Milczący kaznodzieja. Brat Gwala Torbiński OP (1908–1999) - ebook
Milczący kaznodzieja. Brat Gwala Torbiński OP (1908–1999) - ebook
Brat Gwala: dominikanin, zakrystian, robotnik rolny, zecer, organista, bibliotekarz… Teraz rozpoczyna drogę na ołtarze. W lutym 2018 roku kapituła Polskiej Prowincji Dominikanów rozpoczęła przygotowania do procesów beatyfikacyjnych dwóch polskich dominikanów: Joachima Badeniego OP oraz br. Gwali Torbińskiego OP. W ramach wspomnianych przygotowań powstała biografia brata zatytułowana Milczący kaznodzieja. Brat Gwala Torbiński OP (1908–1999). Elżbieta Wiater, zafascynowana tą postacią, zebrała świadectwa dominikańskich współbraci oraz rodziny, które przybliżają nam sylwetkę bohatera i jego duchowość.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7906-633-9 |
Rozmiar pliku: | 3,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
GWALA, CZYLI SAKRAMENT CODZIENNOŚCI
Od kiedy Bóg w swoim Synu nawrócił się na codzienność, podążają za Nim ludzie, którzy w najzwyklejszych czynnościach, skromnej służbie i banalnych, zdawałoby się, spotkaniach z drugim człowiekiem potrafią dostrzec obecność Mistrza z Nazaretu. I choć idą w tłumnej procesji, bez trudu rozpoznaję wśród nich br. Gwalę z krakowskiego konwentu dominikanów. Charakterystyczny, jednostajnie pośpieszny ruch nóg lekko przygiętych w kolanach, szuranie stopami, balansowanie przygiętym do ziemi i odzianym w wełnianą kamizelę ciałem. Po prostu Gwala, mieszkaniec Nazaretu. Czy z Nazaretu może wyjść coś dobrego? Wystarczy rzucić okiem na ten niezwykły w swojej zwykłości pochód, kogo tam nie ma! Bo i doktor Teresa Martin, i Józef Maria Cassant, któremu nawet magisterki nie przyznano, małżeństwo Wojtyłów z Wadowic i brat Wenanty, franciszkanin, Karol de Foucauld, były oficer i były trapista. Któż ich tam zresztą policzy. A wszyscy doszli do świętości, używając środków najzwyczajniejszych z domowej apteki Maryi, Józefa i Boga nawróconego na codzienność.
Obecność Gwali pośród tych biednych pielgrzymów nie dziwi mnie jeszcze z jednego powodu. Trudno go sobie bowiem wyobrazić unieruchomionego ekstazą w gronie kolosów mistyki, siedzącego w królewskiej pozie na tronie świętych fundatorów czy choćby tylko odpoczywającego na kulawym taborecie świętego brata kooperatora Marcina de Porrès. Gwala był bowiem w ciągłym ruchu, Gwala był w drodze. Był dominikańskim perypatetykiem, który obszedł kilka razy kulę ziemską, modląc się w zakonnym chórku w rytm swoich szurających kroków, roznosząc braciom studentom książki czy dźwigając wiadro z wodą, w którym moczyły się pozyskane ze starych kopert znaczki, jego wielka pasja. Jednym słowem: _cum Deo ambulare_. Taką formułą mniszą można streścić jego życie – chodził z Bogiem, chodził w Jego obecności. Chodził w kaplicy. Podsłuchiwaliśmy go. Recytował _Credo in unum Deum_ – Wierzę w jednego Boga, wszystko po łacinie, zaczynał to wyznanie wiary, kończył i znów je zaczynał, recytował rytmicznie, potem przechodził na _Pozdrowienie anielskie_, cały czas na orbicie, cały czas w ruchu po okręgu, którego centrum stanowiło tabernakulum. Dziwiła nas ta łacina, dziwiła monotonia słów pozbawionych jakiegokolwiek indywidualnego wyrazu. Ale tak właśnie było: żadnej improwizacji, egzystencjalnych póz, żadnej dramaturgii i „osobistości”, tylko tekst zadany, gotowy, z góry przychodzący. Bo mówić z Bogiem to tak wielka rzecz – pisał kiedyś kameduła Rostworowski – że jedynie sam Stwórca mógł stać się jej nauczycielem. Bo jedynie to, co od Boga pochodzi, godne jest przyjęcia przez Niego. Ruch po Gwalowej orbicie był zakłócany niekiedy przez pośpiesznego intruza, który chciał „tylko” zadośćuczynić codziennemu obowiązkowi sprawowania mszy świętej. Gwala z całą radością służył do tej mszy zwanej chórkową, mszy pośpiesznej niczym spadający meteoryt, tak różnej od wystudiowanej w najdrobniejszym detalu _missa egocentrica_, sprawowanej przy głównym ołtarzu bazyliki. Nie zwracał uwagi na jej tempo, estetykę, skromność, był prawdziwie szczęśliwy, że mógł księdzu w podróży usłużyć. Czasami zwierzał się celebransowi słowami: „Bo ja mam dziś ten przywilej już w trzeciej mszy uczestniczyć!!!”. Gwala promieniał wtedy niezwykłym blaskiem kochanego przez Boga pierwszokomunijnego dziecka. Widziałem ten wielki smak odnajdowany w modlitwie i świadczę o tym. To zaś może wskazywać na jedno – nie było w Gwali ukrytego konfliktu z Bogiem czy jakiejś formy arogancji albo owego uporu w sprawach Bożych, o którym wspomina dominikanin Jan Tauler, polegającego na tym, iż człowiek chciałby, żeby jego wola spełniała się nawet w rzeczach boskich i w Nim samym.
