Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Mieszkanie na Uranie - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
21 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,00

Mieszkanie na Uranie - ebook

Paul B. Preciado to jeden z najbardziej oryginalnych współczesnych intelektualistów. Filozof, teoretyk kultury, kurator i aktywista należy do tych odważnych osób, które całkowicie przemodelowują nasze myślenie o płci, seksualności, społeczeństwie, polityce i kulturze. A przede wszystkim – poszerzają pole tego, co jest możliwe.

W XIX wieku, kiedy w Europie zaczęto penalizować homoseksualność i piętnować ją jako chorobę psychiczną, pisarz Karl Heinrich Urlich zadeklarował się jako „uranista” i żądał uznania praw „tych, którzy kochają inaczej”. Kilka dekad później Preciado odmówił poddania się oficjalnemu protokołowi uzgodnienia płci i podjął samodzielny proces tranzycji poprzez przyjmowanie testosteronu poza jakąkolwiek kontrolą medyczną. Książka jest zapisem tego przejścia, a zarazem opowieścią o kulturowej rewolucji, która wciąż jest przed nami.

W feministycznym i posthumanistycznym ujęciu Paula B. Preciado najwyższa pora zerwać z binarnymi podziałami i patriarchalnymi schematami myślenia o świecie. Analizując rozmaite wydarzenia i fakty społeczne – od dyskusji na temat wychowania dzieci przez pary jednopłciowe po odrodzenie ruchów nacjonalistycznych w Europie – oraz odwołując się do własnych wspomnień i doświadczeń – osoby dorastającej we frankistowskiej Hiszpanii – kreśli strategie oporu i horyzont możliwej zmiany. W jego pisarstwie spotykają się intymność i polityczność, wrażliwość i odwaga.

W Polsce ukazały się dotąd dwie książki Preciado – Testoćpun (KP) i Pornotopia (Bęc Zmiana).

Kategoria: Biografie
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67016-43-8
Rozmiar pliku: 713 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

SYN

Wra­cam do mia­sta, w któ­rym się uro­dzi­łem, aby to­wa­rzy­szyć ma­mie po­zo­sta­ją­cej w szpi­ta­lu kil­ka dni po ope­ra­cji. To mia­sto w Ka­sty­lii, gdzie ludz­kie cia­ła cho­dzą owi­nię­te w fu­tra zwie­rząt, któ­re ni­g­dy nie miesz­ka­ły w tym re­gio­nie, i w któ­rym okna do­mów zdo­bią hisz­pań­skie fla­gi. To mia­sto mnie prze­ra­ża. Wi­dzę, jak skó­ra ob­cych w koń­cu prze­kształ­ca się w płaszcz. A skó­ra tych, któ­rzy się tu uro­dzi­li, prę­dzej czy póź­niej sta­je się fla­gą na­ro­do­wą. Spę­dza­my dnie i no­ce w sa­li nu­mer 314. Szpi­tal zo­stał nie­daw­no wy­re­mon­to­wa­ny, ale mo­ja mat­ka upie­ra się, że sa­la przy­po­mi­na tę, w któ­rej mnie uro­dzi­ła. Dla mnie wła­śnie dla­te­go, że nic mi nie przy­po­mi­na, ta sa­la szpi­tal­na wy­da­je się bar­dziej przy­ja­zna niż dom ro­dzin­ny, bez­piecz­niej­sza niż uli­ce han­dlo­we, bar­dziej od­święt­na niż pla­ce ko­ściel­ne. Ra­no, po wi­zy­cie le­kar­skiej, wy­cho­dzę na ka­wę. W tym szpi­ta­lu, po­ło­żo­nym na opu­sto­sza­łym te­re­nie, nie ma ka­fej­ki. Idę wzdłuż rze­ki Ar­lan­zón do naj­bliż­sze­go ba­ru, w ośle­pia­ją­cym i pro­mien­nym mro­zie, któ­ry Ka­sty­lij­czy­cy na­zy­wa­ją „słoń­cem z pa­znok­cia­mi”. Od­dy­cham lo­do­wa­tym, ide­al­nie czy­stym po­wie­trzem, ten po­wietrz­ny kär­cher ce­lu­je pro­sto w udrę­kę ukry­tą w mo­jej pier­si.

