Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Miłość kąsa. Ród Argeneau, tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Seria:
Data wydania:
3 listopada 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Miłość kąsa. Ród Argeneau, tom 2 - ebook

Trzysta lat kawalerskiego stanu Etienne Argeneau dobiega końca. W przeciwnym wypadku już na zawsze pozostanie sam. W całym swoim życiu, wampir może "zmienić" tylko jednego człowieka. Większość z pobratymców Etienne zatrzymują ten przywilej dla stworzenia swojego życiowego partnera. Jeśli więc przemieni złą kobietę...

Czy ma jednak jakiś wybór? Musi ocalić Rachel Garrett. Nie zna jej zbyt dobrze, ale piękna koronerka ocaliła mu życie. Aby w zamian ocalić jej, musi uczynić z niej nieśmiertelną.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-272-7618-6
Rozmiar pliku: 1 004 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

PRO­LOG

Pudge zmru­żył oko i spoj­rzał przez celow­nik kara­binu. I to nie byle jakiego. Trzy­mał w dło­niach Tac­ti­cal Ope­ra­tions Tango 51, jeden z naj­lep­szych kara­bin­ków snaj­per­skich. Broń ważyła nie­całe 5 kilo­gra­mów, mie­rzyła 112 cen­ty­me­trów i cha­rak­te­ry­zo­wała się pre­cy­zją tra­fień rzędu 0,25 minuty kąto­wej. Za kolbą znaj­do­wała się śred­niej sze­ro­ko­ści ostroga ręko­je­ści… Pudge prze­rwał cichą recy­ta­cję danych z kata­lo­go­wej spe­cy­fi­ka­cji kara­binu i zer­k­nął na trzy­mane w rękach cudo. Nie był do końca pewien, którą część sta­nowi rze­czona ostroga ręko­je­ści, nie­mniej jed­nak opis rynsz­tunku zde­cy­do­wa­nie roz­bu­dzał wyobraź­nię. Śred­niej sze­ro­ko­ści ostroga ręko­je­ści. Ostroga ręko­je­ści. Ostroga. Ręko­jeść. Cóż za ponętne okre­śle­nia! W dodatku broń była wypo­sa­żona w „podwójne wybrzu­sze­nia pod dło­nie”. Choć nie wie­dział, gdzie ich szu­kać, od razu sko­ja­rzyły mu się z pier­siami. Nic dziw­nego. W końcu więk­szość rze­czy koja­rzyła mu się z dam­skim biu­stem.

Ach! Miał w dło­niach „ostrogę ręko­je­ści”, sąsia­du­jącą bez­po­śred­nio z „podwój­nymi wybrzu­sze­niami pod dło­nie”. Wspa­niale.

Na ostry dźwięk klak­sonu Pudge pode­rwał się ner­wowo i nie­mal wypu­ścił kara­bin z rąk. Opie­kuń­czym ruchem przy­ci­snął go do piersi i spoj­rzał w dół, w ciem­ność ulicy. Zaczaił się na dachu, z któ­rego miał naj­lep­szy widok na par­king po dru­giej stro­nie, ale nie prze­wi­dział, że może spę­dzić tu kilka godzin na mro­zie, i nie zadbał o osłonę. Jeśli Etienne zaraz się nie zjawi, on, Pudge, zamar­z­nie na śmierć. Ile czasu ten osioł może tam sie­dzieć? Jest już dobrze po pół­nocy…

– O, cho­lera! – zaklął, wypusz­cza­jąc wyka­łaczkę z ust. Wycze­ki­wana ofiara wyszła z budynku naprze­ciwko i ruszyła przez par­king. Etienne Arge­neau we wła­snej oso­bie. Kom­plet­nie sam.

Pudge na chwilę zastygł bez ruchu, po czym przy­jął postawę strze­lecką. Przy­tknął oko do celow­nika i wziął męż­czy­znę na muszkę. Zawa­hał się; czuł, że jego oddech nie­na­tu­ral­nie przy­śpie­szył. Męż­czy­zna dyszał ciężko, jakby wła­śnie poko­nał bie­giem kilka kilo­me­trów. Choć była wyjąt­kowo mroźna noc, pot pły­nął mu wartką strużką po ple­cach. Nor­man „Pudge” Ren­ber­ger miał za chwilę zabić czło­wieka. I to nie byle kogo. Etienne’a Arge­neau, swo­jego naj­gor­szego wroga.

– Dupek – mruk­nął pod nosem. Wykrzy­wił usta w zło­wro­gim uśmie­chu i skie­ro­wał lase­rowy celow­nik kara­binu na pierś ofiary. Bez­gło­śnie pocią­gnął za spust. Jego wspa­niałe tango było wypo­sa­żone w tłu­mik Tac Ops 30. Nocną ciszę zakłó­cił jedy­nie dys­kretny świst poci­sku. Gdyby broń nie pod­sko­czyła mu w dło­niach, Pudge nie odczułby nawet odda­nego strzału.

Pośpiesz­nie przy­tknął oko do celow­nika. Etienne stał bez ruchu i przy­glą­dał się wła­snej piersi. Tra­fiony czy nie? Przez chwilę Pudge oba­wiał się, że spu­dło­wał, lecz na koszuli męż­czy­zny na dole poja­wiła się plama krwi.

Etienne Arge­neau pod­niósł głowę. Jego sre­brzy­ste oczy zatrzy­mały się na kra­wę­dzi dachu. Przez moment przy­glą­dał się bacz­nie, lecz znie­nacka oczy zaszły mu mgłą i osu­nął się na chod­nik.

– Uff – ode­tchnął Pudge i uśmiech­nął się lekko. Drżą­cymi dłońmi roz­ło­żył broń i nie­wpraw­nymi ruchami upy­chał czę­ści w fute­rale. Tango 51, cacko z podwój­nymi wybrzu­sze­niami pod dło­nie i ostrogą ręko­je­ści, kosz­to­wało go pra­wie pięć tysięcy dola­rów, lecz warte było każ­dego centa.ROZDZIAŁ 1

ROZ­DZIAŁ 1

Idę po kawę, Rachel. Masz na coś ochotę?

Rachel Gar­rett wypro­sto­wała się nad sto­łem i nie zdej­mu­jąc ręka­wiczki, prze­su­nęła dło­nią wzdłuż czoła. Odkąd dwie godziny temu poja­wiła się w pracy, drę­czyły ją na zmianę chłodne dresz­cze i gorączka. W tej chwili czuła siódme poty, zarówno na czole, jak i na krę­go­słu­pie, z któ­rego spły­wał cien­kim stru­mycz­kiem. Jej orga­nizm wal­czył zażar­cie z jakimś wred­nym wiru­sem.

Zer­k­nęła na ścienny zegar; docho­dziła pierw­sza. Dwie godziny z głowy, zostało jesz­cze sześć. Led­wie powstrzy­mała jęk. Sześć godzin! Jeśli to świń­stwo będzie roz­wi­jało się w dotych­cza­so­wym tem­pie, będzie miała szczę­ście, jeśli prze­trwa połowę zmiany.

