nieformalny „rząd dusz” nad społeczeństwem i politykami. I nie ma w tym cienia sarkazmu. Dopiero afera Rywina przyczyniła się do większych nacisków na transparentność i etykę medialną i polityczną.
Powstały wówczas najpopularniejsze dziś stacje radiowe: Radio Zet i RMF FM. Dodatkowo bardzo ambitny, mało znany, ale przedsiębiorczy toruński kapłan również postanowił założyć swoje radio: Radio Maryja. Zmianom podlegał także rynek telewizyjny. W 1992 roku powstała pierwsza komercyjna stacja telewizyjna w Polsce, czyli Polsat, pięć lat później TVN.
W latach 90. zaczął raczkować internet, a wraz z nim pierwsze portale internetowe, jak Wirtualna Polska (1995) oraz Onet (1996). I choć wtedy media były dalekie od ideału, to wniosły znaczący powiew świeżości. Dały możliwość szerszej debaty politycznej i społecznej. Pluralizm medialny przyczynił się do budowy podstaw społeczeństwa obywatelskiego.
Równocześnie na polski rynek medialny wkraczał kapitał zagraniczny. Jednymi z pierwszych zagranicznych inwestorów były niemieckie Passauer Neue Presse i Axel Springer oraz szwajcarski Ringer. Bardzo często kupowały one polskie media i stopniowo przejmowały kontrolę nad całymi grupami medialnymi. Na co dzień nie zwraca się na tę kwestię uwagi, ale zagraniczny właściciel może wykorzystywać opiniotwórczą rolę mediów do realizowania polityki korzystnej dla kraju pochodzenia. Oczywiście nie ma nic złego w praktykach związanych ze sprzedażą mediów zachodnim sojusznikom, warto jednak zachować w tej kwestii równowagę. Niektóre państwa zadbały o odpowiedni balans. W Stanach Zjednoczonych udział obcych podmiotów w medialnych spółkach nie może przekroczyć 20%. Podobna proporcja występuje we Francji, kapitał w mediach kontrolują też Niemcy. Wkroczenie zachodniego kapitału przyczyniło się do modernizacji rynku medialnego, wnosząc pośrednio zachodnie standardy, jednocześnie budząc obawy o dominację zachodnich koncernów.
Jak można zauważyć, po tej wyjątkowo długiej wyliczance, Polska bardzo mocno skupiała się zarówno na zmianach wewnętrznych, jak i polityce zagranicznej skierowanej na zachód. Jednocześnie nie da się nie zauważyć, że brakuje jednak jeszcze jednego, bardzo istotnego kierunku, czyli polityki wschodniej.
Nasza zachowawczość, niekiedy wręcz opieszałość, na tym kierunku była spowodowana kilkoma czynnikami. Polska na przełomie wieków starała się realizować względem Rosji tak zwaną politykę dwutorowości. Z jednej strony chciała zachować dobre stosunki z Federacją Rosyjską, ale na zasadach partnerstwa, nie dominacji. Z drugiej planowała rozwijać relacje z byłymi republikami radzieckimi, by budować ich suwerenność i przyciągać w kierunku zachodu.
Warto się zastanowić, jakie wzorce działania wypracowała Polska względem swoich wschodnich partnerów? Przez ostatnie kilkadziesiąt lat był tam tylko jeden sąsiad – Związek Radziecki, którego już nie ma. Pojawiły się za to Ukraina, Białoruś i państwa bałtyckie. Była to sytuacja, o której marzył niegdyś Józef Piłsudski czy Jerzy Giedroyc. Uważał on, że niezależność Ukrainy, Białorusi i Litwy jest kluczowa dla bezpieczeństwa Polski oraz że RP powinna budować dobre relacje z sąsiadami ze wschodu, oparte na zasadach wzajemnego szacunku.
Nie należy też nadmiernie krytykować rządzących państwem w tamtym czasie i krzyczeć, że polityka wschodnia nie przyniosła zamierzonych efektów. Przecież Polska zapierała się rękami i nogami, ale nie miała wystarczająco dużej siły przyciągania, by pomóc Ukrainie czy Białorusi w drodze na zachód. W latach 90. sama była zbyt słaba politycznie, ekonomicznie i militarnie. A kraje zachodu nie widziały w tym żadnego interesu, ponieważ, co wydaje się kluczowe w zrozumieniu późniejszych działań Europy Zachodniej, nie postrzegały one nowo powstałej Federacji Rosyjskiej jako zagrożenia. Widziały ją jako państwo słabe, rozbite, zdegenerowane, ze słabym przywódcą, który zdecydowanie bardziej woli wznoszenie toastów niż odbudowę siły państwa. Ale z drugiej strony widziały też w Rosji szansę lub miejsce dla swoich interesów.