Sądzę, że br. Gwala, wydeptując pracowicie parkiet zakonnego chórku czy ścierając marmurową posadzkę w kaplicy św. Jacka, próbował zrozumieć drogi Boże, próbował skierować na nie swoje kroki. Któż z nas może powiedzieć, że je zna i rozumie? Czy Gwala wołał do Boga: _In via Tua vivifica me!_ (Ps 115)? Trudno dociec. Ale więcej niż pewnym jest, że Duch Boga wołał na Gwalę i pokazywał drogi prowadzące do serc jego współbraci. Bez emfazy można powiedzieć, że są to drogi wiodące na krańce świata, bo właśnie do tych najbliższych, powołanych przecież do wspólnego mówienia z Bogiem albo o Bogu, trzeba iść najdłużej i najwytrwalej.
Adoracja otworzyła mu oko serca, które dostrzega w drugim realną obecność Jezusa. Tabernakulum go przyciągało, a zarazem wyrzucało na zakonną pustynię, na której od wieków ścierają się charaktery, temperamenty, poglądy, koncepcje i wizje, czasami jedynie słuszne. Gwala nie zaznawał spoczynku. Kiedy ewangelista mówi o Jezusie, że został wyprowadzony przez Ducha na pustynię, to tak naprawdę mówi o „wygnaniu”, o „wypędzeniu” na nią Jezusa. Nieco to szokujące, bo przecież to greckie słowo w potocznym użyciu obsługuje niezmiennie finał egzorcyzmu odprawianego nad opętanym człowiekiem. Ale jak inaczej oddać radykalizm powierzonej każdemu z nas misji głoszenia Bożego królestwa, jak przedstawić jej nieubłagane prawo do wyłączności w przestrzeni naszego serca? Życie br. Gwali świadczy o tym, że został wyrzucony z samego siebie i posłany do braci. Już nie należał do siebie. Taki jest zresztą los każdego, kto wiernie i nieustępliwie szuka Boga.
Co jednak oznacza tak naprawdę ten magiczny termin obecny we wszystkich możliwych definicjach mnicha, zakonnika, kapłana? Jak można szukać Kogoś, kto się już objawił, nawracając na codzienność? Szukanie Boga to nic innego jak szukanie okazji do całkowitego oddania się Jego woli, a ta najpełniej się objawia, gdy składamy nasze życie w ręce innych.
Gwala był w ciągłym ruchu, Gwala był w drodze. Gwala był wygnany z siebie. Każdego dnia, nie wychodząc z klasztoru, docierał po wielekroć na krańce świata, krakowskie krańce świata, wcale nie mniej egzotyczne, niż te wyobrażone przez św. Dominika czy ustalone przez Królewskie Towarzystwo Geograficzne. Podróż rozpoczynał w zakonnej czytelni, gdzie zawieszona była przeszklona skrzynka zbierająca zamówienia na książki. Potem wyprawa do bibliotecznego magazynu, szukanie tomów, wspinanie się na drabinę, rejestracja tych wszystkich skarbów i kolejna podróż. Tym razem w najbardziej egzotyczne miejsca tzw. studentatu, gdzie mieszkali bracia przygotowujący się do kapłaństwa. Czyli zakonna arystokracja, której dostarczano książki wprost na biurko, żeby młodzież nie marnowała niepotrzebnie energii, lecz tylko studiowała, i to studiowała z zapałem. Dziwne były to zakątki, bo wtedy jeszcze dużo czytano, i to czytano wszystko. Wędrował więc Gwala obarczony tomami do studentackiej dzielnicy zwanej Zaułkiem Literackim, gdzie mieszkali poeci, esteci i dominikańska bohema. To właśnie dzięki br. Gwali przeczytałem między innymi całą korespondencję Zygmunta Krasińskiego, a jest przecież tych listów dobrych kilka kilometrów. Widywano go z dziwnymi broszurami na „Campo di Fiori”, gdzie gnieździli się przyszli heretycy i reformatorzy. Do miejsc bardziej ortodoksyjnych, jak choćby „Mały Watykan”, który zasiedlali przyszli wykładowcy różnych akademii teologicznych, dźwigał kilogramy księdza Granata. Nawiedzał także przyszły zakonny „Instytut Pamięci Narodowej” w powijakach, ciągnąc za sobą literaturę wspomnieniową. Nie pamiętam, żeby choć raz drgnęła mu powieka, jakiś grymas wykrzywił wargi, a przecież doskonale widział, co czytamy i czym się pasjonujemy. Ciekawa była ta twarz br. Gwali. Nie był on ani wesoły, ani smutny, przypominał św. Antoniego Pustelnika, który schronił się w ruinach starego rzymskiego fortu przed światem. Gdy stęsknieni za nim przyjaciele sforsowali drzwi jego celi, ukazał im się właśnie tak: ani wesoły, ani smutny.
Gwala nie odrzucał ludzi, ale też nie chciał się im przypodobać. Przebijał się w jego bystrym spojrzeniu inteligentnego brata konwersa jakiś ogromny pokój, nie stąd. I przebaczenie. Ale był dla nas, młodych, wielką milczącą prowokacją. Kochaliśmy go, to prawda, lecz nikt z nas nie zamierzał iść w jego ślady, chcieliśmy oddać życie w bardziej spektakularny sposób. Czekały na nas prawdziwe krańce świata. Bo kim był Gwala? Mnichem? Dominikaninem, który nigdy nie otworzył ust. I kto na zewnątrz klasztoru znał jego poświęcenie i zasługi? Nikt. W tym czasie to inni byli znani i pożądani, i godni naśladowania.
