- promocja
- W empik go
Miłość kąsa. Ród Argeneau, tom 2 - ebook
Miłość kąsa. Ród Argeneau, tom 2 - ebook
Trzysta lat kawalerskiego stanu Etienne Argeneau dobiega końca. W przeciwnym wypadku już na zawsze pozostanie sam. W całym swoim życiu, wampir może "zmienić" tylko jednego człowieka. Większość z pobratymców Etienne zatrzymują ten przywilej dla stworzenia swojego życiowego partnera. Jeśli więc przemieni złą kobietę...
Czy ma jednak jakiś wybór? Musi ocalić Rachel Garrett. Nie zna jej zbyt dobrze, ale piękna koronerka ocaliła mu życie. Aby w zamian ocalić jej, musi uczynić z niej nieśmiertelną.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-272-7618-6 |
Rozmiar pliku: | 1 004 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PROLOG
Pudge zmrużył oko i spojrzał przez celownik karabinu. I to nie byle jakiego. Trzymał w dłoniach Tactical Operations Tango 51, jeden z najlepszych karabinków snajperskich. Broń ważyła niecałe 5 kilogramów, mierzyła 112 centymetrów i charakteryzowała się precyzją trafień rzędu 0,25 minuty kątowej. Za kolbą znajdowała się średniej szerokości ostroga rękojeści… Pudge przerwał cichą recytację danych z katalogowej specyfikacji karabinu i zerknął na trzymane w rękach cudo. Nie był do końca pewien, którą część stanowi rzeczona ostroga rękojeści, niemniej jednak opis rynsztunku zdecydowanie rozbudzał wyobraźnię. Średniej szerokości ostroga rękojeści. Ostroga rękojeści. Ostroga. Rękojeść. Cóż za ponętne określenia! W dodatku broń była wyposażona w „podwójne wybrzuszenia pod dłonie”. Choć nie wiedział, gdzie ich szukać, od razu skojarzyły mu się z piersiami. Nic dziwnego. W końcu większość rzeczy kojarzyła mu się z damskim biustem.
Ach! Miał w dłoniach „ostrogę rękojeści”, sąsiadującą bezpośrednio z „podwójnymi wybrzuszeniami pod dłonie”. Wspaniale.
Na ostry dźwięk klaksonu Pudge poderwał się nerwowo i niemal wypuścił karabin z rąk. Opiekuńczym ruchem przycisnął go do piersi i spojrzał w dół, w ciemność ulicy. Zaczaił się na dachu, z którego miał najlepszy widok na parking po drugiej stronie, ale nie przewidział, że może spędzić tu kilka godzin na mrozie, i nie zadbał o osłonę. Jeśli Etienne zaraz się nie zjawi, on, Pudge, zamarznie na śmierć. Ile czasu ten osioł może tam siedzieć? Jest już dobrze po północy…
– O, cholera! – zaklął, wypuszczając wykałaczkę z ust. Wyczekiwana ofiara wyszła z budynku naprzeciwko i ruszyła przez parking. Etienne Argeneau we własnej osobie. Kompletnie sam.
Pudge na chwilę zastygł bez ruchu, po czym przyjął postawę strzelecką. Przytknął oko do celownika i wziął mężczyznę na muszkę. Zawahał się; czuł, że jego oddech nienaturalnie przyśpieszył. Mężczyzna dyszał ciężko, jakby właśnie pokonał biegiem kilka kilometrów. Choć była wyjątkowo mroźna noc, pot płynął mu wartką strużką po plecach. Norman „Pudge” Renberger miał za chwilę zabić człowieka. I to nie byle kogo. Etienne’a Argeneau, swojego najgorszego wroga.
– Dupek – mruknął pod nosem. Wykrzywił usta w złowrogim uśmiechu i skierował laserowy celownik karabinu na pierś ofiary. Bezgłośnie pociągnął za spust. Jego wspaniałe tango było wyposażone w tłumik Tac Ops 30. Nocną ciszę zakłócił jedynie dyskretny świst pocisku. Gdyby broń nie podskoczyła mu w dłoniach, Pudge nie odczułby nawet oddanego strzału.
Pośpiesznie przytknął oko do celownika. Etienne stał bez ruchu i przyglądał się własnej piersi. Trafiony czy nie? Przez chwilę Pudge obawiał się, że spudłował, lecz na koszuli mężczyzny na dole pojawiła się plama krwi.
Etienne Argeneau podniósł głowę. Jego srebrzyste oczy zatrzymały się na krawędzi dachu. Przez moment przyglądał się bacznie, lecz znienacka oczy zaszły mu mgłą i osunął się na chodnik.
– Uff – odetchnął Pudge i uśmiechnął się lekko. Drżącymi dłońmi rozłożył broń i niewprawnymi ruchami upychał części w futerale. Tango 51, cacko z podwójnymi wybrzuszeniami pod dłonie i ostrogą rękojeści, kosztowało go prawie pięć tysięcy dolarów, lecz warte było każdego centa.ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 1
Idę po kawę, Rachel. Masz na coś ochotę?
Rachel Garrett wyprostowała się nad stołem i nie zdejmując rękawiczki, przesunęła dłonią wzdłuż czoła. Odkąd dwie godziny temu pojawiła się w pracy, dręczyły ją na zmianę chłodne dreszcze i gorączka. W tej chwili czuła siódme poty, zarówno na czole, jak i na kręgosłupie, z którego spływał cienkim strumyczkiem. Jej organizm walczył zażarcie z jakimś wrednym wirusem.
Zerknęła na ścienny zegar; dochodziła pierwsza. Dwie godziny z głowy, zostało jeszcze sześć. Ledwie powstrzymała jęk. Sześć godzin! Jeśli to świństwo będzie rozwijało się w dotychczasowym tempie, będzie miała szczęście, jeśli przetrwa połowę zmiany.
