Miłość. Miasto. Mrok - ebook
Miłość. Miasto. Mrok - ebook
Miłość, nie światło, jest dla mnie odwrotnością mroku. Światło nie rozświetli mroków duszy tak, jak potrafi to miłość. Miasto z kolei było i jest łącznikiem między nimi. To w mieście wszystko się rozgrywa. To w mieście ta delikatna równowaga przechyla się raz w stronę miłości, a raz w stronę mroku. Pisząc te słowa, nie umiem powiedzieć, po której z nich jestem bardziej. Trójpodział zastosowany w tym tomie jest w pewnym sensie umowny, ponieważ trzy tytułowe sfery nieustannie się przenikają. Niemniej sama kolejność wierszy nie jest przypadkowa, opowiadają one bowiem pewną historię.
Miłość, miasto i mrok to nie jedyne słowa-klucze w tym tomie. Uważny czytelnik bez trudu odnajdzie w nim inne powtarzające się motywy, polemikę z dziełami literackimi czy odniesienia do kultury masowej. Poezja jest dla nich znakomitym nośnikiem, zwłaszcza tak osobista, by nie powiedzieć – intymna. To moja najwierniejsza pocieszycielka, a jednocześnie posłanniczka wszystkiego, co we mnie dobre i złe.
Oddaję w Twoje ręce, Drogi Czytelniku, wiersze dojrzałe, starannie dobrane, a przede wszystkim, jak na poetę przystało, szczere. Nie wierzę w lirykę maski, za którą można bezpiecznie się schować. Zapraszam Cię do mojego świata. Być może w miłości, mieście i mroku widzianych moimi oczami dostrzeżesz choć cząstkę siebie. Jak pisał Herman Hesse w „Demianie”: Możemy zrozumieć się nawzajem, lecz wyjaśnić samego siebie każdy może tylko sam.
Autor
Kamil Cywka – ur. w 1983 r. w Ciechanowie, od najmłodszych lat związany z Lublinem. Absolwent Nauczycielskiego Kolegium Języków Obcych w Puławach i Uniwersytetu Marie Curie-Skłodowskiej w Lublinie. Debiutował w 2015 r. dobrze przyjętą powieścią pt. „Bękart”. Zawodowo zajmuje się tłumaczeniami i nauczaniem języka angielskiego, a z zamiłowania jest pisarzem, poetą i publicystą. Prowadzi bloga pod adresem www.kamilcywka.pl, na którym komentuje bieżące wydarzenia polityczne, gospodarcze i społeczne. Mieszka w Grodzisku Mazowieckim.
Spis treści
MIŁOŚĆ
Ostatni romantyk
Hymn do Alede
Z piękna rodem (I)
Z piękna rodem (II)
Ogród dusz1
Taniec
Nektar
Erotyk
Konstelacje
Zapach
Do córki
Do matki
Patria
Sernik na zimno w Żyrardowie
Sen o miłości dojrzałej
MIASTO
Letni deszcz
Dzieci szarego słońca
Żelaźni
Gołębie
Poeci miast
Druga siedemnaście
W nocnej toni
Na balkonie
Synowie Bronowic
Skrzypek na cmentarzu
Tryptyk miejski – Lublin
Tryptyk miejski – Warszawa
Tryptyk miejski – Milanówek
Ludzie jak mrówki
Samotność w mieście
MROK
Noc z wilkiem
SARS poetica
Łzawy dyskurs poety ze szkłem
Ściany
Chłopiec z zapałkami
Wnętrzliwość
Szelest zastawek sercowych
Emanacja
Krocząc z huraganami
Ku upadkowi
Teatr niebytu
Siedem strachów
Czary
Pijaczek
Ostatni taki dzień
Oasis Of Frost1
Summon Me
Remote Lights
Phalanx
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66358-65-2 |
Rozmiar pliku: | 335 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
miasto
mrok
Kamil Cywka
MIŁOŚĆ * MIASTO * MROK
Liberum Verbum
Spis wierszy
Miłość
Ostatni romantyk
Hymn do Alede
Z piękna rodem (I)
Z piękna rodem (II)
Ogród dusz
Taniec
