- promocja
- W empik go
Miłość. Crew. Tom 3 - ebook
Miłość. Crew. Tom 3 - ebook
Niespokojne serca nie znają czegoś takiego jak „zwykłe życie”.
Bren miała swoją oddaną ekipę i to jej wystarczało. A potem wszystko zaczęło się zmieniać. Zakochała się, choć nigdy tego nie planowała. Ponownie nawiązała relację z bratem, mimo że nigdy nie liczyła na jego powrót. Teraz jest w Cain, członkowie jej ekipy poszli do college'u, dorastają, zaczynają się ustatkowywać. A ona stoi na rozdrożu i zastanawia się, jaką drogę powinna wybrać. Nigdy nie miała problemów z pokonywaniem przeszkód, ale życie zwykłym życiem? Tego musiała się nauczyć.
I kiedy wydaje się, że wszystko zmierza w dobrym kierunku, sprawy ponownie się komplikują. Najwyraźniej normalność nie jest Bren pisana. Pora ponownie stanąć do walki.
Zwieńczenie bestsellerowej serii pióra niesamowitej Tijan!
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66815-90-2 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
BREN
– Tato?
To niemożliwe… Nie.
Jak?
Zerknęłam na Channinga. Zaciskał szczęki, jego oczy ciskały gromy w stronę naszego ojca.
– Co? – Zrobiłam krok w jego stronę. – Jak?
– Kochanie – odezwał się zdławionym głosem. – Bren.
Było już ciemno, ale zza chmur wyglądał księżyc w pełni. Oświetlały nas uliczne lampy, więc dobrze go widziałam. Wydawał się wyższy. Może to dlatego, że schudł. Był też bardziej wyrzeźbiony. A może źle go zapamiętałam? Wyglądał dobrze. Oczywiście jak na osobę, która dopiero co wyszła z więzienia.
Chwila.
Więzienie.
Kręciło mi się w głowie. Obróciłam się do brata.
– Chan?
Wyciągnął rękę i położył mi ją na ramieniu, zamykając oczy. Zauważyłam, że jego zachowanie zupełnie się zmieniło, kiedy obrócił głowę w moją stronę – już nie widziałam w jego ciele napięcia jak wcześniej, ale dłoń mu drżała. Wyraźnie starał się pohamować reakcję.
Mimo to patrzył na mnie łagodnym wzrokiem.
– Pamiętasz tego skorumpowanego gliniarza z Fallen Crest?
Pokiwałam głową. To była głośna sprawa.
– Był zaangażowany w sprawę taty.
Ojciec podszedł do nas i oznajmił pospiesznie:
– Ja chcę jej o tym powiedzieć.
Channing go zignorował, jego dłoń zacisnęła się na moim ramieniu.
– Cóż, nowi znajomi taty…
– Nie! Sam muszę się wytłumaczyć, Channing.
Mój brat zamarł, przeszył go wzrokiem i wrócił spojrzeniem do mnie. Żyła pulsowała na jego szyi. Ciągnął, jakby Derrick w ogóle się nie odezwał.
– …mają dobrych prawników. Udało im się uchylić zarzuty.
Potem już nic nie powiedział.
Ja też nie. Miałam mętlik w głowie.
– No i co? Co to ma w ogóle znaczyć?
– Bren…
Channing wtrącił się w słowa ojca:
– Sprawa została zamknięta. – Minęła chwila ciszy. – Nie interesują się nią. Nie chcą się mierzyć ze skandalem, który może wybuchnąć, gdy prawda wyjdzie na jaw, ani nie chcą tracić pieniędzy na nowych prawników taty, więc to koniec. Wyszedł z więzienia.
Powtórne rozpatrzenie sprawy.
Odrzucenie.
Nowi prawnicy.
Skorumpowany gliniarz.
Te wszystkie wyrazy odbijały się w mojej głowie.
Słyszałam, że mój brat coś mówi. Wiedziałam, że stara się mi to wytłumaczyć, ale nic nie miało sensu. Nie potrafiłam połączyć ze sobą wszystkich kropek, więc tylko się gapiłam na Channinga. I na tatę.
– Bren – rozbrzmiał nagle czyjś głos.
Obróciłam się.
Popatrzyłam na Crossa, który właśnie stanął na chodniku za nami.
– Cross – zaczął Channing. Zdjął rękę z mojego ramienia i wyciągnął ją w stronę Crossa. W jego głosie słyszałam wyrzut. Zamierzał powiedzieć Crossowi, żeby zostawił nas w spokoju.
Cross też to wyczuł i zaklął.
– Nawet mowy nie ma, Channing. Zostaję. – Nagle zauważył mojego ojca i złapał mnie za rękę.
Cały się spiął.
Jego twarz przybrała ten sam wyraz co Channinga. I zauważyłam to niemal z opóźnieniem, jakby po namyśle, chociaż nawet nie wiem, nad czym miałabym się zastanawiać. O czym myślałam wcześniej?
– Bren? – odezwał się mój ojciec.
Ten człowiek zabrał mi nóż po tym, jak dźgnęłam faceta, który chciał mnie zgwałcić. Ten sam człowiek podszedł do niego, przyklęknął i poderżnął mu gardło. A teraz stał przede mną, zwracał się do mnie po imieniu i nic nie miało sensu.
– Ona jest w szoku – usłyszałam szept Channinga dobiegający jakby z oddali.
Cross znowu zaklął, otoczył mnie ramieniem i przyciągnął do siebie.
Mój tata miał wyjść z więzienia w wieku sześćdziesięciu lat, ale tak się nie stało. Został wypuszczony po trzech latach i teraz stał przede mną.
Nie miałam pojęcia, jak powinnam się z tym czuć. Ani trochę.1
BREN
Dwa miesiące później
Właśnie stałam przed kręgielnią. Czerwony neonowy napis głosił: Cougar Lanes. Cougar Lanes. Pierwsze A się nie świeciło, po prostu zgasło.
No dobrze.
Cougar Lanes.
Channing: Godzina 16. Cougar Lanes. Hawk lub Brock powinni ci pomóc, zapytaj o nich. Trzymaj się z dala od Shetlanda. Uważaj na jego ręce.
Gdy tak stałam, pod budynek podjechała furgonetka i zatrzymała się tuż przed wejściem. Drzwi otworzyły się błyskawicznie i z pojazdu wysiadło dwóch mężczyzn, a następnie wpadli do środka. Mieli na sobie typowe stroje łowców nagród: kuloodporne kamizelki, kajdanki w tylnych kieszeniach spodni, krótkofalówki przy boku, kabury na broń, paralizatory przy paskach, odznaki mieniące się na łańcuszkach na szyi.
Westchnęłam. Trafiłam w odpowiednie miejsce.
Channing obiecał, że załatwi mi pracę, bo w pierwszej mi nie szło. Od dwóch miesięcy czułam się, jakbym dosłownie ugrzęzła w bagnie. Jakbym się znalazła w sytuacji bez wyjścia. Ale gdyby ktokolwiek zapytał mnie, jak sobie radzę, powiedziałabym z szerokim uśmiechem (i miną bez wyrazu), że zarąbiście, totalnie świetnie, po prostu bajka. I tak, to by było wierutne kłamstwo.