By­cie trans­sy­nem hisz­pań­skiej ka­to­lic­kiej pra­wi­co­wej ro­dzi­ny nie jest ła­twym za­da­niem. Ka­sty­lij­skie nie­bo jest pra­wie tak czy­ste jak w Ate­nach, ale je­śli w Gre­cji błę­kit to ko­balt, tu­taj to ko­lor sta­li. Każ­de­go ran­ka wy­cho­dzę i pla­nu­ję nie wra­cać. Zde­zer­te­ro­wać z ro­dzi­ny, jak de­zer­te­ru­je się z woj­ny. Ale nie ro­bię te­go. Wra­cam i zaj­mu­ję krze­sło prze­zna­czo­ne dla bli­skiej oso­by. Ja­ki jest po­ży­tek z po­stę­po­we­go ro­zu­mu, je­śli ser­ce po­zo­sta­je w ty­le, mó­wił Bal­ta­sar Gra­ci­án. W szpi­ta­lu od po­łu­dnia do ósmej wie­czo­rem wi­zy­ty na­stę­pu­ją po so­bie. Ta sa­la zmie­nia się w pu­blicz­ną sce­nę te­atral­ną, na któ­rej mo­ja mat­ka i ja wal­czy­my, nie za­wsze sku­tecz­nie, aby ode­grać ro­le. By mnie przed­sta­wić, mo­ja ma­ma mó­wi: to Paul, mój syn. Od­po­wiedź jest za­wsze ta­ka sa­ma: my­śla­łam, że masz tyl­ko jed­ną cór­kę. Mo­ja ma­ma wzno­si więc oczy do nie­ba i za­sta­na­wia się, jak wy­brnąć z te­go re­to­rycz­ne­go im­pa­su: tak, mia­łam tyl­ko jed­ną cór­kę i te­raz mam sy­na. Je­den z go­ści de­du­ku­je: ach, to jest mąż two­jej cór­ki? Nie wie­dzia­łem, że jest mę­żat­ką, gra­tu­la­cje… Więc mo­ja ma­ma zro­zu­mia­ła, że zro­bi­ła błąd w stra­te­gii i wy­co­fu­je się, jak ktoś, kto pró­bu­je szyb­ko pod­nieść sznu­rek la­taw­ca, któ­ry wzbił się za wy­so­ko. Po­pra­wia: nie, nie, nie jest za­męż­na, to mo­ja cór­ka… Mil­czy chwi­lę, pod­czas któ­rej prze­sta­ję na nią pa­trzeć, a na­stęp­nie kon­ty­nu­uje: to mo­ja cór­ka, któ­ra te­raz… jest… mo­im sy­nem. Jej głos ry­su­je ko­pu­łę Bru­nel­le­schie­go wzno­szą­cą się, gdy mó­wi „cór­ka”, i wa­lą­cą się w upad­ku, gdy mó­wi „syn”. Nie jest ła­two być mat­ką trans­pł­cio­we­go dziec­ka w mie­ście, w któ­rym qu­eero­we dziec­ko jest gor­sze niż mar­twe dziec­ko. Oczy go­ścia strze­la­ją na wszyst­kie stro­ny, nim wy­do­bę­dzie z sie­bie ci­che wes­tchnie­nie. Cza­sa­mi się uśmie­cham: czu­ję się jak Lo­uis de Funès w fil­mie scien­ce fic­tion – mo­im ży­ciu. In­nym ra­zem ogar­nia mnie zdu­mie­nie. Już nie roz­ma­wia­my o cho­ro­bie mo­jej mat­ki. Te­raz cho­ro­ba to ja.