Nektar
Erotyk
Konstelacje
Zapach
Do córki
Do matki
Patria
Sernik na zimno w Żyrardowie
Sen o miłości dojrzałej
Miasto
Letni deszcz
Dzieci szarego słońca
Żelaźni
Gołębie
Poeci miast
Druga siedemnaście
W nocnej toni
Na balkonie
Synowie Bronowic
Skrzypek na cmentarzu
Tryptyk miejski – Lublin
Tryptyk miejski – Warszawa
Tryptyk miejski – Milanówek
Ludzie jak mrówki
Samotność w mieście
Mrok
Noc z wilkiem
SARS poetica
Łzawy dyskurs poety ze szkłem
Ściany
Chłopiec z zapałkami
Wnętrzliwość
Szelest zastawek sercowych
Emanacja
Krocząc z huraganami
Ku upadkowi
Teatr niebytu
Siedem strachów
Czary
Pijaczek
Ostatni taki dzień
Oasis Of Frost1
Summon Me
Remote Lights
Phalanx
Od Autora
Miłość, nie światło, jest dla mnie odwrotnością mroku. Światło nie rozświetli mroków duszy tak, jak potrafi to miłość. Miasto z kolei było i jest łącznikiem między nimi. To w mieście wszystko się rozgrywa. To w mieście ta delikatna równowaga przechyla się raz w stronę miłości, a raz w stronę mroku. Pisząc te słowa, nie umiem powiedzieć, po której z nich jestem bardziej. Trójpodział zastosowany w tym tomie jest w pewnym sensie umowny, ponieważ trzy tytułowe sfery nieustannie się przenikają. Niemniej sama kolejność wierszy nie jest przypadkowa, opowiadają one bowiem pewną historię.
Miłość, miasto i mrok to nie jedyne słowa-klucze w tym tomie. Uważny czytelnik bez trudu odnajdzie w nim inne powtarzające się motywy, polemikę z dziełami literackimi czy odniesienia do kultury masowej. Poezja jest dla nich znakomitym nośnikiem, zwłaszcza tak osobista, by nie powiedzieć – intymna. To moja najwierniejsza pocieszycielka, a jednocześnie posłanniczka wszystkiego, co we mnie dobre i złe.
Oddaję w Twoje ręce, Drogi Czytelniku, wiersze dojrzałe, starannie dobrane, a przede wszystkim, jak na poetę przystało, szczere. Nie wierzę w lirykę maski, za którą można bezpiecznie się schować. Zapraszam Cię do mojego świata. Być może w miłości, mieście i mroku widzianych moimi oczami dostrzeżesz choć cząstkę siebie. Jak pisał Herman Hesse w „Demianie”: Możemy zrozumieć się nawzajem, lecz wyjaśnić samego siebie każdy może tylko sam.
Miłość
Love is a bird, she needs to fly.
Let all the hurt inside of you die.
You’re frozen, when your heart’s not open.
Madonna – „Frozen”
Ostatni romantyk
Kręcą się młyny ziemskich czeluści,
piękne blaski wody na łakome oczy.
I każden choć kroplę chce z tego upuścić,
tak by się przy tym nie zbroczyć.
Rodzą się prężni, rodzą się syci,
w winie swej nieprzytomni,
póki duch młyna ich nie zaszczyci
i kroplę z gniewem wypomni.
Nie sięgną łapska rozcapierzone
w zamknięty krąg miękkiego światła,
gdzie tańczy serce rozanielone,
gdzie jedna z kropel spadła.
Z dala od pułapek zgrzytającej wyobraźni
plenią się uczucia najczystszego gatunku.
Ostatni romantyk gdzieś obok swej jaźni
ćwiczy się w poetyckim fechtunku.
Namaściła go poezja na wybrańca swego,
by kołysał demony do wiecznego snu.
Marny ma jednak pożytek z niego,
kleją mu się oczy od słodkiego zapachu bzu.
Nierzadko źle im jest razem
i kaleczą się nawzajem z wdziękiem,
drążąc wyrytą w wersach skazę,
on – zuchwalstwem, ona – szczerym wydźwiękiem.
