Miłość to pies - ebook
Miłość to pies - ebook
Każdy wybór i każda podejmowana przez nas decyzja mówią coś o naszej tajemnej, emocjonalnej historii. Ostatnie dwadzieścia lat poświęciłam na poznawanie swoich ukrytych światów i wiele się o sobie dowiedziałam, nie będę więc tu ściemniać ani dorabiać naciąganych teorii, podkolorowanych pod publiczkę. Ktoś, kto żyjąc solo i marząc o tym, by absolutnie nic nie zakłóciło tej wolności i samosterowności, ląduje z siódemką, a w zapędach nawet z ósemką zwierzaków na pokładzie, coś sobie w ten sposób „załatwia”. Coś, co być może wymaga uleczenia, zrozumienia i… opowieści. W żadnej z moich książek nie uciekałam od tego, co we mnie i dla mnie trudne, teraz też nie będę tego robić. Oto moja opowieść o miłości, życiu na greckiej wyspie z bandą czworonogów, a także trochę o jodze, która jest częścią naszej codzienności i busolą ustawiającą nam ster. To historie z życia i wyobraźni, opowieści o wędrówce dusz ludzkich i zwierzęcych – a nawet tych należących do roślin i przedmiotów – w poszukiwaniu więzi. A że wszyscy jesteśmy dziećmi, wplotłam w nie baśnie, które może spodobają się także tym najmłodszym! Paulina Młynarska
Paulina Młynarska(1970) – niezależna dziennikarka i pisarka, felietonistka, podróżniczka, businesswoman. Zaangażowana społecznie feministka i certyfikowana nauczycielka jogi. Sama o sobie mówi, że ma na koncie już sześć życiorysów, a przecież to dopiero początek. Mieszka na Krecie z trzema psami, czterema kotami i całym mnóstwem opowieści. Matka dorosłej córki. Jej profile w mediach społecznościowych śledzi ponad trzysta tysięcy osób.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8352-525-9 |
Rozmiar pliku: | 18 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Szła krokiem niepewnym i chwiejnym
jak zwierzę zmęczone, co krwawi,
ze wzrokiem lękliwym i gniewnym,
tam Paryż, a ona w Warszawie.
Z dzieciakiem w zbyt chudych ramionach,
w nich zastygł obronny gest,
tak smutna, samotna, zgarbiona.
Miłość to pies.
Po latach mignęła mi znowu
na jakimś ruchliwym peronie,
gdy biegła w rozpaczy, spocona,
chcąc pociąg ostatni dogonić.
Z plecakiem na spiętych ramionach,
w nim całe jej życie jest,
tak wściekła, samotna, zraniona.
Miłość to pies.
Czort wie, jakie wichry niepewne
szarpały jej żaglem ze szmat,
gdzie oczy poniosły ją gniewne,
zniknęła mi na wiele lat.
Lecz wczoraj przypadkiem na plaży
traf chciał, że spotkałam ją znów,
tak mocną, że tylko pomarzyć,
szczęśliwą, że braknie mi słów.
I z psiskiem kudłatym w ramionach,
gdzie ciepłe schronienie jest,
radosna, spokojna, spełniona.
Miłość to pies.
Kreta 2021Zwierzęta i głębiny
– Żadnych zwierząt – westchnęłam, zamykając za sobą drzwi rozgrzanego jak piec mieszkania młodej nauczycielki greckiego.
Od kilku tygodni przyjeżdżałam do niej na lekcje, za każdym razem ciesząc się na spotkanie z piękną helleńską mową, która do opisania najprostszych, prozaicznych rzeczy używa słów, jakie w innych językach zarezerwowane są dla spraw wielkiej wagi – takich jak terminy naukowe, nazwy profesji, pojęć filozoficznych, medycznych, opisy zjawisk psychologicznych i metafory mające swe źródło w klasycznych mitach. Tylko tutaj bowiem zwykłe sprzątanie to katharsis, przeprowadzka to metafora, a puszki z farbą w wiejskim sklepie przemysłowym stoją na półkach podpisanych esoteriko – do malowania wnętrz, i eksoterioko – do wszystkiego, co na świeżym powietrzu. Ezoteryka remontu. To mi się podoba! Uziemienie level master! Zaraz wyjaśnię, o co chodzi z uziemieniem.