– Rachel, dobrze się czu­jesz? Wyglą­dasz jak ostat­nia cier­pięt­nica.

Asy­stent pod­szedł do niej i poło­żył jej dłoń na czole, a ona skrzy­wiła się paskud­nie. Ostat­nia cier­pięt­nica? Męż­czyźni naprawdę potra­fią być nie­tak­towni.

– Mokre. – Zmarsz­czył brwi. – Masz gorączkę i dresz­cze?

– Nie. Wszystko w porządku, Tony. – Rachel ode­pchnęła jego dłoń, zawsty­dzona i poiry­to­wana jed­no­cze­śnie, po czym się­gnęła do kie­szeni po drobne. – Może przy­niósł­byś mi jakiś sok albo coś innego do picia?

– Wszystko w porządku, aku­rat!

Rachel usły­szała kpinę w jego gło­sie i jed­no­cze­śnie spo­strze­gła się, że nie­przy­tom­nie sięga pod kitel i do kie­szeni spodni dło­nią w zakrwa­wio­nej ręka­wiczce. Fan­ta­stycz­nie.

– Może powin­naś…

– Wszystko w porządku – powtó­rzyła z naci­skiem. – Nic mi nie jest. Idź już.

Tony spoj­rzał na nią pyta­jąco i wzru­szył ramio­nami.

– Jak chcesz. Ale może usiądź i odpocz­nij, dopóki nie wrócę.

Rachel zigno­ro­wała rady asy­stenta i jak tylko zamknęły się za nim drzwi, nachy­liła się z powro­tem nad zwło­kami. Dobry czło­wiek z tego Tony’ego, cho­ciaż miewa swoje dzi­wac­twa. Na przy­kład upar­cie mówi z akcen­tem mafiosa z Bronksu, choć ni­gdy nie opu­ścił rodzin­nego Toronto. Nawet nie miał wło­skich korzeni. Na dokładkę „Tony” nie było jego praw­dzi­wym imie­niem; facet przy­szedł na świat jako Teo­do­zjusz Schwe­in­ber­ger. Rachel dosko­nale rozu­miała, czemu wolał posłu­gi­wać się wygod­niej­szym skró­tem, lecz nie mogła pojąć upodo­ba­nia do strasz­li­wego akcentu.

– Dobry wie­czór!

Popchnięte od zewnątrz drzwi do głów­nego pomiesz­cze­nia kost­nicy sta­nęły otwo­rem. Rachel prze­rwała pracę i odło­żyła na bok skal­pel, zsu­nęła latek­sową ręka­wiczkę z pra­wej dłoni i ruszyła w kie­runku dwóch męż­czyzn, któ­rzy pchali przed sobą nosze ze zwło­kami. Dale i Fred, ratow­nicy i sym­pa­tyczne chło­paki. Rachel rzadko ich widy­wała. Naj­czę­ściej roz­wo­zili po szpi­ta­lach ludzi oca­la­łych z wypad­ków. Nie­które ofiary prze­no­siły się na łono Abra­hama już na ostrym dyżu­rze, a wtedy sani­ta­riu­sze zwy­kle jechali do kolej­nego wezwa­nia. Naj­wy­raź­niej ten pacjent zmarł im w dro­dze.

– Witaj, Rachel! Ależ… eee, dobrze wyglą­dasz!

Przy­wi­tała się, tak­tow­nie pusz­cza­jąc mimo uszu waha­nie w gło­sie Dale’a. Tony nie pozo­sta­wił jej złu­dzeń.

– Co my tu mamy?

Dale wrę­czył jej plik doku­men­tów.

– Rana postrza­łowa. Gdy zabie­ra­li­śmy go z miej­sca zbrodni, wyda­wało się nam, że czu­jemy puls, ale mogli­śmy się mylić. Ofi­cjal­nie zmarł w dro­dze. Dok­tor Westin potwier­dził zgon i kazał przy­wieźć go tutaj. Trzeba będzie zro­bić sek­cję zwłok, wydo­być pocisk i tak dalej.

– Hm. – Rachel odło­żyła doku­menty i prze­szła na drugi koniec sali, gdzie stał ruchomy stół sek­cyjny ze stali nie­rdzew­nej. Prze­pchnęła go do sani­ta­riu­szy.

– Prze­łóż­cie go tutaj, pro­szę. W mię­dzy­cza­sie pod­pi­szę pro­to­kół.

– Robi się.

– Dzię­kuję.

Zosta­wiła męż­czyzn i poszła po dłu­go­pis do biurka usta­wio­nego w rogu pomiesz­cze­nia. Pod­pi­sała doku­menty, a tym­cza­sem sani­ta­riu­sze upo­rali się z cia­łem. Zdjęli z niego prze­ście­ra­dło, któ­rym było okryte pod­czas trans­portu przez szpi­talne kory­ta­rze. Rachel sta­nęła nad dena­tem i przyj­rzała mu się uważ­nie.

Naj­śwież­sze zwłoki w kost­nicy oka­zały się nale­żeć do przy­stoj­nego ciem­nego blon­dyna, na oko poni­żej trzy­dziestki. Przy­glą­da­jąc się jego rzeź­bio­nej, bla­dej twa­rzy, Rachel poża­ło­wała, że nie poznała nie­bosz­czyka za jego życia. Była cie­kawa, jakie miał spoj­rze­nie. Rzadko zda­rzało jej się myśleć o cia­łach, nad któ­rymi pra­co­wała, jak o nie­gdyś żywych i oddy­cha­ją­cych isto­tach. Gdyby zbyt czę­sto widziała w zwło­kach dawne matki, braci, sio­stry czy dziad­ków, nie byłaby w sta­nie wyko­ny­wać zawodu, tych tutaj jed­nak nie potra­fiła potrak­to­wać bez­oso­bowo. Wyobra­ziła sobie męż­czy­znę roze­śmia­nego. Miał srebrne oczy. Ni­gdy takich nie widziała.

– Rachel?

Zamru­gała i spoj­rzała nie­przy­tom­nym wzro­kiem na Dale’a. Z zamy­śle­nia ock­nęła się w pozy­cji sie­dzą­cej, co zdzi­wiło ją nieco. Naj­wy­raź­niej sani­ta­riu­sze przy­su­nęli fotel od biurka i posa­dzili ją na nim wygod­nie, a teraz stali nad nią, wyraź­nie zanie­po­ko­jeni.

– Zlą­kłem się, że zaraz zemdle­jesz – powie­dział Dale.

– Jesteś blada jak ściana i ledwo się trzy­masz na nogach. Jak się czu­jesz?

– Och. – Rachel zaśmiała się ner­wowo i zama­chała dło­nią. – Dobrze. Naprawdę. Ale macie rację, coś mnie chyba bie­rze. Mam na zmianę dresz­cze i gorączkę. – Wzru­szyła ramio­nami.

Dale przy­ło­żył grzbiet dłoni do jej czoła i zmarsz­czył brwi.