Wcale nie było dobrze.
Ani trochę. Ale w tej chwili nie wiedziałam, co mam z tym wszystkim zrobić.
Znalazłam się w zupełnie nowej sytuacji.
Kiedyś sądziłam, że nigdy nie wyjadę z Roussou. Bo przecież tam dorastałam. Śmiałam się, kochałam, płakałam, krwawiłam, cierpiałam i przetrwałam wszystko. Przyszłość poza Roussou w ogóle nie wchodziła w rachubę, ale sytuacja się zmieniła i oto jestem. Mieszkałam w jednym domu z Crossem, Zellmanem i Jordanem. Chłopaki studiowały na Cain University i najwyraźniej to uwielbiały.
Czego z kolei ja nie znosiłam. Nie chodziło o to, że zrobiłam się zgorzkniała. Jako ich przyjaciółka obawiałam się po prostu, że zostanę sama. W tym klubie było miejsce tylko dla jednej osoby.
Ale jest, jak jest.
Zellman na studiach czuł się jak ryba w wodzie. Myślę, że wszystkich wprawiło to w osłupienie, bo do tej pory nie przepadał za nauką. Teraz natomiast uwielbiał chodzić na zajęcia. Uwielbiał imprezy i mecze futbolu. A przede wszystkim studentki, skoro już się z nikim oficjalnie nie spotykał. I nie, nie pytajcie mnie, jak mu szło na tych zajęciach, bo miałam przeczucie, że to zupełnie inna para kaloszy.
Jordan i Cross radzili sobie raczej dobrze, ale każdy z nich miał swoje problemy. Największym dramatem było zerwanie Jordana z Tabathą. Ona poszła dla niego na Cain. On zakończył ich związek tydzień po pierwszych zajęciach i wszystko się rozjebało jak gówno po polu.
Tabatha na powrót zmieniła się w prawdziwą sucz, a dzięki temu szybko zaprzyjaźniła się z dziewczynami z uczelnianego stowarzyszenia. I zgadnijcie, kogo najbardziej nienawidzili? Mojej ekipy. Naszego domu. Jordan miał zakaz zjawiania się na jakichkolwiek imprezach organizowanych przez bractwo lub żeńskie stowarzyszenie. Na początku Tabatha chciała wykluczyć nas wszystkich, w tym mnie i Crossa, bo zjawiliśmy się na kilku imprezach, ale okazało się, że to i tak nie dla nas. Zellman ucierpiał na tym najbardziej.
Musieliśmy się spotkać z Tab, żeby przypomnieć jej, że jesteśmy ekipą.
Zgodziła się wykluczyć tylko Jordana, ale jemu to chyba wisiało. Ostatnio zagadywał do dziewczyn. Nie ze stowarzyszenia, choć właściwie niczym się od tych stowarzyszonych nie różniły, po prostu nie należały do żadnej organizacji studenckiej.
Zellman za to uwielbiał wszelkie imprezy.
Nadal dziwnie się czułam z tym, że chodzi na imprezy bez nas, ale podejrzewam, że to po prostu ze względu na trudne początki. W końcu znaleźliśmy się w nowym miejscu, w nowej szkole (przynajmniej chłopaki), na nowym etapie życia. Dorastaliśmy, co oznaczało, że wszyscy zaczynaliśmy podążać własną ścieżką. A to było do kitu. Nie dało się jednak tego uniknąć.
Jako jedyna osoba, która nie studiowała, musiałam obrać bardziej dorosłą ścieżkę. Nawet poszłam na kurs, żeby zdobyć certyfikat i móc pracować w szpitalu. Robota była nudna, ale starałam się naśladować pielęgniarki. Niektóre były fajne, inne wydawały się snobkami, jeszcze inne miały problem z alkoholem. Niektóre po prostu lubiły rządzić innymi.
Czułam, że to nie jest praca dla mnie. A potem spotkałam łowców nagród, którzy zjawili się w szpitalu z powodu rany kłutej jednego z nich.
Ucięliśmy sobie pogawędkę i teraz stałam przed kręgielnią, którą przydałoby się wyremontować. Farba w wielu miejscach się łuszczyła. Na pomalowanych na czerwono drzwiach kolor już wyblakł. Można by powiedzieć, że z brakującą literą A w neonowym szyldzie ten widok tworzył jakąś spójną całość: obraz nędzy i rozpaczy. Dochodziła szesnasta, a na parkingu stało zaledwie sześć samochodów.
Sama nie wiedziałam, czy to dobrze dla interesu, czy nie.
Weszłam do środka, drzwi zapiszczały jak obdzierany ze skóry kot. Różnica między dworem a wnętrzem była porażająca – jak dzień i noc. Na zewnątrz słońce raziło w oczy, w środku było duszno i ciemno. W budynku brakowało klimatyzacji, co tłumaczyło sześć samochodów na zewnątrz. Tylko dwie osoby grały w kręgle, chłopak i dziewczyna. Wyglądali, jakby byli na randce, która okazała się niewypałem. Wydawali się jacyś sztywni. Chłopak chyba poprawił erekcję w spodniach, gdy dziewczyna się pochyliła, żeby rzucić kulą. A w dodatku było tu gorąco.
Zdecydowanie słaba ta randka.
Dziewczyna się do niego obróciła i uśmiechnęła nieśmiało, a on znowu poprawił spodnie. Ona chyba jednak nie zauważyła namiotu w okolicach jego rozporka, a powinna była, bo nie dało się tego zignorować. Tory zostały oświetlone czerwonym neonowym światłem jak szyld na zewnątrz, tutaj jednak ta poświata zalewała wszystko: ściany, boksy, stoliki, stojaki na kule. Po jednej stronie znajdował się bar z przekąskami, po drugiej stoły do bilardu, cymbergaja i innych gier.
Za kasą przy barze stała dziewczyna i czytała coś z kartki. Wyglądała młodo, ale wokół oczu miała takie zmarszczki, jakby już sporo w życiu widziała. Może nawet zbyt wiele, skoro pracowała w tym miejscu. Miała zachwycającą twarz, owalną, o mocnych rysach i szeroko rozstawionych ciemnych oczach. Jej brwi wyglądały na jakby splecione w warkocze i pasowały do jej włosów. Nigdy wcześniej nie widziałam takich brwi, więc byłam zaskoczona. Normalnie pomyślałabym, że wyglądają głupio, ale było wręcz odwrotnie – nadawały kobiecie artystyczny wygląd. Jej włosy stylem przypominały fryzurę wikingów: miała wygolone boki, a pasma z jednej strony tworzyły gruby warkocz. Drugi warkocz był zapleciony na czubku głowy i przechodził w luźne, niemal ulizane kosmyki po drugiej stronie.
Już do niej podchodziłam, ale na widok makijażu się zatrzymałam. Miała mocno podkreślone oczy i usta w kolorze matowej czerwieni, dzięki czemu wyglądała jak współczesna wojowniczka. Prawdziwa twardzielka. A mnie przecież nie imponowały inne dziewczyny.
Skinęłam jej głową na powitanie i wsunęłam dłonie w tylne kieszenie dżinsów.