Jednocześnie Polska musiała uważać na nadmierne działania w stosunku do Białorusi i Ukrainy, gdyż państwa te mogłyby postrzegać takie starania jako próbę odbudowania polskiego imperializmu i zagrożenie własnej państwowości.
Na wschodzie udało się rozwiązać niewiele problemów. Weźmy na przykład Traktat między Rzecząpospolitą Polską a Federacją Rosyjską o przyjaznej i dobrosąsiedzkiej współpracy z maja 1992 roku – czy współpraca naprawdę była „przyjazna i dobrosąsiedzka”? Cytując klasyka: „no tak średnio bym powiedział”. Nasze relacje w tamtym okresie często były napięte, zwłaszcza jeśli chodzi o bezpieczeństwo energetyczne, politykę historyczną czy wojska radzieckie nadal stacjonujące w Polsce (mimo że ZSRR już jakiś czas nie istniał).
W maju 1992 roku udało się podpisać traktat o dobrym sąsiedztwie z Ukrainą. Zakładał on między innymi współpracę międzyparlamentarną, regularne spotkania szefów MSZ, sprzyjanie współpracy gospodarczej i współpracy w obszarze ochrony środowiska. W czerwcu tego samego roku bliźniaczą umowę podpisano z Białorusią.
Te wydarzenia stanowią punkt wyjścia do rozważań na temat dalszego rozwoju stosunków Polski z Ukrainą i Białorusią. Czy silniejsze państwo polskie w nowym milenium mogło lepiej realizować politykę wschodnią?1.3. Białoruś – utracona szansa
Polska od samego początku uznawała Białoruś za istotnego partnera w Europie Środkowo-Wschodniej, co wynikało z uwarunkowań historycznych, kulturowych, etnicznych, politycznych i gospodarczych. Przemawia za tym chociażby fakt, że byliśmy jednym z pierwszych państw, które uznało Białoruś na arenie międzynarodowej. Polacy widzieli w Białorusi potencjalnego partnera i starali się wspierać ją w prozachodnich przemianach. Sam początek był obiecujący. Jednak stosunkowo szybko pojawiły się zgrzyty. Wynikały przede wszystkim z polskich aspiracji prozachodnich i dążenia do Paktu Północnoatlantyckiego.
Białoruś miała zdecydowanie inną percepcję sytuacji międzynarodowej. Z jej perspektywy związanie z Federacją Rosyjską w ramach Wspólnoty Niepodległych Państw oraz sygnowanie traktatu taszkenckiego o bezpieczeństwie kolektywnym jawiło się jako bardziej korzystna opcja.
Obecnie może się to wydawać nieco abstrakcyjne, ale Białoruś na początku swojego istnienia chciała urzeczywistnienia haseł o charakterze liberalnym i demokratycznym, przy jednoczesnym zachowaniu swojej narodowej tożsamości. Część ówczesnej białoruskiej sceny politycznej próbowała odwoływać się do kultury białoruskiej i starała się negować związki z Rosją. Jednak mimo demokratyzacji Białorusi jej klasa polityczna nie była w stanie jednoznacznie określić kierunków polityki zagranicznej. Warto tutaj przytoczyć białoruską konstytucję z 1994 roku, w której zapisano: „Republika Białorusi stawia sobie za cel uczynienie swego państwa neutralnym”. Czas pokazał, że założenie to było absurdalne.
Wszystko zmieniło się 20 lipca 1994 roku, kiedy do władzy doszedł Aleksander Łukaszenka. Od początku swoich rządów dążył on do reintegracji Białorusi z Federacją Rosyjską; jednocześnie próbował zbudować państwo autorytarne. Na poznanie intencji i założeń jego polityki nie trzeba było długo czekać. W 1995 roku Łukaszenka zarządził referendum, które dotyczyło czterech kwestii: nadania językowi rosyjskiemu statusu równego z językiem białoruskim; integracji gospodarczej z Rosją; zmian w konstytucji, które umożliwiałyby wcześniejsze wybory, gdyby parlament systematycznie łamał konstytucję oraz zmiany symboli narodowych. To właśnie po tym referendum zniknęła piękna Pogoń oraz biało-czerwono-biała flaga, które obecnie są symbolami demokratycznej opozycji. Zastąpiły je symbole podobne do używanych przez Białoruską Socjalistyczną Republikę Radziecką. Czy był to przypadek? Raczej nie. Pamiętać należy, że na sesji niepodległości w sierpniu 1991 roku jeden z deputowanych opowiedział się przeciw niepodległości Białorusi. Był nim nie kto inny jak Łukaszenka.