Mimo że pozbawiony forum, kazalnicy i mikrofonu, Gwala był jednak prawdziwym, choć milczącym kaznodzieją. Bo głosić nie oznacza dać się zabić i zjeść przez rozentuzjazmowane tłumy. Ani pozwolić się przypiekać przez ostre pytania kolejnej pary prowadzącej śniadaniówkę, ani być obecnym w sieci i komentować każde jej drgnienie. Biskup Romero i Christian de Chergé mówili, że to także oddanie życia, kropla po kropli, w zwyczajnej codzienności, to uważne i poważne spełnianie narzuconych przez nią ludzkich obowiązków, wybieranie ciszy zamiast trującego szemrania, oddawanie się dyskretnej modlitwie, gdy atakuje nas demon odpowiedzialny za duchowe włóczęgostwo, ten kapryśny duch wmawiający nam, że wciąż jeszcze nie odkryliśmy krainy szczęścia na naszą miarę. To także pomoc niesiona innym, nasz wkład w ich promocję i wzrastanie, bez czekania na zapłatę, akceptacja wszelkiej niewdzięczności oraz ryzyka bycia pomniejszonym, zmarginalizowanym, a nawet zapomnianym przez swoich uczniów i beneficjentów. Ale przecież nie ma większej miłości, jak oddać życie za przyjacioły swoje.
Myślę, że br. Gwala należał do tego rzadkiego gatunku świętych, którym Bóg zaproponował trudną łaskę życia ukrytego, i to w miejscu, w którym prowadzenie takiego życia jest absolutnie niemożliwe. Wydaje się, że taki dar udzielany jest po bardzo trudnym egzaminie, przypominającym nieco przedwojenną maturę. I pada na nim tylko jedno pytanie: „Czy wierzysz, że naprawdę jesteś tylko tym, kim jesteś w oczach Bożych?”. Jak można się domyślać, Gwala odpowiedział pozytywnie, on żył tą prawdą po prostu. Jak mogło być inaczej, skoro spotkał swojego Oblubieńca. To spotkanie było tak przejmujące, że – używając formuły Izaaka Syryjczyka – Gwala sam stał się modlitwą. Był więc skupiony, to znaczy nie miał czasu na głupstwa, do których zaliczam bezpłodne a dramatyczne rozważania nad utraconą szansą „zrealizowania siebie”, porównywanie się z innymi czy życie według zasad wirtualnej wieczności: „Źle czy dobrze, byle stale o mnie”, jako i medytacje muzealne w stylu „ile po mnie zostanie”. Gwala nie miał czasu na głupstwa, ponieważ dostąpił ogromnego przywileju: „Jest więc niezmierzoną łaską i przywilejem, kiedy osoba odkrywa we własnej duszy łaknienie ubóstwa i samotności. A najcenniejszym ze wszystkich darów natury i łaski jest pragnienie ukrycia się, zniknięcia sprzed ludzkich oczu, aby świat miał nas za nic, by porzucić nadmierne zainteresowanie własną osobą i roztopić się w nicości, w niezgłębionym ubóstwie, adoracji Boga” (Thomas Merton).
Dlaczego Kościół ma wynosić na ołtarze tego milczącego, skromnego dominikańskiego mnicha? Bo Kościół jest sakramentem miłości Boga do świata, bo Bóg umiłował świat. A Gwala niósł tę nowinę do świata, który zwariował i – użyjmy przejmującego obrazu Czesława Miłosza – przekształcił się w olbrzymią halę z ustawionymi w niej nieskończonymi rzędami fortepianów: każdy gra na swoim instrumencie, starając się innych zagłuszyć, a w ogólnym zgiełku, nawet przestając grać na chwilę, słyszy tylko najbliższego sąsiada.
Gwala był i jest skromnym okruchem tego sakramentu, lekarstwem na szaleństwa sukcesu za wszelką cenę, chorobę popularności i przekonanie, że wszystko jest na sprzedaż. A przede wszystkim był i jest egzorcyzmem przeganiającym ten obezwładniający strach, że pożre nas nicość, gdy polecą na łeb lajki i nigdy niewidziani „przyjaciele” stracą nami zainteresowanie. Jego życie jest jasnym przekazem Bożej mądrości: „Nie bój się, że nie istniejesz. Istniejesz, bo Ja patrzę na ciebie. I choć inni mijają cię z obojętnością, Ja patrzę z dumą na ciebie, bo jesteś moim synem, bratem mojego Syna Jezusa”.
Jeśli po usłyszeniu takich słów zawołamy: „Panie, cóż mam więc czynić?!”, Bóg, wskazując na br. Gwalę, odpowie: „Żyj codziennością, nie szukaj renomowanych miejsc, znanych osób, satysfakcjonujących cię zajęć, nie czekaj na łaskawe spojrzenie możnych tego świata. Żyj codziennością, ona jest bowiem sakramentem mojej przemieniającej obecności. Czyż zapomniałeś, że i Ja nawróciłem się kiedyś na nią?”.
Dlaczego Kościół ma wynosić na ołtarze tego milczącego, skromnego dominikańskiego mnicha? Święty jest również po to, żeby przez swoje orędownictwo wyciągać nas z naszych piekieł. Nie z fantazji, ale jako świadek życia br. Gwali dawno temu już przymierzałem mu aureolę. I pytałem: „Czyim ty będziesz patronem, komu ty, bracie, będziesz pomagał, kogo z piekieł wyciągał żarliwą modlitwą?”. Długo medytowałem, aż wreszcie odkryłem, że Gwalę należy mianować patronem strąconych w niebyt celebrytów. Nie będzie ich oczywiście windować z powrotem na utracone wyżyny. Skądże! Jego ani smutna, ani wesoła, ale promieniująca szczęściem twarz będzie świadczyć przeciw nicości życia, które do tej pory prowadzili, i zarazem zapraszać do adoracji niezgłębionego w swoim ubóstwie i pokorze Boga. A wszystko to w prawdziwie skromnym, zwykłym i otulonym codziennością życiu. Bo przecież szkoda czasu na głupstwa.