– Rachel, dobrze się czujesz? Wyglądasz jak ostatnia cierpiętnica.
Asystent podszedł do niej i położył jej dłoń na czole, a ona skrzywiła się paskudnie. Ostatnia cierpiętnica? Mężczyźni naprawdę potrafią być nietaktowni.
– Mokre. – Zmarszczył brwi. – Masz gorączkę i dreszcze?
– Nie. Wszystko w porządku, Tony. – Rachel odepchnęła jego dłoń, zawstydzona i poirytowana jednocześnie, po czym sięgnęła do kieszeni po drobne. – Może przyniósłbyś mi jakiś sok albo coś innego do picia?
– Wszystko w porządku, akurat!
Rachel usłyszała kpinę w jego głosie i jednocześnie spostrzegła się, że nieprzytomnie sięga pod kitel i do kieszeni spodni dłonią w zakrwawionej rękawiczce. Fantastycznie.
– Może powinnaś…
– Wszystko w porządku – powtórzyła z naciskiem. – Nic mi nie jest. Idź już.
Tony spojrzał na nią pytająco i wzruszył ramionami.
– Jak chcesz. Ale może usiądź i odpocznij, dopóki nie wrócę.
Rachel zignorowała rady asystenta i jak tylko zamknęły się za nim drzwi, nachyliła się z powrotem nad zwłokami. Dobry człowiek z tego Tony’ego, chociaż miewa swoje dziwactwa. Na przykład uparcie mówi z akcentem mafiosa z Bronksu, choć nigdy nie opuścił rodzinnego Toronto. Nawet nie miał włoskich korzeni. Na dokładkę „Tony” nie było jego prawdziwym imieniem; facet przyszedł na świat jako Teodozjusz Schweinberger. Rachel doskonale rozumiała, czemu wolał posługiwać się wygodniejszym skrótem, lecz nie mogła pojąć upodobania do straszliwego akcentu.
– Dobry wieczór!
Popchnięte od zewnątrz drzwi do głównego pomieszczenia kostnicy stanęły otworem. Rachel przerwała pracę i odłożyła na bok skalpel, zsunęła lateksową rękawiczkę z prawej dłoni i ruszyła w kierunku dwóch mężczyzn, którzy pchali przed sobą nosze ze zwłokami. Dale i Fred, ratownicy i sympatyczne chłopaki. Rachel rzadko ich widywała. Najczęściej rozwozili po szpitalach ludzi ocalałych z wypadków. Niektóre ofiary przenosiły się na łono Abrahama już na ostrym dyżurze, a wtedy sanitariusze zwykle jechali do kolejnego wezwania. Najwyraźniej ten pacjent zmarł im w drodze.
– Witaj, Rachel! Ależ… eee, dobrze wyglądasz!
Przywitała się, taktownie puszczając mimo uszu wahanie w głosie Dale’a. Tony nie pozostawił jej złudzeń.
– Co my tu mamy?
Dale wręczył jej plik dokumentów.
– Rana postrzałowa. Gdy zabieraliśmy go z miejsca zbrodni, wydawało się nam, że czujemy puls, ale mogliśmy się mylić. Oficjalnie zmarł w drodze. Doktor Westin potwierdził zgon i kazał przywieźć go tutaj. Trzeba będzie zrobić sekcję zwłok, wydobyć pocisk i tak dalej.
– Hm. – Rachel odłożyła dokumenty i przeszła na drugi koniec sali, gdzie stał ruchomy stół sekcyjny ze stali nierdzewnej. Przepchnęła go do sanitariuszy.
– Przełóżcie go tutaj, proszę. W międzyczasie podpiszę protokół.
– Robi się.
– Dziękuję.
Zostawiła mężczyzn i poszła po długopis do biurka ustawionego w rogu pomieszczenia. Podpisała dokumenty, a tymczasem sanitariusze uporali się z ciałem. Zdjęli z niego prześcieradło, którym było okryte podczas transportu przez szpitalne korytarze. Rachel stanęła nad denatem i przyjrzała mu się uważnie.
Najświeższe zwłoki w kostnicy okazały się należeć do przystojnego ciemnego blondyna, na oko poniżej trzydziestki. Przyglądając się jego rzeźbionej, bladej twarzy, Rachel pożałowała, że nie poznała nieboszczyka za jego życia. Była ciekawa, jakie miał spojrzenie. Rzadko zdarzało jej się myśleć o ciałach, nad którymi pracowała, jak o niegdyś żywych i oddychających istotach. Gdyby zbyt często widziała w zwłokach dawne matki, braci, siostry czy dziadków, nie byłaby w stanie wykonywać zawodu, tych tutaj jednak nie potrafiła potraktować bezosobowo. Wyobraziła sobie mężczyznę roześmianego. Miał srebrne oczy. Nigdy takich nie widziała.
– Rachel?
Zamrugała i spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na Dale’a. Z zamyślenia ocknęła się w pozycji siedzącej, co zdziwiło ją nieco. Najwyraźniej sanitariusze przysunęli fotel od biurka i posadzili ją na nim wygodnie, a teraz stali nad nią, wyraźnie zaniepokojeni.
– Zląkłem się, że zaraz zemdlejesz – powiedział Dale.
– Jesteś blada jak ściana i ledwo się trzymasz na nogach. Jak się czujesz?
– Och. – Rachel zaśmiała się nerwowo i zamachała dłonią. – Dobrze. Naprawdę. Ale macie rację, coś mnie chyba bierze. Mam na zmianę dreszcze i gorączkę. – Wzruszyła ramionami.