Przypomnę tylko, choć zapewne każda i każdy to wie, że słowa „ezoteryzm” i „ezoteryka” oznaczają wiedzę dostępną tylko dla wtajemniczonych. Pochodzą one właśnie od greckiego słowa esôterikos, od esôtero (esô: „wewnątrz”). Słowo to oznacza wszystko, co jest wewnętrzne. Przeciwieństwem dla „ezoteryczny” jest określenie „egzoteryczny”, od greckiego eksôterikos, od eksôtero (eksô: „na zewnątrz”).
Chodzi mniej więcej o to, że jeżeli na przykład masz paczkę przyjaciół i tylko wy, w waszym ścisłym gronie, w tym „wewnętrznym kręgu”, do którego nie dopuszczacie nikogo z zewnątrz, wiecie o jakiejś tajemnicy, to jest to wasza „wiedza ezoteryczna”. To zaś, co do owej ściśle przez was strzeżonej tajemnicy nie należy, będzie już egzoteryczne.
Słowo „ezoteryczny” używane jest i notorycznie nadużywane do opisu rozmaitych praktyk „magicznych” czy też religijnych albo duchowych, wymagających specjalnego przygotowania i wtajemniczenia. Na przykład przez mistrzynię lub mistrza, guru, nauczycielkę, kapłana itd. Bywa ono także niecnie wykorzystywane jako chwyt reklamowy przez osoby, które tylko udają niesamowicie wtajemniczone. Przypisują sobie „wiedzę tajemną”, a tak naprawdę tylko pozują na nawiedzonych czarodziejów, szamanki i adeptki tajemnych praktyk duchowych.
Wiem o tym sporo, ponieważ zawodowo nauczam jogi (a właściwie jej maleńkiego fragmentu), która poza tym, że zawiera w sobie ćwiczenia fizyczne, jest właśnie praktyką duchową. Pewne zaawansowane, związane z jogą praktyki i procedury są właśnie ezoteryczne. Czyli wymagają wcześniejszego przygotowania, poprowadzenia i dopuszczenia (inicjacji) przez doświadczoną i kompetentną osobę. Niestety grasują w tym światku całe tabuny upozowanych na mistrzynie i mistrzów duchowych udawaczy, którzy w co drugim zdaniu szastają pięknym greckim słowem „ezoteryczne”! A tak naprawdę tylko naciągają ludzi na kasę i łakną zachwytu. O takich ludziach czasem mówi się, że z lekka (lub z mocna) stracili kontakt z rzeczywistością. Czyli zamiast stać mocno nogami na ziemi, wszystko tłumaczą sobie „wibracjami”, „energiami”, „karmą” i innymi „ezoterycznymi” słowami, których nadużywają albo używają w sposób niezgodny z ich znaczeniem. Pseudoguru ezoretyki często otwarcie zaprzeczają nauce i hołdują dziwacznym, niekiedy spiskowym teoriom, wmawiając sobie – i innym – że mają dostęp do jakiejś tajemnej, ukrywanej przed ogółem wiedzy.
W mojej – racjonalnie (a to akurat łacińskie słówko, pochodzące od ratio, co oznacza „system”) – jogowej bajce uważa się, że kiedy za bardzo odpływamy w ezoterykę, potrzeba nam właśnie uziemienia. Czyli związania z tym, co przy ziemi. Co realne, zbadane, doświadczalne, namacalne, konkretne, codzienne. Zwyczajne jak zupa i drugie, jak odmalowanie pokoju. Jak pies, który domaga się jedzenia, spaceru i głasków, a w zamian daje czystą miłość. Dlatego właśnie tak bardzo rozczula mnie to, że w Grecji coś tak banalnego i bliskiego ziemi jak farba do malowania ścian jest podpisane słowem esoteriko. Uważam, że to wspaniale pokazuje, czego w życiu należy się trzymać.