Niech piękna książka o br. Gwali krakowskiej teolożki i pisarki Elżbiety Wiater będzie pomocą w wyborze tego, co najważniejsze, mądre, skromne i wieczne. Zapraszam.
Michał Zioło OCSOWPROWADZENIE
Jak wszyscy wiemy, jedną i tę samą historię można opowiedzieć na różne sposoby. Tym samym, zaczynając pracę nad biografią br. Gwali Torbińskiego, stanęłam przed koniecznością odpowiedzi na pytanie nie tylko o jej treść, ale i formę. W założeniu jest to praca historyczna, dlatego zresztą jest zaopatrzona w bibliografię i przypisy. Jednocześnie moim pragnieniem pozostaje, aby była to książka czytana przez liczne osoby, a nie szacownie kurząca się w bibliotece pozycja, nad którą jedynie specjaliści będą cmokać z irytacji bądź zachwytu, tudzież studenci – ziewać.
Z tego powodu, mając świadomość, że u wielu zawodowych historyków może to budzić niechęć i nieufność do tekstu, wybrałam jednak formę lżejszą, bliższą esejowi, pokazującą także moje zmaganie z materią źródeł (lub ich brakiem) i destrukcyjnym działaniem czasu. Na samym początku prac, a w zasadzie nawet przed nim, ostrzeżono mnie, że nie będzie zbyt wiele materiałów do biografii br. Gwali. Na szczęście okazało się, że obawy te były płonne; wielkiej pomocy udzieliła mi też rodzina brata, której tu serdecznie chciałam podziękować.
Na końcu książki umieszczam esej poświęcony duchowości braci, istotny ze względu na to, że br. Torbiński zmarł w opinii świętości. Świętym jest ktoś, kto żyje heroicznie swoim powołaniem, więc żeby móc stwierdzić, czy rzeczywiście mamy do czynienia z takim przypadkiem, musimy zdefiniować, o jaką formę życia, także duchowego, chodzi. Nie ukrywam, że jeśli chodzi o duchowość braci, bardzo dużo nauczyłam się właśnie od br. Gwali i ślad jego świadectwa jest zdecydowanie wyraźny w tym dodatku.
Na początek jednak chcę nieco przybliżyć historię dominikańskich braci zakonnych, aby dać szerszy kontekst opowieści o zmianach, do jakich doszło w XX wieku, a którym siłą rzeczy przyjrzę się bliżej w biografii. W trakcie prac okazało się, że życie br. Gwali stanowi świetne studium przypadku, pozwalające zobaczyć dzieje braci w Polsce w tym stuleciu, gdyż obejmuje je całe, zwłaszcza jeśli spojrzymy na nie jako na epokę historyczną, a nie na okres między 1901 a 2000 rokiem. Wiek XX jako epoka zaczyna się wybuchem pierwszej wojny światowej, a więc w 1914 roku, a kończy, przynajmniej w naszym kraju, w 1989 roku, kiedy rozpoczyna się transformacja ustrojowa. Brat Torbiński urodził się w 1908 roku, zmarł w 1999 roku, jego życie obejmuje więc, a nawet nieco wykracza, poza opisane przeze mnie ramy. Można powiedzieć, że przyszedł na świat jeszcze w XIX wieku, a narodził się dla nieba już w wieku XXI. Nadto asygnaty, które otrzymywał, sprawiły, że zwykle trafiał do miejsc, które były istotne w danym momencie historycznym, i to zawsze w chwili, kiedy rozgrywały się tam ważne wydarzenia.
Narodziny braci konwersów
Bracia konwersi pojawiają się w zakonie kaznodziejskim u samych jego początków1 – kilku takich dominikanów posługuje już w klasztorze mniszek w Prouille, św. Dominik w 1217 roku, rozsyłając braci, w ich gronie umieszcza także konwersów, choćby Oderyka, którego darzył wielkim zaufaniem i m.in. dlatego uczynił go towarzyszem ojców wysyłanych do Paryża. Zapiski o wielu braciach znajdujemy także w ówczesnych odpowiednikach dzisiejszych ksiąg zmarłych.
Wykonywali zwykle prace domowe, opiekowali się chorymi i byli odpowiedzialni za zbieranie jałmużny. Kiedy zakon buduje kolejne klasztory, bracia posługują z reguły jako rzemieślnicy: murarze, architekci, stolarze, malarze etc., często wybitni. Wiele dzieł sztuki wyszło spod wysoko wykwalifikowanych rąk braci zakonnych: miniatury, rzeźby, freski, ale także ceramika użytkowa – w Krakowie prawdopodobnie to właśnie dominikańscy konwersi byli pionierami stosowania ozdobnej glazury w tym typie ceramiki, nie mówiąc o prowadzeniu jednego z pierwszych warsztatów do wyrobu glazurowanych płytek posadzkowych na wysokim poziomie artystycznym2.
Wśród braci w tamtej epoce byli ludzie prości, ale także wysoko urodzeni i dobrze wykształceni. Wybierając habit brata zakonnego, rezygnowali świadomie ze święceń, bo na początku przejście do stanu kapłańskiego było dla konwersów zakazane. Zresztą nie wolno im było nawet posiadać własnych ksiąg, w tym przede wszystkim… psałterza.