– Brat powiedział, że pomoże mi Hawk lub Brock.
Może ona miała na imię Brock?
Zmierzyła mnie chłodnym spojrzeniem. Miała na sobie wiązany na szyi czarny top, który odsłaniał dwa tatuaże z plemiennymi wzorami owijające się wokół jej bicepsów.
– A kim jest twój brat?
– Channing Monroe.
– Och – odparła zaskoczona. Jej chłodne nastawienie się ulotniło i dodała nieco bardziej przyjaznym tonem: – Przepraszam. Ja jestem Hawk.
Serio? Ona? Spodziewałam się faceta, ale okej. W sumie imię pasowało do wyglądu.
Wyciągnęła rękę, a ja podeszłam bliżej i ją uścisnęłam.
No i proszę. Ponownie zachowuję się jak dorosła osoba. Teraz nawet ściskam ludziom rękę na powitanie.
– Bren Monroe.
– Tak. – Gestem nakazała mi za sobą podążyć.
– A więc poznałaś Grampsa i Bonnie w szpitalu?
Pokiwałam głową.
Podniosła ladę, a ja przeszłam na drugą stronę i ruszyłam za nią do pokoju z tyłu.
– Wspominali, że poznali dziewczynę, która tam pracuje – ciągnęła, idąc korytarzem. – Nie pamiętam, co mówili o samej rozmowie, ale dowiedzieli się, że jesteś spokrewniona z Channingiem Monroe. Twój brat jest znany w naszym świecie. Wszedł do branży niedawno, ale już budzi podziw, a ludzie zaczynają na nim polegać. – Zatrzymała się przed drzwiami i obrzuciła mnie spojrzeniem. – Kontakty twojego ojca też się przydają.
Nawet nie mrugnęłam, nie ruszyłam się, nie zareagowałam w żaden sposób, ale w środku płuca odmówiły mi posłuszeństwa. Poczułam się tak, jakby ktoś zamachnął się niewidzialnym kijem i uderzył mnie w klatkę piersiową. Ból był tępy, szokujący. Kobieta jednak widziała tylko moją maskę. Pokiwałam głową.
– Nie wątpię.
Czekałam, przyglądając się jej.
Delikatnie zmrużyła oczy, a potem cicho zachichotała.
– Słyszałam, że wyszedł. Pewnie jest co świętować, nie?
– No raczej – odparłam oschle i podążyłam za nią do pokoju.
Biuro było małe i przypominało mi gabinet Heather w Manny’s. W kącie stało kilka szafek na dokumenty, ale wszędzie walały się papiery. Burdel na kółkach, tak bym to określiła. Hawk podniosła teczkę z krzesła, strzepnęła z niego brud i ściągnęła kajdanki wiszące na oparciu. Wszystko rzuciła na swoje biurko i zasiadła na obrotowym fotelu po drugiej stronie. Skinęła głową na puste krzesło.
– Klapnij sobie.
Posłuchałam jej, rozglądając się.
Na całej ścianie ciągnęły się różnego rodzaju tabliczki i zdjęcia w ramkach. Na jednym z nich rozpoznałam parę, którą spotkałam w szpitalu – Grampsa i Bonnie. Przedstawili się jako małżeństwo. Mieli po mniej więcej sześćdziesiąt lat, ale wciąż byli w formie. Głębokie zmarszczki na ich opalonej skórze wynikały z tego, że większość czasu spędzali na zewnątrz, jak powiedzieli. Bonnie nosiła rozpuszczone włosy, były lekko kręcone, więc podejrzewałam, że na noc zawija je na wałki. Ze względu na biały odrost przydałoby się jej farbowanie, ale sama stwierdziła, że jej to zwisa. Właściwie ta biel jej pasowała, wyglądała dzięki temu niemal elegancko.
Gramps miał srebrne włosy i gęsty wąs, jedno i drugie nieuczesane.
Kiedy przypominałam sobie rozmowę z nimi w szpitalu, gdzie się zjawili, żeby lekarz obejrzał ranę kłutą Grampsa, dotarło do mnie, że oboje ciągle sypali żartami jak z rękawa. Dzięki nim nawet ja się uśmiechnęłam – a nie robię tego często – kiedy Bonnie rzuciła jakiś zabawny komentarz i oparła głowę o ramię swojego mężczyzny.
Taka sama relacja łączyła mnie z Crossem i miałam nadzieję, że już zawsze tak będzie, ale w tamtej chwili wyczuwałam w szpitalu obecność swojej mamy. I bardzo za nią zatęskniłam.
Bonnie zapytała mnie o imię i nazwisko, a kiedy im je zdradziłam, powiedzieli, że są łowcami nagród. Wtedy wspomniałam, że znam kilku takich. Potem rozmowa potoczyła się w błyskawicznym tempie. Tamtego dnia wyszłam z pracy, myśląc, że muszę znaleźć nowe zajęcie. To była niezła fucha, ale do mnie nie pasowała. Później dostałam wiadomość od Channinga. Bonnie i Gramps skontaktowali się z nim po wyjściu ze szpitala. Brat powiedział, że mają dla mnie robotę.
I dlatego tu przyszłam.
– A więc zostaniesz stażystką.
Ja pieprzę. Potrzebowałam pieniędzy.
Hawk wykrzywiła usta w uśmiechu i uniosła rękę.
– Ale bez obaw. To tylko nazwa stanowiska. Dostaniesz wypłatę i bardzo szybko zostaniesz asystentką. – W ręce trzymała stos papierów i śledziła każdy mój ruch, mrużąc oczy. A raczej śledziłaby, gdybym faktycznie się poruszała. Siedziałam nieruchomo. Od śmierci matki stałam się mistrzynią nieokazywania emocji.
Więc czekałam.
Bo widzicie… ja zdaję sobie sprawę, że nie jestem normalna.
Byłam młoda, nowa w tym świecie, w tym mieście i wciąż się uczyłam, co chcę w życiu robić. Nie wykazywałam jednak żadnych cech, które świadczyłyby o mojej przeszłości i wychowaniu. Nie emanowałam energią, nie byłam niewinna ani entuzjastyczna. Ani ambitna. Ani pełna nadziei.
Byłam za to znużona.
Zmęczona.
Wystarczyło mi powiedzieć, że kroi się jakaś walka, a byłam pierwsza – właśnie w takim świecie czułam się komfortowo. Jeśli Hawk liczyła na to, że zyska nowego świeżaka, kogoś, kto będzie tańczył, jak mu zagrają – to trzeba było wybić jej ten pomysł z głowy już na starcie. Ja taka nie byłam. Lubiłam robić wszystko po swojemu.
– Nie jesteś zbyt gadatliwa.
Ten komentarz sprawił, że się uśmiechnęłam.
– To mój brat jest tym czarującym.
Powoli nachyliła się w moją stronę. Odsunęła z biurka papiery, żeby móc się na nim oprzeć. Patrzyła na mnie, jakby chciała mi powiedzieć coś szokującego. Albo wyrazić swoją opinię.
Nie zamierzałam czekać z zapartym tchem.
Uniosła lekko głowę.
– Potrafisz pisać na komputerze?
– Skończyłam liceum.