Kiedy mamy już uporządkowane te proste, zwyczajne sprawy – jak choćby odmalowanie pokoju, zdrowe jedzenie na stole, wyprowadzonego psa, pościelone łóżko itd., możemy zacząć szukać odpowiedzi na głębokie filozoficzne pytania oraz prawdziwie ezoterycznych wtajemniczeń. W dalszej części tej opowieści wrócę do tematu uziemienia, który wspaniale wpisuje się w relację z czworonożnymi przyjaciółmi człowieka. Pies czy kot może być naszym najlepszym nauczycielem uziemienia. Czyli właściwie… mistrzem duchowym. Dobrze, powiem to i miejmy już z głowy: wierzę w duchowe życie zwierząt i uważam, że gdybyśmy tylko zechcieli częściej brać z nich przykład, świat byłby znacznie lepszym miejscem. Tak, uważam, że zwierzęta są lepsze od ludzi.
Tymczasem wróćmy na moją Kretę, do pachnącego gorzką pomarańczą miasteczka Chania, w którego rzadko odwiedzanej przez turystów, peryferyjnej dzielnicy, w chłodnym budynku z marmurowymi schodami i zawsze lekko przymkniętymi przed blaskiem słonecznym okiennicami mieściło się mieszkanie mojej nauczycielki greckiego. Poza przyjemnościami natury lingwistycznej był jeszcze jeden powód, dla którego z ogromną przyjemnością tam przychodziłam. Nazywał się Filos, czyli po prostu „przyjaciel”, i był psem. Miał brązowe i czarne łatki na białym tle, rude aksamitne uszka i jedyny w swoim rodzaju wdzięk kudłatego psiaka rasy mieszczącej w sobie całą historię gatunku. Gdy wraz z nauczycielką próbowałyśmy wyłuskać z odmętów mej pamięci wszystko, co pochodzi z greki, i jakoś sensownie poukładać to na półkach mojego nowego życia, Filos muskał mi kostki zimnym noskiem. Wracając do domu, czułam na języku przyjemny słonawy smak słów powtarzanych i przetwarzanych przez tysiąclecia, na skórze zaś ślimacze ślady psich pocałunków. Kocham to uczucie.
Jeśli w tym nowym życiu, które sama wybrałam i stworzyłam od podstaw, czegoś mi brakowało, to właśnie psa – albo psów. Zwierzaków w ogóle. Żyję sama i czasem bywam samotna. W dobrym i niedobrym tego słowa znaczeniu, ponieważ w życiu nic nie jest czarno-białe. Gdybym była postacią baśniową, pewnie przypadłaby mi rola jakiejś samotnej wędrowniczki za młodu, a na lata dojrzałe i starość – żyjącej w namiocie pod gwiazdami wiedźmy. Życzliwej wiedźmy, zaznaczę. No dobra, może nie wobec każdego i nie zawsze. Gdyby się napatoczył jakiś typek znęcający się nad zwierzętami, z chęcią zamieniłabym go w worek suchej karmy. Na szczęście w rzeczywistości (znowu uziemienie) nie mam takich mocy.
Chciałabym móc powiedzieć, że jestem sama z wyboru, ale chyba nie do końca tak jest. Natomiast na pewno wybieram życie solo, jeśli alternatywą byłoby dzielenie go z kimś, z kim miałabym się męczyć. Wystarczająco już zamęczam sama siebie. Mam mnóstwo pomysłów do realizacji, czytam dziesięć książek w tym samym czasie, oglądam tyleż filmów i seriali naraz. Nieustannie coś sobie rozkminiam i analizuję. Całe szczęście, że nauczyłam się medytować i od czasu do czasu potrafię od siebie odpocząć. Mam ADHD czy jak kto woli – deficyt koncentracji uwagi. Do tego jestem osobą wysoko wrażliwą (WWO), czyli męczy mnie hałas, tłum, upał, zimno – wszystko, co intensywne. Przez to łatwo popadam w stan wypalenia i przemęczenia bodźcami. Także tymi, którymi sama siebie ze środka bombarduję, gdy wymyślam, kombinuję i planuję, a jak już zdążyłam napomknąć, robię to nieustannie. Na to nakłada się dysleksja. Niezły zestawik, nie ma co.
