- W empik go
Między dobrobytem a szczęściem - ebook
Między dobrobytem a szczęściem - ebook
Czego dotyczy ekonomia? Dlaczego ekonomiści nie mogą przewidzieć kryzysów ekonomicznych? Czy istnieje ekonomia wolna od wartości? Czy bogacąc się będziemy szczęśliwsi? A także, czy rząd ma prawo „szturchać” obywateli? Na te, i szereg innych pytań z szeroko rozumianej ekonomii, filozofii i etyki odpowiadają dwaj wybitni przedstawiciele świata nauki: dr hab. Marcin Gorazda, prawnik, filozof, ekonomista oraz dr Tomasz Kwarciński, ekonomista i filozof.
Autorzy w swojej pracy obrali za cel przedstawienia zagadnień z „filozofii ekonomii” jednakże w przeciwieństwie do swoich poprzednich publikacji, postanowili uczynić to w bardziej przystępnej formie. Jest więc to pozycja adresowana do czytelnika chcącego poznać i zrozumieć świat ekonomii, czemu zdecydowanie pomaga mocne uproszczenie omawianych zagadnień, luźny, miejscami gawędziarki styl narracji, oraz liczne, często kontrowersyjne przykłady z badań ekonomicznych. Naukowcy przekonują, że ekonomia jako nauka społeczna korzysta z całej gamy metod typowych dla nauk społecznych. Ma jednak pewne historycznie uwarunkowane osobliwości, na które warto zwrócić uwagę jeżeli chce się ją w pełni zrozumieć, stąd potrzeba wyjaśnienia między innymi modeli matematycznych, którym autorzy poświęcają cały osobny rozdział. Nie zapominają także o metodach empirycznych, ekonomii behawioralnej, znaczeniu analiz danych, procesach eksperymentalnych i wielu, wielu innych zagadnieniach przybliżających czytelnikowi świat ekonomii.
Kategoria: | Ekonomia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7886-534-6 |
Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wielka ucieczka
Ktokolwiek czyta aktualnie te słowa, jest zapewne mieszkańcem jednego z krajów Unii Europejskiej lub OECD i być może nie jest do końca świadom, w jak przyjaznym czasie i miejscu przyszło mu żyć. Przez wiele tysiącleci istnienia swojego gatunku ludzkość balansowała na granicy nędzy i śmierci – przynajmniej patrząc na to w naszych, współczesnych kategoriach. Około 200 lat temu rozpoczął się wyzwoleńczy marsz ku lepszemu bytowi i pomimo licznych konfliktów zbrojnych przetaczających się przez świat w tym okresie, w tym dwóch wojen światowych, pomimo Holokaustu, Wielkiego Głodu na Ukrainie oraz „wielkiego skoku naprzód” w Chinach, jak na razie marsz ten nieustannie trwa. Wiedzą o tym zarówno ekonomiści, jak i socjologowie oraz psychologowie społeczni, zarówno ci o poglądach konserwatywno-liberalnych, jak Deirdre McCloskey (2016) czy Steven Pinker (2015), jak i ci lewicujący, jak Angus Deaton (2013). Jedni nazywają marsz „wielkim polepszeniem”, a inni „wielką ucieczką”, zgodnie twierdząc, że owa ucieczka (polepszenie) nastąpiła w trzech kluczowych dla ludzkiego bytu wymiarach: bogactwa, zdrowia i bezpieczeństwa. Spójrzmy na kilka liczb. Przed rokiem 1800 przeciętna dzienna konsumpcja mieszkańca naszej planety wynosiła 3 USD liczone według ich realnej siły nabywczej. Jest to poziom, który dzisiaj występuje w najuboższych krajach na świecie, takich jak Afganistan lub Haiti. Współcześnie przeciętna konsumpcja jest ponaddziesięciokrotnie wyższa i wynosi 33 USD, co odpowiada poziomowi życia w Brazylii. W najlepiej rozwiniętych krajach, takich jak Francja, Japonia czy Finlandia, konsumpcja ta przekracza 100 USD dziennie. Polska mieści się gdzieś pomiędzy tymi kwotami ze wskaźnikiem 77% średniej unijnej (w 2018 roku). Przed rokiem 1800 świat pozostawał w permanentnej stagnacji gospodarczej, jeśli porównamy go z dzisiejszymi wzrostami. W najlepszych wówczas okresach rozwoju gospodarczego, w najlepszych miejscach na świecie poziom konsumpcji mógł sięgnąć 6–8 USD dziennie. Niewielkie 2% wzrostu gospodarczego rocznie oznacza, że co 35 lat podwajamy nasze bogactwo. Ową konsumpcję lub globalną produkcję można różnie liczyć i różnie uśredniać, sprowadzając do porównywalnych danych, jednak wyniki tych kalkulacji prawie zawsze pokazują tę samą prawidłowość: stagnację przez setki lat i gwałtowny wzrost rozpoczynający się w XIX wieku. Widać tę prawidłowość także w odniesieniu do ziem polskich, co prezentują dwa poniższe wykresy.