Bez wahania wypaliła kolejne pytanie:
– Potrafisz być dyskretna?
– Zdradziłam ci swoje nazwisko tylko dlatego, że musiałam.
Na chwilę zacisnęła usta, a potem oparła łokcie na kolanach. Wciąż patrzyła na mnie przeszywającym wzrokiem.
– Potrafisz walczyć?
– Tak.
– Studiujesz?
– Nie.
– A chcesz?
– Najpierw zajmę się pracą.
Zmrużyła oczy.
– Co to w ogóle znaczy?
Tym razem to ja uniosłam głowę. Już byłam spokojna, teraz odezwałam się oziębłym tonem:
– To znaczy, że nie powinnaś się wtrącać w moje sprawy. – Prawda była taka, że nie wiedziałam, co chcę robić i dokąd zmierzam. Ale nie miałam zamiaru się jej z tego tłumaczyć. Westchnęłam. – Mój brat powiedział, że jeśli tu przyjdę, będę musiała okazać szacunek. Dodam więc: „Bez urazy”. – Uśmiechnęłam się kącikiem ust i po chwili dodałam: – Chcesz coś o mnie wiedzieć? Jestem wojowniczką. Nie żadną łowczynią nagród. Nigdy nie strzelałam, nie nosiłam kamizelki, nie używałam paralizatora i szczerze mówiąc, nigdy nawet nie chciałam. Ale twoi ludzie zastali mnie w pracy, której nie lubiłam, a będę mieszkać w tym mieście jeszcze przynajmniej cztery lata, więc potrzebuję zajęcia. Muszę zarabiać. Mój brat uznał, że jakimś cudem będę się do tego nadawać. Jeśli znasz Channinga, to wiesz, że ludzie na ogół mu ufają. W tej sytuacji ja też muszę mu chyba zaufać.
Podniosła głowę i wyprostowała się, jakby myślała, że zaraz zaatakuję ją jak kobra.
– Nie znam twojego brata, ale słyszałam o nim. Staram się ocenić, czy okażesz się wrzodem na dupie, czy też nie.
– Nie.
Nawet nie drgnęła.
– Próbuję również ocenić, czy będziesz stanowić zagrożenie dla moich ludzi.
Tym razem to ja się skrzywiłam, ale w duchu.
– Nie – odparłam nieco bardziej kąśliwie niż wcześniej.
Lekko wytrzeszczyła oczy. Też to usłyszała.
– Nie spodobało ci się to założenie, co?
Nie odpowiedziałam.
Wyglądała, jakby się domyślała, że i tak się nie odezwę. Przygryzła wnętrze policzka i westchnęła. Obróciła się, wzięła dokumenty i mi je podała.
– Wypełnij. Wróć jutro o piątej, ubrana na czarno.
Wzięłam papiery i wstałam.
– O piątej po południu?
Pokręciła głową.
– Nie. – Kiedy zaczęłam odwracać się do wyjścia, uśmiechnęła się szeroko i zawołała: – Hej, Bren.
Obejrzałam się.
Uśmiech zniknął. Na jego miejscu pojawiło się coś mrocznego, tak mrocznego, że ledwie to dostrzegałam. Ale wyczuwałam to, bo sama miałam w sobie coś takiego.
– Wbrew temu, jak ta praca wygląda na papierze, będziesz brać udział w akcjach. Jeśli tu zostaniesz, rozwiniesz się. Może w przyszłości będziesz mogła nawet zdobyć licencję. W każdym razie będziesz brać udział w niebezpiecznych akcjach i towarzyszyć moim ludziom. Jeśli zrobisz coś głupiego i narazisz ich na niebezpieczeństwo, odpadasz. Wisi mi, jakie masz kontakty i jak to może wpłynąć na moją rodzinę. Łapiesz?
Nie odpowiedziałam. Rozumiałam ją, a ona widziała, że tak jest. Nie musiałam odpowiadać.
Otworzyłam drzwi i wyszłam z dokumentami w dłoni.
OD: Brenners
DO: Tazsters
TEMAT: Piszę do ciebie, czekając na twojego brata. Daj znać, co u ciebie.
OD: Tazsters
DO: Brenners
TEMAT: OMG!!!
OMG! JAK SIĘ MASZ? TAK BARDZO ZA WAMI TĘSKNIĘ!
U mnie wszystko dobrze. Uwielbiam moją współlokatorkę, ale wydaje mi się, że leci na Race’a. Wspomniała, że strasznie jej się podobają bokserzy, a potem spojrzała prosto na niego. Poczułam się cholernie urażona i jeszcze mi nie przeszło.
Tęsknię za wami.
Widziałaś się z Blaise’em? Ostatnio sporo gadamy.
Okej. Mam teraz zajęcia, więc muszę spadać.
KOCHAM CIĘ BARDZO!
Ta lepsza bliźniaczka2
BREN
Właśnie siedziałam w swoim PIKAPIE zaparkowanym przed salą gimnastyczną Cain University. Miałam opuszczone szyby, lekki wiatr zmieszany z zapachem ogniska, potu i śmieci wdzierał się do środka. Obejrzałam się. Stojący w rogu kosz był wypełniony aż po brzegi. Podejrzewam, że w zeszłym tygodniu śmieci nie zostały wywiezione. A może minęło więcej czasu? Chyba że w zeszły weekend na parkingu urządzono jakąś imprezę.
Jak się nad tym zastanowić, opcja numer dwa wydawała się bardziej prawdopodobna. Znając studentów z tego kampusu i wiedząc, do czego są zdolni – niemal na pewno przyczyną było to drugie.
– Co tam, Brennie?
Nawet nie zdążyłam zakląć, unieść szyby czy wyciągnąć noża i się przygotować. Nie żebym tego potrzebowała… Ale chciałam, głównie dlatego, że Zeke Allen był cholernie irytujący, a poza tym zakradł się do mnie od tyłu. Niech go szlag.
Musiało mi wystarczyć to, że rzuciłam mu mordercze spojrzenie. Liczyłam, że naprawdę będzie ono w stanie zabić.
Ale tak się nie stało.
Frajer jak zwykle szczerzył się jak głupi do sera.
Cofnęłam się w głąb samochodu, bo nie chciałam znaleźć się zbyt blisko niego.
– Nadal jesteś odpychający, Allen. – Nie ściemniałam. Gość był profesjonalnym dupkiem, zawodowo zajmował się przynależnością do studenckiego bractwa, a od przywilejów i bogactwa poprzewracało mu się w dupie. Niestety nie mogliśmy się od niego uwolnić, bo był najlepszym przyjacielem brata Crossa.
Po prostu mieliśmy przekichane.
Zanim zdążył się odezwać i wywołać u mnie mdłości, dodałam pospiesznie:
– Słyszałam, że było blisko, a spotkałby nas ten zaszczyt i twoja obecność już dłużej nie uprzykrzałaby nam życia w Cain. – Dalej patrzył na mnie, jakby dobrze się bawił. Ciągnęłam: – Lipa. Serio. Naprawdę wielka szkoda.
Zbliżył się, oparł rękę o drzwi mojego samochodu, nachylił się do okna i roześmiał.
