- W empik go
Miłość. Opowiadania - ebook
Miłość. Opowiadania - ebook
„Miłość” to kolejny, po debiutanckim „Skoku w przepaść” zbiór opowiadań Marcina Radwańskiego. Tym razem autor skupia się przede wszystkim na emocjach postaci występujących w książce. Przeczytamy tu między innymi o miłości, nienawiści, szaleństwie i sytuacjach, które mogą przydarzyć się w życiu realnym, bądź tylko wyimaginowanym. W prezentowanych tekstach ta granica nie jest ściśle określona i często przez autora przekraczana. Tytułowa miłość pojawia się często, ale w różnym charakterze i czasie. Opowiadania charakteryzują się brakiem schematu i są zaskakujące, co przykuwa uwagę czytelnika.
Kategoria: | Opowiadania |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8166-011-2 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Naprawdę nie wiem, kiedy dokładnie to wszystko się rozpoczęło i co właściwie było tego powodem. Czułem się jednak parszywie. Dosłownie jak kupa gówna.
Leżałem w barłogu na łóżku i myślałem o tym, jaki jestem do niczego. Jak mogłem doprowadzić do tego, że znienawidziłem samego siebie? Czy przyczyną byłem ja sam, czy może ludzie, którzy mnie otaczali? Może doprowadziło do tego jakieś wydarzenie? Gdzie był początek, a gdzie koniec? Czy to wszystko naprawdę miało jakikolwiek sens?
Łykałem różowe tabletki, niczym dropsy, po których przez kilka godzin czułem się lepiej. Wtedy najczęściej zasypiałem. Nadrabiałem godziny bezsenności, która mnie dręczyła. Wieczorami zapalałem w mieszkaniu wszystkie lampy i próbowałem stworzyć optymistyczną atmosferę. To nie pomagało. Za każdym razem kończyło się na tym, że zasypiałem, dopiero gdy nadchodził świt. Trzy godziny snu na dobę to niewiele, ale dziwnie nie czułem się zmęczony. Byłem pobudzony i agresywny.
Wychodziłem, gdy zapadał zmierzch i robiłem to dość rzadko. Wtedy, kiedy brakowało mi jedzenia, lub papierosów. Paliłem dużo, bardzo dużo. Właściwie to przez cały czas.
Pewnego dnia, a może bardziej pewnej nocy, gdy wyłoniłem się na korytarz, z windy akurat wysiadła sąsiadka. Spojrzała na mnie ukradkiem i powiedziała coś, czego nie dosłyszałem. Była to kobieta odrobinę starsza ode mnie, dość ładna, a może bardziej przystojna. Widziałem w jej sylwetce coś, co mi się nie podobało. Wydawało się, że stawia czoła wielu problemom i jej postać wciąż pozostaje czujna i sztywna. Nie było w niej spokoju, opanowania i swobody. Chodziła spięta, choć czasami pięknie się uśmiechała. Zauważyłem, że miała na sobie zielony, sprany płaszcz. Zignorowałem ją i nie odpowiedziałem. Zamknąłem drzwi na klucz i pobiegłem schodami w dół.
Wałęsałem się po osiedlu. Obszedłem nieczynny spożywczy, warsztat samochodowy i kościół. Nikogo nie spotkałem, ale też nie chciałem spotkać. Kusiło mnie, aby wejść do lasu, który rósł nieopodal, ale zdawałem sobie sprawę, że mogę się z niego szybko nie wydostać. Było dość chłodno i obawiałem się wyziębienia. W końcu mi odbiło, ale nie aż do tego stopnia.
Myślałem o tym, aby wsiąść w nocny autobus i pojechać do centrum. Może tam czekało na mnie ukojenie, spokój i sen?
Światła latarni oświetlały ulicę, po której nie jeździły już żadne samochody. Nocny też nie przyjechał. Szedłem środkiem jezdni, starając się iść po jej osi. Wpatrzony w księżyc i niebo zapomniałem przez moment o tym, co mnie trapi.
A właściwie to co? Tak naprawdę?
Samotność, miłość, odrzucenie, zakochanie, zobojętnienie, żal, pożądanie, smutek? Które z tych uczuć najbardziej odzwierciedlało mój stan umysłu? Nie wiedziałem.
W końcu wylądowałem na całodobowej stacji benzynowej. Raziła mnie jasność i sztuczność, która tam panowała. Do tego denerwowały wszędobylskie kamery i plastik. Nie lubiłem tego miejsca. Kojarzyło mi się z czymś złym i diabelskim. Choć tak naprawdę to tylko miejsce, w którym mogłem nocą kupić papierosy.
Wyszedłem szybko, a w przejściu zderzyłem się ramieniem z barczystą, zakapturzoną postacią. Zatrzymałem się i spojrzałem na tego mężczyznę.
Miał okrągłą twarz, czarne, sporego rozmiaru znamię na lewym policzku i oczy, które wyrażały pogardę. Patrzyliśmy na siebie przez kilka sekund.
– Przepraszam – wydukał w końcu szeptem.
Poszedłem w swoją stronę i nie myślałem o tym więcej. Nie chciałem o tym myśleć, ale podejrzewałem, że w moich oczach mieniło się szaleństwo.
Wróciłem do mieszkania i włączyłem telewizor. Oglądałem ofertę sklepu wysyłkowego, a później wróżbitę Macieja, który układał tarota i miał kojący głos. Na kanały erotyczne nie miałem już nastroju. Po czwartej nad ranem położyłem się spać i udało mi się zasnąć.
Kolejne dni nie różniły się niczym od siebie. Właściwie to przez cały czas walczyłem z myślą, aby udać się w końcu do psychiatry, bijąc się sam ze sobą o kilka godzin spokojnego snu.
Któregoś wieczoru umówiłem się nawet na prywatną wizytę, ale odmówiłem ją kolejnego poranka, gdy tylko poczułem się odrobinę lepiej. Zdawałem sobie sprawę, że to zupełnie bez sensu. Wciąż nie wiedziałem, co mam ze sobą począć.
Co robić? Dlaczego nie mogę się uspokoić? Co mi do cholery dolega? – myśli kołatały się w mojej głowie, robiąc się coraz bardziej agresywne i donośne.
Wynosiłem o świcie worek ze śmieciami i spotkałem znajomego, który ubrany w obcisłą i pstrokatą odzież jechał na rowerze. Na mój widok zatrzymał się.
– Nie wyglądasz najlepiej – stwierdził po chwili rozmowy.
Udałem, że tego nie dosłyszałem i próbowałem się uśmiechnąć. Chyba nie szło mi zbyt dobrze, bo facet przypatrywał mi się z coraz większym zainteresowaniem i troską.
– Mam anginę od dwóch tygodni i nie mogę z tego wyjść – odpowiedziałem, żeby go uspokoić i uśpić czujność. Złapałem się rękoma za szyję i udałem, że czuję w tym miejscu ogromny ból.
Nie miałem ochoty na zwierzenia, tym bardziej że znaliśmy się tylko trochę i właściwie nigdy za sobą wielce nie przepadaliśmy. Byliśmy razem na kilku spotkaniach przy wódce, na które zaprosili nas wspólni znajomi. Wymieniliśmy ze sobą może kilka zdawkowych zdań pomiędzy toastami i zimnymi przekąskami.
– Wiem, co jest na to najlepsze. Na pewno ci pomoże. Mam znajomego lekarza i nie jest to porada z księżyca – mówił do mnie przekonująco.
Otworzyłem szeroko oczy i usta, markując zaciekawienie.
– Landrynki. Kup sobie po prostu owocowe cukierki.
Kurwa mać! – wykrzyczałem w swoim wnętrzu. Co on pierdoli? Machnąłem rękoma z obojętnością i odwróciłem się bez słów. Podreptałem zniesmaczony w kierunku klatki schodowej. Na poręczy od schodów zwisały damskie, czarne rajstopy. Zastanawiałem się do kogo mogły należeć. Moje myśli krążyły wokół sąsiadki z góry, o ciele modelki i charakterze panienki spod ciemnej gwiazdy. Te domysły bawiły mnie na tyle, że biegłem nimi dalej, ubierając w ten element bielizny po kolei każdą kobietę z bloku. Skończyłem dopiero wtedy, gdy w mojej wyobraźni ujrzałem sąsiada, wysokiego i szczupłego mężczyznę, który przywodził mi zawsze na myśl czaplę. Basta.
Zaparzyłem sobie podwójną melisę, która i tak na mnie nie działała. Położyłem na łóżku i zamknąłem oczy. Żeby tak móc o niczym nie myśleć – wyszeptałem zdanie, które brzmiało jak życzenie do złotej rybki.
Po dziesiątej wieczór odezwał się telefon. Byłem zaskoczony, bo dawno już o nim zapomniałem. Nie pamiętałem nawet, aby go ładować, tym bardziej jego dzwonek był dla mnie niespodzianką. Na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer.
– Halo? – odezwałem się z wahaniem.
– Cześć, nie śpisz jeszcze? – powiedziała kobieta, którą od razu rozpoznałem.
Nie widziałem i nie rozmawiałem z nią dobre trzy lata, a to, co zaszło między nami zatarło się już w pamięci i należało do przeszłości, do której nie chciałem też wracać.
– Nie, jeszcze nie – zdołałem wydukać.
Słyszałem jak nabiera powietrza w usta i ma zamiar wypuścić do mnie słowa niczym z karabinu. Uwolniła jednak powietrze w milczeniu.
– Musimy się spotkać. Jeszcze dzisiaj – powiedziała, jak mi się wydawało, spokojnie i niezbyt przekonująco.
Wyobraziłem sobie jej twarz. Niebieskie oczy, długie jasne włosy i pucołowate policzki, wąskie usta i niewielkie uszy. Była piękna, a do tego emanowała wrażliwością i mądrością. Przy niej czułem się zawsze zniewolony i oczarowany. Nigdy się nie dowiedziałem, czy moje uczucia wobec niej były choćby w ułamku odwzajemnione.
– Coś się stało? – zapytałem.
Chciałem, żeby odpowiedziała, że to pomyłka, chciała zadzwonić do kogoś zupełnie innego i po prostu pomyliła numery telefonu.
– Spotkajmy się u mnie za godzinę. Wszystko ci wytłumaczę – odparła z nadzieją i dziwnym podnieceniem.
Przecież nie wiedziałem, gdzie mieszka. Nigdy też nie spotykałem się w jej mieszkaniu. Czyżby o tym zapomniała? Może myliła mnie z zupełnie kimś innym?
– U ciebie, to znaczy gdzie? – odpowiedziałem.
Zmieszała się i wydała z siebie pomruk niezadowolenia. Działo się naprawdę coś dziwnego i zaskakującego.
– Kupiecka cztery, mieszkania pięć. Pierwsze pięto, domofon jest zepsuty.
Co mogłem zrobić? Odmówić i powiedzieć, że to wszystko jest bez sensu? Skłamać i opowiedzieć bajkę o żonie i dziecku, którym muszę się zająć?
– Będę za pół godziny – powiedziałem stanowczo i rozłączyłem się.
Odłożyłem telefon na biurko i odetchnąłem głęboko. Po chwili sięgnąłem po niego jeszcze raz i sprawdziłem historię połączeń. Nie byłem do końca przekonany, czy ta rozmowa nie była tylko wytworem mojej chorej wyobraźni. Połączenie jednak widniało, ukazał się nawet czas trwania. Cztery minuty i czterdzieści cztery sekundy.
Naprawdę chcę to zrobić? Pojechać tam i spotkać się nią po tylu latach? Czego ona ode mnie oczekuje? Z tego co pamiętam, gdy widzieliśmy się ostatni raz była w ciąży i planowała ślub. Nie była tym wszystkim zbyt uszczęśliwiona, ale jaki ja miałem na to wpływ? Byłem tylko jej znajomym, z którym od czasu do czasu piła kawę i prowadziła luźne rozmowy. Może stało się coś ważnego i teraz potrzebuje mojej pomocy?
Strzępki obrazów z chwil, które spędziliśmy ze sobą przewijały mi się w umyśle. Kawiarniany stolik, biała filiżanka z podstawką, papieros, wygodna, czerwona sofa w restauracji. Wyraźnie wymawiane słowa i szczere uśmiechy. Czy to był początek romansu? Raczej nie, przynajmniej tak o tym nie myślałem. Może byłem ślepy, a może zwiodło mnie poczucie lojalności?
Byłem rozdarty wewnętrznie, a moje emocje rozbryzgiwały się i wydawały całkowitym szaleństwem. Ledwo zdołałem pójść do łazienki i wziąć prysznic. Wylałem na siebie strumień zimnej wody, który odrobinę mnie otrzeźwił i sprawił, że pomyślałem o tym, że muszę już jechać.
Zadzwoniłem po taksówkę, która przyjechała po kwadransie. Kierowcą okazała się kobieta, a we wnętrzu samochodu pachniało wanilią. Poprosiłem o to, by włączyła głośniej muzykę i o kurs do centrum. Uśmiechnęła się i spełniła moje życzenia. Jechaliśmy niezbyt prędko. Mieliśmy czas, aby delektować się opustoszałym i śpiącym miastem, które wydawało się martwe.
– Dzieje się coś dzisiaj ciekawego? – odezwałem się, przerywając milczenie i próbując być miły.
Kobieta spojrzała na mnie we wstecznym lusterku, jakby chciała się upewnić, z kim ma do czynienia i jakiej odpowiedzi może udzielić.
– Jak zwykle impreza w Demonie i Heaven. Może coś być też w One Love – odparła, odwracając wzrok na ulicę.
Przytaknąłem, bo dobrze o tym wiedziałem. Biłem się z myślą, czy zapytać ją o czynny burdel, ale po chwili skarciłem się za to w myślach.
– Szuka pan rozrywki? – zapytała, widząc, że nie kontynuuję rozmowy.
– Nie, jadę odwiedzić starą znajomą – odparłem.
Zobaczyłem jak się ironicznie uśmiecha, a po chwili sięga po telefon, na którym wystukuje jakieś cyferki. Wiedziałem, że na tym skończyła się nasza konwersacja.
Wysiadłem przy Kupieckiej, w miejscu, w którym łączyła się z Placem Matejki. Nie miałem pojęcia, gdzie znajduje numer cztery. Zacząłem schodzić wolno w dół, sprawdzając przy tym tabliczki z numeracją.
Minąłem parkę dziewczyn, które radośnie szczebiotały i trzymały się za ręce. Biegły w wielkim uniesieniu, jakby przed chwilą wyznały sobie miłość. Ktoś zawołał za nimi, a po chwili z mroku wyłoniła się grupka pijanych licealistów. Zignorowałem ich.
Byłem już prawie w miejscu, gdzie Kupiecka wychodziła na Westerplatte. Gubiłem się, bo znajdowały się tutaj sklepy, a do budynków prowadziły wejścia od podwórka.
Pod numerem cztery znajdowała się stara kamienica, pomalowana na różowo, choć kolor ten był tak wyblakły, że mógł uchodzić bardziej za umowny. Drzwi znajdowały się z boku budynku, w wąskim przesmyku prowadzącym na parking.
Nie wciskałem przycisku domofonu, tylko od razu wszedłem do środka. Stanąłem w ciemnościach, poszukując ręką włącznika. Po kilku sekundach go odnalazłem. Na piętro prowadziły drewniane, zmurszałe ze starości schody. Bałem się złapać poręczy, bo wyglądała jakby w każdej chwili mogła rozlecieć się na kawałki.
Stanąłem pod drzwiami z numerem pięć. Były pomalowane na zielono i miały wbudowane trzy potężne zamki na klucz. Nie zauważyłem dzwonka, więc zapukałem delikatnie, lecz stanowczo. Tak, jakbym był umówiony, co przecież było faktem.
Otworzyła po kilku sekundach. Zauważyłem jej roztrzepane, mokre włosy i zużyty, różowy szlafrok, który okrywał ciało.
– Wejdź do środka – powiedziała i wycofała się w głąb pokoju.
Zastygłem przez moment w ciasnym wnętrzu, wpatrując się w stojące tam regały z książkami. Było ich mnóstwo, wylewały się wręcz i sporo z nich leżało na podłodze. Miałem ochotę je podnieść i poukładać, ale zdałem sobie sprawę, że nie jestem u siebie.
Wszedłem do pokoju, który okazał się przytłaczająco wąski. Stało tam tylko łóżko, stół z krzesłem i szafa. Całość oświetlał metalowy, staroświecki żyrandol. Ściany miały bordową barwę, co czyniło pomieszczenie bardzo ponurym i przytłaczającym.
Siedziała na łóżku ze splecionymi na kolanach rękoma. Bujała się w przód i tył, jakby była w jakimś transie. Zauważyłem łzy na jej policzkach.
Usiadłem na krześle i wyciągnąłem papierosy. Zauważyłem stojący na stole słoik z niedopałkami. Zapaliłem, zaciągając się głęboko.
– Widzę, że nie czujesz się zbyt dobrze – stwierdziłem, patrząc na widok za oknem, gdzie rozpościerała się szara, betonowa ściana.
Nie zareagowała i dalej siedziała w tej przygnębiającej pozie. Po chwili jednak wyciągnęła ku mnie rękę. Ten ruch był energiczny i zaskakujący, niepasujący do apatii, którą emanowała.
– Daj mi papierosa – rozkazała.
Sięgnąłem po paczkę i zapaliczkę. Odpaliła i westchnęła.
– Przepraszam, że cię tutaj ściągnęłam. Wiem, że to totalnie szalone, ale nie miałam do kogo zadzwonić – powiedziała spokojnie.
Nie wiedziałem czy mam być zadowolony, czy zły za to, co mi oznajmiła. Sam też nie czułem się najlepiej. Postanowiłem się zbyt dużo nie odzywać, sądząc, że pojawiłem się u niej w roli spowiednika.
– To wszystko jest tak porąbane, że zupełnie nie daję sobie rady. Nie wiem, co mam robić – mówiła, wypuszczając dym przez nos i wpatrując się w swoje stopy.
Objąłem wzrokiem jej profil i nos, który przykuwał moją uwagę. Był taki cholernie idealny, co trochę mnie drażniło i wzbudzało zapomniane emocje. Nadal się nie odzywałem.
– Odeszłam od męża rok temu. Zrezygnowałam całkowicie z opieki nad córką i rozpoczęłam nowe życie. Wydawało mi się, że przeżywam drugą młodość i to jest właśnie to, czego naprawdę mi brakowało. Zawsze byłam ambitna, samodzielna i nie widziałam się w roli kury domowej, czy też pieprzonej matki-Polki. Nikogo nie miałam, kilka miesięcy byłam zupełnie sama...
Strzepnęła popiół z papierosa na drewnianą podłogę. Po chwili wstała, podeszła do stołu i wrzuciła niedopałek do słoika.
– Napijesz się kawy? – zapytała.
Wyprostowałem się na krześle i spojrzałem jej w oczy. Były smutne i zgorzkniałe, ale zarazem agresywne i ogniste. Budziły we mnie obawę i dystans.
– Chętnie – odparłem krótko.
Wyszła do kuchni i nastawiła czajnik na kuchence gazowej. Później usłyszałem jak podśpiewuje sobie jakąś piosenkę, chyba po francusku.
Wróciła z dwoma kubkami czarnej kawy. Nie zapytała o mleko i cukier. Postawiła je na stole i położyła się na łóżku.
– Ile kobiet miałeś w swoim życiu? – zapytała, leżąc na plecach i wpatrując się w sufit.
To pytanie sprawiło, że poczułem suchość w gardle. Upiłem mały łyk gorącej kawy, zastanawiając się, czy powiedzieć prawdę.
– Masz na myśli seks czy uczucie? – odparłem w końcu.
Spojrzała na mnie i zaśmiała się głośno jak mała dziewczynka. Wyciągnęła ręce do góry, jakby chciała złapać coś niewidzialnego, co wisiało w powietrzu.
– Mam na myśli miłość. Chyba czułeś to kiedyś? Przecież nie jesteś maszyną? Czy jesteś?Marcin Radwański - (ur. 1978) – wielbiciel kryminałów, literatury obyczajowej i poezji. Autor książki z wierszami pt. „Czekając na…”, zbioru opowiadań pt. „Skok w przepaść” (2015 r.), powieści kryminalnych: „Nieprzypadkowa ofiara” (2015 r.), „Nie odrzucaj mnie” (2016 r.), „Danie główne” (2017 r.), a także powieści obyczajowej „Natalia Carpetieri” (2018 r.).
Stypendysta Prezydenta Zielonej Góry w dziedzinie literatury za rok 2013. Współpracuje z kwartalnikiem literacko – kulturalnym „Pro Libris” i portalem „wZielonej.pl”. W 2017 roku otrzymał Lubuski Laur Literacki na gali Wawrzynów Literackich, w kategorii sensacja, za książkę „Danie główne”. Na co dzień bibliotekarz w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej im. C. Norwida. Mieszka w Zielonej Górze.