Wzrost produktu krajowego brutto na głowę mieszkańca Polski w ciągu tysiąclecia
Rozwój i załamania: wzrost produktu krajowego brutto na głowę mieszkańca Polski w latach 1850–2000
Źródło: W.M. Orłowski, Rozwój i załamania: gospodarka polska w ostatnim tysiącleciu, http://www.nobe.pl/gospodarka-pol-1000.htm.
Z tego drugiego wykresu wyczytać możemy ośmiokrotny wzrost PKB per capita w latach 1850–2000. Widać to także na, niełatwych do zgromadzenia i porównania, danych dotyczących wynagrodzeń robotników na ziemiach polskich. Realna płaca w latach 1921–1938 wzrosła 2,6 razy, w latach 1960–1990 – 2,5 razy, a w latach 2001–2016 około 1,5 razy (Leszczyńska, 2018). Nawet przy wzięciu poprawek na wielki kryzys oraz zapaść wojenną śmiało możemy powiedzieć, że dzisiejszy pracownik najemny jest wielokrotnie bogatszy niż ten z początku okresu niepodległości. Jest też zdecydowanie zdrowszy i ma szansę żyć dłużej. W 1920 roku przeciętna długość życia kobiet wynosiła około 50 lat, a mężczyzn – 48. W roku 2015 wynosi odpowiednio prawie 82 oraz 74. Dane te wyglądają porażająco, jeśli cofniemy się jeszcze o pół wieku. W Wielkim Księstwie Poznańskim w latach 1850–1852 średnia długość życia kobiet i mężczyzn wynosiła zaledwie 28 i 27 lat. Oczywiście na średnią miała decydujący wpływ gigantyczna śmiertelność wśród dzieci. W 1870 roku w Galicji co czwarty noworodek nie dożywał pierwszego roku życia (Kubiczek, 1994). Dzisiaj, nawet w najuboższych krajach na świecie średnia oczekiwana długość życia przekracza 45 lat (Deaton, 2013, s. 29).
Współcześnie przeciętny mieszkaniec Ziemi żyje w otoczeniu, które jest zdecydowanie bardziej bezpieczne niż 200 lat temu, włączając w to ryzyko konfliktu zbrojnego oraz śmierci związanej z przestępczością. W relacji do liczby ludności doświadczamy o wiele mniej wojen i agresji. I mowa tu o całym świecie, a nie tylko o krajach rozwiniętych. Obszerne dane na ten temat podaje Steven Pinker (2015). Wystarczy jednak porównać podstawowe statystyki, także z ziem polskich. W roku 1880 w Poznaniu mieszkało 65 tysięcy mieszkańców, a w latach 1877–1879 odnotowano tam 175 przypadków śmierci z przyczyn nienaturalnych (zabójstwa, samobójstwa oraz nieszczęśliwe wypadki, które w tamtym okresie często ukrywały niewyjaśnione zabójstwa). Daje to około 9 przypadków na 10 tysięcy mieszkańców rocznie. W roku 2017 na terenie całego województwa wielkopolskiego (3 mln 466 tys. mieszkańców) odnotowano 32 takie wypadki śmiertelne, co daje około 0,1 wypadku na 10 tysięcy mieszkańców rocznie. Ryzyko śmierci spowodowanej wypadkami lub zabójstwami w ciągu 150 lat spadło niemal stukrotnie! (Urząd Statystyczny w Poznaniu, 2008; Główny Urząd Statystyczny, 2019).