Nie jest ła­two być trans­pł­cio­wym dziec­kiem w ka­to­lic­kiej ro­dzi­nie, któ­ra na­uczy­ła się, że Bóg wy­bie­ra i ni­g­dy się nie my­li. De­cy­do­wać o czymś ina­czej to za­prze­czać Bo­gu. Mo­ja mat­ka za­prze­czy­ła dok­try­nie Ko­ścio­ła. Mó­wi, że mat­ka jest waż­niej­sza niż Bóg. Oczy­wi­ście na­dal cho­dzi na mszę w nie­dzie­le: mó­wi, że zro­bi ra­chu­nek su­mie­nia w ży­ciu po­za­ziem­skim i do te­go Ko­ściół nie mu­si się mie­szać. Mó­wi to przy­ci­szo­nym gło­sem, wie, że bluź­ni. Nie jest ła­two być mat­ką trans­pł­cio­we­go dziec­ka miesz­ka­ją­cą obok są­sia­dów z Opus Dei. Czu­ję się jej dłuż­ni­kiem, po­nie­waż nie je­stem i nie mo­gę być do­brym sy­nem. Pod­no­szę jej no­gi, że­by po­pra­wić krą­że­nie, i mó­wię so­bie, że je­stem lep­szą po­mo­cą me­dycz­ną niż sy­nem. Gdy ak­tu­ali­zu­ję apli­ka­cje jej te­le­fo­nu, zmie­niam układ ekra­nu i in­sta­lu­ję no­we dźwię­ki, wma­wiam so­bie, że je­stem lep­szym in­for­ma­ty­kiem niż sy­nem. Pod­czas gdy zbie­ram jej wło­sy w kok i na­da­ję im ob­ję­tość z przo­du, mó­wię so­bie, że je­stem lep­szym fry­zje­rem niż sy­nem. Kie­dy ro­bię jej zdję­cie i wy­sy­łam zna­jo­mym po­wy­żej osiem­dzie­siąt­ki, któ­rzy nie mo­gą już jej od­wie­dzić, mó­wię so­bie, że je­stem lep­szym fo­to­gra­fem niż sy­nem. Je­stem lep­szym chłop­cem na po­sył­ki niż sy­nem. Je­stem lep­szym kom­pi­la­to­rem jej ulu­bio­nych fil­mów Ro­cío Ju­ra­do na YouTu­be niż sy­nem. Je­stem lep­szym czy­tel­ni­kiem lo­kal­nej ga­ze­ty niż sy­nem. Je­stem lep­szym pra­so­wa­czem i skła­da­czem ko­bie­cych ubrań niż sy­nem. Je­stem lep­szym sprzą­ta­czem ła­zien­ki niż sy­nem. Je­stem lep­szym noc­nym pie­lę­gnia­rzem niż sy­nem. Je­stem lep­szym prze­wie­trza­czem sy­pial­ni niż sy­nem. Le­piej szu­kam klu­czy za­gu­bio­nych na dnie tor­by, niż umiem być sy­nem. Je­stem lep­szym dys­try­bu­to­rem pi­gu­łek niż sy­nem. Je­stem lep­szym kse­ro­ko­pi­stą do­ku­men­tów do ubez­pie­cze­nia spo­łecz­ne­go niż sy­nem. I wszyst­kie te rze­czy, pie­lę­gna­cja, sty­li­za­cja wło­sów, na­pra­wa kom­pu­te­rów i te­le­fo­nów, po­bie­ra­nie fil­mów, znaj­do­wa­nie klu­czy, ro­bie­nie kse­ro­ko­pii… uspo­ka­ja­ją mnie, pro­wa­dzą mnie i ko­ją.

Bur­gos, 12 stycz­nia 2018MO­JE CIA­ŁO TRANS TO PU­STY DOM

W Ate­nach miesz­kam w do­mu, o któ­rym mo­gę po­wie­dzieć, że jest to mój pierw­szy dom od po­nad dwóch lat. Nie po­sia­dam go. Nie jest to ko­niecz­ne. Po pro­stu go uży­wam. Do­świad­czam go. Ce­le­bru­ję. Po miesz­ka­niu w trzech in­nych do­mach przy róż­nych uli­cach i w róż­nych dziel­ni­cach – Fi­lo­pap­pos, Ne­apo­li, Eks­ar­chia – oraz w kil­ku­na­stu ho­te­lach za­cho­wu­ję przede wszyst­kim w pa­mię­ci wspo­mnie­nie pta­ków, któ­re śpie­wa­ły ra­no na wzgó­rzu Stre­fi w ho­te­lu Orion. W koń­cu, nie bez tru­du, zde­cy­do­wa­łem się pod­pi­sać umo­wę wy­naj­mu.