Hymn do Alede
W poetyckim półświatku Ciebie odnalazłem
śród bawidamków o podtwarzach szemranych.
Łzy Twoje, jak róże po bruku rozsypane,
spały w uśmieszkach tu i tam rozdawanych.
Gwiazdy we włosach widziałem zaplątane,
co skrzeczały dziko jak nietoperze.
Plastry złota na oczach łzami zaczadziałych,
wiecznie rzeźbione umysłu wybrzeże.
Twoje życie jak rozochocona burza,
co gdzieś tam przeszła bokiem.
Moje życie? Ja nie mam życia,
ciągle się łapię na rozmowie z własnym okiem.
Nie będzie Ci księżyc nadęty świecić po oczach,
Ty własny blask masz w źrenicy.
Chowam skrzydła, zawierzam się powietrzu,
pikując w górę – do lśnienia stolicy.
Chcę duszkiem pić ten radości nektar,
choćby paladyn ciemności stanął między nami.
Chcę wierzyć w Ciebie,
choćbyś była prawdą nakrapianą kolorami.
Eskadry pszczół zrzucają miód na usta.
Rozkoszne ciepło do naszych ciał się łasi.
Biada temu, kto raz pozwolił Ci zapłonąć,
zaraz potem zgasił.
Z piękna rodem (I)
Efemeryczne cienie pościelone na wodzie,
tafla ciepłą falą drży.
Toną w dali wspomnień łodzie,
czemu z nimi toniesz Ty?
Nie pozwól jej w topiel cisnąć.
Nieś mnie, Erato, przez obłoki i zapadliska,
by piorun piękna raz jeszcze mógł błysnąć,
bym ją znów zobaczył z bliska.
W niewinnym blasku swego mirażu
zbywasz cienie perlistymi słowy.
Śmiechem spływają barwy pejzażu,
gdy wilki ślinią się na łowy.
Malinowym sokiem ociekają noże.
Świat odradza się w jednej dobie.
Grad miłości tłucze nienawiści zboże,
takie cuda w Tobie.
Podaj dłoń, Erato, pogłaszczmy wodę
i tchnijmy w nią wolność jak wiatr stepowy.
Niech tafla ciepłem drży na osłodę,
niech mieni się uśmiech wiśniowy.
Z piękna rodem (II)
Oddaję te słowa i umysł nielichy
na pastwę złudnego skinienia.
Za jeden w mrokach szept cichy
niosący słodycz wyzwolenia.
Zerwałbym pewno, gdybyś kwiatem była.
Niegodziwcem by mnie obwołali.
Obłuda im pęcznieje w żyłach,
sami chętnie by zerwali.
Posyłać Ci wiatrem pocałunków chmarę,
choćby kusiły siedemdziesiąt dwie dziewice;
choćby książę orientu oferował harem
i co wieczór inną nałożnicę.
Dać mogę jeno wersów tabuny,
bo popiół mam w sakiewce.
Miast próżnych hulanek, chwilę zadumy
i los płonący na panewce.
Nie wznieca podziwu ideałom wierność,
ni niema tułaczka przez czasu pobocza
tych, których katuje ciemność,
a onieśmielają przeźrocza.
Ogród dusz
Smyku, smyku, dziecko drogie!
Nie pędź tak, nie gnaj, zostawmy coś po sobie!
Na znak, że byliśmy, a być już nie chcemy.
W ogrodzie dusz się chwilkę zdrzemniemy.
Mrugnięcie okiem, snu koniec, czekają zdobycze.
Więc prowadź, no, prowadź – niechaj się zachwycę!
I ujrzałem ogród w orgii kolorów.
Opary zieleni i podmuchy błękitu.
Ziarnistą czerwień wdychałem
w szkarłatną pelerynę przyodziany.
Widziałem to wszystko, widziałem!
Najczystsze piękno płaczem jest znaczone.
Niech fale twych łez sekretem wzburzone
płyną z duszami nieposkromione.
A smyk nadal piasek będzie przesypywać,
babki lepić, ogród podziwiać,
gdzie duszyczki dworskie i duszyczki polne
tańczą nieskrępowane, tańczą frywolne.
