- promocja
Miłość w godzinie próby - ebook
Miłość w godzinie próby - ebook
„Daniela Krien z misterną precyzją i klarownym spojrzeniem opowiada o kobietach, które nawet w obliczu przeciwności losu nie dają za wygraną, nie rezygnują z siebie”. Gabriele von Arnim
Mają na imię Paula, Judith, Brida, Malika i Jorinde. Znają się, gdyż los skrzyżował ich życiowe ścieżki. W dzieciństwie i młodości były świadkami upadku muru, a tam, gdzie wcześniej istniały granice i ograniczenia, teraz panuje wolność. Ale wolność – muszą przyznać – jest tylko odmienną formą przymusu: przymusu wyboru. Pięć kobiet, które żyją pełnią życia. Pięć kobiet, które życie wygina, ale w żadnym wypadku nie łamie.
„Daniela Krien snuje jedną opowieść z pięciu kobiecych punktów widzenia. Każdy z nich jest słuszny, każdy jest zrozumiały, każdy porusza. Lektura obowiązkowa!” Anna Schudt
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8230-343-8 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dzień, w którym Paula odkrywa, że jest szczęśliwa, to marcowa niedziela.
Pada deszcz. Zaczął siąpić w nocy i od tamtej pory nie ustaje. Kiedy Paula budzi się około pół do dziewiątej, krople bębnią o skośne okno sypialni. Odwraca się na bok i naciąga koc pod sam podbródek. W nocy nie obudziła się ani razu. Nie pamięta też żadnych snów.
Czuje suchość w ustach, lekki ból głowy przypomina jej o minionym wieczorze. Wenzel przyrządził kolację i odkorkował francuskie czerwone wino. Potem usiedli obok siebie na sofie i słuchali muzyki – Pieśni o ziemi Mahlera, ostatniej sonaty fortepianowej Beethovena, pieśni Schuberta, Brahmsa i Mendelssohna. Na YouTubie szukali rozmaitych wykonań, porównywali je z sobą i cieszyli się jak dzieci, kiedy w ocenie okazywali jednomyślność.
Paula mogła przy nim zostać, spędzić z nim noc, ale oznajmiła, że zapomniała zabrać z domu lekarstwo. Hydrokortyzon trzymała w torebce. Brakowało tylko szczoteczki do zębów i mleczka do mycia twarzy. Wenzel uznałby je za nieistotne i namówiłby ją, żeby została.
Około drugiej w nocy wsiadła do taksówki. Wenzel stał przed domem, dopóki samochód nie zniknął za rogiem.
Sięga po stojącą obok łóżka butelkę z wodą i pije, następnie włącza telefon i odczytuje wiadomość. Dzień dobry, Najdroższa. Pierwszą myśl, jak zawsze, zwracam ku Tobie. Każdego ranka i każdego wieczoru śle pozdrowienia. Już od dziesięciu miesięcy, niezmiennie.
Także Leni polubiła Wenzla, a Wenzel lubi Leni.
Przy pierwszym spotkaniu zachwycił ją sporządzonym w mgnieniu oka rysunkiem jej twarzy. Podobieństwo było uderzające, Leni chciała mieć ich więcej, żeby móc się nimi pochwalić w szkole.
Paula spogląda na zegarek. Do powrotu Leni zostało jeszcze dziewięć godzin. Ciśnie swoje rzeczy, mruknie Cześć, po czym zaszyje się w swoim pokoju albo wyrzuci z siebie jednym tchem relację z minionego weekendu, nie zapominając o zdjęciach przyrodniego rodzeństwa i zachwytach nad kuchnią Filippy.
Odpisując na poranne pozdrowienia, Paula tęskni za Wenzlem.
Najbardziej ma na niego ochotę o świcie. Parząc w kuchni kawę, pisze do niego niedwuznaczną wiadomość.
Odkąd poznała Wenzla, mniej tęskni w weekendy za Leni. Niby co miałaby zrobić? Leni nie jest już małym dzieckiem. Stojąc rano przed lustrem, stroi miny i uśmiechy, wycina w spodniach dziury, nosi koszule, które niby przypadkiem zsuwają się z ramion, używa błyszczyka do ust i wysyła enigmatyczne wiadomości na klasowy czat siódmej be, składające się głównie z emotek i skrótów. Czasem trajkocze bez przerwy, by chwilę potem pogrążyć się w natarczywym milczeniu. Z nocnymi koszmarami radzi sobie sama, Paula od dawna nie widziała swojej córki nago. Nawet wtedy, gdy któregoś ranka Leni zapytała, czy to możliwe, żeby w wieku trzynastu lat mieć obwisły biust. Obejrzała swoje piersi i stwierdziła, że mają taką właśnie formę. Prawą ręką nakreśliła w powietrzu śmiesznie przerysowany kształt, lewą przyciskając do tułowia. Zanim Paula zdążyła cokolwiek powiedzieć, Leni zarzuciła jej, że odziedziczyła po niej wszystko, co najgorsze: piegi i jasną karnację, rude włosy, kościste kolana, krótkowzroczność oraz tępotę z fizyki i chemii.