Czemu należy przypisać ten wzrost zamożności, bezpieczeństwa i długości życia? Wbrew pozorom odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa i trochę przypomina spór o to, co było pierwsze – jajko czy kura. To, że sukces ów jest pozytywnie skorelowany z wieloma czynnikami społeczno-gospodarczymi, wiemy, ponieważ w tym samym okresie rośnie wymiana handlowa, produkcja przemysłowa, liczba ludności, edukacja, rozwija się nauka, nowe idee i nowe technologie. Ale, o czym jeszcze będzie mowa w dalszych esejach, korelacja nie przesądza o przyczynowości. Nie wiemy, co było pierwsze – technologia czy idea? W pewnym uproszczeniu można sformułować dwie hipotezy. Jedną, którą nie zawahamy się nazwać marksistowską i wedle której „byt kształtuje świadomość”, co oznaczać będzie, iż wpierw mamy przemiany o charakterze technologiczno-gospodarczym, a do nich dopiero dostosowują się przemiany ideologiczne. Pomimo nawiązania do Karola Marksa bardzo wielu myślicieli w żaden sposób nieprzyznających się do marksizmu podziela ten pogląd do dziś. Na drugim końcu jednak znajduje się hipoteza ideologiczna, wedle której uprzednio musiało dojść do przewartościowania systemu przekonań społecznych, systemu wartości, a zmiana ta była warunkiem koniecznym do przemian gospodarczo-technologicznych. Kiedy Max Weber pisze o etyce protestanckiej jako będącej rzekomo źródłem sukcesu gospodarczego wybranych landów niemieckich w XIX wieku, to właśnie taką hipotezę wspiera (Weber, 2011). Podobnie postępują niektórzy socjologowie, uznając, że podstawowym warunkiem rozwoju przedsiębiorczości jest kapitał społeczny wyrażający się między innymi w poziomie wzajemnego zaufania. Obie hipotezy, marksistowska i ideologiczna, nie wykluczają sprzężenia zwrotnego, ale niewątpliwie inaczej rozkładają akcenty. Najbardziej wyrazistym przedstawicielem hipotezy ideologicznej jest wspomniana już amerykańska ekonomistka Deirdre McCloskey. Twierdzi ona, że owo „wielkie polepszenie” zostało zapoczątkowane poprzez wykształcenie się zespołu uprzednio niedocenianych cnót burżuazyjnych, wpierw w XVII wieku w Holandii, a następnie w XVIII wieku w Anglii. Najprościej rzecz ujmując, w obu tych krajach, burżuazyjnych i żyjących z zamorskiego handlu, bogactwo stało się symptomem pożądanej przedsiębiorczości i zaradności, za nim jednak poszły także przekonania o naturalnej godności i równości wszystkich ludzi. Holenderscy i brytyjscy kupcy stali się wzorcem do naśladowania, a ich idee zaczęły rozprzestrzeniać się po całej Europie, później Ameryce Północnej i reszcie świata, przynosząc w konsekwencji radykalny wzrost dobrobytu. Zdaniem McCloskey to „wielkie polepszenie” było „testowane przez handel”. Tylko ci kupcy, którzy osiągnęli faktyczny sukces finansowy, mieli rzeczywisty wpływ na ideologiczne przemiany w państwach, w których żyli. Wymiana handlowa i nowe burżuazyjne idee szły krok w krok. Ale nie bez przeszkód. Od wieków bowiem na drodze do „wielkiego polepszenia” stały „urzędasy” (clerisy), dla których podstawą funkcjonowania ludzkich społeczności jest zwarta i silna organizacja państwowa, a swoboda handlowa, indywidualna godność, wolność i równość stanowią zagrożenie. Do owych urzędasów zaliczamy jednak nie tyle płatnych funkcjonariuszy państwa, ile raczej ich ideologicznych popleczników, w tym eseju nieco przewrotnie nazywanych filozofami, którzy z przekonaniem hołdują takim poglądom.