– No proszę, ty żartujesz. Nikt by nie powiedział, że Bren Monroe ma poczucie humoru. Jesteś… zblazowana, posępna, niebezpieczna, ale nigdy bym nie uwierzył, że możesz być zabawna, gdybym tego nie widział na własne oczy. Przyznaj się, Bren, nocami leżysz i myślisz, jak rozpogodzić mój dzień, prawda? Nie wstydź się. Możesz się ze mną podzielić swoimi uczuciami. Wiem, że pod prysznicem masz o mnie nieprzyzwoite myśli.
Zazgrzytałam zębami. Nie chciałam tego przyznawać, ale przez tego człowieka krew się we mnie gotowała.
Miałam ochotę go zamordować.
– Wiesz, co naprawdę jest zabawne? – wypaliłam. – Że nie pleciesz takich bzdur, kiedy twój kumpel jest obok.
Jego drwiący uśmieszek natychmiast zniknął.
Mam cię.
Nie lubił, kiedy mówiłam o jego najlepszym przyjacielu. Nie dziwię mu się – ciągle o nim wspominałam. Rozsiadłam się wygodnie, twarzą do niego i przechyliłam głowę na bok.
– Jesteś miły i cichy, kiedy Blaise jest obok. Dlaczego, hm? Och, tylko nie próbuj mi wmawiać, że zacząłeś studia w Cain, bo inaczej tatuś by się na ciebie wkurzył. – Poczekałam chwilę. Nie podobało mu się, że o tym wszystkim wiem. Musiałam dodać: – Zgadnij, od kogo mam te wszystkie informacje?
– No proszę, znowu próbujesz być zabawna. Ale wcześniej kłamałem. – Obnażył zęby, nachylając się jeszcze niżej. – Żadna z ciebie komediantka. – Wytrzeszczył oczy i cofnął się. – Chwileczkę. Co ty właściwie tutaj robisz? Już miałem powiedzieć, byś nie rzucała pracy dla kariery komika, ale przecież ty nie masz żadnej roboty. I nie jesteś studentką. Pogubiłem się. Jak mam cię w ogóle obrazić, skoro nawet nie robisz w życiu nic produktywnego?
– Zeke! – Obok pikapa rozległo się czyjeś warknięcie.
Oboje się obróciliśmy.
Zeke zaklął pod nosem i oddalił się od auta.
Blaise i Cross szli w naszą stronę jak dwa grasujące bliźniacze drapieżniki. Blaise trzymał w ręce torbę ze strojem do piłki nożnej, chociaż miał na sobie mundurek. Pewnie dopiero co skończył mecz. Cross przyglądał mu się z boku, jakby nie przyszedł tu z nim, tylko spotkali się przy pikapie. Cross był właśnie na treningu, podnosił ciężary z Jordanem, ale nigdzie nie widziałam przy nim drugiego członka naszej ekipy.
Tak naprawdę Blaise i Cross wcale nie byli bliźniętami. Cross miał siostrę bliźniaczkę – czyli Tasmin, studiowała na uczelni jakieś cztery godziny drogi stąd, na Grant West University – ale chłopcy też wyglądali bardzo podobnie. Mieli jednak różne mamy i jeszcze do niedawna nie wiedzieli o swoim istnieniu.
Zjawili się tu gotowi rozwiązać potencjalny problem.
Wiedziałam, że Blaise był tutaj, żeby wesprzeć swojego kumpla.
Cross przyszedł, żeby okazać mi wsparcie lub upewnić się, że nie zamorduję Zeke’a. Sądząc po tym, jak obrzucił Zeke’a wzrokiem, a potem się wyluzował, raczej chodziło o to drugie. Spojrzał na mnie tymi pięknymi piwnymi, pełnymi żaru oczami, a ja zauważyłam w nich błysk rozbawienia.
I się wkurzyłam.
Czy go to bawiło?
Jego usta lekko drgnęły.
Tak, zdecydowanie.
Z drugiej strony za każdym razem, gdy spotykałam Zeke’a Allena, Cross z zadowoleniem obserwował, jak się z nim rozprawiam. Kiedyś mi powiedział, że to, jak go miażdżę, jest „zajebiście seksowne”. To jego słowa, nie moje. A teraz, gdy o tym myślałam, właśnie to miałam ochotę zrobić: zmiażdżyć Zeke’a.
– Co wy odwalacie? – Blaise znalazł się obok w mgnieniu oka, stanął między nami i odepchnął Zeke’a, a następnie obejrzał się ponad ramieniem i zmarszczył brwi. Cross uznał, że nie jest potrzebny. Wrzucił swoją sportową torbę do samochodu i usiadł obok mnie.
Pocałował mnie i zapytał, czy wszystko w porządku. Jego głos był tak cichy, że jak zwykle przeszyły mnie dreszcze. A może chodziło o ten pocałunek albo to, jak przesunął dłonią po moim policzku i zlustrował mnie intymnym spojrzeniem? Nie wiem, co zobaczył, ale na pewno poczuł się spokojniejszy. Pokiwał głową, odsunął się i uwodzicielsko musnął kciukiem moją dolną wargę.
Ukrył lekki uśmiech, oparł łokieć o deskę rozdzielczą i odezwał się do Zeke’a jak zwykle znudzonym głosem:
– Rozumiem, że masz obsesję na punkcie mojego brata, ale czy musiałeś się zafiksować również na mojej kobiecie? Znajdź sobie własną.
Blaise zamarł i posłał bratu lodowate spojrzenie.
Tak, ta dwójka zdecydowanie nie przyszła tu razem, ramię w ramię. Blaise na pewno był po treningu piłki nożnej. Sala znajdowała się tuż obok.
– Okej. Czy możecie się zamknąć? – Blaise zmierzył wszystkich niezadowolonym wzrokiem, a potem obrócił się w stronę swojego najlepszego przyjaciela. I odepchnął go jeszcze bardziej.
Zeke nie chciał się ruszyć. Cóż, odsunął się, ale niechętnie. Blaise odpychał go tak, żeby wyglądało to delikatnie.
Zeke gromił mnie wzrokiem ponad ramieniem przyjaciela. Uśmiechnęłam się i wychyliłam przez okno.
– Nie wiem, dlaczego aż tak na mnie lecisz, ale daj se w końcu siana – krzyknęłam i skinęłam na Crossa. – Ze względu na naszych chłopaków, co?
Cross odchylił się na siedzeniu i położył rękę na mojej nodze.
– Blaise go ogarnie.
Patrzyłam, jak chłopacy idą przez parking – Blaise pochylił głowę i trzymał rękę na ramieniu Zeke’a.
Cóż, nie chciałam rozmawiać z Allenem, ale musiałam przyznać, że jarało mnie, gdy moje obelgi uderzały tam, gdzie boli najbardziej. Wyciągnęłam rękę, uruchomiłam silnik i uniosłam szybę. Cross zrobił to samo.
– Nie musimy się spieszyć. Jordan właśnie próbował zdobyć numer telefonu jakieś dziewczyny. Pewnie chwilę mu zejdzie.
Po tych słowach zupełnie przestałam się przejmować Blaise’em i Zekiem Allenem.
Potrząsnęłam głową.