Jeśli jak ja masz którąś z tych charakterystyk, ale urodziłaś/urodziłeś się w czasach, kiedy taką (lub jeszcze inną) neuroatypowość już się diagnozowało i jakoś tam starano się sobie z nią radzić, to w porównaniu z osobami z mojego pokolenia masz sporo szczęścia. W latach 70. i 80. ubiegłego wieku, czyli kiedy chodziłam do szkoły, dzieciaki z ADHD, dysleksją czy w spektrum autyzmu były traktowane jako gorsi uczniowie, dziwacy, idioci oraz lenie, którym nie chce się uczyć i dostosować. Mantra, którą słyszeliśmy na każdym kroku, brzmiała: „Nic z ciebie nie będzie”. Nauczyciele i inni dorośli bez żadnych oporów uciekali się wobec nas do przemocy. Wiele z nas – osób nieco odbiegających budową układu nerwowego od tego, co wówczas uznawano za normę (co to w ogóle jest ta norma?), zostało w tamtych latach po prostu złamanych. Zniszczonych psychicznie przez dorosłych, którzy nie mieli pojęcia, że często mają przed sobą nie, jak sądzili – kompletnego głupola, któremu nic się nie chce, ale kogoś często ogromnie utalentowanego i inteligentnego, kto po prostu „działa” inaczej, niż zakłada system, jest inaczej oprogramowany.
Żeby nie odbiegać za daleko od głównego tematu tej książki, wspomnę, że dla wielu z nas – owych „dziwaków”, odrzucanych i spisywanych na straty na każdym kroku, jedynym źródłem ukojenia, zrozumienia i bezwarunkowej akceptacji były nasze czworonogi. Ja miałam czarnego pudla imieniem Bambi i pręgowaną kocicę Anuncjatę. To byli moi pocieszyciele w świecie, w którym dzieciństwo nie było czasem szczęśliwym. Oprócz tego nieustannie przynosiłam do domu zagłodzone kotki i bezdomne psy, które starałam się ratować, oczywiście w ramach bardzo ograniczonych możliwości kilkuletniego dziecka. To był taki czas, kiedy nie leciało się do dorosłych z każdym pomysłem i problemem. Wręcz przeciwnie – im mniej „starzy” wiedzieli, tym lepiej. Nasze światy były od siebie dość szczelnie oddzielone. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale tak po prostu było. Większość czasu spędzało się na podwórku, z kluczem na szyi i poza zasięgiem wzroku dorosłych. Przygarnięte zwierzaki ukrywało się w piwnicy czy opuszczonym garażu, w pudełku po butach albo w starym kartonie. Coś takiego jak gotowa karma dla zwierząt nie istniało. Zresztą mały człowiek w latach 70. i tak raczej nie miał własnych pieniędzy, a pałętanie się po sklepie natychmiast zostałoby wychwycone przez żywy monitoring w postaci stojących w kolejce osiedlowych babć. Kto by się chciał tłumaczyć dorosłym z tego, co i dlaczego kupuje – i za co? W tej sytuacji pozostawało podbieranie resztek z własnego talerza i liczenie na współpracę życzliwych pań ze szkolnej stołówki, które – gdy je grzecznie poprosić – odkładały ścinki i kostki „dla zwierzaczków” na bok.