Od czasów starożytnych co najmniej wielcy władcy tego świata kochali wielkie teorie i wielkich filozofów i chętnie ich wspierali, z dużą wzajemnością. Wśród tych drugich bowiem ekonomika, czyli sztuka zarządzania gospodarstwem, i chrematystyka, czyli sztuka bogacenia się, nie cieszyły się wielkim poważaniem i długo przebijały się przez szklany sufit silnie idealistycznych, czy nawet teologicznych, koncepcji państwa, prawa i społeczeństwa. Trudno w to uwierzyć z dzisiejszej perspektywy, w której wprost mówi się o szczególnej roli ekonomistów w kreowaniu polityki publicznej czy imperializmie ekonomii, wkraczającej ze swoimi metodami do innych nauk społecznych, ale owa dominacja ekonomii to historia, która zaczęła się dopiero w drugiej połowie ubiegłego stulecia. Gdy wielki brytyjski ekonomista John Maynard Keynes po I wojnie światowej przestrzegał przed nakładaniem kontrybucji na pokonane Niemcy, wieszcząc kryzys gospodarczy i społeczny, nikt go specjalnie nie słuchał. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Szczególna pozycja społeczna ekonomistów (choć z nią też bywa różnie) niekoniecznie przekłada się na pozycję społeczną kupców (czyli mówiąc współcześnie – przedsiębiorców). Można rzec, że społeczeństwo darzy dorobkiewiczów mocno mieszanymi uczuciami: delikatnej zawiści w odniesieniu do zwykle ponadprzeciętnego dochodu, gniewu w odniesieniu do narastającego rozwarstwienia majątkowego wynikłego (przynajmniej częściowo) z unikania opodatkowania, szacunku dla rozmachu ideowego i inwestycyjnego co poniektórych, ale też pogardy dla ostentacyjnej konsumpcji (również co poniektórych). W tej pogardzie, podszytej także pejoratywnymi ocenami moralnymi (pewnie nieraz uzasadnionymi), prym wiodą tak zwani humaniści, filozofowie, ludzie nauki. Oba światy: biznesu i nauki, kupców i filozofów, darzą się wieloletnią, historycznie ugruntowaną niechęcią, choć oba się przenikają. Oba stosują, dla rozwiązywania stawianych przed nimi problemów, podobne metody (teoretyczne modele i ich empiryczne testowanie), doświadczając porażek i sukcesów. Zaryzykujemy jednak niepopularną hipotezę, że kupcy radzą sobie z tym rozwiązywaniem problemów nieco lepiej. Zatem najpierw trochę o metodach, a potem o historycznych zaszłościach.
Czy idee naukowe umierają za nas?
Karla Poppera, jednego z najważniejszych filozofów nauki, uważa się za twórcę naturalistycznej koncepcji wiedzy (Popper, 2002b). We współczesnym jej wariancie i w pewnym uproszczeniu można powiedzieć tak: nauka jest elementem kultury i jako taka jest produktem silnie adaptacyjnym w kategoriach ewolucyjnych. Jako gatunek bowiem podlegamy nie tylko ewolucji biologicznej, ale ewoluują także określone wzorce naszych zachowań indywidualnych i zbiorowych. Jedne z nich okazują się adaptacyjne (czyli lepiej przystosowane do danego środowiska), a inne nie. Te pierwsze się rozprzestrzeniają, a te drugie „wymierają”. Nauka jest przykładem zmiennej kulturowej, która się z sukcesem rozprzestrzeniła. Popper zauważył jednak, że w świecie intersubiektywnych idei, które ludzie tworzą i którymi się wymieniają, również trwa ewolucyjna konkurencja. Zanim określona naukowa idea zostanie zaaplikowana, podlega ona próbie naukowego dyskursu co do jej naukowości, możliwości jej uprawdopodobnienia określonym testem empirycznym, spójności z dotychczasową wiedzą, wewnętrznej integralności itp. Niektóre spośród idei naukowych (a może nawet większość) odpadają już na tym etapie i nigdy nie dostają swojej