– Ostatnio bije wszelkie rekordy w zapraszaniu dziewczyn do domu. Nie liczyłam, ale… Wczoraj w nocy przyszły do niego aż dwie. Jedna wymknęła się przed północą, a druga pojawiła się zaraz potem. Odwiózł ją do domu o piątej. Wiem, bo nie spałam.
Cross uśmiechnął się do mnie, a potem zobaczyliśmy, jak drzwi sali gimnastycznej się otwierają i wychodzi z niej Jordan. Na jednym ramieniu miał torbę sportową, a drugim obejmował jakąś dziewczynę.
– Ładna jest – zauważyłam.
– Wszystkie są ładne. – Prychnął.
– Tak? Co ty nie powiesz? – zadrwiłam.
– Wiesz, o czym mówię.
Wybuchnęłam śmiechem. Wiedziałam. Gdyby nie były ładne, Jordan nie poświęciłby im ani chwili.
Skinęłam głową w stronę Jordana i dziewczyny.
– Stawiam dziesięć dolarów na to, że dzisiaj będzie u nas spała.
Cross jęknął, kręcąc głową.
– Nie zgodzę się z tobą. Wiem, że dzisiaj przychodzi do niego grupa ludzi, żeby wspólnie zakuwać, i będzie tam pewna laska, która mu się podoba, więc dzisiaj nie wybierze tej.
– W takim razie dlaczego nie chcesz się założyć? Wygrasz z palcem w dupie.
– Bo uznałabyś, że miałem fory i dlatego wygrałem, a później byś się zemściła.
To prawda.
Mój chłopak tak dobrze mnie znał.
Jordan uściskał dziewczynę i ruszył w naszą stronę. Ona stała jeszcze przez chwilę i mu machała, a on obejrzał się przez ramię. Następnie pokazał nam znaczący zarozumiały uśmiech i wrzucił torbę na tył auta.
– Obiecałem ludziom, że będzie jedzenie. Czy możemy po drodze zajechać do sklepu?
Nie poczekał na odpowiedź, bo ją znał. Zajął miejsce z tyłu i chwilę później wyjechaliśmy z parkingu.
Właśnie w ten sposób sobie pomagaliśmy. Podwoziliśmy siebie nawzajem, robiliśmy wspólnie zakupy. To oczywiście były pierdoły, bo tak naprawdę byliśmy w stanie zrobić dla siebie o wiele więcej. Na dobre i na złe – zawsze tak między nami było. Zamyślona zachwycałam się tym całą drogę do sklepu. Jordan wszedł tam jako pierwszy.
Cross rzucił mi wyczekujące spojrzenie. Pokiwałam głową, dając znać, żeby poszedł przodem. Zmarszczył brwi, ale mnie posłuchał. Wiedziałam, że później zapyta mnie, o co chodziło. Takie zachowanie było bardzo w moim stylu, choć tym razem nie stało się nic złego. Wręcz przeciwnie. W końcu zaczęłam odnajdywać swoją życiową ścieżkę. Wcześniej zmierzyłam się z tyloma złymi rzeczami – śmiercią mamy, próbą gwałtu, ojcem w więzieniu i wieloma innymi sytuacjami – że bycie tutaj teraz z chłopakami wydawało mi się utopią. I dlatego czułam się z tym dość niekomfortowo.
To, co powiedziałam Hawk, nie było żadnym kłamstwem. Mówiłam śmiertelnie poważnie. Stałam się wojowniczką. Właśnie tak. Walczyłam, żeby przetrwać.
Dziewczyna, od której Jordan właśnie zdobył numer, albo te czekające na niego w domu to natomiast jedne z tych normalnych. Odkąd zerwał z Tabathą i zaczął sprowadzać te wszystkie dziewczyny, ani razu nie miałam do niego pretensji. Przez większość czasu po prostu trzymałam się z daleka, wiedząc, że jestem częścią „rodziny” Jordana, bo właśnie tak nas sobie przedstawiał, a kiedy te laski widziały mnie z Crossem, na ich twarzach dostrzegałam albo wyraz zawiści, albo ulgę. Ale do rzeczy – chciałam powiedzieć, że ich słucham. Tego, jak się wypowiadają, jak dobierają słowa, jakie mają nadzieje i co je martwi: to, czy zdobędą dobre oceny, czy zaliczą przedmiot, czy schudną pięć czy dziesięć kilogramów. To, czy zostaną zaproszone na konkretną imprezę, bo to zależy od tego, kto ją wyprawia, i to, dlaczego nie zostały zaproszone, a inne tak, i tak dalej.
One lubiły się malować i ubierać seksownie.
Nasz dom odwiedziło zaledwie kilka dziewczyn, które twierdziły, że zależy im na tym, żeby znaleźć dobrą pracę. One wiedziały, o której się otwiera i zamyka biblioteka, podczas gdy inne interesowało tylko to, o której najlepiej się pojawić na imprezie bractwa. Jordan nie był wybredny, ale mnie nawet przy tych pilnych uczennicach dręczyło pewne uczucie.
Coś się we mnie gotowało, czułam się tak, jakbym miała alergię, bo wiedziałam, że mimo wszystko nie jestem jak te dziewczyny. Ja przypominałam Hawk. Dziewczynę z warkoczami jak wojowniczka, z mocno pomalowanymi oczami, która siedziała w pokoju i rozmawiała ze mną o tym, że nie chciałaby, aby przeze mnie jej rodzina miała kłopoty. Ta dziewczyna… była jak ja.
Wkurzyła mnie, a ja nie pozostałam jej dłużna, a mimo to i tak ją polubiłam.
My nie trzymałyśmy się zasad społecznych. My walczyłyśmy, żeby przeżyć w mroku, i jakimś cudem właśnie tak się odnajdowałyśmy.
Kiedy obserwowałam Jordana i to, jak radzi sobie na studiach, a nawet Zellmana i Crossa, wiedziałam, że są szczęśliwi. Nie twierdziłam, że czuję się nieszczęśliwa, po prostu byłam zagubiona. Należeliśmy do jednej ekipy, więc byliśmy na siebie skazani. Stworzyliśmy naszą grupę z konieczności, a potem nasze więzi się wzmocniły i stworzyliśmy rodzinę. Ekipy już nie istniały, ani tutaj, ani w Roussou. Zostały zabronione. Władze wygrały, więc kim teraz byliśmy?
Na pewno nie wojownikami. Już nie. Może wydawało się to dziecinne, ale ja wciąż żyłam w świecie przemocy. Dotarło do mnie, że tego potrzebuję. Może dlatego mój brat wysłał mnie do Cougar Lanes. Wiedział, że to coś dla mnie, chociaż ja sama nie miałam o tym pojęcia.
Weszłam w końcu do sklepu i podeszłam do Jordana i Crossa stojących w dziale mięsnym. W koszyku mieli tampony. Ten sam rozmiar i marka, których zawsze używałam.
– B., co chcesz dzisiaj na kolację? Kurczak czy stek? – zapytał Jordan.
Cross przyglądał mi się uważniej niż zazwyczaj. Wiedział, że byłam pogrążona w myślach.
– Kurczak.
Jordan wziął cztery paczki i wrzucił je do koszyka.
