- W empik go
Miejsce przeznaczenia - ebook
Miejsce przeznaczenia - ebook
Gra pełna intryg, zagadek i tajemnic
Po serii morderstw w hiszpańskim Suances wydaje się, że wszystko wróciło do normy.
Nie na długo. W okolicy zostaje znalezione ciało kobiety ubrane w średniowieczną suknię. Sekcja zwłok ujawnia szokujące okoliczności śmierci, a tajemniczy przedmiot,
który zmarła miała przy sobie, jest pierwszą wskazówką dla śledztwa.
Wkrótce policja ujawnia tożsamość kobiety – to Polka…
Kiedy nawet najbardziej sceptyczni mieszkańcy zaczynają rozważać niemożliwą podróż
w czasie, z pobliskich mokradeł wypływają kolejne zwłoki. Nowe morderstwo wydaje się powiązane ze śmiercią tajemniczej średniowiecznej damy.
Tylko historia i nauka mogą pomóc w rozwiązaniu sprawy.
Ponad milion czytelników w Hiszpanii
Miejsce przeznaczeniaoferuje inteligentną rozrywkę bogatą w intrygi i zaskakujące zwroty akcji.
„LA NUEVA ESPAÑA”
Wciągająca historia, wspaniały warsztat literacki autorki, postacie portretujące zarówno blaski, jak i cienie życia, oraz fabuła rodem z thrillera. Porucznik Valentina Redondo prowadzi kolejne śledztwo!
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-277-3746-5 |
Rozmiar pliku: | 667 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pierwsza refleksja
Świat to tylko opakowanie, cienka, delikatna skorupka, za którą kryje się olbrzymia kamienna macica przechowująca sekret naszego jestestwa. Wnętrze Ziemi jest wilgotne, ciepłe i nieodgadnione, jakby to była inna planeta, poprzecinana poskręcanymi żyłami, skamieniałymi i pustymi w środku, wyznaczającymi ścieżki prowadzące do tajemnicy, do początków i do prawdy.
Zawsze mi się wydawało, że najłatwiej jest patrzeć w górę, w stronę tego, co dostępne dla oczu (i oczywiste), i tego, co jedynie sobie wyobrażamy – gwiazd, planet, kosmitów, meteorytów, czarnych dziur… Tylko ślepiec nie potrafiłby dostrzec, że prawda o tym, kim byliśmy i kim jesteśmy, kryje się pod skorupą ziemską.
Moja królewna okazała się wystarczająco odważna, żeby spróbować to zrozumieć. Patrzę na nią, zafascynowany jej urodą, jej długimi jasnymi włosami falującymi jak fałdy piasku na dnie morza. Jej obecność budzi we mnie ogromny respekt. Niestety zginęła właśnie przez swoją inteligencję i ciekawość – a także przez moją głupotę. Zamykam jej oczy i pieszczę wzrokiem jej delikatne ciało. Tak mi przykro, królewno. To nie powinno się było wydarzyć. Ale nie mogę się zatrzymać, jeszcze nie teraz. Mimo tego nowego dla mnie niepokoju, tego smutku, który dusi mnie od środka, muszę doprowadzić do końca to, co zacząłem. Jestem ci jednak winien ten ostatni hołd, kochanie. Nie opuszczam cię. Składam twoje ciało pośrodku tej idealnej tarczy, trzech kręgów utworzonych przez kamień wrzucony do kałuży. Kiedy znajdą cię rano, pomyślą, że śnią. Zobaczą piękny biały tulipan, idealnie pasujący do miejsca, które odwiedzałaś w swoich snach. Do zobaczenia, królewno.1
– Dlaczego, Jon, dlaczego? – spytała go matka. – Dlaczego nie możesz się upodobnić do reszty stada?
– Chcę się tylko dowiedzieć, czego potrafię dokonać w powietrzu, a czego nie. Chcę wiedzieć*.