szansy na praktyczne zastosowanie. I może dobrze, bo znaczna część z nich w praktyce doprowadziłaby zapewne do opłakanych rezultatów. Nasze idee umierają za nas. Dzięki nauce nie musimy ich testować na sobie, narażając się na ryzyko utraty życia, zdrowia czy mienia. W naukowym dyskursie zabijamy nietrafną ideę. Ta wizja nauki okazuje się jednak nieco zbyt optymistyczna. Trochę tak jak z ewolucją biologiczną: konstruuje chaotycznie z czego popadnie, produkując przy tym mnóstwo fałszywie adaptacyjnych rozwiązań, które mogą trwać latami, jeśli tylko presja środowiskowa jest w danym okresie słaba. To środowisko, głupcze! Kluczem więc do tego, czy mechanizm selekcji idei działa sprawnie, jest owa środowiskowa presja. W świecie idei mechanizm selekcji możemy poniekąd sami wykreować, na przykład poprzez określone bodźce finansowe, które sprawią, że pewne idee będą finansowane, a inne nie, albo też poprzez „sankcję rozproszoną” kreowaną przez środowisko naukowe, które będzie eliminować zbyt wywrotowe koncepcje. Jak zatem radzi sobie środowisko z selekcją idei naukowych? Najogólniej mówiąc: średnio.
Na przestrzeni dziejów ta środowiskowa presja bardziej podporządkowana była zapotrzebowaniu dworów i ich gustom niż trafności czy użyteczności idei naukowych, zwłaszcza dla szerszych grup społecznych. Samo w sobie nie dewaluuje to osiągnięć na zamówienie. Mikołaj Kopernik, poza opracowaniem teorii heliocentrycznej, pozostawił po sobie mało znane dzieło, pisane na zamówienie biskupa warmińskiego, Traktat o biciu monety, z bardzo praktycznymi wnioskami dotyczącymi reformy monetarnej w Prusach Królewskich. W stosunkowo komfortowej sytuacji pozostawali prekursorzy współczesnej nauki, greccy filozofowie. Będąc członkami greckiej arystokracji i właścicielami obszernych gospodarstw obrabianych głównie przez niewolników, mogli sobie pozwolić na zajmowanie się czymkolwiek. Presja na selekcję ich koncepcji była tym samym słaba, co w obszarze nauk o społeczeństwie zaowocowało dość egzotycznymi koncepcjami, na nieszczęście do dzisiaj stanowiącymi inspirację dla niektórych. Przełom dokonał się wraz z powstaniem współczesnej koncepcji uniwersytetu, który niezależnie od tego, czy finansowany przez studentów, czy też przez lokalnych władców, miał z założenia być względnie egalitarny i zapewniać swobodę myśli naukowej. Jak ta koncepcja działa dziś? Nie najgorzej, ale...
W 2013 roku brytyjski tygodnik „The Economist” opublikował raport pod znamiennym tytułem How Science Goes Wrong. Autorzy zwrócili uwagę, że współczesne mass media prowadzą do tworzenie przeciwskutecznej presji selekcyjnej na badania naukowe. Upraszczając, wybór obszaru badań jak i szczegółowych zagadnień, którymi zajmują się naukowcy, jest bardziej podporządkowany estetyce oczekiwań publicznych niż ich użyteczności lub trafności. Naukowcy jak celebryci poszukują uznania i podążającego za nim finansowania. Znajdują je w popularnych nowinkach, a nie w żmudnych replikacjach badań już przeprowadzonych i ich ewentualnej krytyce. Nadprodukcja nowych (czy też nowinkowatych) idei, połączona z brakiem ich krytyki opartej na rzetelnych testach empirycznych, prowadzi do nadprodukcji idei nietrafnych, błędnych (false positives) i zbyt pospiesznego odrzucania idei trafnych (false negatives). Osobliwie problem dotyczy nauk społecznych, w tym także psychologii i ekonomii. Wbrew optymizmowi Poppera zatem fałszywe idee nie chcą umierać, a prawdziwe znikają w zalewie nieweryfikowanych badań.