– Może powin­naś pójść do domu? Jesteś cała roz­pa­lona. Ponow­nie prze­su­nęła dło­nią wzdłuż czoła i nie­chęt­nie przy­znała mu rację. W duchu miała nadzieję, że wirus okaże się rów­nie szybki, co nie­groźny, a prze­bieg cho­roby – wbrew wszel­kim symp­to­mom – łagodny. Nie zno­siła być chora.

– Rachel?

Tak? – Spoj­rzała na prze­ję­tych ratow­ni­ków i siłą woli pod­nio­sła się z fotela. – Och, prze­pra­szam. Chyba fak­tycz­nie pójdę wcze­śniej do domu. Zacze­kam tylko na Tony’ego. Tu macie wszystko pod­pi­sane – oznaj­miła, wrę­cza­jąc im plik papie­rów.

Dale się­gnął po teczkę i wymie­nił z Fre­dem poro­zu­mie­waw­cze spoj­rze­nie. Czuli, że nie powinni zosta­wiać Rachel samej.

– Naprawdę nic mi nie jest – mity­go­wała ich. – Tony wyszedł tylko na chwilę, po kawę. Zaraz wróci. Jedź­cie już.

– No, dobrze. – Nie­chęt­nie zgo­dził się Dale. – Tylko wyświadcz nam tę przy­sługę i do jego powrotu nie wsta­waj z fotela. Jeśli zemdle­jesz i upad­niesz…

Rachel ski­nęła głową.

– Umowa stoi. Sio. Dopóki Tony nie wróci, ni­gdzie się nie ruszam.

Choć Dale wyraź­nie jej nie dowie­rzał, nie miał wyboru.

Ruszyli z Fre­dem w stronę drzwi.

– Pora na nas.

– Do zoba­cze­nia – dodał Fred.

Rachel odpro­wa­dziła ich wzro­kiem i przez chwilę, zgod­nie z obiet­nicą, posłusz­nie sie­działa na fotelu, szybko jed­nak ogar­nęło ją znie­cier­pli­wie­nie. Bez­czyn­ność nie leżała w jej natu­rze. Zer­k­nęła na świeżo dostar­czone zwłoki. Ofiara postrzału snaj­pera, rzadki przy­pa­dek. Powinna potrak­to­wać ofiarę prio­ry­te­towo. Poli­cja na pewno będzie chciała jak naj­szyb­ciej prze­ba­dać pocisk, a to ozna­cza, że powrót Tony’ego z kawą wcale nie zwolni Rachel z poste­runku. O powro­cie do domu pomy­śli naj­wcze­śniej, gdy wydo­bę­dzie nabój z piersi ofiary. Sek­cja zwłok może zacze­kać do rana, lecz przy­go­to­wa­nie poci­sku do oglę­dzin należy do obo­wiąz­ków koro­nera na noc­nej zmia­nie.

Rachel się wypro­sto­wała, wstała i pode­szła do stołu ope­ra­cyj­nego. Spoj­rzała na denata.

– Wybra­łeś sobie pechową noc na postrzał, mój drogi – mruk­nęła.

Uważ­nie przyj­rzała się jego twa­rzy. Cóż, kawał przy­stoj­niaka i naprawdę szkoda, że przy­szło mu zgi­nąć… Choć z dru­giej strony, żal towa­rzy­szy śmierci każ­dego czło­wieka. Rachel odgo­niła ponure myśli wzru­sze­niem ramion, się­gnęła po sto­lik z instru­men­tami i przy­su­nęła go bli­żej. Zer­k­nęła ostatni raz i wzięła się do pracy.

Ratow­nicy roze­rwali koszulę denata na wyso­ko­ści rany, lecz pomi­ja­jąc to poje­dyn­cze roz­dar­cie, ubra­nie było w jak naj­lep­szym porządku. Męż­czy­zna miał na sobie bar­dzo ele­gancki, mar­kowy gar­ni­tur, ewi­dent­nie z gór­nej półki.

– Cie­kawy czło­wiek… Wyra­fi­no­wany i zamożny – rze­kła pod nosem Rachel, podzi­wia­jąc krój i ukryte pod tka­niną pięk­nie rzeź­bione ciało. – Nie­stety, muszę pana pozba­wić tych pięk­nych ubrań, drogi panie – dodała.

Wzięła nożyce ze sto­lika z instru­men­tami i zde­cy­do­wa­nym ruchem roz­cięła naj­pierw mary­narkę, a potem koszulę. Gdy mate­riał opadł na pod­łogę, Rachel zatrzy­mała się w pół gestu i przyj­rzała uważ­niej odsło­nię­tym frag­men­tom zwłok. Zazwy­czaj w tym momen­cie prze­cho­dziła bez cere­gieli do usu­nię­cia spodni i bie­li­zny, lecz gorączka pozba­wiła ją sił. Ręce miała jak z waty i led­wie była w sta­nie utrzy­mać narzę­dzie w drżą­cych dło­niach. Uznała, że odmiana w ruty­nie nie zaszko­dzi. Zamiast wal­czyć z odzie­niem zasła­nia­ją­cym dolną połowę ciała ofiary, zare­je­struje obser­wa­cje doty­czące obra­żeń w czę­ści gór­nej. Przy odro­bi­nie szczę­ścia wkrótce zjawi się Tony i pomoże roze­brać męż­czy­znę do końca.

Rachel odło­żyła nożyce, usta­wiła lampkę oraz mikro­fon nad klatką pier­siową denata i włą­czyła nagry­wa­nie.

– Zwłoki ofiary ziden­ty­fi­ko­wa­nej jako… A niech to!

– Wyłą­czyła mikro­fon i zaczęła ner­wowo prze­glą­dać dostar­czony przez ratow­ni­ków pro­to­kół. Zmarsz­czyła brwi. Na żad­nym doku­men­cie nie było nazwi­ska! Nie­zi­den­ty­fi­ko­wane zwłoki dosko­nale ubra­nej ofiary strze­la­niny. Przez głowę prze­le­ciało jej, że być może zabójca zwy­czaj­nie rąb­nął ofie­rze port­fel. Spoj­rzała smutno na męż­czy­znę. Naprawdę szkoda, że zgi­nął z tak try­wial­nego powodu. Przy­szło nam żyć w cho­rym świe­cie, pomy­ślała.

Pani koro­ner odło­żyła plik doku­men­tów i ponow­nie włą­czyła mikro­fon.

– Sek­cję nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nych zwłok prze­pro­wa­dza dok­tor Gar­rett. Denat to biały męż­czy­zna, wzrost około 190 cen­ty­me­trów. – Osza­co­wała ostroż­nie, odkła­da­jąc dokładne pomiary na póź­niej. – Wygląda na spraw­nego i zdro­wego. Wyłą­czyła mikro­fon i pokrę­ciła głową. Okre­śle­nie

„sprawny i zdrowy” w tym przy­padku było dość zacho­waw­cze. Męż­czy­zna miał posturę atlety. Pła­ski brzuch, sze­roka klatka pier­siowa i umię­śnione ramiona. I jesz­cze te szla­chetne rysy! Rachel pod­nio­sła jedno, a następ­nie dru­gie ramię denata w poszu­ki­wa­niu ewen­tu­al­nych obra­żeń na ich spodniej stro­nie. Odsu­nęła się z nachmu­rzoną miną. Na skó­rze nie było żad­nych blizn i zna­mion, żad­nych zna­ków szcze­gól­nych. Poza raną postrza­łową tuż nad ser­cem, ciało ofiary było bez skazy. Nawet palce miał dosko­nałe.