– Masz te dni? – Wskazał tampony. Zmierzyłam go wzrokiem, ale wcale nie próbował ze mnie drwić czy mi dokuczać. Zapytał o to takim samym tonem, jakby chciał wiedzieć, czy mam ochotę na chleb. To wszystko.
Uśmiech sam cisnął mi się na usta.
– Tak. Zbliżają się.
Cross się do mnie wyszczerzył.
Jordan tego nie zauważył, bo patrzył na listę z zakupami.
– Okej. Chcę zrobić kebab. Potrzebujemy jeszcze patyczki do szaszłyków i warzywa. Mięso już mam.
Machnęłam ręką.
– Pójdę po patyczki. Warzywa są tam.
– Dzięki. – Odszedł, pchając przed sobą koszyk.
– Nie masz nic przeciwko, że będziemy dzisiaj gotować dla znajomych Jordana? – zapytał Cross.
Pokręciłam głową i podeszłam bliżej. Nasze dłonie otarły się o siebie.
– Nie. W porządku. Lubię, kiedy odwiedzają nas ludzie, o ile nie powodują problemów. – Przesunęłam dłoń i zahaczyłam swoim małym palcem o jego. – Przywykłam do tego, kiedy Channing zaczął sprowadzać do domu swoich ludzi.
– No tak.
Zamilkł.
Wiedziałam, o co mu chodziło.
Wspomniałam imię mojego brata. A Channing miał związek z moim ojcem. Tym samym, który niedawno wyszedł z więzienia i do którego się nie odzywałam, odkąd mnie odwiedził.
Tamtego dnia Cross mnie o to wypytywał, ale ja tylko potrząsnęłam głową i powiedziałam mu, że potrzebuję przestrzeni. Nie chciałam o tym rozmawiać, nie chciałam się jeszcze z tym mierzyć. Nawet nie wiedziałam, jak się w związku z tym wszystkim czuję.
A on odpuścił. Tak samo jak pozostali chłopcy. Mimo to teraz zmrużył oczy i wiedziałam, że jego cierpliwość się kończy. Czekałam, wstrzymując oddech, aż on w końcu westchnął. Położył mi dłoń na ramieniu, przyciągnął mnie do siebie i oparł podbródek o moją głowę.
– Kiedyś będziesz musiała się otworzyć.
Uniosłam rękę i otoczyłam go w pasie.
– Wiem.
Więcej się nie odezwałam. On również nie. Zrobił to, o co go poprosiłam – dał mi więcej czasu.
Po chwili wybuchnęłam śmiechem.
– Te tampony to był pomysł Jordana?
Cross się rozluźnił i uśmiechnął kącikiem ust.
– Tak. Po prostu przeszedł obok półki i wziął paczkę. Nawet się przy tym nie speszył.
Jak mówiłam, jesteśmy rodziną. Nawet w tak niezręcznych chwilach.3
BREN
Cross uczył się w naszej sypialni, a ja postanowiłam zejść na dół do ludzi.
Muzyka dudniła, ale w salonie nikogo nie było. Kilka dziewczyn siedziało przy kuchennym stole z książkami, notesami i komputerami. Wszędzie walały się czerwone plastikowe kubki, paczki chipsów i ciastek, które jedna z nich przyniosła. Kiedy weszłam, wszystkie uniosły głowy, a ja zamarłam. Jedna z nich szturchnęła łokciem drugą, wymamrotała coś pod nosem, a inna się rozpromieniła.
– O! Cześć. Jesteś współlokatorką Jordana, nie?
Byłam tutaj, gdy dzisiaj przyszły. Szybko nas sobie przedstawiono, ale potem od razu zajęły się jedzeniem, więc domyśliłam się, że teraz tylko próbuje być uprzejma. Wszyscy wyszli na zewnątrz, bo Jordan i Zellman urządzili grilla. To było cztery godziny temu.
Wzięłam jeden kubek i powąchałam go.
– Czy to pomaga w nauce? Picie?
Dziewczyna, która wcześniej szturchnęła swoją przyjaciółkę, zachichotała. Szybko zakryła usta dłonią, nie mogąc się uspokoić.
Ta, która się do mnie odezwała, posłała kumpeli wymowne spojrzenie i odchrząknęła.
– Przepraszam za nią. Dwie godziny temu spaliła skręta.
Trzecia dziewczyna do tej pory siedziała cicho i nic nie robiła, pochylała się tylko nad swoim komputerem, ale teraz go odepchnęła i rozparła się na krześle.
– Test jest w czwartek, a ja mam przesrane.
– Taaa, jasne.
– Jak zwykle pójdzie ci najlepiej, kujonko.
Ta cicha tylko prychnęła.
– Chyba mnie z kimś pomyliłyście.
Wszystkie wymieniły między sobą spojrzenia, a potem jedna zapytała cicho:
– Och, mówicie o tamtej lasce?
– Mhm.
Chichotka już się uspokoiła i wycedziła:
– O tej, która spotyka się z Blaise’em DeVroe?
– Z tym, co gra w piłkę nożną?
Chichotka pokiwała głową, a jej oczy rozbłysły.
– Ona z nim jest. Moim zdaniem to słabe.
Mówiły o Aspen Monson, dziewczynie, która, jak się niedawno dowiedziałam, pewnej nocy uratowała nam dupy. A właściwie mnie. Gdyby policja przyłapała nas na tamtej imprezie, od razu trafiłabym do aresztu. Branie udziału w imprezach, gdy się było na warunkowym, i uciekanie od gliniarzy to dość podejrzana rozrywka. Aspen była miła i ją lubiłam, więc nie podobało mi się to, że ktoś na nią narzeka. Poza tym spotykała się z bratem Crossa. Pasowali do siebie idealnie, chociaż byli totalnymi przeciwieństwami.
Naprawdę interesująca para.
– Jak to możliwe, że ktoś taki jak ona ma takiego chłopaka? To znaczy jest ładna, ale jego stać na kogoś lepszego.
Kolejna prychnęła.
– Bez wątpienia. Co za krowa.
W tej chwili drzwi się otworzyły i do środka wszedł Jordan, a za nim kilku chłopaków. Kiedy mnie zobaczył, skinął mi głową.
– Hej, Bren. Gdzie nasz chłopak?
– Uczy się na górze.
Zellman wszedł jako ostatni i posłał mi uśmiech. Przynieśli ze sobą resztę jedzenia, które musiało zostać na zewnątrz.
Dziewczyny wymieniły spojrzenia, a ja obróciłam się do Jordana.
– A więc ta – wskazałam na Chichotkę – jest zniesmaczona tym, że Aspen spotyka się z Blaise’em.
Wszystkie laski się zapowietrzyły.
Wskazałam na kolejną.
– A ta uważa, że Blaise’a stać na kogoś lepszego niż Aspen.
Na koniec obróciłam się w stronę ostatniej.
– A ta nazwała Aspen krową.
Twarz Chichotki zrobiła się jaskrawoczerwona.
– Porąbało cię? – syknęła, patrząc na mnie tak, jakby chciała mnie zabić.
Uniosłam jedną brew.
– Chcesz powiedzieć, że się przesłyszałam?
Jordan zamarł.