Dziedziczność to czysty przypadek, a nie decyzja, zauważyła Paula, i chciała pogłaskać córkę po głowie. Leni odsunęła się, wybiegła i zatrzasnęła za sobą drzwi. Zaraz potem wróciła i rzuciła się Pauli w ramiona, jakby chcąc nabrać sił na kolejny poziom oddalenia.
Deszcz wciąż pada. Paula wyciska pomarańcze i spienia mleko do kawy. Na stole stoi bukiet tulipanów.
Zaledwie rok wcześniej długość czekającego ją dnia wzbudziłaby w niej panikę. Zaczęłaby sprzątać albo zrobiłaby pranie, poszłaby pobiegać albo wybrałaby się do kina, zadzwoniłaby do Judith, żeby razem z nią pojechać do stadniny. Nie miało znaczenia, co robiła, ważne było, by w ogóle czymś się zająć. Bo inaczej powróciłyby demony i nie dałyby jej spokoju.
***
Po rozstaniu z Ludgerem często zadawała sobie pytanie, kiedy nastał początek końca ich związku. Kiedy sprawy wymknęły się spod kontroli?
Przełomem była śmierć Johanny. Z czasem jednak stemplowała ich wspólną porażkę datą innych, wcześniejszych wydarzeń, odsuwała ją coraz dalej i dalej w przeszłość, aż nie było już żadnego przedtem.
Wszystko zaczęło się od imprezy.
W dzielnicy Südvorstadt Paula i Judith natknęły się przypadkiem na otwarcie sklepu z ekologiczną żywnością. Wybrały się nad jezioro, wylegiwały się nago w słońcu, nakremowały się nawzajem, jadły lody i przyciągały spojrzenia. Zadowolone z siebie oraz wywołanego efektu minęły rezerwat dzikich zwierząt i przez las łęgowy wróciły do miasta, gdzie wciąż panował lepki upał.
Już z oddali dostrzegły baloniki, donice pełne kwiatów oraz tłum zgromadzony przed sklepem. Miały ochotę orzeźwić się chłodnym napojem i dlatego się zatrzymały.
Ludger stał w pobliżu drzwi, gdy weszły do sklepu. Paula od razu go zauważyła. Później twierdził, że on także dostrzegł ją kątem oka i podążył za nią wzrokiem. Paula miała na sobie sukienkę bez ramiączek w kolorze mchu oraz słomkowy kapelusz, spod którego wypływały jej rude loki.
Na zewnątrz przygrzewało słońce, ulice wypełniał zapach spalin i lipowego kwiecia, a każdy powiew wiatru wdmuchiwał do wnętrza tę duszno-słodką mieszankę. Ludger nosił lnianą koszulę. Miał blond włosy, oczy niebieskie. Nie był typem zdobywcy.
Wkrótce potem opuścili imprezę. Pchając rowery, szli obok siebie i rozmawiali.
Ludger raz za razem spoglądał w jej stronę, ale nie zdołał wytrzymać jej spojrzenia. Kiedy mówił dłużej, przystawał.
Podobnie jak Paula, szukał zacienionych ścieżek.
Na brzegu rzeki musnął mimochodem jej ramię.
Na ławce w parku, w przedwieczornym świetle, pocałowała go.
*
Przez pierwsze tygodnie widywali się codziennie.
Spotykali się przy dębie w Clara-Zetkin-Park. Paula zjawiała się zawsze przed czasem. Z daleka machała do niego ręką, widząc, jak pędzi na rowerze wyścigowym i skręca na ścieżkę. Każdemu spotkaniu towarzyszyło lekkie zakłopotanie, które znikało po pierwszym pocałunku.
Spod drzewa ruszali na spacer, przemierzając parki i okoliczne dzielnice. Paula lubiła sposób, w jaki przechylał głowę i radośnie się uśmiechał, gdy na nią patrzył. Polubiła jego niski głos i spokojnie opowiadane historie. Zaraził ją swoim zapałem do działania, zaimponował wiedzą o ekologicznym budownictwie, autarkicznym życiu, faunie oraz florze.
Ludger często odwiedzał ją w księgarni.
Najpierw dostrzegała jego wyłaniającą się głowę, gdy po ruchomych schodach wjeżdżał na piętro do działu beletrystyki. Czasem zaskakiwał ją, kiedy była zajęta sortowaniem lub składaniem zamówień. Dyskretnie muskał jej dłoń lub ramię, a ona odwracała się ku niemu, czując skrywaną radość, gdyż jej koleżanki zapewne zauważyły, jaki jest przystojny.