– Dziwne – mruk­nęła pod nosem. Zazwy­czaj pod­czas oglę­dzin odkry­wała co naj­mniej kilka uszko­dzeń, choćby ślad po wycię­ciu wyrostka robacz­ko­wego. Ten męż­czy­zna był jed­nak bez skazy. Nie miał nawet odci­sków ani odgniot­ków na dło­niach. Bogaty ary­sto­krata? Rachel w zamy­śle­niu prze­nio­sła wzrok na jego twarz. Bar­dzo kla­syczna uroda, lecz bez śladu opa­le­ni­zny. A tacy ele­ganccy milio­ne­rzy zazwy­czaj z dumą obno­sili przy­wie­zioną z dale­kich podróży opa­le­ni­znę lub regu­lar­nie bywali w sola­rium.

Rachel posta­no­wiła nie mar­no­wać dłu­żej czasu na domy­sły. Pokrę­ciła głową i włą­czyła z powro­tem mikro­fon. – Poza raną postrza­łową ofiara nie ma zna­ków szcze­gól­nych ani blizn na prze­dzie gór­nej czę­ści ciała. Zgon naj­praw­do­po­dob­niej nastą­pił wsku­tek utraty krwi spo­wo­do­wa­nej wcze­śniej wspo­mnianą raną.

Nie zawra­ca­jąc sobie głowy wyłą­cza­niem mikro­fonu, się­gnęła po szczypce. W końcu dyk­ta­fon włą­czał się i wyłą­czał auto­ma­tycz­nie. Reago­wał na dźwięk i zapi­sy­wał wyłącz­nie głos pra­cu­ją­cego przy zwło­kach koro­nera. Na pod­sta­wie nagra­nia spi­sze się póź­niej pro­to­kół i usu­nie z niego wszel­kie zbędne i przy­pad­kowe komen­ta­rze.

Rachel zmie­rzyła ranę postrza­łową i zapi­sała na kartce wynik oraz jej umiej­sco­wie­nie na ciele ofiary. Następ­nie ostroż­nie wsu­nęła szczypce w otwór i pene­tro­wała go powoli i deli­kat­nie, tak aby nie naru­szyć sąsied­nich tka­nek. Zaci­snęła klesz­cze na poci­sku i wycią­gnęła go przez szcze­linę w skó­rze.

Z trium­fal­nym „Aha!” wypro­sto­wała się, z dumą obej­rzała nabój i odwró­ciła się, by wrzu­cić go do rynienki. Naczy­nia nie było pod ręką. Poiry­to­wana, wyrzu­ca­jąc sobie w duchu złą orga­ni­za­cję pracy, ode­szła od stołu i roz­po­częła prze­szu­ki­wa­nie sza­fek i szu­flad.

W trak­cie poszu­ki­wań prze­mknęła jej przez głowę myśl, że nie­obec­ność Tony’ego podej­rza­nie się prze­ciąga. Z szyb­kiego wyj­ścia po kawę zro­biło się już pra­wie dwa­dzie­ścia minut. Naj­bar­dziej praw­do­po­dob­nym sprawcą opóź­nie­nia była pewna miła pie­lę­gniarka z pią­tego pię­tra. Przy­pa­dła Tony’emu do gustu na tyle, że znał już na pamięć plan jej dyżu­rów. Sta­rał się orga­ni­zo­wać sobie prze­rwy tak, by pokry­wały się z jej gra­fi­kiem, a jeśli natknął się na dziew­czynę pod auto­ma­tem z kawą, to zapewne zarzą­dził czas wolny. Rachel nie miała nic prze­ciwko temu. Ona wkrótce pój­dzie do domu, a Tony pozo­sta­nie sam na placu boju do końca noc­nej zmiany.

Zna­la­zła wresz­cie rynienkę i nabój zagrze­cho­tał meta­licz­nie. Następ­nie pode­szła z naczy­niem do biurka, aby przy­go­to­wać ety­kietkę; w dowo­dach rze­czo­wych musi pano­wać porzą­dek. Zajęło jej to kilka dobrych minut i zdą­żyła się dwa razy pomy­lić, zanim wresz­cie wszystko było jak należy. To już kolejny znak, że nie jestem w naj­lep­szej for­mie, pomy­ślała, i że opusz­cze­nie zmiany przed cza­sem wcale nie jest złym pomy­słem. Przy wro­dzo­nym per­fek­cjo­ni­zmie Rachel nawet drobne pomyłki skut­ko­wały u niej iry­ta­cją, a nie­rzadko zawsty­dze­niem.

Osła­biona i zła na sie­bie, przy­kle­jała wła­śnie ety­kietkę do rynienki, gdy kątem oka zare­je­stro­wała ruch. Zasty­gła na chwilę, po czym odwró­ciła się w kie­runku drzwi, spo­dzie­wa­jąc się ujrzeć w nich Tony’ego, ale kost­nica była kom­plet­nie pusta. W pomiesz­cze­niu znaj­do­wała się tylko ona i nie­zi­den­ty­fi­ko­wany męż­czy­zna na stole sek­cyj­nym. Naj­wy­raź­niej gorączka spo­wo­do­wała przy­wi­dze­nia.

Rachel pokrę­ciła głową i wstała zza biurka, choć led­wie była w sta­nie utrzy­mać się na drżą­cych nogach. Na jej roz­pa­lone czoło wystą­piły kro­pelki potu, a zamiast żołądka i wątroby miała dwa roz­grzane do czer­wo­no­ści piece. W mgnie­niu oka zimne dresz­cze zmie­niły się w ude­rze­nia gorąca.

Usły­szała tajem­ni­czy sze­lest i ponow­nie spoj­rzała na stół. Czy prawa dłoń denata nie prze­su­nęła się przy­pad­kiem? Rachel mogłaby przy­siąc, że po bada­niu poło­żyła ją grzbie­tem do góry, a teraz opuszki pal­ców wska­zy­wały sufit.

Wzrok Rachel powę­dro­wał z dłoni na twarz ofiary. Gdy męż­czy­zna został przy­wie­ziony do kost­nicy, jego twarz była nie­mal zupeł­nie pozba­wiona wyrazu – zasty­gła jak maska – i zdra­dzała jedy­nie łagodne zasko­cze­nie, teraz zaś malo­wał się na niej gry­mas bólu. Może to począ­tek halu­cy­na­cji?, pomy­ślała Rachel. Mam zwidy, jak nic, prze­cież ten czło­wiek jest mar­twy. A mar­twi ludzie nie ruszają rękami i nie robią min.

– Za dużo nocek bie­rzesz – mruk­nęła do sie­bie pod nosem. Powoli pode­szła do stołu ope­ra­cyj­nego. Trzeba jesz­cze pozbyć się reszty ubra­nia i prze­ba­dać to, co poni­żej pasa.