Zellman mruknął cicho i stanął obok mnie.
– Tak powiedziałaś?
Chichotka otworzyła usta, po czym gwałtownie je zamknęła, przesunęła wzrokiem między mną a Zellmanem, a potem skupiła się na Jordanie na dłuższą chwilę. Na koniec wycedziła w moją stronę:
– Kabel.
– Och, przepraszam, a ty to co? Policja? – Ruszyłam ku dziewczynie błyskawicznie i huknęłam dłonią w blat obok niej. Drugą położyłam na oparciu jej krzesła i pochyliłam się nad nią.
– Co ty wyprawiasz? – Jedna z jej przyjaciółek zerwała się z krzesła.
– Jordan, to wariatka – obruszyła się trzecia.
Chichotka zesztywniała. W jej oczach błysnął strach, którego wcale nie próbowała ukryć. Jej twarzy nie przesłaniała żadna maska. Ta dziewczyna nie miała pojęcia, jak sobie ze mną poradzić.
– Nie zeszłam tu na dół, żeby wszczynać kłótnię – odezwałam się głośno i wyraźnie – ale jeśli mówisz źle o kimś, kogo lubię, to nie mam zamiaru słuchać tego bezczynnie.
– Jordan! – wyszeptała jedna.
Chichotka wytrzeszczyła oczy. Skupiła wzrok gdzieś ponad moim ramieniem. Założyłam, że na Jordanie.
Przesunęłam się, żeby zablokować jej widok.
– Znamy Aspen – odezwał się Jordan za mną groźnym tonem.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy jeszcze bardziej. Miałam wrażenie, że chce się skurczyć na krześle.
– I powinnaś coś wiedzieć – dodał. – Nie możesz pieprzyć bzdur o mojej rodzinie. O Bren, Zellmanie czy Crossie. To moja rodzina. A Bren w tej chwili jest dla ciebie bardzo miła – stwierdził głosem, w którym słyszałam uśmiech. – Jeszcze rok temu już dawno wbiłaby ci nóż w jakąś część ciała i polałaby się krew.
Ścisnęło mnie w żołądku, a w ustach poczułam gorycz.
Nie musiałam zachowywać się tak jak przed chwilą.
Te dziewczyny to zwykłe idiotki.
Normalne dziewczyny. A takie jak one żyją po to, by obgadywać inne. Dzięki temu świat się dalej kręci. Moja reakcja była przesadzona. Popisywałam się. Próbowałam coś udowodnić.
Zachowywałam się jak na osobę z Roussou przystało.
Nie byłam jedną z tych studentek i nie musiałam się przed nimi bronić.
Poczułam się zaatakowana, bo miałam wrażenie, że tracę moich chłopaków, więc doprowadziłam do starcia, w którym Jordan na pewno by mnie poparł. Dobrze, że dziewczyny przestaną obgadywać Aspen i że przychodząc do tego domu, będą okazywać szacunek mieszkającym tu osobom, ale mogłam rozegrać to inaczej. Nie musiałam być taka agresywna. Wystarczyłoby, żebym szepnęła Jordanowi parę słów na osobności. Zaklęłam pod nosem, wyprostowałam się i wymieniłam z nim spojrzenia.
On to wiedział. Wydawał się zbity z tropu, ale się nie odezwał. Typowy Zellman.
– Co się dzieje?
Cross zszedł na dół i stanął w drzwiach kuchni. Jego mina nic nie wyrażała.
Słyszałam, że jedna z dziewczyn wstrzymała oddech. Domyśliłam się, że to ta sama, która wcześniej czerwieniła się za każdym razem, gdy on przechodził przez pokój w trakcie grilla. Nie mogła oderwać od niego wzroku.
Cofnęłam się.
– Przepraszam, to moja wina. Możliwe, że trochę przesadziłam.
– Tak myślisz? – zadrwiła ta cicha.
Pozostałe dwie zaczęły się chichrać, już nieco rozluźnione.
– Wypad – rozkazał Jordan, podchodząc do nich.
Laski zesztywniały.
– Bren właśnie was przeprosiła, a wy jesteście zbyt głupie, żeby to docenić. – W jego głosie słyszałam pogardę. – Jesteście wredne i rozpuszczone. To jej dom. Ona tu mieszka. Zaczęłyście obrażać kogoś, kto jest dla nas ważny. Bren wam to wytknęła, a potem odpuściła, mówiąc, że zareagowała zbyt impulsywnie. Wyciągnęła do was rękę, a wy powinnyście były okazać jej odrobinę chrzanionego szacunku i powiedzieć: „Luz, to nasza wina. Nie powinnyśmy były obrażać twojej koleżanki. Już więcej nie będziemy”. A potem trzeba było wstać i zaproponować Bren drinka, skoro wszystkie trzy panoszycie się tutaj i częstujecie alkoholem bez pozwolenia. Mimo to nie zrobiłyście żadnej z tych rzeczy, więc teraz macie wypierdalać.
Jeden z chłopaków wybuchnął śmiechem.
– Myślę, że już dość nauki jak na jeden dzień. Chyba powinniśmy się zbierać i wracać do akademika, co?
Dziewczyny wstały i pospiesznie pozbierały swoje rzeczy.
Nikt inny nie powiedział ani słowa. Czekaliśmy, aż wyjdą.
– Przepraszamy za nie – rzucił któryś chłopak. Skinął mi głową, skrzywił się i rozejrzał po kuchni. – I za to, że zostawiamy tu taki burdel.
Jordan wyciągnął do niego pięść.
– Spoko. Jak się urządza imprezę, to trzeba się liczyć z syfem. Wiecie, jak jest.
Chłopak się roześmiał i przybił żółwika.
– Wiadomka. W poniedziałek pouczymy się u mnie, ale w piątek urządzamy bifor przed meczem.
– Jakim meczem? – zapytał Cross.
– Piłki nożnej. Będziecie?
Cross zerknął na mnie.
– Tak. Jasne.
Nikt z nas nie był zaskoczony zaproszeniem na bibę przed meczem. Ostatnio piłka nożna stała się na tej uczelni dość popularna. Wcześniej już byliśmy na paru meczach, w których grał Blaise, a teraz tłum kibiców za każdym razem robił się coraz większy. Blaise powiedział Crossowi, że dostał się na tę uczelnię właśnie ze względu na swój talent do tego sportu, ale do tej pory nie mieliśmy pojęcia, że tak skromnie opisywał swoje umiejętności. Nie studiowałam w Cain, ale nawet ja wiedziałam, że był tu popularny.
– Mamy zaplanowanego grilla, ale najważniejsza będzie piłka nożna. Moi współlokatorzy znają kilku zawodników. To spoko goście. – Ruszył w stronę drzwi, zakładając torbę na ramię. – Na razie, ludzie. Cześć, Jordan.
– Do zobaczenia jutro na socjologii.
Drzwi się za nim zamknęły.
Błysnęły czerwone światła samochodu, a chwilę później zniknęli. Jordan, Cross i Zellman jednocześnie obrócili się w moją stronę. Cross westchnął.
– Chcesz nam powiedzieć, co cię ugryzło w sklepie?
Widzicie? Wiedziałam, że tego nie odpuści.