- W empik go
Milczenie nut - ebook
Milczenie nut - ebook
Bydgoszcz, lata siedemdziesiąte. Dziewięcioletni Tomek, nazywany przez rówieśników kujonem, pewnego dnia ratuje koleżankę z klasy przed grupą łobuzów. Chociaż Zuzia niczym się nie wyróżnia, to Tomek czuje, że przyciąga go do niej jakaś irracjonalna siła. A kiedy okaże się, że na kartach rodzinnej historii Zuzi aż roi się od skrywanych przez lata tajemnic, oboje zapragną dotrzeć do ich korzeni. Co łączy przedwojenny tom poezji Norwida z częstymi wyjazdami ojca dziewczyny? I dlaczego jej matka sprawia wrażenie tak bardzo nieszczęśliwej? Ślady przeszłości nie dają o sobie zapomnieć, a przyjaciele czują, że jedynym sposobem na jej zrozumienie jest wysłuchanie melodii, która powstała w tragicznych okolicznościach wiele lat temu…
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-137-0 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyciągnąłem jej dłoń lekko do siebie, aż przez piżamę dotknęła mojego torsu. Wybudziła się i westchnęła, nie otwierając oczu. W szarości świtu widziałem jej twarz, cień i blask w jednym, włosy na poduszce i drugą rękę swobodnie leżącą na kołdrze… Z wciąż zamkniętymi oczami przysunęła się do mnie i przylgnęła ustami do mojego policzka.
– Jestem… – szepnęła. – Jestem…
Po krótkiej chwili, kiedy już nic się nie działo oprócz tego, że tlen wpływał do naszych płuc, krew krążyła w naszych żyłach, a dłonie pozostawały splecione, oboje zasnęliśmy. Ten poranek miał być długi, jak wiele innych. Miał się w ogóle nie kończyć…
* * *
_Mam na imię Lili. Czasem wydaje mi się, że umarłam. Że zniknęłam z tego świata na zawsze. I że nikt o mnie nie pamięta. Nawet Bóg._
_I chociaż wciąż jeszcze żyję, nie mam złudzeń, że śmierć jest blisko. Jedyne więc, czego teraz pragnę, to by nie przyszła zbyt szybko. By nie zagarnęła mnie jak gęsta mgła, zanim zdążę się przygotować. Zanim zdążę zostawić po sobie ślad. By inni nie zapomnieli._
_Na początku tego gorzkiego czasu zaczęłam wyobrażać sobie, że piszę pamiętnik. W myślach otwierałam go na pierwszej niezapisanej stronie, brałam do ręki pióro i zaczynałam zapełniać go treścią. Widziałam litery, słowa, całe zdania… Opisywały to, co mnie spotkało, ale także i to, co chciałabym przeżyć. Moje dwa światy. Piekło i niebo. Otchłań i Eden. Kiedy zamknęłam po raz pierwszy ten mój wymyślony pamiętnik, wiedziałam, że nie zdołam wracać do niego codziennie i że nigdy nie uda mi się napisać więcej niż kilka słów, może dwa, trzy zdania. Nie więcej. A nawet tyle będzie cudem. Bo przecież zostałam sama i sama weszłam do piekła._
_Ja jednak jestem szczęściarą, bo nawet w piekle udało mi się spotkać kogoś innego niż diabła._
_To, o czym chciałabym napisać, szepczę mu do ucha po niemiecku, bo choć nie jest to mowa ojczysta żadnego z nas dwojga, oboje znamy ten znienawidzony przez nas język, jedyny, w jakim możemy do siebie mówić, jedyny, w jakim rozumiemy choćby takie słowo jak „Liebe”. Znaczenia jego „miłości” czy mojego „szerelem” możemy się jedynie domyślać z blasku bijącego z naszych oczu._