Miesz­kam w tym pu­stym do­mu od po­nad mie­sią­ca. Po­zba­wio­ny wszel­kich me­bli dom to tyl­ko drzwi, dach i pod­ło­ga. Z po­wo­du opóź­nie­nia do­sta­wy łóż­ka (zwy­kła rzecz w Gre­cji) by­łem zmu­szo­ny spać dwa ty­go­dnie w cał­ko­wi­cie pu­stym miesz­ka­niu. W no­cy mo­je bio­dra zde­rza­ły się z drew­nem i wsta­wa­łem po­si­nia­czo­ny. Do­świad­cze­nie bez wąt­pie­nia in­au­gu­ra­cyj­ne i es­te­tycz­ne: cia­ło, prze­strzeń. Zda­rzy­ło mi się obu­dzić o trze­ciej nad ra­nem i za­sta­na­wiać się, le­żąc na zie­mi, czy je­stem czło­wie­kiem czy zwie­rzę­ciem, w tym stu­le­ciu czy in­nym, czy ist­nie­ję na­praw­dę, czy też je­stem tyl­ko fik­cyj­ną ma­te­rią. Pu­sty dom to mu­zeum XXI wie­ku, a mo­je cia­ło – bez­i­mien­ne, mu­tu­ją­ce i po­zba­wio­ne sie­bie – to dzie­ło.

W pu­stym do­mu prze­strzeń sta­je się miej­scem wy­sta­wy, a pod­mio­to­wość – dzie­łem sztu­ki. Pa­ra­dok­sal­nie, każ­dy jest wy­sta­wia­ny na pry­wat­nej sce­nie. „Nie­na­wi­dzę pu­blicz­no­ści” – ma­wiał pia­ni­sta Glenn Gould. W 1964 ro­ku, kie­dy miał trzy­dzie­ści dwa la­ta, u szczy­tu swo­jej ka­rie­ry, zre­zy­gno­wał z sal kon­cer­to­wych i wy­co­fał się na za­wsze do stu­dia na­gra­nio­we­go, by tam ro­bić mu­zy­kę. Tym wła­śnie jest pu­sty dom – to stu­dio, w któ­rym re­je­stru­je­my na­sze ży­cie. Z tą róż­ni­cą, że na­sza pod­mio­to­wość jest jed­no­cze­śnie mu­zy­ką, in­stru­men­tem i tech­ni­ką na­gry­wa­nia. Na po­cząt­ku by­łem prze­ko­na­ny, że miesz­ka­nie po­zo­sta­ło pu­ste na sku­tek splo­tu róż­nych oko­licz­no­ści: prze­pra­co­wa­nia, bra­ku cza­su, bra­ku dóbr, któ­re mo­gły­by zo­stać na­gro­ma­dzo­ne w tej prze­strze­ni. Mam tyl­ko kil­ka ubrań (dżin­sy APC, bia­łe lub nie­bie­skie ko­szu­le, fil­co­wy płaszcz, czar­ne bu­ty), nie­zbęd­ną wa­liz­kę, kil­ka ksią­żek i trzy tu­zi­ny ze­szy­tów, któ­re sa­me w so­bie sta­no­wią sa­mo­dziel­ną rzeź­bę w prze­strze­ni – jak wskaź­nik ja­kie­goś kul­tu, chy­ba że mo­że pa­to­lo­gii.