Noce spędzali u niego. Tylko raz nocował w jej mieszkaniu, które dzieliła wówczas z Judith. Cała trójka siedziała razem przy pizzy i czerwonym winie. Przy każdej okazji Ludger nawiązywał w rozmowie do swojej specjalności – mówił o ekologicznym śladzie pozostawianym przez człowieka oraz sposobach ograniczenia go do minimum. Wciąż wchodził Judith w słowo, by rozwinąć jakiś temat albo uściślić nieprecyzyjną wypowiedź.
Paula dostrzegła, że przyjaciółka macha nogą, zauważyła napiętą kreskę wokół jej ust – i domyśliła się reszty.
Nazajutrz Judith weszła do jej pokoju. Dźwigając stos podręczników do medycyny, wyjaśniła, że tuż przed zbliżającymi się końcowymi egzaminami potrzebuje w mieszkaniu ciszy i spokoju – i lepiej, żeby Ludger na razie nie przychodził.
*
W nocy leżeli blisko siebie.
Nieustannie dotykali się dłońmi lub stopami. Paula głaskała jego plecy, licząc przy tym uderzenia dzwonu na wieży pobliskiego kościoła, a jeśli poranek wciąż był odległy, wsuwała mu rękę między nogi.
Nie przejmowała się sposobem, w jaki ze sobą sypiali, ani tym, że Ludger wszystko, co robili, określał mianem to. Lubisz to? Chcesz tego? Nie zdziwiło jej, że się wzdrygnął, gdy po raz pierwszy zbadała językiem nienazwane części jego ciała. W końcu jej na to pozwolił. Leżał nieruchomo, z rękami skrzyżowanymi na twarzy.
Potem były już rozwarte.
Ludger opowiedział o śmierci swoich rodziców. Gdy wspominał, jak utknąwszy w korku, zostali zmiażdżeni przez rozpędzoną ciężarówkę, jego głos stał się chropawy. Jechali do niego w odwiedziny. Kilka dni wcześniej odebrał dyplom architekta.
Paula całowała jego ramiona i szyję, a on położył głowę na jej piersi.
*
Po kilku miesiącach znajomości Ludger zaprosił ją do swojego biura. Jego głos zdradzał ekscytację, ale nie chciał wyjawić powodu. Kiedy Paula pojawiła się w siedzibie Brinkmann & Krohn, bracia Brinkmannowie jednocześnie obrócili się w fotelach i powitali ją uśmiechem. Ludger pochylił głowę, wziął Paulę za rękę i pociągnął za sobą do sali konferencyjnej.
Na stole leżał rozłożony plan mieszkania. Był to loft czterometrowej wysokości, o powierzchni mieszkalnej trzystu metrów kwadratowych. Jednym tchem wyjaśnił, jak rozmieścić podesty porządkujące przestrzeń, gdzie znajdą się schody prowadzące na otwartą galerię i dlaczego da się mieszkać bez wydzielonych pokoi, ba, bez jakichkolwiek ścian działowych. Niesiony entuzjazmem oznajmił w końcu, jakby od niechcenia: Zamieszkamy tam razem.
Paula nie odpowiedziała. Potrzebowała kilku chwil, by wszystko zrozumieć.
Pamiętała, jak często wspominał, że stojący naprzeciw jego mieszkania kościół go deprymuje. Ludger nie chciał, by każdego dnia przypominano mu o budzących respekt budowlach kultu, które lud chrześcijański, jak go nazywał, wzniósł dla swojego Boga.
Co ty na to? – zapytał. Cieszysz się?
Następnego dnia pojechali na rowerach obejrzeć mieszkanie. Spotkali się pod dębem w parku. Ubrani w czapki, szaliki i rękawiczki pognali do jednej z tych dzielnic, do których Paula rzadko się zapuszczała, której Ludger przepowiadał jednak szybki rozwój. Loft mieścił się przy brukowanej, wysadzanej drzewami ulicy, był tak ogromny jak hala dworca, okna wychodziły na kanał. W pobliżu nie tylko nie było kościołów, ale i prawie niczego więcej. Stanęła wśród nieotynkowanych ścian, w środku panował ziąb, w pierwszym odruchu chciała czym prędzej stamtąd uciec.
Ludger rozłożył plan na podłodze. Obszedł mieszkanie, sprawdził mury i okna, zaczął roztaczać wizje. Paula ujrzała kuchnię na drewnianym podeście, poczuła pod stopami deski podłogowe, weszła po schodach do części sypialnej i oparłszy się o balustradę galerii, rozejrzała się po całym pomieszczeniu.
*
Pożegnanie z Judith okazało się trudne.
Mieszkały razem przez pięć długich lat. Nikt inny nie był jej równie bliski. W dzieciństwie matki woziły je w niemal identycznych wózkach. Chodziły do tego samego żłobka, przedszkola, szkoły. Razem je bierzmowano, dostały okres w tym samym miesiącu i roku, obie też, mając osiemnaście lat, wyjechały z Naumburga. Judith udała się do Lipska studiować medycynę, Paula zaś do Ratyzbony terminować w księgarni.