Przedsiębiorstwa umierają, bankrutując
A jak się do tego mają kupcy? Zakładając firmę, również mają swoją teorię co do strategii jej funkcjonowania: co ma produkować lub sprzedawać, jak ma być zorganizowana, aby tak zwane koszty transakcyjne były jak najmniejsze, kogo ma zatrudniać i ile mu płacić, kto i za jaką cenę będzie nabywał jej produkty. Pomijając rzadko przeprowadzane badania marketingowe lub pilotażowe, każda firma jest swoistym eksperymentem. Nawet jeśli ma jakąś modelową ideę, która może być poddana uprzedniej dyskusji, to wcześniej czy później i tak będzie musiała być przetestowana na rynku. Jeśli dana „teoria firmy” szwankuje, zamiast spodziewanych zysków pojawia się niespodziewana strata, co w konsekwencji wymusza adaptację strategii do zastanego środowiska. Gdy adaptacja nie jest trafna lub odpowiednio szybka, teoria umiera wraz z firmą poprzez jej bankructwo. We współczesnym świecie codziennie powstają i giną tysiące mikroteorii firm. Ich test jest radykalny. Kluczem do przetrwania jest wielość owych mikroteorii, czy też raczej efemerycznych hipotez pełniących rolę genetycznych mutacji (czyli innowacyjność), ale także szybkość adaptacji. Ten mechanizm działa całkiem nieźle od kilku tysięcy lat, czyli od kiedy jesteśmy w stanie stwierdzić istnienie w społecznościach ludzkich zorganizowanego handlu. Być może w wersji szczątkowej działał nawet dłużej, będąc odpowiedzialnym za wzmocnienie rozległej współpracy w gatunku homo sapiens i umożliwienie mu przetrwania okresów kolejnych zlodowaceń. Jego radykalna ekspansja przypada jednak na okres nowożytny i została zapoczątkowana w XVII wieku w Holandii i XVIII wieku w Anglii. Tam bowiem wykształciło się przyjazne mu środowisko. Według McCloskey ten mechanizm jest także odpowiedzialny za wspomniane już radykalne wzbogacenie się ludzi na całym świecie, zdecydowaną poprawę ich komfortu życia, i to pomimo tego, że w tym okresie (od XVIII wieku) populacja zwiększyła się dziesięciokrotnie. Jego ewolucyjna i bezwzględna natura tłumaczy, dlaczego „wielkie polepszenie” jest „testowane poprzez handel”.
O źródłach wzajemnej niechęci
Starożytni Grecy, zanim zostali filozofami (to znaczy nieliczni z nich, których było na to stać), byli przede wszystkim żeglarzami i kupcami. I znaczna część z nich nie mieszkała w Grecji. Tales pochodził z Miletu (dzisiejsze wybrzeże Turcji), niedaleko Efezu, z którego wywodził się Heraklit. Pitagoras prawdopodobnie urodził się w Sydonie (dzisiejszy Liban), a zmarł w Metaponcie (dzisiejsze Włochy). Archimedes zaś pochodził z Syrakuz (Sycylia). Mieszkali bowiem tam, gdzie sięgała ekspansja greckich polis i gdzie zakładały one swoje handlowe kolonie, przede wszystkim w tak zwanym okresie klasycznym (480–323 p.n.e.). Poza umiejętnościami żeglarskimi tym, co odróżniało Greków od innych cywilizacji, była gospodarka oparta na wolnych przedsiębiorcach i prywatnej własności, z ograniczoną rolą władzy państwowej. Ta ostatnia skupiała się raczej na utrzymaniu równowagi gospodarczej i jej ochronie (prawo, rozstrzyganie sporów, ochrona praw własności). Podstawą gospodarki było gospodarstwo domowe (o którym pisał Arystoteles), ale obok niego coraz częściej wyspecjalizowane, odpersonalizowane przedsiębiorstwo zorientowane na osiąganie zysku (o którym spośród filozofów prawie nikt nie pisał). W roku 431 p.n.e. co czwarty mieszkaniec Aten nie posiadał ziemi – zajmował się rzemiosłem i handlem. Ta