Mewa, Richard Bach
Oliver Gordon świadomie wywrócił do góry nogami swoje życie. Zrobił to umyślnie. Lubił tego nieznajomego, którym się stał, był z siebie zadowolony. Większość ludzi potrzebuje płomienia, który rozjaśniłby ich egzystencję, ale są też tacy, którzy przez ostrożność ograniczają się do zazdrosnego patrzenia na blask bijący od innych. On postanowił zaryzykować i to go wzmocniło.
Był lutowy poniedziałek 2014 roku, siódma czterdzieści pięć rano. Oliver parzył kawę, cicho pogwizdując jakąś zaimprowizowaną melodię, która w pewnym momencie dopasowała się do piosenki lecącej z odtwarzacza – Bonfire Heart Jamesa Blunta. Utwór ten doskonale oddawał nastrój Olivera. Wreszcie przyszła jego kolej. Czuł, że znalazł się we właściwym miejscu we właściwym czasie i że zawdzięcza to wyłącznie sobie. Ta całkowita swoboda myślenia i działania okazała się dla niego czymś zupełnie nowym. Dopiero teraz zrozumiał, że jeszcze do niedawna był tylko częściowo wolny, bo ograniczał się do płynięcia z prądem.
Trzydziestosześcioletni Oliver już od ponad pół roku mieszkał w Suances, urokliwej nadmorskiej miejscowości otoczonej klifami, łąkami i plażami. Urodził się w Londynie, ale serce miał rozdarte między Anglią i Szkocją. Zrezygnował z dotychczasowego życia, licząc na to, że czeka go coś lepszego. Opuścił Anglię i zaczął wszystko od zera w odziedziczonej po matce Villa Marina, kolonialnej willi stojącej przy plaży La Concha.
Zamieszkał w domku z kamienia i drewna, dawniej przeznaczonym dla służby. Budynek łączący style kanadyjski i kantabryjski był piętrowy, ale jako że stał na zboczu, z zewnątrz wydawał się znacznie mniejszy.
– Panie kucharzu, zaraz spalisz boczek.
– Co? Aaaa! – wykrzyknął Oliver.
Zdjął patelnię z płyty kuchenki, teatralnie wykrzywiając twarz w grymasie niezadowolenia. Valentina podeszła do niego z uśmiechem. Była już po prysznicu, pachniała świeżością.
– Skoro musisz napychać mnie kaloriami, serwując brytyjskie śniadania, to przynajmniej bądź tak miły i nie puść kuchni z dymem – skarciła go.
Przytuliła się do jego pleców, wspięła na palce i pocałowała go w kark.
– Postaram się. – Oliver odwrócił się do Valentiny, wziął ją w ramiona, musnął ustami jej wargi i potarł nosem o jej nos. – Ale ostrzegam, że jeżeli będzie pani nadal rozpraszać kucharza, zostanie pani surowo ukarana.
– A ja ostrzegam, że jestem porucznikiem Gwardii Cywilnej i mam przy sobie broń.
– Robi się ciekawie, milady. Dobrze, przyda nam się trochę akcji. A właśnie, mam nadzieję, że nie trafi cię szlag…
– Nie trafi mnie szlag? No proszę, widzę, że wreszcie zacząłeś mówić jak człowiek! – zakpiła Valentina, mając na myśli nienaganną, szkolną hiszpańszczyznę, jaką do tej pory posługiwał się Oliver.
– A jakże. Znalazłem też w słowniku „wkurwić się” i „wyjść z siebie”, żebym miał w czym wybierać, kiedy następnym razem zaciągniesz mnie na występ Santiaga.
– Świnia z ciebie. Tydzień temu doskonale zagrał rolę Nerona.
Podporucznik Santiago Sabadelle – niski człowieczek z nadwagą i niewyparzonym językiem, który w wolnym czasie grał w amatorskim teatrze – był podwładnym Valentiny. Chociaż dogadywali się teraz lepiej niż na początku, czasem dochodziło między nimi do spięć, które dowodziły, że funkcjonariuszowi nadal trudno pogodzić się z tym, iż na czele wydziału śledczego policji sądowej kantabryjskiej komendantury Gwardii Cywilnej w Santanderze stoi kobieta, w dodatku młodsza od niego.
– No dobra, mów – westchnęła Valentina. – Dlaczego miałby mnie trafić szlag?