Bez pomocy Tony’ego nie zdoła prze­wró­cić nie­bosz­czyka na brzuch i obej­rzeć jego ple­ców. Z dolną czę­ścią ciała od frontu też mogłaby zacze­kać na powrót asy­stenta, lecz posta­no­wiła zacząć bez niego. Im szyb­ciej wyj­dzie z kost­nicy i wróci do domu, tym lepiej. Naj­roz­sąd­niej będzie, jeśli teraz zro­bię tyle, ile jestem w sta­nie, pomy­ślała, się­ga­jąc po nożyce, by roz­ciąć spodnie. I zorien­to­wała się, że nie doko­nała jesz­cze oglę­dzin głowy.

Praw­do­po­dob­nie nie znaj­dzie tam dru­giej rany postrza­ło­wej, a przy­naj­mniej nic na to nie wska­zuje. Zresztą Fred i Dale nie omiesz­ka­liby wspo­mnieć o czymś takim, w końcu twier­dzili, że w ambu­lan­sie wyczuli u męż­czy­zny puls, który póź­niej ustał. Było to o tyle mało wia­ry­godne, że ofiara naj­pew­niej zgi­nęła w chwili, gdy pocisk prze­szył jej serce. Rachel odło­żyła nożyce i przy­stą­piła do bada­nia czaszki, a zoba­czyw­szy piękne i silne blond włosy męż­czy­zny, poża­ło­wała, że jej rude loki nie są nawet w poło­wie tak zdrowe. Na gło­wie denata nie odna­la­zła żad­nych ska­le­czeń ani otarć. Deli­kat­nie uło­żyła ją z powro­tem na stole i ponow­nie się­gnęła po instru­ment.

Dwu­krot­nie ciach­nęła w powie­trzu, przy­mie­rza­jąc się dokład­nie do roz­kro­je­nia spodni ofiary na wyso­ko­ści pasa. Co cie­kawe, wcale jej się nie śpie­szyło. Dziwne. Stu­dia medyczne sku­tecz­nie wyprały ją ze wstydu oraz pozba­wiły wszel­kich opo­rów w obco­wa­niu z męską nago­ścią i nie miała poję­cia, co ją teraz spe­szyło.

Ponow­nie łyp­nęła na klatkę pier­siową denata. Rety, on naprawdę ma fan­ta­styczną syl­wetkę! I nogi pew­nie tak samo wyspor­to­wane, pomy­ślała i stwier­dziła z zakło­po­ta­niem, że odczuwa coś wię­cej niż zwy­kłą cie­ka­wość. Może stąd wła­śnie wynika jej waha­nie? Ni­gdy wcze­śniej nie miała podob­nych myśli pod­czas bada­nia zwłok. Co też ta gorączka wyczy­nia z jej głową!

Tajem­ni­czy męż­czy­zna, choć mar­twy i blady, wyda­wał jej się cał­kiem atrak­cyjny. Poza tym nawet nie­żywy wyglą­dał cał­kiem zdrowo w porów­na­niu z cia­łami, które zwy­kle tra­fiały na jej stół. Spra­wiał wra­że­nie pogrą­żo­nego w głę­bo­kim śnie.

Oczy pani koro­ner zabłą­kały się w oko­lice jego twa­rzy. Naprawdę się jej podo­bał, a to już było wysoce nie­po­ko­jące.

Pociąg fizyczny do nie­bosz­czyka suge­ro­wał poważne zabu­rze­nie, ale Rachel szybko zna­la­zła wymówkę, że świad­czy to wyłącz­nie o jej ubo­gim życiu towa­rzy­skim. Praca na nocną zmianę sku­tecz­nie eli­mi­no­wała wszel­kie moż­li­wo­ści scha­dzek. Czas, który więk­szość ludzi prze­zna­czała na spo­tka­nia i roz­rywkę, ona spę­dzała w kost­nicy. Nocki nie sprzy­jały rand­ko­wa­niu.

Prawdę mówiąc, Rachel ni­gdy nie miała szcze­gól­nie buj­nego życia uczu­cio­wego. Jesz­cze przed okre­sem doj­rze­wa­nia przy­było jej kilka cen­ty­me­trów wzro­stu i przez całe liceum była wyż­sza od rówie­śni­ków. Z natury nie­śmiała i nie­pewna sie­bie, jako nasto­latka naj­czę­ściej pod­pie­rała ściany na impre­zach. Teraz praca dodat­kowo utrud­niała jej kon­takty towa­rzy­skie, ale jed­no­cze­śnie sta­no­wiła dosko­nałe wytłu­ma­cze­nie, gdy zna­jomi dopy­ty­wali się o jej nie­ist­nie­jące miłostki. Bez trudu mogła się zasła­niać obo­wiąz­kami.

Musi być z nią naprawdę nie­do­brze, skoro zdra­dza nekro­fil­skie skłon­no­ści. Całe szczę­ście, że nie­dawno zaczęła sta­rać się o zmianę gra­fiku, bo samotne godziny w kost­nicy i w domu zda­wały się mieć na nią zgubny wpływ.

Zmu­siła się do ode­rwa­nia wzroku od nie­po­ko­jąco przy­stoj­nej twa­rzy i zer­k­nęła na przy­go­to­wane instru­menty. W duchu zasta­no­wiła się, co ją popchnęło do wybra­nia takiego zawodu. Odkąd pamięta, pałała szczerą nie­chę­cią do wszyst­kiego, co zwią­zane z leka­rzami i wizy­tami w szpi­ta­lach, a w jej sen­nych kosz­ma­rach w głów­nej roli potra­fiły wystę­po­wać igły. Wszelki ból fizyczny zno­siła fatal­nie i uwa­żała się za naj­więk­szego mię­czaka na pla­ne­cie. Natu­ral­nie, w związku z tym zde­cy­do­wała się na zosta­nie koro­ne­rem, jakby tutaj igły i inne przy­kre narzę­dzia nie sta­no­wiły chleba powsze­dniego. Rachel uznała to za prze­jaw pod­świa­do­mego buntu – nie chciała pozwo­lić, by jej wła­sne lęki ogra­ni­czały ją w jaki­kol­wiek spo­sób.

Nie powstrzy­mała się przed kolej­nym spoj­rze­niem na tors bada­nego i zatrzy­mała na chwilę wzrok na ranie postrza­ło­wej. Czy ona się przy­pad­kiem nie zmniej­szyła? Rachel przyj­rzała się dokład­niej i zamru­gała. Mogłaby przy­siąc, że klatka pier­siowa denata lekko unosi się i opada.

– No ład­nie. Znów przy­wi­dze­nia z gorączki – mruk­nęła i zmu­siła się do ode­rwa­nia oczu od klatki pier­sio­wej ofiary. Prze­cież przed chwilą wycią­gnęła mu nabój z serca! Facet był mar­twy bez dwóch zdań, a mar­twi ludzie nie oddy­chają. Rachel posta­no­wiła jak naj­szyb­ciej zakoń­czyć bada­nie, by móc wresz­cie zamknąć zwłoki w chłodni i raz na zawsze wyrzu­cić z głowy absor­bu­ją­cego tru­po­sza. Usta­wiła się wygod­nie i wsu­nęła dolne ostrze nożyc pod mate­riał.