Teraz wiem, że ratując wtedy te bezdomne koty i psy, okazując im troskę i czułość, trochę ratowałam samą siebie. I dalej to robię, bo choć dawno już jestem dorosła, wciąż żyje we mnie zranione i nierozumiane dziecko, z którego miało „nic nie wyrosnąć”. Na szczęście dzieciństwo minęło, a ja wyrwałam się spod kurateli dorosłych, aby pójść własną drogą. Jeśli czytając te słowa, czujesz, że w jakiś sposób i ciebie one dotyczą, weź sobie do serca jedną radę starej (co to jest starość?) ciotki Lolki: I ty kiedyś pójdziesz własną drogą, a ci, którzy cię straszą, że sobie nie poradzisz, najczęściej nie mają racji. I masz prawo się z nimi nie zgadzać. Masz prawo uważać, że pieprzą głupoty. Masz prawo mieć wielkie marzenia i plany, niezależnie od tego, czym cię straszą i jak wyzywają.
Po wielu przygodach, potknięciach i błędach mniej więcej nauczyłam się obsługi dorosłego życia i teraz na ogół jest dobrze. Nie będę się jednak popisywać sztucznym zadowoleniem, którego maskę kiedyś tak chętnie przywdziewałam z obawy, że z powodu samotności zostanę wsadzona do szuflady z etykietką „przegrywy i nieudaki”. Wiesz, jak jest. Samotność rzuca się ludziom w twarz niczym obelgę. Jest sama, więc coś z nią nie tak!
Nie wiem, czy to ze mną jest coś nie tak. Odpowiedzi na to pytanie szukałam przez wiele lat i nadal tego nie ustaliłam. Może coś jest nie tak ze społeczeństwem, które piętnuje i wpędza w poczucie niższości każdą i każdego, kto jest inny, własny, osobny… samotny? Może nie każdy i nie każda z nas jest stworzona do życia w związku czy w ogóle do życia rodzinnego. Ja lubię swoją samotność, choć czasem kiepsko ją znoszę. Cenię sobie niezależność i niezawisłość, ale bywają momenty, że myślę sobie: Halo, a może ty tu dorabiasz sobie jakąś ideologię? Ostatecznie zawsze macham ręką na te rozkminy. Nie ma przecież żadnych gotowych, sprawdzonych scenariuszy na „prawidłowe” i szczęśliwe życie. Jest tu i teraz. Jesteśmy my, z tym, jacy i jakie jesteśmy. I jest nasza, podejmowana z minuty na minutę, krok za krokiem, decyzja, czy bierzemy z danej chwili to, co dobre, ciekawe, mocne, ważne albo piękne, czy też skupiamy się na tym, co w niej nie do wytrzymania, trudne, bolesne, nudne, niesatysfakcjonujące. Prawie zawsze bowiem, w każdej minucie, rzeczywistość oferuje nam zarówno jedno, jak i drugie. W depresji cierpienie polega właśnie na tym, że z całego przebogatego i złożonego pasma doznań, jakich doświadczamy, nasz mózg zdolny jest rejestrować tylko te mroczne, trudne, przygnębiające wątki. Jednak ludzki organizm, niezależnie od tego, czy należy do żyjącej w pojedynkę feministycznej jędzy, czy do prezesa prawicowej partii politycznej pragnącej jej (tej jędzy) przymknąć pyskatą papę na forever, tak już został stworzony przez matkę naturę, że na ogół (choć i od tej reguły istnieją wyjątki) potrzebuje do życia dotyku, przytulania, fizycznego ciepłego kontaktu. Potrzebuje oksytocyny. Hormonu, który odpowiada za więzi społeczne i empatię, zwanego z tego powodu hormonem miłości. Oksytocyna obniża poziom kortyzolu, hormonu stresu, a więc uspokaja i daje poczucie bezpieczeństwa. Najlepszym sposobem na pozyskanie tej niezwykłej substancji jest po prostu dotyk. Na przykład przytulanie się do bliskich. Ciało w ciało. Łapka w łapkę.
Badania mówią, że wystarczy tylko spojrzeć na kochaną osobę, która odzwierciedli (czyli odczuje we własnym ciele) nasze emocje, i poziom oksytocyny już rośnie. Na poziomie biochemicznym ulubiony zwierzak, zwłaszcza pies lub kot, który potrafi zbudować silną więź emocjonalną z człowiekiem, może więc wywierać na nas ten sam efekt, co istota ludzka.