Dale przyłożył grzbiet dłoni do jej czoła i zmarszczył brwi.
– Może powinnaś pójść do domu? Jesteś cała rozpalona. Ponownie przesunęła dłonią wzdłuż czoła i niechętnie przyznała mu rację. W duchu miała nadzieję, że wirus okaże się równie szybki, co niegroźny, a przebieg choroby – wbrew wszelkim symptomom – łagodny. Nie znosiła być chora.
– Rachel?
Tak? – Spojrzała na przejętych ratowników i siłą woli podniosła się z fotela. – Och, przepraszam. Chyba faktycznie pójdę wcześniej do domu. Zaczekam tylko na Tony’ego. Tu macie wszystko podpisane – oznajmiła, wręczając im plik papierów.
Dale sięgnął po teczkę i wymienił z Fredem porozumiewawcze spojrzenie. Czuli, że nie powinni zostawiać Rachel samej.
– Naprawdę nic mi nie jest – mitygowała ich. – Tony wyszedł tylko na chwilę, po kawę. Zaraz wróci. Jedźcie już.
– No, dobrze. – Niechętnie zgodził się Dale. – Tylko wyświadcz nam tę przysługę i do jego powrotu nie wstawaj z fotela. Jeśli zemdlejesz i upadniesz…
Rachel skinęła głową.
– Umowa stoi. Sio. Dopóki Tony nie wróci, nigdzie się nie ruszam.
Choć Dale wyraźnie jej nie dowierzał, nie miał wyboru.
Ruszyli z Fredem w stronę drzwi.
– Pora na nas.
– Do zobaczenia – dodał Fred.
Rachel odprowadziła ich wzrokiem i przez chwilę, zgodnie z obietnicą, posłusznie siedziała na fotelu, szybko jednak ogarnęło ją zniecierpliwienie. Bezczynność nie leżała w jej naturze. Zerknęła na świeżo dostarczone zwłoki. Ofiara postrzału snajpera, rzadki przypadek. Powinna potraktować ofiarę priorytetowo. Policja na pewno będzie chciała jak najszybciej przebadać pocisk, a to oznacza, że powrót Tony’ego z kawą wcale nie zwolni Rachel z posterunku. O powrocie do domu pomyśli najwcześniej, gdy wydobędzie nabój z piersi ofiary. Sekcja zwłok może zaczekać do rana, lecz przygotowanie pocisku do oględzin należy do obowiązków koronera na nocnej zmianie.
Rachel się wyprostowała, wstała i podeszła do stołu operacyjnego. Spojrzała na denata.
– Wybrałeś sobie pechową noc na postrzał, mój drogi – mruknęła.
Uważnie przyjrzała się jego twarzy. Cóż, kawał przystojniaka i naprawdę szkoda, że przyszło mu zginąć… Choć z drugiej strony, żal towarzyszy śmierci każdego człowieka. Rachel odgoniła ponure myśli wzruszeniem ramion, sięgnęła po stolik z instrumentami i przysunęła go bliżej. Zerknęła ostatni raz i wzięła się do pracy.
Ratownicy rozerwali koszulę denata na wysokości rany, lecz pomijając to pojedyncze rozdarcie, ubranie było w jak najlepszym porządku. Mężczyzna miał na sobie bardzo elegancki, markowy garnitur, ewidentnie z górnej półki.
– Ciekawy człowiek… Wyrafinowany i zamożny – rzekła pod nosem Rachel, podziwiając krój i ukryte pod tkaniną pięknie rzeźbione ciało. – Niestety, muszę pana pozbawić tych pięknych ubrań, drogi panie – dodała.
Wzięła nożyce ze stolika z instrumentami i zdecydowanym ruchem rozcięła najpierw marynarkę, a potem koszulę. Gdy materiał opadł na podłogę, Rachel zatrzymała się w pół gestu i przyjrzała uważniej odsłoniętym fragmentom zwłok. Zazwyczaj w tym momencie przechodziła bez ceregieli do usunięcia spodni i bielizny, lecz gorączka pozbawiła ją sił. Ręce miała jak z waty i ledwie była w stanie utrzymać narzędzie w drżących dłoniach. Uznała, że odmiana w rutynie nie zaszkodzi. Zamiast walczyć z odzieniem zasłaniającym dolną połowę ciała ofiary, zarejestruje obserwacje dotyczące obrażeń w części górnej. Przy odrobinie szczęścia wkrótce zjawi się Tony i pomoże rozebrać mężczyznę do końca.
Rachel odłożyła nożyce, ustawiła lampkę oraz mikrofon nad klatką piersiową denata i włączyła nagrywanie.
– Zwłoki ofiary zidentyfikowanej jako… A niech to!
– Wyłączyła mikrofon i zaczęła nerwowo przeglądać dostarczony przez ratowników protokół. Zmarszczyła brwi. Na żadnym dokumencie nie było nazwiska! Niezidentyfikowane zwłoki doskonale ubranej ofiary strzelaniny. Przez głowę przeleciało jej, że być może zabójca zwyczajnie rąbnął ofierze portfel. Spojrzała smutno na mężczyznę. Naprawdę szkoda, że zginął z tak trywialnego powodu. Przyszło nam żyć w chorym świecie, pomyślała.
Pani koroner odłożyła plik dokumentów i ponownie włączyła mikrofon.