Podczas przeprowadzki Judith starała się nie przeszkadzać. W milczeniu słuchała głosów zachwalających mieszkanie i zanim jeszcze wniesiono z ciężarówki ostatnie pudło, pożegnała się z Paulą.
*
Przez pierwsze miesiące ich wspólnego życia dla Ludgera liczyło się tylko jedno – projekt renowacji usytuowanego w centrum miasta domu z siedemnastego wieku, w którym mimo przeprowadzonego remontu wciąż pojawiała się wilgoć i pleśń. Zatrudnionym architektom odebrano zlecenie. Nowa kalkulacja kosztów wielokrotnie przekroczyła pierwotnie oszacowany limit – i wtedy Ludger wykorzystał okazję. Złożył ofertę nie do odrzucenia. Była tak korzystna, że aż budziła podejrzenia, a rozwiązanie wydawało się zbyt dobre, by mogło być prawdziwe.
Konserwator Henning Großeschmidt, twórca metody temperowania, czyli wyrównania temperatury poprzez odpowiednie rozprowadzenie ciepła, z powodzeniem zastosował ją w wielu zamkach i muzeach. Ludger był jego uczniem. Wielokrotnie uczestniczył w seminariach Großeschmidta.
Zamiast zwykłych kaloryferów w ścianach zewnętrznych umieszczono pod tynkiem rury grzewcze, równomiernie rozprowadzane na wszystkich poziomach ciepło rozwiązało problem wilgoci i pleśni. Polepszył się klimat pomieszczeń, nastąpiła poprawa jakości powietrza, a zużycie energii oraz koszty konserwacji okazały się niewysokie.
Nawet podczas kolacji rozkładał plany i wyjaśniał Pauli, jak głęboko pod tynkiem będą biegły rury, z jakiego materiału są wykonane, w jakich budynkach metoda ta została już z powodzeniem wykorzystana. Słowo temperowanie brzmiało w jego ustach niemal nabożnie, nawet planowanie zbliżającego się ślubu nie wywołało w nim podobnego entuzjazmu.
Ludger odmówił zawarcia ślubu kościelnego, Paula się z tym pogodziła. Zależało jej na stworzeniu poczucia harmonii, nawet za cenę ustępstwa. Z jej strony pochodziła też większość gości weselnych. Ludger zaprosił braci Brinkmannów wraz z małżonkami oraz ekipę, która zajmowała się przeprowadzką. Nie pojawił się żaden z jego krewnych. Swoje kontakty ograniczał do grona kolegów, klientów i rzemieślników.
Paula zajęła się ułożeniem menu i listy napojów, projektem zaproszeń oraz dekoracją mieszkania. Ludger zabrał głos jedynie przy wyborze muzyki.
Siedzieli nad tym pół nocy. Ludger odsłuchiwał płyty, szukając najlepszych jazzowych kawałków, palił przy tym papierosy i czasem nucił cicho melodię. Kiedy Paula po drugiej lampce wina spontanicznie zaczęła tańczyć, przyglądał jej się z typowym dla siebie zakłopotaniem, które zdążyła już poznać.
Siedział ze spuszczoną głową i skulonymi ramionami, trzymając przy ustach butelkę piwa. Wodził za nią wzrokiem.
Kiedy Paula usiadła mu na kolanach, odstawił piwo, objął ją w talii i pocałował. Zaraz potem ją odepchnął i wstał. Naprężył ciało, omiótł wzrokiem pomieszczenie, po czym z entuzjazmem oznajmił, że również w tym mieszkaniu temperowanie będzie najlepszym rozwiązaniem.
Nikt nie jest taki, jakim go pragniemy.
Paula miała nadzieję, że czas wypełni przestrzeń pomiędzy pragnieniem i rzeczywistością.
***
Kiedy po śniadaniu wychodzi na balkon i spogląda w dół na ogród, wciąż ma na sobie koszulę nocną. To już piąte mieszkanie Pauli w tym mieście; nareszcie czuje się jak w domu.
We wspólnym ogrodzie, oddzielonym od sąsiednich działek wysokim kamiennym murem, zakwitają krokusy i przebiśniegi. Piętro niżej mieszka rodzina z dwójką małych dzieci, a na wysokim parterze starsze małżeństwo. Zazwyczaj nie wchodzą sobie w drogę. Jedynie wygląd ogrodu staje się czasem powodem niesnasek. Upodobanie starszej pary do porządku kłóci się z dość chaotycznymi i rzadko udanymi nasadzeniami rodziny z pierwszego piętra. Na ogół jednak szanują się nawzajem, a raz do roku organizują nawet letni festyn.
Paula powoli przechodzi z jednego krańca balkonu na drugi, ciągnie się on na szerokość trzech pokoi, z których każdy ma do niego dostęp. Deszcz powoli ustaje, Wenzel nadal nie odpisał. Może jest w pracowni, może nie odczytał jeszcze wiadomości, może jest już w drodze. Paula ani przez chwilę nie wątpi, że się zjawi.