Oliver wskazał dłonią kuchenny stół zawalony książkami i płytami CD. Ten niewielki bałagan ożywiał wnętrze urządzone funkcjonalnymi, podniszczonymi meblami w kolonialnym stylu. Valentina ponownie westchnęła, tymczasem Oliver wrócił do smażenia jajecznicy.
– Powiedz swojej nerwicy natręctw, że nie ma się czym przejmować, znajdziemy trochę miejsca na dwa kubki i parę talerzy – rzucił.
– Mojej nerwicy? – mruknęła pod nosem Valentina, po czym zwróciła się do Olivera: – Posłuchaj, mądralo, ze wszystkich zaburzeń obsesyjno-kompulsyjnych moje są akurat najsympatyczniejsze.
– Skoro ty tak mówisz…
– Dbanie o porządek i czystość to nic strasznego – odparła z uśmiechem Valentina, wyrównując grzbiety książek na półce, po czym powtórzyła szeptem: – To nic strasznego.
Oliver tylko pokręcił głową i przewrócił niebieskimi oczami. Obiecał sobie, że nie będzie się jej więcej czepiał. Przygotowując śniadanie, od czasu do czasu wyglądał przez okno wychodzące na zadaszony ganek. Roztaczał się z niego widok na plażę, morze i skalistą Wyspę Królików, o którą rozbijały się fale.
Przez kilka minut żadne z nich się nie odzywało. Wreszcie Oliver spojrzał na Valentinę, która kończyła robić porządek na stole. Podobała mu się jej naturalna, niezepsuta makijażem uroda. Uwagę przyciągały zwłaszcza jej oczy – kocie, inteligentne i niezwykłe, bo różnokolorowe. Jedno było zielone, błyszczące i uwodzicielskie, drugie przypominało wyjęte z ogniska drewno, z zewnątrz czarne, a w środku rozżarzone do czerwoności. To właśnie od momentu, w którym jedno z zielonych oczu stało się ciemne i tajemnicze, Valentina cierpiała na obsesję na punkcie porządku i kontroli. Chociaż od tamtych wydarzeń minęło wiele lat, z jej spojrzenia nie zniknęła blizna, którą zostawił po sobie ów dzień – a zwłaszcza owa noc.
Oliver był szczęśliwy. W jego życiu wreszcie zapanował spokój. Villa Marina miała więcej gości, niż się spodziewał. Sześć miesięcy wcześniej postanowił przerobić ją na urokliwy hotelik z dziewięcioma dwuosobowymi pokojami. Liczył na to, że dzięki kontaktom na londyńskim University College, gdzie kiedyś pracował jako wykładowca, uda mu się tu ściągnąć studentów iberystyki pragnących podszlifować swój hiszpański. Nie przewidział, że podczas remontu robotnicy znajdą w piwnicy zmumifikowane zwłoki noworodka. Pojawienie się tego maleńkiego ciałka położyło kres milczeniu, zapomnieniu i tajemnicom; zastąpiły je wrzawa, wspomnienia i prawda. Dzięki temu, co się wówczas wydarzyło, Oliver poznał Valentinę i odkrył niesamowite rodzinne tajemnice.
Pomyślał, że grunt to właściwe podejście i determinacja. Dobrze odnajdował się w tym nowym życiu. Dzięki listowi polecającemu z dawnej uczelni dostał pracę na Uniwersytecie Kantabryjskim w Santanderze, gdzie dwa razy w tygodniu uczył angielskiego studentów podyplomówki z dydaktyki języków obcych.
– Gotowe, możemy siadać do śniadania – oznajmił.
Podszedł do stołu z kafetierką w ręku. Valentina wyglądała przez okno. Zaparowane szyby sugerowały, że na zewnątrz jest bardzo zimno. Chociaż wzeszło już słońce, nadal panował mrok. Po lodowatym i deszczowym styczniu pogoda nieco się poprawiła, ale wilgoć i utrzymująca się przez cały ranek mgła potęgowały uczucie chłodu.