– Sekcję niezidentyfikowanych zwłok przeprowadza doktor Garrett. Denat to biały mężczyzna, wzrost około 190 centymetrów. – Oszacowała ostrożnie, odkładając dokładne pomiary na później. – Wygląda na sprawnego i zdrowego. Wyłączyła mikrofon i pokręciła głową. Określenie
„sprawny i zdrowy” w tym przypadku było dość zachowawcze. Mężczyzna miał posturę atlety. Płaski brzuch, szeroka klatka piersiowa i umięśnione ramiona. I jeszcze te szlachetne rysy! Rachel podniosła jedno, a następnie drugie ramię denata w poszukiwaniu ewentualnych obrażeń na ich spodniej stronie. Odsunęła się z nachmurzoną miną. Na skórze nie było żadnych blizn i znamion, żadnych znaków szczególnych. Poza raną postrzałową tuż nad sercem, ciało ofiary było bez skazy. Nawet palce miał doskonałe.
– Dziwne – mruknęła pod nosem. Zazwyczaj podczas oględzin odkrywała co najmniej kilka uszkodzeń, choćby ślad po wycięciu wyrostka robaczkowego. Ten mężczyzna był jednak bez skazy. Nie miał nawet odcisków ani odgniotków na dłoniach. Bogaty arystokrata? Rachel w zamyśleniu przeniosła wzrok na jego twarz. Bardzo klasyczna uroda, lecz bez śladu opalenizny. A tacy eleganccy milionerzy zazwyczaj z dumą obnosili przywiezioną z dalekich podróży opaleniznę lub regularnie bywali w solarium.
Rachel postanowiła nie marnować dłużej czasu na domysły. Pokręciła głową i włączyła z powrotem mikrofon. – Poza raną postrzałową ofiara nie ma znaków szczególnych ani blizn na przedzie górnej części ciała. Zgon najprawdopodobniej nastąpił wskutek utraty krwi spowodowanej wcześniej wspomnianą raną.
Nie zawracając sobie głowy wyłączaniem mikrofonu, sięgnęła po szczypce. W końcu dyktafon włączał się i wyłączał automatycznie. Reagował na dźwięk i zapisywał wyłącznie głos pracującego przy zwłokach koronera. Na podstawie nagrania spisze się później protokół i usunie z niego wszelkie zbędne i przypadkowe komentarze.
Rachel zmierzyła ranę postrzałową i zapisała na kartce wynik oraz jej umiejscowienie na ciele ofiary. Następnie ostrożnie wsunęła szczypce w otwór i penetrowała go powoli i delikatnie, tak aby nie naruszyć sąsiednich tkanek. Zacisnęła kleszcze na pocisku i wyciągnęła go przez szczelinę w skórze.
Z triumfalnym „Aha!” wyprostowała się, z dumą obejrzała nabój i odwróciła się, by wrzucić go do rynienki. Naczynia nie było pod ręką. Poirytowana, wyrzucając sobie w duchu złą organizację pracy, odeszła od stołu i rozpoczęła przeszukiwanie szafek i szuflad.
W trakcie poszukiwań przemknęła jej przez głowę myśl, że nieobecność Tony’ego podejrzanie się przeciąga. Z szybkiego wyjścia po kawę zrobiło się już prawie dwadzieścia minut. Najbardziej prawdopodobnym sprawcą opóźnienia była pewna miła pielęgniarka z piątego piętra. Przypadła Tony’emu do gustu na tyle, że znał już na pamięć plan jej dyżurów. Starał się organizować sobie przerwy tak, by pokrywały się z jej grafikiem, a jeśli natknął się na dziewczynę pod automatem z kawą, to zapewne zarządził czas wolny. Rachel nie miała nic przeciwko temu. Ona wkrótce pójdzie do domu, a Tony pozostanie sam na placu boju do końca nocnej zmiany.
Znalazła wreszcie rynienkę i nabój zagrzechotał metalicznie. Następnie podeszła z naczyniem do biurka, aby przygotować etykietkę; w dowodach rzeczowych musi panować porządek. Zajęło jej to kilka dobrych minut i zdążyła się dwa razy pomylić, zanim wreszcie wszystko było jak należy. To już kolejny znak, że nie jestem w najlepszej formie, pomyślała, i że opuszczenie zmiany przed czasem wcale nie jest złym pomysłem. Przy wrodzonym perfekcjonizmie Rachel nawet drobne pomyłki skutkowały u niej irytacją, a nierzadko zawstydzeniem.
Osłabiona i zła na siebie, przyklejała właśnie etykietkę do rynienki, gdy kątem oka zarejestrowała ruch. Zastygła na chwilę, po czym odwróciła się w kierunku drzwi, spodziewając się ujrzeć w nich Tony’ego, ale kostnica była kompletnie pusta. W pomieszczeniu znajdowała się tylko ona i niezidentyfikowany mężczyzna na stole sekcyjnym. Najwyraźniej gorączka spowodowała przywidzenia.
Rachel pokręciła głową i wstała zza biurka, choć ledwie była w stanie utrzymać się na drżących nogach. Na jej rozpalone czoło wystąpiły kropelki potu, a zamiast żołądka i wątroby miała dwa rozgrzane do czerwoności piece. W mgnieniu oka zimne dreszcze zmieniły się w uderzenia gorąca.
Usłyszała tajemniczy szelest i ponownie spojrzała na stół. Czy prawa dłoń denata nie przesunęła się przypadkiem? Rachel mogłaby przysiąc, że po badaniu położyła ją grzbietem do góry, a teraz opuszki palców wskazywały sufit.
Wzrok Rachel powędrował z dłoni na twarz ofiary. Gdy mężczyzna został przywieziony do kostnicy, jego twarz była niemal zupełnie pozbawiona wyrazu – zastygła jak maska – i zdradzała jedynie łagodne zaskoczenie, teraz zaś malował się na niej grymas bólu. Może to początek halucynacji?, pomyślała Rachel. Mam zwidy, jak nic, przecież ten człowiek jest martwy. A martwi ludzie nie ruszają rękami i nie robią min.