Przebiega dłońmi po drewnianej balustradzie, uświadamia sobie ruch własnych ramion, dłoni, potem także oddech oraz fakt, że musi się wysilić, by poczuć swoje ciało. Nie narzuca jej się poprzez ból, bezwład czy nadmierne zmęczenie. Już dawno przestała uznawać to, co z pozoru oczywiste, za pewnik.
W latach małżeństwa z Ludgerem jej wzrok był skierowany w rozmytą przyszłość, po śmierci Johanny – w nadwyrazistą przeszłość. W teraźniejszości słyszy dzwonek i biegnie do drzwi.
Wenzel ma z sobą kradzione kwiaty. Zbiera je po drodze w parku Rosental, zostaną rozdzielone do wazoników w mieszkaniu Pauli.
Przystrzygł rzedniejące włosy. Wenzel jest pierwszym mężczyzną, który nie próbuje jej kształtować. Pierwszym, który czasem dba wyłącznie o zaspokojenie jej pożądania. Pierwszym, którego ona nie przedstawia rodzicom.
Bierze go za rękę i idzie z nim do sypialni.
Kiedy powoli ją rozbiera, każe jej położyć się na brzuchu i głaszcze ją opuszkami palców od szyi aż po uda, które łagodnie rozchyla, przez chwilę czuje powracające wspomnienie tego, co skrywa głęboko w swym wnętrzu. I wtedy opowiada mu o mężczyznach. O tym, jak daleko się posuwała, na jakie rzeczy im pozwalała, tylko po to, by poczuć inny rodzaj bólu. Bólu, który zagłuszyłby smutek, kąsający ją niczym spuszczony z uwięzi demon. Ze łzami w oczach wyznaje, czego się wstydziła, co sprawiało jej przyjemność, mimo że się wstydziła, i jak bezwarunkowa uległość pozwalała jej na kilka godzin zapomnieć o śmierci swojego dziecka. A kiedy przestaje mówić, on ją całuje, podążając ustami za opuszkami palców.
***
O poranku w dniu ślubu obudził ich hałas. Przez noc jedno z okien pozostało otwarte. Do wnętrza wpadł ptak. Panicznie się miotał między lampami i meblami. Uderzał o szyby i padał na podłogę, ponawiał próbę i znów chybiał celu.
Paula wyskoczyła z łóżka. Otworzyła wszystkie okna. Serce biło jej jak oszalałe. Wzdrygała się za każdym razem, gdy ptak obijał się o szybę. Ludger pospieszył jej z pomocą. Razem usiłowali go wypłoszyć z ogromnego pomieszczenia. Na próżno. Nie mógł znaleźć drogi ucieczki. Było jeszcze wcześnie, horyzont mienił się różową poświatą. Ptak przysiadł na podłodze, postanowili zaczekać.
Wróciwszy do łóżka, Ludger przysunął się do niej. Objął ją ramieniem i zatopił głowę w jej włosach. Opuszkami palców pieścił jej brzuch. Gdy jej ciało przeszedł dreszcz, zamarł w bezruchu. Chwilę później zasnął.
Paula wsłuchiwała się w trzepot ptasich skrzydeł i krótkie, przenikliwe wrzaski, poruszając palcami między rozchylonymi udami. Ostrożnie uwolniła się z jego objęć. Położyła się na brzuchu, twarzą przywarła do poduszki.
Dźwięk budzika wyrwał ją ze snu. Natychmiast wstała i przeszukała pokój. Ptak zniknął.
*
Z podróży poślubnej, którą spędzili, wędrując po Wogezach, Paula wróciła przyjemnie wyczerpana. Z Sainte-Odile ruszyli przez Col du Kreuzweg do Kaysersbergu, a następnie na południe, do rezerwatu przyrody, pokonując przy wciąż zmieniającej się aurze śmiertelnie niebezpieczne – zdaniem Pauli – podejścia i zejścia. Niekiedy całymi godzinami szli gęsiego bez słowa, gdyż ścieżki były wąskie, a rozmowa kosztowała zbyt wiele wysiłku. Potem znów wędrowali obok siebie, kreśląc plany wspólnej przyszłości.
Przez długie kilometry nie napotykali żywego ducha. Urządzali pikniki na rozgrzanych w słońcu skałach, w ruinach zamków i dawnych fortyfikacjach.
Gdy tylko się rozsiedli, Ludger rozkładał mapy. Miał ich kilka w różnych skalach i co chwila pokazywał Pauli, gdzie dokładnie się znajdują. Jedząc chleb, ser i jabłka, omawiał trasę na najbliższe godziny. Jego zachwyt nad dokładnością map turystycznych, na których zaznaczono nawet najdrobniejszą ścieżkę, nie miał miary.