Z odtwarzacza dobiegły pierwsze dźwięki Did You Hear the Rain? George’a Ezry. Głos dwudziestolatka rozległ się niczym wystrzał. Nadspodziewanie mocny, niski, męski i głęboki, przenikał słuchających na wskroś. Piosenka opowiadała o kimś, kto wraca do domu, żeby się zemścić, a może żeby uczynić zadość sprawiedliwości? Czasami trudno pozbyć się demonów, bo kiedy każemy im odejść, wracają drogą prowadzącą do naszego domu. Kiedy Valentina pociągnęła pierwszy łyk kawy, zaczęła wibrować jej komórka.
– Caruso? – zdziwiła się na widok wyświetlającego się nazwiska. Natychmiast odebrała. Kapitan Marcos Caruso nie dzwoniłby tak wcześnie, gdyby nie chodziło o coś naprawdę ważnego.
– Przepraszam, że dzwonię o tej porze. Nie obudziłem cię?
– Nie, właśnie szykuję się do wyjścia.
– To dobrze, bo mamy nową sprawę. Tylko proszę o całkowitą dyskrecję. Działajcie dyskretnie, jasne? Dyskretnie!
– Przepraszam, ale z tego, co mi wiadomo, nigdy nie było wycieków z mojego wydziału, ja…
– Przecież nie twierdzę, że ujawniacie prasie poufne informacje, po prostu nie chcę, żeby ludzie zaczęli kojarzyć okolice Suances ze zbrodniami – wyjaśnił kapitan, nawiązując do śledztwa w sprawie serii zabójstw, które kilka miesięcy wcześniej prowadzili Valentina i jej zespół. – Za chwilę wsiądą na mnie burmistrze i radni do spraw turystyki, więc mam nadzieję, że uda nam się to wyjaśnić szybko i bez rozgłosu.
Valentina cicho westchnęła. Wiedziała, że „uda nam się to wyjaśnić” nie obejmuje kapitana i że jego rola w śledztwie ograniczy się do ponaglających telefonów. Będzie chciał jak najszybciej uzyskać odpowiedzi, najlepiej takie, które spodobają się politykom i prasie. Kapitan Marcos Caruso – dobrze zbudowany, śniady, dobiegający pięćdziesiątki mężczyzna o włoskich korzeniach – nie był złym zwierzchnikiem. Dawał Valentinie dużą swobodę i ufał jej decyzjom. Ale on też miał przełożonych, dlatego jego elastyczność nie była nieograniczona, a do tego uwielbiał odznaczenia i pochwały. Poza tym przedkładał pracę za biurkiem nad robotę w terenie.
– Panie kapitanie, ja…
– Tak, tak, nie musisz mi nic mówić. Wszyscy wiemy, że jesteś diabelsko skuteczna, ale to, co się wydarzyło, jest na tyle dziwne, że jutro będą o nas pisali we wszystkich ogólnokrajowych gazetach. A jeżeli powinie nam się noga, to i w tych zagranicznych. A wtedy to już, kurwa, na pewno rozdzwonią się telefony… Do czego to podobne? Jakbyśmy nie mieli już wystarczająco dużo roboty. Rozumiesz, co chcę powiedzieć?
– Oczywiście… Ale co takiego się stało?
– Co się stało, pani porucznik? A to, że możemy się pożegnać z przerwą wielkanocną, jeżeli szybko nie znajdziecie tego, kto ukatrupił dziewczynę na osiedlu Gándara w obrębie miasteczka… Chwileczkę, już sprawdzam… Hinojedo, w gminie Suances.
– Morderstwo? W Hinojedo znaleziono zwłoki kobiety?
– Konkretnie zwłoki kobiety przebranej za królewnę leżące w ruinach średniowiecznych fortyfikacji. Jakaś pokręcona sprawa. Kapral Maza z posterunku w Suances zadzwonił do nas na komendę przekonany, że znaleźli Izabelę Katolicką. Ja pierdolę! Wysłaliśmy patrol, żeby sprawdzili co i jak, i oni też twierdzą, że mamy do czynienia ze Śpiącą Królewną. Nie wiem, co jedzą na śniadanie te chłopaki, ale mam nadzieję, że twoi ludzie okażą się bardziej przytomni.