– Za dużo nocek bierzesz – mruknęła do siebie pod nosem. Powoli podeszła do stołu operacyjnego. Trzeba jeszcze pozbyć się reszty ubrania i przebadać to, co poniżej pasa.
Bez pomocy Tony’ego nie zdoła przewrócić nieboszczyka na brzuch i obejrzeć jego pleców. Z dolną częścią ciała od frontu też mogłaby zaczekać na powrót asystenta, lecz postanowiła zacząć bez niego. Im szybciej wyjdzie z kostnicy i wróci do domu, tym lepiej. Najrozsądniej będzie, jeśli teraz zrobię tyle, ile jestem w stanie, pomyślała, sięgając po nożyce, by rozciąć spodnie. I zorientowała się, że nie dokonała jeszcze oględzin głowy.
Prawdopodobnie nie znajdzie tam drugiej rany postrzałowej, a przynajmniej nic na to nie wskazuje. Zresztą Fred i Dale nie omieszkaliby wspomnieć o czymś takim, w końcu twierdzili, że w ambulansie wyczuli u mężczyzny puls, który później ustał. Było to o tyle mało wiarygodne, że ofiara najpewniej zginęła w chwili, gdy pocisk przeszył jej serce. Rachel odłożyła nożyce i przystąpiła do badania czaszki, a zobaczywszy piękne i silne blond włosy mężczyzny, pożałowała, że jej rude loki nie są nawet w połowie tak zdrowe. Na głowie denata nie odnalazła żadnych skaleczeń ani otarć. Delikatnie ułożyła ją z powrotem na stole i ponownie sięgnęła po instrument.
Dwukrotnie ciachnęła w powietrzu, przymierzając się dokładnie do rozkrojenia spodni ofiary na wysokości pasa. Co ciekawe, wcale jej się nie śpieszyło. Dziwne. Studia medyczne skutecznie wyprały ją ze wstydu oraz pozbawiły wszelkich oporów w obcowaniu z męską nagością i nie miała pojęcia, co ją teraz speszyło.
Ponownie łypnęła na klatkę piersiową denata. Rety, on naprawdę ma fantastyczną sylwetkę! I nogi pewnie tak samo wysportowane, pomyślała i stwierdziła z zakłopotaniem, że odczuwa coś więcej niż zwykłą ciekawość. Może stąd właśnie wynika jej wahanie? Nigdy wcześniej nie miała podobnych myśli podczas badania zwłok. Co też ta gorączka wyczynia z jej głową!
Tajemniczy mężczyzna, choć martwy i blady, wydawał jej się całkiem atrakcyjny. Poza tym nawet nieżywy wyglądał całkiem zdrowo w porównaniu z ciałami, które zwykle trafiały na jej stół. Sprawiał wrażenie pogrążonego w głębokim śnie.
Oczy pani koroner zabłąkały się w okolice jego twarzy. Naprawdę się jej podobał, a to już było wysoce niepokojące.
Pociąg fizyczny do nieboszczyka sugerował poważne zaburzenie, ale Rachel szybko znalazła wymówkę, że świadczy to wyłącznie o jej ubogim życiu towarzyskim. Praca na nocną zmianę skutecznie eliminowała wszelkie możliwości schadzek. Czas, który większość ludzi przeznaczała na spotkania i rozrywkę, ona spędzała w kostnicy. Nocki nie sprzyjały randkowaniu.
Prawdę mówiąc, Rachel nigdy nie miała szczególnie bujnego życia uczuciowego. Jeszcze przed okresem dojrzewania przybyło jej kilka centymetrów wzrostu i przez całe liceum była wyższa od rówieśników. Z natury nieśmiała i niepewna siebie, jako nastolatka najczęściej podpierała ściany na imprezach. Teraz praca dodatkowo utrudniała jej kontakty towarzyskie, ale jednocześnie stanowiła doskonałe wytłumaczenie, gdy znajomi dopytywali się o jej nieistniejące miłostki. Bez trudu mogła się zasłaniać obowiązkami.
Musi być z nią naprawdę niedobrze, skoro zdradza nekrofilskie skłonności. Całe szczęście, że niedawno zaczęła starać się o zmianę grafiku, bo samotne godziny w kostnicy i w domu zdawały się mieć na nią zgubny wpływ.
Zmusiła się do oderwania wzroku od niepokojąco przystojnej twarzy i zerknęła na przygotowane instrumenty. W duchu zastanowiła się, co ją popchnęło do wybrania takiego zawodu. Odkąd pamięta, pałała szczerą niechęcią do wszystkiego, co związane z lekarzami i wizytami w szpitalach, a w jej sennych koszmarach w głównej roli potrafiły występować igły. Wszelki ból fizyczny znosiła fatalnie i uważała się za największego mięczaka na planecie. Naturalnie, w związku z tym zdecydowała się na zostanie koronerem, jakby tutaj igły i inne przykre narzędzia nie stanowiły chleba powszedniego. Rachel uznała to za przejaw podświadomego buntu – nie chciała pozwolić, by jej własne lęki ograniczały ją w jakikolwiek sposób.
Nie powstrzymała się przed kolejnym spojrzeniem na tors badanego i zatrzymała na chwilę wzrok na ranie postrzałowej. Czy ona się przypadkiem nie zmniejszyła? Rachel przyjrzała się dokładniej i zamrugała. Mogłaby przysiąc, że klatka piersiowa denata lekko unosi się i opada.
– No ładnie. Znów przywidzenia z gorączki – mruknęła i zmusiła się do oderwania oczu od klatki piersiowej ofiary. Przecież przed chwilą wyciągnęła mu nabój z serca! Facet był martwy bez dwóch zdań, a martwi ludzie nie oddychają. Rachel postanowiła jak najszybciej zakończyć badanie, by móc wreszcie zamknąć zwłoki w chłodni i raz na zawsze wyrzucić z głowy absorbującego truposza. Ustawiła się wygodnie i wsunęła dolne ostrze nożyc pod materiał.