Nocowali w fermes auberges, dzieląc pokoje z innymi wędrowcami. Jedynie w pierwszą i ostatnią noc dziesięciodniowej podróży zatrzymali się w hotelu, mieli do dyspozycji własną łazienkę i wygodne podwójne łóżko – i tylko w te dwie noce ze sobą spali. Ludger miał w zwyczaju zwijać się potem w kłębek i wtulać głowę w piersi Pauli. Tak właśnie najchętniej zasypiał. Jeśli Paula ostrożnie się odwracała, bo nie mogła zasnąć w tej pozycji, podążał za nią. Robił tak nawet w głębokim śnie, gdy tylko ich ciała traciły styczność. Paula wstawała z jednej strony łóżka, po czym kładła się po drugiej. Mimo to lubiła ów fizyczny dowód jego miłości.
*
Pierwszego dnia po powrocie do pracy koledzy przywitali Paulę nowym nazwiskiem – Paula Krohn. Kiedy Marion, zatrudniona z nią w dziale beletrystyki, pod koniec dnia zawołała: Paula, przyszedł twój mąż!, wyprostowała się i uśmiechnęła.
Była to jedna z owych chwil, które nawet wraz z upływem czasu się nie dewaluują.
Ludger, w dżinsach i lnianej koszuli, stał przed stołem z nowościami wydawniczymi i machał do niej ręką. Dlaczego poczuła wtedy dumę, nie potrafiła powiedzieć.
*
Opadł welon hormonów.
Niejeden wieczór Paula spędziła w lofcie sama. Kiedy otwierała okna wychodzące na kanał, do wnętrza wnikał słonawy zapach brudnej wody, po ich zamknięciu zalegała grobowa cisza. Jej własny głos odbijał się echem w ogromnym pomieszczeniu. Nie było w nim wydzielonych pokoi, jedynie pośrodku mieścił się sześcian skrywający łazienkę.
Każdego wieczoru czekała na powrót Ludgera. Praca przy temperowaniu zabierała mu więcej czasu niż jakikolwiek inny projekt, często zjawiał się o późnej porze. W godzinach wyczekiwania gotowała lub czytała, rozmawiała przez telefon albo stała przy oknie – i nie potrafiła zapomnieć o tym, że wszystko, czego się tknęła, było jedynie sposobem na przetrwanie. Napięcie ustępowało dopiero wraz z brzękiem klucza w zamku. Paula zastanawiała się, czy rzeczywiście chodzi wyłącznie o mieszkanie i wypełniającą je pustkę.
Raz za razem do wnętrza wpadały ptaki. Nie wszystkie odnalazły drogę ucieczki. Któregoś dnia na podłodze obok stołu w jadalni znalazła gołębia ze złamanym skrzydłem. Pod oknem leżał martwy wróbel.
Od tej pory okna pozostawały zamknięte.
*
Każdej niedzieli jedli śniadanie w Café Telegraph.
Ludger czytał „FAZ” i „Neue Zürcher Zeitung”, Paula zaś „Spiegla” oraz „Die Zeit”.
Jeździli po ścieżkach rowerowych brzegiem Soławy i Muldy, zwiedzali wystawy, chodzili do kina i spierali się przy wyborze filmu. Ludger preferował dokumenty, Paula biografie artystów. Ludger utyskiwał, że w rzeczywistości nie zniosłaby ani dnia z życia Georga Trakla, ani tygodnia z życia Camille Claudel. Zarzucała mu, że wszystko bierze nazbyt poważnie, że jest pozbawiony poczucia humoru, lekkości, a wtedy on ripostował, że to właśnie owa lekkość i beztroska rujnują świat.
Sprzeczali się o rozmaite kwestie, zdumieni, jak w ogóle można się o nie spierać. Podczas wycieczek rowerowych pedałował szybciej niż ona. Nie oglądał się na nią. Przejeżdżał na czerwonym świetle i pędził dalej, podczas gdy Paula czekała, aż zapali się zielone. I to on wytyczał trasę. Zawsze znał najlepszą marszrutę od dowolnego punktu w mieście do dowolnego celu. Sprzeciw Pauli gasł dopiero wtedy, gdy spojrzała na mapę, którą zawsze nosił przy sobie.
Niekiedy z rozmysłem pozostawała daleko w tyle i ruszała własnymi ścieżkami. Wiedziała, jak bardzo go to irytowało, wiedziała też, że do pojednania dochodziło czasem w łóżku.
Gdy Ludger był wściekły, nie powstrzymywał swojej siły fizycznej. Seks był wtedy swobodniejszy niż zwykle. I to właśnie te noce dawały Pauli nadzieję. W pozostałe leżała bezsennie, uwolniona z jego objęć, nie wiedząc, co począć z własną żądzą.
*
Wyprowadzka z loftu była pierwszą decyzją, którą Paula zdołała przeforsować.
Pomysł niedorzeczny. Czynsze wciąż rosły, a Ludger popadł w tarapaty.