W miarę upływu czasu to podejście będzie się zmieniać, zresztą w opracowaniu o. Thompsona, nie tylko przy kwestii święceń dla konwersów, widać wyraźnie dominikański stosunek do zakonnego prawa. Można go streścić jako: jak nie wolno, to nie wolno, ale jeśli koniecznie trzeba, to można. Przykładem może tu być rozwiązanie prawne dotyczące tego, kto ma być syndykiem w klasztorze. Pierwotnie św. Dominik chciał, by to bracia przejęli kwestie administracyjne i finansowe w zakonie. Wtedy jednak zaprotestowali kapłani oraz papież Honoriusz III, który był właśnie tuż po rozstrzygnięciu sprawy wspólnoty z Grandmont. Tam powstała struktura zakonna, w której bracia zajmowali dokładnie taką pozycję, jaką chciał im dać Guzman. Skończyło się na tym, że korzystając z trzymanych w ręku kluczy do skarbca, prawie zagłodzili kapłanów, w ten sposób chcąc wymusić korzystne dla siebie rozwiązania. U dominikanów przyjęto więc zasadę, że syndykiem zawsze musi być kapłan. Czasem jednak nie było wśród wyświęconych kaznodziejów nikogo, kto byłby w stanie sprawować to oficjum, i wtedy obejmowali je, jakżeby inaczej, konwersi. Jak nie wolno, to nie wolno, ale jak koniecznie trzeba, to można.
Dla badacza takie podejście to wskazówka, że przepisy zawarte w konstytucjach trzeba traktować bardziej jako sugestie niż dokładny obraz tego, jak wygląda życie dominikańskie w danym momencie w praktyce (szczególnie że pojawiają się też zwyczaje specyficzne dla konkretnych prowincji), dlatego zawsze konieczne jest sięgnięcie po inne źródła – wiele mówią akta wizytacyjne, a dokładnie wskazówki dotyczące zmian sugerowanych przez przełożonych. W przypadku braci zakonnych problemem jest szczupłość materiału źródłowego, jednak i w oparciu tylko o to, do czego mamy dostęp, możemy stwierdzić, że nawet nie mając święceń i pracując niejako w tle, mieli duży udział w misji zakonu.
Rola konwersów w historii dominikanów
To konwersi zbierali jałmużnę, zapewniali zatem podstawy materialne przetrwania klasztorów. Obsługiwali furtę, zakrystię, infirmerię, kuchnię ze spiżarnią, a więc miejsca ważne i drażliwe (szczególnie to ostatnie miało taki charakter, o czym czytelnik zresztą będzie mógł się przekonać podczas lektury tej książki). Dzięki konwersom ojcowie wszyscy chodzili w czystych ubraniach i klasztor z przyległościami nie zarastał brudem. Oni pracowali w ogrodach, sadach i na folwarkach, a często to, że klasztor nie musiał im płacić za pracę, pozwalało domykać domowy budżet3.
Razem z całym zakonem doświadczyli kryzysu w wieku XIV (zachowały się zapiski mówiące wręcz o publicznych bójkach, w których brali udział), a kiedy po odkryciu Nowego Świata nowej dynamiki nabrał ruch misyjny, razem z ojcami wyruszyli głosić słowo. To właśnie spośród konwersów południowoamerykańskich wywodzi się dwóch świętych – Jan Macias oraz Marcin de Porrès. Wcześniej, bo już w XIII wieku, wielu braci dało świadectwo swojej wiary, zostając męczennikami, wśród nich ci, którzy zginęli wraz z bł. Sadokiem w Sandomierzu, zamordowani przez Tatarów. Później ich grono powiększą zabici podczas wojen religijnych w Europie oraz ci, którzy zginą na misjach, szczególnie dalekowschodnich.
Kiedy zakon odradza się na starym kontynencie po kryzysach i kasatach związanych z rewolucją francuską oraz polityką monarchów absolutystycznych, jest w nim miejsce także dla konwersów. Ich procent jednak znacząco spada – nie ma już mowy o tym, by było to około dwudziestu procent dominikanów, jak na początku. Kolejnym tąpnięciem będą zmiany po soborze watykańskim II, który całkowicie przeformułuje miejsce braci w zakonie, o czym piszę szerzej w jednym z rozdziałów. Obecnie wciąż trwa dyskusja nad tym, jakie miejsce w misji zakonu i w jaki sposób realizowane mają zajmować bracia, teraz noszący już nazwę kooperatorów. Mam cichą nadzieję, że opowieść o br. Gwali i jego współbraciach (jako rasowy dominikanin był człowiekiem wspólnoty, zresztą naśladując w tym dzielnie św. Jacka) przysłuży się do znalezienia odpowiedzi na pytanie o rolę kaznodziejskich braci zakonnych. Jestem święcie przekonana, że jest ona wciąż istotna – w końcu nie bez powodu Bóg i św. Dominik wciąż powołują kolejnych mężczyzn, by szli tą drogą.
Podziękowania
Książki tej nie byłoby w obecnym kształcie, gdyby nie grono wspaniałych osób, które mi pomogły w zebraniu materiałów i wspierały mnie w pisaniu. Na pierwszym miejscu chcę wymienić członków rodziny br. Gwali (w kolejności nawiązywania kontaktu): Czesławę Widz, Marię Siemczyk, Stanisławę i Jana Świsiów oraz Leokadię Torbę. Gdyby nie zachowana przez państwa Świsiów korespondencja brata, nie miałabym dostępu do jego duchowości, nie byłoby też potwierdzenia wielu detali dotyczących jego biografii. Wywiady z nimi, a także ich kuzynami: Urszulą Szepetowską, Jerzym i ks. Ryszardem Siutami (którym także dziękuję), pozwoliły mi uzupełnić obraz brata o kontekst rodzinny.
Kluczowym miejscem było oczywiście Archiwum Polskiej Prowincji Dominikanów. Tu wielkie podziękowania za życzliwość i otwartość składam na ręce o. Ireneusza Wysokińskiego oraz tamtejszych pracowników: Marcina Sanaka i Adriana Cieślika. Wiele źródeł, z których korzystałam, wciąż jest w opracowaniu i gdyby nie ich pomoc, szczególnie pana Marcina, po prostu nie wiedziałabym, że takie dokumenty istnieją.