– Wybacz. Naprawdę szkoda mi nisz­czyć te wspa­niałe spodnie, ale… – Wzru­szyła ramio­nami i prze­cięła mate­riał.

– Ale co?

Rachel zamarła i prze­nio­sła wzrok na twarz męż­czy­zny, który wła­śnie otwo­rzył oczy. Krzyk­nęła i odsko­czyła od stołu jak opa­rzona. Nogi miała jak z waty, na jej twa­rzy zaś malo­wały się jed­no­cze­śnie prze­ra­że­nie i nie­do­wie­rza­nie. Zwłoki przy­glą­dały się jej badaw­czo.

Zamknęła oczy. Otwo­rzyła je z powro­tem, ale denat nie prze­sta­wał się gapić.

– Nie­do­brze – stwier­dziła.

– Co nie­do­brze? – zain­te­re­so­wał się nie­bosz­czyk.

Głos drżał mu lekko, lecz zwa­żyw­szy jego stan, mówił nad­zwy­czaj wyraź­nie. Rachel pokrę­ciła głową, pozo­sta­jąc pod wra­że­niem wła­snych maja­ków.

– Co nie­do­brze? – Nie dawał za wygraną.

– Mam halu­cy­na­cje – wyja­śniła grzecz­nie Rachel i zawie­siła głos, zafa­scy­no­wana spoj­rze­niem nie­zna­jo­mego. Ni­gdy wcze­śniej nie widziała rów­nie egzo­tycz­nych oczu. Miały nie­ty­powy kształt i srebr­no­błę­kitne tęczówki. Dokład­nie takie, jak w jej wyobra­że­niach sprzed chwili, choć dobrze wie­działa, że z medycz­nego punktu widze­nia taki kolor nie ma prawa ist­nieć.

Ostat­nia myśl uspo­ko­iła ją nieco. Ni­gdy wcze­śniej nie widziała srebr­nych oczu; ich barwa zaprze­czała natu­rze. Aha, jej umysł na pod­sta­wie wcze­śniejszego wyobra­że­nia wyge­ne­ro­wał halu­cy­na­cję, gorączka naj­wy­raź­niej rosła. Musi być ze mną naprawdę nie­do­brze, pomy­ślała.

Tym­cza­sem domnie­many nie­bosz­czyk zdą­żył usiąść.

Przy­glą­dał się uważ­nie.

– Masz gorączkę? To by wiele tłu­ma­czyło…

– Tłu­ma­czyło? Niby co? – spy­tała Rachel, zanim zdała sobie sprawę, że oto wdaje się w dywa­ga­cje z wytwo­rem wła­snej wyobraźni. Skrzy­wiła się. Choć jed­no­cze­śnie, nie­wiele się to róż­niło od roz­mów ze zmar­łymi, które ostat­nio zda­rzały się jej regu­lar­nie. Co wię­cej, ten nie­bosz­czyk miał bar­dzo miły głos, głę­boki i aksa­mitny, jak doj­rzałe wino. Och, miód, goź­dziki, cyna­mon i wino… Tak, dobry grza­niec z pew­no­ścią posta­wiłby ją na nogi i poło­żył kres wszel­kim przy­wi­dze­niom. Lub przy­naj­mniej spra­wiłby, że prze­sta­łaby się nimi mar­twić. Oba roz­wią­za­nia były dobre.

– Nie chcesz podejść bli­żej?

Rachel łyp­nęła w kie­runku stołu. Nie­spo­dzie­wane zapro­sze­nie zupeł­nie nie miało sensu, lecz kto powie­dział, że halu­cy­na­cje mają być logiczne? Spró­bo­wała nego­cja­cji.

– Niby po co? Prze­cież nie jesteś praw­dziwy i wcale tutaj nie sie­dzisz.

– Nie jestem praw­dziwy?

– Nie. Jesteś wytwo­rem mojej cho­rej wyobraźni. W rze­czy­wi­sto­ści leżysz mar­twy na sta­lo­wym bla­cie, a mi się tylko wydaje, że sie­dzisz i że sobie kon­wer­su­jemy.

– Hm. – Uśmiech­nął się sze­roko. Uśmiech też miał ładny. – A skąd to wiesz?

– Ponie­waż mar­twi ludzie nie sia­dają i nie mówią – wyja­śniła cier­pli­wie. – Pro­szę, połóż się już. Zaczyna mi się krę­cić w gło­wie.

– A jeśli nie jestem mar­twy?

Pyta­nie na moment zbiło Rachel z pan­ta­łyku, lecz szybko przy­po­mniała sobie o gorączce i kate­go­rycz­nie stwier­dziła, że ten męż­czy­zna nie ma prawa się ruszać. Posta­no­wiła empi­rycz­nie dowieść sobie słusz­no­ści tego rozu­mo­wa­nia. Zro­biła krok naprzód i wysu­nęła przed sie­bie rękę, spo­dzie­wa­jąc się, że jej dłoń prze­tnie powie­trze, ta jed­nak z impe­tem wylą­do­wała na pod­bródku męż­czy­zny. Zasko­czony nie­bosz­czyk krzyk­nął z bólu, lecz Rachel już go nie usły­szała – wrza­snęła w nie­bo­głosy i odsko­czyła od stołu jak opa­rzona. Dłoń pul­so­wała z bólu, lecz ona, prze­jęta krzy­kiem, pra­wie nie zwra­cała na to uwagi. Na jej stole sek­cyj­nym sie­dział trup!

Pomiesz­cze­nie nagle zaczęło wiro­wać i Rachel zoba­czyła mroczki przed oczami.

– Kurde, chyba zaraz zemdleję – stwier­dziła prze­ra­żona, po czym dodała, nie­mal prze­pra­sza­jąco. – Ja ni­gdy nie mdleję. Naprawdę.

Etienne pozwo­lił rudo­wło­sej osu­nąć się na pod­łogę, po czym ześli­znął się ze stołu i rozej­rzał dokoła. Kost­nica. Skrzy­wił się z nie­sma­kiem. Jak żył trzy­sta lat, nie spo­dzie­wał się, że kie­dy­kol­wiek trafi w takie miej­sce.

Wzdry­gnął się i przy­klęk­nął. Już miał dotknąć czoła zemdlo­nej, gdy znie­nacka zakrę­ciło mu się w gło­wie. To na pewno osła­bie­nie, pomy­ślał. Stra­cił zde­cy­do­wa­nie zbyt dużo krwi, naj­pierw wsku­tek zra­nie­nia, a póź­niej rege­ne­ra­cji tka­nek. Trzeba uzu­peł­nić uby­tek, ale nie z tej kobiety. Na pierw­szy rzut oka było widać, że bie­dac­two cho­ruje i z jej krwi będzie nie­wielki poży­tek. Muszę zna­leźć innego żywi­ciela, pomy­ślał, i to szybko, bo zaraz dopadną mnie potężny głód i wyczer­pa­nie. A mam do zro­bie­nia jesz­cze kilka waż­nych rze­czy.