– Wybacz. Naprawdę szkoda mi niszczyć te wspaniałe spodnie, ale… – Wzruszyła ramionami i przecięła materiał.
– Ale co?
Rachel zamarła i przeniosła wzrok na twarz mężczyzny, który właśnie otworzył oczy. Krzyknęła i odskoczyła od stołu jak oparzona. Nogi miała jak z waty, na jej twarzy zaś malowały się jednocześnie przerażenie i niedowierzanie. Zwłoki przyglądały się jej badawczo.
Zamknęła oczy. Otworzyła je z powrotem, ale denat nie przestawał się gapić.
– Niedobrze – stwierdziła.
– Co niedobrze? – zainteresował się nieboszczyk.
Głos drżał mu lekko, lecz zważywszy jego stan, mówił nadzwyczaj wyraźnie. Rachel pokręciła głową, pozostając pod wrażeniem własnych majaków.
– Co niedobrze? – Nie dawał za wygraną.
– Mam halucynacje – wyjaśniła grzecznie Rachel i zawiesiła głos, zafascynowana spojrzeniem nieznajomego. Nigdy wcześniej nie widziała równie egzotycznych oczu. Miały nietypowy kształt i srebrnobłękitne tęczówki. Dokładnie takie, jak w jej wyobrażeniach sprzed chwili, choć dobrze wiedziała, że z medycznego punktu widzenia taki kolor nie ma prawa istnieć.
Ostatnia myśl uspokoiła ją nieco. Nigdy wcześniej nie widziała srebrnych oczu; ich barwa zaprzeczała naturze. Aha, jej umysł na podstawie wcześniejszego wyobrażenia wygenerował halucynację, gorączka najwyraźniej rosła. Musi być ze mną naprawdę niedobrze, pomyślała.
Tymczasem domniemany nieboszczyk zdążył usiąść.
Przyglądał się uważnie.
– Masz gorączkę? To by wiele tłumaczyło…
– Tłumaczyło? Niby co? – spytała Rachel, zanim zdała sobie sprawę, że oto wdaje się w dywagacje z wytworem własnej wyobraźni. Skrzywiła się. Choć jednocześnie, niewiele się to różniło od rozmów ze zmarłymi, które ostatnio zdarzały się jej regularnie. Co więcej, ten nieboszczyk miał bardzo miły głos, głęboki i aksamitny, jak dojrzałe wino. Och, miód, goździki, cynamon i wino… Tak, dobry grzaniec z pewnością postawiłby ją na nogi i położył kres wszelkim przywidzeniom. Lub przynajmniej sprawiłby, że przestałaby się nimi martwić. Oba rozwiązania były dobre.
– Nie chcesz podejść bliżej?
Rachel łypnęła w kierunku stołu. Niespodziewane zaproszenie zupełnie nie miało sensu, lecz kto powiedział, że halucynacje mają być logiczne? Spróbowała negocjacji.
– Niby po co? Przecież nie jesteś prawdziwy i wcale tutaj nie siedzisz.
– Nie jestem prawdziwy?
– Nie. Jesteś wytworem mojej chorej wyobraźni. W rzeczywistości leżysz martwy na stalowym blacie, a mi się tylko wydaje, że siedzisz i że sobie konwersujemy.
– Hm. – Uśmiechnął się szeroko. Uśmiech też miał ładny. – A skąd to wiesz?
– Ponieważ martwi ludzie nie siadają i nie mówią – wyjaśniła cierpliwie. – Proszę, połóż się już. Zaczyna mi się kręcić w głowie.
– A jeśli nie jestem martwy?
Pytanie na moment zbiło Rachel z pantałyku, lecz szybko przypomniała sobie o gorączce i kategorycznie stwierdziła, że ten mężczyzna nie ma prawa się ruszać. Postanowiła empirycznie dowieść sobie słuszności tego rozumowania. Zrobiła krok naprzód i wysunęła przed siebie rękę, spodziewając się, że jej dłoń przetnie powietrze, ta jednak z impetem wylądowała na podbródku mężczyzny. Zaskoczony nieboszczyk krzyknął z bólu, lecz Rachel już go nie usłyszała – wrzasnęła w niebogłosy i odskoczyła od stołu jak oparzona. Dłoń pulsowała z bólu, lecz ona, przejęta krzykiem, prawie nie zwracała na to uwagi. Na jej stole sekcyjnym siedział trup!
Pomieszczenie nagle zaczęło wirować i Rachel zobaczyła mroczki przed oczami.
– Kurde, chyba zaraz zemdleję – stwierdziła przerażona, po czym dodała, niemal przepraszająco. – Ja nigdy nie mdleję. Naprawdę.
Etienne pozwolił rudowłosej osunąć się na podłogę, po czym ześliznął się ze stołu i rozejrzał dokoła. Kostnica. Skrzywił się z niesmakiem. Jak żył trzysta lat, nie spodziewał się, że kiedykolwiek trafi w takie miejsce.
Wzdrygnął się i przyklęknął. Już miał dotknąć czoła zemdlonej, gdy znienacka zakręciło mu się w głowie. To na pewno osłabienie, pomyślał. Stracił zdecydowanie zbyt dużo krwi, najpierw wskutek zranienia, a później regeneracji tkanek. Trzeba uzupełnić ubytek, ale nie z tej kobiety. Na pierwszy rzut oka było widać, że biedactwo choruje i z jej krwi będzie niewielki pożytek. Muszę znaleźć innego żywiciela, pomyślał, i to szybko, bo zaraz dopadną mnie potężny głód i wyczerpanie. A mam do zrobienia jeszcze kilka ważnych rzeczy.