Dziękuję też Małgorzacie Habudzie, pracującej w bibliotece krakowskiego kolegium, która przybliżyła mi realia pracy bibliotekarza, a także udostępniła zbiory wewnętrznego archiwum biblioteki. Nie mówiąc o wsparciu w momentach kryzysów twórczych.
Wreszcie, chcę wymienić braci kaznodziejów, których pomoc, zarówno ta duchowa, jak i ta praktyczna (przekazanie lub wskazanie materiałów), była kluczowa przy pisaniu: o. Cypriana Klahsa, o. Dariusza Kantypowicza, o. Tomasza Gałuszkę, o. Radosława Więcławka i o. Michała Paca. Ich zainteresowanie tematem stanowiło dodatkową motywację do ukończenia książki.
Nota redakcyjna
Chcąc maksymalnie skrócić noty biograficzne, podaję jedynie daty roczne kluczowych wydarzeń w życiu opisywanych postaci. W przypadku braci są to: narodziny – pierwsze śluby zakonne – śmierć; w przypadku ojców: narodziny – pierwsze śluby – święcenia – śmierć. W cytatach ze źródeł została zachowana oryginalna pisownia i interpunkcja, dodatki ode mnie umieszczone są w nawiasach kwadratowych.WYKAZ SKRÓTÓW
aaut. archiwum autorki
AKPoz Archiwum Klasztoru Dominikanów w Poznaniu
AKGr Archiwum Klasztoru Najświętszej Maryi Panny Śnieżnej na Gródku (mniszki dominikańskie)
AKLu Archiwum Klasztoru Dominikanów w Lublinie
AKSł Archiwum Klasztoru Dominikanów na Służewie
APPD Archiwum Polskiej Prowincji Dominikanów
bsgn. bez sygnatury
_Catalogus_ _Catalogus Fratrum ac Sororum Provinciae Poloniae Sacri Ordinis Praedicatorum_
Fr klasztor warszawski, ul. Freta 10
Jz klasztor jezupolski
KBKL _Kronika braci konwersów lwowskich, lata 1933 – 1942_
KFr _Kronika klasztoru św. Jacka (Warszawa)_
KJz _Kronika klasztoru jezupolskiego_
KKr _Kronika klasztoru krakowskiego_
KLw _Kronika klasztoru lwowskiego_
KLu _Kronika klasztoru lubelskiego_
Kr klasztor krakowski
KPoz _Kronika klasztoru poznańskiego_
KSł _Kronika klasztoru służewskiego_
KTb _Kronika klasztoru tarnobrzeskiego_
KTp _Kronika klasztoru tarnopolskiego_
KZm (2019) _Księga zmarłych_, Warszawa 2019
KZm (Działa) _Księga zmarłych za okres od 1900 do 1972_, oprac. E. Działa
Lcons _Liber consiliorum (Księga rad)_
Listy G. Torbiński, _Listy do Stanisławy i Jana Świsiów_ (1965–1999), skany w aaut. i w APPD, w oprac.
Lu klasztor lubelski
Lw klasztor lwowski
Poz klasztor poznański
RD „Róża Duchowna”
rkps rękopis
sp. spuścizna
Sł klasztor służewski
Tb klasztor tarnobrzeski
Tp klasztor tarnopolski
tper. teczka personalna
UZK _Ustawy Zakonne do użytku Braci Konwersów_PROLOG
Był listopadowy poranek. Chłodny, nieco śnieżny. Zebrani przy grobowcu dominikanów na cmentarzu Rakowickim skutecznie korkowaliśmy jedną z głównych alejek. Jak co roku w Dzień Zaduszny odprawiano mszę świętą za pochowanych w tym miejscu, i nie tylko tam, zmarłych z zakonu i dobrodziejów. Nasze głosy krzyżowały się i wymijały z liturgią płynącą z megafonów pobliskiej kaplicy, konkurując za pomocą starego, dobrego chorału z kościelnymi standardami.
Kiedy odśpiewaliśmy na zakończenie antyfonę _Salve Regina_, mój wzrok przyciągnęła marmurowa tablica po lewej stronie od wejścia. Wypisano na niej ostatnio tu pochowanych ojców i braci. Nie mogłam oderwać oczu szczególnie od jednego napisu: br. Gwala Torbiński. Zewnętrznie nie różnił się niczym od pozostałych, ale dla mnie miał szczególną intensywność. Jakby dominikanin noszący to imię i nazwisko mnie o coś prosił. Pierwsza, dość oczywista myśl – chodzi o modlitwę. Jednak gdzieś z tyłu głowy cichy głos intuicji zgłaszał sprzeciw.
Jaki czas później opowiadałam sąsiadowi, który dobrze zna dominikańskie środowisko, że piszę książkę o św. Jacku Odrowążu. W odpowiedzi usłyszałam: „To może następna o br. Gwali Torbińskim? To taki brat kooperator, który umarł w opinii świętości”. Po moim kręgosłupie przebiegł dreszcz – w tamte Zaduszki nie chodziło o modlitwę, dominikanin chciał, żeby o nim napisać i by jego świadectwa nie pochłonęła niepamięć.
W tym samym czasie jednak tematem ktoś się zainteresował, więc zajęłam się innymi postaciami z historii Kościoła, nieco żałując tak niesamowicie zaczętej znajomości. Wkrótce dowiedziałam się, że osoba, która planowała pisać na ten temat, z powodów nie do końca od niej zależnych porzuciła ten pomysł. Brat zaś nadal konsekwentnie domagał się mojej uwagi, wracając w rozmowach i opowieściach spotykanych ludzi z krakowskiego klasztoru, przewijając się we wspomnieniach pracowników biblioteki, co listopad świecił po oczach nazwiskiem z marmurowej płyty. Zagadywani o niego ojcowie-historycy odradzali zajęcie się tematem, głównie ze względu na szczupłość źródeł. Mojej kobiecej przekorze tylko tego było trzeba – postanowiłam, że jednak zawalczę.