Mimo odniesionego sukcesu nie dostawał kolejnych zleceń na temperowanie. Jego cel wydawał się taki bliski. Już wkrótce firma Brinkmann & Krohn mogłaby zasłynąć jako najlepsze biuro architektoniczne w dziedzinie budownictwa ekologicznego. Odrzucał inne lukratywne zlecenia i pokłócił się z braćmi Brinkmannami.
W tym czasie dziecko w jej brzuchu miało około ośmiu centymetrów wzrostu. Potrafiło włożyć kciuk do buzi, trzymać pępowinę między palcami, żwawo się poruszać.
Na stole leżało zdjęcie USG. Paula płakała. Tłumaczyła i błagała. Ściany i pokoje!, powtarzał Ludger, potrząsając przy tym głową. Łóżko było wystarczająco duże dla trojga, a loft idealny dla małego dziecka. Można urządzać wszelkiego rodzaju zabawy. Jazda na rowerze, skoki na trampolinie, huśtawka – czego chcieć więcej?
Paula wstała od stołu, otarła łzy, zabrała zdjęcie USG i schowała je do kieszeni.
W kolejnych miesiącach jeździła swoją gazelą po całym mieście. Wydzwaniała do agentów nieruchomości i prywatnych właścicieli, obejrzała kilka mieszkań i sporządziła krótką ich listę, którą wieczorem przedstawiła Ludgerowi.
Okazało się, że mieszkania znajdowały się w dzielnicach, których Ludger w ogóle nie brał pod uwagę, przy ulicach w sposób niedopuszczalny ogołoconych z drzew, w standardzie, na który nie mógł się zgodzić – nawet sąsiadów, choć znał ich tylko ze słyszenia, uznał za mało sympatycznych. Nie chciał mieszkać tuż obok prawników, doradców podatkowych czy agentów nieruchomości. Nie znosił ich SUV-ów, z których patrzyli na innych z góry, lekceważyli zasady pierwszeństwa przejazdu i parkowali w drugim rzędzie. Przerażały go ich symbole społecznego statusu, ich wnioski o wycinkę drzew na rzecz nowych miejsc parkingowych, ich brak świadomości, czym jest prawdziwe życie.
Kiedy pewnego dnia, stojąc na balkonie częściowo wyremontowanego czteropokojowego mieszkania i spoglądając na las łęgowy na południu, Ludger wreszcie się zgodził, Paula wcale nie czuła radości. Stęchły, wilgotny zapach czosnku niedźwiedziego przyprawiał ją o mdłości. Oparła się o balustradę i przymknęła powieki.
Mieszkanie znajdowało się w oficynie. Żadnego hałasu ulicznego ani stukotu tramwajów, tylko zielone korony drzew i ptasie trele. Od centrum miasta dzieliło ich dziesięć minut jazdy rowerem, oboje równie łatwo mogli dotrzeć do pracy. Klatka schodowa była zastawiona rowerami, z żadnego z okien nie widzieli ani jednego samochodu. Było idealnie.
W dniu przeprowadzki Paula mogła się tylko przyglądać i kierować pomocnikami. Do porodu pozostały zaledwie cztery tygodnie. Bolały ją nogi, a buty uciskały napuchnięte stopy. Miała zgagę i była potwornie zmęczona. Najchętniej zaszyłaby się w mieszkaniu jak ślimak w swojej muszli.
Pod wieczór, wśród nieładu pudeł, walizek i niezłożonych mebli, na swoim miejscu stało tylko łóżko. Kiedy w końcu się położyła, pomyślała o bezsennych nocach, które w nim spędziła, i o wciąż bezimiennym dziecku w swoim łonie.
Dziecko urodziło się dwa tygodnie przed terminem, położono je w tym łóżku. Poród w domu był pomysłem Ludgera. Paula nie wspomniała o tym Judith, prowadzącej w Hanowerze praktykę lekarską. Znała opinię swojej przyjaciółki. Toż to pomysł rodem ze średniowiecza, powiedziałaby, kompletny idiotyzm.
Własne obawy rozproszyła pewnością, że w razie potrzeby lekarz przybędzie w ciągu kilku minut. Także koledzy utwierdzali ją w słuszności decyzji, by urodzić w domu. Krążyły słuchy o wieloopornych drobnoustrojach. Szpital nie był bezpieczniejszym miejscem niż własne łóżko.
Uklękła przed nim i spojrzała w górę. Na kablu wisiała żarówka bez oprawy. Należało jeszcze podłączyć lampy i ustawić regały. Od rozmowy telefonicznej minęło dwadzieścia minut. Weź taksówkę, powiedziała bez większych nadziei. Ludger wrócił jednak do domu na rowerze. Usłyszała brzęk klucza w zamku, odgłos kroków w przedpokoju, łoskot rzucanej na podłogę torby, a potem – zapadła głucha cisza. Wstrząsnął nią skurcz, jej percepcja zawęziła się do pleców i brzucha.