Królewna? Ruiny średniowiecznych fortyfikacji w Hinojedo? Valentina poznała kaprala Mazę przy okazji poprzedniego śledztwa, wydał jej się dość rozgarnięty i kompetentny. Raczej nie wymyślałby takich niestworzonych historii. Zresztą patrol potwierdził jego słowa.
– Już tam jadę. Zawiadomię tylko Riveira i resztę.
– Jasne, zorganizuj swój zespół. Informuj mnie na bieżąco i pilnuj displayu, zrozumiano?
– Zrozumiano.
Valentina głośno westchnęła. Kapitan Marcos Caruso nazywał displayem ekran komórki. Miała mieć ją zawsze przy sobie, odbierać jego telefony i odpisywać na jego wiadomości. Kiedy się rozłączyła, jej komórka znowu zawibrowała. „Display” informował, że tym razem dzwoni sierżant Jacobo Riveiro, jej prawa ręka. Był niższy rangą, ale Valentina bardzo ceniła jego pomoc; potrafił trzeźwo myśleć i miał duże doświadczenie. Uważała go za najlepszego funkcjonariusza, nie tylko w jej wydziale, ale w całej komendzie.
– Dzień dobry, pani porucznik.
– Cześć, właśnie miałam do ciebie dzwonić. Akurat skończyłam rozmawiać z Carusem.
– Czyli już wiesz?
– O zwłokach, które czekają na nas w Hinojedo? Tak, dlatego się ze mną skontaktował. Zakładam, że skoro dzwonisz do mnie o tej porze, to też jesteś już na bieżąco. Kto cię poinformował?
– Kapral Maza. Przed chwilą z nim rozmawiałem, jest oszołomiony tym, co zobaczył.
– To powiedz mi, co dokładnie zobaczył, bo Caruso nie wdawał się w szczegóły. W tej chwili najbardziej zależy mu na tym, żeby sprawą nie zainteresowali się dziennikarze.
– Jak zwykle. No więc w pobliżu Masera de Castío w Hinojedo znaleziono zwłoki kobiety.
– Masera de Castío? Tego wzgórza? – zdziwiła się Valentina. Zetknęła się z tym osobliwym wzniesieniem podczas ostatniego śledztwa.
– Tak, tego wzgórza. Dokładnie w miejscu o nazwie Mota de Trespalacios. Mówi ci to coś?
– Mota de Trespalacios? Nie, pierwsze słyszę.
– Ja też nigdy tam nie byłem. Wiem tylko, że to gdzieś w pobliżu Masera de Castío. Ruszam tam za pięć minut. Przy drodze powinien czekać na nas ktoś z posterunku w Suances.
Valentina próbowała ująć w słowa kłębiące się w jej głowie myśli.
– No dobrze, ale… zdaniem Mazy co się tam wydarzyło? To ofiara rabunku, przemocy domowej…? Na zwłokach widać ślady pobicia? Co dokładnie ci powiedział?
– Hmm… – Sierżant zawahał się, jakby szukał właściwych słów. Zdziwiona Valentina czekała, aż jego pomrukiwanie przejdzie w wyjaśnienia. – No więc Maza twierdzi, że to zwłoki średniowiecznej królewny.
– Co? To samo powiedział mi Caruso, ale… Serio? Średniowieczna królewna? – zapytała z przekąsem Valentina, unosząc brwi.
– Coś w tym rodzaju. Kobieta ubrana w strój pasujący do zamku, który wieki temu stał w miejscu, gdzie znaleziono jej zwłoki. Kapral twierdzi, że wygląda jak Ginewra, żona króla Artura.
– Ginewra, żona króla Artura – powtórzyła Valentina, sylabizując każde słowo. Na moment zamilkła, po czym dodała tonem, z którego przebijał sceptycyzm: – Rozumiem, że nie chodzi o średniowieczną mumię, tylko o… świeże zwłoki, które wyglądają jak przeniesione z innej epoki. Zgadza się?
– Zgadza.
– I leżą w ruinach jakiegoś zamku, tak?