I wtedy okazało się, że br. Gwala jest człowiekiem wielu niespodzianek.PRZYPISY
Wprowadzenie
1 Jeśli chodzi o historię dominikańskich braci zakonnych, posiłkuję się głównie opracowaniem: A. Thompson, _Dominican Brothers. Conversi, Lay, and Cooperator Friars_, Chicago 2017, za którego wskazanie dziękuję o. Tomaszowi Gałuszce OP. O ile nie zaznaczyłam inaczej, dane podaję właśnie za o. Thompsonem. Do niego też odsyłam po więcej szczegółów o historii tego stanu w obrębie zakonu.
2 Zob. A. Bojęś-Białasik, D. Niemiec, _Kościół i klasztor Dominikanów w Krakowie w świetle badań archeologiczno-architektonicznych w latach 2010 – 2012_, w: _Sztuka w kręgu krakowskich dominikanów_, red. A. Markiewicz, M. Szyma, M. Walczak, Kraków 2013 (Studia i źródła Dominikańskiego Instytutu Historycznego w Krakowie, 13), s. 302–303.
3 Zob. np. listy o. M. Łanochy, przeora klasztoru w Tarnopolu, z przełomu lat 1937 i 1938 (_Korespondencja przełożonych klasztoru z prowincjałem_, APPD, Tp 471), w których domaga się asygnowania jeszcze jednego brata do klasztoru, bo nie stać domu na zatrudnienie świeckich.
Rozdział pierwszy
1 Wywiad z br. Karolem Serwą, nagranie w aaut. Podobnie o korespondencji brata wypowiadał się mąż jego bratanicy, Jan Świś.
2 Zob. np. Listy (26.09.1976), s. 1.
3 Tamże.
4 Zob. np. _Catalogus_ (1935), s. 18–19 – przy imionach zakonnych braci pojawia się skrót „M.”.
5 Zob. Listy (10.01.1997), s. 2.
6 „Tak zwana mądrość starcza wyraża się brakiem właściwej ruchliwości umysłowej, co prowadzi do skostnienia poglądów. Człowiek stary ufa swoim dawnym autorytetom i swoim poglądom ukształtowanym przed laty, »nowinki« go nie pociągają. (…) Rzadko jednak kształtują się nowe cechy osobowości, raczej ulegają nasileniu, ujmując ogólnie, niektóre cechy występujące od dawna, tyle że dotychczas w sposób umiarkowany”; redakcja portalu Neurologia Praktyczna, _Starzenie się i starość_, neurologia-praktyczna.pl/a3771/Starzenie-sie-i-starosc.html (dostęp: 12.01.2022).
7 Listy (27.10.1974).
8 Listy (26.09.1976), s. 2. Katecheza ta wydaje się inspirowana pismami i kazaniami o. Konstantego M. Żukiewicza OP, zob. np. K. Żukiewicz, _Cudowny Obraz Matki Bożej Różańcowej w kościele krakowskich dominikanów_, Kraków 1921.
9 Listy (02.10.1977), s. 1–2.
10 Zob. Wywiad z o. Stefanem Norkowskim, nagranie w aaut.
11 Listy (26.09.1976), s. 1.
12 Zob. tamże, s. 2.
13 Zob. Wywiad z Jerzym Siutą, nagranie w aaut.
14 Brak takiego błogosławieństwa jedynie w części kartek z życzeniami oraz pojedynczych listach.
15 Chodzi o Katarzynę Torbę, żonę Wojciecha. Szerzej o rodzinie brata, zob. rozdz. 2 w niniejszej książce.
16 Listy (16.04.1989).
17 Duży wpływ na upowszechnienie jego kultu miał m.in. bł. o. Jan Józef Lataste OP, który ofiarował swoje życie w intencji tego, by św. Józef został ogłoszony patronem Kościoła; w modlitewniku dominikańskim była też umieszczona litania do św. Józefa.
18 Zob. wywiad z br. Karolem Serwą, nagranie w aaut.
19 Zob. Wywiad ze Stanisławą i Janem Świsiami, nagranie w aaut.
20 Zob. Listy (08.08.1989).
21 Zob. Wywiad z br. Karolem Serwą OP, nagranie w aaut.
22 Rozmowa z o. M. Ziębą, niezarejestrowana.
23 Wywiad z br. Karolem Serwą OP, nagranie w aaut.
24 Rozmowa z br. Andrzejem Pastułą, niezarejestrowana, notatki w aaut.
25 Zob. np. Listy (13.10.1977).
26 Zob. Listy (26.10.1980).
27 Zob. Wywiad z o. Andrzejem Kamińskim OP, nagranie w aaut.
28 Wywiad z Jerzym Siutą; Wywiad z Leokadią Torbą; Wywiad z Urszulą Szepetowską.
29 Zob. np. Listy (15.11.1981, s. 2; 26.10.1980, s. 3).
30 Listy (15.11.1981), s. 1.
31 Listy (01.11.1982), s. 2. Brat odnosi się do jednego z ośmiu błogosławieństw (por. Mt 5,7), ale robi to w zaskakującym kontekście i interpretacji.
32 Tamże.
33 Listy (18.10.1987), s. 2.
34 M. Zioło, mail z 30 września 2016, aaut. Z kolei Grzegorz Guzik (tercjarz z fraterni św. Alberta Wielkiego), który malował ikony do kaplicy akademickiej w Krakowie, wspominał, że kiedyś przyszedł, żeby je kończyć, i trafił na br. Gwalę chodzącego i odmawiającego różaniec. Brat przywitał się i wyszedł, najwyraźniej nie chciał przeszkadzać.