W czasie mojego instalowania się na Krecie czułości Filosa, psa mojej nauczycielki greckiego, były jedynym dotykiem, jakiego doświadczałam. Nic dziwnego, że budziły we mnie ogromną tęsknotę za dzieleniem życia z czworonożnym przyjacielem lub przyjaciółką.
Coś mi mówi, że jest nas tu więcej – psiar i kociar, psiarzy i kociarzy, oraz innych osób zwierzolubnych, które w kontakcie ze zwierzakami znajdują to, czego daremnie szukały wśród ludzi albo czego z jakichś powodów zostały pozbawione. Carl Gustaw Jung1 twierdził, że to, co niewiele warte w świecie świadomym, jest cenne i wartościowe w świecie nieświadomym i na odwrót.
Jeśli gdzieś w głębinach swego życia psychicznego doświadczasz deficytu opieki, czułości i troski, zwykłe trącenie przez mokry psi nos może stać się emocjonalnym wydarzeniem, które zmieni bieg twojej historii. Gdy nosisz w sobie doświadczenie porzucenia lub wykluczenia, być może widok wyrzuconego na drogę brudnego psa albo zagłodzonego kota może we wstrząsający sposób odzwierciedlić ból, który – choć zepchnięty głęboko w cień – ciągle w tobie jest. Otaczając opieką taką poranioną przez życie, odrzuconą, głodną kudłatą bidę, ratujesz skrzywdzony kawałek własnej duszy. Dopisując szczęśliwe zakończenie do tragicznej historii innej istoty, wpisujesz go także we własne życie.
Każdy wybór i każda podejmowana przez nas decyzja mówią coś o naszej tajemnej, emocjonalnej historii. Ostatnie dwadzieścia lat poświęciłam na poznawanie swoich ukrytych światów i wiele się o sobie dowiedziałam, nie będę więc tu ściemniać ani dorabiać naciąganych teorii, podkolorowanych pod publiczkę. Ktoś, kto żyjąc solo i marząc o tym, by absolutnie nic nie zakłóciło tej wolności i samosterowności, ląduje z siódemką, a w zapędach nawet z ósemką zwierzaków na pokładzie, coś sobie w ten sposób „załatwia”. Coś, co być może wymaga uleczenia, zrozumienia i… opowieści.
W żadnej z moich książek nie uciekałam od tego, co we mnie i dla mnie trudne, teraz też nie będę tego robić. Oto moja opowieść o miłości, życiu na greckiej wyspie z bandą czworonogów, a także trochę o jodze, która jest częścią naszej codzienności i busolą ustawiającą nam ster.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
PEŁNY SPIS TREŚCI:
Miłość to pies
CZĘŚĆ PIERWSZA
Zwierzęta i głębiny
Meduzy jak arbuzy oraz ząb w głębinach
Zwierzęta już były
Potop i pies
CZĘŚĆ DRUGA
Studnia Manolisa
Koty ciernistych krzewów
Feluś, który pożarł mi serce
Garry i Mira, czyli jak się kręcą koła zębate przeznaczenia
Poskromienie Felusia
Lempart i wiedźmy
Baśń o zranionej uzdrowicielce i czarodziejskiej igle
Sen o wilku kreteńskim
Jazda bez trzymanki, czyli pandemia, podróże, pyszności i wyjaśnione tajemnice
Surya
Zaginione dziecko
Malczik
Duch Skały
Sechmet
Irdah
Chmurka
Zośka
Epilog
------------------------------------------------------------------------
11 Carl Gustav Jung (1875–1961) – szwajcarski psychiatra, psycholog, naukowiec, artysta malarz. Jeden z twórców psychologii głębi, na bazie której ustalił własne koncepcje ujęte jako psychologia analityczna (stanowiąca częściową krytykę psychoanalizy). Wprowadził pojęcia kompleksu, introwersji i ekstrawersji, nieświadomości zbiorowej, synchroniczności oraz archetypu, które odgrywają ważną, choć kontrowersyjną rolę w naukach o kulturze, w badaniach neurologicznych oraz w fizyce kwantowej.