_Dzięki niemu moje słowa, moje myśli i wspomnienia są ze mną tu, w piekle, w tych dniach, które, wiem to na pewno, będą moimi ostatnimi. Chociaż on wciąż twierdzi z niegasnącym uporem, że nie pozwoli na to, by spotkał mnie los wszystkich pozostałych. Wciąż na nowo próbuje odrodzić we mnie nadzieję. I dlatego słucha tych moich urwanych szeptów, pojedynczych słów wypowiadanych tak, by nikt inny ich nie usłyszał, żadna strażniczka ani żadna z mych towarzyszek niedoli._
_Napisałam, że pamiętnik to jedyne, co mam. A przecież to nieprawda, bo mam jeszcze miłość. Liebe… Szerelem… I mam też coś, co przywiozłam tu, ze sobą, stamtąd, z daleka, z mojego poprzedniego życia… Dobrze to ukryłam. Nie znaleźli tego i nigdy nie znajdą. Nigdy!_
_Więc najpierw opowiem, jak to się stało, że jestem właśnie tutaj… I że spotkałam jego, mężczyznę, który mnie pokochał._
_Przyszli po nas, po mnie, rodziców, Istvana i małą Marię, gdy nadzieja była już tak blisko. Zło panoszyło się wszędzie, tylko nie u nas. Lecz gdy Horthy ugiął się i oddał władzę, wzięli nas wszystkich. Od razu, jakby ruszyła lawina. To było jak zły sen. Pociąg, w nim tłum coraz bardziej apatycznych ludzi, łudzących się jeszcze, że przeżyją, lecz w głębi duszy wiedzących, że to już kres… Płaczące dzieci, starcy wznoszący modły do Boga, do Tego, który zakrył twarz, zduszony jęk kobiet, bezsilne milczenie mężczyzn… Synowie i córki Hioba wiezieni w nieznane, w pustkę i głuszę._
_Jechaliśmy na północ, dzień, dwa, nie wiem, jak długo… Nie chcę wiedzieć ani pamiętać. Rozdzielili nas zaraz po wyjściu z wagonu. Nie zobaczyłam już nikogo z bliskich. Wiem dobrze, co ich spotkało, jak tysiące innych, jak niemal wszystkich, ale nie chcę o tym myśleć. Gdy wspominam mamę, tatę, młodsze rodzeństwo, to tak, jakbyśmy rozstali się tylko na chwilę. Albo jakbym tkwiła w złym śnie i zaraz miała się obudzić w naszym mieszkaniu przy bulwarze nad Dunajem._
_Ocalałam, bo byłam młoda i silna, wystarczająco silna, by pracować. I niedługo potem, zapewne w maju, chociaż nie byłam w stanie wtedy liczyć dni, wywieźli mnie jeszcze dalej. Pociąg jechał długo, aż znalazł się nad morzem. Słyszałam jego szum, a może tylko mi się to zdawało…? Ktoś jednak mi powiedział, że z baraków, w których umieszczono mnie i przybyłe wraz ze mną kobiety, jest ledwie kilka tysięcy kroków do żółtej plaży i czystej wody. Pół godziny nieśpiesznego marszu, podczas którego nozdrza łapczywie wdychają żywiczny zapach sosen, stopy rozgarniają kojąco ciepły piach, a fale przyzywają, zapraszają…_
_Po niedługim czasie, trzech-czterech tygodniach, strasznych, mimo słońca nad głową znów zapędzono mnie i wiele innych do zakrytych, dusznych wagonów. Tym razem podróż trwała krócej. Nie pamiętam jej. Głód i pragnienie odbierały mi świadomość na całe godziny. Zamiast w sen popadałam w nicość pełną coraz bardziej natarczywego bólu. Kobiety wokół mnie chorowały, krwawiły, wymiotowały. Niektóre, oparte o moje ramię, ocierały się o śmierć…_