Kolejne kroki dokonywane przez Białoruś (czytaj: przez Łukaszenkę) jedynie pogłębiały zależność od Rosji. Chodzi tu o umowę o Stowarzyszeniu Rosji i Białorusi z 2 kwietnia 1996 roku, Związku Rosji i Białorusi zawartym dokładnie rok później i powołaniu Państwa Związkowego Rosji i Białorusi – na podstawie Umowy o utworzeniu Państwa Związkowego z 8 grudnia 1999 roku. Związek powstał 26 stycznia 2000 roku.
Rząd Polski, pomimo różnic percepcji, starał się zachowywać dobre relacje z Republiką Białorusi. Przyczynkiem do głębszych, dyplomatycznych rozmów była sytuacja, która powstała po atakach na World Trade Center. Władze Białorusi zostały zaproszone przez Polskę do udziału w konferencji prezydentów państw Europy Środkowej i Wschodniej w sprawie zwalczania terroryzmu, która odbyła się w listopadzie 2001 roku w Warszawie.
Niedługo później, bo w maju 2002 roku, miały miejsce wspólne polsko-białoruskie ćwiczenia służb granicznych w zakresie walki z przestępczością zorganizowaną. Niestety współpraca nie była możliwa na wszystkich poziomach. Wielkim wyzwaniem tamtych czasów był „problem mniejszości polskiej na Białorusi”. Wiązało się to z konfliktem wokół największej organizacji w tym kraju, czyli Związkiem Polaków na Białorusi (ZPB). W maju 2005 roku prezesem ZPB została Andżelika Borys. Wybór został zakwestionowany przez władze białoruskie. Uzasadniali to nieprzestrzeganiem procedur i naruszeniem statutu organizacji.
Polskie MSZ wyraziło wtedy oburzenie na decyzję władz w Mińsku. Białoruś z kolei wydaliła jednego z polskich dyplomatów. To spotkało się z symetryczną odpowiedzią władz Polski. Spór, jak można się domyślić, na tym się nie zakończył. Białoruś wydaliła kolejnego dyplomatę, a Polska później zrobiła to samo. Mało tego, Łukaszenka oskarżył wtedy Polskę (bodajże po raz pierwszy) o przygotowywanie przez władze w Warszawie „powstania” na polecenie zza oceanu.
Jak skończyła się sprawa z ZPB? Białoruska milicja siłą usunęła działaczy z siedziby w Grodnie. Polskie MSZ kolejny raz wyraziło oburzenie i wezwało ambasadora RP na Białorusi na konsultacje do kraju. Później odbył się kolejny zjazd, który wedle informacji był starannie przygotowany przez białoruskie służby. Oczywiście prezesem został kandydat, którego popierały władze Białorusi. W wyniku tego ZPB podzieliło się na dwa obozy: niezależny i reżimowy. W niezależnym przewodniczącym została Andżelika Borys, a w tym zależnym od władz Józef Łucznik. Mimo wszystkich działań polskich władz nie udało się zabezpieczyć ani praw polskiej mniejszości, ani dopilnować legalności wyborów w Związku Polaków na Białorusi.
Mniejszość polska nadal musiała się mierzyć z licznymi ograniczeniami dotyczącymi nauki i używania języka polskiego, a nawet związanymi z dostępnością i poznawaniem polskiej kultury.
Nie oznacza to jednak, że Polska nie podejmowała działań wspierających prodemokratyczne ruchy u naszego wschodniego sąsiada. Tajemnicą poliszynela było to, że wybory na Białorusi regularnie fałszowano na korzyść Łukaszenki, co wiązało się z tym, że państwo polskie nie uznawało ich wyników, domagając się jednocześnie rzetelnego ich przeprowadzenia.