Za­ję­ło mi tro­chę cza­su, za­nim zda­łem so­bie spra­wę, że po­wód, dla któ­re­go utrzy­my­wa­łem to miej­sce pu­ste, nie był przy­pad­ko­wy: usta­no­wi­łem istot­ny zwią­zek mię­dzy mo­im pro­ce­sem tran­zy­cji i mo­im spo­so­bem za­miesz­ki­wa­nia prze­strze­ni. W pierw­szym ro­ku tran­zy­cji, gdy zmia­ny hor­mo­nal­ne rzeź­bi­ły mo­je cia­ło jak mi­kro­sko­pij­ne dłu­to dzia­ła­ją­ce od we­wnątrz, mo­głem żyć tyl­ko ja­ko no­ma­da. Prze­kra­cza­nie gra­nic z pasz­por­tem, któ­ry le­d­wo mnie re­pre­zen­to­wał, by­ło wte­dy spo­so­bem na zma­te­ria­li­zo­wa­nie tran­zy­tu, uwi­docz­nie­nie ru­chu prze­pro­wadz­ki. Dzi­siaj po raz pierw­szy mo­gę się za­trzy­mać. Pod wa­run­kiem że ten dom po­zo­sta­nie pu­sty: że za­wie­szę tech­no­bur­żu­azyj­ne kon­we­nan­se sto­łu, so­fy, łóż­ka, kom­pu­te­ra, krze­sła. Cia­ło i prze­strzeń kon­fron­tu­ją się bez po­śred­nic­twa. Tym sa­mym nie są już wo­bec sie­bie przed­mio­ta­mi, ale re­la­cja­mi spo­łecz­ny­mi. Mo­je cia­ło trans to pu­sty dom. Wy­ko­rzy­stu­ję po­li­tycz­ny po­ten­cjał tej ana­lo­gii. Mo­je cia­ło trans jest miesz­ka­niem do wy­na­ję­cia, bez żad­nych me­bli, miej­scem, któ­re nie na­le­ży do mnie, bez­i­mien­ną prze­strze­nią – cią­gle cze­kam na pra­wo do by­cia na­zwa­nym przez pań­stwo, cze­kam i bo­ję się prze­mo­cy by­cia na­zwa­nym. Miesz­ka­nie w do­mu cał­ko­wi­cie pu­stym na­da­je każ­de­mu ge­sto­wi cha­rak­ter in­au­gu­ra­cyj­ny, po­wstrzy­mu­je czas po­wta­rza­nia, za­wie­sza in­ter­pe­la­cyj­ne pod­su­mo­wa­nie nor­my. Wi­dzę sie­bie, jak bie­gam po do­mu lub cho­dzę na pal­cach pod­czas je­dze­nia. Wi­dzę sie­bie, jak le­żę na zie­mi z no­ga­mi opar­ty­mi o ścia­nę i czy­tam lub jak opie­ram się o ba­lu­stra­dę okna w trak­cie pi­sa­nia.

Od­zwy­cza­ja­nie roz­cią­ga się na in­ne cia­ła, któ­re prze­ni­ka­ją tę prze­strzeń: gdy ona do mnie przy­cho­dzi, nie mo­że­my ro­bić pra­wie nic in­ne­go, tyl­ko pa­trzeć na sie­bie, stać, trzy­ma­jąc się za rę­ce, le­żeć lub się ko­chać. Pięk­no te­go wy­jąt­ko­we­go do­świad­cze­nia, któ­re moż­na by na­zwać „od­me­blo­wa­niem”, spra­wia, że za­sta­na­wiam się, dla­cze­go zmu­sza­my się do me­blo­wa­nia do­mów, dla­cze­go jest nie­odzow­ne, aby­śmy zna­li na­szą płeć, wie­dzie­li, ja­ka płeć nas przy­cią­ga. Ikea jest tym dla sztu­ki za­miesz­ki­wa­nia, czym nor­ma­tyw­na he­te­ro­sek­su­al­ność dla po­żą­da­ją­ce­go cia­ła. Stół i krze­sło two­rzą kom­ple­men­tar­ną pa­rę, któ­ra nie do­pusz­cza py­tań. Sza­fa to pierw­szy cer­ty­fi­kat pry­wat­nej wła­sno­ści. Lamp­ka przy łóż­ku to mał­żeń­stwo z roz­sąd­ku. So­fa przed te­le­wi­zo­rem to pe­ne­tra­cja wa­gi­nal­na. Za­sło­na zwi­sa­ją­ca z okna to cen­zu­ra an­ty­por­no­gra­ficz­na, któ­ra opa­da no­cą. Któ­re­goś dnia, gdy ko­cha­li­śmy się w tym pu­stym do­mu, na­zwa­ła mnie mo­im no­wym imie­niem i po­wie­dzia­ła: „Pro­ble­mem jest nasz umysł. Na­sze umy­sły wal­czą, ale na­sze du­sze i cia­ła są w do­sko­na­łej har­mo­nii”. Kil­ka mi­nut póź­niej, gdy mo­ja klat­ka pier­sio­wa otwo­rzy­ła się, by wcią­gnąć kil­ka ato­mów tle­nu wię­cej, a mo­ja ko­ra mó­zgo­wa na­bra­ła kon­sy­sten­cji ba­weł­ny, po­czu­łem, jak mo­je cia­ło roz­pły­wa­ło się w pu­stej prze­strze­ni, a mój au­to­ry­ta­tyw­ny i nor­ma­tyw­ny umysł, pra­wie mar­twy, ab­dy­ko­wał.

Ate­ny, 8 paź­dzier­ni­ka 2016
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: