Miłość. Ścieżki do wolności - ebook
Miłość. Ścieżki do wolności - ebook
KOCHAJ. ŻYJ MIŁOŚCIĄ. BĄDŹ MIŁOŚCIĄ.
Od 24 lat jestem w szczęśliwym związku. Jego punktem zwrotnym był kryzys, który przeżyliśmy trzynaście lat temu. Mogliśmy wtedy oddalić się od siebie, rozstać się, stworzyć nowe związki, ale wybraliśmy inaczej – weszliśmy na drogę rozwoju i głębszej miłości. Teraz cieszymy się bliskim, radosnym, dojrzałym związkiem, którego wspaniałym owocem jest nasza ukochana córeczka Helenka.
Dziś pragnę pomóc Ci zajrzeć w swoje serce i podążyć za jego głosem. To Ty jesteś centrum Twojego wszechświata. Twoja wartość nie jest uzależniona od mężczyzny, pracy czy czegokolwiek innego. W Tobie jest wszystko. Pragnę, byś stała się istotą emocjonalnie niezależną. Byś mogła dawać miłość i dzielić się miłością tak, jak tego pragniesz. Byś mogła żyć miłością również wtedy, gdy jesteś sama – bo nawet kiedy jesteś sama, nie jesteś samotna. Możesz kochać i dzielić się miłością na wiele sposobów. Twoje serce Cię poprowadzi.
Jak kochać, jak żyć miłością, jak tworzyć trwałe i wartościowe relacje z samą sobą, z partnerem, z dziećmi, z rodziną i z otaczającym światem – o tym piszę w mojej najnowszej książce. Dołącz do mnie w przepięknej podróży do źródła miłości.
Z miłością
Agnieszka
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8135-821-7 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wzięłam ostatni, głęboki wdech i poruszyłam się lekko. Wtedy do mnie podeszła.
– Czy mogę cię o coś zapytać? – zagadnęła, ocierając łzę.
– Usiądź, kochana, obok mnie, na macie. Co się stało? Jak mogę ci pomóc? – zapytałam, spoglądając jej w oczy, i delikatnie dotknęłam jej dłoni.
Kobiety powoli opuszczały salę.
– Płaczę, bo wychodzi ze mnie smutek. Jest mi ciężko, nie potrafię sama sobie z tym poradzić. Moje życie się rozsypało – wyszeptała. – Mój mąż wyjechał służbowo za granicę z koleżanką z pracy. Przyszedł do niej wieczorem do pokoju i długo rozmawiali, śmiali się. Leżeli obok siebie na łóżku i w pewnym momencie on ją pocałował i przytulił. Dwa tygodnie po powrocie powiedział mi o tym, ponieważ, jak twierdził, nie chciał żyć w kłamstwie. Mówił, że bardzo żałuje tego, co się stało. Nasze małżeństwo było udane. Wszyscy znajomi twierdzili, że na każdym kroku widać między nami miłość. Oczywiście, zdarzały się nam nieporozumienia, czasem się kłóciliśmy, jak każde małżeństwo. Miałam jednak całkowite zaufanie do męża. Kocham go. Ale serce mi pękło, gdy dowiedziałam się, że całował inną kobietę. Wiem, że jest mnóstwo kobiet, które są zdradzane i się z tego podnoszą. Mąż mi tłumaczy, żebym nie dorabiała ideologii do tej historii, to był dla niego nic nieznaczący pocałunek. Do niczego nie doszło. Przysięga na życie syna. A ja straciłam grunt pod nogami. Nie umiem sobie tego wszystkiego poukładać. Wybaczyć, zapomnieć, na nowo zaufać. Mąż prosi, abym już tego nie rozdrapywała. On chce zacząć spokojnie żyć. Tylko pytanie, jak ja mam to zrobić? Czuję się gorsza, brzydsza, mniej wartościowa. Proszę mi pomóc.
Przytuliłam ją do siebie. Zapytałam:
– A czy ty kochasz siebie? Czy jesteś sobie wierna? Kiedy ty siebie zdradziłaś, zawiodłaś, rozczarowałaś?
Milczała.
– Świat zewnętrzny jest lustrzanym odbiciem naszego wewnętrznego świata – powiedziałam po chwili. – Co pragnie ci teraz pokazać? To jest historia o tobie. Wszystko, co cię spotyka, jest wiadomością dla ciebie o tobie samej. Czy ty jesteś dla siebie dobra? Czy doceniasz siebie i kochasz?
Patrzyła na mnie w skupieniu.
– Ja sama szukałam miłości w wielu miejscach. Byłam w tym bardzo wytrwała i uparta. Niedawno otrzymałam duchowe imię, niczym ukoronowanie mojej niezwykłej podróży, która trwa już dwanaście lat – mówiłam dalej. – To imię zostało wyliczone z mojej daty urodzin. Określiły je osoby związane z jogą kundalini, które mnie nie znają, mieszkają w Stanach Zjednoczonych i nic o mnie nie wiedzą. Moje duchowe imię brzmi Bhakti Arvind Kaur. Liczyłam na coś bardziej wyrafinowanego, ale jest właśnie takie – zaśmiałam się. – _Bahkti_ oznacza głębokie emocjonalne i intelektualne oddanie boskości, _arvind_ to kwiat lotosu, a_ kaur_ oznacza księżniczkę. Ty również jesteś księżniczką, ponieważ jest nią każda kobieta, każda z nas. Wszystkie jesteśmy księżniczkami, córkami boskiego króla, Stwórcy wszechświata. Jesteś potężna i wielka, ale o tym zapomniałaś. Nie może cię zniszczyć jeden pocałunek. Teraz powoli będziesz przypominała sobie o tym, kim jesteś. _Arvind_, kwiat lotosu, jest piękny, biały, ma delikatne płatki. Symbolizuje czystość i doskonałość. Zamyka się w nocy i rozwija ponownie za dnia, dlatego stał się też symbolem odrodzenia i wiecznego życia.
– Uwielbiam kwiat lotosu, nawet chciałam sobie zrobić taki tatuaż – powiedziała cicho.
– Korzenie kwiatu lotosu sięgają mulistego, ciemnego dna, a jednak ma on w sobie siłę, aby wyrosnąć ponad powierzchnię mętnej wody i stać się czystym pięknem – mówiłam. – Jestem tu po to, aby przypomnieć ci o tym, kim jesteś. Wiem, że już znasz moją historię, ale opowiem ją raz jeszcze, teraz zupełnie inaczej. Każdego dnia się uczę, widzę szerzej, a moje korzenie sięgają głębiej. Aby cieszyć się pięknem kwiatu lotosu, musimy najpierw zajrzeć pod powierzchnię wody, by poznać, z czego wyrósł. Piękno lotosu nie może istnieć bez mulistego dna, tak jak gwiazdy nie mogą lśnić jasno bez przejmującej ciemności nieboskłonu. Kiedy wrócę z warsztatów, zacznę pisać nową książkę. Opowieść o dziewczynie, która szukała miłości. To dziewczyna taka jak ty. Każda z nas nosi w sercu te same marzenia, nadzieje, tęsknoty. Są jak trzepot skrzydeł anioła. Za czym wszystkie tak bardzo tęsknimy? Ta dziewczyna ma teraz… pięćdziesiąt lat i jest ogromnie szczęśliwa: odkryła tajemnicę, odnalazła swój skarb. Kiedy opowiem ci moją historię na nowo, łatwiej ci będzie zrozumieć swoją własną. Jesteśmy niczym odległe gwiazdy, które przesyłają sobie światło. Odległe, ale przecież takie same.
Poranek
Przytuliła policzek do szyby.
Przez okno swojej duszy
oglądała świt.
Otwierał się łagodnie
na niebie
jak nadzieja.
Dotknęła swojego serca
i uśmiechnęła się do siebie.
Nosiła w sobie
odkrytą tajemnicę…Tego dnia, gdy zaczęłam spisywać swoją opowieść tak, jak ją widzę teraz, był spokojny świt, tuż po letnim zaćmieniu księżyca. Zaćmienie odbywa się zawsze podczas pełni, kiedy księżyc świeci najjaśniej. To zwróciło moją uwagę.
Odkąd pamiętam, księżyc miał na mnie ogromy wpływ, chociaż przez większość swojego życia nie byłam tego świadoma. Przyszłam na świat w roku, w którym po raz pierwszy ludzka stopa dotknęła jego powierzchni. Gdy byłam małą dziewczynką, wpatrywałam się w jego tajemniczą twarz, starając się wyczytać, w jakim jest nastroju.
Centrum mojego wszechświata stanowił wtedy Białystok, bo tam, na wschodzie Polski, rozpoczęłam swoją ziemską wędrówkę. Czas płynął, ja się zmieniałam, a księżyc pozostawał taki sam. Po latach oglądałam jego znajome oblicze, stojąc na ulicach Nowego Jorku, Paryża, na plaży na Bali czy na wzgórzach Irlandii. Wszędzie, gdzie jechałam, on był niezmiennym, dobrze znanym punktem mojego odniesienia.
Kiedy byłam dojrzałą kobietą, noce pełni księżyca stały się dla mnie niespokojne. Wyrywały z mojego serca niewypowiedzianą tęsknotę. Miotałam się w emocjach, czasem piłam wino, pisałam wiersze, tańczyłam, płakałam. Czułam się zagubiona, miałam męczące, intensywne sny. To się zmieniło – od dwunastu lat przyjaźnimy się jak bliskie sobie istoty. Współpracujemy tak harmonijnie, jak współpracują ze sobą wszystkie aspekty natury. Fale mórz i oceanów unoszą się w księżycowym blasku, a ja sypiam spokojnie, zatapiając się coraz głębiej w swojej podświadomości, niczym zaciekawiony podróżnik poszukujący skarbów. Kiedy weszłam na drogę mojego serca, księżyc pokazał mi swoje ukryte piękno. Wcześniej mnie wołał, nie dawał mi spokoju. Wzywał mnie, lecz ja nie rozumiałam jego języka. Teraz wiem, że był posłańcem, tak jak jest posłańcem każdej kobiety.
Mówi się, że energia księżyca jest energią żeńską. Na początku stawiałam temu opór – zastanawiałam się, dlaczego energia żeńska nie jest energią słońca, które przecież daje życie. Po latach zrozumiałam, że to księżyc oświetla najciemniejszą noc. To za jego sprawą zagubieni żeglarze i wędrowcy mogą bezpiecznie powrócić do domów. Wszyscy jesteśmy zagubionymi wędrowcami. Światło kobiecych serc może oświetlić drogę w mrokach tego świata. Światło kobiety może oświetlić drogę mężczyzny, aby nie zagubił się w ciemności swojej podróży. Ale najpierw kobieta musi odnaleźć siebie.Przeniknęła mnie krystaliczna czystość tego poranka. Czułam się niemal niewidzialna, wtopiona w błękit nieba. Przyciskałam swoje wspomnienia do serca z czułością, niczym żywą istotę. Dusza bierze w posiadanie czas i delikatnie obraca w swoich dłoniach historię życia. Dzisiaj moje serce jest w nowym zenicie i oświetla wspomnienia innym, jaśniejszym światłem.
Spojrzałam na zdjęcie z dzieciństwa. Na czarno-białej fotografii nieśmiało uśmiecha się do mnie mała Agnieszka na przedszkolnym balu. Mam włosy obcięte na krótko, grube rajtuzy, które wiszą mi w kroku, i obcisły golfik. Głowę zdobi mi wianek z bibułki. Pamiętam, że pragnęłam wyglądać jak piękne, złotowłose księżniczki. Ale nie wyglądałam.
Rok 1969, w którym się urodziłam, był czasem wielu znaczących przemian. Również dla moich rodziców – mieli już dwóch synów w wieku dziewięciu i siedmiu lat, a teraz ich życie wywróciła do góry nogami miała dziewczynka.Taka zwyczajna
Z biegiem czasu okazało się, że w porównaniu z moimi starszymi braćmi, hojnie obdarowanymi talentami, ja mam ich znacznie mniej. W dzieciństwie imponowali mi zwłaszcza swoimi zdolnościami plastycznymi. Rysowanie koni, twarzy czy postaci ludzkich przychodziło im z taką łatwością, jakby to były najprostsze sprawy na świecie. Dla mnie niestety nie były. Podczas gdy ja męczyłam się, aby narysować cokolwiek, na ich szkicach konie galopowały, twarze ludzi pełne były emocji, a Kaczor Donald czy Myszka Miki śmieszyły do łez.
Moi starsi bracia uzyskiwali najlepsze oceny na świadectwach, byli oczytani, wykazywali się dużą wiedzą z różnych dziedzin. A przy tym nie mieli w sobie nic z nudnych kujonów, przeciwnie – byli pełni energii, dowcipni, urodziwi i bardzo lubiani przez rówieśników. Dziś myślę, że czułam się wtedy przy nich bardzo zwyczajną i bardzo przeciętną dziewczynką.
To, że nie otrzymałam w darze aż tylu znaczących talentów, nie oznaczało, że jestem pozbawiona zalet. Od najmłodszych lat lubiłam pomagać rodzicom w kuchni, w domu i w ogródku. Siekałam marchewkę i zioła, umiałam obrać całe jabłko ze skórki za jednym razem, bez odrywania ręki. Byłam mistrzynią w ubijaniu ręczną trzepaczką piany z białek, a w makutrze drewnianym wałkiem z wielką wprawą ucierałam ciasta. Zręcznie obierałam ziemniaki, biłam mięso na kotlety schabowe, układałam czosnek w słoikach do kiszenia ogórków. Świetnie pełłam grządki, odważnie zrywałam dojrzały agrest z kolczastych krzewów i cierpliwie drylowałam wiśnie na powidła.
Księżniczka jak z bajki
Ale za to głowę miałam pełną marzeń, a serce gorące. Po raz pierwszy „zakochałam się” w podstawówce, w chłopcu z mojej klasy, słodkim blond urwisie z niebieskimi oczami i rozbrajającym uśmiechem. Byłam jednak zbyt nieśmiała, żeby chociaż z nim porozmawiać. Przyglądałam mu się ukradkiem, z bezpiecznej odległości, aby ani on, ani nikt inny nie domyślił się, co czuję. A czułam coś, co teraz określa się jako „motyle w brzuchu”. Lekkie, miłe łaskotanie połączone z niepokojem, ekscytacją i przyśpieszonym biciem serca.
Nie pamiętam nawet, czy ten chłopak naprawdę mi się podobał czy był jedynie obiektem moich marzeń. Jak każda dziewczynka tego pokolenia wychowałam się na bajkach o księżniczkach czekających na księcia. Gdy się zjawiał, budził je ze snu, odczarowywał zaklęcie lub zły urok i sprawiał, że nareszcie stawały się szczęśliwe. Gorąco pragnęłam, żeby i mnie spotkał taki wspaniały los, kiedy już odnajdzie mnie miłość.
Ewa
Co niedziela, w odświętnych strojach, całą rodziną chodziliśmy do kościoła. Już jako mała dziewczynka poznałam historię o Adamie i Ewie, kobiecie, która uległa pokusie. Zjadła zakazany owoc, a następnie nakłoniła do grzechu niewinnego Adama. Ewa sprawiła, że od tamtej pory ludzie skazani są na życie w bólu i cierpieniu i na ciężką pracę. Zgodnie z tą opowieścią każda kobieta, włącznie ze mną, jest potomkinią Ewy, która nas wszystkich zgubiła. Za jej słabość płacimy po dziś dzień naszym trudnym życiem.
Było mi wstyd za Ewę, za siebie, za ludzką naturę, a jednocześnie miałam żal do Boga, który ukarał nas tak srodze i bezwzględnie za jeden kęs jabłka. Zrozumiałam, że Bóg jest wszechpotężny, wszechmocny i bardzo groźny.
Ale w kościele słyszałam również, że Bóg jest miłością, że jest miłosierny i jeśli będziemy dobrzy i grzeczni, odpuści nam grzechy, z którymi przyszliśmy na świat. Bardzo tego pragnęłam dla siebie i dla wszystkich ludzi. Uznałam, że jeśli będę dobra, uda mi się wyprosić u Stwórcy łaski dla całej ludzkości. Tak bardzo tego pragnęłam, że postanowiłam zostać księdzem. Pamiętam dzień, w którym zamknięta w pokoju odprawiałam mszę dla swoich lalek i pluszowych miśków. Na szyi miałam szalik, który w tamtej chwili był stułą, a w ręku, jako opłatek, okrągłe ciastko. Właśnie miało miejsce podniesienie, gdy do pokoju niespodziewanie weszła moja mama. Po chwili na jej twarzy pojawiło się bezgraniczne zdumienie. Na pytanie, co robię, z dumą i spokojem odpowiedziałam, że trwa msza i ja ją prowadzę. Z pełnym przekonaniem oświadczyłam też, że jak dorosnę, zostanę księdzem. Na co usłyszałam, że to niemożliwe, ponieważ księdzem może być tylko mężczyzna.
Przypominam sobie, że byłam tym bardzo zdziwiona. Nie potrafiłam pojąć, dlaczego tylko mężczyzna może być tak blisko Boga. Długo się nad tym zastanawiałam i doszłam do wniosku, że ma to związek z Ewą i zakazanym owocem.
Mimo wszystko coś mi tu nie pasowało. Nie było we mnie zgody na to, że mężczyźni mają większe przywileje niż kobiety. Gdy próbowałam o tym rozmawiać z mamą, pytając, jak to jest możliwe, ona odpowiadała krótko: „Bo tak już jest”.
Od najmłodszych lat czułam w sobie sprzeciw wobec tego, że „tak już jest” – że nic nie można na to poradzić i trzeba to zaakceptować. Ja nie chciałam tego akceptować.
Kusicielki
Z czasem świat wokół zaczęłam odbierać jako coraz bardziej niespójny. Kościół głosił swoje surowe zasady, a tymczasem już od dobrych paru lat rozprzestrzeniała się rewolucja seksualna. Z hukiem rozsypywały się dotychczasowe doktryny, tematy tabu ujrzały światło dzienne. Kobieca nagość przestała być jakąkolwiek tajemnicą. Amerykańskie i francuskie kino pełne było piękności o ponętnych kształtach, kusicielek wodzących na pokuszenie. Czarno-białe filmy z Marilyn Monroe, Brigitte Bardot czy Elizabeth Taylor kipiały zmysłowością. Coraz lepiej rozumiałam, że kobieca uroda jest ważna i ma moc.
Nowoczesne polskie kino czasów PRL-u także nie stroniło od bezpruderyjnej nagości. Silnym nurtem stały się również wystawy fotograficzne aktu i portretu kobiecego zatytułowane _Venus._ Odbywały się od 1970 roku przez dwadzieścia lat i były tłumnie odwiedzane. Wydarzenie, szeroko komentowane w mediach, miało ogromny wpływ na kulturę masową. To liberalne podejście do kobiecego ciała zyskało ogromną rzeszę zwolenników. Każdy właściciel większego lub mniejszego zakładu naprawy aut pragnął posiadać plakat lub kalendarz z nagimi pięknościami. Takie zdjęcia publikowano również w popularnej prasie, magazynach, a nawet w dziennikach. Seksualność stawała się towarem, stopniowo odzierano ją z tabu.
Masowość tego zjawiska krok po kroku dokonywała zmian w mentalności. Mężczyźni zaczęli patrzeć na kobiety bardziej przedmiotowo. Kobietom, mimo że coraz odważniej traktowały swoje ciała, towarzyszył niepokój o to, czy podołają nowemu wizerunkowi zmysłowej piękności.
Nowoczesne wyzwolenie kobiet było nieuniknione, choć w naszym kraju emancypacja kojarzyła się bardziej z nagością lub kobietami na traktorach niż z faktyczną wolnością i prawdziwym równouprawnieniem. Zarówno w Kościele, jak i w polityce istnieli wyłącznie mężczyźni. To oni rządzili i kierowali światem – pełnym niesprawiedliwości, bólu, sprzeczności i pruderii.
W tej niespójności świata, którą bardziej wyczuwałam, niż rozumiałam, znalazłam dla siebie na wiele lat przestrzeń dającą mi mnóstwo radości – muzykę i śpiew. Już w przedszkolu okazało się, że mam talent (jak byłam wtedy przekonana, jeden z niewielu) – pięknie i czysto śpiewałam. Rodzice zaprowadzili mnie na przesłuchanie do szkoły muzycznej. Tak odkryto, że mam wyjątkowy słuch, i przyjęto mnie do klasy fortepianu. Ja jednak, zachwycona występami w Sopocie damy czeskiej piosenki Heleny Vondráčkowej, zaczęłam marzyć o karierze piosenkarki – w tej branży panowało pełne równouprawnienie. Oczywiście dziś wspominam to z rozbawieniem, choć wiem, jak taki własny świat – rzeczywistych zdolności i podszeptów serca – potrafi wzmacniać. Szkoda, że jako dorosłe kobiety często zapominamy, co dodawało nam pewności siebie jako dziewczynkom. Jakie byłyśmy wyjątkowe.
Dziewczyna z blizną
Gdy miałam dwanaście lat, uległam poważnemu wypadkowi samochodowemu. Auto, które prowadził mój tato, wpadło w poślizg i koziołkując, stoczyło się do rowu. Wybiłam przednią szybę własną głową. Cudem przeżyłam, miałam „tylko” porozcinaną szkłem powiekę.
„Taka ładna dziewczynka, jaka szkoda…”, usłyszałam słowa lekarza, gdy już w szpitalu zapadałam w narkozę. Założono mi kilka szwów wokół oka. Pozostała blizna.
A tak bardzo chciałam być, jak już dorosnę, jak te piękne kobiety z plakatów i okładek magazynów. Kto mnie teraz taką pokocha? Poczułam się gorsza.
Tymczasem weszłam w typowy dla nastolatków okres rozbicia emocjonalnego i wewnętrznego zagubienia. Po wypadku spędziłam długi czas w szpitalu. Pojawiły się trudności z nadrobieniem zaległości w nauce i zwłaszcza matematykę, coraz bardziej dla mnie niezrozumiałą, zaczęłam postrzegać jako przekleństwo. Ukrywałam ten problem przed rodzicami. Coraz częściej też nie chciałam robić tego, o co mnie prosili. Buntowałam się przeciwko ich oczekiwaniom. W takich momentach mama mówiła: „Kto by chciał mieć taką żonę”, „Nikt ciebie nie zechce, jeśli będziesz się tak zachowywała” lub „Zobaczysz, zostaniesz sama jak palec”. To jeszcze bardziej spychało mnie w rozpacz, w której czułam się bardzo samotna.
Podprogowe komunikaty, które otrzymywałam, były jednoznaczne: jesteś nic niewarta; jeśli nie spełnisz pewnych warunków, nie będziesz warta miłości; musisz być inna, niż jesteś, aby zasłużyć na miłość; miłość jest nagrodą.
Oczywiście z dzisiejszej perspektywy wiem, że mama nie miała złych intencji – wręcz przeciwnie. Chciała zmobilizować mnie do działania i stosowała metody, które znała. Prawdopodobnie w taki sam sposób postępowała jej mama, a moja babcia, a także poprzednie pokolenia kobiet, dla których wyjście za mąż było istotnym warunkiem przetrwania. Niemniej komunikaty zostały „wdrukowane”.
Ten bunt wczesnej nastolatki objął też bajki o wiecznej, szczęśliwej miłości. Były dla grzecznych dziewczynek, a życie pokazywało coś zupełnie innego. Moi rodzice czasem się sprzeczali, w innych domach bywało znacznie gorzej. Widziałam bezradność i cierpienie mam, babć, sióstr, często spowodowane przez mężczyzn. Żyjąc w kraju, w którym piło się tak dużo alkoholu, nie sposób było uniknąć widoku bitych czy poniżanych kobiet. Dosyć szybko postanowiłam, że nie chcę brać udziału w tej okrutnej zabawie. Zapragnęłam zostać zakonnicą (skoro nie mogłam być księdzem), a jeśli to się nie uda, żyć jako kobieta samotna. Bez męża, bez dzieci, wolna od obciążeń, niezależna.
Kochankowie z tragedii
Jednak moje gorące serce dość szybko upomniało się o swoje. W pewnym momencie poczułam w sobie silne pragnie miłości. Chciałam kochać, tyle że nie miałam kogo. Zaczytywałam się więc – a trwało to kilka lat – w romantycznych opowieściach o wielkim uczuciu, które pokonuje wszelkie przeciwności. To jednak nie historie, w których miłość zwycięża, zapadały we mnie najgłębiej, lecz ta o tragicznych losach pokonanych przez miłość Romea i Julii. Stała się dla mnie tak samo silnym wzorcem jak opowieść o Adamie i Ewie.
Moją ukochaną książką były wówczas _Wichrowe wzgórza_ Emily Brontë. Czytałam ją kilkanaście razy i z każdym kolejnym słowem utwierdzałam się w przekonaniu, że prawdziwa miłość musi być tragiczna, obarczona cierpieniem i dramatem, a marzenie o radości i spełnieniu jest naiwne i niemądre. Nie mogło być inaczej, skoro od najmłodszych lat spotykałam się z przekonaniem, że „miłość to ból”, a „życie to cierpienie”, od zawsze słyszałam też, że „trzeba nieść swój krzyż”.
Skoro życie jest tak trudne, tym bardziej chciałam je zrozumieć i pojąć jego istotę, choć byłam tylko młodziutką dziewczyną. Czytałam coraz więcej i coraz bardziej zachłannie, sięgałam po pozycje z różnych dziedzin. Kochałam książki i zapach papieru, który był dla mnie zapachem tajemnicy do odkrycia.
Któregoś razu natrafiłam w miejskiej czytelni na pracę Zygmunta Freuda (pewnie zbyt wcześnie). Mówiła o tym, że człowiekiem kierują wyłącznie najniższe instynkty. I wtedy się załamałam. Zaczęłam bać się mężczyzn, przypuszczając, że w kontakcie z kobietą pragną jedynie dać upust tym instynktom. Jak to pogodzić z targaną namiętnościami, burzliwą, ale przecież wielką miłością z _Wichrowych wzgórz_?!
Uczynna
Czułam się boleśnie rozerwana pomiędzy wszystkimi światami, których doświadczałam. W towarzystwie rówieśników byłam wesoła i towarzyska, ale wewnętrznie zamykałam się w sobie coraz bardziej, starając się ochronić swoją wrażliwość,
Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.Pewnego wieczoru, kiedy mój synek już spał, zaparzyłam sobie aromatyczną herbatę w dużym kubku, zapaliłam świecę, wzięłam do ręki kartkę, długopis i wypisałam wszystkie cechy, które powinien posiadać mój wymarzony, idealny partner. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się, jaki powinien być, pozostawiłam to losowi. Tym razem chciałam usłyszeć podszepty swojego serca. Okazało się, że pragnę niemożliwego! Z rozbawieniem patrzyłam na zapis: wrażliwy i silny, delikatny i pełen pasji, uwielbia podróże i ceni spokojny dom… Tych dysonansów było więcej. Złożyłam kartkę na pół i schowałam na dno szuflady.
On
Dostępne w wersji pełnej.Podczas przerwy byliśmy sami. Usiedliśmy naprzeciwko siebie, a nasze oczy po raz pierwszy się spotkały. I nagle poczułam całą sobą, że chcę w te oczy patrzeć każdego dnia. Nie wiedziałam nawet, jaki mają kolor i kształt, czy są ładne czy nie. Pamiętam, że czułam się oszołomiona przepływającą między nami energią.
Zaczęliśmy rozmawiać. Ale właściwie rozumieliśmy się bez słów. Gdy ja zaczynałam zdanie – on je kończył. Zachwycały nas te same filmy, wzruszała ta sama muzyka, inspirowała ta sama sztuka i bardzo podobnie odbieraliśmy świat. Bliskość naszych dusz była niemal namacalna. Nigdy wcześniej niczego podobnego nie doświadczyłam, nigdy tak się nie czułam. Wiedziałam, że jest to wyjątkowe!
Chociaż się nie znaliśmy, miałam poczucie, że do siebie należymy. Tak po prostu. Nie było między nami kokieterii czy udawania. Bliskość była wręcz niezwykła. Nie mogliśmy się nasycić rozmową. Jakbyśmy nie tyle poznawali siebie nawzajem, ile wrócili do siebie po latach rozłąki.
Tego dnia nasze rozstanie wyglądało niezręcznie. Byłam umówiona na kolację z osobami, z którymi współpracowałam, chciałam jednak jak najdłużej zatrzymać go przy sobie. Zaprosiłam go, lecz odmówił. Powiedział, że chętnie by zjadł kolację, ale tylko ze mną. Nie umówiliśmy się wcale. Oddalając się od siebie, idąc Nowym Światem w przeciwnych kierunkach, oglądaliśmy się za sobą jeszcze wiele razy.
Wtedy nie było telefonów komórkowych, mediów społecznościowych czy internetu, a kontakt między nami nie był łatwy. A jednak w jakiś niezwykły sposób nasze drogi nieustannie się przecinały, jakby anielska siła zadecydowała, że nie możemy siebie stracić.
Pamiętam nasz pierwszy pocałunek, wieczorem na ławce na ulicy Chmielnej.
Jesień, chłód, a my szaleńczo w sobie zakochani. Nie miałam pojęcia, co z nami będzie, ale czułam całą sobą, że każda nasza wspólna chwila jest bezcenna, nawet gdyby miało nie być jutra. Wyrosły mi skrzydła. Miałam wrażenie, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Diagnoza
zawroty głowy
niby bez powodu
może z przemęczenia
a może z zakochania
nagłego
nieplanowanego
nieprzewidzianego
zawroty serca
niby z przemęczenia
a może z zakochania
które nagle
w pół słowa
w zdumieniu
zaskoczeniu
zdziwieniu
w zachwycie niespodziewanym
zaburzają rytm
uderzeń
życia
rąk drżenie
niby z przemęczenia
niedożywienia
przepracowania
zestresowania
a może z zakochania
i lęku
że znikniesz
i zostanie tylko
głowy i serca zawrót
i rąk drżenie
z tęsknoty
Gotowi na szczęście
Dostępne w wersji pełnej.Robert mieszkał i pracował w Paryżu. Tam rozwijała się jego kariera, tam było centrum mody. Już dawno obiecałam sobie, że nigdy, przenigdy nie zwiążę się z nikim z branży. Ale los spłatał mi figla – moja bratnia dusza okazała się właśnie fotografem modowym, który na co dzień pracuje z najpiękniejszymi dziewczynami. Bardzo podobał się kobietom – utalentowany, pełen pasji, poczucia humoru i uroku osobistego, zachwycał nie tylko mnie.
Wiedziałam, że tak jak ja był kiedyś w związku małżeńskim, który się rozpadł, a przed poznaniem mnie podobnie mocno przeżył rozstanie z partnerką. Oboje byliśmy pokaleczeni, ale gotowi na to, aby tym razem doświadczyć szczęścia i prawdziwej bliskości.
Wybory
Dostępne w wersji pełnej.W moim poprzednim, kameralnym programie miałam poczucie swobody i bliskości z widzem. Tu weszłam w rejony, których wcale nie pragnęłam. Nowy _show_ szturmem zdobywał widzów. Ale duża publiczność oznaczała coraz większe wymagania, ogromne oczekiwania i kolosalną presję.
_Pokusy_ cieszyły się wciąż rosnącym powodzeniem, ale ja nie byłam z siebie zadowolona. Przeżywałam ogromną tremę. W każdym programie przeprowadzałam rozmowy z co najmniej pięciorgiem gości. Musiałam dobrze znać ich życiorysy, osiągnięcia. Do tego dostawałam szczegółowy scenariusz i teksty do wygłoszenia przed kamerą. Każdego dnia nagrywaliśmy kilka odcinków. Nagrania zaczynały się bardzo wcześnie rano, a kończyły późno w nocy. Po południu byłam już tak zmęczona i zdekoncentrowana, że przestawałam myśleć, a przede mną było wciąż wiele godzin pracy i cały tłum ludzi na planie. Pod wieczór nie wiedziałam już, co mówię, co robię, wszystko mi się myliło. Czułam się jak w fabryce na taśmie produkcyjnej.
Program miał rekordową publiczność, przed ekranem gromadził widownię tylko nieco mniejszą niż wieczorne wiadomości w telewizji publicznej. Szefowie stacji byli zachwyceni. Z jednej strony było to miłe, ale z drugiej – kompletnie odebrało mi wolność tworzenia czegoś swojego, możliwość bycia sobą. Wszystko dokładnie mierzono, oceniano, wyliczano i nieustannie zastanawiano się, co zrobić, aby przed ekrany przyciągnąć jeszcze więcej widzów.
Moja popularność była wtedy bardzo duża, a ja się przekonywałam, że sława ma dwa oblicza. Dostawałam kwiaty, setki listów z pochwałami, a nawet wyznania miłosne. Ale otrzymywałam również listy od psychopatów, którzy darzyli mnie obsesyjnym uczuciem, co było przerażające. Niektórzy ludzie kochali mnie, a inni nienawidzili. Zazdroszczono mi. Oceniano każde moje słowo. Kiedy popełniłam najmniejszy błąd, wyolbrzymiano go do granic.
Jednak najtrudniejsza dla mnie była utrata prywatności. Będąc osobą rozpoznawaną, stałam się własnością wszystkich. Pamiętam, jak któregoś dnia czułam się bardzo źle (wtedy często chorowałam), byłam zakatarzona, słaba i obolała, miałam wysoką gorączkę. Wracając do domu od lekarza, stanęłam w aptece w kolejce po leki. Dwie dziewczyny, tuż za mną, głośno, bez żadnych skrupułów mnie obgadywały, jakbym była rzeczą. Zrobiło mi się bardzo przykro.
Zwykle ludzie byli w stosunku do mnie bardzo mili, ale to również na dłużej jest męczące – ciężko jest żyć na pokaz. A rozpoznawano mnie wszędzie – na ulicy, w sklepie, w szkole syna, w poczekalni u dentysty. Przyglądano mi się, fotografowano. Każdy miał wrażenie, że może do mnie podejść i powiedzieć to, na co ma ochotę. Żeby mieć chwilę prywatności z moimi bliskimi, musieliśmy wyjeżdżać za granicę, i to w miejsca, gdzie nie docierają polscy turyści. Chciałam kiedyś kupić bieliznę w Londynie, z daleka od polskich paparazzi (wtedy nie istniały zakupy przez internet). Kiedy miałam w ręku kilka sztuk intymnej bielizny, nagle usłyszałam obok siebie głośny krzyk: „Agnieszka! To ty?! Jak się cieszę, że cię widzę!”. Była to nieznana mi osoba, która cyklicznie oglądała mój program przez telewizję satelitarną.
Gazety podawały mnóstwo nieprawdziwych wiadomości na mój temat. W jednej z nich ze zdziwieniem przeczytałam, że potajemnie wzięliśmy z Robertem ślub w Tybecie. Nigdy tam nawet nie byliśmy. Tymczasem zaczęła do mnie wydzwaniać cała rodzina i znajomi z pretensjami, że ukryłam przed nimi coś tak ważnego i dowiadują się o tym dopiero z prasy.
Granice
Dostępne w wersji pełnej.Znów poczułam się oszukana i wykorzystana. Sprawiłam, że marka zaczęła generować ogromne dochody, oznaką mojego sukcesu były wzrastające słupki na giełdzie, obroty w sklepach, uznanie w prasie i telewizji, popularność marki wśród gwiazd i liderów opinii publicznej. Pracownicy utrzymali swoje stanowiska, firma zaczęła przynosić wymierne zyski, ale profitami postanowili podzielić się miedzy sobą wspólnicy i zarząd firmy.
Oddałam z siebie coś cennego. Nakarmiłam sobą, swoim sercem, czasem, energią, talentami, pełnym zaangażowaniem jakiś obcy, głodny, bezduszny byt. Zrezygnowałam z dalszej współpracy.
Cienie
Dostępne w wersji pełnej.Nasze cienie duchowe projektujemy na świat zewnętrzny. Tych cieni było we mnie coraz więcej. W tamtym czasie rozpraszałam je tak, jak umiałam. Jak wszyscy wokół mnie chodziłam na imprezy, otaczałam się mnóstwem znajomych, wieczorami doskonale bawiłam się przy dobrym winie w najlepszych restauracjach. Nadal byłam znana, nadal byłam podziwiana. Traktowano mnie jak kobietę sukcesu, ale świat nie miał pojęcia, co dzieje się wewnątrz mnie. Byłam młoda, jednak czułam się stara i potwornie zmęczona. Poczucie pustki w sercu stawało się coraz bardziej przejmujące. Dokąd zmierzam? Po co to wszystko?
Wiedziałam, że potrzebuję pomocy. Postanowiłam znaleźć dla siebie dobrego psychologa. Musiałam się przełamać, aby jako osoba publiczna opowiadać komuś obcemu o swoich najbardziej osobistych sprawach. Dzięki wiedzy psychologicznej zdobytej na studiach miałam wrażenie, że wszystko już wiem, potrafię rozgryźć każdy cudzy problem, motywy działań innych ludzi, ale sama dla siebie stanowiłam zagadkę.
Odpowiedzi
Dostępne w wersji pełnej.Swoimi doświadczeniami z entuzjazmem dzieliłam się z Robertem. Byłam szczęśliwa, że nareszcie odnalazłam coś, co naprawdę mi pomaga. Robert również dostrzegał, że zachodzą we mnie wyraźne zmiany. Ustąpiły alergie, przestałam zapadać na anginę, zniknęły uporczywe bóle głowy. Już nie chodziłam przygarbiona, czułam lekkość swojego ciała, wracały mi siły witalne. Podobnie było z moją psychiką. Widząc to wszystko, Robert zadecydował, że on także wybierze się na wizytę do bioenergoterapeuty. Każde z nas miało w sobie mnóstwo do oczyszczenia. Każde z nas robiło to dla siebie.
Spotkanie ze sobą
Dostępne w wersji pełnej.Nie miałam żadnego planu na siebie i na swoją przyszłość, ale poczułam w sobie jedną, wielką, przejmującą pewność i ufność – że wszystko jest idealnie. Pewność, że nigdy nie jestem sama. Pewność wielkiej obecności, która kocha mnie, troszczy się o mnie, prowadzi mnie, opiekuje się mną i że teraz i zawsze wszystko będzie dobrze.
Wtedy, gdy odpuściłam ziemskie atrybuty poczucia bezpieczeństwa, gdy stałam się gotowa, aby je odrzucić – dostałam prawdziwe, najgłębsze poczucie bezpieczeństwa, które wynikało z potężnej boskiej siły, która była ze mną i we mnie.
Miałam wtedy trzydzieści siedem lat. Do tego czasu spróbowałam już znaleźć szczęście w wielu miejscach, a szukałam intensywnie i z zaangażowaniem – w związkach, w świecie mody, w rodzinie, robiąc karierę, w nauce, w psychologii, w świecie filmu, muzyki, a nawet w religii. Pewien wybitny naukowiec, którego poznałam kilka lat później, pod koniec swojego życia powiedział: „W psychologii nie znalazłem miłości, w religii nie znalazłem Boga, w biologii nie znalazłem życia”. Ja to wszystko odnalazłam w tej jednej chwili – w sobie. To było moje przebudzenie – moje narodzenie. Narodziłam się jako istota nie tylko materialna, fizyczna, ale jako istota wielowymiarowa. Poczułam, że to, co głosi religia o groźnym, gniewnym, surowym Bogu, który pragnie nas karać za grzechy, jest kłamstwem i wymysłem ludzkich umysłów, a te są mocno ograniczone. Umysł nie jest w stanie pojąć tej wielkiej, boskiej energii, która przenika cały wszechświat. Można jej doświadczyć, ale nie można jej ogarnąć umysłem – umysł to zbyt słabe narzędzie.
Poczułam, że wszystko przenikają niezmierzona miłość, akceptacja i współczucie. Czułam się ukojona w całym swoim bólu, przepełniona tą akceptacją i miłością. Bóg wcale nie chciał mnie karać za rozwód – wręcz przeciwnie, poczułam kochające współczucie dla całej mojej istoty i całego stworzenia. Nie ma winy i kary za grzechy – są tylko lekcje i doświadczanie życia. Nie ma śmierci – jest tylko życie, które płynie nieustannie, niezależnie od fizycznego ciała. Poczułam, że prawdziwa jest tylko miłość. Ta miłość mnie uwolniła.
Siedziałam jak zaczarowana, zahipnotyzowana, zauroczona. Nie chciałam, aby ten stan kiedykolwiek przeminął, pragnęłam go w sobie zatrzymać na zawsze. Straciłam poczucie czasu, nie wiedziałam, jak długo to trwało. Zaczęłam widzieć, słyszeć i odczuwać wszystko pełniej, wyraźniej. Zapachy, dźwięki, światło pomiędzy liśćmi – wszystko stało się olśniewające, zachwycające, piękne. Całą sobą doświadczałam cudu życia, to uczucie przeszywało mnie na wskroś.
Wtedy obiecałam sobie, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby doświadczać tego piękna istnienia nie tylko podczas wakacji, medytując przez kilka dni na plaży, ale w każdym dniu mojej codzienności. Poprosiłam Stwórcę, aby wskazał mi drogę, pokazał i nauczył, jak mam tego dokonać, aby ten stan piękna i miłości w sobie zatrzymać. Wiedziałam, że wszystko już jest teraz, a moim jedynym zadaniem jest usunięcie zasłon, które oddzielają mnie od tego nieustannie płynącego w nas światła.
Anioł stróż
Zanurzyła twarz w dłoniach i zapłakała.
Czuję się taka bezradna i samotna.
Nigdy nie jesteś sama – wyszeptał anioł.
Idę razem z tobą
krok w krok.
Od chwili, gdy zostałaś poczęta.
Byłem obok ciebie w łonie matki
łagodnie kołysząc cię do snu.
Byłem z tobą w chwili, gdy się rodziłaś.
Czułaś lęk, a ja szeptałem ci do ucha,
że wszystko będzie dobrze
i że nigdy cię nie opuszczę.
Obiecuję.
Dotrzymuję słowa.
Jestem z tobą podczas każdego twojego ziemskiego kroku.
Pragnę przenosić cię na moich skrzydłach,
przez trudności i przeszkody,
Unosić ponad cierpieniem,
uwalniać od nieszczęść.
Pozwól mi na to.
Otwórz się na mnie.
Kocham cię bezgranicznie,
dokładnie taką, jaka jesteś.
Poczuj moją obecność.
Jestem.
W tobie.
Miłosny taniec
Dostępne w wersji pełnej.Jestem wdzięczna za tych dwanaście lat, za ten darowany mi czas. Zmieniłam się bardzo, myślę nawet, że diametralnie. Jest takie powiedzenie: ludzie się nie zmieniają. To nieprawda! Naszym powołaniem jest całkowita przemiana. Ale ta przemiana wymaga pełnej otwartości i zaangażowania. Kiedy motyl wykluwa się z kokonu larwy, nie czeka, aż pojawi się ktoś z zewnątrz i go uwolni. Dokonuje ogromnego wysiłku, aby uwolnić się z więzienia, które przecież sam dla siebie stworzył!
Ludzie sami z siebie tak po prostu się nie zmieniają, ale jeśli włożą w to serce i determinację – mogą przemienić się całkowicie. Z larwy stają się motylem. Kiedy przejdą transformację i uniosą się do góry, ze zdumieniem stwierdzą, że dotychczas nic o sobie nie wiedzieli. Ja nadal odkrywam swój potencjał i jestem coraz bardziej zdziwiona, że jest we mnie tyle cudów do odkrycia!
Najważniejszy związek życia
Dostępne w wersji pełnej.Religie wskazują na ciało jako siedlisko wszelkiego zła, pokus, pożądliwości. To ukazuje brak szacunku do ciała, które jest darem Stwórcy. Ono samo w sobie jest sakramentem – niewidzialny świat ducha staje się widzialny za jego pośrednictwem. To właśnie poprzez nie możemy doświadczać daru życia, daru istnienia. Nawiązanie czułej przyjaźni między ciałem i duchem przynosi nam poczucie radości i harmonii. Łącznikiem między nimi jest nasz umysł.
Spraw, by umysł był twoim serdecznym partnerem
Dostępne w wersji pełnej.Przez wiele lat mojego życia wręcz gloryfikowałam umysł i intelekt. Kiedy zdałam sobie sprawę, że umysł nie da mi odpowiedzi na najważniejsze pytania i że często jest sabotażystą mojego dobra i szczęścia – zaczęłam z nim walczyć. Kiedy z czymś walczymy, dajemy temu moc, więc z czasem odpuściłam. Zaczęłam współpracować ze swoim umysłem. Przypatrywałam się własnym myślom, łagodnie je zamieniając i wybierając takie, które najlepiej mi służą.
Nadszedł wreszcie taki dzień, kiedy podczas medytacji popłynęły mi z oczu łzy wdzięczności. W jednej chwili poczułam, że w swoim życiu kieruję się sercem, a umysł robi wszystko, co w jego mocy, aby pomóc mi przekuć moje metafizyczne uczucia i pragnienia w realne działania. Ta piękna przyjaźń i współpraca wzruszyły mnie.