specyficzna organizacja zapewniła Grekom supremację w basenie Morza Śródziemnego na wiele stuleci (może z wyjątkiem uwielbianej przez filozofów Sparty, która podążała zupełnie inną, zmilitaryzowaną ścieżką rozwoju). Zagwarantowała też wolnym Grekom bogactwo, dzięki któremu filozofowie, żyjący z pracy innych, mogli sobie pozwolić na nieskrępowane filozofowanie. Pozostali jednak zadziwiająco impregnowani na dostrzeżenie źródeł sukcesu cywilizacyjnego, którego byli (i są) najbardziej spektakularnym przejawem. Pomimo wyodrębniania się już w starożytności pewnych dziedzin nauki (fizyka, metafizyka, etyka, przyrodoznawstwo, astronomia, matematyka, logika itp.) nie istniała niezależna, względnie spójna refleksja na temat rynku, gospodarowania i regularności zachodzących tamże. Bogactwo nie było traktowane samo w sobie jako godne pożądania. Zamiast niego pożądane było ewentualnie dążenie do szczęścia. Nawet kierunki tradycyjnie antropocentryczne (epikureizm, sofiści) podejrzliwie odnosili się do bogactwa i pieniędzy. Doświadczenie ewolucyjnych zmian (bez interwencji człowieka) w kierunku, który oceniano by jako dobry, było obce myślicielom starożytnym. Świat społeczny (podobnie jak i świat nieożywiony) postrzegany był albo jako stabilny, albo jako degenerujący się. Sokrates, Platon i Arystoteles – trzej najwybitniejsi filozofowie starożytnej Grecji – nie potrafili zrozumieć natury procesu rozkwitających powiązań handlowych zachodzących pomiędzy różnymi greckimi miastami. Platon stworzył organistyczną teorię państwa i społeczeństwa, dla której wzorem była handlowo zacofana Sparta. Egzystencja państwa stanowiła cel sam w sobie. Szczęście jednostek realizowano „przy okazji”. Kryterium moralności był interes państwa, a kontrolerami pozostawali jego urzędnicy. Klasy rządzące, filozofowie i strażnicy, żyć mieli zasadniczo w komunie gospodarczej. Własność prywatna była możliwa na poziomie klasy rzemieślników (ludzi zysku). Ich działalność jednak podporządkowano celom państwa. Obowiązywała zasada ścisłego podziału pracy i specjalizacji. Gospodarczo była to wspólnota rolnicza i produkcyjna – samowystarczalna (autarchia). Handel nie był do niczego potrzebny. Prawo miało zapobiegać wzrostowi bogactwa z handlu. Podróżowanie za granicę było możliwe tylko za zgodą Państwa i po ukończeniu 40. roku życia. Obowiązywał ścisły podział klasowy i stała cenzura dotycząca działalności intelektualnej (sic!). Arystoteles był nieco bardziej łaskawy. Raczył bowiem dostrzec istnienie handlu i pewnego jego znaczenia dla społeczeństwa. W istocie jednak pogardzał chrematystyką, sztuką zdobywania pieniędzy, do której zaliczał pracę najemną, lichwę i handel. Znamienny jest pod tym względem jego podział sposobów bogacenia się na: „naturalny”, który obejmuje gromadzenie rzeczy potrzebnych do życia (pasterstwo, polowanie, rolnictwo), „pośredni”, czyli handel wymienny, gdzie rzecz będąca przedmiotem wymiany wykorzystywana jest niezależnie od „właściwego sposobu użycia”, oraz „nienaturalny”, polegający na posługiwaniu się pieniędzmi jako środkiem wymiany dóbr. Zgodnie z tym podziałem, podobnie jak u Platona, ideałem był samowystarczalny ład – autarkos. Podobnie też porządek społeczny był ustanowiony – taxis, czyli stanowił rezultat celowej organizacji jednostkowych, zamierzonych działań. Jakakolwiek ewolucyjna spontaniczność tego porządku nie mieściła się w tych kategoriach (Hayek, 2004; de Soto, 2010).