Etienne odsunął pukle rudych włosów z czoła nieznajomej i odsłonił pobladłą twarz. Przy upadku głowa kobiety, uderzając o ziemię, wydała głuchy odgłos, więc widok siniaka i otarcia na jej czole wcale go nie zdziwił. Na szczęście obrażenia nie wyglądały groźnie, choć rudą czekała pobudka ze strasznym bólem głowy. Uspokojony, postanowił teraz zadbać, by nie przypomniała sobie momentu dostarczenia go do kostnicy. W przeciwnym razie mogłaby zacząć zadawać rozmaite pytania, a te były ostatnią rzeczą, której potrzebował. Etienne spróbował wysondować jej umysł. Bezskutecznie. Dziwne, wyglądało na to, że nie ma wstępu w jej myśli.
Tego się nie spodziewał. Umysły większości ludzi były dla niego jak otwarte książki; nigdy wcześniej nie miał trudności z ich przenikaniem. No, może z wyjątkiem Pudge’a, pomyślał z cieniem żalu. Nigdy nie potrafił przebić się przez cierpienie i zamęt w jego głowie, dostać się do jego myśli i wymazać z nich wszelką wiedzę o rodzinie Argeneau. W przeciwnym razie sprawy nie zaszłyby tak daleko.
Miał żal do siebie, gdyż uznał to za osobistą porażkę. Ostatnie pół roku życia Pudge’a naznaczone było cierpieniem ponad ludzkie siły. Stracił Rebekę, kobietę, którą kochał i z którą był zaręczony. Etienne ją znał; miała niezwykle żywy umysł i promieniowała radością. Była osobą wyjątkowo łagodną i ciepłą, niczym słoneczny, letni dzień. Zginęła w wypadku samochodowym, a jej śmierć wstrząsnęła światem Pudge’a. Wkrótce po Rebece zmarła też jego matka, co popchnęło mężczyznę na krawędź szaleństwa. Etienne’owi zabrakło sił, by zmierzyć się z jego bólem.
Raz wprawdzie spróbował, lecz poczucie pustki i straty zalewające myśli Pudge’a dotknęło go do głębi, bardziej niż byłby skłonny przyznać. Nie wierzył, że można przejść taki koszmar i pozostać przy zdrowych zmysłach; wystarczyło ledwie otrzeć się o chorą psychikę, by nawet to krótkie spotkanie pozostawiło piętno goryczy i smutku. A Pudge obcował ze swoimi demonami nieustannie, przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Etienne nie dziwił się nawet, że Pudge po odkryciu jego nadprzyrodzonych zdolności, odnalazł w nich na nowo sens życia. Stały się jednocześnie jego obsesją i tarczą chroniącą przed rozpaczą.
Doświadczenie bólu Pudge’a sprawiło, że Etienne zrezygnował z wdzierania się do jego umysłu i modyfikacji
wspomnień. Tym samym uczynił z siebie łatwy cel, zbyt łatwy, jak wykazała dzisiejsza próba zabójstwa. Najwyższa pora zmienić taktykę. Problem w tym, że Etienne zupełnie nie miał planu. Najprostsze wyjście stanowiła likwidacja źródła problemów, lecz do takich rozwiązań jego rodzaj posuwał się jedynie w ostateczności. Poza tym sama myśl o zabiciu kogoś, kto tak wiele wycierpiał, była dla Etienne’a nie do przyjęcia. W jego odczuciu byłoby to kopanie leżącego. Zbył przykre rozmyślania wzruszeniem ramion i zajął się rudowłosą. Zastanawiało go, dlaczego nie może przeniknąć jej myśli. Nie wyczuwał głębokich ran uczuciowych i cierpienia popychającego na skraj obłędu. Cechowało ją raczej poczucie dojmującej samotności, towarzyszącej zresztą i jego życiu.
To na pewno skutek mojego osłabienia, zawyrokował. Cóż, może gorączka i uraz głowy utwierdzą tę kobietę w przekonaniu, że miała przywidzenia? W końcu, gdy była jeszcze przytomna, usilnie wmawiała mi, że jestem wytworem jej wyobraźni. Może to wystarczy.
Ostrożnie położył jej głowę z powrotem na podłodze i zauważył na swoich palcach ślady krwi. Po chwili wahania przysunął dłoń do nosa i obwąchał, rozkoszując się słodkim zapachem, po czym polizał ostrożnie. Zmarszczył brwi. Biedactwo, miała chyba niedobór witamin albo innych mikroelementów. Albo skrajna anemia, albo całkiem poważna infekcja.
Mimowolnie zahaczył wzrokiem o jej szyję; choć potwornie głodny, Etienne odegnał pokusę zatopienia w niej kłów. Potrzebował krwi, lecz chory żywiciel na nic mu się nie przyda. Położył dłoń na czole kobiety. Skórę miała rozpaloną, twarz zaś nabiegłą krwią. Jej zapach budził w nim najniższe instynkty i wywoływał skurcze żołądka. Najwyraźniej głodowi stan zdrowia potencjalnego żywiciela nie robił różnicy. Domagał się krwi.
Etienne stłumił w sobie zew natury i podniósł się, niepewnie chwytając za skraj stołu do sekcji. Starał się utrzymać równowagę, ale pomieszczenie znów zakołysało się niebezpiecznie. Postanowił zaczekać, aż pewniej stanie na nogach, gdy nagle za jego plecami otworzyły się drzwi. Etienne powoli odwrócił głowę. W progu kostnicy zastygł w pół kroku mężczyzna.