35 Anegdota przekazana przez Małgorzatę Drzał, plik cyfr. w aaut.
36 Brat wspomina o tej wizycie w liście, widocznie dla niego to też było istotne zdarzenie: „(…) przypadkiem gdy byłem na adoracji po południu, zobaczyłem się z Ryśkiem, który też wstąpił na paciorek, pierwszy raz go zobaczyłem w sutannie”; Listy (18.06.1981).
37 Wywiad z ks. Ryszardem Siutą, nagranie w aaut.
38 Listy (14.07.1996).
39 C. Klahs, mail z 22 marca 2019, aaut.
40 Listy (25.01.1999).
41 Zob. Listy, passim, szczególnie z lat dziewięćdziesiątych.
42 Zob. np. 28.06.1995.
43 Chodzi o o. Macieja Ziębę OP.
44 M. Zioło, mail z 30 września 2016, aaut.
45 Listy (17.01.1997).
46 Zob. Wywiad z br. Karolem Serwą OP, aaut.; Wywiad z o. Jackiem Dudką OP, aaut.; rozmowa z br. Andrzejem Pastułą OP, niezarejestrowana.
47 Zob. Wywiad z o. Jackiem Dudką, aaut.
48 Zob. Wywiad z o. Mirosławem Pilśniakiem OP, nagranie w aaut.
49 Rozmowa z o. Jackiem Dudką OP, niezarejestrowana.
50 Zob. Listy (28.05.1981).
51 Listy (18.12.1992); por. Mk 10,45 – kolejny dowód na to, jak bardzo brat żył słowem Bożym.
52 Gwalenie – neologizm ukuty przez braci studentów, opisujący czynność składania przez brata makulatury w zgrabne pakunki, która często wiązała się z rytmicznymi uderzeniami, służącymi zgniataniu papieru.
53 Rozmowa z br. Andrzejem Pastułą OP, niezarejestrowana.
54 Zob. Wywiad z o. Romanem Zdziarstkiem OP, nagranie w aaut.
55 Zob. Listy (18.06.1981, 06.09.1981).
56 Zob. Listy (06.09.1981).
57 Zob. M. Siemczyk, mail z 11 stycznia 2022, aaut.
58 Zob. Wywiad z o. Mirosławem Pilśniakiem, nagranie w aaut.
59 Zob. tamże.
60 Skan w aaut.
61 Wywiad z o. Mirosławem Pilśniakiem.
62 Zob. Przedmowa w niniejszej książce.
63 Zob. Wywiad z o. Jackiem Dudką, aaut.
64 Zob. rozdz. 11 w niniejszej książce.
65 Aneks, w: _Opracowanie ankiety „Członkowie Prowincji o sobie i o Prowincji”_…, s. 1.
66 Zob. Wywiad ze Stanisławą i Janem Świsiami, aaut.
67 Zob. Wywiad z Leokadią Torbą, aaut.; rozmowa z Marią Siemczyk, niezarejestrowana.
68 Listy (30.08.1996).
69 Listy (03.01.1986; 24.04.1997). Mogła to być pozostałość po poznańskich latach br. Gwali, bo zwrot ten był swego czasu popularny w Wielkopolsce.
70 Listy (28.01.1998).
71 Zob. np. Listy (23.11.1993).
72 Zob. Listy (20.08.1995).
73 Wywiad z o. Jackiem Dudką, nagranie w aaut.
74 Zob. Listy (10.09.1978).
75 Zob. _Wspomnienie brata Gwali Torbińskiego…_, s. , w: _Gwala (Walenty) Torbiński…_, tper.
76 Wywiad z o. Dariuszem Kantypowiczem OP, nagranie w aaut.
77 Tamże.
78 Zob. np. wpis z 24.11.1944, KTp (Tp 82).
79 Zob. Wywiad z o. Jackiem Dudką.
80 Ojciec Pilśniak wspomina, że br. Gwala między słowami wspominał o doświadczeniach mistycznych, ale żadna z osób, z którymi rozmawiałam, nie potwierdziła tych informacji ani nie była świadkiem fenomenów nadzwyczajnych. O sytuacjach, które mogły być przejawem fizycznego nękania przez diabła, wspominał br. Andrzej Pastuła, ale inni zajmujący się wtedy br. Gwalą nie potwierdzili tych informacji, a o. Stefan Norkowski stwierdził wręcz, że mogły one mieć całkowicie naturalne podłoże.
81 M. Zioło, mail z 6 kwietnia 2017, aaut.
82 P. Krupa, mail z 27 listopada 2017, aaut. Ojciec skomentował tę sytuację: „Mnie zatkało, a on spokojnie podjął poszukiwania. Człowiek. Po prostu człowiek. Wzruszające”.
83 T. Kwiecień, _Głupstwo głoszenia Słowa. Nad Biblią_, Kraków , s. 49–50. Książka pisana jeszcze przed odejściem z zakonu.
84 Podobnie odbierał tych braci o. Maciej Zięba.
85 Zob. Wywiad z o. Andrzejem Kamińskim OP, nagranie w aaut. Tu warto podkreślić, że ojciec mówi o okresie, w którym obaj ci bracia byli dobrze po siedemdziesiątce a br. Gwala właśnie zaczął mieć poważne problemy zdrowotne.
86 M. Zioło, mail z 6 kwietnia 2017, aaut.
87 Chodzi o: Jan Paweł II, _List do moich braci i sióstr – ludzi w podeszłym wieku_, Roma 1999.
88 C. Klahs, mail z 22 marca 2019, aaut.
89 _Wspomnienie o br. Gwali Torbińskim_…, s. 63.
90 C. Klahs, mail z 19 stycznia 2022, aaut.
91 Jak wynikło z rozmowy na profilu o. Cypriana Klahsa, malarką tą jest Maja Siemińska; zrzut ekranu w aaut.
92 Zob. Wywiad z br. Karolem Serwą OP, nagranie w aaut.
93 Tamże.