- nowość
- W empik go
Mikołaj powraca - ebook
Mikołaj powraca - ebook
Mikołaj stracił wiarę w ludzi. Pracuje w firmie zatrudniającej tuziny Mikołajów do komercyjnej pracy w centrach handlowych. To właśnie tam, przez zupełny przypadek, poznaje Amelkę – dziewczynkę, która, podobnie jak on, nie wierzy już w magię świąt. Historia Amelki rozbudza w Mikołaju dawno zapomniane światło i nadzieję. Postanawia odszukać rozproszonych po świecie byłych współpracowników – Rudolfa, przebywającego w zoo, Wróżkę-zębuszkę, pracującą w kasynie oraz elfa, zatrudnionego w cyrku. Wspólnie spróbują sprawić, by tegoroczne święta Amelki były wspaniałe i niezapomniane.
Dzięki Mikołajowi i jego wspomnieniom poznamy historię wynalazcy coca-coli czy słynnych kapeluszy królowej Anglii. Mikołaj i jego drużyna zrobią wszystko, by Amelka i jej młodszy brat na nowo pokochali święta. Nie obędzie się przy tym bez kilku wpadek…
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8299-967-9 |
Rozmiar pliku: | 3,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przed sklepami sprzedającymi podarki na ostatnią chwilę i gotowe dania wigilijne tworzyły się kolejki, podobnie jak przed myjniami automatycznymi, gdzie dziesiątki kierowców stały w nadziei na wyczyszczenie swojego samochodu. Zegary na ulicach odmierzały czas do świąt.
Gdyby ktokolwiek z zabieganych ludzi uniósł głowę, być może zobaczyłby pędzące po niebie sanie, ciągnące je renifery, dumnie stroszące sierść, i Mikołaja rozpartego za sterami, strzelającego wesoło z bata i pohukującego:
– Naprzód, kochani, naprzód, mamy mnóstwo do zrobienia!
Nikt jednak nie zauważył tej sceny. Zresztą nawet gdyby ktoś to zrobił, najprawdopodobniej nic by nie zobaczył. Gdyby zaś zobaczył, zapewne przetarłby oczy, sądząc, że to złudzenie, bo przecież dorośli nie wierzą w pędzące po niebie sanie. A jak wiadomo, dorośli nie zauważają rzeczy, w które nie wierzą. Co innego dzieci. Tak działo się każdego roku. Kilkoro jak zwykle dostrzegło sanie i od razu powiedziało o tym rodzicom. Ci jednak, zajęci ostatnimi zakupami, mruknęli to, co zwykle dorośli mówią w takich sytuacjach do dzieci:
– Tak, oczywiście, kochanie, Mikołaj i renifery na niebie. Nie ma się co dziwić. W końcu to święta. Chodź szybciej, bo się spóźnimy do babci.
Właśnie tak od wieków zachowują się dorośli i żaden z nich nie podniósł głowy, żeby zerknąć w stronę, którą wskazywało dziecko.
Jednak nawet gdyby któryś z dorosłych znalazł chwilę, żeby przyjrzeć się pędzącym po niebie saniom Świętego Mikołaja, pewnie nie uwierzyłby własnym oczom. Dorośli bowiem mają zwyczaj nie wierzyć w rzeczy, które widzą, jeśli z jakiegoś powodu te rzeczy wydadzą im się nielogiczne. A powiedzmy sobie szczerze, czy sanie Świętego Mikołaja mknące z szybkością kilku tysięcy kilometrów na godzinę po niebie bez żadnego napędu – o ile oczywiście wykluczymy renifery, ale one jako napęd sań dorosłym wydałyby się jeszcze bardziej absurdalne – mogły być prawdziwe?
Zapewne z tego właśnie powodu nawet ci, którzy powinni dostrzec sanie, a może i je zobaczyli, uznali, że im się przywidziało, bo od wieków tak postępują dorośli kierujący się logiką. Przecież zaprzęg Mikołaja pędzący po niebie nie ma nic wspólnego z logiką.
Tak właśnie zdarzyło się w centrum kontroli lotów powietrznych, gdzie aż dwóch kontrolerów ujrzało na ekranie radaru błyskawicznie poruszający się obiekt latający.
– Żaden samolot nie lata tak szybko – zdziwił się młodszy kontroler.
– Błąd systemu – stwierdził starszy i się skrzywił. – Wciąż nam się to zdarza, zwłaszcza w okolicach świąt, kiedy natężenie ruchu lotniczego jest bardzo duże. Bywa, że radary omyłkowo pokazują nieistniejące obiekty. Nie przejmuj się tym. Jaki samolot leciałby pięć tysięcy kilometrów na godzinę? System zaraz się naprawi i obiekt zniknie. Zróbmy sobie kawę.
Młodszy pokiwał głową, nie do końca przekonany, ale nie zamierzał polemizować ze starszym i bardziej doświadczonym kolegą, dlatego poszedł przygotować kawę. Zresztą niezidentyfikowany obiekt latający właśnie zniknął z radaru, co starszy kolega skwitował wzruszeniem ramion i powiedzeniem: „A nie mówiłem?”.
Nie ma się co dziwić, że kiedy porucznik Marek Darski, który odbywał zaplanowany patrol, siedząc za sterami myśliwca F-16, zobaczył z boku swojego samolotu sanie ciągnięte przez renifery, przetarł oczy. Porucznik Darski kilka minut wcześniej dostał informację od dowództwa, że w pobliżu może się znajdować niezidentyfikowany obiekt latający, i miał to sprawdzić. Wojskowe radary były nie tylko czulsze niż te w cywilnych wieżach kontroli lotów, lecz także ich operatorzy mieli obowiązek meldować o najdziwniejszych sytuacjach w powietrzu. Dlatego też dowództwo pułku lotniczego, w którym służył porucznik, poleciło, by sprawdził, czy nie widzi niezidentyfikowanego obiektu lecącego z prędkością pięciu tysięcy kilometrów na godzinę, mimo że wszyscy zdawali sobie sprawę, że żaden samolot nie może osiągnąć takiej szybkości.
Porucznik Darski był niezmiernie zdumiony. Chociaż myśliwiec F-16 poruszał się z maksymalną prędkością dwóch tysięcy czterystu kilometrów na godzinę, sanie najwyraźniej bez trudu się z nim zrównały, a teraz nawet go wyprzedzały. W dodatku renifer na czele zaprzęgu najwyraźniej zarżał radośnie i wydawało się, że pomachał Darskiemu kopytkiem.
Porucznik jeszcze raz przetarł oczy. Niewiele to jednak pomogło. Nadal widział sanie. Co gorsza, w saniach siedział brodaty Mikołaj, który wesoło mu machał. Po kilku sekundach zaprzęg najwyraźniej przyspieszył, obniżył lot i zniknął z pola widzenia.
Porucznik Darski nerwowo włączył radio.
– Pilot do bazy, pilot do bazy.
– Baza, słyszymy cię – zachrypiało radio. – Raportuj.
Tak zaczęła się rozmowa, ale porucznik się zawahał, bo nie mógł przekazać tego, co zobaczył na niebie. Jak zareagowaliby inni wojskowi, kiedy by oznajmił, że najszybszy samolot wojskowy właśnie został wyprzedzony przez Mikołaja poruszającego się saniami, które ciągnęły renifery?
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------