– Tak. To kolejna zagadka. Mota de Trespalacios była średniowieczną fortyfikacją wzniesioną na planie koła, a tego rodzaju obiekty podobno prawie nie występują na terenie Hiszpanii. W zasadzie trudno mówić o ruinach, bo zachował się tylko okrągły kopiec otoczony fosą… Taki opis podał mi przez telefon Maza. Szczerze mówiąc, nie do końca potrafię to sobie wyobrazić. Nie miałem pojęcia o istnieniu tego miejsca.
– Ja też nie. No dobrze, a kto znalazł zwłoki? – zapytała z westchnieniem Valentina i posłała zdumione spojrzenie Oliverowi, który spokojnie jadł śniadanie, przysłuchując się jej rozmowie.
– Jakiś emeryt, który rano spacerował z psem. Zadzwonił na posterunek w Suances. Zwłoki leżą na widoku, na samym środku kopca. Podobno kobieta wygląda tak, jakby spała.
– Kurde. Może mamy do czynienia z jakimś rytualnym mordem?
– Nie wiem. Pewnie wkrótce się przekonamy. Na miejscu powinna być już cała ekipa: technicy, sędzia i patolog. Teren został zabezpieczony, w pobliżu są domy.
Valentina westchnęła. Wstała od stołu i zanim odpowiedziała, pociągnęła łyk kawy.
– Czarno to widzę, skoro kapral nie potrafi odróżnić średniowiecznej królewny od przebranej kobiety… No nic, zawiadom resztę zespołu – powiedziała, mając na myśli podporucznika Santiaga Sabadelle, kaprala Roberta Camargo i dwoje młodych funkcjonariuszy: Martę Torres i Alberta Zubizarretę. – Niech ci, którzy nie mają nic pilnego do roboty, przyjadą na miejsce zdarzenia. Rozejrzymy się i zaczekamy, aż technicy skończą zabezpieczać ślady.
– Sabadelle już wie, pojedziemy razem – odparł Riveiro. – Reszta miała dziś rano zamknąć sprawę Liérganes.
– Prawda, raporty… – Średniowieczna zagadka tak zaabsorbowała Valentinę, że zapomniała o biurokracji. – Dobra, niech zostaną na komendzie, ale uprzedź ich, że mamy nową sprawę. Potem zwołam naradę całego zespołu.
– Okej. Czyli widzimy się przy Mota de Trespalacios?
– Tak, jedź już, ja ruszam za pięć minut.
– A czy… jesteś tutaj czy w Suances? – Mimo łączącej ich zażyłości Riveiro czuł się skrępowany; głupio mu było pytać, czy Valentina jest w swoim mieszkaniu w Santanderze, czy u Olivera, z którym spotykała się od sześciu miesięcy.
– W Suances, więc zaraz powinnam tam dotrzeć.
– Super. To do zobaczenia.
– Do zobaczenia.
Valentina odwróciła się do Olivera, który z uśmiechem czekał na wyjaśnienia. Często słyszał, jak rozmawia przez telefon z podwładnymi o zbrodniach, których ofiarami byli narkomani, maltretowane kobiety czy prostytutki. Tamte okrutne morderstwa wydały mu się pospolite w porównaniu z tą powieściową zbrodnią.
– Czyli ja będę zajmował się hotelowymi gośćmi i przynudzał studentom, a ciebie czeka dzień z wybranką króla Artura. To niesprawiedliwe – poskarżył się, podsuwając Valentinie talerz z jajecznicą na boczku.
Odpowiedziała mu wymuszonym uśmiechem. Jej myśli zaprzątała „średniowieczna królewna”. Chociaż podchodziła sceptycznie do opisu Mazy, musiała przyznać, że ta sprawa ją zaintrygowała. Zaraz jednak pomyślała, że niezależnie od tego, czy ofiarą jest średniowieczna dama, czy dwudziestopierwszowieczna kobieta, mają do czynienia z zabójstwem. Ogarnął ją dziwny niepokój, biorąc górę nad ciekawością.
------------------------------------------------------------------------
* R. Bach, Mewa, przeł. R. Zubek, Dom Wydawniczy Rebis, Poznań 2024, s. 10-11.