_Wyładowano nas jak bydło, w najgorszym skwarze, nie patrząc, czy któraś jest ranna, nieprzytomna albo zwyczajnie bardzo słaba. Gdy wypadłam z wagonu na pokryty żwirem i kamieniami plac przy torach, poraniłam sobie kolana i dłonie. Ból towarzyszył mi przez wiele następnych dni. Umieszczono nas w ciasnych i ciemnych barakach, w strasznych warunkach, praktycznie bez jedzenia i picia. Już wcześniej, tam, gdzie straciłam bliskich, ogolono mi głowę i ubrano w obozowy drelich. Niemal od razu zagonili nas do katorżniczej pracy._
_Tam, na rampie przy torach, kiedy próbowałam się podnieść, poczułam na sobie czyjś wzrok. Nie esesmanów wrzeszczących wokół jakby świat się walił, nie strażniczek, wtedy jeszcze tylko uważnie nas obserwujących, i nie tych, którzy na nas z niecierpliwością czekali, by przyuczyć nas naprędce do przydzielonej nam pracy. Uniosłam głowę i wpatrzyłam się w przestrzeń przed sobą. Potem dostrzegłam oczy, najcudowniejsze męskie oczy, przyjazne i współczujące… Widziałam tylko oczy, tylko spojrzenie…_
_Tak często płaczę! Bezgłośnie, by nie sprowokować strażniczek. By nie narazić siebie i innych. Ten płacz, tak cichy, huczy we mnie jak bezlitosny huragan. Łzy zalewają mnie jak potop. Sen jest znużeniem. Myśli usychają, więdną, umierają… Niech będą przeklęci na zawsze ci, którzy zabijają niewinnych! Niech będzie przeklęty świat! Ogień i śmierć dla nas wszystkich! Otchłań i gehenna, piekło i noc! Nieba nie ma i nie będzie! Nie dla nich, nie dla was, nie dla mnie! Boże, wybacz! Nie zniosę tego… Tylko ból, głód, strach… Co z tego, że nie zabiją dzisiaj, skoro jest jutro, a potem następne dni… Może śmierć, nagła, chętna, gotowa przytulić, objąć, pocieszyć… może taka właśnie śmierć byłaby stokroć lepsza od tego, co nas tu spotyka…_
_Dzisiaj rano strażniczka pobiła mnie jak psa. Skuliłam się, leżąc na bruku, i zasłoniłam dłońmi głowę. Biła, jakby chciała mnie zabić. Potem nagle przestała, kopnęła mnie w brzuch i kazała wracać do pracy. I ostrzegła, tyle zrozumiałam, bym nigdy więcej nie ośmieliła się zasnąć przy napełnianiu prochem łusek pocisków. Nie pamiętałam, że w ogóle zasnęłam._
_Traf chciał, że już po wszystkim przyszedł on. Kręcił się w pobliżu, a gdy wreszcie zagonili nas w stronę baraku, jakimś cudem znalazł się przy mnie. Opatrzył mnie i pocieszył jak anioł. Nikt nie zwracał na nas uwagi. Jakbyśmy oboje stali się niewidzialni._
_Dzisiaj dowiedziałam się, że jest przy nim kobieta. Nie wynikło to z jego słów, nawet nie z gestów, po prostu to wyczułam, a on nie zaprzeczył. Kocha ją. Ale kocha też mnie. A ja kocham jego! Boże! Dlaczego mnie potępiłeś? Dlaczego nawet w tym, ostatnim, czego doznaję na tej ziemi, muszę czuć do siebie odrazę?_
_Mam na imię Lili. Powtarzam to sobie co jakiś czas, bo przecież nie ma tu nikogo, kto wiedziałby to. A raczej nie było tu nikogo takiego do chwili, gdy usłyszałam pytanie: „Jak masz na imię?”. Lili. Lili, tak właśnie brzmi moje imię. Całe moje poprzednie życie spędziłam w Budapeszcie, w mieszkaniu na pierwszym piętrze kamienicy z oknami wychodzącymi na bulwar nad Dunajem. Miałam beztroskie dzieciństwo, mnóstwo marzeń i miłość, sprawiającą, że życie wydawało mi się piękne. Kochałam muzykę._
_I kocham ją nadal…_