Filozofowie ci, którzy do dzisiaj są symbolem i punktem odniesienia dla całej zachodniej cywilizacji i którzy narzucili swoją siatkę pojęciową oraz styl myślenia w nauce i filozofii na stulecia, zapoczątkowali jednocześnie opozycję intelektualistów w stosunku do wszystkiego, co miało związek z handlem, przemysłem czy zyskiem z działalności gospodarczej. „Antykapitalistyczna mentalność” humanistów i ludzi nauki staje się ich emblematem. Ale wraz z nią idzie antyegalitarystyczne przekonanie o elitarności określonych warstw społecznych oraz obawa przed nadmierną wolnością polityczną, której pogardzane masy z pewnością nie będą w stanie racjonalnie wykorzystać. Te idee nie umarły i dawały o sobie znać w różnych okresach historycznych w różnym natężeniu. Tak skonstruowana jest filozofia państwa Tomasza z Akwinu czy też filozofia niemieckich romantyków, a w szczególności Hegla. Tą drogą podążył również Karol Marks, który co prawda nie gardził robotniczymi masami, ale także nie widział szansy na społeczne porozumienie, upatrując wszędzie konfliktów i przewidując nieuchronną dyktaturę jednej klasy społecznej nad drugą. Współcześnie ideami tymi podszyty jest egzystencjalizm, zwłaszcza w wydaniu komunizującego Jeana-Paula Sartre’a, czy postmodernizm z antykonsumpcjonizmem Zygmunta Baumana na czele.
O próbach przezwyciężenia wzajemnej niechęci
Ekonomię także tworzą filozofowie. Choć pierwsi poważni myśliciele o gospodarce, merkantyliści, byli raczej kupcami lub ze środowiska tego się wywodzili, to pierwsi ekonomiści byli niewątpliwie filozofami. Adam Smith oprócz rozważań o bogactwie narodów pisał o uczuciach moralnych, John Stuart Mill był przede wszystkim filozofem społecznym, logikiem i etykiem. Friedrich August von Hayek, noblista z dziedziny ekonomii, pisał, że ekonomista posługujący się wyłącznie swoją techniczną wiedzą, bez historycznego i filozoficznego ugruntowania, będzie zmorą ludzkości (Hayek, 2004). To jednak nieco inni filozofowie w porównaniu z tymi opisywanymi powyżej. Łączy ich kilka cech, które współgrają z owymi burżuazyjnymi cnotami. Biorąc człowieka takim, jakim jest (albo wydawał im się być), ze wszystkimi przywarami: chciwością, pragnieniem sławy i stadnymi instynktami, chcą przede wszystkim, wedle ograniczonych zasobów, uczynić go bogatszym, a przez to nieco szczęśliwszym, szukając i błądząc jak kupcy, sprawdzając, co działa, a co nie. Kupiec, który obrazi się na swojego klienta niechętnego do kupowania jego towaru, albo który, co gorsza, będzie próbował klientów owych edukować podług własnego systemu wartości i wizji świata, rychło zbankrutuje, otwierając ścieżkę do rozwoju tych przedsiębiorstw, które starają się po prostu dostarczyć ludziom tego, czego chcą i potrzebują. Dla kupca dobry jest każdy klient, który płaci za jego towary, bez względu na jego narodowość, kolor skóry czy przynależność klasową. Podobnie jak dla „doczesnych filozofów”, ekonomistów. Jeśli zaś interesy ludzi pozostają w jakimś pozornym lub faktycznym konflikcie, to zastanawiają się, jak je pogodzić bądź rozstrzygnąć przy jak najmniejszych kosztach.
Ekonomia poszukująca dobrobytu dla jak największej liczby ludzi jest ufundowana na wątpliwościach dotyczących proponowanych rozwiązań i na nieustannych kompromisach między rozbieżnymi interesami ludzi. I choć tak jak McCloskey jesteśmy przekonani, że kluczem do dotychczasowego dobrobytu, który już udało się ludzkości osiągnąć, są określone, kupieckie wzorce myślenia i cnoty, to i w tym zakresie pewności mieć nie możemy i owymi wątpliwościami dzielimy się w kolejnych esejach.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------