Taniec
Jej elastyczny kręgosłup
wił się w tańcu
jak wstążka na wietrze,
a linie ciała rytmicznie falowały,
kreśląc na wlepionych w nie oczach
to słodkawe złudzenie.
Nektar
Ten nektar wszystkie pszczoły zabija,
a jednak te wciąż zlatują się i sączą.
Wodzone, mamione, całe chmary skrzydła swe oddają
we władanie wonnym pnączom.
Nektar słodycz daje, lecz sięga też po swoje.
Bzyczenie coraz leniwiej krząta się w powietrzu.
Nie budzi już pszczół nawet kwaśna kropla deszczu.
Ukołysane w locie, spadają bezwolnie jak płatki śniegu.
Nie miała przyroda nektaru takiego
w swym odwiecznym obiegu.
Erotyk
Byłem świadkiem erotyku na wietrze.
Bo to wiatr ją rozbierał, nie ja.
Niebo nie wytrzymało parnej nocy,
rozstrzelały się pioruny, rozzuchwalił wiatr.
Ubranie krępowało rozpaloną cielesność.
Jej ciało wierciło się pod nim niby podszczypywane.
Wiatr chwalił się nocy swoją gwałtownością,
lecz dla niej był tylko czułym zefirem.
Nie był typowo męski, czy napastniczy.
Nie rozbierał jej wściekle.
Z pewnością nie był to zachłanny wiatr.
Poszanował majestat kobiecości.
Obcałowywał ramiona, zdejmował ramiączka.
Zwiewna sukieneczka zsunęła się niemal bez pomocy.
Jej ciało przeszła fala ciepłych dreszczy,
a wiatr miarowo podsycał to orgiastyczne podniecenie.
Gdy na nich patrzyłem, to chciałem zobaczyć w nim siebie.
Ale ona nie ze mną tam stała.
Flesze piorunów robiły im ostatnie zdjęcia przed nadejściem ciszy.
Wiatr zabrał negatywy i zagarnął dla siebie cały majestat.
Bo to on ją rozbierał, nie ja.
Konstelacje
Pamiętasz,
jak pokazywałaś mi konstelacje
gdzieś po słowackiej stronie?
W górach wszystko lepiej widać,
tak w górę, jak w dół.
A wiesz,
że droga ich światła na Ziemię
jest tak długa,
że tamtego rozsypanego po niebie brokatu
mogło wtedy już dawno nie być?
Nas też mogło już nie być.
Powiedzieć, że ta chwila była piękna,
to jak nic nie powiedzieć.
Nie mogliśmy zatrzymać ani jej,
ani tamtych gwiazd.
W życiu można mieć wszystko,
ale nie w jednym momencie.
Zapach
Gdy pierwszy raz poczuł jej zapach,
to chciał go jeść łyżeczkami.
Silniejszy niż wszystkie zapachy lata,
unosił go nad chodnikami.
Żal było zrywać ten kwiat,
choć płatki ochoczo się rozchylały.
Pijany zapachem, wirował mu świat,
a powieki błogo mdlały.
Wreszcie zerwał, bo ileż można się opierać?
Jej jęki szalały jak polifonii szkwał.
Zapach tak zwierzęcy, że mógł z niej skórę zdzierać.
Ona pozwalała, on robił z nią, co chciał.
Potem latami był w nią wpatrzony
jak koneser w dzieło sztuki.
Nie spostrzegł chyba, zadowolony,
że zapach ulatywał przez szczeliny i luki.
Mądra sowa niech się nie sili,
wytrawne powonienie wyczuć nie zdoła,
w którym momencie ci dwoje zamienili
pot z sypialni na pot czoła.
Płakała, że nie chce żyć w ciągłym strachu.
On na to, że nie poznaje jej zachowania.
Darli koty, kruszyli kopie, szukali zapachu,
co schował się pod stertą prania.
W końcu opuścił ich na rzecz innej pary.
Wąchali po kątach, może trochę zostało.
Czy bez zapachu zechcą ponosić ofiary
i być razem, co by się nie działo?