Przez następne dziewięć godzin często wychodził i wracał. Klęczał obok niej, leżał przy niej, trzymał ją za rękę i ocierał pot z jej czoła.
Gumka do włosów!, krzyknęła. Wyłącz muzykę!, rozkazała. Zamknij okna! Kiedy akuszerka wreszcie pozwoliła jej przeć, już dawno nie miała sił na wypowiadanie słów.
Jakże szybko zacierają się szczegóły, jak łatwo zapomina się o bólu. Akuszerka położyła dziecko na brzuchu Pauli. Ujrzawszy, że to dziewczynka, z uśmiechem opadła na poduszkę. Ludger przeciął pępowinę i wkrótce potem Leni Antonia Krohn przyssała się do piersi Pauli.
*
Ludger pozostał w domu przez trzy tygodnie.
W ciągu tych trzech tygodni Paula i Leni były całym jego światem. Nawet podczas karmienia piersią leżał razem z nimi. Niezbędne sprawunki załatwiał możliwie jak najszybciej. Jakby tworzyli pole siłowe, które traciło swą moc, gdy ktoś opuszczał zamknięty krąg.
Rzadko kiedy towarzyszyła rodzinie, w której wszystko przebiegło tak gładko – przyznała akuszerka przy pożegnaniu.
W ostatnim wspólnie spędzonym dniu wstali o świcie. Paula najchętniej zostałaby w łóżku. W nocy karmiła Leni co dwie godziny. Była tak potwornie zmęczona, że nawet wyjście do toalety wydawało się nadmiernym wysiłkiem.
Park opustoszał. Poranna mgła zaległa nad łąkami. Nastał jesienny chłód. Kiedy dotarli do dębu, przy którym spotykali się na początku znajomości, Ludger zdjął plecak, wyjął kilof i szpadel, po czym zaczął kopać dół. Kiedy natrafił kilofem na korzeń, narzędzie odskoczyło do tyłu i omal nie trafiło go w głowę. Poszukał innego miejsca.
Leni zaczęła płakać. Grubo opatulona, leżała w wózku. Wymachiwała rączkami, jej wrzask rozdzierał ciszę. Paula zaczęła kołysać wózkiem. Przejechał jakiś rowerzysta. Wkrótce ścieżki zapełnią się cyklistami, biegaczami i właścicielami psów. Powoli odsunęła się o kilka metrów od Ludgera. Jakby już do siebie nie należeli, jakby również ona była jedynie przechodniem.
Po jakichś dziesięciu minutach Ludger wykopał dół głęboki na trzydzieści centymetrów. Ponownie sięgnął do plecaka. Z plastikowej torby wyjął na pół rozmrożone łożysko, trzymał je przez chwilę w dłoniach, po czym włożył do dołu. Następnie wyciągnął rękę w stronę Pauli.
Jego dłoń była wilgotna, Paula poczuła słodkawy posmak w ustach.
Kiedy ponownie zasypał dół, Leni nadal wrzeszczała. Paula odwróciła się i energicznie pchnęła wózek przez łąkę w kierunku ścieżki. Tylko raz obejrzała się za siebie. Duży pies biegł ku miejscu, gdzie świeża ziemia wyróżniała się na tle zieleni trawnika.
Zanim dotarł do grobu łożyska, odwróciła głowę.
*
Kiedy została sama z dzieckiem, wszystko się zmieniło.
Rytm jej życia wyznaczały potrzeby niemowlęcia, karmienie i sen. Jej ciało stało się dla niej obce. Piersi należały do Leni, ciążyły jej kończyny, włosy miała matowe, a brzuch bardzo powoli odzyskiwał dawny kształt.
Kiedy Ludger wracał do domu, poza córką nie widział świata. Gdy Paula trzymała ją akurat na rękach, zabierał ją bez pytania. Tatuś był na budowie, wyjaśniał, albo: Tatuś dostał nowe zlecenie. A potem tłumaczył Leni, dlaczego domy niskoenergetyczne są podatne na pleśń, jakie korzyści przynosi zastosowanie glinianych płyt budowlanych, jak zamierzał przekonać klienta do temperowania, a także jakie gatunki traw i ziół nadają się na zielony dach.
Wieczorami majsterkował w mieszkaniu. Czegokolwiek się tknął, piękniało. Samodzielnie zaprojektowany podświetlany regał w schowku, wieszak na ubrania w przedpokoju, ekstrawaganckie lampy – wszystko było w sposób doskonały niedoskonałe.
Kiedy kończył pracę, wołał Paulę. Przychodziła i go chwaliła, a jego ręka szukała jej dłoni.
Dopiero później, w łóżku, kiedy Leni leżała pomiędzy nimi, a on wpatrywał się w nią jak urzeczony, Paula odczuwała dyskomfort. Czułością w swych oczach obdarzał wyłącznie dziecko. Każdy najdrobniejszy odgłos go zachwycał.
Wstydziła się własnych uczuć. Lecz wzruszenie Ludgera ją odrzucało.