– Kim…? – Przeniósł wzrok z Etienne’a na omdlałą kobietę, po czym zatrzymał spojrzenie na nagim, zakrwawionym torsie nieznajomego. – O, stary…
Ku rozbawieniu Etienne’a, intruz rozejrzał się w panice, po czym wyciągnął przed siebie kubek z gorącą kawą, jakby chciał się przed nim zasłonić.
– Co zrobiłeś Rachel? Skąd się tu wziąłeś?
– Rachel? – Etienne spojrzał na rozciągniętą na podłodze rudowłosą. Ładne imię i ładna kobieta. Ładna rekonwalescentka, poprawił się. Powinna teraz leżeć w łóżku.
– Ty też jesteś chory? – spytał niespodziewanego gościa.
– Chory? – Mężczyzna wyprostował się i spojrzał zaskoczony. Najwyraźniej nie spodziewał się takiego pytania. – Nie.
Etienne skinął głową.
– To dobrze. Podejdź bliżej.
– Ja… – Głos uwiązł obcemu w gardle. Intruz opuścił ręce wzdłuż ciała i jak zaklęty postąpił naprzód (oczywiście, Etienne maczał w tym palce) z sokiem pomarańczowym w jednej dłoni, a parującym kubkiem w drugiej. Uczynił tak kilka kroków i zatrzymał się posłusznie.
– Potrzebuję odrobiny twojej krwi. W zasadzie to potrzebuję ogromnej ilości krwi, ale od ciebie wezmę tylko trochę – wyjaśnił mu Etienne. Nie miało to zresztą większego znaczenia, gdyż i tak nie zamierzał pytać o zgodę. Nieznajomy milczał i stał bez ruchu, patrząc przed siebie nieprzytomnym wzrokiem.
Etienne nagle nabrał wątpliwości. Upłynęło całkiem sporo czasu, odkąd ostatni raz kogoś ugryzł. Całe lata. Wraz z upowszechnieniem się banków krwi, jego rodzaj coraz bardziej niechętnie zezwalał na takie praktyki, niemniej jednak teraz sytuacja była wyjątkowa. Stracił dużo krwi i był bardzo osłabiony. Musiał pożywić się choć trochę, by o własnych siłach wrócić do domu.
Rzucił swej ofierze przepraszające spojrzenie i odchylił jej głowę na bok, odsłaniając szyję. Mężczyzna spiął się i zaprotestował słabo, gdy kły Etienne’a przebiły mu skórę, lecz równie szybko rozluźnił się i jęknął, kiedy wampir zaczął go ssać. Krew miał ciepłą, gęstą i pożywną, znacznie smaczniejszą niż chłodny płyn z torebek z banku krwi; wywołała ona u Etienne’a falę wspomnień dawnych, dobrych czasów. Zamyślił się niechcący i wypił z ofiary nieco więcej, niż zamierzał. Zmusił się do przerwania posiłku dopiero, gdy osłabiony żywiciel niemal na nim zawisł. Usadził mężczyznę na biurowym krześle obok omdlałej kobiety i upewnił się, czy nie spowodował u niego nieodwracalnych szkód. Na szczęście nie.
Z ulgą stwierdził miarowy i spokojny puls, Etienne wyczyścił żywicielowi wspomnienia, wyprostował się i zerknąwszy na stojącą na biurku rynienkę, błyskawicznie rozpoznał jej zawartość. Nabój karabinowy. Odruchowo przesunął dłonią po wciąż otwartej ranie na piersi, po czym uniósł naczynie do oczu i przeczytał opis.
Trzymał w dłoni pocisk, który zatrzymał akcję jego serca. Na szczęście ta kobieta usunęła kulę, co umożliwiło regenerację. W przeciwnym razie Etienne wciąż leżałby nieprzytomny na stole sekcyjnym. Musiał zabrać stąd pocisk, by nie zostawić po swojej bytności w tym miejscu żadnych śladów.
Wsunął nabój do kieszeni i szybko rozejrzał się po pomieszczeniu. Natrafił na pozostawiony przez ratowników protokół, który uświadomił mu, że trzeba będzie ich odnaleźć i usunąć z dokumentów oraz wspomnień obu mężczyzn całe zajście. Prawdopodobnie incydent z postrzeleniem znalazł się również w policyjnym raporcie. Cóż, zatarcie śladów będzie wymagało dużo zachodu i raczej nie obejdzie się bez pomocy. Etienne aż się skrzywił. Będzie musiał zwrócić się do Bastiena, co oznacza, że o wszystkim dowie się rodzina. Trudno, nie ma rady. Teraz należy, przede wszystkim, wymazać najmniejsze ślady zdarzenia z pamięci świadków.
Etienne z rezygnacją zebrał z podłogi strzępy koszuli i marynarki i po raz ostatni rozejrzał się po kostnicy. Narzucił na siebie jeden z kitli zawieszonych na haczyku przy drzwiach, schował nabój oraz zniszczone odzienie do plastikowej torebki i szybkim krokiem opuścił pomieszczenie. Trzeba poprosić Bastiena, by przysłał kogoś do posprzątania, i mieć nadzieję, że starszy brat nie piśnie ani słowa ich matce. Marguerite zezłościłaby się nie na żarty. Gdy wyczuła u Etienne’a namiastkę cierpienia Pudge’a tuż po próbie odczytania myśli nieszczęśnika, górę wzięło współczucie. Zgodziła się wprawdzie, że Pudge nie zasłużył sobie na śmierć, nie zaproponowała jednak żadnego rozwiązania i była zła na syna, że on sam nie przedstawił rozsądnej alternatywy.
Etienne skrzywił się, opuszczając energicznym krokiem podziemie szpitala. Nie znosił porażek.