Etienne odsu­nął pukle rudych wło­sów z czoła nie­zna­jo­mej i odsło­nił pobla­dłą twarz. Przy upadku głowa kobiety, ude­rza­jąc o zie­mię, wydała głu­chy odgłos, więc widok siniaka i otar­cia na jej czole wcale go nie zdzi­wił. Na szczę­ście obra­że­nia nie wyglą­dały groź­nie, choć rudą cze­kała pobudka ze strasz­nym bólem głowy. Uspo­ko­jony, posta­no­wił teraz zadbać, by nie przy­po­mniała sobie momentu dostar­cze­nia go do kost­nicy. W prze­ciw­nym razie mogłaby zacząć zada­wać roz­ma­ite pyta­nia, a te były ostat­nią rze­czą, któ­rej potrze­bo­wał. Etienne spró­bo­wał wyson­do­wać jej umysł. Bez­sku­tecz­nie. Dziwne, wyglą­dało na to, że nie ma wstępu w jej myśli.

Tego się nie spo­dzie­wał. Umy­sły więk­szo­ści ludzi były dla niego jak otwarte książki; ni­gdy wcze­śniej nie miał trud­no­ści z ich prze­ni­ka­niem. No, może z wyjąt­kiem Pudge’a, pomy­ślał z cie­niem żalu. Ni­gdy nie potra­fił prze­bić się przez cier­pie­nie i zamęt w jego gło­wie, dostać się do jego myśli i wyma­zać z nich wszelką wie­dzę o rodzi­nie Arge­neau. W prze­ciw­nym razie sprawy nie zaszłyby tak daleko.

Miał żal do sie­bie, gdyż uznał to za oso­bi­stą porażkę. Ostat­nie pół roku życia Pudge’a nazna­czone było cier­pie­niem ponad ludz­kie siły. Stra­cił Rebekę, kobietę, którą kochał i z którą był zarę­czony. Etienne ją znał; miała nie­zwy­kle żywy umysł i pro­mie­nio­wała rado­ścią. Była osobą wyjąt­kowo łagodną i cie­płą, niczym sło­neczny, letni dzień. Zgi­nęła w wypadku samo­cho­do­wym, a jej śmierć wstrzą­snęła świa­tem Pudge’a. Wkrótce po Rebece zmarła też jego matka, co popchnęło męż­czy­znę na kra­wędź sza­leń­stwa. Etienne’owi zabra­kło sił, by zmie­rzyć się z jego bólem.

Raz wpraw­dzie spró­bo­wał, lecz poczu­cie pustki i straty zale­wa­jące myśli Pudge’a dotknęło go do głębi, bar­dziej niż byłby skłonny przy­znać. Nie wie­rzył, że można przejść taki kosz­mar i pozo­stać przy zdro­wych zmy­słach; wystar­czyło led­wie otrzeć się o chorą psy­chikę, by nawet to krót­kie spo­tka­nie pozo­sta­wiło piętno gory­czy i smutku. A Pudge obco­wał ze swo­imi demo­nami nie­ustan­nie, przez dwa­dzie­ścia cztery godziny na dobę. Etienne nie dzi­wił się nawet, że Pudge po odkry­ciu jego nad­przy­ro­dzo­nych zdol­no­ści, odna­lazł w nich na nowo sens życia. Stały się jed­no­cze­śnie jego obse­sją i tar­czą chro­niącą przed roz­pa­czą.

Doświad­cze­nie bólu Pudge’a spra­wiło, że Etienne zre­zy­gno­wał z wdzie­ra­nia się do jego umy­słu i mody­fi­ka­cji

wspo­mnień. Tym samym uczy­nił z sie­bie łatwy cel, zbyt łatwy, jak wyka­zała dzi­siej­sza próba zabój­stwa. Naj­wyż­sza pora zmie­nić tak­tykę. Pro­blem w tym, że Etienne zupeł­nie nie miał planu. Naj­prost­sze wyj­ście sta­no­wiła likwi­da­cja źró­dła pro­ble­mów, lecz do takich roz­wią­zań jego rodzaj posu­wał się jedy­nie w osta­tecz­no­ści. Poza tym sama myśl o zabi­ciu kogoś, kto tak wiele wycier­piał, była dla Etienne’a nie do przy­ję­cia. W jego odczu­ciu byłoby to kopa­nie leżą­cego. Zbył przy­kre roz­my­śla­nia wzru­sze­niem ramion i zajął się rudo­włosą. Zasta­na­wiało go, dla­czego nie może prze­nik­nąć jej myśli. Nie wyczu­wał głę­bo­kich ran uczu­cio­wych i cier­pie­nia popy­cha­ją­cego na skraj obłędu. Cecho­wało ją raczej poczu­cie doj­mu­ją­cej samot­no­ści, towa­rzy­szą­cej zresztą i jego życiu.

To na pewno sku­tek mojego osła­bie­nia, zawy­ro­ko­wał. Cóż, może gorączka i uraz głowy utwier­dzą tę kobietę w prze­ko­na­niu, że miała przy­wi­dze­nia? W końcu, gdy była jesz­cze przy­tomna, usil­nie wma­wiała mi, że jestem wytwo­rem jej wyobraźni. Może to wystar­czy.

Ostroż­nie poło­żył jej głowę z powro­tem na pod­ło­dze i zauwa­żył na swo­ich pal­cach ślady krwi. Po chwili waha­nia przy­su­nął dłoń do nosa i obwą­chał, roz­ko­szu­jąc się słod­kim zapa­chem, po czym poli­zał ostroż­nie. Zmarsz­czył brwi. Bie­dac­two, miała chyba nie­do­bór wita­min albo innych mikro­ele­men­tów. Albo skrajna ane­mia, albo cał­kiem poważna infek­cja.

Mimo­wol­nie zaha­czył wzro­kiem o jej szyję; choć potwor­nie głodny, Etienne ode­gnał pokusę zato­pie­nia w niej kłów. Potrze­bo­wał krwi, lecz chory żywi­ciel na nic mu się nie przyda. Poło­żył dłoń na czole kobiety. Skórę miała roz­pa­loną, twarz zaś nabie­głą krwią. Jej zapach budził w nim naj­niż­sze instynkty i wywo­ły­wał skur­cze żołądka. Naj­wy­raź­niej gło­dowi stan zdro­wia poten­cjal­nego żywi­ciela nie robił róż­nicy. Doma­gał się krwi.

Etienne stłu­mił w sobie zew natury i pod­niósł się, nie­pew­nie chwy­ta­jąc za skraj stołu do sek­cji. Sta­rał się utrzy­mać rów­no­wagę, ale pomiesz­cze­nie znów zako­ły­sało się nie­bez­piecz­nie. Posta­no­wił zacze­kać, aż pew­niej sta­nie na nogach, gdy nagle za jego ple­cami otwo­rzyły się drzwi. Etienne powoli odwró­cił głowę. W progu kost­nicy zastygł w pół kroku męż­czy­zna.