Starano się też dać białoruskiej opozycji możliwość pozyskiwania informacji ze źródeł innych niż te reżimowe. Nie można przy tym nie wspomnieć o najbardziej popularnym w środowisku opozycyjnym ośrodku medialnym, czyli o Biełsacie, który rozpoczął nadawanie w 2007 roku dla sporej części społeczeństwa. Telewizja ta od samego początku mierzyła się z atakami władz w Mińsku, które starały się wszelkimi sposobami ograniczać jej działalność. Warto zaznaczyć, że telewizja ta często poruszała tematy tabu, w szczególności te niewygodne dla samego Łukaszenki.
Polska mocno wspierała osoby wykluczone przez białoruski system. W 2006 roku powstał między innymi program stypendialny im. Konstantego Kalinowskiego. Pozwalał on na studiowanie na polskich uczelniach osobom, którym ze względu na ich poglądy polityczne zostało to uniemożliwione na Białorusi. Jest to największy w Europie program stypendialny skierowany do młodych Białorusinów.
Polska starała się, między innymi dzięki pomocy polskich organizacji pozarządowych, wspierać budowanie społeczeństwa obywatelskiego i demokratycznego na Białorusi. Projekty miały początkowo mocny wydźwięk prodemokratyczny. Po pewnym czasie jednak zmieniły się na bardziej neutralne, aby nie doprowadzać do konfrontacji z reżimem Łukaszenki.
Zainwestowano przede wszystkim w wydawnictwa internetowe w języku białoruskim, takie jak Belarus live czy Kamonikat.
Reżim Łukaszenki brutalnie pacyfikował i rozprawiał się ze wszelkimi inicjatywami przeciwnymi jego władzy. Państwo polskie na przestrzeni lat lobbowało w instytucjach międzynarodowych za nałożeniem skutecznych (słowo klucz) sankcji na urzędników Republiki Białorusi odpowiedzialnych za łamanie praw człowieka. W 2010 roku Polska stała się domem dla licznej grupy białoruskich opozycjonistów protestujących po sfałszowanych wynikach wyborów. Sytuacja Polaków na Białorusi pozostawała trudna. Bardzo często dochodziło do aresztowań, różnorakich oskarżeń i propagandy skierowanej przeciwko nim. Aresztowano Andżelikę Borys za organizowanie niezależnych działań oraz Andrzeja Poczobuta pod zarzutem zniesławienia Łukaszenki, organizowania nielegalnych zgromadzeń czy brania udziału w manifestacjach opozycji. Oprócz działań samodzielnych Polska mobilizowała organizacje międzynarodowe, jak UE, ONZ czy organizacje praw człowieka, by poprawić los polskiej mniejszości i opozycji na Białorusi, jednak bez większych sukcesów.
Należy zadać pytanie, czy Polska była w stanie zrobić coś więcej, aby „przyciągnąć” Białoruś w kierunku zachodnim? W latach 90. trudno było oczekiwać od władz w Warszawie, by mogły zrobić coś więcej. Ówczesna Polska nie jawiła się Białorusi jako wzór czy atrakcyjny partner, co wiązało się też z tym, że nie miała wystarczającej soft power. Ponadto państwa zachodnie nie starały się zachęcić władz w Mińsku własnym potencjałem, wręcz przeciwnie. Nakładały nieskuteczne sankcje i nie podejmowały konstruktywnego dialogu. A jeśli nawet próbowały go podjąć, to nic z niego nie wynikało.
Jednakże bardzo ciężko jest przekonać kogoś, kto staje okoniem i nie reaguje ani na prośby, ani na groźby. Mało tego, bardzo często ten ktoś puszcza oko do swoich partnerów, oni zaczynają prowadzić z nim dialog i ograniczać sankcje, a koniec końców z ustaleń nic nie wynika. Jak mogliśmy się przekonać, tego typu polityka „siedzenia na płocie” jest kontynuowana przez reżim Łukaszenki do dziś. Polska podejmowała wiele prób dialogu, starała się rozwiązywać problemy między Warszawą i Mińskiem, jednocześnie usiłowała wprowadzić oddolny prąd zmian.
Z dzisiejszej perspektywy możemy oceniać, czy zrobiliśmy wszystko dobrze. Należy jednak przyznać, że Polska na przestrzeni lat wykorzystała niemal wszystkie możliwe formy dialogu z Białorusią. Tak naprawdę dopiero w ostatnich dziesięciu latach nasza pozycja międzynarodowa oraz możliwości gospodarcze były na tyle rozwinięte, że mogliśmy dać od siebie znacznie więcej. Omówimy to w dalszej części naszych rozważań.