Teraz mój umysł jest moim partnerem i sprzymierzeńcem. To ja, swoją cierpliwością i determinacją, takim go uczyniłam. Ponieważ kiedyś nie umiałam nim zarządzać, przejął dowodzenie. Nie posiada tak wielkiej, nieskończonej mądrości, jaką posiada dusza – więc radził sobie, wykorzystując takie zasoby, jakie miał do dyspozycji.
Teraz to ja kieruję swoim umysłem z uważnością i troską. Wiem, kiedy potrzebuje odpoczynku, regeneracji, wyciszenia. Pracuje bardzo intensywnie, więc muszę zapewnić mu wytchnienie.
Zabieram go na spacery w naturze. Pozwalam cieszyć się ciszą. Każda chwila medytacji jest dla niego jak krótkie wakacje. Otaczam go szacunkiem, więc nie zaśmiecam niepotrzebnymi lub szkodliwymi informacjami. Zniechęciłam go do produkowania myśli pełnych lęku i niepokoju. Zamiast tego wykorzystuję go do tworzenia dobrostanu, wdzięczności, radości. Uczę koncentrować się na tym, co piękne, co daje siłę, zdrowie i moc. Teraz, przetwarzając „dane”, mój umysł współpracuje z moim wiecznym sercem i inteligentnym ciałem. Stanowią wspaniały team.
Wybieram dla siebie dobre życie przepełnione miłością. Nie czekam na miłość, która do mnie przyjdzie z zewnątrz – sama tworzę ją w sobie, a potem wysyłam w świat.
Zakochaj się w swojej duszy
Dostępne w wersji pełnej.Energia miłości chce z nami współpracować. Pragnie tego, ponieważ istnieje i chce zostać wykorzystana. Ale ponieważ ludzie przeważnie nie zarządzają tą energią i pozwalają, by pozostała nieukierunkowana – staje się chaotyczna, podobnie jak myśli, kiedy nie dajemy im dobrego kierunku.
Ta miłość wewnątrz nas sprawia, że możemy tworzyć dobry, udany związek partnerski – ale nie musimy. Kobieta samotna, wdowa, osoba rozwiedziona czy panna z wyboru również mogą doświadczać życia pełnego miłości. Posiadanie partnera nie jest warunkiem radosnego, miłosnego doświadczenia. Możemy mieć miłosny związek, płomienny romans same ze sobą – ze swoją duszą, ze swoimi talentami, ze swoimi pasjami, zachwytami i wzruszeniami. Nie potrzebny nam człowiek z zewnątrz, który doceni nas i pokocha – to wszystko jesteśmy w stanie podarować sobie same. Może to być uczucie trwałe, stabilne, które przetrzyma próby czasu i wszelkich zawirowań losu.
Żeby wejść w budującą, miłosną relację z drugim człowiekiem – najpierw musimy obdarzyć miłością same siebie.
Jak pokochać siebie
Dostępne w wersji pełnej.Kiedy już pojmiemy, że miłości nie możemy sobie wmówić lub zaplanować siłą umysłu, tylko musimy zrobić jej ścieżki wewnątrz nas – ta piękna energia przeniknie każdą komórkę naszej istoty.
Każdego dnia warto się starać, by nic nie stanęło między nami i nieograniczonym światłem miłości. Barierą, która nas od niego oddziela, jest nasza ignorancja, arogancja oraz egoistyczna postawa: zazdrość, zawiść, niechęć, nienawiść, ocena, pretensje, urazy…
Przepływ miłości – przebaczenie
Dostępne w wersji pełnej.Kobieta z otwartym sercem jest wyjątkowo silnie połączona ze Stwórcą i ma moc działania, która może zmienić świat. Nie ma nic mocniejszego niż modlitwa kobiety. Siła kobiecej modlitwy to nie tylko nasza odpowiedzialność w stosunku do mężczyzn i członków naszych rodzin, ale nasz wielki dar i prawdziwy zaszczyt.
O transformującej sile modlitwy przekonałam się już wielokrotnie. Słowa mają ogromną moc sprawczą – możemy świadomie wykorzystać ją dla naszego dobra.
Modlitwy dla miłości
Dostępne w wersji pełnej.Gdy wieczorem rozświetlam na przykład Helenkę lub Michała, widzę światło, które płynie do nich z góry, wypełnia ich całkowicie i otacza bezpiecznym, świetlistym kokonem ochrony.
Zanim to nastąpi – często najpierw oczyszczam ich i siebie za pomocą „odkurzacza archanioła Michała”. Tej z pozoru zabawnej, a jednak niezwykle skutecznej techniki używam niezmiennie od wielu już lat i wciąż jestem zaskoczona jej efektywnością! Opisałam ją w swojej książce _Pełnia życia_, ale jest tak wspaniała, że tutaj również się nią podzielę.
Oczyszczanie „odkurzaczem” archanioła Michała
Dostępne w wersji pełnej.Mój świat wewnętrzny przemieniał się dzięki wielu praktykom, którymi dzielę się tu, w innych swoich książkach i na blogu. Co zawdzięczam jodze, już tu wskazywałam (szerzej dobroczynne działanie jogi, w tym jogi kundalini, opisałam w swoich książkach _Pełnia życia_ i _Rozmaryn i róże_). Ta praktyka to doświadczanie siebie, uczenie się siebie, poznawanie siebie, integrowanie siebie. O jodze mówi się, że jest połączeniem umysłu, ciała i ducha. To prawda, ale ja bym poszła jeszcze dalej – jest to doświadczanie radości płynącej z połączenia istoty, którą jesteś. A to z kolei wspaniały fundament do stworzenia bliskiej, zdrowej, intymnej relacji z drugim człowiekiem.
Miłość a seks
Dostępne w wersji pełnej.Na drodze wewnętrznej przemiany często poszukujemy przewodników, guru.
Pojęcie _guru_ nie oznacza (jak się powszechnie uważa) jedynie mistrza, nauczyciela, za którym uczeń podąża. G_uru_ odnosi się do tego, co wyprowadza nas z ciemności do światła, z ignorancji do świadomości.
Jeśli mamy odpowiednie nastawienie i jesteśmy otwarci, wszystko w naszym życiu może się stać dla nas _guru_ – książka, przypadkowo spotkany człowiek, słowa piosenki usłyszane niby przypadkiem, które niosą dla nas ważną wiadomość. Naszymi _guru_ z pewnością są członkowie rodziny, a relacja z naszymi dziećmi jest wyjątkowym i bardzo ważnym dla nas _guru_ – drogą rozwoju i samodoskonalenia.
Miłość do naszych dzieci
Dostępne w wersji pełnej.