– Kim…? – Prze­niósł wzrok z Etienne’a na omdlałą kobietę, po czym zatrzy­mał spoj­rze­nie na nagim, zakrwa­wio­nym tor­sie nie­zna­jo­mego. – O, stary…

Ku roz­ba­wie­niu Etienne’a, intruz rozej­rzał się w panice, po czym wycią­gnął przed sie­bie kubek z gorącą kawą, jakby chciał się przed nim zasło­nić.

– Co zro­bi­łeś Rachel? Skąd się tu wzią­łeś?

– Rachel? – Etienne spoj­rzał na roz­cią­gniętą na pod­ło­dze rudo­włosą. Ładne imię i ładna kobieta. Ładna rekon­wa­le­scentka, popra­wił się. Powinna teraz leżeć w łóżku.

– Ty też jesteś chory? – spy­tał nie­spo­dzie­wa­nego gościa.

– Chory? – Męż­czy­zna wypro­sto­wał się i spoj­rzał zasko­czony. Naj­wy­raź­niej nie spo­dzie­wał się takiego pyta­nia. – Nie.

Etienne ski­nął głową.

– To dobrze. Podejdź bli­żej.

– Ja… – Głos uwiązł obcemu w gar­dle. Intruz opu­ścił ręce wzdłuż ciała i jak zaklęty postą­pił naprzód (oczy­wi­ście, Etienne maczał w tym palce) z sokiem poma­rań­czo­wym w jed­nej dłoni, a paru­ją­cym kub­kiem w dru­giej. Uczy­nił tak kilka kro­ków i zatrzy­mał się posłusz­nie.

– Potrze­buję odro­biny two­jej krwi. W zasa­dzie to potrze­buję ogrom­nej ilo­ści krwi, ale od cie­bie wezmę tylko tro­chę – wyja­śnił mu Etienne. Nie miało to zresztą więk­szego zna­cze­nia, gdyż i tak nie zamie­rzał pytać o zgodę. Nie­zna­jomy mil­czał i stał bez ruchu, patrząc przed sie­bie nie­przy­tom­nym wzro­kiem.

Etienne nagle nabrał wąt­pli­wo­ści. Upły­nęło cał­kiem sporo czasu, odkąd ostatni raz kogoś ugryzł. Całe lata. Wraz z upo­wszech­nie­niem się ban­ków krwi, jego rodzaj coraz bar­dziej nie­chęt­nie zezwa­lał na takie prak­tyki, nie­mniej jed­nak teraz sytu­acja była wyjąt­kowa. Stra­cił dużo krwi i był bar­dzo osła­biony. Musiał poży­wić się choć tro­chę, by o wła­snych siłach wró­cić do domu.

Rzu­cił swej ofie­rze prze­pra­sza­jące spoj­rze­nie i odchy­lił jej głowę na bok, odsła­nia­jąc szyję. Męż­czy­zna spiął się i zapro­te­sto­wał słabo, gdy kły Etienne’a prze­biły mu skórę, lecz rów­nie szybko roz­luź­nił się i jęk­nął, kiedy wam­pir zaczął go ssać. Krew miał cie­płą, gęstą i pożywną, znacz­nie smacz­niej­szą niż chłodny płyn z tore­bek z banku krwi; wywo­łała ona u Etienne’a falę wspo­mnień daw­nych, dobrych cza­sów. Zamy­ślił się nie­chcący i wypił z ofiary nieco wię­cej, niż zamie­rzał. Zmu­sił się do prze­rwa­nia posiłku dopiero, gdy osła­biony żywi­ciel nie­mal na nim zawisł. Usa­dził męż­czy­znę na biu­ro­wym krze­śle obok omdla­łej kobiety i upew­nił się, czy nie spo­wo­do­wał u niego nie­od­wra­cal­nych szkód. Na szczę­ście nie.

Z ulgą stwier­dził mia­rowy i spo­kojny puls, Etienne wyczy­ścił żywi­cie­lowi wspo­mnie­nia, wypro­sto­wał się i zer­k­nąw­szy na sto­jącą na biurku rynienkę, bły­ska­wicz­nie roz­po­znał jej zawar­tość. Nabój kara­bi­nowy. Odru­chowo prze­su­nął dło­nią po wciąż otwar­tej ranie na piersi, po czym uniósł naczy­nie do oczu i prze­czy­tał opis.

Trzy­mał w dłoni pocisk, który zatrzy­mał akcję jego serca. Na szczę­ście ta kobieta usu­nęła kulę, co umoż­li­wiło rege­ne­ra­cję. W prze­ciw­nym razie Etienne wciąż leżałby nie­przy­tomny na stole sek­cyj­nym. Musiał zabrać stąd pocisk, by nie zosta­wić po swo­jej byt­no­ści w tym miej­scu żad­nych śla­dów.

Wsu­nął nabój do kie­szeni i szybko rozej­rzał się po pomiesz­cze­niu. Natra­fił na pozo­sta­wiony przez ratow­ni­ków pro­to­kół, który uświa­do­mił mu, że trzeba będzie ich odna­leźć i usu­nąć z doku­men­tów oraz wspo­mnień obu męż­czyzn całe zaj­ście. Praw­do­po­dob­nie incy­dent z postrze­le­niem zna­lazł się rów­nież w poli­cyj­nym rapor­cie. Cóż, zatar­cie śla­dów będzie wyma­gało dużo zachodu i raczej nie obej­dzie się bez pomocy. Etienne aż się skrzy­wił. Będzie musiał zwró­cić się do Bastiena, co ozna­cza, że o wszyst­kim dowie się rodzina. Trudno, nie ma rady. Teraz należy, przede wszyst­kim, wyma­zać naj­mniej­sze ślady zda­rze­nia z pamięci świad­ków.

Etienne z rezy­gna­cją zebrał z pod­łogi strzępy koszuli i mary­narki i po raz ostatni rozej­rzał się po kost­nicy. Narzu­cił na sie­bie jeden z kitli zawie­szo­nych na haczyku przy drzwiach, scho­wał nabój oraz znisz­czone odzie­nie do pla­sti­ko­wej torebki i szyb­kim kro­kiem opu­ścił pomiesz­cze­nie. Trzeba popro­sić Bastiena, by przy­słał kogoś do posprzą­ta­nia, i mieć nadzieję, że star­szy brat nie piśnie ani słowa ich matce. Mar­gu­erite zezło­ści­łaby się nie na żarty. Gdy wyczuła u Etienne’a namiastkę cier­pie­nia Pudge’a tuż po pró­bie odczy­ta­nia myśli nie­szczę­śnika, górę wzięło współ­czu­cie. Zgo­dziła się wpraw­dzie, że Pudge nie zasłu­żył sobie na śmierć, nie zapro­po­no­wała jed­nak żad­nego roz­wią­za­nia i była zła na syna, że on sam nie przed­sta­wił roz­sąd­nej alter­na­tywy.

Etienne skrzy­wił się, opusz­cza­jąc ener­gicz­nym kro­kiem pod­zie­mie szpi­tala. Nie zno­sił pora­żek.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: